Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dedykuję Cielanka, dzięki której napisałam dziś ten bonusowy rozdział 😎
Tu możecie zostawić dla niej serduszko---->

Pov. Peter

Obudziłem się z głową na ramieniu milionera. Uśmiechnąłem się lekko i wtuliłem w starszego. To było... miłe. Pan Stark to jedyna osoba, od kilku miesięcy, która okazuje mi ludzkie uczucia. A ja... ehh, jak on może wciąż mi pomagać? Jak to możliwe, że mnie nie znienawidził? Przecież... powinien mnie zabić. A on... cały czas się stara. Wciąż jest dla mnie dobry. I najwyraźniej nie oczekuje niczego a zamian. Zupełnie jak... nie. Ja tego wcale nie potrzebuję. Ja nikogo nie potrzebuję. Pamiętasz, Spike? Jesteś zupełnie sam na świecie i jest ci z tym bardzo dobrze! Nikogo nie potrzebuję! Nikogo...

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wtulam się w pana Starka. Cholera, co ja robię? Wstałem szybko i sprawdziłem godzinę na telefonie milionera. Mój został na Peronie. Szósta rano. Przespałem pięć godzin. Dziwne. Rzadko śpię tak długo.

-Wstawaj- mruknąłem, szturchając Iron mana. Ten skrzywił się i niechętnie otworzył oczy.

-Uhh, Peter, spaliśmy...- zabrał mi swój telefon i sprawdził godzinę, po czym wydał z siebie jęk irytacji- pięć godzin! Miejże litość- roześmiałem się ironicznie.

-I nie licz na więcej. Idziemy- rzuciłem i ruszyłem do drzwi, nie czekając na starszego, który mozolnie zbierał się z kanapy. Zeszliśmy do baru. Wspiąłem się na parapet z zamiarem wyślizgnięcia się przez małe okienko.

-Em... Peter?- obrzuciłem milionera zirytowanym spojrzeniem. Wiedziałem, że będzie tylko przeszkadzać!

-Ehh, chodź- mruknąłem. Zgarnąłem klucze z baru i wypuściłem pana Starka tylnym wejściem. Zamknąłem drzwi od środka i wyślizgnąłem się oknem. Ruszyłem przed siebie, nie czekając na milionera. Powinienem odebrać towar od Scarface'a i poroznosić go po barach, ale nie mogę tego zrobić z panem Starkiem na głowie. W zasadzie nic nie mogę zrobić, bo nie mam przy sobie swoich rzeczy. Zostały na Peronie, więc żeby je odzyskać, musiałbym zabrać tam pana Starka. Tylko że... ehh, mogę mu zaufać? Bo co jeśli... nie, nie mogę tak myśleć. Skrzywdził mnie, ale robi co może, żeby to naprawić. A ja... nie potrafię go nienawidzić. Po prostu nie potrafię. A może wcale nie chcę? Może potrzebuję po prostu kogoś, komu zależy? Może na siłę staram się sobie wmówić, że nie jestem sam?

-Coś się tak zamyślił?- mruknął pan Stark.

-Co? Em... nic- odparłem lekko zdezorientowany. Schowałem ręce do kieszeni i kopnąłem kamyk leżący na ziemi. Muszę wziąć się w garść. A poza tym... muszę coś zjeść. Dopiero teraz poczułem, że jestem cholernie głodny. I w zasadzie... pan Stark też od wczoraj nic nie jadł- głodny?- spytałem z małym uśmiechem.

-Trochę- przyznał milioner.

-W takim razie zaczekaj- powiedziałem i wszedłem do sklepu. Uśmiechnąłem się wesoło do sprzedawcy i podszedłem do półki. Gdy odwrócił wzrok, chwyciłem dwie  słodkie bułki i schowałem je do kieszeni bluzy. Skierowałem się do wyjścia. Postanowiłem zgarnąć po drodze dwie butelki wody... i to był błąd.

-Co ty robisz, gówniarzu?- warknął sprzedawca, widząc, że zamierzam wyjść. Posłałem mu bezczelny uśmiech i wyszedłem szybko ze sklepu.

-Wiejemy- rzuciłem, ciągnąc starszego za rękaw.

-Co? Czemu?- przewróciłem oczami na to głupie pytanie.

-Wracaj tu smarkaczu!- krzyknął sprzedawca, wybiegając ze sklepu i jednocześnie dając milionerowi upragnioną odpowiedź. Uśmiechnąłem się cwaniacko i pognałem przed siebie, ciągnąc jednocześnie pana Starka. Wbiegliśmy w jedną z uliczek. Milioner oparł się o ścianę, ciężko oddychając, a ja roześmiałem się.

-Peter... co ty zrobiłeś?- spytał mężczyzna z niepokojem.

-Nic takiego. Zdobyłem jedzenie. Proszę, śniadanie- uśmiechnąłem się, podając starszemu bułkę i butelkę wody.

-Peter, nie możesz...- zamilknął, jakby zaczął się nad czymś zastanawiać.

-A masz jakiś lepszy pomysł?- spytałem, siadając na jednym z wysokich śmietników i uśmiechnąłem się, zajadając słodkim wypiekiem.

-No nie wiem, handlujesz narkotykami. Nie masz pieniędzy?- wzruszyłem ramionami.

-Nie mam przy sobie swoich rzeczy. A poza tym, pan Fisk zabrał...- urwałem. Nie... nie, nie, nie. On się nie miał dowiedzieć.

-Czekaj, co?- przewróciłem oczami- Fisk zabrał ci pieniądze?- uśmiechnąłem się lekko.

-Nie...- mruknąłem bez przekonania.

-Peter, powiedz prawdę- zarządał. Zmarszczyłem lekko brwi i przestałem jeść.

-Przez dwa miesiące oddaje moją część- oznajmiłem.

-Dlaczego?- spytał. Wzruszyłem ramionami.

-Nieważne- burknąłem i znów skupiłem swoją uwagę na bułce. Poczułem na sobie współczujące spojrzenie. Zmarszczyłem mocno brwi. Nie chcę takich spojrzeń- przestań. Nie martw się o mnie.

-Zawsze będę się martwił, Pete- powiedział z lekkim uśmiechem.

-Lepiej daj sobie spokój. Nie warto...- mruknąłem ponuro. Usłyszałem głębokie westchnienie starszego.

-Nie mów tak, Peter. Warto. Naprawdę warto. Bez względu na to, co o tym myślisz- otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, jednak ograniczyłem się do wsadzenia w nie bułki i spuszczenia wzroku. Nie rozumiem go. Naprawdę nie rozumiem. Dlaczego... w jaki sposób zasłużyłem sobie na dobroć? Przecież... nawet teraz... jestem oschły i nie potrafię się otworzyć, więc... dlaczego?

-Panie Stark?- milioner spojrzał na mnie, więc kontynuowałem- dlaczego to robisz? Czemu taki jesteś? Przecież ja... zrobiłem coś strasznego...- końcówkę wyszeptałem. Ten uśmiechnął się i podszedł do mnie. Usiadł obok mnie i oparł łokcie o kolana.

-Ehh, Peter. Ja po prostu... gdybym... ja po prostu chcę to naprawić. Chcę naprawić to co zepsułem. Bo mi... możesz mi nie wierzyć, ale mi naprawdę na tobie zależy, dzieciaku. I wiem, że... że to po prostu moja wina. Gdybym... tylko był... gdybym był dobrym mentorem... to... ehh, byłbyś szczęśliwy i...- zaciął się. Dopiero teraz podniosłem wzrok i... zatkało mnie. Miał łzy w oczach. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby pan Stark płakał. Czy on... czy to naprawdę z mojego powodu?

-Czy ty...- zacząłem.

-N-nie, nie, to nic- powiedział szybko, przecierając oczy. Uśmiechnąłem się lekko. Niepewnie przysunąłem się do starszego i bardzo delikatnie się w niego wtuliłem. Nie wiem, który z nas bardziej tego potrzebował. Robiłem to dla niego, czy dla siebie? Chyba... dla nas obu. Mężczyzna bez słowa objął mnie ramieniem.

-Przepraszam- szepnąłem.

-To ja przepraszam, Pete- odparł równie cicho. Westchnąłem cichutko i oparłem głowę o klatkę piersiową Iron mana, wsłuchując się w jego spokojny oddech.

-Tak bardzo... chciałbym ci zaufać- mruknąłem. Wplótł palce w moje włosy, jednak nie przeszkadzało mi to.

-Nie musisz, Peter. Nie zasługuję na to. Tylko... po prostu spróbuj dać sobie pomóc. Pozwól mi być przy tobie, dobrze? To wystarczy- pokiwałem głową. Czyli że... nie zależy mu na zaufaniu? To... na czym mu zależy? Czego chce?

-Dlaczego?- spytałem, unosząc lekko głowę.

-Ja...- zaczął. No co? Dlaczego to robi?

Nagle przypomniał mi się mój sen. Ja... wiem, że to tylko sen, ale... co jeśli on... naprawdę mnie nienawidzi? Jeśli... nie wybaczy mi tego co zrobiłem? A co jeśli... chce mi zrobić dokładnie to samo? Chce wzbudzić zaufanie, a potem... pokazać, jak bardzo to boli, gdy ktoś, na kim ci zależy, wbija ci nóż w plecy? Co jeśli... nie, to nieprawda. To znowu mój pojebany umysł podsuwa mi jakieś głupie teorie. To niemożliwe. On taki nie jest.

W zasadzie, mógłbym pójść do Mike'a, żeby wziąć od niego kilka noży, które z pewnością mi się przydadzą. Poza tym, schowałem u niego trochę narkotyków. Nie wolno trzymać całości w jednym miejscu. Dlatego część mam na Peronie, a część u Mickey'ego.

W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Mike jest zupełnie sam od kilku dni. A co, jeśli coś mu się stało? Jeśli potrzebował mojej pomocy, a mnie nie było? Przecież ostatnio... Co jeśli... o nie... muszę tam iść. Nie mogę stracić kolejnej osoby. I to... jeżeli coś mu się stało, to moja wina. Powinienem tam być. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, a ja zostawiłem go całkiem samego.

-Musimy iść- powiedziałem, gwałtownie zrywając się.

-Co? Gdzie?- zdziwił się pan Stark.

-Zobaczysz- mruknąłem i ruszyłem przed siebie. Spojrzałem przez ramię, by sprawdzić, czy milioner za mną idzie.

-Nie możesz powiedzieć?- spytał, gdy mnie dogonił.

-Odwiedzimy mojego przyjaciela- oznajmiłem, na co starszy posłał mi zdziwione spojrzenie.

Pov. Stark

Przyjaciela? Szczerze mówiąc, boję się, kim może być ten "przyjaciel" Petera. Zdążyłem się już zorientować, że znajomi tego dzieciaka to nie są ludzie, z którymi powinien się zadawać piętnastolatek. Ale... uhh, nie mogę go winić. Oni przynajmniej go nie krzywdzą.

-Peter?- spojrzał na mnie- trzeba coś zrobić z tym sierocińcem- stwierdziłem. Chłopak uśmiechnął się lekko.

-Nie, nie trzeba- wzruszył ramionami.

-Jak to?- zdziwiłem się.

-Już to załatwiłem. Boi się nawet na nich nakrzyczeć- powiedział, a ja zbladłem.

-Peter... co ty zrobiłeś, dzieciaku?- zapytałem z przerażeniem, widząc jego nieco okrutny uśmiech.

-Nic takiego- mruknął.

-Peter!- warknąłem ostrzegawczo.

-Emm... można powiedzieć, że go tak troszkę zastraszam. Ale to nic. Należy mu się, a ja nie zrobiłem mu krzywdy- wyjaśnił beznamiętnie. Pokręciłem głową.

-Peter, wiesz...- zacząłem, ale urwałem. Chciałem powiedzieć, że nie powinien tego tak załatwiać, ale z drugiej strony... chciał to załatwić inaczej. A ja dobitnie dałem mu do zrozumienia, że ma sobie radzić sam. Że nikt mu nie pomoże. Że nikogo to nie obchodzi. Wziął więc sprawy w swoje ręce i poradził sobie tak, jak umie najlepiej.

-Jesteśmy- oznajmił dzieciak. Dopiero teraz zauważyłem, że stoimy przed obskurną, starą kamienicą. Zmarszczyłem brwi.

-Tutaj ktoś mieszka?- zdziwiłem się. Budynek wyglądał na opuszczony.

-Tak- rzucił z uśmiechem i wszedł do środka, machając na mnie ręką, bym szedł za nim. Niepewnie ruszyłem za nastolatkiem. Wspięliśmy się na piętro po poniszczonych schodach.

-Mike!- krzyknął Peter, po czym odwrócił się do mnie- padnij- rzucił. Schyliłem się, a po chwili nad moją głową przeleciał pocisk. Uniosłem brwi z zaskoczeniem, widząc na oko osiemdziesięcioletniego mężczyznę, celującego do mnie z ogromnej strzelby- ej ej ej! Opanuj się, staruszku!- warknął Peter, wyciągając mu broń z rąk.

-Staruszku?!- oburzył się, a dzieciak uśmiechnął złośliwie- ja ci dam staruszka, ty bezczelny smarkaczu!- warknął, na co chłopak roześmiał się- kto to jest?- mruknął, wskazując na mnie, jednak zanim któryś z nas zdążył coś powiedzieć, mężczyzna zmarszczył brwi i kontynuował- Tony Stark?- kiwnąłem głową, wciąż będąc w lekkim szoku. Mike roześmiał się- no nie wierzę! Tony Stark tutaj?!- wykrzyknął z uśmiechem. Po chwili spoważniał i zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem- oddawaj mi to- warknął do Petera, próbując wyrwać mu strzelbę, co na moje szczęście mu się nie udało.

-Hej! Uspokój się, Mike- rozkazał dzieciak, a straszy odpuścił i wrócił do mieszkania, mrucząc jakieś niezrozumiałe obelgi pod nosem.

-No chodź!- zawołał do mnie Peter i ruszył w głąb ponurej kamienicy. Podbiegłem do niego i niepewnie wszedłem do mieszkania. Rozejrzałem się i lekko skrzywiłem. Niepewnie wszedłem do czegoś, co najprawdopodobniej miało służyć jako salon. Staruszek siedział w fotelu, mierząc mnie pogardliwym spojrzeniem, a Peter obok niego, wpatrując się uważnie w starszego. To spojrzenie... już wiem, od kogo dzieciak się tego nauczył. To samo pogardliwe, wyrażające kpinę dla wszystkiego i wszystkich spojrzenie, którym już niejednokrotnie zostałem obdarowany przez Petera.

-Czemu go nie zabiłeś?- spytał zupełnie jakby mnie tu nie było.

-Długa historia- mruknął dzieciak.

-Ha! Wiedziałem, że nie dasz rady. Mazgaj jesteś i tyle- zakpił starszy. Peter przewrócił oczami, na co mężczyzna zmarszczył brwi, chwycił zwiniętą w rulon gazetę i uderzył chłopaka w głowę. Parker syknął cicho i posłał starszemu oburzone spojrzenie- siadaj- rozkazał, wskazując na drugi fotel. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mówi do mnie. Zająłem wskazane miejsce i zaśmiałem się cicho, widząc oburzoną minę dzieciaka. To był błąd, bo po chwili również oberwałem zwiniętą gazetą. Tym razem to Peter wybuchł śmiechem, jednak nie spotkało się to z żadnymi konsekwencjami- czego chcecie?- spytał.

-Zostawiłem u ciebie kilka rzeczy, a poza tym, chciałem sprawdzić jak się czujesz- wyjaśnił chłopiec. Zmarszczyłem lekko brwi, słysząc troskę w jego głosie.

-Bez przesady, nie jestem jeszcze taki stary, Peter- zaśmiał się- a po jakie licho go tu przyprowadziłeś?- wskazał na mnie.

-Em... to jeszcze dłuższa historia- Parker zaśmiał się nerwowo.

-Ach tak? W takim razie leć po te swoje rzeczy- powiedział Mike. Chłopak posłusznie wstał i wybiegł z mieszkania. Spuściłem wzrok, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić- co ty wyprawiasz?!- warknął staruszek. Posłałem mu pytające spojrzenie.

-Em... nie rozumiem- powiedziałem, lekko zmieszany.

-Po co za nim łazisz?! Nagle ci się odwidziało i będziesz się bawił w dobrego mentora?!- wysyczał, posyłając mi nienawistne spojrzenie- czy ty naprawdę nie rozumiesz, że jeśli znów go zawiedziesz, złamiesz mu serce?!

-Ja...- zacząłem, jednak starszy mi przerwał.

-Posłuchaj mnie teraz uważnie. Wiem dokładnie, co zrobiłeś temu dzieciakowi. Wszystko, rozumiesz? Jesteś beznadziejny i na moje, już dawno powinieneś być martwy. Skrzywdziłeś go i nie rozumiem, dlaczego Peter ci to wybaczył, ale nie schrzań tego, jasne? Chłopak miał cię zabić. Ja mu powiedziałem, żeby to zrobił. Ale on taki nie jest. Parker ma dobre serce i tylko udaje takiego twardego. Nie potrafi być zły. Zawsze pcha się tam gdzie nie trzeba i robi wszystko po swojemu- uśmiechnąłem się lekko, na to stwierdzenie. Zawsze taki był- wiesz co? Nienawidzę cię. Nienawidzę cię z całego serca, za to, jak zniszczyłeś tego dobrego dzieciaka. To przez ciebie musi taki być. Przez ciebie siedzi w tym wszystkim. Płaci za twoje błędy. On tego nie umie, ale ja zabijałem kiedy ty jeszcze sikałeś w pieluchy i wierz mi, jeśli tym razem, znów skrzywdzisz tego dzieciaka i złamiesz mu serce, to obiecuję ci, zabiję cię. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu, zabiję cię. I wiesz co teraz zrobisz? Pójdziesz z nim i będziesz robić wszystko co w twojej mocy, żeby wyciągnąć go z tego bagna. On tu nie pasuje. To nie jest jego miejsce. Masz mu pomóc, jasne? Nie zasługujesz na ten tytuł, ale masz choć raz w życiu zachować się jak mentor. Rozumiesz?- kiwnąłem lekko głową, nie będąc w stanie nic powiedzieć.

-Panie Stark, możemy iść- oznajmił dzieciak, wchodząc do mieszkania. Spojrzałem na niego lekko zdezorientowanym wzrokiem i ponownie kiwnąłem głową.

-T-tak, już- mruknąłem i wstałem.

-Jakbyś czegoś potrzebował, to daj znać, stary grzybie- Peter uśmiechnął się złośliwie do staruszka i wybiegł ze śmiechem na schody. Ten jedynie posłał dzieciakowi gniewne spojrzenie, a gdy zniknął, uśmiechnął się z politowaniem. Już miałem wychodzić, kiedy mężczyzna chwycił mnie za rękaw.

-Pamiętaj, Stark. Wszędzie cię znajdę- powiedział zupełnie spokojnie, po czym puścił mnie i skupił swoją uwagę na czytaniu gazety.

-Nie zawiodę go- obiecałem i poszedłem. Zignorował mnie, ale doskonale wiem, że to usłyszał.

*****

2268 słów

Hejka!

Macie taki bonusowy rozdzialik na umilenie poniedziałku. I nie, to wcale nie dlatego, że w następnym będzie bolesny Polsat. Wcaaleee...

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro