Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się i rozejrzałem nerwowo. Nie mogłem sobie przypomnieć nic z tego, co robiłem po powrocie na Peron. Plamy krwi, zakrwawiona żyletka i bandaż na przedramieniu dawały mi jednak pewien obraz tego co się stało. Zmarszczyłem brwi. Czemu nic nie pamiętam?

Jednak teraz nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Ostatnio zaniedbałem trochę moje obowiązki. Chociaż z drugiej strony, jest sobota. Mógłbym spędzić dzień z chłopakami. Wstałem, ogarnąłem się szybko i przebrałem w czyste ciuchy. Zadzwoniłem do Jack'a i umówiłem się z nim, by czekali na mnie na placu.

Minęło zaledwie pół godziny, gdy dotarłem na miejsce i uśmiechnąłem się do siedzących na barierce kolegów.

-Cześć Peter!- zawołał Billy, a reszta mu zawtórowała.

-Siemka, chłopaki- przywitałem się i stanąłem przed nimi- jedliście coś?- spytałem.

-Nie. Pomyśleliśmy, że możemy iść do Michaela po kanapki. W końcu jest sobota- powiedział Jack, a ja uśmiechnąłem się.

-Czemu nie- wzruszyłem ramionami i ruszyłem za nimi. Całą drogę zajęły nam głośne rozmowy i śmiechy. Weszliśmy do sklepu, a mężczyzna za ladą uśmiechnął się na nasz widok.

-Cześć chłopaki- mówiąc to, wyciągnął sporych rozmiarów reklamówkę. Jack odebrał ją i posłał mu wdzięczne spojrzenie. Podziękowaliśmy i już chcieliśmy wyjść, jednak Michael zatrzymał nas- czekajcie, dzieciaki! Dam wam coś jeszcze.

Zdjął z półki dwie butelki z rumem. Podszedłem do lady i odebrałem je z uśmiechem.

-Dzięki Michael- powiedziałem. Michael roześmiał się, widząc, jak rozpromieniliśmy się na ten podarunek.

-Nie ma sprawy, Spike- rzucił, a ja zamarłem. Po chwili dotarło do niego jak mnie nazwał. Spojrzał na mnie ze strachem, a ja posłałem mu groźne spojrzenie.

-Spike?- zaśmiał się Billy.

-A co to za ksywka, Parker?- spytał wesoło Jason. Uśmiechnąłem się głupio. Co ja mam im teraz powiedzieć? Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na mężczyznę za ladą. Niech on się teraz tłumaczy, skoro palnął coś takiego.

-Em... nie wiem, tak mi się powiedziało...- stwierdził i zaśmiał się nerwowo. Do zapamiętania. Michael nie umie kłamać.

-Jasne- mruknął Jack.

Kiedy wychodziliśmy, odpowiedziałem lekkim uśmiechem na przepraszające spojrzenie mężczyzny, żeby wiedział, że nie jestem zły. Michael za dużo dla mnie robi, żebym gniewał się o to.

Doszliśmy na nasz plac, usiedliśmy na barierce i zaczęliśmy jeść kanapki od sklepikarza. Panowała dość niezręczna cisza, którą w końcu przerwał najstarszy z nas.

-Dobra Peter, o co chodzi z tym Spike'em?- spytał, a ja westchnąłem ciężko. Powiedzieć prawdę? Chyba jestem im to winien. Ale z drugiej strony, są ostatnim elementem normalnej części mojego życia. A co jeśli się ode mnie odwrócą?

-J-ja... nie wiem, czemu tak powiedział...- uśmiechnąłem się niewinnie.

-Peter!- warknął ostrzegawczo Billy.

-Ehh, no dobra- przewróciłem oczami. Zacząłem opowiadać im wszystko po kolei, pomijając fakt posiadania mocy i pracę dla Kingpina. Cały czas wbijałem wzrok w ziemię. Nie potrafiłem spojrzeć im w oczy. Znienawidzą mnie. Jak wszyscy. Bałem się. Cholernie się bałem, że znów ktoś ważny dla mnie, zostawi mnie samego. Chłopacy wysłuchali mnie w milczeniu. Gdy skończyłem, nieśmiało spojrzałem na nich. Na ich twarzach były wymalowane zupełnie różne emocje. Timy i Max patrzyli na mnie z lekkim niezrozumieniem. Jason z niedowierzaniem, Billy wyglądał na rozbawionego, a Jack... z troską- powiecie coś?- spytałem błagalnie. Nie mogłem znieść tej ciszy. W końcu najstarszy z nas uśmiechnął się, na co ja uniosłem zaskoczony brew.

-Całkiem nieźle- wzruszył ramionami, po czym poczochrał mnie po włosach- kto by pomyślał, że nasz mały Peterek jest wielkim szefem mafii- roześmiał się, a reszta mu zawtórowała. Byłem tak zaskoczony, że nawet nie zrzuciłem z siebie jego ręki.

-Ale masz nas zabrać na Peron. Chcę to zobaczyć- stwierdził Jason.

-N-nie mogę...- wydukałem, a oni roześmiali się jeszcze bardziej, widząc moje zdziwienie.

-Dlaczego?- spytał Timy.

-To nie jest miejsce, w którym chcielibyście się znaleźć. Mogłoby wam się coś stać- powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwu.

-Ale mogłeś nam wcześniej powiedzieć, wiesz?- Billy szturchnął mnie w ramię, a ja zaśmiałem się nerwowo.

-Chyba sami rozumiecie, że to nie jest coś, z czym człowiek się obnosi- uśmiechnąłem się niewinnie. Timy otworzył pierwszą butelkę rumu i upił łyk, po czym podał dalej. Chłopacy wypytywali mnie o szczegóły mojej "przestępczej kariery", a ja odpowiadałem w miarę możliwości szczerze.

Pov. Stark

-Wiem!- wykrzyknąłem triumfalnie, wchodząc do salonu. Wszystkie spojrzenia momentalnie padły na mnie.

-Co wiesz?- spytała Nat.

-Wiem jak znaleźć Petera- oznajmiłem, dumny z siebie. Wszyscy momentalnie zmienili swoje nastawienie.

-Co chcesz zrobić?- spytał Clint.

-Pogadam z tymi dzieciakami, które mieszkały w pokoju z Peterem- stwierdziłem. Wiem, że go kryli. To było widać po oczach.

-Czyli... jedziemy do sierocińca?- Steve uniósł brew.

-Nie- widziałem ten strach na ich twarzach, kiedy dyrektor im zagroził. Nie chcę, by mieli przeze mnie kłopoty. Muszę to załatwić dyskretniej. Na przykład złapać ich pod szkołą, lub na... na tym placu, na którym widziałem ich z Peterem! Na pewno ich tam znajdę.

-A więc? Co zamierzasz?- dopytała Nat.

-Spokojnie, jakoś to załatwię- uśmiechnąłem się.

Zrobiłem sobie kawę i poszedłem do warsztatu. W sumie, mógłbym spróbować zdobyć ich numery telefonu i namierzyć. Jest sobota, więc pewnie biegają po mieście. Nie trudno będzie to zrobić.

Włamałem się do systemu tego sierocińca i szybko zdobyłem nazwisko jednego z nich. Numer telefonu też nie stanowił problemu. Teraz tylko namierzyć. Uruchomiłem specjalny program.

-Co?- mruknąłem sam do siebie, kiedy według mojego programu jego telefon był szesnastu miejscach na raz, które tworzyły na mapie coś, co wyglądało na moją koślawą karykaturę. Uniosłem zaskoczony brew.

-Peter!- warknąłem. Cholera, jak ja mam niby cokolwiek zrobić, skoro moim "przeciwnikiem" jest ktoś taki?

Westchnąłem ciężko. Tak chcesz się bawić dzieciaku? Dobra, ja też umiem parę rzeczy.

***

-Kurwa nie mogę!- krzyknąłem gniewnie, kiedy po kilku godzinach spędzonych przy monitorze wciąż nie umiałem złamać algorytmu Parkera. Tak sobie myślę, że gdybym wcześniej częściej zapraszał go do warsztatu, znałbym lepiej jego styl i metody działania. Nie mam już żadnego pomysłu, jak to złamać. Po prostu nie mam szans. Cholera, zdecydowanie łatwiej jest walczyć z bezmyślnymi grupami przestępczymi, chcącymi zdobyć fortunę, niż z inteligentnym piętnastolatkiem, który chce... no tak. Nawet nie wiem, czego on chce. Ale się dowiem.

Wstałem i skierowałem się do windy, by następnie ruszyć długim korytarzem prosto do pokoju mrożonki. Zapukałem do drzwi. 

-Jedziemy do queens- oznajmiłem i nie czekając na jego reakcję, poszedłem do garażu. Już po chwili jechaliśmy we dwójkę jednym z moich samochodów. Wiedziałem dokładnie, gdzie się kierujemy. Na plac.

-To oni?- spytał Steve, wskazując na grupkę dzieciaków siedzącą na barierce i wpatrujacej się z zachwytem w mój samochód.

-Tak- powiedziałem z triumfalnym uśmiechem. Gwałtownie wiechałem na plac i ku niezadowoleniu Ameryki zaparkowałem nieprzepisowo niedaleko barierki. Chłopcy przypatrywali mi się z zaciekawieniem. Dopiero teraz zauważyłem puste butelki po piwie i to, że dzielili się butelką rumu. Zmarszczyłem brwi. Na pewno nie powinni go pić, ale nie po to tu jestem. Swoją drogą, nawet na mnie nie spojrzeli. Mój samochód okazał się zdecydowanie atrakcyjniejszy. Dopiero po chwili, najstarszy z nich posłał mi pytające spojrzenie. Szturchnął lekko chłopca siedzącego obok niego, który również zwrócił na mnie uwagę. Gdy cała piatka zaczęła przyglądać mi się z zaciekawieniem, postanowiłem nie trzymać ich dłużej w niepewności i odezwać się- cześć, dzieciaki. Wiem, że znacie Petera, bo mieszkaliście w razem w pokoju. Wiem też, że uciekł z sierocińca ponad dwa miesiące temu, a teraz się ukrywa. Kontaktował się z wami?- spytałem, a oni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

-Tony Stark?- zapytał najstarszy, ignorując przy tym moje pytanie.

-Tak. Kontaktował się z wami?- westchnąłem zniecierpliwiony. Chłopak zmarszczył brwi.

-Tak- odparł.

-Świetnie. Wiecie gdzie on jest?- dzieciak uśmiechnął się złośliwie.

-Może...-wzruszył ramionami. 

-Ehh, dobra, czego chcecie?- zapytałem, wyraźnie zirytowany.

-A może grzeczniej?- warknął. Spojrzałem na Steve'a, który wydawał się nieco rozbawiony sytuacją. Przewróciłem oczami.

-Powiecie mi gdzie jest Peter? Ehm... proszę?- dodałem, widząc jak chłopak unosi brew. Dzieciaki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym kiwnęły głowami, jakby podjęły decyzję.

-Zapomnij- mruknął i upił łyk rumu, po czym podał butelkę dalej.

-Czemu nie?- zirytowałem się.

-A czemu tak?- zakpił, a ja ponownie przewróciłem oczami. Równie bezczelny co Peter. Chociaż, myślę że temu tutaj alkohol dodawał nieco odwagi. Bądź co bądź, na ogół moja obecność onieśmiela zwykłych śmiertelników.

-Bo chcę mu pomóc- powiedziałem.

-Uważaj, bo ci uwierzę- rzucił beztrosko.

-Dobra, zrobimy tak. Wy powiecie nam, gdzie ukrywa się Peter, a my nie zrobimy wam kłopotów przez picie alkoholu- oznajmił Steve, a ja rzuciłem dzieciakowi triumfalne spojrzenie. Chłopacy roześmiali się.

-A co wy możecie nam zrobić?- odezwał się jeden z nich.

-Na przykład zawiadomić dyrektora- powiedziałem, a oni wymienili rozbawione spojrzenia.

-Dyrektor boi się Petera i nic nam nie zrobi- rzucił triumfalnie najstarszy.

-W takim razie, możemy pójść na policję- spróbował Rogers.

-Policja też nam nic nie zrobi, bo Peter trzyma ich w garści- dwójka najmłodszych dzieciaków bezceremonialnie pokazała mi język.

-No dobra, a jeśli wam zapłacę?- na pewno potrzebują pieniędzy. 

-Za kogo pan nas ma?!- oburzył się jeden z nich.

-Myśli pan, że sprzedamy Petera?!- zawtórował mu najmłodszy. Chłopcy wstali i najwidoczniej zamierzali odejść. Chyba ich uraziłem. Brawo Stark. Jesteś kretynem. Te dzieciaki wiedzą gdzie jest Peter, ty się z nimi kłócisz. Nie mogę pozwolić im odejść. 

-Czekajcie!- zawołałem. Zatrzymali się i spojrzeli w moją stronę- przepraszam, to oczywiste, że nie wydacie przyjaciela. Ale zrozumcie, ja naprawdę chcę mu pomóc. 

-Idźcie po fajki do Michaela. Dogonię was- rozkazał najstarszy, a młodsi posłusznie odeszli. Chłopak podszedł do mnie- myśli pan, że nie wiem, czemu chcecie go złapać? To oczywiste, a ja nie jestem głupi- stwierdził- zamkniecie go gdzieś, żeby nie sprawiał kłopotów. Chcecie rozbić rynek narkotykowy, więc oczywiste, że zaczniecie od queens, a tutaj, przede wszystkim trzeba zamknąć najważniejszą osobę, która pociąga za sznurki. Ale niech pan nie liczy, że któryś z nas wam pomoże. Nie wydamy przyjaciela, żeby wam ułatwić życie.

-Co?! Nie, nie chcemy go nigdzie zamknąć. Naprawdę chcę mu pomóc- zapewniłem- dzieciak nie wie, w co się pakuje.

-Peter i tak siedzi w tym bagnie po uszy, więc trochę za późno- mruknął ponuro i chyba zamierzał odejść.

-Nie, czekaj! Proszę, ja...- nie wiedziałem jak go przekonać do jakiejkolwiek wskazówki.

-Jesteśmy Avengers. Przecież nie skrzywdzimy piętnastolatka- wtrąci się Rogers, wiedząc, że nie wiem co powiedzieć- my ratujemy ludzi. Jego też chcemy uratować, póki jest jeszcze szansa. Naprawdę chcesz, żeby Peter wyrósł na bezwzględnego mordercę? Takiego życia mu życzysz? Wiecznej ucieczki i ukrywania się? Jestem pewien, że zdajesz sobie sprawę z tego, że w tej sytuacji przeżycie następnych kilkunastu lat jest dla niego mało prawdopodobne. Przecież dobrze wiesz, że Parker nie jest złym człowiekiem. Nie pozwól mu się takim stać- chłopak zmieszał się trochę i zamyślił na chwilę.

-Peron- rzucił i pobiegł w swoją stronę. Peron? Co to do cholery znaczy? To jakieś hasło? Jakiś kod? O co chodzi?

Pełni pytań, w milczeniu wróciliśmy do wieży.

-Jarvis, znajdź każdą wzmiankę na temat Peronu w aktach policyjnych- rozkazałem. Może to czyjaś ksywka? A może to po prostu miejsce? Chociaż, czy to nie byłoby zbyt oczywiste?- i co?- zapytałem sztuczną inteligencję.

-W aktach policyjnych nie ma hasła "Peron", sir.

-A jakżeby inaczej- przewróciłem oczami. Dzieciak nieźle się zabezpiecza. Myśli chyba o wszystkim i zaciera każdy ślad. W zasadzie, ciekawie dla odmiany zmierzyć się z kimś inteligentnym. Mam tylko nadzieję, że nie okaże się zbyt sprytny.

-Czyli... podsumowując, mamy dwa tygodnie, żeby przemówić Peterowi do rozsądku, ale nie znajdziemy go, jeśli on sam nie będzie tego chciał?- powiedziała Nat, a ja zmarszczyłem brwi.

-Co ty powiedziałaś?- wstałem gwałtownie.

-Że nie znajdziemy Petera, jeśli... nie będzie tego chciał- uśmiechnęła się, gdy dotarło do niej, jak ważne jest to co powiedziała.

-Właśnie!- wykrzyknąłem.

-I w jaki sposób masz zamiar sprawić, że Peter będzie chciał, żebyśmy go znaleźli?- spytał Steve, a mi mina lekko zrzedła.

-Wymyślę coś- oświadczyłem pewnie. Nie tylko Parker jest cwany. Może i dzieciak jest inteligentny, ale jeśli piętnastolatek mnie ogra, to nie nazywam się Tony Stark! Spidey skutecznie się ukrywa. W dodatku, według tamtych chłopców, trzyma w garści policję. Chyba nawet nie chcę wiedzieć, jak to zrobił. To by w sumie dużo tłumaczyło. Na przykład to, dlaczego nie znaleźli na niego zupełnie nic, w przeciągu tego całego czasu.

-No nie wiem, Peter jest bardzo pewny siebie, nie bez powodu, jak z resztą widzieliśmy- mruknął Clint.

-Jest zbyt pewny siebie- zauważyła Nat- w końcu się potknie.

-Ale mamy tylko dwa tygodnie. W zasadzie, teraz już tylko trzynaście dni- zauważył Ameryka.

-A może... gdyby wpadł w kłopoty...- Clint zaczął myśleć na głos.

-Po pierwsze, dzieciak mnie nie nawidzi, a po drugie, myślę, że wolałby zginąć, niż poprosić mnie o pomoc-  powiedziałem.

-A poza tym, w pierwszej kolejności, poszedł by do Kingpina- dodała Romanoff.

-W takim razie, co robimy?- spytał Rogers.

-Nie wiem, Steve...- westchnąłem i wbiłem wzrok w podłogę.

Pov. Peter

Pchnąłem ciężkie drzwi i od razu uderzył mnie wiszący w powietrzu zapach alkoholu i głośne krzyki.

-Siemka mały- przywitał mnie wesoło barman- co tu robisz dzieciaku? Nie umawialiśmy się na dostawę- zauważył. Uśmiechnąłem się lekko.

-Dziś jestem prywatnie- stwierdziłem.

-Aa, ciężki dzień?- uniósł brew.

-Mhm- mruknąłem, siadając przy barze- dzięki- rzuciłem, gdy postawił przede mną kufel z piwem bez zbędnych dyskusji.

-No to opowiadaj. Problemy z klientami?- spytał, opierając się o bar, jak zwykle uśmiechnięty.

-Życie zawsze jest takie chujowe? Czy tylko jak się jest dzieckiem?- zaśmiał się cicho pod nosem.

-Zawsze, maluszku- poczochrał mi włosy, a ja oddałem nieszczerze uśmiech.

*****

2164 słów

Hejka!

No to zaczynamy maraton!

Duuuużoo zdrówka, szczęścia i słodyczy, kochani!

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia za pół godzinki<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro