Rozdział 41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Stark

Szczerze mówiąc, miałem wielką ochotę nawrzeszczeć na siebie za to, jaki jestem głupi. Peron to opuszczony dworzec w Queens. Przecież to jest oczywiste. Absolutnie oczywiste. Jak mogłem o tym nie pomyśleć?

-Spike! Już myślałem, że nie żyjesz! Gdzie cię... cholera, co ci jest?- spytał mężczyzna, który ukazał się nam, gdy tylko deski się uniosły.

-Nic- sapnął dzieciak. Pomogłem mu wejść do środka. Najchętniej wziąłbym chłopaka na ręce, widząc grymas bólu przy każdym jego ruchu. Przecież jest lekki, nie stanowiłoby to dla mnie problemu. Ale wiem, że Peter by mi na to nie pozwolił. Powoli przeszliśmy przez mały korytarzyk, aż dotarliśmy do poniszczonych schodów.

-Pete, na pewno dasz radę? Przecież widzę, że ledwo się trzymasz...- urwałem, gdy zgromił mnie spojrzeniem.

-Dam radę- mruknął. W pewnym momencie zatrzymał się i zachwiał.

-Pete?- powiedziałem cicho. Nie dostałem odpowiedzi. Peter runął na ziemię, a ja złapałem go w ostatniej chwili. Stracił za dużo krwi. Jest wykończony, nie da rady. Uniosłem dzieciaka. Kurwa, co ja mam teraz zrobić? Nie wiem nawet jak stąd wyjść. Iść dalej, czy się cofnąć? Ułożyłem chłopaka na brudnej podłodze i pogłaskałem lekko po policzku- Pete, proszę, obudź się. Wytrzymaj jeszcze chwilę- zdjąłem marynarkę i przycisnąłem do najobficiej krwawiącej rany.

-Żyje?- podskoczyłem, gdy ktoś nachylił się nade mną. Spojrzałem w górę i zobaczyłem na oko dwudziestoletniego chłopaka. Był strasznie chudy, ubrany w brudną bluzę i dresy, a na twarzy wymalowany miał szeroki, głupkowaty uśmiech. Nie trzeba było mieć zrobionego doktoratu by wiedzieć, że przyjął dziś więcej narkotyków niż sam waży- ja pierdole! Zabiłeś Spike'a- zawołał wesoło i roześmiał się. Zmarszczyłem brwi i zamknąłem na chwilę oczy, żeby się opanować. Miałem wielką ochotę zrobić mu krzywdę, ale powstrzymałem się. Może mi się przydać.

-Znasz to miejsce?- spytałem oschle, nie komentując faktu, iż rzekoma śmierć Petera tak go rozbawiła. Uśmiechnął się.

-Znam- stwierdził wesoło- a on tu mieszka- dodał, wskazując na dzieciaka. Przekręciłem głowę.

-C-co?- spytałem z niedowierzaniem. Tutaj? Przecież... czy właśnie to miejsce miał na myśli, gdy mówił o domu?

-No tak. Ma nawet swój pokój- wzruszył obojętnie ramionami.

-Gdzie?!- spytałem nerwowo.

-Nie wolno tam wchodzić- oznajmił chłopak i zachwiał się lekko. Wstałem i złapałem go za kołnierz bluzy.

-Albo natychmiast mnie tam zaprowadzisz, albo cię zabije, dociera?!- wycedziłem przez zęby. Oczywiście, że bym go nie zabił, ale mam nadzieję, że groźba podziała.

-Dobra dobra, spokojnie- uniósł ręce w obronnym geście- tylko żeby potem nie było na mnie, bo Spike się wkurzy- zignorowałem jego słowa i delikatnie wziąłem dzieciaka na ręce. Zeszliśmy po rozpadających się schodach do wielkiej hali. Zamarłem. Z głośników dosłownie ryczała muzyka. Wszędzie kręciło się pełno pijanych, naćpanych, obściskujących się lub krzyczących młodych ludzi. To... Peter tu mieszka? Tu? To... nie chce mi się wierzyć. Jak ktokolwiek może wytrzymać w takich warunkach? To miejsce jest... po prostu okropne. Obserwowałem to wszystko z obrzydzeniem. Peter tu nie pasuje. To nie jest miejsce dla niego.

Przeszliśmy przez tą salę, aż do końca. Niektórzy posyłali nam krótkie, obojętne spojrzenia, inni w ogóle nie zwrócili na nas uwagi. Na nikim nie zrobił wrażenia półżywy nastolatek, cały we krwi. Po prostu... byłem przerażony myślą, że Peter spędził tu kilka miesięcy.

-Złap się- chłopak wskazał na linę, którą sam trzymał. Wykonałem polecenie, co było trudne, zważywszy na to, że trzymałem nieprzytomnego Petera przy sobie. Tamten kopnął cegiełkę, która przytrzymywała sznur. Poczułem mocne szarpnięcie, po czym wzbiliśmy się w górę. Wylądowaliśmy na imitacji piętra. Rozejrzałem się. Było tu ciemno, ciężko było mi cokolwiek zobaczyć- teraz idź dokładnie tak jak ja.

-Dlaczego?- zdziwiłem się.

-Bo jak postawisz zły krok, podłoga pod tobą runie- oznajmił, wzruszając ramionami. Kiwnąłem głową. Odgarnąłem włosy z twarzy dzieciaka, po czym przycisnąłem go mocniej do siebie i ostrożnie ruszyłem za chłopakiem. Szliśmy dość długo, starałem się dokładnie odwzorowywać kroki "przewodnika". W końcu dotarliśmy do małego korytarzyka, na końcu którego znajdowała się ciemna, gruba kotara- dalej nie idę- oznajmił.

-To tutaj?- spytałem. Kiwnął głową i odszedł. Wziąłem głęboki oddech. Po tym co widziałem na dole, chyba już nic mnie nie zdziwi, prawda? Szybkim ruchem odsłoniem kotarę i zamarłem. Myliłem się. To co tam zobaczyłem... tego się na pewno nie spodziewałem. Ponure, małe pomieszczenie z zieloną, zniszczoną kanapą na środku. Ale to co było najstraszniejsze, to plamy krwi i ubrudzona czerwoną cieczą żyletka. Do tego potłuczone butelki i strzykawki, porozsypywane różne prochy. Plecak Petera leżał pod ścianą. Do tego rozwalający się karton, w którym zgniecione były ciuchy dzieciaka, których zresztą było niewiele. Zrobiło mi się niedobrze. Nie potrafiłem się ruszyć. On... to jego krew? Ta na podłodze? Boże... to jest straszne. Myślałem, że bar był paskudnym miejscem do spania, ale jak widać, tamto małe mieszkanie to luksus w porównaniu do Peronu. Pod ścianą gdzieniegdzie leżały szczątki gruzu, a z sufitu odpadał tynk. Śmierdziało tu grzybem i krwią. Bez trudu można było dostrzec zacieki i pajęczyny. Boże... kiedy pytałem Petera, czy ma ciepłe i suche miejsce do spania... on... o nie...

Cichutki jęk, przepełniony bólem, wyrwał mnie z osłupienia. Wszedłem do środka i ułożyłem chłopca na starej kanapie. Zwróciłem uwagę na leżący pod ścianą plecak. Podniosłem go i zacząłem przeszukiwać. Pamiętam, że miał tam bandaże. Znalazłem jakieś narkotyki, telefon Petera, papierosy, noże, żyletki, portfel a na końcu bandaże. Co prawda, nie były do końca czyste, ale ważne, że można było zatamować nimi krwotok. Owinąłem część ran dzieciaka. Chwyciłem delikatnie dłonie chłopaka. Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem z jego plecaka butelkę z wodą. Nalałem odrobinę na skrawek mojej marynarki, po czym delikatnie zacząłem czyścić jego ręce i twarz z krwi i potu. Młodszy jęknął cichutko i wzdrygnął się. Zmarszczyłem brwi, gdy wyrwał mi swoją dłoń i zapłakał cicho.

-Pete?- szepnąłem, głaszcząc go uspokajająco po policzku. Nie odpowiedział. Jedynie skrzywił się i ponownie zapłakał. Coś mu się śni. Coś złego. Ciekawe ile już razy przeżywał to w samotności? Potrząsnąłem delikatnie ramieniem dzieciaka- hej! Pete! No już, nic się nie dzieje, cichutko- starałem się go uspokoić. W końcu mi się to udało, a Peter opadł bezwiednie na kanapę. Westchnąłem ciężko. Dokończyłem ścieranie krwi z jego ciała i usiadłem w rogu pod ścianą, żeby mu nie przeszkadzać. Przetarłem dłonią oczy, w których zebrały się łzy. Kurwa, co ja mam teraz zrobić? Jak mam mu pomóc, skoro Fury najprawdopodobniej chce aresztować nas obu? I jeszcze... ehh, Kingpin najpewniej liczył, że Peter wykrwawi się w tamtej uliczce. Prędzej czy później dowie się, że dzieciak żyje. Wróci po niego i będzie próbował dokończyć to co zaczął. Muszę go ochronić. Nie pozwolę go skrzywdzić. Tylko że... jak mam to zrobić? Istnieją tylko dwa miejsca, w których Fisk go nie dopadnie. Moja wieża i Hellicarier Tarczy. Tylko że w żadnym z nich Peter nie jest bezpieczny.

Z zamyślenia wyrwało mnie ciche jęknięcie ze strony dzieciaka, a po chwili zobaczyłem, że powoli podnosi powieki. Chłopak nawet się nie rozejrzał. Od razu skulił się na kanapie. Usłyszałem cichy szloch, który po chwili zmienił się w przepełniony bólem płacz. Wstałem i podszedłem do młodszego, żeby go uspokoić, ale jednego nie przewidziałem. Nagle dzieciak zrobił coś, czego się absolutnie nie spodziewałem. Wyciągnął ze szpary w kanapie żyletkę i nim zdążyłem zareagować, Peter przeciął swoją skórę razem z bandażem. Zerwałem się i złapałem chłopaka za nadgarstki.

-Peter! Przestań!- prawie krzyknąłem. Dzieciak szarpał się ze mną przez krótki moment, a po chwili spojrzał na mnie z przerażeniem i lekkim zdezorientowaniem. Nie czekając aż coś powie, podniosłem go lekko i mocno przytuliłem. Młodszy zesztywniał, jakby nie wiedząc co zrobić, jednak nie trwało to długo. Zamknął oczy, bezwiednie oparł głowę o moje ramię i zaszlochał cicho. Pogłaskałem go po głowie, po czym wziąłem swoją marynarkę i przycisnąłem do krwawiącego przedramienia. Wyciągnąłem z plecaka Petera ostatnią rolkę bandażu. Delikatnie starłem krew z ręki dzieciaka i ostrożnie owinąłem ją białym materiałem, w akompaniamencie cichych, stłumionych syknięć i jęków bólu. Następnie bez słowa usiadłem obok nastolatka i przytuliłem go do siebie. Ten od razu wtulił się w mój tors i westchnął cicho.

Pov. Peter

Nienawidziłem siebie. Nienawidziłem siebie za to, że wciąż mu nie ufam. Za to, że po tym wszystkim co dla mnie zrobił, jak mnie wspierał, ja cały czas dopatruję się we wszystkim podstępu. Wciąż wpatruję się w jego oczy, żeby wyczuć fałsz. Cały czas wsłuchiwałem się w bicie serca, by usłyszeć, że przyspiesza przez kłamstwo. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że naprawdę chciałem, by to wszystko okazało się kłamstwem. Bo jeśli to jest naprawdę, to... popełniłem największy błąd w moim życiu i nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy nie wybaczę sobie, że chciałem zabić człowieka, któremu na mnie zależy. Który mi pomaga i który jest przy mnie teraz, w najtrudniejszym momencie. Który ostrzegał mnie, żebym potem nie cierpiał, a mimo że go nie posłuchałem, on zamiast mnie wyśmiać i oznajmić, że miał rację, po prostu tu ze mną jest i nie pozwala zrobić sobie krzywdy. On... uratował mi życie, pomimo tego, że ja starałem się usilnie mu je odebrać. To było dla mnie... niezrozumiałe. Niepojęte. Dlaczego to robi? Dlaczego mu na mnie zależy? Dlaczego nie znienawidzi mnie tak jak wszyscy? Dlaczego wciąż stara się mnie zrozumieć, zamiast odtrącić i zostawić na pastwę losu? Albo tak jak reszta, polować na mnie, a potem zostawić w tej jebanej celi? Ja po prostu... nie rozumiem tego. I nie rozumiem, dlaczego wciąż nie potrafię mu ufać.

Nawet nie zauważyłem, kiedy z moich oczu zaczęły wypływać łzy, a z ust wydobywać się cichy szloch. Pan Stark pogłaskał mnie po głowie i mocniej przytulił. Wszystko mnie bolało, ale chęć bliskości zwyciężyła, więc stłumiłem pisk, który chciał uwolnić się ze mnie i skuliłem lekko.

-Cii, jestem tu Pete- szepnął, gładząc mnie po włosach. Jest tu... to miłe uczucie, kiedy potrzebujesz kogoś, a on właśnie w tej chwili jest przy tobie. A z kolei dziwnym uczuciem jest to, kiedy wiesz, że jesteś w stanie oddać za kogoś życie, pomimo tego jak bardzo cię skrzywdził. Bo ja to właśnie czułem. Że byłbym w stanie zrobić wszystko. Dosłownie wszystko. Żeby on przeżył.

Moje powieki stawały się coraz cięższe. Byłem zmęczony. Tak po ludzku zmęczony. Z nadmiaru emocji, przez utratę krwi i niedożywienie. A pan Stark najwyraźniej to zauważył.

-Idź spać, Pete. Ja tu jestem, możesz odpocząć- powiedział cicho, miękkim, łagodnym głosem, przepełnionym troską. Mogę? Naprawdę mogę bezpiecznie odpocząć? Tak po prostu, bez strachu?

-Będzie tu pan, kiedy się obudzę?- szepnąłem, wtulając się w starszego.

-Tak, Pete. Cały czas tu będę- zapewnił, okrywając mnie swoją marynarką. Uśmiechnąłem się lekko, czując przyjemne ciepło i przestałem walczyć. Po prostu usnąłem, z głową na ramieniu pana Starka. To chyba właśnie było to uczucie, kiedy wiesz, że nic ci nie grozi. Poczucie bezpieczeństwa. Kiedy wiesz, że jest ktoś, kto cię obroni przed całym złem, które czeka na ciebie na zewnątrz.

Pov. Stark
*Kilka godzin później

Otworzyłem niechętnie oczy i rozejrzałem się. Sprawdziłem godzinę na telefonie i zacząłem powoli przypominać sobie wydarzenia z wczoraj. Chciałem wstać, ale poczułem ciężar na ramieniu. Spojrzałem na wątłe ciało nastolatka, opierające się o mnie i mimowolnie uśmiech wpłynął na mojej usta. Nagle uświadomiłem sobie pewien fakt. Peter nie jadł nic od prawie dwóch dni. Przecież on musi umierać z głodu. Ale oczywiście, nic nie powie. Nigdy nic nie mówi. Jest przyzwyczajony, że i tak nikogo to nie obchodzi. Westchnąłem cicho i delikatnie pogłaskałem chłopca po głowie.

-Peter, wstajemy. No już, otwórz oczy, Pete- powiedziałem cicho. Nastolatek jęknął i posłał mi oburzone spojrzenie.

-Która godzina?- wymruczał.

-Czternasta, Pete- oznajmiłem i zmierzwiłem jego włosy, które i tak były w kompletnym nieładzie.

-Chodźmy stąd- szepnął. Kiwnąłem głową. To był zdecydowanie dobry pomysł.

-Tak, Pete. Chodźmy stąd- odparłem i zaczekałem, aż dzieciak się podniósł, po czym sam wstałem.

-W zasadzie, jak udało ci się tu trafić?- spytał, w międzyczasie pakując plecak.

-Jakiś chłopak mnie przyprowadził- wyjaśniłem krótko, co spotkało się ze zwykłym skinieniem. To było... dziwne. Jakby cały smutek, ból i żal z niego wyparowały. Postanowiłem na razie tego nie komentować.

-Chodźmy- dzieciak uśmiechnął się do mnie, odsuwając ciężką kotarę. Ruszyłem za nim- nie wiem, czy ten ktoś cię ostrzegał, ale jeśli postawisz źle stopę, to podłoga się pod tobą zarwie i raczej zginiesz- stwiedził beznamiętnie.

-Ta, wspominał- mruknąłem od niechcenia. Westchnąłem ciężko i znów rozpocząłem tą okropną wędrówkę przez sieć korytarzy. Nie mam pojęcia, jak Peterowi udało się zapamiętać tą drogę. Chociaż, skoro dzieciak chodzi tedy prawie codziennie...

W końcu udało nam się wydostać z labiryntu. Rozejrzałem się z obrzydzeniem po hali głównej.

-Co teraz?- spytałem. Byliśmy na piętrze, a żadnych schodów nie było.

-Łap się- Peter podał mi kawałek liny. O nie... znowu? Kiwnąłem lekko głową i niechętnie wykonałem polecenie. Zacisnąłem powieki. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Na szczęście już po krótkiej chwili wylądowaliśmy na ziemi. A raczej dzieciak wylądował, a następnie złapał mnie, ratując tym samym od bolesnego zderzenia z ziemią. Nie powstrzymał się oczywiście od krótkiego złośliwego uśmiechu, na który odpowiedziałem jedynie przewróceniem oczami. Nagle podszedł do nas jakiś chłopak.

-Spike! Myśleliśmy, że tym razem naprawdę jest po tobie- Peter zbił z nim piątkę, po czym podał mu mały woreczek ze sproszkowaną zawartością. Zmarszczyłem brwi, jednak darowałem sobie komentarze. On musi to robić.

-Mówiłem wam, że nie da się mnie tak łatwo zabić- zaśmiał się ponuro. Zaczepiło nas jeszcze kilka osób, w drodze do wyjścia. Milczałem przez cały czas. Miałem wielką ochotę powiedzieć co o tym myślę, ale udało mi się powstrzymać. Peter po prostu... robi co może, żeby dać sobie jakoś radę. Nie mogę mu tego zabronić.

W końcu udało nam się opuścić Peron. Wziąłem głęboki oddech pełen ulgi. Byłem pewien jednego. Nie chcę więcej tam wracać. I nie chcę, żeby Peter tam wracał. Tylko że... co mogę zrobić? Ehh, tak bardzo chciałbym móc zapewnić mu coś lepszego. Chciałbym, żeby był bezpieczny. Żeby czuł się bezpiecznie. Żeby wiedział, że zawsze może na mnie liczyć i że zawsze z nim będę. Tylko że... on wciąż mi nie ufa. I nie mam pojęcia jak to zmienić.

*****

2276 słów

Hejka!

Taak, nie ma polsatu. I nieeee, to nie dlatego, że w następnym będzie mocny...

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro