Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alyss przysuwała się do Horace'a, a on dyskretnie od niej uciekał. Willowi wydało się to niezwykle zabawne, szczególnie, że widział tak jakby siebie. A jednak... gdyby ktoś mu wcześniej pokazał zdjęcie Horace'a w jego ciele... przez myśl by mu nie przeszło, że to on

Nagle, cała złość i rozpacz z niego uleciały. W tamtej chwili zapragnął pomóc przyjacielowi, który widocznie był w niezwykle krępującej sytuacji.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale Will zapomniał czegoś bardzo ważnego - powiedział, podchodząc do Horace'a, biorąc go za rękę i ciągnąc ku wyjściu. Podobało mu się, że jego tymczasowe ciało ma tyle siły. - Oddam ci go później, Alyss, cześć!

Blondynka, była zbyt zaskoczona, by powiedzieć chociażby słowo. Zatuszowała to jednak delikatnym uśmiechem, który zszedł z jej pięknej twarzy, gdy dwaj mężczyźni zniknęli za drzwiami do pokoju. 

Uderzyła wściekle pięścią poduszkę. I znowu coś im przeszkodziło.

Tymczasem, przyjaciele kierowali się do swojego pokoju. Horace spojrzał z wdzięcznością na Willa. 

- Dzięki, stary. Ona się na mnie uwzięła!

Will uśmiechnął się półgębkiem.

- Raczej na mnie - powiedział, a gdy otworzył drzwi do pokoju, natychmiast spoważniał. - Wiesz, że będziesz musiał do niej wrócić?

Horace spojrzał na przyjaciela, jakby ten postradał zmysły.

- Ale wtedy, w końcu wyląduję z nią w łóżku! - zaprotestował.

Will zamyślił się. Nie chciał, by doszło do czegoś między jego najlepszym kumplem, a Alyss.

- No, to musimy coś wymyślić. Masz jakiś pomysł?

Jego przyjaciel usiadł na swoim łóżku i przeczesał dłonią włosy.

- Nie, ja... ej, przecież to ty jesteś od pomysłów! - Will już miał mu odpowiedzieć, gdy ten uniósł rękę do góry, jakby w przypływie inspiracji. - A gdyby...gdyby zrobić coś, co by nam przeszkodziło? Na przykład, jakieś zamieszanie?

Na twarz Willa wpłynął cwany uśmieszek.

- Ty wiesz, że jestem mistrzem w tworzeniu zamieszania.

>>>------------->

Will zakradł się bezszelestnie na tyły gospody. Powtórzył w głowie plan. Prosty, ale dzięki temu skuteczny, gdyż niewiele mogło w nim pójść nie tak. Położył na ziemi wiadro z chrustem, które cały czas nosił przy sobie. Wyjął z kieszeni krzesiwo i podpalił znajdujące się w naczyniu drewno. Poczekał, aż ogień na dobre się rozpali, a następnie krzyknął z całej siły:

- Pali się! Pomocy! Pali się! Ogień! Pomocy, ogień!

Krzyczał tak, póki nie usłyszał zbliżających się kroków. Zamierzał wspiąć się na najwyższą część korony pobliskiego drzewa, ale gdy spojrzał w dół, zakręciło mu się w głowie. Poczuł niczym nieuzasadniony lęk przed spadnięciem, więc zszedł na niższą gałąź i tam się ukrył. Nie mógł uwierzyć, że bał się wejść na czubek drzewa. Przecież umiejętność wspinaczki towarzyszyła mu od wczesnego dzieciństwa. To dzięki pewności siebie na wysokościach, sprawnie uciekał przed Horace'em, który nigdy nie odważył się wejść tak wysoko, co on sam. "Mówi się, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czy w takim razie, mówi się też, że nie ma tego dobrego, co by na złe nie wyszło?" pomyślał z ironią Will. Widział, jak podbiega właściciel gospody, a chwilę po nim Alyss w towarzystwie Horace'a z uśmiechem ulgi na twarzy. 

Właściciel chwilę poprzeklinał, a następnie zgasił ogień i wrócił do budynku. Ku swej radości, ukryty na drzewie mężczyzna usłyszał:

- Wiesz co, Will, chyba mam dość, tego wszystkiego, jak na dzisiejszą noc. Wracaj do Horace'a.

Will odczekał, aż Alyss zniknie za rogiem budynku i zszedł z drzewa. Lekko chwiejnie podszedł do Horace'a, który nadal stał przy wiadrze z do połowy spalonym chrustem, z którego jeszcze sączyła się strużka dymu.

Przyjaciele przybili piątkę, a Will uśmiechnął się drapieżnie.

- Będę musiał za ciebie poćwiczyć wspinaczkę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro