Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

Obserwowałem z przerażeniem mężczyznę przede mną. Zachowywał się spokojnie, ale widziałem, że był wściekły.

-Masz mi odpowiedzieć na kilka pytań- oznajmił.

-T-tak jest- odparłem cicho.

-Jak uciekłeś Tarczy?- spytał, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem.

-Em... p-pan Stark mi pomógł- powiedziałem, nieco drżącym głosem.

-Ach tak? I nic nie powiedziałeś na przesłuchaniu?- zmarszczyłem lekko brwi.

-N-nie, oczywiście, że nie- starszy prychnął cicho.

-Chcesz mi powiedzieć, że nic im nie powiedziałeś, a Stark tak po prostu cię wypuścił?- zakpił. Nie zdążyłem się odezwać. Poczułem palący ból na policzku i spojrzałem ze strachem na Kingpina- dobrze ci radzę, lepiej zacznij mówić prawdę, smarkaczu, to może ci daruję.

-Kiedy ja naprawdę nic nie powiedziałem!- pisnąłem. Pan Fisk zaśmiał się cicho.

-Wiesz, Peter, kiedy cię tam zostawiłem, wierzyłem, że dasz sobie radę. Że będziesz lojalny. Jak widać, myliłem się. Informacje za wolność, co?- moje oczy otworzyły się z przerażenia. Pokręciłem gorączkowo głową i posłałem mu rozpaczliwe spojrzenie.

-N-nie, naprawdę, nie! Słowo! Pan Stark... on...- Kingpin uciszył mnie gestem dłoni.

-Nie wmówisz mi, że Stark tak po prostu cię wypuścił. Zawiodłeś mnie, Peter- jego słowa uderzyły mnie równie mocno, co silny cios, który nadszedł po chwili. Wylądowałem na podłodze. Poczułem słodki smak krwi w ustach i łzy w oczach. Spróbowałem się podnieść, jednak uniemożliwiło mi to mocne uderzenie w brzuch. Skuliłem się i jęknąłem z bólu. Zakaszlałem i zacząłem, a przynajmniej starałem się normować oddech- dałem ci wszystko. Władzę, pieniądze, szacunek, a ty mnie zdradziłeś, Peter. Spędziłeś ze Starkiem cały dzień, a on nawet nie próbował zabrać cię do Fury'ego. Jesteś pasożytem. Nie zasługujesz na niczyje zaufanie. A ponadto, jesteś idiotą, Peter. Naprawdę mu wybaczyłeś? Tak po prostu wybaczyłeś to wszystko co ci zrobił? Przecież go nienawidzisz. Ten człowiek cię skrzywdził. Zranił. Zrobił to tyle razy. I gwarantuję ci, że gdy tylko do niego wrócisz, zrobi to ponownie. A ja chciałem cię tylko chronić- mówiąc to, podniósł mnie za kołnierz i zmusił do wstania- pytam ostatni raz. Co im powiedziałeś, Peter?- chwycił mnie za gardło i podniósł. Złapałem jego rękę, gorączkowo walcząc o odrobinę tlenu.

-N-nic... n-nie p-pow-wiedział-em- wysapałem, z trudem zachowując przytomność.

-Jak sobie życzysz- syknął z jadem mężczyzna i rzucił mną o ścianę.  Uderzyłem w nią z impetem i przeciągłym syknięciem. Osunąłem się na ziemię, a zaraz potem skuliłem pod wpływem uderzenia- dam ci ostatnią szansę, abyś udowodnił swoją lojalność, Peter- spojrzałem na starszego lekko nieobecnym wzrokiem- zabij Starka- otworzyłem szeroko oczy. Ja... o nie. Nie, nie, nie, nie, nie! Byłbym w stanie zrobić naprawdę wiele, ale nie to. Tej jednej rzeczy nie zamierzam robić.

-Ja... n-nie mogę- szepnąłem. Odnalazłem w sobie resztki sił i wstałem. Posłałem Kingpinowi wrogie spojrzenie i wyciągnąłem nóż.

-Nie radzę, chłopcze- ostrzegł, ale nie zwróciłem na to uwagi. Muszę walczyć. On mnie zabije, jeśli przegram. Wskoczyłem więc na ścianę z zamiarem chwilowego schowania się na suficie. Nie przewidzieli tylko jednego. Co prawda, pajęczy zmysł ostrzegł mnie, jednak nie byłem w stanie uniknąć takiej salwy pocisków. Krzyknąłem, gdy jeden z nich przeszył mój bark. Upadłem na ziemię i zwinąłem się z bólu, ciężko oddychając. Nie mogłem skupić się na otaczającym świecie, przez okrutny ból rozchodzący się po całym ciele. I właśnie ta chwila nieuwagi była błędem.

Starszy zaśmiał się ponownie i szarpnął mnie mocno za włosy, zmuszając do podniesienia się z ziemi.

-Tak właśnie myślałem, Peter- znów rzucił mną o ścianę, po czym pstryknął palcami. Dwóch mężczyzn podeszło do mnie. Chwycili mnie za ramiona i zmusili, bym klęknął. Nie miałem siły się wyrywać. Każdy ruch wiązał się ze strasznym bólem, przez który nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Zapłakałem cicho, gdy poczułem pierwszy cios. A później kolejny. I kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny, aż w końcu nie czułem już nic, poza ogarniającym mnie bólem i poczuciem bezsilności.

-P-przepr-aszam... p-panie Sta-ark- wysapałem, prawie że bezgłośnie. Nikt już tego nie usłyszał. Zabije mnie. Umrę tutaj. A Iron man mnie nie znajdzie. Miał rację, a teraz, będzie mógł się jedynie domyślać, co się stało. Przejmie się? A może rzeczywiście mnie nienawidzi i pomaga mi tylko z poczucia obowiązku? Może... ehh, to i tak nie ma znaczenia. Umrę tutaj i... jestem absolutnie bezsilny.

Ostatnia rzecz, którą usłyszałem, to krótkie "zabierzcie go stąd". Poczułem, jak ktoś mnie podnosi. Nie wiedziałem, co się dzieje dookoła mnie. Usłyszałem głośny trzask, a potem coś, co przypominało warkot silnika. Byłem zupełnie bezsilny. Nie myślałem racjonalnie. W zasadzie, w ogóle mnie nie obchodziło, co się ze mną teraz stanie. Ból, ogarniający całe moje ciało był po prostu nie do zniesienia. Jedyna rzecz, której teraz chciałem, to śmierć. Chciałem umrzeć. Żeby to wszystko się już skończyło. Żeby już więcej nie cierpieć. Żeby nareszcie spotkać się z ciocią May i wujkiem Benem. Z moimi rodzicami.

Nagle poczułem ogarniający mnie chłód i twardy, zimny beton pod sobą. Ktoś pogłaskał mnie po głowie.

-Wybacz, dzieciaku- powiedział męski głos. Znów warkot silnika, a potem już tylko głucha cisza. Cisza i ciemność. I oczywiście samotność. Tak jak zawsze. Samotność. Wykrwawię się tu. Zupełnie sam. Bez nikogo.

Nie mam pojęcia, jak długo tu lezakem. Miałem wrażenie, że minęło już kilka godzin. Nie. Nie mogę na to pozwolić. Nie... nie chcę. Nie chcę tak zginąć. Obiecałem cioci. Obiecałem, że zrobię wszystko. Obiecałem panu Starkowi, że dam sobie radę.

Zebrałem całą siłę, jaką miałem w sobie i otworzyłem oczy. Rozejrzałem się, krzywiąc się przy tym z bólu. Znajdowałem się w ciemnej uliczce. Nikogo tu nie było. Dookoła mnie sama ciemność i tylko dzięki ulepszonemu wzrokowi byłem w stanie cokolwiek zobaczyć. Nagle przypomniałem sobie o telefonie od pana Starka. Może uda mi się... muszę chociaż spróbować.

Pov. Stark

Siedziałem na krawędzi "naszego" dachu. Martwiłem się o Petera. Było już grubo po północy, a on wciąż nie wracał. Cholernie się o niego martwiłem. Wciąż powtarzałem sobie, że zaraz się tu zjawi, ale z każdą godziną coraz mniej w to wierzyłem. Jeśli coś mu się stało... jeśli Kingpin go skrzywdził... jak mogłem go puścić? Jak mogłem pozwolić mu odejść? Jak mogłem zgodzić się, by sam poszedł do Fiska? Przecież... ehh, nie pomogę mu, użalając się nad sobą.

Wstałem i podszedłem do zbroi. Wszedłem w nią i wzbiłem się w górę. Nie mam pojęcia, co robić. Szukać go? Spróbować zadzwonić? Fisk się zdenerwuje, jeśli zobaczył by ten telefon, więc lepiej nie. Cholera...

Nagle przed moimi oczami pojawiła się mapka z zaznaczonym na niej punktem. Czy... to Peter? Miał mi dać znać, jeśli tylko coś się stanie. Czy to znaczy, że... potrzebuje pomocy? Błagam, niech wszystko będzie w porządku. Nie daruję sobie, jeśli ten skurwysyn go skrzywdził.

Wylądowałem w ciemnej uliczce i rozejrzałem się. Dziwne, chyba nikogo tu nie ma. Może to fałszywy sygnał? A może...

Nagle coś usłyszałem. Coś jakby cichutki jęk. Natychmiast oświetliłem tamto miejsce i zamarłem. Peter, cały we krwi, posiniaczony, ze śladami pięści na twarzy. Posklejane od krwi i potu włosy opadły mu na twarz, a jedyną oznaką, że dzieciak wciąż żyje, było delikatne, prawie niezauważalne unoszenie się klatki piersiowej przy płytkim, urywanymi oddechu.

Wypadłem ze zbroi i podbiegłem do chłopca. W moich oczach zebrały się łzy. Klęknąłem na ziemi i uniosłem lekko głowę Parkera.

-Pete?! Peter, błagam, odezwij się! Proszę, Pete!- nie reagował.

Pędem wróciłem do zbroi i wskoczyłem do niej. Podszedłem do dzieciaka i najdelikatniej jak tylko umiałem, podniosłem go. Wzbiłem się w górę i wylądowałem na najwyższym dachu w okolicy. Odłożyłem chłopca na ziemię i wyszedłem ze zbroi.

-Jarvis, skan. Natychmiast- rozkazałem, a po chwili z mojego zegarka wydobył się głos.

-Znaczna utrata krwi, złamane trzy żebra, dwa pęknięte, skręcona ręką, rana postrzałowa, pocisk utkwił w prawym barku, wdało się zakażenie- otworzyłem oczy z przerażenia. Poczułem narastający gniew. Kingpin to zrobił. To on go tak pobił. Zabiję go. Zabiję go najokrutniej, jak tylko mogę. Nikt nie ma prawa skrzywdzić mojego dzieciaka.

Z osłupienia wyrwał mnie cichutki jęk, przepełniony bólem.

-P-pan... S-Sta-rk?- wysapał nastolatek, patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

-Tak, Pete. To ja, nie bój się. Nikt cię już nie skrzywdzi- powiedziałem szybko. Delikatnie uniosłem głowę i  tułów chłopaka, po czym leciutko go objąłem, starając się ułożyć go tak, by było mu jak najwygodniej. Zacząłem gorączkowo zastanawiać się, co zrobić. I niestety nasuwało mi się tylko jedno rozwiązanie.

-Przepraszam, Pete- szepnąłem, odgarniając mu kosmyki włosów z twarzy, po czym wszedłem w zbroję i z dzieciakiem na rękach, wzbiłem się w górę. Starałem się być tak delikatny, jak tylko to było możliwe, jednak mimo to, wciąż słyszałem ciche, prawie niesłyszalne odgłosy bólu, przez które pękało mi serce. Wylądowałem na dachu wieży i szybko uwolniłem się od zbroi i pognałem do windy. Nie zastanawiałem się, co powiem reszcie, gdy po dwóch dniach,w czasie których nie dawałem znaku życia, nagle pojawię się z ledwo żywym nastolatkiem na rękach. Teraz jedyne na czym mi zależało, to życie Petera. Zjechałem na piętro, w którym mieści się szpital i zacząłem wbiegać do wszystkich sal po kolei. Jak na złość, akurat teraz nie mogłem nikogo znaleźć. W końcu udało mi się trafić na jakąś pielęgniarkę, która natychmiast zwołała resztę personelu. Niechętnie oddałem Petera w ich ręce i usiadłem na krześle w poczekalni. Oparłem łokcie na kolanach i wplotłem palce we włosy. To moja wina. Moja pierdolona wina. Jak mogłem go puścić? Znowu pozwoliłem mu iść samemu. Znowu go zostawiłem. Jak mogłem mu uwierzyć, kiedy mówił, że wszystko będzie dobrze? Widziałem strach w jego oczach. Doskonale wiedział, że nie będzie dobrze. Że spotka go coś złego. Że będzie cierpiał. Znowu. Wiedział też, że go zostawię. Znowu. Zupełnie samego, zdanego na siebie.

-Tony! Wyjaśnisz to jakoś?- nawet nie zauważyłem, kiedy obok mnie pojawili się Natasha, Clint i Steve. Posłałem im zmęczone spojrzenie.

-Jutro?- spytałem błagalnym głosem.

-Natychmiast!- warknęła kobieta.

-Ehh, to Fisk. Pobił go... nawet do końca nie wiem za co, ale... chyba ubzdurał sobie, że Peter go zdradził- mruknąłem.

-A ty? Gdzie byłeś przez ten czas? Proszę cię, tylko nie mów, że z Peterem- Kapitan splótł ręce na klatce piersiowej. Posłałem mu bardzo wymowne spojrzenie, po którym ciężko westchnął- wiesz dobrze, co Fury zrobi, jeśli się dowie. Aresztuje cię.

-No to się nie dowie- uśmiechnąłem się do reszty.

-Zdajesz sobie sprawę, że obserwuje wieżę, więc prędzej czy później dowie się, że Peter tu jest?- wtrącił się Clint.

-Ta, pewnie macie rację- stwierdziłem ponuro. W moich oczach mimowolnie zebrały się łzy, gdy usłyszałem stłumiony jęk bólu, dochodzący z sali. On cierpi i to jest moja wina. A najgorzej dopiero przed nim. Fury będzie chciał go aresztować, a Kingpin... swoją drogą, dlaczego Fisk nie zabił go na miejscu? Przecież wystarczyłoby jeszcze pięć ciosów i dzieciak byłby martwy. Dlaczego zostawił go w tej uliczce? Może myślał, że Peter nie żyje? To bez sensu. Chociaż, nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby Fisk się nie powstrzymał. Gdyby on... zabił Petera, to ja... nie mógłbym ze sobą wytrzymać.

Nagle z sali wyszedł cały personel. Wstałem gwałtownie i podszedłem do jednego z lekarzy.

-Co z nim?!- prawie krzyknąłem. Mężczyzna przybrał profesjonalny wyraz twarzy.

-Na razie jego stan jest stabilny. Wyciągnęliśmy kulę, zatamowaliśmy krwotok, zszyliśmy ranę i opatrzyliśmy co się dało. Może pan do niego iść, panie Stark, ale chłopak śpi. Za jakąś godzinę powinien się obudzić. Może trochę szybciej. Podaliśmy też kroplówkę, ponieważ jest mocno odwodniony- kiwałem głową, podczas gdy lekarz beznamiętnie tłumaczył mi, co dokładnie zrobili z dzieciakiem. Gdy skończył, bez słowa wyminąłem go i ruszyłem do sali. Słyszałem, jak doktor zatrzymuje resztę, która również chciała wejść, zobaczyć dzieciaka. Nie powinno ich tu być, gdy Peter się obudzi. Mógłby się przestraszyć. W moich oczach ponownie stanęły łzy, gdy zobaczyłem wątłe ciało nastolatka, całe posiniaczone lub zakryte opatrunkami oraz wszystkie maszyny, mające na celu monitorowanie funkcji życiowych, które były podłączone do chłopaka. Podsunąłem sobie krzesło i usiadłem przy łóżku Parkera. Jak mogłem go znowu zostawić? Jak... ehh, to nie ma sensu. Znowu użalam się nad sobą, zamiast skupić się na dzieciaku. Odgarnąłem mu włosy z twarzy i pogłaskałem po głowie. Boże, przecież on jest jeszcze dzieckiem. Dzieckiem, które powinno mieć odpowiednią opiekę i wsparcie. A Peter tymczasem nie dostał żadnej z tych rzeczy. Jedyna rzecz, którą świat mu podarował, to ludzie, którzy chcą go zniszczyć i mentor, który nieudolnie stara się go uratować, sprowadzając na niego jedynie ból.

-Przepraszam, Peter- chwyciłem go delikatnie za rękę- tak cię cholernie przepraszam, dzieciaku. Ja... nigdy bym cię tam nie puścił, gdybym tylko... przepraszam- po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Nagle usłyszałem cichutki jęk ze strony młodszego. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, jak dzieciak mozolnie podnosi powieki, wykrzywiając twarz w grymasie bólu. W pewnym momencie, chłopak otworzył szeroko oczy i zaczął obrzucać wszystko dookoła przerażonym spojrzeniem, gorączkowo się rozglądając, a maszyna monitorująca pracę serca zaczęła piszczeć niepokojąco szybko. Błyskawicznie się poderwałem i stanąłem nad przerażonym nastolatkiem, kładąc mu rękę na klatce piersiowej, by się nie podnosił- hej! Pete, spokojnie, to tylko ja! Nic się nie dzieje, jesteś bezpieczny- chłopak uspokoił się lekko, gdy mnie zobaczył.

-G-gdzie...- zaczął.

-W szpitalu, Pete- powiedziałem szybko.

-Ale... j-jak się tu znalazłem?- spytał słabo. Zmarszczyłem brwi.

-Udostępniłeś mi swoją lokalizację, pamiętasz?- w oczach dzieciaka zebrały się łzy.

-N-nie...- szepnął.

-Co się tam stało, Pete?- młodszy zamknął oczy i pokręcił głową- to Kingpin, prawda? Pobił cię?- Parker znów zaprzeczył. Uniosłem brwi z zaskoczeniem- cholera, Peter, przestań go w końcu kryć!- zirytowałem się i to był błąd. Dzieciak zacisnął powiek, spod których zaczęły wypływać łzy. Urządzenia znów piszczało niepokojąco szybko, a chłopak zaczął brać krótkie, urywane wdechy, jakby się dusił- ej ej ej, spokojnie, wszystko dobrze, Pete- lekko uniosłem tułów nastolatka, żeby wygodniej było mu oddychać- no już, spokojnie, Peter. Oddychaj, dzieciaku. Powolutku, wdech, wydech. Świetnie, wdech, wydech. O to chodzi, Pete, bardzo dobrze- młodszy uspokoił się lekko. Uważając na wszystkie kable i rurki, bardzo ostrożnie przytuliłem szlochajacego chłopaka. Nastolatek oparł głowę na moim ramieniu i zapłakał cicho, zaciskając piąstki na mojej marynarce- cii, już jesteś bezpieczny, Pete- dzieciak pokręcił gorączkowo głową.

-O-on... m-mnie... znajdzie...- wychlipiał i zadrżał dość mocno. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i mocniej przytuliłem chłopaka.

-Nie, Pete. Nie bój się go, obronię cię. Nie pozwolę mu cię skrzywdzić- ehh, jak mogę mu to obiecywać, skoro wcześniej pozwoliłem mu wsiąść do tego cholernego samochodu i odjechać? Widziałem strach w jego oczach. Obaj wiedzieliśmy, że to się źle skończy. I po raz kolejny pokazałem mu, że musi sobie radzić sam. To niesprawiedliwe. On ma tylko piętnaście lat. Co takiego zrobił, że zasłużył sobie na to wszystko? To ja powinienem stracić wszystko. Nie on.

-Fury będzie chciał mnie zabrać- szepnął drżącym głosem. Pokręciłem głową.

-Nie martw się. Nie pozwolę na to. Wszystko będzie dobrze, Pete- dzieciak zadrżał i powiedział trzy słowa, przez które pękało mi serce.

-Nie wierzę ci- mruknął. Nie wierzy. Nie wierzy, że mówię prawdę, czy nie wierzy, że będzie dobrze? Nie potrafi w to uwierzyć. Za dużo razy został oszukany w ten sposób. Pewnie najczęściej przez samego siebie.

-Obiecuję, Pete. Obiecuję, że cię ochronię. Nikt cię nie skrzywdzi, dobrze?- pogłaskałem go uspokajająco po włosach- no już, cii, cichutko, nie płacz, Pete.

Kiedy dzieciak usnął, wstałem ostrożnie i wyszedłem z sali. Zmarszczyłem brwi i głośno wypuściłem powietrze na widok, który tam zastałem.

-Stark- mężczyzna skinął głową.

-Nie zabierzesz stąd dzieciaka. Nawet na to nie licz, Fury- powiedziałem spokojnie.

-Oczywiście, że go zabiorę. I to niezwłocznie- powiedział, po czym skinął na dwóch agentów i ruszyli w kierunku sali.

#wojnapolsatowa

*****

2131 słów

Hejka!

Mam nadzieję, że pewna osoba, nie będę rzucać nazwiskami, jest usatysfakcjonowana z wpierdolu, jaki spotkał Peterka xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Ps. Wiesz... bo teraz na przykład mógłby być rozdział, czy cuś 😂😂😂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro