Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wdrapałem się na parapet po barierce. Cichutko wylądowałem na podłodze i jeszcze ciszej przeszedłem przez dobrze znany mi korytarz. Uchyliłem drzwi pokoju.

-Peter!- zawołał wesoło Max i podbiegł do mnie razem z Timy'em.

-Cześć chłopaki- uśmiechnąłem się i zbiłem piątkę z Jack'em, Jasonem i Billy'm, którzy nie byli zbytnio zaskoczeni, ponieważ przynajmniej dwa razy w tygodniu zabieram ich na coś ciepłego do jedzenia. No i zawsze zostawiam im trochę pieniędzy. W końcu mówiłem, że ich nie zostawię, a ja sam za wiele nie potrzebuję- stawiam pizzę i piwo, co wy na to?- spytałem, unosząc brew.

-Mi to pasuje- oznajmił Billy.

-Mi też- dodał Jason.

-No to chodździe- rzuciłem i wychyliłem się na korytarz, by sprawdzić, czy nikogo nie ma- czysto, możemy iść- powiedziałem do chłopaków. Po cichu przedostaliśmy się do okna i zeszliśmy po barierce.

-Co u ciebie, Peter?- spytał Jack, a ja uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.

-Daję radę- stwierdziłem- a wy? Wiecie, że macie mi mówić, jakby Davis wam się naprzykrzał.

-Spokojnie, tygrysie, nic się nie dzieje- roześmiał się Jason.

-Davis boi się nas, jakbyśmy mieli go zabić! Swoją drogą, powiesz nam w końcu, jak ty to zrobiłeś?- spytał Billy, a ja uśmiechnąłem się tajemniczo.

-Magik nigdy nie zdradza swoich sekretów- powiedziałem, a oni parsknęli śmiechem.

Jakiś tydzień po mojej ucieczce, jak zwykle wdrapałem się po barierce i przeszedłem do pokoju chłopaków. Zarobiłem trochę na dragach i miałem zamiar zabrać ich na coś ciepłego do jedzenia. Jednak zatkało mnie, gdy wszedłem do pomieszczenia. Nastolatkowie biegali dookoła Jack'a, który leżał na łóżku z okropnymi ranami na plecach. Nawet nie zauważyli, że wszedłem.

-C-co się stało?- spytałem, choć miałem już pewną teorię.

-Dyrektor wściekł się, przez twoją ucieczkę. Zaczął przesłuchiwać nas po kolei. Stwierdził, że cię kryjemy i pobił Jack'a- wyjaśnił Max. Zagotowało się we mnie.

-Przepraszam was- szepnąłem i wybiegłem z pokoju. Tak, by nie natknąć się na żadną opiekunkę przedostałem się do gabinetu dyrektora. Nie bawiłem się w pukanie. Po prostu wściekły wszedłem z głośnym hukiem.

-Peter?- Davis zmarszczył brwi. Chwyciłem nóż i rzuciłem nim w biurko, kilka centymetrów przed nim, na co mężczyzna wzdrygnął się i spojrzał na mnie zdezorientowany. Podszedłem do niego gwałtownie, wręcz z furią i wyciągnąłem ostrze z blatu, po czym przystawiłem je do szyi starszego.

-Jeżeli jeszcze raz ty, albo któraś z tych twoich szmat podniesie rękę na jednego z moich przyjaciół... uwierz mi, nie chciałbyś tego przeżyć. Sprawię, że będziesz cierpieć- uśmiechnąłem się sadystycznie- stracisz wszystko. A potem cię skrzywdzę tak, że będziesz mnie błagał o śmierć. Choćbyś płakał, błagał, albo zwijał się z bólu, nie zlituję się nad tobą. Wystarczy jedno słowo z ust tych chłopaków, a cię zabiję. Jesteś zwykłym śmieciem, więc nie licz, że ktokolwiek ci pomoże. Z całego serca odradzam też pójście na policję. Pamiętaj. Jedno ich słowo i już nie żyjesz, jasne?- wycedziłem przez zęby i uśmiechnąłem się. Mężczyzna wpatrywał się we mnie z przerażeniem i nienawiścią, a na dodatek nie zaszczycił mnie odpowiedzią, na co ja przycisnąłem lekko nóż- jasne?- syknąłem, mrużąc oczy.

-T-tak- odpowiedział, a ja ponownie się uśmiechnąłem.

-Ślicznie- powiedziałem i zabrałem nóż, zostawiając małe nacięcie na jego szyi. Odwróciłem się i skierowałem do drzwi, jednak w pewnym momencie poczułem znajome mrowienie na karku. Davis wyciągnął pistolet z szuflady biurka i wycelował go w moją stronę. Westchnąłem i cmoknąłem z dezaprobatą. Ruszyłem w jego stronę, a on wystrzelił. Oczywiście bez trudu uniknąłem pocisku i chwyciłem go mocno za nadgarstek. Syknął z bólu. Zmusiłem go by wstał, a następnie klęknął przede mną. Wyciągnąłem mu z dłoni pistolet i wcisnąłem w pas, w którym nosiłem noże- dobrze ci radzę, nie zadzieraj ze mną- warknąłem- a teraz uśmiech- syknąłem z jadem. Spojrzał na mnie marszcząc brwi, szukając oznaki, że to był jedynie żart- uwierz mi, mówię śmiertelnie poważnie- dodałem, widząc to. Mężczyzna uśmiechnął się sztucznie, a ja mruknąłem z uznaniem. Kopnąłem go w brzuch i wyszedłem z gabinetu, po czym skierowałem się do pokoju chłopaków, by zająć się Jack'em.

Pov. Stark

Znów spędziłem całą noc na szukaniu czegokolwiek związanego z Peterem. Wzmianek w policyjnych aktach, mignięcia w kamerach miejskich. Wciąż nic. Nawet włamałem się na kanał policyjny i wciąż słyszę ich rozmowy, jednak nikt nie wspomina nazwiska, które tak bardzo chciałbym usłyszeć. Chwyciłem stojącą na stole szklankę z whiskey i opróżniłem ją. Przymknąłem powieki i przejechałem dłonią po twarzy. Jestem zmęczony. Naprawdę zmęczony. Ale nie mogę się poddać. Nie teraz, kiedy Peter mnie potrzebuje. Nie wolno mi go zawieść. Nie znowu.

-Panie Stark, Nick Fury czeka w salonie- oznajmiła beznamiętnie sztuczna inteligencja. Westchnąłem ciężko. Nie mam za bardzo ochoty męczyć się z tym pozbawionym wszelkiej empatii osobnikiem... A może Peter myśli o mnie w ten sam sposób? Nie zdziwił bym się jakoś bardzo. W końcu nigdy nie okazałem mu ani sympatii, ani tego, że jestem z niego dumny. A jestem. Jestem bardzo dumny z tego dzieciaka. Chociaż teraz... teraz to jestem cholernie zmartwiony.

Niechętnie wstałem i ruszyłem do windy, by następnie skierować się do salonu.

-No nareszcie!- zawołał Fury, a ja posłałem mu zirytowane spojrzenie.

-Masz jakąś sprawę, Nick?- spytałem, z iskierką nadziei w głosie. Może poczynił jakieś postępy w poszukiwaniu Petera? Tak, Tarcza też robi co może, ale po Pajączku nie ma ani śladu.

-Owszem, mam. Wiem, gdzie jutro wieczorem odbędzie się następna transakcja i zgadnijcie, kto tam będzie- oznajmił.

-Kingpin?- rzuciła Nat. Zmarszczyłem brwi, słysząc to nazwisko. Od razu przypomniałem sobie to, jak Peter ukradł mu tabliczkę, a potem przyszedł do mnie taki dumny z siebie. Powinienem był go wtedy za to pochwalić. Ale oczywiście musiałem to spieprzyć.

-Nie osobiście. Ale z pewnością pojawią się tam jego ludzie, więc liczę, że złapiecie kogoś, kogo będę mógł przesłuchać- powiedział.

-Gdzie i kiedy?- spytał Steve.

-Magazyn na Erie street o dwudziestej pierwszej- oświadczył. Znowu Kingpin. Od razu przypomniała mi się tamta akcja, na której  Fisk zdjął Peterowi mas...

-O nie- szepnąłem, a moje oczy otworzyły się z przerażenia. On zdjął mu maskę. Wie jak wygląda. Reszta naprawdę nie była trudna.

-Co się stało, Stark?- zainteresował się Clint.

-P-peter... on... Kingpin...- nie mogłem zebrać myśli. Fisk zdejmuje dzieciakowi maskę. Wie, że jest Spider manem. Peter zostaje zupełnie sam, a potem przepada bez śladu na miesiąc. Przecież... Boże... jeśli jemu się coś stanie... jeśli on go skrzywdzi... Przymknąłem powieki. N-nie... błagam, niech to nie będzie prawdą. A co jeśli ta transakcja... nie, to niemożliwe... nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Przymknąłem powieki, by żadna łza się nie uwolniła. Natasha, Clint i Rogers próbowali coś do mnie mówić, ale nie mogłem zrozumieć ani jednego słowa. Jeżeli Kingpin go porwał to... nawet nie chcę myśleć, przez co przechodzi teraz ten dzieciak. A to wszystko moja wina. Gdybym nie był dla niego taki oschły, powiedziałby mi o śmierci ciotki. Przyszedłby do mnie, gdy trafił do tego przeklętego sierocińca. Pozwoliłby sobie pomóc. Ehh, mówię tak, jakbym próbował to zrobić. Nie zainteresowałem się nim tak jak trzeba. Byłem jak zwykle samolubny, dostrzegałem tylko swoje problemy. A najgorsze, że to Peter płaci za moje błędy. Przecież... on jest jeszcze dzieckiem. Co ja sobie myślałem, kiedy zamiast pochwalić go za zdobycie tabliczki, nakrzyczałem na niego? Powiedziałem mu te wszystkie okropne rzeczy? Jak ja mogłem podnieść rękę ma tego chłopca?!

-Stark! Mów do cholery! O co chodzi?- warknęła Nat, potrząsając mną lekko.

-Wtedy, n-na tamtej akcji... Kingpin zdjął Peterowi maskę. On wie, kim dzieciak jest- powiedziałem, wbijając wzrok w podłogę.

-O nie...- szepnął Clint, który przez ten miesiąc nieustających poszukiwań stracił iskrę rozbawienia w oczach.

-Fury- powiedział słabo Steve- jutro wieczorem... Fisk będzie kupować, czy sprzedawać?

-On...- przełknął nerwowo ślinę- sprzedawać- wszystkie przerażone spojrzenia utkwiły w dyrektorze Tarczy.

-Chyba nie myślicie...- zaczęła Nat, ale przerwała, widząc wyraz naszych twarzy. Zakryła usta dłonią i przymknęła powieki. W pewnym momencie po prostu wstałem i wyszedłem. Nie mogę... to dla mnie za dużo. Muszę... jak zwykle, schować się przed problemami w moim warsztacie. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i chwyciłem butelkę z whiskey. Otworzyłem ją, pociągnąłem pierwszy łyk i... sprzedałem sobie mentalnego liścia. Co ja do cholery wyprawiam?! Peter potrzebuje pomocy, a ja mam zamiar się upić?! Nie, nie mogę teraz zapijać problemów. Muszę się wziąć w garść. Nagle ktoś wszedł do mojej pracowni. Obrzuciłem Fury'ego niezadowolonym spojrzeniem.

-Stark, wiesz, że nie pozwolę iść ci na tą akcję, tak?- zaczął.

-Co?- spytałem, kompletnie zbity z tropu

-Wyglądasz jak wrak, wiesz o tym? Jeżeli chcesz tam pójść, musisz wziąć prysznic, zjeść coś porządnego, no i przede wszystkim być trzeźwy- oznajmił.

-Ja... ja muszę tam być. Nie mogę go więcej zostawić. Jeśli Peter tam będzie... on... nie zawiodę go znowu...- powiedziałem.

-Pójdziesz, jeśli zrobisz to co powiedziałem, rozumiesz?- kiwnąłem zrezygnowany głową- ja też się o niego martwię, Tony- uśmiechnął się słabo i wyszedł, zostawiając mnie samego z moimi myślami. Jak mogłem być tak głupi? Przecież to oczywiste, że Kingpin wykorzysta tą informację. Muszę mu pomóc. On musi być bezpieczny.

Pov. Peter

Odprowadziłem chłopaków do sierocińca, pożegnałem się i ruszyłem w kierunku kamienicy Scarface'a. Nie mam czasu, żeby iść do Mike'a. Jutro go odwiedzę. 

Stanąłem pod odpowiednim budynkiem, przywitałem się krótko z ochroniarzami i wszedłem do środka. Jego ludzie nauczyli się już, że mnie się nie przeszukuje.

-Spike! Już myślałem, że dziś nie przyjdziesz- powiedział Scarface.

-Wybacz, miałem kilka spraw do załatwienia- wyjaśniłem i zająłem miejsce na kanapie.

-Jasne. Wszystko w porządku? Co słychać na Peronie?- spytał, podając mi szklankę z whiskey.

-Tak. A na Peronie jest coraz lepiej. Masz to o co prosiłem?- posłałem mu wymowne spojrzenie.

-No pewnie że mam- stwierdził, kładąc na stole sporych rozmiarów pakunek, który schowałem do plecaka. Wyciągnąłem paczuszkę z pieniędzmi i podałem dilerowi. Uśmiechnął się do mnie i upił łyk alkoholu.

-Pamiętasz jak mówiłem ci o tej grupce, rozprowadzającej heroinę?- uniosłem brew.

-Pamiętam. Znów się pojawili?- kiwnąłem głową- ehh, nie martw się. Zajmę się tym- uśmiechnąłem się.

-Świetnie, dzięki- powiedziałem i opróżniłem szklankę.

***

Wyszedłem od Scarface'a i zapaliłem papierosa. Powoli przemierzałem ulice queens, szurając nogami po ziemi, co chwila zaciągając się dymem, przyjemnie drażniącym moje płuca. Wiem, że to nie zdrowe, ale i tak nie mam dla kogo żyć, więc nie zamierzam odmawiać sobie tej przyjemności. Wbiłem wzrok w ziemię. Ciekawe, jakby się to wszystko potoczyło, gdyby May żyła? Jedno jest pewne. Wtedy byłbym szczęśliwy. Przymknąłem powieki i zaciągnąłem się dymem. Muszę przestać o tym myśleć. Jest dobrze tak jak jest. Jestem zupełnie sam na świecie i jest mi z tym bardzo dobrze. Nie muszę się o nikogo martwić. Nie mam już nic do stracenia. Tak jak chciałem, wzbudzam strach i szacunek. W miesiąc wszyscy w queens usłyszeli o mnie i zaczęli się bać. Najważniejsze osoby w tej dzielnicy biją się o moje względy. Jestem potężny jak mało kto. Mam władzę i pieniądze. Umowa z Kingpinem to była najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała. Więc dlaczego wciąż nie potrafię być szczęśliwy? Cały czas jestem... taki wściekły. To mnie zabija od środka. Nie umiem sobie z tym poradzić. Może, gdy w końcu uda mi się sprawić, by Iron man zaczął mnie szanować, cały gniew minie? A może... Cholera... mogę dostać dosłownie wszystko, poza tą jedną rzeczą, której najbardziej pragnę. A dlaczego? Bo nie wiem, czego chcę. Tak, Wielki Pan Peter Parker nie wie, czego chce.

-Cześć maluszku!- zawołał barman, gdy tylko wszedłem do środka. Normalnie nie pozwoliłbym nikomu się tak nazywać. To nie wpływa zbyt dobrze na wizerunek bezwzględnego Spike'a. Ale, dla niego robię wyjątek. W końcu, jakby nie patrzeć, przyczynił się do jego powstania, no nie?

-Siemka, Andy- uśmiechnąłem się do niego i usiadłem na stołku, opierając łokcie na ladzie- jedno piwo?- uniosłem brew i posłałem mu niewinne spojrzenie. Zmrużył oczy.

-Nie patrz tak na mnie- rozkazał, ale nie przestałem. Wydał z siebie zirytowany jęk i nalał mi trunek do kufla. Położyłem banknot na blacie i uśmiechnąłem się triumfalnie- jesteś mi winien coś jeszcze- oznajmił.

-Ta, pamiętam- powiedziałem. Wyciągnąłem z plecaka jedną z paczek, które dostałem od Scarface'a i podałem barmanowi.

-Dzięki mały- poczochrał mi włosy i wręczył kilkanaście banknotów. Przeliczyłem i zmarszczyłem brwi.

-Trochę za mało- stwierdziłem, a on roześmiał się.

-Prowizja za sprzedawanie piwa nieletniemu gówniarzowi- oznajmił, na co przewróciłem oczami.

-Wiesz, że i tak schodzę dla ciebie z ceny? Normalnie biorę dwa razy tyle- powiedziałem.

-Ta, a ja normalnie nie wpuściłbym tu piętnastolatka. Widać obaj musimy nagiąć trochę zasady- uśmiechnąłem się i upiłem łyk piwa.

*****

2026 słów

Hejka!

Tutaj możecie zostawić serduszko dla osóbek, które wywalczyły wczoraj dodatkowy rozdział dla Was ->

Mam nadzieję że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro