Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Wszedłem za Peterem do wyjątkowo obskurnego baru. Skrzywiłem się, czując intensywny zapach alkoholu, potu i narkotyków. Peter zaśmiał się złośliwie, gdy to zobaczył, na co przewróciłem oczami. Czemu mnie tu przyprowadził? Chwyciłem go za nadgarstek i nachyliłem się, by tylko on mnie słyszał.

-Nie boisz się, co powiedzą, jeśli zobaczą cię z jednym z Avengers?- spytałem, na co dzieciak uśmiechnął się cwaniacko.

-O tej porze są albo kompletnie pijani, albo tak naćpani, że nie wiedzą nawet na jakiej planecie się znajdują. Nikt cię nie pozna- stwierdził luźno. Nie skomentowałem tego w żaden sposób, jednak nie podobało mi się, że Peter przychodzi w takie miejsca. Ale co mogę zrobić? Obawiam się, że to i tak jedna z bardziej kulturalnych noclegowni chłopaka.

-Cześć maluszku!- zawołał wesoło barman. Przekrzywiłem lekko głowę, zaskoczony brakiem dezaprobaty ze strony dzieciaka na to określenie.

-Siemka Andy!- krzyknął równie wesoło, przedzierając się przez tłum i siadając przy barze. Machnął na mnie dłonią, dając znak, bym zrobił to samo.

-A więc, co cię do mnie sprowadza, Spikey?- zapytał z uśmiechem- uprzedzając to co zaraz powiesz, nawet nie licz na piwo. Spóźniasz się z dostawą- stwierdził. Peter przewrócił oczami.

-Po pierwsze, nie przyszedłem pić, a po drugie, wybacz, miałem trochę kłopotów- wzruszył ramionami.

-To po co przyszedłeś?- mruknął, wycierając kufle po piwie. Chłopak posłał mu wymowne spojrzenie. Mężczyzna odstawił naczynie i uśmiechnął się kpiąco- chyba mi nie powiesz, że znowu nie masz gdzie spać, co Peter?- znowu? To... ehh, dzieciak ma przechlapane. Przeze mnie. To wszystko moja wina.

-Ja i mój... emm, znajomy- wskazał na mnie i uśmiechnął się niewinnie. Barman zaśmiał się.

-Jaja sobie robisz, mały?- spytał z uśmiechem.

-No proszę!- prawie że krzyknął chłopak.

-Nie- rzucił krótko barman- mogę nocować tu ciebie, ale nie twoich znajomych. To nie jest hotel, Bambi- uśmiechnął się bezczelnie do Petera, który zrobił smutną minkę i posłał mężczyźnie błagalne spojrzenie- nie patrz tak na mnie, to nie zadziała- chłopak nie przestał. Uśmiechnął się, gdy barman wydał z siebie jęk irytacji. Starszy nachylił się nad barem i spojrzał dzieciakowi prosto w oczy- kiedyś poderżnę ci gardło we śnie, rozwydrzony bachorze- chłopak uśmiechnął się cwaniacko.

-Kiedyś dosypię ci czegoś do dragów, przeklęty ćpunie- oznajmił. Przez chwilę mierzyli się nawzajem twardym spojrzeniem, co wyglądało naprawdę komicznie. Barman w końcu westchnął ciężko, przerywając kontakt wzrokowy.

-Dobra, zmiataj, ty i ten twój znajomy, zanim się rozmyślę- rzucił- ale żeby mi to było ostatni raz!- pogroził młodszemu palcem, jak pięciolatkowi. Mimo udawanej niechęci, uśmiechnął się ciepło, widząc radość na twarzy dzieciaka.

-Dzięki dzięki dzięki!- zawołał wesoło, zrywając się ze stołka i chwytając mnie za rękaw. Pobiegł na zaplecze, niemalże ciągnąc mnie za sobą i ruszył schodami na górę. Weszliśmy do małego mieszkania. Rozejrzałem się dookoła. Malutki korytarzyk, kuchnia, salon, łazienka i zamknięte drzwi, prowadzące najpewniej do sypialni. Posłałem chłopakowi pytające spojrzenie, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałem za bardzo, gdzie moglibyśmy tutaj spać. Peter bez słowa wskazał mi kanapę, która swoją drogą, nie wyglądała na zbyt wygodną, a sam chwycił za brudny koc i ułożył się na podłodze. Usiadłem na meblu i spojrzałem na chłopca.

-Pete, nie wolisz...- zacząłem.

-Nie- warknął, przerywając mi- idź spać- mruknął, trochę łagodniej. Kiwnąłem głową i położyłem się. Tak. Rzeczywiście nie była wygodna. Ale czego ja się spodziewałem? Peter i tak ma gorzej.

Wsłuchiwałem się w oddech dzieciaka, który z czasem stał się spokojny i miarowy. Zasnął. Obserwowałem, jak jego klatka piersiowa unosi się w równym, nie za szybkim tempie. Uśmiechnąłem się lekko. Wygląda tak spokojnie, gdy śpi. Zupełne przeciwieństwo jego przytomnej wersji.

Po chwili wiercenia się, jęknąłem z irytacją i uznałem, że za cholerę nie dam rady zasnąć na tej kanapie. Wstałem więc i najciszej jak tylko umiałem, zszedłem do baru. Przebrnąłem przez tłum i zająłem miejsce na stołku przy ladzie. Po chwili podszedł do mnie uśmiechnięty barman.

-Co dla pana?- spytał wesoło.

-Dobrze znasz Petera?- mężczyzna zmarszczył brwi, jakby starał się połączyć fakty.

-Ach tak! Znajomy Spike'a!- wykrzyknął w końcu.

-Ta, właśnie- pokiwałem głową, rozglądając się, by sprawdzić, czy nie ściągnął na sam zbyt dużo uwagi. Na szczęście nikt się za bardzo nie przejął- a więc? Co cię z nim łączy?- wyglądał jakby już zapomniał o pytaniu.

-Dzieciak dostarcza mi towar, no i czasami przychodzi się wygadać- wyjaśnił, wzruszając ramionami.

-Często przychodzi tu nocować?- blondyn uśmiechnął się wesoło.

-Raz w tygodniu, czasem dwa- oznajmił. Pokiwałem głową ze zrozumieniem.

-A wiesz gdzie mieszka?- dzieciak kilka razy wspomniał i swoim "domu".

-Z tego co słyszałem, najczęściej przesiaduje na Peronie, ale wiesz, z Peterem to w zasadzie zabawna sprawa, bo kiedy on mówi, że mieszka w Queens, to ma na myśli, że dosłownie mieszka w Queens. Nie ma jakiegoś jednego miejsca, które mógłby określić jako dom. Po prostu kręci się po ulicach, czasami śpi gdzieś na dworze, czasami w jakiejś norze, a czasami u mnie- jeżeli to nie jest nora, to nie chcę wiedzieć, gdzie dzieciak śpi normalnie. Najczęściej przesiaduje na Peronie? Przecież mówił, że to nie jest miejsce, w którym chciałbym się znaleźć. Dlaczego więc on tam przesiaduje?

-Co wiesz o Peronie?- uśmiech zniknął z jego twarzy.

-Zupełnie nic- stwierdził i posłał mi wymowne spojrzenie.

-Uhh, dlaczego wszyscy boją się o tym mówić?- spytałem, a barman ponownie się uśmiechnął.

-Żeby nikt nieodpowiedni się o tym nie dowiedział. Peter pilnuje tego miejsca, a co za tym idzie, wszyscy się boją, że przypadkiem podpadną Spike'owi. A ten, kto podpadnie Spike'owi, jest już martwy- zmarszczyłem lekko brwi. Boją się Petera? Mojego Petera... ehh, nie chce mi się w to wierzyć. Nie potrafię sobie go wyobrazić jako człowieka, który przeraża innych. Po prostu... przecież on ma piętnaście lat. Jebane piętnaście lat. Jakim pierdolonym cudem mu się to udało? Rozumiem, że jest silny i nikt mu się nie sprzeciwi fizycznie, ale jak chłopak z niskim poczuciem własnej wartości, rozedrgany psychicznie, załamany, zrozpaczony i zagubiony, potrafił to osiągnąć? Może i Kingpin mu pomógł. Może i przedstawił go komu trzeba i pokierował. Ale przecież on jest tylko zniszczonym piętnastolatkiem. To... nie powinno być możliwe. Dzieciak nie powinien być tak potężny. Ale o czym ja mówię? To wszystko w ogóle nie powinno mieć miejsca. Gdyby wszystko przebiegało dokładnie tak jak powinno, jako mentor, wysłuchał bym go, kiedy przyszedł prosić o pożyczkę na operację cioci. Nie pożyczył bym mu tych pieniędzy, tylko całkowicie pokrył koszty leczenia, no przecież dla mnie to były grosze. May żyłaby, więc chłopak nie wylądowałby w tym przeklętym sierocińcu. Nikt by go nie krzywdził, niszcząc go jeszcze bardziej. Nikt nie wmówiby mu, że powinien wykorzystać swoje moce do panowania nad innymi. A co najważniejsze, Pete dalej byłby szczęśliwy. Nie rozumiem, jak mogłem to zrobić. A najlepsze jest to, że nie przypominam sobie takiej sytuacji. Nawet tego nie pamiętam. Tyle razy go spławiałem, że wydawało mi się to normalne.

Bez słowa wstałem i odszedłem od baru. Zniknąłem na zapleczu, a po chwili wróciłem do mieszkania na piętrze. Uśmiechnąłem się lekko, widząc jak spokojnie śpi chłopak. Podszedłem do niego, po czym uklęknąłem na ziemi. Odgarnąłem kosmyki ciemnych włosów z twarzy nastolatka i westchnąłem ciężko. Znowu schudł. Wygląda coraz gorzej. Ciemne wory pod oczami, prawie że bezbarwne usta i gdzie posiniaczona skóra. Nie myśląc wiele, delikatnie podniosłem Petera i położyłem na kanapie, po czym przykryłem kocem. Usiadłem delikatnie na brzegu kanapy.

-Przepraszam, Pete- szepnąłem. I tak mi nie wybaczy. Czemu miałby? Gdyby mnie nie spotkał, a raczej, gdybym nie postanowił namieszać mu w życiu, chłopak byłby szczęśliwszy.

Nagle zauważyłem delikatny grymas na twarzy dzieciaka. Peter zapłakał cicho i skulił się. Zmarszczyłem brwi.

Pov. Peter

Obudziłem się i poczułem zimny powiew wiatru. Skuliłem się i rozejrzałem dookoła. Byłem na dachu. Tym samym dachu, na którym już tyle razy rozmawiałem z panem Starkiem. Uśmiechnąłem się lekko, widząc, że Iron man wylądował przy krawędzi, jednak szybko zmarszczyłem brwi. Nie wyszedł ze zbroi, tylko podszedł do mnie.

-Cześć, Pete- syknął z jadem. Zatkało mnie. Wstałem i niepewnie zbliżyłem się do starszego.

-Czy... coś się stało?- spytałem niepewnie.

-Czy coś się stało?!- warknął- stało! Chciałem ci pomóc. Chciałem to wszystko naprawić, niewdzięczny bachorze, ale wiesz co? Nie warto. Nie warto tracić czasu, na takiego śmiecia jak ty- w moich oczach zawirowały łzy.

-Ale...- zacząłem, jednak przerwał mi silny cios w brzuch. Zgiąłem się wpół, starając się zaczerpnąć trochę powietrza.

-Nienawidzę cię!- krzyknął gniewnie- nienawidzę, rozumiesz? Chciałem ci tylko pomóc, a ty mnie oszukałeś! Nikt, już nigdy ci nie zaufa! Nie zasługujesz na niczyje zaufanie!

-P-panie Stark... proszę...- szepnąłem. Nagle mężczyzna wycelował we mnie jednym ze swoich repulsorów. Usłyszałem głos sztucznej inteligencji. "Pełna moc". O nie... nie przeżyję tego. Nie mogłem się ruszyć. Jakby moje nogi przywarły do ziemi. Starszy zaśmiał się okrutnie- panie Stark... błagam!- krzyknąłem przerażony.

-Zasługujesz na śmierć. Powinieneś zdechnąć, dokładnie tak jak ta twoja kochana ciocia!- wystrzelił. Poczułem, jak ogarnia mnie przenikliwy, palący całe ciało ból. Wrzasnąłem, wyginając mój kręgosłup w łuk. Upadłem i skuliłem się na ziemi- nie potrafiłeś jej uratować. Byłeś zbyt zapatrzony w siebie, smarkaczu- warknął i ponownie wystrzelił. Krzyknąłem i zapłakałem żałośnie- a może po prostu byłeś za słaby? I ty miałeś czelność nazywać się bohaterem? Nie potrafiłeś uratować jedynej rodziny, jaka ci została. Jedyna osoba, którą obchodziło twoje żałosne życie nie żyje! I to twoja wina!- skuliłem się, czując wiązkę laserową. Wrzasnąłem z bólu i zgiąłem się wpół.

-Proszę! Panie Stark, proszę!- wykrzyczałem, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Podszedł do mnie i kopnął mnie tak mocno, że poleciałem na drugi koniec dachu.

-Jesteś tylko żałosną parodią bohatera, która nie powinna mieć prawa bytu- powiedział spokojnie, zbliżając się do mnie. Nie miałem siły się odsunąć. Miałem oparzenia na całym ciele. Wszystko mnie bolało. Chciałem umrzeć. Milioner podniósł mnie, chwytając za szyję. Zacząłem się dusić i kopać na ślepo nogami.

-Proszę...- szepnąłem, tracąc przytomność. Nagle pan Stark cisnął mną z całej siły o ziemię. Moje ciało przebiło twardy beton i wylądowałem w... gabinecie pana Fiska. Pana Fiska, który właśnie podnosił bezbronnego milionera za kołnierz. Otworzyłem szeroko oczy- nie!- krzyknąłem, czując, że powoli odzyskuję siły.

-To przez ciebie, Peter. Trzeba było trzymać się od niego z daleko- stwierdził pan i Fisk i... skręcił Iron man'owi kark.

-NIE!- wrzasnąłem piskliwie i doczołgałem się do milionera. Przytuliłem jego martwe ciało do siebie i rozpłakałem się- nie... błagam, nie... przepraszam...- krztusiłem się łzami, nie potrafiąc ułożyć sensownego zdania- przepraszam, ja nie chciałem... błagam, nie... nie znowu... nie...

Nagle Kingpin chwycił mnie za ramię i potrząsnął nim mocno. Zawyłem z bólu.

-Peter! Peter obudź...

-...się- otworzyłem oczy i ujrzałem zmartwione oczy pana Starka.

Pov. Stark

Dzieciak wyglądał, jakby dusił się powietrzem. Po jego policzkach spływały łzy, a chłopak nie mógł wziąć porządnego wdechu. Przytuliłem go do siebie, a Pete biednie na to pozwolił. Drżał na całym ciele.

-P-prze-pra-aszam- wysapał. Pogłaskałem go po włosach.

-Nie, nie masz za co, Pete. Nie płacz, spokojnie- wyszeptałem, kołysząc się z nim w ramionach.

-B-bła-gam... ja n-nie ch-chciałem... t-to nie... p-pro-szę- otworzyłem szeroko oczy. Boże... co mu się śniło? Położyłem jego głowę na swojej klatce piersiowej.

-Słyszysz, Pete? Słyszysz jak bije? Cichutko, nie płacz. Oddychaj, dzieciaku. No już, dasz radę. Wdech, wydech, wdech, wydech- starałem się go uspokoić- cii, właśnie tak, świetnie ci idzie- wyszeptałem, gdy poczułem, jak jego drżący oddech powoli się normuje. W końcu dzieciakowi udało się wziąć normalny wdech i wydech. Odetchnąłem z ulgą. Wciąż płacze i cały dygoce, ale przynajmniej się nie udusi- no już, cii, nie płacz, Pete. Już wszystko dobrze, nie płacz- chłopiec wtulił się we mnie i skulił.

-P-przepraszam- szepnął drżącym głosem.

-To nic, Pete. To nic, nie płacz- powiedziałem cicho i przytuliłem go mocniej- co ci się śniło?- zadrżał i wziął głęboki, ale urywany oddech.

-N-nic takiego...- szepnął.

-Pete, proszę...- zacząłem, ale mi przerwał.

-Panie Stark?- mruknął.

-Tak, Pete?- spytałem.

-Nienawidzi mnie pan?- spytał cicho. Uniosłem brwi i otworzyłem szeroko oczy. Odsunąłem się lekko i chwyciłem delikatnie jego podbródek, unosząc głowę chłopca tak, by patrzył mi w oczy.

-Nie... Boże, dzieciaku, pewnie że nie! Nie potrafiłbym cię nienawidzić, Pete. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Ja...- usłyszałem stłumiony szloch,więc przytuliłem chłopaka do siebie- posłuchaj, Pete. Bez względu na to, czego byś nie zrobił, ja... zawsze będę z tobą, dobrze? I nigdy cię nie znienawidzę. Choćby nie wiem co, jasne?- nastolatek pokiwał głową i wtulił się we mnie. Ehh, co ja mam zrobić, żeby w to uwierzył? Żeby wiedział, że tu jestem i już go nigdy nie zostawię.

*****

2041 słów

Hejka!

No? Kto się spodziewał, że pójdą do Andy'ego?

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro