Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przeklęta Pokątna

Jednymi z najbardziej stresujących momentów w życiu Eleonory Zabini były zakupy na ulicy Pokątnej. Nazwiesz to głupotą? Wyśmiejesz? Ale nie zmieni to faktu, że dziewczyna nie cierpiała przechodzić ze świata muglskiego do czarodziejskiego.

Niestety niektóre sytuacje, takie jak wyjazd do Hogwartu, wymuszały konieczność tego typu wypraw.

Nie odzywała się za wiele podczas ich podróży metrem przez Londyn. Dlaczego metrem, a nie w jakiś bardziej magiczny sposób? Nora nienawidziła proszku Fiuu, a już prawdziwą męczarnią była dla niej teleportacja. Nie potrafiła zbyt dobrze przezwyciężyć mdłości, które niestety wiązały się z tymi środkami transportu.

Dziewczyna zerknęła ukradkiem na Bliase'a, który tryskał niesamowicie dobrym humorem.

Tak jakby bawiło go, zmuszanie mnie do takich męczarni...

Blaise Zabini na pierwszy rzut oka wydawał się odrobinę groźny. Wysoki, muskularny, czarnoskóry mężczyzna, lubujący się w noszeniu eleganckich – i naprawdę drogich – garniturów. Ale to tylko pozory. W głębi duszy był pogodnym człowiekiem, który mimo swojej stanowczości i częstej surowości, bardzo kochał swoją podopieczną i okazywał troskę na każdym kroku.

Po kilkunastu minutach wyszli z podziemia i skierowali się w kierunku Dziurawego Kotła, gdzie znajdowało się przejście, prowadzące na Pokątną.

Dziewczyna została w tyle, szurając powolnie nogami i przeklinając w myślach dzień, w którym przyszła na świat... Tak bardzo zazdrościła w tym momencie, mijającym ich mugolom, dla których obskurny bar był niewidoczny! Oddałaby wszystko za możliwość życia bez tej wielkiej odpowiedzialności, jaką było posiadanie magicznych mocy. Słyszała o przypadkach, gdy czarodzieje – tak jak ona i Blaise – skrywali się w świecie mugoli, ale nie byli w stanie przestać czarować. Magia buzuje we krwi każdego czarodzieja; musi korzystać ze swojej mocy, by nie zwariować lub co gorsza nie zostać rozszarpanym... I właśnie dlatego tak bardzo bała się magii! Wiedziała, że to irracjonalne, przecież bycie wiedźmą było jej nieodłączną częścią. Czasami jednak czuła, że nie ma wpływu na swoje głupie emocje.

Pogrążona w myślach przestała zwracać uwagę na otoczenie. Ocknęła się dopiero, gdy wpadła na Blaise'a. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, przyzwyczajony do niezdarności dziewczyny i pomógł utrzymać równowagę.

– Wchodzimy? – spytał, gestem wskazując bar.

– Mogę odpowiedzieć nie? – Wiedziała, że zachowuje się jak jakaś maruda, ale naprawdę nie miała ochoty przekraczać progu Dziurawego Kotła. – Może ja tutaj na ciebie poczekam, a ty sam zajmiesz się zakupami, co? – Sprawa była przegrana, ale zawsze warto próbować. – Tak bardzo lubisz kupować nowe rzeczy i...

– Nora... – W głosie Blaise'a pobrzmiewała niebezpieczna nutka, ale dziewczyna znana była z tego, że jak się denerwuje, to usta jej się nie zamykały.

– ... jako były arystokrata znasz się na modzie i możesz sam wybrać dla mnie szaty... – kontynuowała, wycofując się o trzy małe kroczki i starając się zignorować fakt, że mężczyzna był czterokrotnie od niej większy. – ...dam ci też listę potrzebnych rzeczy i załatwione! – Z uśmiechem na twarzy, odwróciła się na pięcie i już miała uciec, gdy poczuła, jak ręce Blaise'a mocno zaciskają się na jej barkach. Nie zdążyła nawet wydać okrzyku protestu, gdy mężczyzna przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął nieść w kierunku baru.

– Hej! – krzyknęła, próbując się wyswobodzić. Jednak na nic się to zdało. Drobna nastolatka nie miała szans w obliczu mocnego uścisku Blaise'a. – Postaw mnie! Możesz mi powiedzieć, co masz zamiar osiągnąć? Ludzie się na nas gapią!

Policzki paliły ją ze wstydu. Krzyczała, wyrywała się, nawet gryzła, jednak nic nie działało. A ludzie – ci przeklęci czarodzieje – zamiast pomóc, tylko wlepiali w nich te swoje oślizgłe gały. Rozmyślając nad tym, że przecież gałki oczne z natury są śliskie i stwierdzając, że w takim razie to żadna obraza dla zgromadzonych wokół, przekonała Blaise'a, by puścił ją, obiecując, że nie będzie próbowała uciec...

Stanęli przed murem. Jednym z najbardziej ciekawych murów na świecie. Przejście to od zawsze ją intrygowało. Wystarczyło tylko stuknąć różdżką w odpowiednią cegłę i cegły rozstępowywały się na boki. O dziwo, mimo swojej wielkiej niechęci – ekhem lęku – do czarodziei, czekała na ten moment z zapartym tchem. Bo za nimi... pojawiał się nowy świat.

Tak też było i tym razem. Stuk! I zalała ich fala dźwięku, światło dnia dziennego i widok tłumu, ubranego w tradycyjne szaty.

Nie czuła się zbyt komfortowo, gdy uczepiona skraju marynarki Blaise'a, lawirowała pomiędzy tyloma osobami. Jako niska dziewczyna miała przechlapane. Łatwo wtedy zniknąć, rozpłynąć się między innymi, lepszymi od siebie samego, ludźmi...

– Wszystko w porządku? – Zawsze potrafił wyczuć, gdy źle się czuła. Taka rola ojców. Na jego pytanie mogła odpowiedzieć tylko wymuszonym uśmiechem i uniesieniem kciuka do góry. – Szybko to załatwimy i pójdziemy coś zjeść, ok?

– Jasne! – Tym razem odpowiedziała na jego entuzjazm prawdziwym uśmieszkiem. – Ale ja wybieram knajpkę. Nigdy więcej psiego mięsa. Proszę.

Mężczyzna roześmiał się i wyminął kolejną osobę.

Od zawsze posiadał talent do wybierania najgorszych restauracji. Za każdym razem obiecywał, że teraz im się poszczęści, że nie wcisnął w nich żadnego dziwnego jedzenia, a potem... kończyło się to niezłym wymiotowaniem w domu.

Jakimś cudem udało im się dotrzeć pod bank Gringotta i Nora wciąż żyła. Budynek ten od zawsze wyglądał, jakby miał się za chwilę zawalić. Marmurowe kolumny przechylały się na jedną stronę, grożąc nieuchronnym upadkiem. Nora miała tylko nadzieję, że nie dożyje dnia, w którym się to stanie.

Zatrzymała się przed schodkami. Jakoś nie mogła się zmusić, by przekroczyć próg. Jeśli istniała rasa, która przerażała ją bardziej niż czarodzieje, to były to właśnie gobliny.

Blaise, jakby czytając dziewczynie w myślał, odwrócił się do niej i powiedział, że może tutaj poczekać. Miała ochotę go ucałować, jednak stres jej na to nie pozwolił. Dalej obawiała się innych ludzi – jakkolwiek dziwnie to brzmiało. Ale to czarodzieje. Znajdowali się na ich ulicy. Przy ich banku. A najgorsze w tym wszystkim było to, że przecież sama do nich należała...

Stanęła w cieniu, wykręcając sobie ręce i błagając w myślach, by Blaise szybko wrócił. Ogólnie pragnęła, by dzień ten dobiegł końca. Gdy była sama, dopadały ją myśli... nieprzyjemne myśli. Miała wielki żal do samej siebie. Jeśli nie potrafiła spędzić nawet kilku godzin na ulicy Pokątnej, wśród swoich, to jak sobie poradzi przez cały rok w Hogwarcie? Może to głupie, ale lubiła nadopiekuńczość Blaise'a. Lubiła to, że się o nią troszczył, chronił przed złem całego świata. Lubiła? Ona tego potrzebowała! Dlaczego musiała być... taka? Taka inna, niepasująca, zlękniona, mała, bezradna? Miała przecież już szesnaście lat! Chyba nadszedł czas, by oswoiła się ze światem, prawda?

– Czarne myśli, czarne myśli, czarne myśli precz!

Podskoczyła, wypuszczając z rąk włosy, którymi nieświadomie się bawiła. Ojciec pojawił się przed nią, potrząsając woreczkiem pełnym pieniędzy, nucąc pod nosem i ją strasząc.

– Idziemy? – Ujął Norę pod ramię i zaczął prowadzić w dół ulicy.

– Jasne, tato. Gdzie teraz? – spytała, mocno się go przytrzymując i modląc się, by tłum ich nie rozdzielił.

Mogła nie zadawać tego pytania. Wydawało się, że Blaise zaplanował wstąpienie do każdego możliwego sklepu.

To był jeden z najgorszych dni w życiu Eleonory. Mimo że ojciec próbował poprawić jej humor licznymi żartami. Mimo że Norze naprawdę podobało się w Esach i Floresach, gdzie wyszukała wiele ciekawych pozycji. Jednak nieprzyjemne wydarzenia przeważyły szalę.

Madame Malkin nie mogła się nadziwić, że nie wiedziała, do jakiego domu w Hogwarcie należy. Tak jakby fakt, że jeszcze nie poszła do szkoły, przerastał kobietę.

– Jak ja mam ci dopasować szaty? Jak...? – mamrotała, nieprzyjemnie kując ją szpilką.

Po licznych narzekaniach staruszki, wypominaniu, że była zdecydowanie za chuda i zastanawianiu się, czy kiedykolwiek urosną jej piersi – zawstydzająca chwila – udało im się wyjść ze sklepu i przejść do kolejnego.

Nowy Ollivander – jak każdy go nazywał – był zaskakująco młodym i zabawnym człowiekiem. I jednym z nielicznych czarodziei, których Nora darzyła szczerą sympatią. Może to dlatego, że tak często się widywali? Bardzo go zdenerwowała opowieść o tym, jak straciła swoją szóstą różdżkę... w tym roku.

– Popcorn? – powtórzył z niedowierzeniem. – Chciałaś sobie przyrządzić popcorn?!

– Blaise mówił, żebym nie zamawiała różdżki pocztą, bo nie wiadomo, czy się polubimy, ale byłam u pana niecały tydzień wcześniej i coś czułam, że się pan na mnie pogniewa, jeśli tak szybko tutaj zawitam. – Uśmiechnęła się do niego przepraszająco, gdy podał jej kolejną różdżkę. – A z tym popcornem to wcale nie był taki zły pomysł! Po prostu źle wyczułam ciepło i jakoś tak wyszło, że różdżka sama eksplodowała...

Ollivander tylko jęknął i udał się na zaplecze. Po chwili wrócił, strzepując kurz z purpurowego pudełeczka.

– Nie mam już pomysłów. Jeśli tę różdżkę unicestwisz, nie sprzedam ci kolejnej. Poważnie. – Blaise i Nora wymienili się uśmiechami. Ollivander za każdym razem tak mówił. – To najbardziej przyjazna sztuka, jaką tutaj mamy. Jeśli z nią ci się nie uda, to już z żadną się nie dogadasz.

Różdżka od razu przypadła jej do gustu. Dwanaście cali, mahoń i serce smoka – zakomunikował z dumą młody sprzedawca. Nora stwierdziła, że chyba ją lubi, na co mężczyzna odetchnął z ulgą.

Po szatach, książkach i różdżce niewiele zostało do kupienia. Blaise – dobry, złoty człowiek – zostawił Norę w lodziarni Floriana Fortescue'a, mówiąc, że nie będzie jej już męczył i by tutaj zaczekała. Dziewczyna nie miała zamiaru narzekać. Zamówiła sobie wielki pucharek tęczowych lodów  – wszystkie najlepsze smaki z dodatkiem wspaniałej posypki! – i poczuła się odrobinę lepiej.

Wcinając przepyszny deser, obserwowała mijających ją ludzi. Przez tłok w kawiarni musiała usiąść przy stoliku najbliżej ulicy.

Przeszły obok plotkujące wiedźmy, które obrzuciły jej mugolski strój pogardliwym wzrokiem i zaczęły krytykować, nie przejmując się tym, że wciąż może je usłyszeć. Skuliła się na krześle, skubiąc skrawek swojej luźnej kwiecistej bluzki i przyglądając się krótkim poszarpanym spodenkom oraz starym trampkom. Nie powinna się przejmować takim gadaniem. Czego można było się spodziewać po czarodziejach? Tylko pogardy do takich ludzi jak ona.

Chciała już wrócić do mugolskiego świata, gdzie czuła się o wiele bezpieczniej. Gdzie mogła spokojnie przechadzać się ulicą, nie czując tego paraliżującego lęku, co na Pokątnej. Gdzie mogła chodzić na przyjęcia i śpiewać...

Naprzeciwko lodziarni zatrzymała się grupka nastolatków. Z jakiegoś dziwnego powodu Nora nie mogła oderwać od nich spojrzenia.

Tak jak ona zdecydowali się na mugolski ubiór. Śmiali się, przepychali i zachowywali niesamowicie głośno. Jednak Eleonorze to nie przeszkadzało. Ich postawa wyrażała naturalną pewność siebie i beztroskość. A Nora... tak bardzo im w tym momencie zazdrościła.

Chciałaby być jedną z tych dziewczyn. Może tą z rudymi pięknymi włosami, która próbowała wskoczyć na jakiegoś szatyna? Czuć się wolną, szczęśliwą. Zastanawiała się właśnie, czy te dzieciaki są ze sobą spokrewnione – co najmniej połowa, a może i nawet więcej posiadała rude włosy – gdy ten sam szatyn odwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się skrzyżowały. Poczuła się dziwnie odkryta. Tak jakby chłopakowi udało się ją przejrzeć. Jakby coś w niej spostrzegł. Na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech i...

– Możemy już iść. – Blaise stanął przy boku dziewczyny.

Przerwał tę chwilę.

– Tak, tak! – Wstała gwałtownie, rumieniąc się i patrząc wszędzie byle nie na tego chłopaka o ślicznych brązowych oczach i czekoladowych włosach. – Chodźmy stąd. I to szybko.

Nie odwróciła się, choć czuła jego wzrok na plecach. Na szczęście nigdy więcej nie zobaczy tych ludzi... a później przypomniała sobie, że przecież idzie do Hogwartu, do którego oni na pewno też należeli... Cholercia.

*Rozdział napisany od nowa*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro