New rice.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uchyliła łyka gorącego napoju i uśmiechnęła się kwieciście.

- Wciąż mocny, mimo słodyczy. Pewnie przez temperaturę.
- Mamy szczęście doświadczać quite gentle breeze, Madame. Normalnie w marcu sztormy łażą tutaj jeden za drugim, jak myszy za serem! Grog, kiedy był jeszcze racjonowany, miał służyć rozgrzewająco podczas służby na południowych wodach. Ale teraz w maszynowni, często obok żołnierzy, służą też i inżynierowie.

Przyjrzała mu się bliżej, dotąd nie mając odpowiedniej okazji, lub też wystarczającego skupienia. Ubrany był na galowo. Miał w sobie dużo z figury ojca. Z butonierki wyglądała nieśmiało złota wpinka w postaci małej tarczy herbowej. Jasnoróżowa atłasowa chusteczka w brustaszy... od żony? Może obchodzą złote gody. Wyraziste rysy twarzy, skryte częściowo za siwą, okazałą, wypielęgnowaną brodą. Nosił czapkę i uśmiechał się przez większość czasu do ludzi. Niewątpliwie, z racji zajmowanego stanowiska, musiał mieć też drugą, żelazną stronę, takiego „człowieka morza". Fakt, że nadal zachował ciepłą naturę, mówił dużo o sile jego charakteru. Ale ta atencja, którą okazuje młodszym kobietom, czy to tylko dżentelmeńska kurtuazja? Może miał córki, wnuczki... Jakby w odpowiedzi na pytania ciepło położył jej dłoń na ramieniu i poprowadził ku schodom na pokład główny.

- Droga Larro. Muszę Ci powiedzieć, że Twój paszport był przez lata niestarannie prowadzony. Jest w niedostatecznym stanie. Na niektórych kartach pieczęcie odpraw granicznych są wyraźnie rozmazane. Stare pieczęcie, dziwne kraje, lichy tusz! Jego Ekscelencja nie zdążył zająć się tym osobiście, skupiając się na biegu pilniejszych dokumentów, które nie zostały należycie uzupełnione. Wypełniłaś druk dla obcokrajowców, a posługujesz się kanadyjskim paszportem. Jest jeszcze wiele nieścisłości. Jak to możliwe że nie posiadasz Social Security Number?
- Mh-hmm. Tak. Mam podwójne obywatelstwo. Rzadko korzystałam z Publicznej Służby Zdrowia. Podatki płacę w miejscu urodzenia, w Kanadzie, dlatego użyłam Numeru identyfikacji Podatkowej. - wydeklamowała uważnie, okazując wbrew intencjom, wyraźne oznaki zaniepokojenia - Czy muszę się czegoś obawiać. Czy wszystko w porządku?
- Od lat Pani i inni ludzie, którzy wiodą życie pod obydwu stronach granicy amerykańsko-kanadyjskiej, możecie bez niepokoju płacić podatki w obydwu krajach, będących centrum życiowym, Laro...
- Moje serce zostało i już zawsze pozostanie w Kanadzie, Kapitanie. Go, Maples! - podwinęła szetland do góry, świecąc oniemiałemu mężczyźnie klonowym listkiem na niebiesko.
- Ach, haha, hokej to wpsaniały sport! Potrebne są twarde uda, żeby wytrzymać całą kwartę w szaleńczym pościgu! - Rozkojarzył się, gdy przechodzili pod potężnym dźwigiem towarowym.
- Gra Pan, w hokeja, Sir?
- Ależ skąd! Nie na lodzie... To by była katastrofa. Na lodzie poruszam się tylko w dużych wannach, jak ta. Ha!... Lacrosse! Dawno temu, gdy razem z rodzicami mieszkaliśmy już pod suknią Jej Królewskiej Mości... Ojciec był dyplomatą, wrócił do Londynu z Indochin na początku lat trzydziestych. Przed wojną emigrowaliśmy na Zachód, tam też grałem, choć już rzadziej.
- Imperium upomniało się o pańską posługę, prawda? - zapytała zagajająco, kiedy w polu widzenia wyłaniać się zaczęła sylwetka, zmierzającą w ich kierunku.
- To też skomplikowane. Niewielki majątek, który ojciec zostawił w Hanoi został prędko znacjonalizowany, rozumie Pani, przez czerwonych - przystanęli. - Szkołę kadetów ukończyłem w USA, a zaraz potem gnałem już do bicia Hunów...
- Nicholasie - przechodzący mężczyzna kiwnął grzecznościowo głową. Przystanęła na chwilę w przerażeniu na widok twarzy przechodnia.
- Anthony, wracaj do nas. - zagaił dowódca statku. Przechodzień odwzajemnił pewnie jej spojrzenie.
- Musiałem zadzwonić. Poza tym, spacer dobrze mi zrobił - powiódł wzrokiem po czarnym morzu, jakby szukając czegoś zaginionego, by znów utkwić go na rozmówcach, w tym na jej sylwetce.
- Jak Twój ojciec? - spytała Larra, z trudem przywołałując swój najpewniejszy uśmiech, i w tej chwili serce jej zamarło, gdy zorientowała się, jak wielki popełniła błąd.
- Lepiej.
- I Bogu dzięki!
- Całe szczęście, że to nie to, czego się spodziewaliśmy - ponowił kontakt wzrokowy z kapitanem. - Jesteś w towarzystwie pięknej kobiety, Nick, uważaj, bo spotka Cię coś podobnego! Pani jest Włoszką? Ruthford. - wyciągnął rękę.
- To dość błyskotliwa pomyłka. Larra Flynn, zwykła Amerykanka. - nie odwzajemniła gestu od razu, podnosząc dłoń do uścisku powoli.
- Oceniam po oczach. Oczy nie kłamią.
- Życzę, by Pana ojciec wyzdrowiał - nie był to czas na kontrargumenty.
- Dziękuję. Dołączę do was później. Good evening.- Wyminął ich wyraźnie wybierając samotność.
- Dołączcie, tak, później! - Nicholas odprowadził wzrokiem umykającą postać, wrócił swoją uwagą do kobiety, ponownie otaczając ją zafrasowaną, ojcowską troską.
- Droga Laro, powiedziałem mojej Jenn, że nie zmarznę, a robi się dość wietrznie. Jeśli chodzi o dokumenty, wszystko jest w najpewniej porządku. Twój paszport powinien być wymieniony w najbliższym konsulacie, ale gubernator poczynił wyjątek - sięgnął do kieszeni po pliczek dokumentów, była tam też ta wstrętna książeczka. Westchnęła głośno, pozwalając sobie na dziewczęce dygnięcie.
- Jestem niezmiernie wdzięczna, Kapitanie. Nie zawinęliście do Ushuhai w tym roku, tylko do Punta Arenas, nadrabiając dobre pięćset mil. Szukałam nocą czarteru.
- Nocny samolot z Ushuhai?
- Bogaty Japończyk. Łut szczęścia. Jestem zazwyczaj lepiej przygotowana.
- No tak, w Kanadzie o tym pewnie nie piszą na pierwszych stronach - zachmurzył się nieco, jakby starał się jak najdokładniej wytłumaczyć wnuczce zawiłości trygonometrii.
Wpatrywała się w jego oblicze ze skupieniem, czekając na ciąg dalszy.
- Bosmanat w Ushuhai przestał jakiś czas temu zezwalać jednostkom wojskowym na cumowanie w porcie, ani podczas sztormu, ani nawet na awaryjne. „Fortitude" jest statkiem towarowym, zaopatrującym Brytyjską Ekspedycję Antarktyczną, ale też potężnym lodołamaczem marynarki wojennej. Z Pinochetem układa się nam dobrze, od spacerku po Falklandach.
Zwolnił, wskazując jej coś w ciemności.
- Mamy dwa śmigłowce, kilka karabinów maszynowych, jesteśmy, rozumiesz, jenostką strategiczną szybkiego reagowania. Choćby Traktat Antarktyczny miał wygasnąć dopiero za sto lat, to roszczenia terytorialne na jego mocy zostały jedynie zawieszone, prócz witalnej służbie tutejszej ludności, podkreślamy też przez tę obecność, witalne interesy, kh-mhm, Imperium...
- Oko Królowej konia tuczy?
- Również matczyne oko, jeśli nie bardziej.
- Proszę mi wybaczyć, ale faktycznie zmarzłam.
- Czy Madame Larro, powinniśmy wtem kierować się do środka?
- Czy Anthony czuje się dobrze? - spytała, ryzykując.
- Anthony... Jego ojciec miał udar... - Nicholas znów spochmurniał. - Choć ma syna w wieku dwudziestu paru lat, sam podbiega pod sześćdziesiątkę.
- To faktycznie nie wygląda dobrze. Czy nie powinien spędzać czasu z rodziną właśnie teraz? Wiesz, Nick. Gdyby mój tato... był...
- Stary Ruthford jest ambitnym i potężnym człowiekiem. Różnią się z synem pod wieloma względami - spojrzał na nią porozumiewawczo, gdy wchodzili po schodach. - Niektórzy ojcowie bywają bardziej wymagający dla synów, szczególnie gdy chodzi o dziedzictwo ich życia.
- Ruthfordowie są trochę takimi Rosenbergami? Kh-mhm.
- Raczej magnattess russoss. Noworysze.
- Nuworyszczy? Noworyż?
- Nuworysze. Neau-vau Russ-ess.
- Neau, vou, reich?
- Słucham? Ach! Haha-ha! - Zaśmiał się gromko, patrząc na nią uważniej, z góry, stojąc stopień wyżej.- Bagatela! Byłby to, jak? Tonguebreaker? Mhm-hmm?









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro