Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Obszedłem większość barów w okolicy. Jednak tylko w tym pierwszym zostałem trochę dłużej i pogadałem z barmanem. U reszty po prostu zostawiłem towar. Lubię Andy'ego. Chociaż często nazywa mnie "smarkaczem", przyjemnie spędza się z nim czas. Jest jednym z nielicznych klientów, którym wolno mówić mi po imieniu. Dla reszty, nazywam się Spike.

Wolnym krokiem wróciłem na Peron. Zapukałem w zabite deskami wejście, by po chwili zjechać po poręczy prosto do hali głównej.

-Napijesz się z nami, Spike?- zawołał do mnie ktoś z końca sali. Mimo tego, że jestem kimś w rodzaju szefa, lubili mnie. A to dlatego, że nie miałem dziwnych humorków jak większość ludzi u władzy. Nikt nigdy nie oberwał, ponieważ akurat miałem na to ochotę. Starałem się być wyrozumiały, a poza tym, pan Stark nauczył mnie pewnej ważnej rzeczy. Nie wolno lekceważyć podwładnych. Okazuję im szacunek, a w zamian dostaję lojalność i względną sympatię. No a poza tym, naprawdę dbam o ich sprawy bardziej niż powinienem.

-Nie dzisiaj!- odkrzyknąłem. Nie powinienem się upijać dzień przed misją. Muszę się przygotować. Przeszedłem przez halę, chwyciłem za linę i nogą przesunąłem cegiełkę, która ją blokowała. Potem ktoś to poprawi, a ja tymczasem wzniosłem się w górę, by wylądować na górnym piętrze. Peronowicze wiedzą, że jeśli lina nie jest zablokowana tak jak być powinna, robię się nerwowy, a to się dla nich na ogół źle kończy. Zręcznie przebrnąłem przez sieć korytarzy i zniknąłem za ciężką kotarą. Usiadłem na podłodze i wyciągnąłem wszystkie swoje noże. Zacząłem je ostrzyć. Robiłem to już automatycznie, jednak wciąż czerpałem z tego przyjemność. Gdy pierwsze ostrze lśniło i było gotowe, by nim rzucać, przystawiłem jego końcówkę do swojego przedramienia. Dużo razy widziałem, jak ludzie na hali głównej to robili. Podobno im to pomaga się wyładować. Może ja też bym spróbował? Może to jest właśnie to czego szukam? Może teraz ta wściekłość minie? Niepewnie zanurzyłem ostrą końcówkę ostrza w mojej skórze. Zacisnąłem powieki, czując ból, do którego byłem z resztą przyzwyczajony. Wykonałem pierwsze pociągnięcie, przez co na moim przedramieniu powstała rana, ciągnąca się przez całą jego długość. Zacisnąłem powieki i pisnąłem cicho. Przez chwilę starałem się uspokoić oddech. Nagle zdałem sobie sprawę z pewnej rzeczy. A mianowicie z tego, że ból fizyczny był tak duży, że przez krótki moment przestałem skupiać się na tym psychicznym. Po prostu go nie czułem. Nie wiem, czy było to dobre, ale byłem pewien jednego. Chcę więcej. Nie myśląc wiele, wykonałem następne cięcie. Po chwili wygrzebałem z szafki bandaże i owinąłem jednym z nich rękę. Dokończyłem ostrzenie noży i zapakowałem część z nich do mojego pasa, a część do plecaka. Sprawdziłem godzinę na telefonie. Już po drugiej w nocy.

Położyłem się na kanapie i przymknąłem powieki. Od razu zaatakowały mnie wszystkie chwile spędzone w sierocińcu. Nie chcę do tego wracać. Nie chcę wracać do żadnego zła, które mnie spotkało. Ale niestety, koszmar trwa.

***

Obudziłem się po kilku godzinach. Nie potrzebuję dużo snu, a z resztą, kanapa z wystającymi sprężynami, które boleśnie wbijają się w moje blizny i tak nie pozwala na większy odpoczynek. Tak więc wstałem i odruchowo sprawdziłem godzinę. Siódma rano. Zastanawiam się czasem, co by było, gdybym nie wyleciał ze szkoły. Chociaż, z drugiej strony, chyba i tak nie mógłbym do niej chodzić, przez zwyczajny brak czasu. Może jeśli się pośpieszę, zdążę zjeść śniadanie z chłopakami. Tak więc narzuciłem na siebie jakąś czystą bluzę i spodnie i wybiegłem z "mojego pokoju", zgarniając po drodze plecak. Szybko przebiegłem przez sieć korytarzy, chwyciłem linę, na której sfrunąłem z piętra i po cichu przebiegłem przez salę, ponieważ wciąż trwała cisza "nocna". Gdy tylko wydostałem się z podziemia, wybrałem odpowiedni numer i zadzwoniłem do Jack'a. Tak, kupiłem im telefony. Okazuje się, że narkotyki to ryzykowny biznes, ale można naprawdę dużo zarobić.

Niestety, chłopacy wyszli szybciej, więc się spóźniłem. Rozłączyłem się i kopnąłem kamyk leżący na chodniku. Nagle usłyszałem jakieś śmiechy. Odruchowo się rozejrzałem, a po chwili mój wzrok zatrzymał się na dzieciakach grających w piłkę. Byli mniej więcej w moim wieku. Uśmiechnąłem się lekko. Też chciałbym móc tak po prostu beztrosko ganiać za piłką jak większość piętnastolatków. Albo siedzieć w domu i grać w gry wideo, ku niezadowoleniu mojej rodzicielki. Jednak coś takiego jest zarezerwowane dla szczęśliwych dzieciaków, które mają farta w życiu.

-Hej! Jak się nazywasz?- spytał jakiś chłopak, który podbiegł do niskiego murka, gdy zauważył, że patrzę w ich stronę.

-Em... Peter- zmieszałem się lekko.

-Ja jestem Matt. Chodź zagrać- machnął na mnie ręką i odbiegł w kierunku boiska. Zatrzymał się, widząc że nie ruszyłem się z miejsca- idziesz?

-Uhm... t-tak- powiedziałem niepewnie. Dałem mu złapać się za rękę i pociągnąć w stronę grupki dzieciaków. Cholera, dobrze mi idzie bycie bezwzględnym przywódcą mafii, ale kiedy mam zagrać w piłkę, zaczynam się jąkać? Śmieszne...

-Ej! To jest Peter!- zawołał, a każdy z nich przestawił mi się. Posłałem im najprzyjaźniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać.

-Umiesz grać?- zapytał jeden z nich.

-C-chyba tak- odparłem i sprzedałem sobie mentalnego liścia za zająknięcie.

-No to pokaż- powiedział i rzucił mi piłkę.

***

Śmiałem się. Pierwszy raz od dłuższego czasu szczerze się śmiałem. Tak po prostu. Jednak szara rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię, wraz z wiadomością od pana Fiska.

Bądź w moim biurze o dziewiętnastej.

Mam obowiązki i pełno spraw, które zaniedbałem w czasie tych kilku godzin beztroskiej, dziecinnej wręcz zabawy. W zasadzie, to nawet śmieszne. Żaden z tych dzieciaków nie pomyślałby, kim jestem naprawdę. Nikt tutaj nawet nie podejrzewał mnie o posiadanie narkotyków, rozporządzanie działaniami tutejszej mafii czy dilerkę. A tu proszę. Nie powiem, nawet fajnie było przez chwilę być... normalnym. Ale ja nie mogę sobie na to pozwolić. Pożegnałem się więc z resztą i poszedłem w swoją stronę. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i westchnąłem ciężko, gdy dotarło do mnie, że wczoraj w barze wypaliłem ostatniego. Odnalazłem więc sklep Michaela.

-Cześć Peter- uśmiechnął się na mój widok, co zaraz odwzajemniłem.

-Cześć- przywitałem się i położyłem banknot na ladzie. Westchnął ciężko, bo doskonale wiedział, po co przyszedłem. Przewrócił oczami, zgarnął pieniądze i położył mi przed nosem paczkę papierosów. On, jako że też zajmował się nielegalnymi biznesami, wiedział kim jestem i że nie warto ze mną zadzierać. No cóż, moi ludzie spalili w queens kilka sklepów z... niemiłymi sprzedawcami. Ale ostrzegałem ich. Tyle że nikt nie traktuje gróźb piętnastolatka na poważnie. Do czasu...

-Masz może to co sprzedałeś mi w zeszłym tygodniu?- spytał, a ja uśmiechnąłem się zadziornie.

-Może mam- powiedziałem i zacząłem przeszukiwać plecak. Pistolet, telefon, marihuana, portfel, kilka noży, maska, słuchawki i...- jest!- zawołałem triumfalnie, wyciągając małą paczuszkę z kokainą. W teorii to trochę lekkomyślne, nosić takie rzeczy przy sobie. Ale z drugiej strony, jaki policjant by mnie złapał? W końcu jestem Spider manem! A raczej... byłem. Nie zamierzam do tego wracać. To było głupie. Codziennie narażałem życie dla ludzi, nie mając nic w zamian. Idiotyzm. Tylko skończony kretyn by to ciągnął.

Michael już chciał zabrać narkotyki, ale cofnąłem dłoń i posłałem mu wymowne spojrzenie.

-A tak- uśmiechnął się i podał mi kilkanaście banknotów. Przeliczyłem szybko, pożegnałem się i wyszedłem ze sklepu. Od razu zapaliłem jednego papierosa i schowałem ręce do kieszeni. Widziałem karcące spojrzenia dorosłych, ale jakoś mało mnie one i interesowały. Szedłem przed siebie wolnym krokiem. W zasadzie, mógłbym pozbierać pieniądze od moich ludzi. Część z nich sprzedaje narkotyki, a reszta pobiera haracze. Oczywiście, nie jestem bez serca. Sprawdzam, kogo na to stać.

***

Po kilku godzinach, uznałem, że mogę już iść do Kingpina. Postanowiłem nie dręczyć kierowcy i dla odmiany przejść się. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ w połowie drogi zacząłem biec. Dość szybko znalazłem się pod odpowiednim budynkiem. Wszedłem do środka i ruszyłem do windy. Przeszedłem przez całe biuro, by zapukać do drzwi, prowadzących do gabinetu Kingpina.

-Proszę- usłyszałem jego niski głos.

-Dobry wieczór, panie Fisk- przywitałem się.

-Cześć Peter- odpowiedział i wskazał miejsce przed sobą. Posłusznie usiadłem i wbiłem w niego wzrok, czekając na polecenia- pozwól, że przejdę od razu do rzeczy. To bardzo delikatna sprawa, dlatego właśnie wysyłam ciebie, mojego najlepszego pracownika- mogę tylko się domyślać po jego uśmiechu, jak moje oczy zabłyszczały na to określenie- zadbałem, by Avengers dostali fałszywy cynk, o nielegalnej transakcji. Będą tam. Moi ludzie upozorują wymianę towaru, a ty w tym czasie rozpylisz nad nimi środek nasenny- otworzyłem szeroko oczy. Że... co?- potrzebuję jedynie Starka. Resztę zostawisz w spokoju. Zadbasz też, by żaden z twoich ludzi nie został w magazynie. Jesteś odpowiedzialny za tę akcję...

-Pan nie idzie?- przerwałem mu.

-Oczywiście, że nie. Wtedy nie mogłem puścić tych idiotów samych, ale teraz mam ciebie. Wiem, że mnie nie zawiedziesz, Peter. Porwanie jednego z Avengers, to za duża akcja. Nie mogę się tam pokazać. To by zagroziło mojemu wizerunkowi. Nie mogę pozwolić, by Tarcza miała jakieś dowody na mnie- pokiwałem głową ze zrozumieniem, jednak byłem przerażony- środek nasenny dostaniesz od jednego z twoich ludzi- "moich ludzi". Teraz to ja jestem ważny. Teraz moje zdanie się liczy. Nareszcie pan Stark zobaczy, że wcale go nie potrzebuję, żeby coś osiągnąć- kiedy Avengers będą nieprzytomni, musisz natychmiast rozbroić zbroję Starka. Bez niej, nie jest w żaden sposób niebezpieczny. Potem moi pracownicy przewiozą go we wskazane miejsce. Proszę cię, byś jechał z nimi. Dopilnuj wszystkiego. Ja będę czekał na miejscu. Jakieś pytania?

-Ja...- zacząłem. Miałem pełno pytań, ale zdecydowałem się na to jedno, najważniejsze- do czego jest panu potrzebny Iron man, panie Fisk?

-Pomoże nam zdobyć tabliczkę- stwierdził- a poza tym, zobaczy, że nie powinien cię lekceważyć. Nareszcie pokażesz mu, że jesteś silny i potężny. Nareszcie okaże ci należny szacunek- uśmiechnąłem się. Przekona się, że wcale go nie potrzebuję. 

Pov. Stark

Przygotowywaliśmy się do akcji. Naprawdę mam nadzieję, że tym razem uda nam się "przyłapać" Kingpina. Chociaż tym razem było inaczej. Przygotowaniom nie towarzyszyły głośne rozmowy, irytujące żarty Clinta i rady Ameryki. Wszystko odbywało się w grobowej ciszy, która wręcz dzwoniła w uszach. Bałem się. Wszyscy się baliśmy. Jeśli on... jeśli on naprawdę ma Petera... ja sobie tego nigdy nie wybaczę. To moja wina. Gdybym tylko zauważył... nie, nie mogę teraz o tym myśleć. Teraz muszę się skupić, żeby pomóc dzieciakowi.

***

Staliśmy na dachu magazynu. Od razu przypomniała mi się tamta noc, kiedy staliśmy w ten sam sposób z Peterem i objaśniałem mu plan. Westchnąłem ciężko. Spieprzyłem wtedy. Po całości. Wdowa i Barton przeszli na tył budynku, a ja i Steve mieliśmy atakować z góry. W środku znajdowało się kilku mężczyzn. Mimo, iż całym sobą starałem się wierzyć, że zniknięcie i ta transakcja to zwykły zbieg okoliczności, odruchowo szukałem tej drobnej postaci wśród mężczyzn. Miałem wrażenie, że jakiś ogromny ciężar spadł mi z serca, gdy nie zauważyłem tam nigdzie naszego Pajączka. No cóż, wygląda to na zwykły handel narkotykami, więc nie sądzę, żeby Kingpin się pojawił. A co za tym idzie, to nie jest sprawa dla nas. Chociaż, z drugiej strony, może uda nam się złapać kogoś z jego ludzi i przysłuchać. Wtedy udałoby nam się wreszcie zamknąć Fiska. A może on doprowadzi nas do Petera?

-Ruszamy- powiedziałem i wszyscy wkroczyliśmy do środka. Mężczyźni spojrzeli na nas ze strachem i spróbowali się wycofać, jednak Nat i Clint im w tym przeszkodzili. Nagle, usłyszałem jakiś trzask nad nami. Odruchowo spojrzałem a górę, jednak nic nie znalazłem. Zmarszczyłem brwi. Zauważyłem, że ludzie Kingpina momentalnie się rozluźnili. W pewnym momencie Barton upadł bezwładnie na ziemię. Nat ruszyła w jego stronę, jednak po chwili zachwiała się i skończyła tak jak Hawkeye. Wymieniliśmy z Ameryką porozumiewawcze spojrzenia, a po chwili poczułem, jak obraz mi się lekko rozmazuje. Nawet nie zauważyłem, kiedy ludzie Kingpina zniknęli. Zakręciło mi się w głowie i runąłem na ziemię. Ostatnie co pamiętam, to drobna postać, która wylądowała przede mną.

Pov. Peter

Uklęknąłem przy Iron manie. Już się bałem, że mnie zauważył, kiedy niechcący potrąciłem tamtą belkę. Siłą otworzyłem klapę w jego zbroi i wyciągnąłem nóż. Doskonale wiedziałem, które przewody przeciąć, by uwolnić pana Starka, a następnie uczynić jego broń bezużyteczną. Wystarczy proste lutowanie, by ją naprawić, ale zanim się zorientują, zdążymy z Kingpinem dowiedzieć się tego, czego chcemy. Gestem dłoni przywołałem ludzi. 

-Zabierzcie go, resztę zostawcie- rozkazałem i wstałem. Moi podwładni podnieśli pana Starka i... cholera, czemu wciąż mówię o nim "pan"? To on ma mnie szanować. Wsadzili Starka do bagażnika furgonetki, a ja wsiadłem za nimi. W czasie jazdy, upewniłem się, że Iron Man nie ma przy sobie nic, co pozwoliło by go namierzyć. 

W zasadzie, nie wiem, co czułem. To nie była satysfakcja, ani radość. Nie byłem zły, zadowolony z siebie, smutny, czy przestraszony. To chyba było... ale czy to możliwe? Czy to naprawdę jest poczucie winy? Nie, nie czuję się winny. Nie mam powodu. Naprawdę nie mam. Przecież... nie robię tego z zemsty. Nie o to mi chodzi, prawda? Po prostu wykonuję zadanie, jako pracownik Kingpina. To, że misja ma dla mnie osobiste znaczenie, jest tylko nieistotnym szczegółem. Nie dlatego to robię. Nie chodzi mi o zemstę. Nie chodzi mi o zemstę. Nie chodzi mi o zemstę. Kurwa, nie chodzi mi o zemstę!

Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy. 

-Peter! Wiedziałem, że sobie poradzisz- powiedział Kingpin, gdy tylko mnie zauważył.

-Dziekuję, panie Fisk- odparłem z lekkim uśmiechem. Ta pochwała rozwiała wszystkie moje wątpliwości. Wreszcie jest ktoś, dla kogo nie jestem wyłącznie śmieciem, któremu można zrobić, co tylko się chce. Chciałem ściągnąć maskę, ale powstrzymał mnie gestem dłoni. No tak, wciąż są tu jego pracownicy

Kingpin poczochrał mi włosy. Skrzywiłem się nieznacznie, na co on roześmiał się, a potem zajął Starkiem. Dopiero teraz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Był to... stary magazyn na obrzeżach miasta. Ten sam, w którym zawaliłem akcję. Ten sam, w którym płakałem z bezradności. Ten sam, w którym moje życie na zawsze się odmieniło. Specjalnie wybrał to miejsce? 

Oparłem się o ścianę i obserwowałem, jak ludzie Kingpina związują bohaterowi ręce za plecami i przywiązują go do jednej z kolumn. Heh, bohater. Jaki z niego bohater? Zmarszczyłem brwi. Bohater nie skrzywdził by kogoś, kto go podziwia. A raczej podziwiał. Nienawidzę go. Gdyby był bohaterem, pomógłby mi. Pomógłby mi z May. Z kosztami leczenia. Na pewno wiedział, że biorę coraz to nowsze prace dorywcze, żeby stać nas było na jej pobyt w szpitalu. Nędzna emerytura cioci starczyła ledwo na lekarstwa. Często nie było mnie stać nawet na śniadanie do szkoły. Jadłem jak najmniej, żeby jak najwięcej zaoszczędzić. A on... jego nic nie obchodziło. Krzyczał na mnie, kiedy się spóźniałem. Przez niego straciłem cztery posady. Jednak szanowny pan Stark wciąż był niezadowolony. Ale teraz to się nie liczy. Ona nie żyje. Nie żyje, bo nie zdążyłem uzbierać pieniędzy na jebaną operację. Oczywiście, dla Iron mana te kilkadziesiąt tysięcy dolarów jest jak kilka groszy. Jednak go to nie obchodziło. Nic go nie obchodziło. I dlatego mnie on też nic nie obchodzi. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Kingpina.

-Peter!- warknął zirytowany tym, że go najwidoczniej ignoruję.

-Przepraszam, panie Fisk- powiedziałem lekko zdezorientowany- zamyśliłem się- uśmiechnął się ze zrozumieniem.

-Posłuchaj, Peter. Stark będzie chciał cię przeprosić. Wyjaśnić wszystko. Powie, że cię wykorzystuję. Że jestem przestępcą i cię zdradzę. Będzie starał się wmówić ci, że jest mu przykro i że cię nie doceniał. Stwierdzi, że był złym mentorem i chce ci pomóc. Może nawet zaproponuje, żebyś mieszkał w wieży. Powie też, że mu na tobie zależy. Pamiętaj, to wszystko zwykłe kłamstwa. Pamiętaj, co ci zrobił. Pamiętaj, jak przez niego cierpiałeś. Nie chcesz tego przerabiać od nowa, prawda?- kiwnąłem głową- mądry chłopak- pochwalił mnie. Wziąłem głęboki oddech, gdy Stark jęknął, budząc się powoli. Odruchowo wycofałem się pod ścianę. Oparłem się o nią i schowałem ręce do kieszeni.

Pov. Stark

Zmarszczyłem brwi i wykrzywiłem twarz w grymasie bólu, który okrutnie atakował moją głowę. Spróbowałem się poruszyć, jednak coś skutecznie krępowało moje kończyny. Uchyliłem powieki i zaczekałem, aż moje oczy przyzwyczają się do półmroku panującego w pomieszczeniu. Przez chwilę starałem się walczyć z ograniczeniami, jednak bez zbroi byłem bezsilny.

-Syzyfowa praca- stwierdził beznamiętnie Kingpin.

-Gdzie ja jestem?- warknąłem.

-Przywitałbyś się, Stark- fuknął, udając oburzenie. Przewróciłem oczami.

-Gdzie ja jestem?- powtórzyłem pytanie, mrużąc oczy.

-Nie poznajesz?- spytał, a ja rozejrzałem się po... tym samym magazynie, w którym zdjął Peterowi maskę. Peter... muszę to z niego wyciągnąć. Ale najpierw dowiem się czegoś przydatnego.

-Czego ode mnie chcesz?- spytałem.

-Przejdziemy do tego, ale najpierw chcę ci kogoś przedstawić- powiedział, uśmiechając się tajemniczo- Spike, pozwól- przywołał drobną postać, która opierała się o ścianę. Po posturze ciała, mogłem wywnioskować, że chłopak nie ma więcej niż dwadzieścia lat. Podszedł do nas wolnym krokiem. Miał na sobie luźne spodnie i czerwoną bluzę, w której kieszeni schował dłonie. Zmarszczyłem brwi, widząc, że jego sylwetka jest jakby... znajoma? Spojrzałem na jego twarz. Dolną połowę zakrywała czarna maska. Czy to jest... nie, to niemożliwe. Jednak, po chwili spojrzałem mu w oczy. Nie mogę się mylić. Zbyt dobrze je znam. Tyle razy je widziałem. Zatkało mnie.

-P-Peter...?- szepnąłem.

*****

2755 słów

Hejka!

 Tak, wiem, okrutny Polsat, ale na pocieszenie powiem, że następne rozdziały tak samo jak ten mają koło 2800 słów, więc będziecie mieli co czytać :)

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Ps. mam też nadzieję, że mnie nie ukrzyżujecie za ten Polsat ;)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro