Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Tony

Otworzyłem szeroko oczy, na widok dzieciaka.

-P-Peter?- szepnąłem. Siedział na moim stole jak gdyby nigdy nic, obracając w dłoniach nóż. Dopiero teraz dotarło do mnie, w jakim stanie jest chłopak. Cały we krwi. Na przedramieniu niestarannie, nieumiejętnie zawiązany był brudny, przesiąknięty szkarłatną cieczą bandaż. Ręce drżały mu delikatnie, a na policzkach widniały zaschnięte ślady łez. Musiał długo płakać. Bardzo długo. Parker lekko się chwiał, jakby nie mógł utrzymać równowagi- Boże, Peter, co ci się stało?!- wykrzyknałem i nie zwracając uwagi na resztę, podbiegłem szybko do młodszego. Głupie pytanie, zważywszy na to, że kilka godzin temu znalazłem w tamtej uliczce zakrwawiony nadajnik, który przy naszym ostatnim spotkaniu, Peter na sto procent miał jeszcze pod skórą. Nagle, dosłownie kilka centymetrów przede mną, w ścianie znalazł się nóż, który dzieciak obracał w rękach. Gwałtownie się zatrzymałem i wstrzymałem oddech, podobnie jak reszta.

-Nic mi nie jest- wycedził przez zęby dzieciak.

-Pete, jak to nic ci nie jest?!- oburzyłem się. Według jego... "życzenia", przestałem się zbliżać, jednak byłem naprawdę przerażony i tylko czekałem na moment, w którym młodszy pozwoli mi się zabrać do szpitala- krwawisz, dzieciaku!

-Możecie nas zostawić?- zwrócił się do reszty, ignorując to co powiedziałem. Nie wyglądali na przekonanych. Nat posłała mi pytające spojrzenie, jakby się upewniała, czy mają wykonać prośbę.

-Tak... zostawcie nas- mruknąłem. Clint i Wdowa wyszli powoli, mimo chęci sprzeciwu. Wiedzieli, że chłopak czegoś chce, ale nie powie o co chodzi, dopóki nie będziemy sami.

-A więc, twierdzisz, że nie powiedziałeś Fury'emu, że będę na dachu?- spytał, pozostawiając bez komentarza moje zatroskane spojrzenie.

-Nie, oczywiście że...- zacząłem.

-Możesz to jakoś udowodnić?- przerwał mi beznamiętnym tonem.

-J-ja...

-Możesz?- znów stanowczo mi przerwał.

-Nie...- przyznałem, wzdychając- ale...

-Dlaczego w takim razie uważasz, że powinienem ci wierzyć?- jego chłodny głos był przerażający.

-Peter, proszę cię, jesteś ranny- powiedziałem błagalnie, jednak młodszy zdawał się nic sobie z tego nie robić. Przewrócił jedynie oczami i wykrzywił twarz w lekkim grymasie bólu. Zachwiał się- Pete?! W porządku?- przeszył mnie nienawistnym spojrzeniem.

-W porządku- warknął- odpowiedz na pytanie.

-Co?- mruknąłem.

-Odpowiedz na pierdolone pytanie!- krzyknął- dlaczego mam ci wierzyć?!

-Peter, proszę, pozwól mi się opatrzyć- posłał mi pogardliwe spojrzenie.

-Bo co?!- wycedził przez zęby?- nakrzyczysz na mnie?! A może uderzysz?! Ostatnio się nie wahałeś.

-Peter, błagam...- szepnąłem. Zabolało. Jak cholera.

-O co?- rzucił. Przymknąłem powieki. O co go błagam? Żeby nie mówił prawdy? Żeby nie wypominał mi moich największych błędów?

-Pozwól zabrać się do szpitala...- skłamałem cicho. Młodszy prychnął.

-Nie potrzebuję szpitala, tylko odpowiedzi- stwierdził lodowato.

-Ehh, oczyściłeś chociaż tą ranę?- posłał mi rozbawione spojrzenie.

-Oczywiście. Na ulicy porozrzucane są darmowe apteczki, tak na wszelki wypadek, jakby któryś z mieszkańców się nie daj Boże skaleczył, więc nie masz się co martwić- uśmiechnął się krzywo.

-Peter... proszę, nie żartuję. Daj sobie...

-POMÓC?!- krzyknął gniewnie- daruj sobie. Jakoś nie spieszyłeś z pomocą, gdy ciocia umierała, więc... wiesz co? Odwal się w końcu ode mnie. Razem z tą swoją jebaną pomocą- wycedził przez zęby, wstał i chwiejnie ruszył do okna.

-Co ty robisz?- powiedziałem cicho, przestraszony wizją Petera, włóczącego się nocą po ulicach w takim stanie.

-Myślałem, że mogę z tobą normalnie... porozmawiać... ale ty... wciąż...- mówił coraz ciszej, a jego wzrok był coraz bardziej nieobecny.

-Peter?- zacząłem powoli podchodzić, do chwiejącego się dzieciaka. W pewnym momencie osunął się na ziemię. Złapałem go w ostatniej chwili. Od razu mimowolnie przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem. Odgarnąłem kosmyki włosów z twarzy młodszego i podniosłem. Dzieciak jęknął, głosem przepełnionym bólem. Szybko zaniosłem go do szpitala i położyłem.

-Co robisz?- mruknął słabo chłopiec, gdy wyciągnąłem bandaże z szafki.

-Trzeba się zająć tą raną- wyjaśniłem, siadając na brzegu łóżka.

-Co? N-nie! Nie trzeba... a poza tym nikt cię o to nie prosił- zaczął.

-Obaj wiemy, że trzeba, Peter, więc nie utrudniaj- podniósł się do siadu, jednak szybko zakręciło się mu w głowie, przez co prawie się przewrócił. Uśmiechnąłem się z politowaniem, widząc jego oburzoną reakcjami organizmu minę.

-Nie, przestań. Nie chcę, żebyś mi poma...

-Nie dyskutuj ze mną!- warknąłem. Chłopak momentalnie zamilkł i posłał mi zdziwione spojrzenie. Bez słowa pozwolił, bym odwinął bandaż i w miarę możliwości oczyścił jego rękę z krwi. Syknąłem, widząc sporych rozmiarów ranę- sam to szyłeś?- zapytałem z niedowierzaniem, widząc niezbyt umiejętnie wykonane szwy.

-Mhm- mruknął w odpowiedzi.

-Mogę to poprawić, jeśli chcesz- zaproponowałem.

-Nie- oznajmił twardo.

-Nie będzie aż tak bolało, jeśli porządnie się to zrobi- zauważyłem.

-Powiedziałem "nie"- warknął- tylko nie próbuj żadnych sztuczek- ostrzegł, a ja posłałem mu pytające spojrzenie- to nie ty wszczepiłeś mi tamten nadajnik?- zdziwił się.

-Nie, to nie byłem ja. Nie zrobiłbym tego. A teraz nic ci nie wszczepię, bo nie chcę, żebyś się bardziej pociął- mruknąłem, na co młodszy zaśmiał się ponuro.

-Odpowiesz mi w końcu?- zapytał nagle.

-Ehh... nie mogę, Peter. Nie zasługuję na twoje zaufanie. Ale przysięgam. Nie powiedziałem Fury'emu. Nie mam pojęcia, jak się dowiedział, ale ja bym cię nie wydał- owinąłem bandaż do końca- skończyłem- oznajmiłem bardzo zadowolony z siebie. Dzieciak obejrzał swoją rękę, jednak ograniczył się do krótkiego skinięcia głową. No pewnie- chodź- machnąłem na mniejszego ręką, by szedł za mną. Spojrzał na mnie pytająco, jednak bez słowa wstał i ruszył do wyjścia. O co chodzi? Czemu nie sypie tymi swoimi złośliwymi uwagami? Czemu nie rzuca bezczelnych komentarzy? Czemu nie neguje wszystkiego co powiem? Czemu do cholery mnie słucha? To jest... co najmniej podejrzane, nie rozumiem, dlaczego tak się zachowuje. Co chce tym razem ugrać? Weszliśmy do kuchni- siadaj, Pete- tym razem dzieciak zdecydował się na stołek, zamiast blatu.

-Zrobię ci coś do jedzenia- oznajmiłem, zabierając się za przygotowanie jajecznicy.

-Nie jestem...- zaczął Peter, ale w tym momencie jego brzuch poinformował wszystkich w wieży, że stanowczo domaga się posiłku. Uśmiechnąłem się i uniósłem jedną brew- uhh, dobra, jestem. Ale i tak nie...

-Zrobię ci coś do jedzenia, nie marudź- powtórzyłem z uśmiechem. Parker kiwnął głową bez przekonania.

-Dobra, o co tu chodzi?- spytaliśmy jednocześnie. Wymieniliśmy się pytającymi spojrzeniami.

-Czemu jesteś taki miły? Nigdy taki nie byłeś- zaczął Peter.

-Co masz na myśli?- zmarszczyłem lekko brwi. Doskonale wiedziałem, co ma na myśli, ale liczyłem na jakąś rozmowę, zważywszy na to, że obaj jesteśmy w raczej pokojowych nastrojach.

-No nie wiem, kiedyś, już dawno zaczął byś prawić mi kazanie o tym, jaki zły i nieodpowiedzialny jestem, a teraz nic?- zaśmiałem się cicho pod nosem.

-Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie kusi, żeby ci to powiedzieć- stwierdziłem wesoło.

-No to dawaj- przekrzywiłem lekko głowę.

-Co?- mruknąłem, stawiając przed nim talerz z jajecznicą.

-Wyrzuć to z siebie- powiedział beznamiętnie i zaczął jeść. Uśmiechnąłem się lekko. O co tym razem chodzi? Znów te jego dziwne, niezrozumiałe dla mnie ruchy, dzięki którym później wygrywa. Ale dobrze, mogę w to grać, póki obaj mamy szanse.

-No dobra... a więc, jesteś nieodpowiedzialny. Nie możesz robić takich rzeczy, bo masz na to ochotę. Nie powinieneś wykorzystywać swoich mocy w taki sposób. A przede wszystkim, musisz odstawić to wszystko co bierzesz. Jesteś za młody na alkohol i papierosy, o narkotykach już nie wspominając. Zachowujesz się jak nieodpowiedzialny, niedojrzały, rozwydrzony bachor- spojrzałem na niego badawczo, jednak moje słowa wciąż nie robiły na nim większego wrażenia, więc kontynuowałem- któremu wydaje się, że nie istnieje nic takiego jak konsekwencje, które prędzej czy później poniesiesz, bez względu na to, jak daleko uciekniesz. A wtedy, Kingpin cię zostawi, bo macie zupełnie inne wartości. Dla ciebie liczy się przyjaźń i lojalność, natomiast dla Fiska, władza i pieniądze. Tylko władza i pieniądze. Chcę po prostu, żebyś zrozumiał to teraz. Bo później, będzie to dużo bardziej bolesne. Nie chcę, żebyś dowiadywał się o tym w brutalny sposób, rozumiesz? Nie chcę, żebyś znów cierpiał przez to, że nie zdołałem cię ochronić. Po prostu nie mogę na to pozwolić- chłopak przerwał jedzenie i wlepił we mnie te swoje wielkie, czekoladowe oczy, jakby z niedowierzaniem- wiem, że byłem beznadziejnym mentorem. Ale proszę, jeśli tylko dasz mi drugą szansę...

-Nie mogę dać ci drugiej szansy, bez względu na to, jak bardzo bym chciał- zmarszczyłem brwi.

-Ale... dlaczego?- spytałem. Za wszelką cenę starałem się nie dopuścić łez.

-Zabawne jest to, że ty wciąż nie potrafisz, albo nie chcesz zrozumieć, że ja cię już nie potrzebuję. Był czas, w którym naprawdę potrzebny był mi mentor, ale ten czas minął i już nic nie jesteś w stanie dla mnie zrobić. Teraz radzę sobie sam i idzie mi to bardzo dobrze. Jeśli masz ochotę, możesz znów mianować się "moim mentorem", ale to nie ma sensu. Nikt taki nie jest mi potrzebny. Wręcz przeciwnie. Tylko będziesz przeszkadzał, mówiąc mi, co mogę a czego nie. A ja nie mam czasu, tak jak kiedyś na każdym kroku pytać cię, czy pasuje ci to co zaraz zrobię. Co do narkotyków, to wiedz, że nie jestem uzależniony. Kilka razy wziąłem po pijaku. Poza tym, na coś trzeba umrzeć, prawda? I wiesz co? Żałuję, że zrozumiałem to wszystko dopiero po śmierci cioci. Gdybym tylko... gdyby to się stało dwa miesiące wcześniej... gdybym od razu, zamiast jak kretyn narażać się codziennie, wziął za zarabianie pieniędzy, to ona...

-Pękło by jej serce- dokończyłem cicho.

-Ale by żyła!- krzyknął nagle, gwałtownie zrywając się ze stołka.

-Co? Jak to... przecież, myślałem, że...

-To źle myślałeś! Nie żyje, bo nie stać nas było na jebaną operację! A wiesz dlaczego nie było nas stać?! Bo przez ciebie i twoje humorki wyrzucali mnie z każdej pracy, którą dostałem! Chociaż... to i tak było za mało...- ostatnie słowa wyszeptał. Nawet nie zauważyłem kiedy w jego oczach pojawiły się łzy. Nie stać ich było na operację? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? Dlaczego dzieciak do mnie nie przyszedł?

-Czemu nic nie powiedziałeś, Pete? Zapłaciłbym za tą operację. Przecież mam pieniądze. Zapłaciłbym na całe leczenie, gdybym wiedział, że...- dopiero teraz do mnie dotarło. Gdybym wiedział. Ale skąd miałem wiedzieć, skoro nie interesowałem się Peterem?

-Hah! Masz pieniądze?! Ojej, rzeczywiście! Jaka szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej!- wykrzyczał, a kilka łez spłynęło po jego policzkach- myślisz, że nie wziąłem tego pod uwagę?! Otóż wziąłem! Byłem tu! Spadłem na samo dno, chciałem cię prosić o pożyczkę, ale ty jak zwykle nakrzyczałeś na mnie, że ci przeszkadzam! Dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy wylądowałem w tym jebanym sierocińcu! Też tu byłem. A ty... ty jak zwykle mnie wyrzuciłeś! Wiesz co?! Kingpin nigdy nie powiedział, że mam zmiatać, bo mu przeszkadzam! Nigdy nie powiedział, że jestem bezużyteczny! Nigdy nie powiedział, że go zawodzę, albo że mam mu nie zawracać głowy! Zawsze ma dla mnie czas i zawsze mi pomaga, więc z łaski swojej przestań powtarzać, że tobie zależy na mnie bardziej niż jemu!

Patrzyłem na dzieciaka ze łzami w oczach. Był tu? Prosić mnie o pomoc? Pomimo tego, jaki dla niego byłem? Gdyby nie to, że jestem takim skurwysynem, jego ciotka dalej by żyła. To wszystko moja wina. Nie dziwię się, że jest dla mnie taki oschły. Gdybym tylko... gdybym tylko wcześniej się nim zainteresował. Jak mogłem go spławić? Nawet go nie wysłuchałem. A on chciał tylko pomocy. Jestem pewien, że dla mnie ta operacja kosztowała by grosze.

-Peter... ja...

-No co? Co "ty"? Co masz zamiar zrobić? Przeprosisz? Jakież to słodkie. Myślisz, że to wszystko załatwi? A więc, uwaga uwaga, nie! To nic nie załatwi! A wiesz dlaczego? Bo ona nie żyje! I bez względu na to, co powiesz, już nigdy nie wróci!- podszedłem do chłopaka.

-Nie, Peter. Nie będę cię przepraszał. Wiem, że pewnych rzeczy mi nie wybaczysz- ja też sobie tego nie wybaczę. W momencie, w którym Peter był na granicy płaczu, podszedłem do niego i zamknąłem w szczelnym uścisku. Spodziewałem się prawie wszystkiego. Byłem przygotowany na to, że Parker uderzy mnie, zwyzywa, ale na pewno nie spodziewałem się, że młodszy wtuli się we mnie i rozpłacze na dobre. Mocniej przytuliłem go do siebie i głaskałem uspokajająco po włosach.

-Ja po prostu... t-tak za nią tęsknię- wychlipiał i zadrżał.

-Wiem, Peter- szepnąłem. Czy ja mam prawo go pocieszać? Czuję się, jakbym był mordercą i pocieszał rozdzinę mojej ofiary. To niedorzeczne. Nie zasługuję na to. Ale Peter tego potrzebuje, więc muszę być przy nim. Po prostu muszę. Dzieciak zbyt wiele wycierpiał, by teraz samemu przez to przechodzić. Chociaż, chyba jestem najmniej odpowiednią osobą do wsparcia, dla tego biednego chłopca. To przeze mnie tak cierpi. To jest tylko moja wina.

-Pan nie rozumie...- powiedział "pan"? Dlaczego?- gdybym tylko ciężej pracował... albo mniej na siebie wydawał... jakbym był lepszy... t-to wtedy ona...

-Nie, Peter. To nie jest twoja wina, rozumiesz? Zrobiłeś co mogłeś, dzieciaku- pogłaskałem go po głowie.

-Ale...

-Żadnych "ale"- delikatnie chwyciłem go za podbródek i skierowałem tak, by patrzył na mnie- to... jeżeli ktoś zawinił, to tylko i wyłącznie ja. Masz prawo mnie nienawidzić i nie oczekuję, że kiedyś mi to wybaczysz, Pete. Chcę tylko, żebyś wiedział, że od teraz jestem tu dla ciebie i nigdy cię nie spławię, gdy będziesz potrzebował pomocy- chłopak odsunął się ode mnie.

-Przepraszam- mruknął, spuszczając wzrok- to było... nie powinienem- chyba zrobiło mu się głupio.

-Przecież to... ehh, nic się nie stało, Peter- odparłem i uśmiechnąłem się lekko. Nagle pomyślałem o czymś, czego ostatnio się dowiedziałem. Chyba chwilowo nie pała do mnie taką nienawiścią jak zazwyczaj, więc mógłby spróbować- Peter... mogę cię o coś spytać?- kiwnął głową i wbił we mnie pytające spojrzenie- chodzi o Peron...- zacząłem. Nagle poczułem silny cios w szczękę, przez który wylądowałem na podłodze. Dzieciak przeładował pistolet, chwycił mnie za kołnierz i przyłożył mi go do skroni. W jego oczach nie było już smutku i bólu. Teraz był tam gniew.

-Co wiesz o tym miejscu?- wycedził przez zęby.

-Peter... n-nie, nic takiego...

-Gadaj!- wrzasnął. Kątem oka zarejestrowałem resztę, która wpadła do kuchni, zwabiona hałasem. Zanim zdążyłem zareagować, w ramieniu nastolatka znalazł się pocisk. Chłopak krzyknął, zaciskając powieki i upadł na ziemię.

-Nie! Przestańcie!- zawołałem. Posłali mi pytające spojrzenia.

-Zaatakował cię- zauważyła Nat.

-Tak. Teraz wasza kolej- warknął Peter i wyciągnął nóż.

#wojnapolsatowa

*****

2282 słów

Hejka!

Dobra, musimy naprostować pewną sprawę xD

Ten Polsat, to wina szanownej koleżanki GraFFitowa 😘

Proszę wszelki hejt kierować w jej stronę (lovki kochana)

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro