Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Peter

Zgramoliłem się z łóżka i spróbowałem wstać, jednak nie dałem rady. Wylądowałem na podłodze. Nagle zobaczyłem moją bluzę, przewieszoną przez krzesło koło łóżka. A w kieszeni bluzy jest moje ukojenie. Małe tabletki, które przyniosą ulgę. Zacząłem czołgać się w jej stronę, pojękując cicho. Drżącą ręką sięgnąłem po malutki woreczek, którego zawartość wydawała mi się teraz prawdziwym cudem. Przez to wszystko, nie zarejestrowałem dźwięku otwierających się drzwi i kroków, skierowanych w moją stronę. Ktoś wyciągnął pakunek z mojej dłoni i podniósł mnie. Spojrzałem na przeszkadzającego mi osobnika i zagotowało się we mnie, gdy rozpoznałem w nim pana Starka.

-Zostaw mnie- warknąłem i odepchnąłem się od niego, przez co z hukiem wylądowałem na podłodze. Znów poczułem przeszywający ból, przez który skuliłem się.

Pov. Stark

Dzieciak kompletnie nie reagował na moje słowa. Dosłownie zamarłem, gdy rano wszedłem do jego pokoju, a Parker zwijał się na podłodze, trzymając w dłoni woreczek z... tym czymś.

-Pete, błagam, powiedz co się dzieje- uklęknąłem obok niego, gdy nie pozwolił mi donieść się na łóżko.

-T-to nic- sapnął- zaraz przejdzie... tylko oddaj mi to- zażądał łagodnym głosem, wskazując na tabletki w mojej ręce. Od razu zorientowałem się, co właśnie ma miejsce.

-Nie Peter, nie pozwolę ci tego wziąć- powiedziałem, z całych sił walcząc, by mój głos nie drżał. Tak naprawdę, widząc, jak zwija się i pojękuje, miałem wielką ochotę natychmiast podać mu te narkotyki, żeby tylko przestał cierpieć. Jednak wiedziałem, że potem będzie tylko gorzej. Musi wytrzymać.

-P-proszę... panie Stark, proszę... n-niech mi je pan odda- zapłakał cicho. Łzy zebrały się w moich oczach.

-Dzieciaku, przestań. Sam dobrze wiesz, że nie możesz tego wziąć. Potem będzie jeszcze gorzej. Wytrzymaj, błagam- chłopak spojrzał na mnie błagalnie, jednak pozostałem niewzruszony. Nie mogę mu teraz w żaden inny sposób pomóc. Tylko tak z tego wyjdzie.

-Panie Stark...- sapnął, zaciskając piąstki na mojej marynarce- proszę... z-zrobię wszystko... niech mi p-pan je da... błagam...

-Petey, proszę, dasz radę- szepnąłem, gładząc go po policzku. Czułem, jak całe jego ciało drży.

-Przecież... miałeś mi pomagać- załkał- proszę... zrobię co p-pan chce...

-Pete, nie... przecież wiesz, że nie mogę- to już i tak nie miało sensu. Żadne argumenty w tym momencie nic by nie dały, a chłopiec nie przyjmował odmowy. Jedyne co mogłem teraz zrobić, to być przy nim i pilnować, żeby nie wziął kolejnej dawki.

-Proszę...- jęknął, a ja zamknąłem oczy.

-Nie, Peter. Wiem, że dasz radę- powiedziałem najbardziej stanowczo, jak tylko mogłem.

-Przestań się nade mną znęcać i daj mi te jebane dragi!- krzyknął młodszy, zwijając się na podłodze. Nagle przypomniałem sobie o małym przedmiocie w mojej kieszeni. Nat upierała się, bym miał pod ręką środek usypiający. Na wszelki wypadek. Szybko wyciągnąłem strzykawkę.

-Przepraszam Pete- szepnąłem i wstrzyknąłem dzieciakowi całą zawartość. Minęła zaledwie chwilka, zanim Parker opadł bezwładnie na ziemię, a ja mogłem go podnieść i ułożyć w łóżku. Westchnąłem ciężko i otuliłem chłopaka kołdrą. Odgarnąłem mu przydługie włosy z twarzy i pogładziłem po policzku. Jest taki zaniedbany. Biedny dzieciak. Nikt się nim nie interesuje, tam na ulicy. Nikt nie pilnuje, czy zjadł śniadanie, czy ubrał się ciepło. Nikogo nie obchodzi, gdzie go nosi przez cały dzień. Na nikim nie robi wrażenia to, że nie wrócił na noc. Po prostu jest tam całkiem sam. Ale tu nie. Tu jestem ja.

Wyszedłem z pokoju i w pierwszej kolejności poszedłem do łazienki, żeby spłukać te cholerne tabletki w toalecie. Nie mogę uwierzyć, że się taki stał. Dopiero teraz dotarło do mnie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu, dzieciak nazwał mnie "pan Stark". W zasadzie, dziwnie się czuję, gdy mówi do mnie na "ty". Normalnie, bał się do mnie odzywać w ten sposób. Chociaż, teraz powiedział tak tylko dlatego, że był naćpany, a potem chciał dostać narkotyki, więc pewnie stwierdził, że musi być miły.

Minęło zaledwie pół godziny, kiedy usłyszałem głos sztucznej inteligencji.

-Pan Parker się obudził- oznajmił Jarvis beznamiętnym tonem, a ja przymknąłem powieki. Teraz będzie najciężej.

-Co robi?- spytałem.

-Jest zdezorientowany, a jego tętno znacznie wzrosło- od razu odłożyłem kawę na stół i pognałem do pokoju dzieciaka. Chłopak przeszukiwał swój plecak, jakby sprawdzając, czy nic nie zginęło. Gdy tylko wszedłem do jego sypialni, Parker zerwał się z łóżka. Miał na sobie swoją bluzę, buty i plecak. Jednak nagle zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. Nawet nie wiem kiedy, w jego dłoni znalazł się nóż, a chłopiec przyjął taką pozycję, żeby w każdej chwili móc wykonać rzut. Zatrzymałem się i uniosłem dłonie w obronnym geście tak, by wiedział, że niczego nie kombinuję. Pajączek nie wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, więc ja zacząłem.

-Peter, nie wygłupiaj się, przecież mnie nie zabijesz...- uśmiechnąłem się lekko, jednak spoważniałem, widząc gniew w jego oczach.

-Naprawdę sądzisz, że nie rzucę?- mówiąc to, zatrzymał wzrok na moim chorym ramieniu, a na jego usta wpełzł cwaniacki uśmieszek. Westchnąłem ciężko- czego ode mnie chcesz? Zabiję cię, jeśli powiesz, że chcesz mi pomóc- powiedział lodowatym głosem.

-Ja... nie chciałem cię tam zostawić... byłeś tak naćpany, że bez problemu ktoś mógł ci zrobić krzywdę- stwierdziłem, a on zmarszczył brwi.

-To tyle?- zapytał z pogardą i niedowierzaniem.

-No tak- uśmiechnąłem się lekko.

-Gdzie dragi, które mi zabrałeś?- rzucił, wciąż nie zmieniając pozycji.

-Spłukałem- wyznałem zgodnie z prawdą.

-Kurwa- zaklął pod nosem. Zaczął powoli iść w stronę okna, a ja gorączkowo szukałem jakiegoś rozwiązania, żeby go tu jeszcze zatrzymać.

-Możemy porozmawiać?- spytałem błagalnie.

-Nie- odpowiedział krótko.

-Pete, proszę...

-Nie- przerwał mi- nie będę z tobą rozmawiać, a jeśli jeszcze kiedyś postanowisz się nade mną zlitować i zaciągnąć do wieży, to wiedz, że ja nie będę miał żadnej litości- warknął, po czym wskoczył na parapet. W pewnym momencie, w mojej głowie zakiełkował pewien pomysł. Nie jestem pewny, czy to wypali, ale widziałem naprawdę wielu przestępców i wiem, że na ulicy panuje zasada "coś za coś". Mógłbym spróbować to wykorzystać.

-Musisz coś dla mnie zrobić- oznajmiłem nagle, na co dzieciak parsknął śmiechem.

-A niby dlaczego?- zapytał wesoło.

-Pomogłem ci. Mogłem cię zostawić na deszczu, żebyś nocował między jakimiś śmietnikami, ale zabrałem cię do wieży i pozwoliłem przenocować- chłopak miał złość wypisaną na twarzy. Na mojej natomiast wymalował się triumfalny uśmiech, w momencie, w którym zrozumiał, że jest ma u mnie dług- przysługa za przysługę, Parker- splotłem ręce na klatce piersiowej. Nie spodziewał się, że też jestem w stanie wygrywać. Ale cóż, to twoja gra, Peter. Ty wymyśliłeś takie zasady. Teraz więc, graj uczciwie.

-Nikt cię o to nie prosił- wycedził przez zęby, jednak obaj wiedzieliśmy, że mam rację. Westchnął ciężko- dobra, czego chcesz?- warknął, a ja wzruszyłem ramionami.

-Rozmowy, dzieciaku- stwierdziłem. Chłopak zastanawiał się przez chwilę.

-Dobra- syknął i zszedł z parapetu, jednak w tym momencie dostał wiadomość, po której przeczytaniu od razu się spiął- dwudziesta pierwsza, tam gdzie ostatnio. Masz być sam, jasne?- powiedział zimnym głosem, a ja uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową. Nastolatek już miał wyskoczyć, jednak w ostatniej chwili zatrzymał się i posłał mi pogardliwe spojrzenie- ehm... dzięki- mruknął, patrząc wszędzie, byle nie na mnie i wyskoczył, zostawiając mnie samego w pokoju, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Uśmiechnąłem się jedynie pod nosem.

-Nie ma sprawy, młody- powiedziałem cicho i wyszedłem z pokoju.

Pov. Peter

Jeszcze nigdy nie byłem na siebie tak wściekły. Czy ja naprawdę zawsze muszę ładować się w kłopoty? Nie wierzę, że tak po prostu zabrał mnie do siebie, żebym nie spał na ulicy. Zatrzymałem się w jakiejś uliczce i zacząłem szukać w plecaku jakiegoś nadajnika, czy czegoś takiego. Nic nie ma. Czy to możliwe? Zdjąłem swoją bluzę i obejrzałem ją dokładnie. Naprawdę nic tu nie ma. A może coś mi wszczepił, gdy spałem? Nie, zostałby ślad. Cholera... jak mogłem na to pozwolić? Widział mnie w takim stanie... nawet nie wiem, co mówiłem. Na pewno wygadywałem jakieś głupoty. Uhh, muszę być bardziej ostrożny. Teraz zna moją słabość. Wykorzysta to przeciwko mnie.

Trafił w mój czuły punkt. Nienawidzę być czymś dłużnikiem. Dlatego zgodziłem się na to spotkanie. Ma rację. Przysługa za przysługę. Bądź co bądź, naprawdę mi pomógł. Nigdy nie doszedł bym na Peron w takim stanie, więc pewnie spędziłbym noc na ulicy. Zimną, deszczową noc. Ale, nie byłby to pierwszy raz, więc dałbym radę. Choć fakt, przyjemnie było przespać jedną noc w suchym, ciepłym miejscu.

Już zapomniałem, że muszę iść do Kingpina. Rozmówił bym się ze Starkiem od razu, ale niestety, pan Fisk wzywa. Wolę go już bardziej nie denerwować, więc spotkam się z Iron manem wieczorem. Ciekawe, o co tym razem chodzi. Ma dla mnie jakieś zadanie? A może... o nie... chyba nikt mnie nie widział? Jeżeli ktoś doniósł mu, że naćpany wpadłem na pana Starka, a on zabrał mnie do wieży? O Boże... przecież on mnie zabije. To jest... straszne. Szczerze mówiąc... ja się chyba po prostu boję. Nie mam najmniejszej ochoty tam iść. Mam złe przeczucie.

Mimo to, po zaledwie pół godziny wjeżdżałem windą na sam szczyt wieżowca, by po chwili zapukać w drzwi do jego gabinetu. Serce waliło mi tak mocno, że miałem wrażenie, iż wyskoczy mi z piersi.

-Proszę- byłem coraz bardziej przerażony.

-Dzień dobry, panie Fisk- mruknąłem, a on uśmiechnął się. Nie powiem, zdziwiło mnie to.

-Cześć Peter- wskazał krzesło naprzeciwko siebie- siadaj, chłopcze- posłusznie zająłem miejsce- chciałem cię przeprosić, Peter. Ostatnio trochę mnie poniosło, nie powinienem na ciebie krzyczeć. Wiem, że byłem wobec ciebie zbyt surowy. To nie twoja wina. Stark jest dobrym manipulatorem, a ty jesteś zagubiony. To normalne, że mu uległeś. Jednak cieszę się, że mimo wszystko zachowałeś zdrowy rozsądek i nie dałeś mu się znów oszukać. Proszę cię tylko, żebyś pamiętał o tym co ci zrobił. O tym jak cię skrzywdził. O tych wszystkich przykrych słowach. Pamiętaj o tym, Peter- nie rozumiem tego. Nie chcę o tym pamiętać. Nie chcę wciąż przeżywać tego od nowa w swojej głowie. Po prostu nie chcę. To boli. Bardzo. Dlaczego więc, pan Fisk każe mi pamiętać?

-Ale ja właśnie staram się zapomnieć- wtrąciłem nieśmiało, na co on uśmiechnął się ze zrozumieniem.

-Nie zapominaj, Peter- podniosłem na niego zdziwione spojrzenie- zawsze pamiętaj o wszystkich krzywdach, które ludzie ci wyrządzili. O wszystkich obelgach, które usłyszałem od Starka i o wszystkich przykrych słowach, które ci powiedział. One cię ukształtowały. To dzięki nim, jesteś wielki. Potrafisz być twardy, dzięki całemu złu, które cię spotkało. Z każdą kolejną przeszkodą, uczysz się bezwzględnie je pokonywać. Rozejrzyj się. Gdyby nie to, co cię spotkało, do niczego byś w życiu nie doszedł. Dalej byłbyś tylko chłopcem na posyłki- pokiwałem lekko głową.

-Aa... ma pan dla mnie jakieś zadanie, panie Fisk?- spytałem.

-Tak, mam. Niedługo odbędzie się przejęcie towaru. Ważnego dla mnie towaru. Nie będę teraz wchodzić w szczegóły, ale idę tam osobiście i jak możesz się domyślić, potrzebuję obstawy. Dobrze się przygotuj, masz na to tydzień. Tylko dwie osoby znają miejsce, więc niestety nie mogę zrobić dla ciebie wyjątku. Wszystkiego dowiesz się na miejscu. Zarobisz trochę na tej akcji, jeśli dobrze się spiszesz. Mogę na ciebie liczyć?

-Oczywiście, panie Fisk- odparłem wesoło, na co roześmiał się.

-Cieszę się Peter. W takim razie jesteś wolny- pożegnałem się krótko i pognałem do windy. Cieszę się, że już mu przeszło. Wiedziałem, że Kingpin nie jest taki jak pan Stark. Iron man nigdy mnie nie przeprosił, za to, że na mnie nakrzyczał. I jak zwykle miałem dobre przeczucie. Powiem mu to. Gdy dzisiaj się spotkamy, powiem, że nie chcę go więcej widzieć. Że ma przestać mnie szukać i po prostu zająć się sobą. Przecież obaj wiemy, że nie da rady mnie aresztować, więc niech da sobie spokój. Może sobie stosować te brudne zagrywki do woli. I tak wygram. Nie ma ze mną szans.

***

Wdrapałem się po podniszczonych schodach starej kamienicy.

-Halo! Mike?!- zawołałem.

-Kogo niesie?!- warknął staruszek, a ja zaśmiałem się, widząc, jak wybiega ze strzelbą- to ty smarkaczu?

-Ta, to ja- mruknąłem, zdmuchując grzywkę z moich oczu- brawo Mike. Najpierw pytasz, potem strzelasz. Robisz postępy- rzuciłem i uśmiechnąłem się złośliwie. Mężczyzna zmarszczył brwi i strzelił w moją stronę.

-Bezczelny gówniarz- warknął.

-Złośliwy dziad- odpyskowałem, na co starszy zaśmiał się i gestem dłoni zaproś mnie do mieszkania.

-Co sprowadza do mnie wielkiego Spike'a?- zapytał, zapełniając dwa kubki kawą z małego dzbanka.

-Mam prezent- uśmiechnąłem się i wyciągnąłem z plecaka paczkę z narkotykami.

-Czyli jednak nauczyłem cię szacunku do starszych- zaśmiał się pod nosem i usiadł w fotelu, pijąc swój napój. Już dawno mówiłem mu, że nie piję kawy, ale dziadek nie przyjmuje odmowy.

-Mam też sprawę- wypaliłem.

-A jakżeby inaczej- mruknął- czego chcesz, smarkaczu?- warknął, jednak widziałem, że się ucieszył. Lubił, gdy prosiłem go o pomoc.

-Potrzebuję rady- przyjrzał mi się z zaciekawieniem.

-Ach tak? No dobra, słucham- uśmiechnąłem się.

-Mam pewnego... ehm... przyjaciela. On jest... po tamtej stronie prawa. Kingpin każe mi zerwać z nim kontakt. Groził, że mnie zabije. Ja też szczerze mówiąc mam go już dość, ale nic do niego nie dociera. Wciąż liczy, że uda mu się przywrócić mnie na "dobrą stronę"- pokazałem cudzysłów manualny, a Mike roześmiał się. Mierzył mnie przez chwilę spojrzeniem.

-Coś kręcisz. Albo mówisz całą prawdę, albo daj mi spokój- powiedział z uśmiechem, a ja przewróciłem oczami, za co oberwałem gazetą po głowie.

-Mogę ci zaufać?- upewniłem się.

-Ta, możesz mi zaufać- stwierdził, a ja westchnąłem ciężko i wbiłem wzrok w podłogę. Mogę mu zaufać. Mike zrobił dla mnie najwięcej, przez te kilka miesięcy. Nikt mi tak nie pomógł jak on. Zasługuje na prawdę. Jednak zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, staruszek odezwał się- niech zgadnę. Odkąd skończyłeś ze Spider manem, Stark cię szuka. Nie daje ci spokoju, mówiąc, że potrzebujesz pomocy. Wciąż stara się przekonać cię do zmiany stron. Kingpin grozi, że cię zabije, jeśli go zdradzisz. Dla Fiska zwykła rozmowa równa się ze zdradą, więc zabronił ci nawet tego. Zgadłem?

*****

2245 słów

GraFFitowa wojna polsatowa trwa. WIEDZ, ŻE TO JEST ZEMSTA!

Tak, nadal nam odwala xD

Jak myślicie, co Mickey zamierza zrobić z tą wiedzą?

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro