Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przecinali noc niczym mściwe demony owładnięte żądzą krwi. Całej czwórce przyćmiewał jeden cel – znaleźć i zabić, aby ocalić ich człowieka. Każdy z nich posiadał inne uczucia względem Rekiego, niemniej jednak były dla nich równie ważne. Utrzymywały one ich zapomniane człowieczeństwo na właściwym poziomie. Wiedzieli, że nigdy nie będą ludźmi, ale przy tym niepozornym nastolatku mogli cieszyć się, kochać, czuć troskę, czy podziw.

Dla Cherry'ego ten głośny chłopiec stał się dzieckiem, takim jakiego nie potrafił mimo usilnych starań znaleźć w Joe. Do wilkołaka niemal od początku czuł miłość bardziej romantyczną, niż tą do istoty, którą się powinno troszczyć i uczyć świata. Dlatego zniknięcie Rekiego zabolało tak jak utrata przez rodzica pociechy. Joe czuł się w podobny sposób. Nigdy nie posiadał rodzeństwa, nie mógł nikogo uczyć gotowania swoich ulubionych potraw, czy tak po prostu wyjść za dnia i cieszyć się gwarem miasta. Czerwonowłosy nastolatek stał się jego ratunkiem od monotonii, w której południa spędzał na oczekiwaniu, aż jego ukochany się przebudzić.

Dalej podążali zza Langą coraz bardziej wnikając w głąb wyspy. Drzewa gęstniały, a odgłosy cywilizacji nikły. Tereny te były w widoczny sposób niezniszczone przez ingerencję ludzką. Ziemie te jeszcze nie zostały splądrowane przez sztucznych bogów uznających się za jedynych właścicieli świata. Czasami wściekła gromada musiała uważać, gdy na ich drodze stawało dzikie stworzenie, które jeszcze królowało w tym pozbawionym skazy gąszczu.

Miya nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz tak wykorzystywał wampirze moce. Czuł niemal każdy mięsień, ścięgno. Wydawało mu się jakby płonęły, ale nie miał zamiaru zwolnić. Jak przyjaciele chciał odzyskać Rekiego. To dzięki przyglądaniu się nastolatkowi, jego zabawie z deskorolką przypomniał sobie fragmenty życia, kiedy też taki był. Będąc przy nim czuł się dalej żywy oraz kochany. Nastolatek często go przytulał, chwalił – traktował jakby był człowiekiem. Miya się nie skarżył na los, który go spotkał, ale nie zmieniało to faktu, że został zabrany od rodziców zbyt wcześnie. Pozbawiono go ciepła rodzinnego zanim jeszcze w pełni się nim nacieszył. Przy Rekim zyskał je na nowo i miał zamiar ochronić bez względu na cenę.

Langa widział przed sobą bordową nić. Ich więź była tak silna, że niemal czuł strach ukochanego. Nienawidził się w tym momencie. Gorycz niemożności bycia przy swoim chłopaku, aby chronić go przed całym niebezpieczeństwem świata uświadomiła go jak pomimo swoich mocy był słaby. Nie był i nigdy nie będzie jak Reki. Zdał sobie sprawę, że z ich dwójki to właśnie on emanował siłą oraz możliwością wygrania każdej walki. Słońce nie mogło tak łatwo zgasnąć. Biegnąc przez gęstwinę lasy przypominał sobie promienny uśmiech, bursztynowe oczy. Niczym człowiek owładnięty chorobą w uszach słyszał śmiech i głos wołający go do siebie. Chciał być przy Rekim, wtulić się w niego, przeprosić za to, iż nie ochronił go. Przygryzł wargi, z których spłynęło parę kropli krwi. Pragnął śmierci dzisiejszej nocy, stracenia głupca, który postanowił położyć ręce na jego człowieku, miłości i przeznaczeniu.

– Zatrzymajcie się – powiedział ochrypłym głosem Langa.

Cała czwórka zatrzymała się. Zewsząd otaczała ich cisza, która była nienaturalna. Nawet wiatr ustał w tym odciętym od reszty wyspy rezerwacie, gdzie zwierzyna powinna chować się zza krzakami – a byli wyłącznie oni. Wpatrywali się w mrok oczekując tego co nadejdzie. Instynkt podpowiadał im, że powinni gotować się na walkę – nie pomylił się.

Z zarośli zaczęły wyłaniać się ciała. Odór rozkładanych trupów uderzył szczególnie w Joe, który skrzywił się na widok nieumarłych. Około trzydziestu potworów stanęło w równym rzędzie. Kiedyś byli ludźmi, a teraz wyłącznie marionetkami na usługach nekromanty, który wyłonił się zza nich. Był to mężczyzna w średnim wieku ubrany w typowy strój łowcy, włosy miał zgolone, a na twarzy znajdowały się tatuaże. Symbole te były odznaczeniami nadawanymi najbardziej uznanym w polowaniach. Jego uśmiech przypominał maniakalną karykaturę klauna, który zamiast bawić siał spustoszenie.

– Oczekiwałem was potwory – powiedział niskim, lekko skrzekliwym głosem.

– Jeśli my nimi jesteśmy to jak nazwiesz swoje marionetki? – spytał Cherry z odrazą przyglądając się chwiejnym sylwetkom zombie.

– To są moi ukochani przyjaciele – powiedział mężczyzna głaszcząc z czułością po policzku jedno ze straszydeł, z którego ust wylała się żółć oraz czarna breja – których wam podobni zabili z zimną krwią. Nadszedł czas zemsty. Zapewniam was, że nie dotrzecie do mojego przyjaciela.

– Idźcie – odezwał się Cherry, a pozostała trójka spojrzała na niego z zaskoczeniem.

Wampir wyciągnął z kieszeni gumkę do włosów i zawiązał długie pasma, aby mu nie przeszkadzały w trakcie walki. Z delikatnym uśmiechem spojrzał na Miyę oraz Lange, jakby chciał ich przekonać, że będzie wszystko w porządku. Później przeniósł wzrok na zmartwionego Joe, który nie krył swoich obaw. Cherry parsknął śmiechem, gdyż przypomniały mu się czasy, kiedy wilkołak był jeszcze szczeniakiem i za każdym razem robił sceny, kiedy próbował wyjść bez niego z posiadłości. Podszedł do swojego partnera i nie przejmując się innymi wpił brutalnie w jego usta, a kiedy już się oderwał od zaskoczonego, jego tęczówki przepełniała żądza mordu oraz szaleństwo, którego od wieków nie czuł. Buzowało w jego ciele i chciało ujść jak najszybciej, żeby dołączyć do pozostałych i odbić ulubionego człowieka.

– Cherry – wypowiedział niepewnie jego imię Joe.

– Idźcie, bo nie daję gwarancję, że i was nie zaatakuję jak już zacznę – powiedział niskim głosem, w którym można było wyczuć ostrzeżenie.

– Nie zabiłbyś mnie.

– Ciebie – zaśmiał się – Zrobiłbym z tobą skarbie dużo gorsze rzeczy, więc idźcie. Uratujcie Rekiego.

Joe kiwnął niepewnie głową i zwrócił się do czekających na niego wampirów. Bał się, ale nie o przegraną ukochanego, a powrót jego dawnych nawyków. Ufał jednak, że ten w którymś momencie przypomni sobie kim tak naprawdę teraz jest i wróci co nich cały, zdrowy.

Biegli dalej, gdy Langa zakomunikował, że są niemal na miejscu. Z oddali widzieli już wyryte w skale przejście. Zanim jednak do niego do biegli przed nimi zapłonął ogień. Langa z Miyą od razu z wrzaskiem odskoczyli. Wampiry mogło zranić niewiele rzeczy, ale jedną z nich na pewno był ogień. Wilkołak jednak nie obawiał się go. Zaczął się rozglądać za mistrzem żywiołów. Pakty z duchami natury były jedną z popularniejszych praktyk wśród łowców, aby zwiększyć swoje szansę w starciu z istotami nadnaturalnymi.

– Shadow mówił, że może być większe towarzystwo, ale spodziewałem się czegoś lepszego – powiedział człowiek, którego twarz skryta była pod szerokim kapturem ciemnej peleryny.

– Zostawcie go mnie i jak tylko zobaczycie okazję to biegnijcie w głąb jaskini – powiedział Joe zrzucając koszulę, a jego ciało zaczęło gwałtownie rosnąć nadając mu bardziej zwierzęcy wizerunek – Nie macie szans z ogniem.

– Zostawiamy go tobie – powiedział Langa mrużąc oczy zbyt wrażliwe, aby przyglądać się żywemu ogniu.

Joe w swojej wilkołaczej formie zawył i rzucił się maga, który zaczął bombardować go kulami ognia. Langa spojrzał na młodszego wampira. Dał mu sygnał i pobiegli w stronę wejścia do jaskini. Kiedy znaleźli się w jej wnętrzu odgłosy walki coraz bardziej się oddalały. Podziemne korytarze były zawiłe, ale Langa wyraźnie widział linię łączącą go z Rekim. Kiedy znaleźli się w kamiennej sali stanęli twarzą w twarz z umalowanym na biało mężczyzną. U jego stóp leżał nastolatek, który jak tylko próbował się podnieść został przygnieciony przez ciężkie, ciemne obuwie. W oczach obojga wampirów zapłonęła czerwień, ale jak tylko zrobili kolejny krok taki Miya opadł na kamienne podłoże, a Langa poczuł jakby został uwięziony przez niewidzialną pięść.

– Talizmany – wyszeptał najmłodszy czując jak zaklęcia ochronne niemal paraliżują jego ciało.

– Dokładnie – zaśmiał się łowca – Chyba nie myśleliście, że będę dla was niegościnny i nie przywitam was jak należy takie potwory. Podobał wam się mój komitet powitalny? Musiał trochę wykruszyć waszych towarzyszy, bo nigdzie nie widzę wilkołaka, który był przy tym dzieciaku.

– Odsuń się od Rekiego – warknął Langa ignorując spadek jego sił. Był pewien, że dalej był silniejszy od łowcy, dzięki silnej krwi swojego stwórcy, który należał do jednych z pierwszych.

– To ty jesteś jego panem?

– Mówiłem ci, że to nie jest mój pan – warknął nastolatek za co został kopnięty.

Langa rzucił się na mężczyznę. Niczym w szaleńczym transie zaczął zadawać ciosy. Łowca umiejętnie ich unikał, choć ostatniego nie dał rady. Zaciśnięta dłoń wampira uderzyła go prosto w policzek i posłała na ścianę. Przez talizmany cios był niewystarczający, aby zabić. Dał jednak na tyle czasu, aby Langa podbiegł do Rekiego i uwolnił go z więzów. Nie czekając na nic wpił się w usta ukochanego ciesząc się, że ten był cały i zdrowy.

– Wiedziałem, że po mnie przyjdziesz – ucieszył się nastolatek mając w oczach łzy.

– Przepraszam, że musiało cię to spotkać.

– Nie przejmuj się. Powiedzmy, że to była taka trochę niebezpieczna atrakcja w trakcie tej wakacyjnej podróży.

Langa pomógł wstać nastolatkowi. Znowu widział te piękne bursztynowe oczy, słodki uśmiech. Uniósł dłoń i ułożył ją na policzku ukochanego. Cała wściekłość zniknęła niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdy miał przy sobie właśnie jego, cały świat stawał się nieistotnym pyłem na wietrze. Uśmiechnął się czule, a następnie z przerażeniem wpatrywał w ostrze, które nagle przebiło serce Rekiego. Nastolatek równie mocno zaskoczony co on wypluł krew i ze strachem spojrzał na nóż znajdujący się w nim. Langa złapał osuwające się ciało i z niedowierzeniem wbił wzrok w zadowolonego z siebie łowcę, którego dłoń włożona była do niewielkiej czarnej dziury będącej portalem umożliwiającym zaatakowanie od tyłu niczego nieświadomego chłopaka.

– Reki! – potrząsnął ciałem ukochanego, ale on nie dawał znaku życia.

Trzymał nieruchome ciało i nie dochodziło do niego to czego przed chwilą był świadkiem. Słodka, spływająca po jego dłoniach krew nie jawiła mu się jako coś cudownego. Był to widok paskudny, sprawiający, że było mu niedobrze. Słyszał nadchodzących przyjaciół, którzy wygrali swoje walki, krzyk najmłodszego wampira, ale nie potrafił reagować. Nie spostrzegł nawet momentu, w którym rozwścieczony wilkołak dopadł łowcę i oderwał jego głowę od reszty ciała. Nie cieszyła go śmierć wroga. Nic już nie czuł, oprócz wagi trzymanego ciała. Przyciągnął je do własnego torsu, tulił jakby liczył, że ten otworzy swoje piękne oczy i przemówi do niego rozbawionym głosem. Kołysał się niczym lunatyk coraz trudniej powstrzymując krwawe łzy.

W końcu krzyk bólu rozniósł się po jaskini odbijając się od kamiennych ścian. Wrzask rozerwał serca zgromadzonych mężczyzn, bo choć każdy z nich utracił cennego człowieka to jednak ten konkretny wampir stracił miłość. Langa krzyczał, bo łzy były zbyt trywialne do tego co się działo w jego głowie i dawno umarłym sercu, które bolało. Martwy organ nie powinien, a jednak rozrywała je świadomość, że stracił ukochanego, jedyne słońce jakie mógł dotknąć i grzać się w blasku tych emocji. Przycisnął do siebie mocniej Rekiego, ukrył nos w zagłębieniu szyi. Nie było pulsu, nie było już niczego. Umarł jego świat.

– Musimy go stąd zabrać – ciepła dłoń znalazła się na ramieniu wampira, ale ten zaprzeczył tylko głową – Langa.

– Zabijcie mnie tutaj – powiedział – Błagam.

– Reki by tego nie chciał.

– Nie wiesz czego by chciał!!! – wrzasnął unosząc głowę, a jego policzki pokryte były krwią – Po prostu mnie zabijcie...Błagam. Nie obroniłem go. To moja wina. To ja go zabiłem. Gdybym do niego wtedy nie podszedł. Gdybym się tylko nie pojawił w jego życiu...

– Langa.

– Zabijcie mnie, albo zostawcie, aż sam tutaj zdechnę – powiedział już nieco spokojniej z czułością odgarniając włosy z czoła ukochanego. Złożył ostatni pocałunek na jeszcze ciepłym czole i odłożył ciało na ziemię – Do was należy decyzja.

...

Reki szedł przez ciemne miejsce. Choć zewsząd otaczała go czerń to jednak widział ją – jak bardzo było to abstrakcyjne dla umysłu. Nie wiedział jak się tutaj znalazł. Pamiętał widok Langi, a później już tylko ból, który nie potrwał zbyt długo. Potem nastąpiła pustka i znalazł się w miejscu, którego nie potrafił nazwać. W końcu przystanął, bo nie wiedział czy był sens iść dalej przed siebie, kiedy nie wiedział czy coś czekało na końcu drogi, którą obrał. Usiadł i westchnął ciężko, martwiąc się o pozostałych. Jedyne czego chciał to spokojnego wypoczynku ze swoim chłopakiem, ale jak zawsze los miał dla niego inny plan.

– Chcę do Langi – mruknął podkurczając nogi, objął je rękoma, a na kolanach ułożył podbródek. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak coraz bardziej robił się zmęczony. Oczy powoli zaczynały się zamykać i z każdą minutą trudniej było mu zachować świadomość.

– Nie zasypiaj.

Podskoczył zaskoczony. Nagle miejsce, w którym przebywał zamieniło się w przepiękną polanę, na której kwitły rozmaite kwiaty. Gdy uniósł głowę ujrzał nad sobą czyste, błękitne niebo pozbawione chmur. Drgnął gdy poczuł na policzku dłoń. Opuścił spojrzenie i z zaskoczeniem spostrzegł kobietę o pięknych bursztynowych oczach i długich, czerwonych włosach. Czuł się jakby wpatrywał się niemal w lustrzane oblicze. Postać ubrana była w białą suknię, a bose stopy zatopione były w miękkiej trawie. Obdarzyła go tak ciepłym uśmiechem, że po jego policzkach spłynęły łzy. Choć nigdy jej nie spotkał to czuł się jakby wrócił do niego stary, dobry przyjaciel.

– Kim jesteś?

– Moje dzieci nazywają mnie Matką, a w legendach figuruję jako Panna Wyklętych – powiedziała głosem delikatnym, przypominającym dźwięk letnich dzwoneczków poruszanych przez łagodny wiatr.

– Panna Wyklętych?

– Jestem tą, która dała początek między innymi twoich przyjaciół. Wampiry, wilkołaki i inne istoty, jestem dla nich wszystkich opiekunką. Odradzam się za każdym razem, aby czuły moją obecność i wiedziały, że nieważne gdzie się znajdują nie są same. Nadaję im emocję i płaczę, gdy pomimo starań moje dzieci je tracą.

– Dlaczego tu jesteś? Dlaczego ja tu jestem?

– Bo jesteśmy jednym – oddaliła swoją dłoń, a Reki poczuł się jakby utracił coś niezwykle ważnego – Twoja dusza zawiera w sobie cząstkę mojej. Jesteś sobą, ale również mną. Ja jestem sobą i jednocześnie tobą. Chronimy nasze kochane dzieci przed utratą emocji oraz upewniamy je, że są godne życia.

– To...zbyt skomplikowane dla mnie. Nie rozumiem tego. Jestem tylko sobą! Nie ma we mnie nic wyjątkowego, nie mogę być...kimś więcej niż jestem. Zresztą jakie to znaczenie jak jestem już chyba martwy?

– Ogromne, ponieważ jest zbyt wcześnie na twoją śmierć. Dzieci nie mogą pozostać bez opiekuna. Świat zginie w ich gniewie. Szczególnie twój ukochany teraz pogrążony w żałobie, pozostawiony sam sobie może stać się potworem.

– Langa?! Muszę do niego wracać! – spojrzał na nią z paniką – Nie wiem co tu się dzieje i naprawdę raczej nie załapię, ale Langa! On nie może stać się zły! On jest kochany i dobry, czasem ogarnia mniej, niż ja, ale...kocham go!

– Wiem to – uśmiechnęła się układając dłoń na swojej piersi. Zajaśniała ona ciepłym światłem i kiedy odsunęła ją nad nią unosiły się dwie kule światła – Ta dwójka też. Wiele wieków temu udało mi się tych dwóch głupców uratować. Chciałam, żeby się odrodzili w lepszym świecie, ale oni z uporem pozostawali przy mnie, teraz w ich pragnieniu jest przywrócenie ci sił życiowych.

– Kim są? – spytał Reki, kiedy niewielkie dwie kule światła zaczęły wokół niego tańczyć.

– Po prostu dwójką, której dobroć została odebrana przez otoczenie w jakim im przyszło żyć. Kiedyś się dowiesz więcej, kiedy wspomnienia będą do ciebie wracać. Gdy uzyskasz pełnoletniość wszystko stanie się dla ciebie jasne, a teraz wracaj. Czekają na ciebie i ich smutek jest niewyobrażalny.

– Czuję to – wyszeptał chłopak przykładając dłoń do miejsca, gdzie biło serce. Przed jego nosem przemknęły dwie kule światła i dotknęły jego policzków jakby składały na nich pocałunki – Dziękuję wam za ratunek kimkolwiek jesteście.

– Powiedzieli, że są szczęśliwi, a teraz wracaj Reki i opiekuj się tymi dziećmi.

– Jak mam to zrobić?

– Po prostu bądź z nimi jak do tej pory i gdy pojawią się inne, bądź dla nich takim samym słońcem. Do zobaczenia mój drogi.

Kobieta złożyła na jego czole pocałunek i następne co nastolatek zobaczył to sufit kamiennej jaskini. Niemal jak przez grubą ścianę słyszał jakieś krzyki. Próbował się unieść, ale nie miał w sobie na tyle siły, przekręcił tylko głowę i zobaczył, że źródłem hałasu byli kłócący się Joe oraz Langa. W kącie jaskini ujrzał płaczącego Miyę oraz próbującego pocieszyć go Cherry'ego. Chciał ich zawołać, ale nie miał siły. Nienawidził, kiedy bliskie mu osoby traktowały się w ten sposób. Otworzył delikatnie usta, ale żaden dźwięk z pomiędzy nich nie wydostał się. Spróbował raz jeszcze, ale przypomniało to bardziej dziwny jęk. Przyniósł on jednak skutek w postaci wpatrzonych w niego zielonych oczy Miyi, który od razy zerwał się i do niego podbiegł.

– Reki!

Nastolatek spróbował raz jeszcze i tym razem udało mu się usiąść. Dotknął miejsca, gdzie powinna znajdować się rana, ale nic tam nie było. Zaciekle kłócąca się dwójka przerwała awanturę i spojrzała na niego jakby zobaczyli ducha. Wyłącznie Cherry był spokojny i wpatrywał się w niego z troską oraz nieskrywaną ulgą. Miya mocno go przytulił, a nastolatek poczuł tą niezwykłą więź, która łączyła go z wampirem, którą dzielił ze wszystkimi istotami nadnaturalnymi znajdującymi się na świecie. Czuł ich radość po odzyskaniu świadomości, że ich opiekun powrócił i nie są same.

– Udusisz mnie – zaśmiał się cicho.

– Ty głupi Slime! Ty najbardziej beznadziejny człowieku na świecie! Nienawidzę cię!

– Też się cieszę, że cię znowu widzę – powiedział odsuwając od siebie wampira i pogłaskał go po włosach – Wybacz, że napędziłem strachu.

– Reki – uniósł głowę i z pomocą najmłodszego z wampirów wstał.

Wpatrywał się w swojego chłopaka, który wyglądał źle – tak jakby pomimo młodego wyglądu stracił wiele lat. Powoli i ostrożnie szedł w jego kierunku, jednak gdy ten był niemal na wyciągnięcie ręki – uniknął go. Reki z zaskoczeniem przyglądał się jak Langa pada na kolana i robi ukłon, który nastolatek widział wyłącznie w starych filmach, gdy poddani klękali przed swoim cesarzem.

– Co ty robisz?! – spytał zaskoczony kucając i próbując zmusić chłopaka do wstania.

– Nie wiem jak to jest możliwe, że żyjesz – usłyszał cichy głos – Nie jest to dla mnie w tym momencie ważne.

– Wyjaśnię wam wszystko, więc proszę cię wstań.

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo nie mam prawa nawet na ciebie patrzeć. To moja wina. Przeprasza. Tak strasznie cię przepraszam.

– Nie masz za co – powiedział zaskoczony nastolatek nie rozumiejąc zachowania swojego chłopaka.

– Mam! – warknął Langa unosząc w końcu głowę – To wszystko moja wina!

– Głupi – zaśmiał się Reki i objął zaskoczonego wampira – W takiej chwili powinieneś mnie po prostu przytulić, a nie obwiniać się o coś na co nie miałeś wpływu. Jestem tutaj, więc to się liczy.

– Jesteś dla mnie za dobry – wtulił się w niego Langa i nastolatek nie sądził, że tak bardzo będzie tęsknił za jego dotykiem – Zbyt dobry dla całego świata.

– Przesadzasz – uśmiechnął się Reki czując jak powoli wraca równowaga do jego przyjaciół. To było dziwne uczucie móc czuć ich emocje, ale również przyjemne – Wracajmy już.

– Czeka cię wiele wyjaśnień – powiedział Joe układając dłoń na ramieniu nastolatka – Ale to później. Cieszę się, że jesteś cały dzieciaku.

– Ja też Joe. Nawet nie wiesz jak bardzo.

.....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro