Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Will rozglądał się czujnie. Z grzbietu Kickera miał niezły widok, ale niespecjalnie przydało się to na leśnej dróżce. Gdy nastał zmrok, zarządził postój na noc. Znaleźli polankę blisko ścieżki i tam rozbili obóz. 

- Pierwszy dzień i już suchary - mruknął Will, sięgając do sakw z prowiantem.

- Niekoniecznie - stwierdził Horace, rozpalając ognisko. - Przecież możesz coś upolować.

Will pacnął się otwartą dłonią w czoło.

- No jasne! Czemu na to wcześniej nie wpadłem?

Horace nie mógł powstrzymać się od żartobliwego komentarza.

- Ponieważ to teraz ja jestem ten mądrzejszy.

Jego przyjaciel spojrzał na niego morderczym wzrokiem.

- Już niedługo - stwierdził groźnie.

Chwycił łuk, przez ramię przewiesił kołczan i ruszył w las. 

Skradanie się wychodziło mu bez najmniejszego problemu. W tej dziedzinie ważniejsze było raczej doświadczenie, niż waga. 

Zwierzynę wytropił bez trudu. Była to wielka, tłusta kuropatwa. Zadowolony ze znaleziska, już miał napiąć cięciwę z nałożoną strzałą, gdy napotkał opór.

Duży opór.

Ciężko naciągnął cięciwę do połowy. Resztę nie dał rady. Starając się utrzymać napiętą cięciwę, próbował wycelować. Nie dał rady. Trzęsące się ręce w końcu wypuściły strzałę, która wbiła się w ziemię półtora metra od ptaka, który uciekł wystraszony.

Will zaklął pod nosem. Jakie mięśnie ten Horace wyrabia?

Wędrował po lesie dalej, w poszukiwaniu zwierzyny. Był zdeterminowany, by pierwszego dnia podróży zjeść dobrą kolację. 

Najwyraźniej las był pełen zwierząt, gdyż już po kilku minutach wśród ściółki znalazł odciski zajęczych łap. Trop był świeży. Daleko nie zawędrował, gdy znalazł poszukiwane zwierzę. Tym razem posłużył się nożem do rzucania. Wbił się on idealnie w głowie szaraka, nie uszkadzając części bogatych w mięso. 

Will podszedł do zwierzyny, wyjął z niej nóż, który wytarł z krwi i obrobił zdobycz. Musiał sobie radzić bez saksy, którą pożyczył Horace'owi. Chyba chwilowo trzeba będzie opanować podstawy walki mieczem, pomyślał gorzko Will. 

- A kiedyś tak chciałem zostać rycerzem - mruknął, kręcąc głową i wrócił do obozowiska.

Tak oto okazało się, że również Will już nie nadawał się na zwiadowcę.

Przywitał go trzask palącego się ogniska. Horace leżał pod drzewem, z czerwoną, rycerską peleryną narzuconą na ramiona i kapturem zasłaniającym twarz. Wyglądał, jakby drzemał, ale tak naprawdę czujnie obserwował teren dookoła. 

Will podszedł do niego i rzucił mu pod nogi swoją zdobycz.

- Twoja kolej. Zrób coś przydatnego.

Horace spojrzał najpierw na zająca, potem na przyjaciela.

- Coś ci chyba nie poszło - stwierdził, zabierając się za przygotowywanie posiłku

- Jakie ty mięśnie wyrabiasz? - spytał Will, siadając przy ognisku. - W ogóle nie mogłem napiąć cięciwy.

Mężczyzna podniósł wzrok znad mięsa i spojrzał na przyjaciela.

- Takie, jakie są potrzebne do walki mieczem - odpowiedział.

Następnego dnia ruszyli w drogę. Wieczorem wyjechali z lasu i znaleźli się w miasteczku, o nazwie  Wendover*. Wyglądało zwyczajnie. Wzdłuż głównej ścieżki widniały stragany i domy nielicznych rzemieślników, a dalej dało się dojrzeć chaty mieszkańców, łąki i pola uprawne. Honorowe miejsce przy ścieżce zajmowała gospoda, znajdująca się w centrum miasta. Miała dwa piętra i wyglądała porządnie, więc przyjaciele od razu skierowali się ku niej, by zarezerwować pokój na noc.

Przy wejściu gwałtownie uderzył w nich gwar głosów i zapach dymu, piwa oraz potu. Will zapomniał schylić się przy wejściu i ku radości Horace'a, uderzył się w próg.

- No to już wiesz, jaki to ja ciężki żywot wiodę - stwierdził radośnie.

Po zarezerwowaniu dwuosobowego pokoju i zamówieniu kolacji, usiedli przy stoliku, w rogu pomieszczenia. Jakie było ich zaskoczenie, gdy wysoka, szczupła kobieta, w prostej, białej sukni podeszła do nich, całując osłupiałego Horace'a w usta.

- Will, Horace, jak miło was widzieć! - przywitała się Alyss.

*Wendover - Brytyjskie miasto.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro