Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dedykowany najukochańszej GraFFitowa. Niech Ci będzie miło, bo potem się pewnie hejt posypie xDD

Pov. Peter

Zeskoczyłem z dachu i gdy tylko wylądowałem na ziemi, pognałem przed siebie. Szybko wbiegłem w ciemną uliczkę, by następnie zniknąć w podziemnym przejściu, o którym naprawdę mało osób wie. Ale ja znam te ulice jak mało kto. Wyszedłem z tunelu kilka przecznic dalej i mogłem swobodnie uciec w ciemne rejony queens. Byłem tak... wściekły. Jak on śmiał? I dlaczego wciąż mnie nie szanuje? Co jeszcze muszę zrobić? To nie jest...

Zatrzymałem się i wbiłem pusty wzrok przed siebie. Nie zważając na to, że w każdej chwili ktoś może mnie zobaczyć, złapałem się za głowę i oparłem o ścianę. Osunąłem się na ziemię, a po moich policzkach spłynęło kilka łez. Nie. To niemożliwe.

-To jest kurwa niemożliwe!- krzyknąłem. Dlaczego to wciąż trwa? Dlaczego całe moje życie kręci się wokół tego człowieka? Dlaczego bez względu na to co robię, wciąż skupiam się na tym, żeby zaimponować temu jebanemu bogaczowi? Dlaczego tak mi na nim zależy? Nienawidzę go. Nienawidzę go, jak nikogo innego, ale... wciąż zależy mi na jego uznaniu. Dlaczego? Czy ja naprawdę wciąż jestem taki głupi? Wciąż jestem tak naiwny? Wciąż po cichu liczę na jego pochwałę? Zaszlochałem cicho. Jesteś idiotą, Peterze Parkerze. Naprawdę sądzisz, że kiedykolwiek będziesz coś dla niego znaczyć? Że dla kogokolwiek możesz coś znaczyć? Przecież ty jesteś tylko zwykłym śmieciem. Bez żadnej wartości. Bez rodziny. Bez kogoś, kto przejął by się twoją śmiercią. Po prostu nikim.

Pov. Stark

Po kilku godzinach wróciłem do wieży i od razu udałem się do swojej pracowni. Byłem przerażony. Nie wiedziałem, do czego ten dzieciak jest zdolny. Co on chce zrobić? Czy... naprawdę mógłby spełnić swoje groźby? Naprawdę mógłby skrzywdzić niewinnych ludzi? Ten sam Peter, który jeszcze pół roku temu codziennie narażał życie, by ich ratować? Nie chce mi się w to wierzyć. 

-Przychodzące połączenie od Nicka Fury'ego- usłyszałem głos sztucznej inteligencji.

-Odbierz- rozkazałem, mimo iż wcale nie miałem ochoty z nim rozmawiać.

-Witaj, Stark- po jego głosie mogłem stwierdzić, że ma złe wieści. Czy ten dzień może być gorszy? No cóż, chyba może.

-Masz jakąś sprawę, Nick, czy chciałeś pogadać?- spytałem kąśliwie i mogłem sobie jedynie wyobrazić jak przewraca oczami.

-Jakiś postęp w sprawie Petera?- uniosłem brew. Postęp? No cóż...

-Znalazłem go...- powiedziałem niepewnie.

-Czyli wiesz, gdzie jest?

-Nie- przyznałem.

-Rozmawiałeś z nim chociaż?- westchnąłem ciężko.

-No... tak- mruknąłem.

-I co?- hmm, no cóż. Dzięki mnie, podsumował sobie wszystkie krzywdy, które mu wyrządziłem i teraz będzie się mścił.

-Chyba... em, coraz lepiej- uśmiechnąłem się krzywo, choć tego nie widział.

-W takim razie, przyprowadź go do mnie. Muszę z nim porozmawiać- uniosłem zaskoczony brew.

-Nie!- wykrzyknąłem nerwowo, ale po chwili się opamiętałem- nie zgodzi się. Jeszcze nie. Na razie nie ufa mi na tyle. A poza tym, nic ci nie powie. Nie sądzę, by wydał Fiska. Peter jest lojalny.

-W takim razie sam będę go musiał zgarnąć- powiedział jakby do siebie, a ja zmarszczyłem brwi.

-Nie taka była umowa. Przecież... mam jeszcze tydzień, prawda?- zapytałem.

-Okoliczności się trochę zmieniły. Widzisz, normalnie nie zajmuję się takimi sprawami, ale w tym wypadku... sam rozumiesz. Policja nie poradzi sobie z Peterem, więc musimy wkroczyć.

-Ale co dokładnie się dzieje?- zaniepokoiłem się.

-Wiesz, ostatnio policja znalazła nielegalne laboratorium, w którym jacyś podrzędni dilerzy produkowali. Budynek był zniszczony, a ludzie... zmasakrowani. Mój przyjaciel dowiedział się, że weszli w drogę gościowi o ksywce Scarface, który, jak się okazało, współpracuje z niejakim Spike'em. A teraz zgaduj, na kogo w tej branży mówią Spike?- zamarłem. Właśnie tak nazwali Petera jego ludzie. Czyli... dzieciak zlecił morderstwo?- tylko że, cholera, to wszystko wciąż jest nieoficjalne. Wiemy na pewno, że Parker jest w to wmieszany, ale nie mamy żadnych dowodów. A poza tym, według rządu, on jest tylko dzieciakiem, który zwiał z sierocińca i wciąż jest zaginiony. Swoją drogą, podejrzewam, że Peter zastrasza komendanta w Queens. Nie ma innego logicznego wyjaśnienia na to, że wciąż nie poczynili żadnych postępów w jego poszukiwaniu. No i sześćdziesiąt procent zatrzymanych, jest tam natychmiast wypuszczane, zanim zdążą złożyć zeznania. To trochę podejrzane, co nie?

-I... co chcesz zrobić?- zapytałem niepewnie.

-Muszę go osobiście przesłuchać i to wszystko wyjaśnić. Tak jak mówiłem, normalnie nie zajmuję się takimi sprawami, ale dopóki Peter pilnuje dilerów w Queens, zwykła policja nie ma z nimi szans. To jak, pomożesz mi?- otworzyłem usta, jednak nic nie mogłem z siebie wydusić.

-Mam ci pomóc złapać chłopaka?- upewniłem się, drżącym głosem.

-Tak- stwierdził.

-Ale Fury... proszę, zobaczysz uda mi się jeszcze do niego dotrzeć- już sam nie wiedziałem, czy to prawda, ale nie mogę pozwolić, by Tarcza aresztowała Pajączka.

-Zrozum Stark, że ja nie mogę czekać. A co jeśli jutro przyjdzie mu do głowy pozabijać wszystkich dilerów z rodzinami, żeby wyeliminować konkurencję? Albo ktoś mu się narazi i zrobi coś... cholera, nie wiemy, do czego dzieciak jest zdolny, ale jedno jest pewne. Na razie, podlega Kingpinowi, który go pilnuje. Pewnie dlatego nie zajął się tamtymi dilerami osobiście. Ale z władzą jest tak, że zawsze chce się więcej. Parker w końcu zrozumie, jak potężny może być i zajmie miejsce Fiska. Póki co, mają dla niego znaczenie takie rzeczy jak na przykład lojalność, albo przyjaźń, ale uwierz mi, prędzej czy później stanie się człowiekiem, dla którego liczy się tylko cel. Naprawdę chcę mu pomóc. Uwierz mi. Nie chcę, żeby Peter stał się kolejnym przestępcą w tym mieście. Ale moim priorytetem jest ochrona mieszkańców. Twoim też powinna być. To jak? Pomożesz mi?

-Nie, nie mogę- pokiwałem głową, jakby na potwierdzenie moich słów- jeżeli to zrobię, on już mi nigdy nie zaufa. Wybacz, Fury, ale nie licz na mnie- słyszałem jak wzdycha.

-Tony, zrozum...

-Nie- przerwałem mu twardo- nie i koniec. Nie pomogę ci.

-Ale nie próbuj mi przeszkadzać, jasne?- powiedział zimnym głosem. Przymknąłem powieki i przełknąłem nerwowo ślinę.

-Jasne- mruknąłem, a on rozłączył się. Nie pasuje mi to. Peter powiązany z morderstwem i to nie jako Spider man? To zupełnie nie brzmi jak ten dzieciak. On przecież walczył z takimi ludźmi. W każdej chwili był gotowy oddać życie, żeby ratować innych, a teraz stał się taki? A najgorsze jest to, że cokolwiek strasznego teraz zrobi, to będzie moja wina. Kurwa, na tym dachu... to brzmiało tak, jakbym z niego kpił. Właśnie tak to zrozumiał. Nie dziwię mu się. Nazwałem go dzieckiem, które potrzebuje pomocy. Nie mogę go znowu zlekceważyć. Cokolwiek zrobi, muszę być na to przygotowany. Cholera, gdybym tylko umiał myśleć tak jak ten chłopak. Nie wiem jak on to robi, ale zawsze jest przygotowany na każdą ewentualność. Szczerze mówiąc, może głupio myśleć o tym w takich okolicznościach, ale naprawdę jestem... moja duma bardzo na tym cierpi. Piętnastolatek może mnie przechytrzyć. Jest inteligentniejszy ode mnie. Ułożył algorytm, którego nie potrafię złamać. Na dodatek, przez dwa miesiące skutecznie się ukrywał, pomimo moich nowoczesnych technologii, a gdyby nie chciał, dalej zamartwiał bym się, czy ktoś go nie porwał, albo czy żyje. Po prostu jest lepszym graczem. Ale czemu się dziwić? W końcu to jego gra i to on na bieżąco wymyśla zasady.

Pov. Peter

Muszę się wziąć w garść. Nie mogę wciąż żyć przeszłością. I zdecydowanie nie mogę całe życie skupiać się na zaimponowaniu temu człowiekowi. To już nie ma znaczenia. Tacy jak on i tak mają gdzieś innych. Wstałem i mozolnym krokiem ruszyłem przed siebie. Muszę się zająć swoimi sprawami. Najpierw odebrać towar od Scarface'a, później poroznosić go po barach, a na końcu może odwiedzę moich ludzi z drugiej części Queens? W końcu, nie mogę zajmować się tylko tymi na Peronie.

Już po pół godziny byłem w biurze Scarface'a. Posadził mnie na jednej z kanap i usiadł na przeciwko. Dostałem swoje narkotyki, a on pieniądze.

-Wiesz, załatwiłem tamtą grupę zajmującą się heroiną- oznajmił nagle, a ja uśmiechnąłem się.

-Super, dzięki- powiedziałem wesoło, a on zaśmiał się, na mój dziecięcy sposób okazywania zadowolenia.

-Tylko że... ehm, mam mały problem- stwierdził niepewnie, a ja zmarszczyłem brwi.

-Mogę ci jakoś pomóc?- spytałem, choć wiedziałem, że w przeciwnym wypadku nie powiedziałby tego.

-Właściwie to tak. Masz podobno wtyki w areszcie, co nie?- kiwnąłem głową, a wtedy kontynuował- aresztowali jednego z moich ludzi, odpowiedzialnego za tamtą akcję.

-Wyciągnąć go?- uśmiechnął się lekko.

-Za późno. Skusili go niższą karą i zaczął sypać- mruknął.

-Czyli... mam go zlikwidować?- upewniłem się.

-Jeśli byś mógł- uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.

-Żaden problem- zapewniłem go.

-Tylko proszę... dyskretnie- przewróciłem oczami.

-Przecież wiesz, jak działam. A skoro tak ci zależy, to będzie wyglądało jak wypadek. Pasuje?- zaśmiał się cicho.

-Dzięki Spike, zawsze można na ciebie liczyć.

Wykonałem kilka telefonów od razu po wyjściu. Mam wśród swoich ludzi najemnika, który zajmuje się właśnie takimi dyskretnymi morderstwami.  Podałem mu więc nazwisko i nakazałem, by sprawa była załatwiona do wieczora. Zapaliłem papierosa i zacząłem obchodzić okoliczne bary, nie śpiesząc się zbytnio. Dzisiaj nawet u Andy'ego nie zostałem dłużej. Miałem ochotę się upić. Porządnie. Tak, żeby trzymało mnie przez przynajmniej trzy godziny. Albo może nawet zapalę trawkę. Chociaż... tak, muszę coś zrobić. Cokolwiek, żeby zapomnieć.

Dotarłem do starego złomowiska. Wiem, że mieści się tu jedna z "baz", którą urządzili sobie ludzie z Queens. Moi ludzie, oczywiście. Zagłębiałem się w nim, aż w końcu dotarłem do całkiem pokaźnych rozmiarów ogniska. Siedziało przy nim kilkanaście osób, które uśmiechnęły się na mój widok.

-Spike! Dawno cię u nas nie było!- zawołał jakiś chłopak. Oddałem usmiech.

-Rzeczywiście- zaśmiałem się.

-Masz coś dla nas?- zapytał ktoś, a ja zacząłem wygrzebywać narkotyki z plecaka.

-Mam i to nie byle jakie coś- uśmiechnąłem się tajemniczo. Wyciągnąłem paczuszkę z plecaka i rzuciłem jednemu z nich. On natychmiast zajrzał do środka i uśmiechnął się, pokazując reszcie.

-Ile za to chcesz?- zapytał, a ja wzruszyłem ramionami.

-Stówka starczy- rzuciłem od niechcenia. Dostałem pieniądze i mruknąłem z uznaniem. Usiadłem przy ognisku i wystawiłem ręce, by trochę się ogrzać. Noc była naprawdę zimna. Dostałem butelkę rumu do ręki, więc odruchowo pociągnąłem łyk i otarłem usta rękawem. 

Po dwóch godzinach byłem już dość konkretnie pijany. Jednak wciąż nie potrafiłem przestać myśleć o panu Starku. Cały czas widziałem jego karcące spojrzenie i słyszałem, jaki jestem nieodpowiedzialny i że powinienem się ogarnąć. Uśmiechnąłem się łobuzersko, gdy w mojej dłoni pojawiła się strzykawka. Nawet nie zarejestrowałem kto mi ją podał i co było w środku, ale widziałem jedno. Pan Stark kategorycznie zabronił by mi wstrzyknąć sobie to coś.

-No to patrz- mruknąłem, wbijając strzykawkę w zgięcie łokcia. Skrzywiłem się lekko przez ból, a po chwili uśmiechnąłem, czując ogarniającą mnie błogość. Nagle zrobiło mi się strasznie przykro. Myśl, że mógłbym teraz po prostu przedawkować, a moje zwłoki gniły by ma tym złomowisku, aż zeżarły by mnie jakieś robaki, była wyjątkowo przygnębiająca. W ogóle, całe moje życie było przygnębiające. Chociaż nie. To w sumie śmieszne. Zaśmiałem się. To jest bardzo śmieszne. A to wszystko ze Starkiem, to jakiś pierdolony żart. 

***

Chwiejnym krokiem szedłem przed siebie. Nie chciałem spać na złomowisku. Tam jest naprawdę zimno, a na dodatek zaczął padać deszcz, więc postanowiłem wrócić na Peron. Narkotyki i alkohol wciąż działały, więc w tamtej chwili nie podejmowałem rozsądnych decyzji. Dlatego właśnie, zamiast nocować w którymś ze znajomych barów, postanowiłem przejść całe Queens, by wrócić do swojego "domu". Czułem się na ulicach bezpiecznie, ponieważ nikt przecież nie napadł by Spike'a. Chyba że jest naćpany i ledwo trzyma się na nogach. Ale to teraz nie miało znaczenia. 

Poczułem, że to co sobie wstrzyknąłem, powoli przestaje działać. Nie myśląc wiele, sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem woreczek, w którym spoczywało kilak malutkich tabletek. Połknąłem dwie i ruszyłem dalej. Uśmiechnąłem się, gdy znów ogarnął mnie ten cudowny błogostan.

Szedłem, nie myśląc w zasadzie o niczym, kiedy nagle na kogoś wpadłem. Zmarszczyłem brwi. Kilka sekund zajęło mi zrozumienie, co się właśnie stało. Chciałem wyminąć mężczyznę, jednak on nie pozwolił mi na to, chwytając mnie za ramiona i odwracając mnie w swoją stronę. Cmoknąłem z dezaprobatą.

-Peter?- otworzyłem szeroko oczy, gdy rozpoznałem ten głos.

-Kurwaaa... tylko nie ty- jęknąłem, przewracając oczami. Chciałem odejść, jednak znów mnie powstrzymał.

Pov. Stark

Gdy dzieciak na mnie wpadł, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie i szczerze mówiąc, nie za bardzo wiedziałem co zrobić. Powinienem być zły? Skrzyczeć go? Ehh, nie dość, że nic sobie z tego nie zrobi, to i tak nie zapamięta. W zasadzie, moim pierwszym pomysłem było zabranie go do wieży, ale nie byłem pewien, jak dzieciak zareaguje. W końcu ostatnio powiedział, a raczej wykrzyczał mi prosto w oczy, że nie chce mnie widzieć.

-Peter... piłeś?- głupie pytanie. Jest tak pijany, że ledwo trzyma się na nogach. Chłopak uśmiechnął się nieprzytomnie.

-Tylko troszkę- mruknął i zachwiał się lekko- mogę już sobie iść?- wybełkotał i spróbował się wyrwać. Wzmocniłem uścisk.

-Raczej nie, dzieciaku. Nie puszczę cię w takim stanie- powiedziałem stanowczo- powiedz prawdę- zarządałem, a on uśmiechnął się łobuzersko.

-Naprawdę tylko trochę- powtórzył. Już chciałem coś powiedzieć, ale mnie uprzedził- zresztą, miałem coś lepszego- powiedział, wręcz dumny z siebie. Zmroziło mnie.

-C-co?- zapytałem drżącym głosem, a on się roześmiał.

-A no nic- spróbował wzruszyć ramionami, ale nie za bardzo mu to wyszło. 

-Peter, błagam, powiedz mi, co brałeś- potrząsnąłem nim lekko, jednak nie zrobiło to na Parkerze większego wrażenia. Zaśmiał się tylko.

-Nie wiem- po tych słowach parsknął śmiechem.

-Jak to "nie wiesz"?- oburzyłem się.

-Nie widziałem co było w tej strzykawce- stwierdził, jakby to była najbardziej oczywistą rzecz na świecie.

-Że... c-co?- przeraziłem się. 

-Panie Stark, prooszę... mogę już iść?- uśmiechnął się niewinnie. 

-Nie. Na pewno nie możesz teraz iść, nie w takim stanie- tłumaczenie Peterowi, że ktoś może go napaść lub porwać, nie miało sensu, więc uznałem, że najlepszym wyjściem będzie zabranie go do wieży. Przywołałem więc zbroję, wciskając odpowiedni przycisk na zegarku. Jednak gdy tylko puściłem dzieciaka, nogi się pod nim ugięły. Złapałem go w ostatniej chwili, a chłopiec spojrzał na mnie z oburzeniem.

-Puść mnie, chcę iść do domu- zarządał.

-Do domu?- spytałem. Może to nie do końca w porządku, ale w takim stanie mogę wyciągnąć od niego jakieś informacje- czyli gdzie?

-To tajemnica- mruknął i uśmiechnął się.

-Nikomu nie powiem- zapewniłem z przyjaznym uśmiechem. Dzieciak przyjrzał mi się podejrzliwie.

-Nie wierzę ci. Ty zawsze kłamiesz- jego mina przypominała czterolatka, który nie dostał obiecanego lizaka. Pewnie by mnie rozbawiła, gdyby nie to, jak bardzo zabolały mnie jego słowa.

-Pete, będziesz nocował w wieży, dobrze?- uśmiechnąłem się do niego, jednak chłopiec spoważniał i pokręcił głową.

-Nie mogę... ja muszę wracać...- zaczął bełkotać pod nosem. 

-Pete, daj spokój, nie mogę cię tak puścić- dzieciak spojrzał na mnie.

-Ale mi nie wolno z panem rozmawiać- stwierdził, po czym zachwiał się i prawie runął na chodnik, jednak złapałem go mocniej.

-Czemu nie?- uniosłem jedną brew i uśmiechnąłem się z politowaniem.

-Bo pan Fisk mnie zabije, a ja nie chcę umierać- oznajmił z dziecięcą powagą, po czym parsknął śmiechem. Jednak mi nie było wcale do śmiechu. Kingpin mu grozi?

W tym momencie moja zbroja przyleciała. Wzniosłem się razem z dzieciakiem i poleciałem do wieży. Peter próbował stawiać opór, ale znudziło mu się po pierwszych dwóch minutach. Poza tym, był zbyt naćpany, by jakkolwiek walczyć. Ignorując pytające spojrzenia wszystkich mieszkańców, ruszyłem z chłopcem na rękach prosto do pokoju, który był przeznaczony dla niego. Już dawno go zrobiłem, ale jakoś nigdy nie było okazji, by dzieciak go użył. Położyłem Parkera do łóżka. Chłopak nie był w stanie sam się przebrać, więc ściągnąłem z niego przemoczoną bluzę i ubłocone trampki, zostawiając go w koszulce i dresach. Jednak gdy przeciągnąłem mu bluzę przez głowę, jego koszulka podwinęła się, ukazując szereg podłużnych blizn na plecach. Zbladłem. Jestem absolutnie pewien, że wcześniej ich nie miał. Musiał się ich nabawić w czasie tych kilku miesięcy. Boże... biedny dzieciak. Jednak postanowiłem zapytać go o to rano, kiedy będzie już przytomny. Przykryłem go kołdrą. Jednak jedna rzecz wciąż nie dawała mi spokoju.

-Pete, co masz na myśli, mówiąc, że pan Fisk cię zabije?- spytałem, a chłopiec uśmiechnął się.

-Zdrajców się zabija- stwierdził, jakby to było oczywiste. Wie to z doświadczenia, czy Kingpin mu powiedział?

-Ale ty nie jesteś zdrajcą- zauważyłem.

-Mówiłem mu to- mruknął- ale pan Fisk mi nie wierzy. Był bardzo zły, jak ostatnio z panem rozmawiałem. Chyba już mnie nie lubi...- dzieciak ziewnął i wtulił się w poduszkę. Dalsza rozmowa chyba i tak nie miała sensu, bo Peter ledwo kontaktował. Może rano uda mi się z nim porozmawiać- wziąłem jeszcze tabletki- stwierdził, nie otwierając oczu.

-Jakie tabletki?- spytałem, marszcząc brwi. 

-Nie wiem- mruknął i odwrócił się do ściany. Byłem przerażony, jednak nie chciałem już na niego naciskać. To nie miało sensu.

-Dobranoc, Pete- pogłaskałem go po głowie.

-Dobranoc, panie Stark- odparł cicho i pogrążył się we śnie.

Usiadłem na brzegu łóżka nastolatka. Dzieciak złapał skrawek kołdry i wtulił w siebie, jak przytulankę. Mimowolnie uniosłem kąciki ust. Wyglądał tak niewinnie, gdy spał. I spokojnie. Zupełnie inaczej, niż za dnia. Nagle telefon w kieszeni jego bluzy wydał charakterystyczny dźwięk, oznaczający wiadomość. Może... nie, nie wolno. To by było nie w porządku wobec Petera. Jednak mimo głosiku, który podpowiadał mi, że nie mogę tego robić, wyciągnąłem komórkę dzieciaka i odczytałem wiadomość.

Załatwione. Już nic nie powie...

Cholera. Co to znaczy? Co jest załatwione? Kto już nic nie powie? Tu chyba nie chodzi o... nie, niemożliwe. Chociaż z drugiej strony... szlag by to. Nawet nie mogę go o to spytać. Westchnąłem ciężko. Dzieciak mnie przerażał. Wziął narkotyki, nawet nie wie jakie. Ktoś mu to podał? Sam to wziął? Ehh, przecież jest tak inteligenty. Jak mógł zrobić coś tak nieodpowiedzialnego? Pół roku temu, po prostu bym na niego nakrzyczał, a Peter nie odważyłby się zrobić tego drugi raz, ale teraz? Co mam zrobić? Przecież mogę sobie krzyczeć do woli, a dzieciak po prostu jakoś się odszczeka i nie przejmie się mną w ogóle. Ehh, ciekawe ile już razy spał na ulicy w takim stanie. Co jeśli kiedyś coś sobie zrobi? Na przykład przedawkuje, albo przyjmie jakąś truciznę? Cholera, jak ja mam mu pomóc? A przede wszystkim, co zrobić rano? Raczej nie będzie zadowolony, gdy się obudzi i zobaczy, że przyniosłem go do wieży. Przecież chłopak mnie nie nawidzi. Na pewno nie życzy sobie mojej pomocy. Jak ja mu to wyjaśnię? A może... może właśnie teraz ze mną porozmawia?

Wyszedłem z pokoju Petera i ruszyłem do salonu. Uśmiechnąłem się lekko, czując na sobie pytające spojrzenia zgromadzonych.

-A więc?- zaczęła Nat. Rozsiadłem się w moim ulubionym fotelu i złączyłem ręce na kolanach.

-Wpadłem na niego. A raczej on na mnie- znak zapytania na ich twarzach powiększył się- jest tak naćpany, że ledwo trzyma się na nogach. Nie mogłem go tam zostawić- wyjaśniłem.

-A co zrobisz, gdy się obudzi?- spytał Clint.

-Ehh, nie wiem, Barton. Coś wymyślę- oznajmiłem, jednak wcale nie byłem taki pewny siebie. Chociaż z drugiej strony, pomogłem mu. Uratowałem przed nocą spędzoną między śmietnikami w jakiejś ciemnej uliczce. Może będzie choć trochę wdzięczny i mnie wysłucha?

Pov. Peter
*Kilka godzin później

Obudziłem się, jednak wciąż nie otwierałem oczu. Już dawno nie było mi tak ciepło i wygodnie. Niestety, trwało to kilka minut, ponieważ już po chwili ogarnął mnie przeszywający klatkę piersiową ból. Skuliłem się pod kołdrą i jęknąłem. Czuję to. Organizm domaga się ukojenia, w postaci kolejnej dawki. Co mi strzeliło do głowy? Znowu! Jestem głupi. Przecież już tyle razy obiecałem sobie, że więcej tego nie zrobię. Uchyliłem powieki i rozejrzałem się. Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze, a ja zwijałem się z bólu, jednocześnie rozpaczliwie rozglądając się po pomieszczeniu, szukając jakiejkolwiek wskazówki. Gdzie ja do cholery jestem. Za wszelką cenę starałem się przypomnieć sobie cokolwiek z wczoraj. Widziałem jednak tylko krótkie urywki. Czyiś głos. Ktoś chwycił mnie za ramiona. A potem wzbił się w powietrze. To był... o nie...

*****
3214 słowa

GraFFitowa a więc wojna polsatowa oficjalnie rozpoczęta!

Wszelki hejt i groźby prosimy kierować pod adres szanownej koleżanki Graf. Mówiąc prosto z mostu, TO JEJ WINA 😁😘

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro