Rozdział 25 (2/2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kojiro z zainteresowaniem przyglądał się pracy kucharza w ryokan. Podziwiał precyzję z jaką mężczyzna siekał składniki, napawał się wonią potraw powoli bulgoczących na niewielkim ogniu. Od jakiegoś czasu lubił przychodzić do tego miejsca usytuowanego w centrum miasta, aby uczyć się gotowania i próbować zupełnie nowych dla niego smaków.

Jako wilkołak miał znacznie rozwinięte zmysły w porównaniu do zwykłych ludzi i dzięki temu satysfakcję sprawiało mu odgadywanie jakich ziół wykorzystano do konkretnego dania i w jakich proporcjach. Nie wiedział, w którym momencie całkowicie pochłonęła go ta pasja, ale wraz z nią na dalszy plan odchodziło to czym do tej pory się żywił. Upolowane w lesie zwierzęta nijak się miały do tego co podawano na ludzkich stołach. I o ile proces polowania podobał mu się, to powolne wyczekiwanie na odpowiedni moment. To samo rozerwanie ofiary już nie powodowało takiej euforii.

Odkąd był szczeniakiem czuł jakąś blokadę względem widoku krwi. Podejrzewał, iż mogło to się wiązać z tragedią jakiej był świadkiem za młodu. Nie wiedział ile miał wtedy wiosen, ale dokładnie w głowie pobrzmiewało wycie stada, gdy alfa nagle postanowił ich wszystkich skazać na śmierć. Kojiro jeszcze mocniej odczuł tą stratę, ponieważ przywódcą był jego ojciec.

Zawsze był dumny z niego, ale kiedy matka została zabita przez łowców starszy wilkołak popadał w coraz większą depresję, aż w końcu choroba przejęła nad nim władzę i zakończyła wiele istnień. Młodemu wilkowi udało się uciec wyłącznie dzięki szczęściu. Zwykły ślepy los pozwolił mu wykorzystać odpowiedni moment i uciec w głuszę, gdzie włóczył się bez celu, póki nie odnalazł go Kaoru.

Uśmiechnął się na wspomnienie wampira. To był pierwszy raz, kiedy w niebezpieczeństwie ujrzał piękno. Przez myśl przeszło mu wtedy, że śmierć z rąk tak wspaniałej istoty nie mogłaby być tragiczną. Włosy Kaoru przypominały mu kwiaty wiśni, natomiast owładnięte szaleństwem czerwone oczy szlachetne kamienie.

Później gdy poznał ich naturalny, złoty odcień przypomniał sobie członków stada, którzy też charakteryzowali się w wilczej formie tego koloru tęczówkami i w tamtym momencie wiedział już, iż przepadł na rzecz tego wampira. Oddał w jego ręce swoje życie, teraźniejszość i przyszłość. Nie miał wtedy nic do stracenia. Utracił rodzinę, a samotny wilk nie mógł nic, tym bardziej pozbawione ochrony szczenię.

Od tamtego momentu już zawsze byli razem. Nawet, gdy nastąpiła jego pierwsza przemiana wilk będący jego drugim ja uznał wampira za część watahy. Kojiro nie wyobrażał sobie lepszego członka stada. Kaoru pomimo pięknej aparycji był też bardzo troskliwą osobą, choć ukrywał to za fasadą wiecznego niezadowolenia oraz irytacji. Za każdym razem zaprzeczał, gdy wilkołak chwalił tą jego przyjazną stronę tak jakby uznawał ją za słabość.

Kojiro wiedział z jakiej renomy słynął jego opiekun. Każda z nadnaturalnych bestii drżała tylko słysząc jego imię, bo ilość krwi, którą przelał przez wieki była niepoliczalna. Ten fakt, że pomimo takiego bestialstwa pozwolił on jednak przeżyć wilkołakowi, a nawet zaopiekować się nim nadawał tej relacji niezwykłego charakteru. Wielu uważało to wyłącznie za mit i nawet jak widzieli na własne oczy nieco potulniejsze zachowanie Kaoru to nadpisywali je jakiejś zakazanej magii, bądź chwilowej fanaberii.

Po spędzeniu całego dnia w mieście i nauce nowych dań pod czujnym okiem zawodowego kucharza postanowił wrócić do domu. Posiadłość, którą zamieszkiwali była umieszczona w sercu lasu tak, aby jak najmniej podejrzanych osób kręciło się w jej pobliżu. Oprócz ich dwójki zamieszkiwało ją też parę służących, które były nie tylko odpowiedzialne za zajmowanie sią nią, ale również stanowiły główne źródło pożywienia wampira.

Kojiro fascynowało w jaki sposób działa ta technika. Nie chciałby być jednak jej poddany, ponieważ wiązało się to z całkowitym posłuszeństwem względem swego pana oraz fałszywymi uczuciami do niego. Chciał pałać sympatią do wampira na własnych zasadach, a nie przez dziwną więź. Kaoru jednak nigdy nie wyglądał na zainteresowanego jego krwią. Zresztą z łatwością odnajdywał nową ofiarę, dzięki swojej aparycji oraz intelektowi.

– Wróciłem! – powiedział przekraczając próg posiadłości. Był już późny wieczór, bo trochę zasiedział się w mieście i był pewien, że wampir wybudził się ze snu.

– Dobrze, że panicz wrócił – podeszła do niego jednak ze służących – Pan Kaoru był bardzo niezadowolony z powodu panicza braku obecności.

– Jak się będzie tak wszystkim przejmował to w końcu pojawią mu się zmarszczki na twarzy – zaśmiał się – Gdzie jest? Od razu pójdę do niego.

– Prosił, żeby mu nie przeszkadzać.

– Ja mam prawo – puścił oczko kobiecie.

Gdy ta wyjawiła mu miejsce pobytu wampira, Kojiro nie czekał długo. Kiedy stanął przed drzwiami sypialni Kaoru od razu poczuł wydobywający się zza nich zapach krwi. Bez pukania wszedł i widok, który zastał nie zaskoczył go zbytnio, nie zniesmaczył też.

Wampir półleżał w kwiecistej yukacie na futonie. Jedną dłonią podpierał głowę, a drugą głaskał włosy martwej od około kwadransu kobiety. Na jego ustach niczym szminka znajdowała się krew, a oczy ze znużeniem dalej były utkwiony na pięknej niewiaście, której życie zostało odebrane zbyt wcześnie. Kojiro znowu przez myśl przeszło, że nawet w tak nonszalanckiej pozie wampir wyglądał zjawiskowo, ale też odlegle. Zawsze bliski, ale w jakiś sposób nietykalny.

– Wydaje mi się, że dałem polecenie, aby nikt mi nie przeszkadzał – powiedział w końcu unosząc spojrzenie na wychowanka.

– Nie jestem nikim – spojrzał na zwłoki kobiety – Długo jeszcze będziesz ją tu trzymał?

– W porównaniu do ciebie jej towarzystwo jest znacznie przyjemniejsze.

– Zmienisz zdanie jak zacznie się rozkładać – powiedział podchodząc do wampira i przyklęknął przy mężczyźnie, który nie spuszczał z niego wzorku – Jestem w domu.

– Widzę – fuknął odpychając od siebie ciało ofiary – Śmierdzisz miastem. Może powinieneś zostać między ludźmi?

– Umarłbyś z nudów beze mnie – zaśmiał się niezniechęcony oschłym zachowaniem wampira, które uważał za urocze – Zresztą lubisz jak ci opowiadam co się tam działo. No nie bądź już na mnie zły.

– A o co miałbym być zły na takiego głupiego goryla poza tym, że jesteś głupi i przez ciebie sam się czuję jakby mi uciekał intelekt?

– Jesteś zły, bo nie było mnie przy tobie jak się budziłeś. Wybacz, że się tam zasiedziałem. W złości zabiłeś tą kobietę? Obiecałeś już ich nie zabijać, chyba że będzie to wyższa konieczność.

– Chyba masz za duże o sobie mniemanie – wstał gwałtownie wampir i ze złością spojrzał na dalej spokojnego wilkołaka – Robię co mi się podoba. Dla mnie kolejna śmierć nie jest niczym wielkim. Przez wieki zabijałem zanim ty pojawiłeś się na świecie. Nie rób ze mnie potulnej owcy tak jak robisz to z siebie. Jesteś wilkołakiem, a bratasz się z tymi nędznymi istotami. Przynosisz ich smród do domu! Dlaczego jeszcze w ogóle tu mieszkasz? Jesteś dorosły. Może czas zniknąć?

– Myślisz, że te słowa ranią mnie, ale jedynym który jest raniony jesteś ty sam – powiedział Kojiro podnosząc się z drewnianych desek – Nie zniknę, ponieważ jesteś moim alfą. Umarłabym z daleka od ciebie...Jednak jeśli uważasz, że powinienem stąd zniknąć to jedno twoje słowo i mnie tu nie ma.

– Gadasz głupoty – warknął Kaoru, ale Kojiro wyczuł w jego głosie pewną delikatność, którą mógł usłyszeć wyłącznie, kiedy byli we dwoje. Uśmiechnął się i podszedł do swojego opiekuna z fascynacją przyglądając się jego lekko zawstydzonej przy jednoczesnej irytacji twarzy.

Kojiro do końca nie wiedział jak postrzega go wampir. Nigdy zbyt wiele nie rozmawiali o emocjach, ale byłoby to ciężkie patrząc na to jak ograniczony wachlarz tych uczuć posiada Kaoru. Wilkołak musiał wyrobić w sobie nawy ciągłej analizy postaw opiekuna, ponieważ ten sam nieczęsto mówił to co naprawdę miał na myśli. Oczywiście on też nie był bez winny.

Nawet jeśli był trochę lepszy w czytaniu nastrojów to dalej nie miał zbyt wielkiej praktyki. Swoje podróże do miasta rozpoczął w celu poprawienia ich relacji. Od ludzi dowiadywał się czym był smutek, szczęście, złość, zazdrość. Byli oni bardzo dosadni przez co widząc twarz konkretnej osoby od razu potrafił powiedzieć co nią kierowało oraz jaki miała humor tego dnia. Nie chciał aby wampir zapadł na chorobę, więc uczył się, a przy okazji odkrył swoje zamiłowanie do gotowania i liczył na to, że kiedyś samodzielnie otworzy restaurację, w której każdy będzie mógł się cieszyć posiłkiem z ważnymi dla siebie osobami.

Następnego dnia pomimo całonocnej rozmowy z Kaoru, wilkołak i tak wstał przed południem. Nie chciał po raz kolejny zdenerwować wampira, więc tym razem postanowił odpuścić sobie wycieczkę do miasta. Po śniadaniu zrobionym przez służbę udał się do lasu i wygrzewał na ciepłym słońcu w gęstwinie tak, że był niewidoczny dla kobiet piorących przy rzece ubrania.

Pomimo tego, że nie chciał być wścibski to i tak dzięki swojemu słuchowi słyszał ich rozmowy. Nie przykładał do nich wagi, póki nie zaczęły tematu miłości oraz czym było zakochanie. Z każdym ich słowem czuł jak narasta w nim panika, a kiedy kobiety zniknęły po wykonanej pracy to gwałtownie się zerwał czując jak jego policzki zaczynają palić ogniem.

Do tej pory nikomu nie mówił, ale czuł się jakby toczyła go jakaś choroba. Bywały momenty, kiedy jego serce gwałtownie biło, oddech stawał się urwany. Działo się tak wyłącznie wtedy, gdy miał przy sobie wampira. Dodatkowo nie potrafił choć przez chwilę przestać o nim myśleć.

Nawet jak spacerował samotnie po mieście to myślami wracał do ich wspólnych rozmów, widząc coś na straganie zastanawiał się, czy mogłoby się to spodobać Kaoru. Był jego pierwszą myślą po przebudzeniu oraz gdy kładł się spać. Kiedy była pełnia polował na najlepszą zwierzynę w lesie i ofiarowywał ją wampirowi ciesząc się dotykiem jego dłoni na swojej sierści. Nigdy nie potrafił do końca nazwać tego co czuł względem opiekuna, ale może w końcu znalazł odpowiedź na gnębiące go pytanie. Nie był stworzony do myślenia, tylko działania, więc niecierpliwie czekał na zmierzch oraz przebudzenie się wampira.

– No w końcu! – ucieszył się, gdy ujrzał jak powoli Kaoru otwiera oczy – Dłużej się nie dało spać?

– A ty nie wśród swoich ludzkich kolegów? – spytał marudnie wampir.

– Nie chciałem cię dzisiaj denerwować. Poza tym mam coś bardzo ważnego do powiedzenia – mówił podekscytowany.

– Nawet mi się nie dasz dobudzić.

– Nie, bo to ważne.

– Więc słucham – spojrzał na niego lekko zirytowany.

– Kocham cię.

Kojiro nie lubił się zbyt długo zastanawiać nad niczym. Tak naprawdę pasowała mu ta miłość do wampira. W końcu zawsze mógł na nim polegać. Nigdy go nie porzucił, choć wcale nie musiał się nim zajmować. Uwielbiał jego wygląd. Te długie, różowe włosy, wiecznie zachmurzone oczy. Kochał być przy nim i czuć ten znajomy zapach, łasił się do dotyku, który był bardziej znajomy, niż cokolwiek będącego na tym świecie. Ubóstwiał też jego charakter. Czerpał satysfakcję, że tylko on znał tą troskliwą stronę tego bezwzględnego wampira. Zapragnął mieć na nią monopol.

Kaoru przyglądał mu się przez dłuższy moment i jak zawsze z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Kojiro coraz bardziej zaczął się obawiać, że jednak to wyznanie pod wpływem chwili było zbyt gwałtowne i nieodpowiednie. Zdawał sobie sprawę, że niekoniecznie uzyska pozytywną odpowiedź. Wystarczył mu jednak tylko fakt, że Kaoru będzie o tym wiedział i może jeśli zobaczy jak się stara to zlituje się i da im szansę. Wilkołak zawsze starał się być bardziej optymistą niż pesymistą.

– I co mam z tym zrobić? – spytał niewzruszony przygaszając trochę entuzjazm mężczyzny.

– Możesz powiedzieć, że też mnie kochasz lub że przemyślisz co chcesz mi odpowiedzieć.

– Jestem wampirem. Jednym z pradawnych. Nie oczekuj ode mnie czegoś tak trywialnego jak miłość.

– Miłość nie jest niczym trywialnym – oburzył się – A to, że nią jeszcze nigdy nie zostałeś obdarzony, ani sam nikogo nie uznałeś za godnego to nie oznacza od razu, że jest ona dla ciebie czymś niedostępnym.

– Gadasz głupoty – warknął wstając – Nie kocham i nie będę kochał. Poza tym jestem twoim opiekunem. Wychowywałem cię od szczenięcia, jak ty sobie to wyobrażasz?

– Nie jesteśmy połączeni krwią! Nawet nie jesteśmy z tej samej rasy. To nie stanowi problemu!

– Obaj jesteśmy mężczyznami.

– To dalej kolejna z wymówek – podszedł do niego wilkołak – Masz dwie opcje. Powiedzieć mi, że mnie nie kochasz, a ja będę jak głupi starał się zdobyć ciebie lub odpowiedzieć, że też coś do mnie czujesz.

– Daruj sobie – odtrącił jego dłoń, kiedy Kojiro chciał go złapać za ramię – Nie marnuj swojego czasu. Po prostu odejdź.

– Nie odejdę, póki ty mi tego nie rozkażesz! – powiedział z uporem wpatrując się w wyraźnie zirytowanego wampira.

– Więc rozkazuję ci wynieść się z tej posiadłości. Zbyt długo znosiłem takiego psa jak ty w swoich progach. Dałem ci złudne nadzieje, że znaczysz coś dla mnie, ale chyba zapomniałeś, że przyjąłem cię z kaprysu. Znudziłeś mi się.

– Naprawdę tak myślisz? – spytał czując, że nie było to szczere. Nie potrafił jeszcze odróżniać prawdy od kłamstwa za pomocą swoich zmysłów. Nie miał drugiego wilkołaka, który by go tego wszystkiego uczył, ale zawsze po swojej stronie miał Kaoru. Nie chciał go stracić, a jednak przez własną głupotę do tego dążył.

– Nie lubię się powtarzać.

Kojiro znowu nie lubił się poddawać, ale wiedział, że w tym momencie był na straconej pozycji. Od dawna widział, że wampir starał się zachować jakiś dystans, jednak wydawało mu się, iż jeśli będzie z nim szczery to jakoś wszystko się potoczy. Był naiwny i musiał zapłacić za to wysoką cenę. Ostatni raz przed wyjściem z sypialni Kaoru, spojrzał na jego odwróconą do niego plecami sylwetkę. Czuł, że nie był z nim szczery, ale zdawał sobie sprawę jak potrafił być uparty, jeśli chciał postawić na swoim.

Kojiro niewiele czasu zajęło spakowanie wszystkiego co posiadał. Jego dobytek nie był zbyt duży, ponieważ zawsze uważał, że to co materialne nie mogło przynieść radości. Cieszył się, kiedy dni mógł dzielić ze wspaniałymi ludźmi, a wieczorami siadać ze swoim ukochanym i przyglądać się jak jego oczy czasami błyszczały zainteresowaniem, kiedy o czymś opowiadał co szczególnie zafascynowało wampira. Teraz wiedział, że jeszcze bardziej powinien był cenić tamte momenty, bo może się już nigdy nie powtórzą. Naprawdę nie spodziewał się, że odrzucenie będzie tak bolesne, a bycie ofiarą oschłego zachowania gorsze od śmierci.

Nie potrafił oddalić się daleko od granic posiadłości. Nawet jeśli nie mógł być przy nim chciał mieć chociaż namiastkę wiary, że kiedy ten będzie go potrzebował to on będzie na tyle blisko, aby powrócić. W formie wilka żył w harmonii z mieszkańcami lasu. Nie zabijał żyjących tam zwierząt. Żywił się tym co otrzymywał od ludzi oraz od kucharza, który przyjął go na praktyki. Drobna pensja, którą dostawał wystarczyłaby mu na wynajem niewielkiego pokoiku, ale nie chciał opuszczać znajomych terenów. Czasami gdy wiał silniejszy wiatr w nozdrzach czuł zapach Kaoru. Tęsknił za nim, a wilk w jego wnętrzu cierpiał jeszcze mocniej, ponieważ utracił swoją alfę. Przywódcę, dla którego oddałby życie, a na razie ofiarował wyłącznie serce.

Minął dokładnie miesiąc od jego życia pozbawionego Kaoru. Czasami wydawało mu się jakby wśród gęstwiny krzaków oraz drzew dostrzegał jego sylwetkę, ale gdy z desperacją udawał się w to miejsce to nie było po nikim śladu. Nie wiedział czy to już był ten etap, kiedy to szaleństwo decydowało o jego życiu. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jeśli w tym stanie mógłby już zawsze widzieć ukochanego to był gotowy stracić zmysły.

Przełom nastąpić jednej deszczowej nocy. Krył się w jaskini przed wciąż nasilającymi się opadami, kiedy do jego wrażliwych uszu doszedł znajomy, kobiecy krzyk. Zerwał się z miejsca i jak najszybciej znalazł się przy rannej służącej z posiadłości wampira. Nie przestraszyła się widząc go w takiej formie, ponieważ wielokrotnie miała okazję go takiego ujrzeć. Najdelikatniej jak mógł przeniósł ją do swojej kryjówki i rozpalił ogień, aby choć trochę pomóc kobiecie się rozgrzać. Przez jej ciągły szloch niewiele mógł zrozumieć, ale w końcu, gdy wyznała, że posiadłość została zaatakowana przez łowców nie czekał dłużej. Przyjął swoją wilczą postać i zaczął mknąć ku znajomej rezydencji.

Im bliżej był tym więcej głosów słyszał. Musiało być to minimum trzydzieści osób. Wiedział, że Kaoru był przepotężnym wampirem, ale łowcy nie byli zwykłą grupą. Wielokrotnie przestrzegał go przed nimi, ponieważ parali się magią i niemal każdy z nich posiadał boskiego opiekuna, którego zmusili do posłuszeństwa przez co byli na równi z istotami nadnaturalnymi. Sam miał z nimi styczność wyłącznie za szczeniaka, więc nie pamiętał dokładnie jaką mieli siłę, ale kiedy wpadł do palącej się posiadłości i widział te zniszczenia rozumiał już co mniej więcej miał na myśli wampir.

– Kaoru! – krzyknął wracając do swoje ludzkiej postaci. Od razu zaatakowało go dwóch mężczyzn, ale powalił ich owładnięty pierwotnymi instynktami.

Przedzierał się przez płomienie oraz ciała poległych łowców. Bał się o wampira, który znacznie słabł, kiedy do walki był używany ogień. To była jedna z niewielu jego słabości. W końcu odnalazł go walczącego z dziesiątką mężczyzny. Dwóch z nich panowało nad duchami ognia, a jeden miał w swoim posiadaniu golema. Kojiro nie zastanawiając się zbyt długo przyjął połowiczną postać i zaatakował dwóch będących pod ręką łowców. Grupa zaskoczona jego pojawieniem się straciła skupienie co wykorzystał wampir pozbywając się kolejnych trzech wrogów.

– Co ty tu robisz? – warknął do niego wbijając szpony w ciało łowcy.

– Pomagam ci.

– Nie potrzebuję od ciebie pomocy.

– Nie obchodzi mnie to, bo ja potrzebuję mieć świadomość, że osoba, którą kocham jest bezpieczna.

Wymienili się spojrzeniami. Kojiro tęsknił za widokiem tych zmarszczonych brwi, wyraźnego niezadowolenia. Każda odsłona Kaoru była równie fascynująca i piękna. Nawet smród krwi oraz płomieni nie mógł zabić naturalnego zapachu, którym otaczał się wampir.

Oczarowany ich ponownym spotkaniem w ostatnim momencie zauważył, że łowca, który wydawał się pozbawiony życia tak naprawdę udawał. Nie zastanawiając się zbyt długo rzucił się między niego, a zaskoczonego wampira i przyjął na siebie lecącą w ich stronę strzałę wystrzeloną z kuszy. Jęknął czując iż nie była ona zwykłej jakości, a nałożone zostały na nią jakieś runy zwiększające odczuwanie bólu. Padł na podłogę i z cierpieniem spojrzał na Kaoru, który zamarł, a jego oczy nagle zapłonęły nie typową dla niego czerwienią, ale krwistym szkarłatem tak ciemny, jak gęsta posoka, która zaczęła broczyć wszystkie ściany.

Kojiro z trudem utrzymywał otwarte powieki, ale nie mógł wyjść z podziwu jak w ciągu sekundy zmieniła się postawa wampira. Tak jakby do tej pory się stopował, a nagle znowu przed nim pojawił się ten bóg zniszczenia, przed którym drżały wszystkie istoty. Raptem upłynęło parę minut, kiedy wszystkie pozostałości po łowcach były tylko trudną do zidentyfikowania papką. Wampir podszedł do niego i bez problemu uniósł jego ciało wynosząc go z dalej płonącej rezydencji. Ułożył na trawie, a Kojiro nie mógł oderwać wzroku od wpatrujących się w niego pięknych oczu.

– Głupi goryl – warknął wampir – Po się tu pojawiłeś?

– Żeby cię ratować.

– Tym który został uratowany jesteś akurat ty – powiedział odgarniając z czoła wilkołaka włosy – Nie powinieneś się tutaj pojawiać. Wyrzuciłem cię.

– Zawsze byłem blisko.

– Wiem.

– Pojawiałeś się przy mnie, czy byłeś tylko iluzją? – spytał z cieniem nadziei Kojiro czując jak bardzo powoli, ale jednak rana zaczyna się goić.

– Nie będę odpowiadał na to pytanie.

– To mi wystarczy – zaśmiał się próbując wstać, ale powstrzymała go dłoń wampira – Leczę się.

– To runy. Wyssały z ciebie zbyt wiele krwi.

– Nie umrę od tego – powiedział z delikatnym uśmiechem, ale Kaoru dalej nie chciał pozwolić mu się unieść – Płakałbyś za mną?

– Co ty za głupoty gadasz?! Nie umierasz!

– Ale gdybym jednak umarł?

– Zamknij się, nie umrzesz!

– Teorety...

– Zamknij się – wampir szarpnął nim i uniósł wywołując ból w miejscu, w którym znajdowała się rana. Ich twarze dzieliły centymetry, a Kojiro tonął w tym szale, który dostrzegł w oczach wiecznie niewzruszonego wampira – Nie umrzesz, póki ci na to nie pozwolę! Więc nie śmiej się z tego tak głupio, bo to ja mam władzę nad twoim życiem.

– Dlaczego? – spytał zaskoczony tą zaborczością.

– Co dlaczego? – warknął dalej zdenerwowany wampir.

– Dlaczego uważasz, że masz prawo decydować o moim życiu?

– Ponieważ należysz do mnie.

– Wyrzuciłeś mnie. Odrzuciłeś – mówił zaskoczony z jednej strony zdając sobie sprawę, iż wampir coś przed nim ukrywał, ale z drugiej nie będąc świadomym, że to co mógł czuć względem niego było, aż tak...intensywne.

– Ponieważ powiedziałeś, że mnie kochasz.

– A czy ty takim wyznaniem nie mówisz mi tego samego tylko w inny sposób?

– Ja nikogo nie kocham i nigdy nie pokocham – trwał w zaparte wampir – Jesteś dla mnie tylko rzeczą. Zabawką, którą się znudziłem, ale wróciło do mnie zainteresowanie.

– Kłamiesz – powiedział głosem silnym przez co z bliższe było to warknięciu, niż mowie.

– Nie próbuj mi nadpisać czegoś czego nie ma.

– Więc odpowiedz mi. Czy gdy nie ma mnie przy tobie to doprowadza cię to do szaleństwa?

– Co ty znowu głupkujesz?

– Odpowiedz.

– Tak.

– Czy gdy widzisz mnie z innymi masz ochotę ich zabić?

– Zawsze.

– Gdy nie było mnie przy tobie czułeś się zirytowany?

– Nie wiem, ale to było dziwne.

– Czy masz ochotę mnie teraz pocałować? – spytał z delikatnym uśmiechem.

– Nie – odpowiedział mu wampir co trochę zbiło z tropu wilkołaka – Mam ochotę zabrać cię gdzieś daleko, zerwać z ciebie te zniszczone ubrania i naznaczyć swoim zapachem, abyś w końcu przestał śmierdzieć tymi wszystkimi ludźmi, którzy dotykają tego co moje. Mam ochotę zabić każdego kto choć pomyśli, że ma prawo być blisko ciebie. Mam pragnienie wgryźć się w ciebie i w końcu przytemperować twoje wilcze ego, które oddala cię od miejsca gdzie powinieneś być. Powinieneś być cały czas przy mnie.

– Dalej uważasz, że to nie jest miłość? – spytał poruszony wyznaniem wampira.

– Chyba to jest szaleństwo – wyszeptał w końcu Kaoru – Uczyniłeś mnie szalonym już wtedy, kiedy cię nie zabiłem jak byłeś szczeniakiem. Gdybym to zrobił nie miałbym tego problemu.

– Jakiego problemu?

– Takiego, że jedyne o czym potrafię myśleć to cholerny goryl – uśmiechnął się delikatnie, a Kojiro nie czekając nawet sekundy dłużej wpił się w jego usta.

Pocałunek był jednym wielkim bałaganem. Jeden próbował zdominować drugiego i nie było w tym żadnej delikatności, ale w jakiś sposób podobało się to Kojiro. W końcu nawet poddał się, aby czerpać to co dawał mu ukochany radując się, że udało mu się uzyskać od niego wyznanie. Nie było w nim wiele czułości, ani tych pompatycznych słów, którymi karmili się kochankowie. Jednak zawierało w sobie prawdę oraz pewnego rodzaju emocje, a to w przypadku wampira było już największym aktem miłości.

– Też myślę tylko o tobie – powiedział z uśmiechem, kiedy Kaoru się od niego odsunął.

– Nie masz wyjścia.

– Choć taka jednak panna w mie...

Wilkołak nie mógł skończyć swojej wypowiedzi, ponieważ zachłanne usta wampira po raz kolejny brutalnie wpiły się w jego. Choć próbował powstrzymać uśmiech to nie potrafił, bo tego właśnie pragnął od samego początku, kiedy zdał sobie sprawę z własnych uczuć. Wśród światła księżyca i powoli dopalającej się rezydencji oddawał się ukochanemu, który naznaczał jego ciało jako własne. Każdy kto by spojrzał wiedział do kogo należało. Kojiro miał świadomość, że będzie musiał nauczyć swojego ukochanego delikatniejszej miłości, ale jeszcze nie w tę noc, ani w następną. Chciał najpierw poczuć tą władzę jaką wampir miał nad nim, aby umiejętnie ją zmanipulować na własną korzyć i również stać się panem Kaoru.

...

Mam nadzieję, że ten krótki przerywnik przypadł wam do gusty <3

Wracamy teraz do głównej pary 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro