Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nieoczekiwany sojusz

Później.

Nie teraz.

Wynagrodzę ci to, obiecuję.

Chris słyszał te słowa wiele razy w ciągu minionego tygodnia i miał już dość.

Facet potrafił stwierdzić, kiedy zostaje spławiony, a Nora właśnie to robiła. Odrzucała go.

Mógł to zrozumieć. Przecież byli tylko parą ,,na niby", prawda? Ona nic go nie obchodziła.

Tylko dlaczego... czuł się tak bardzo zraniony?

Nie przywiązywał się łatwo do ludzi. Nigdy nie wpuszczał ich pod swoją skorupę. Dlaczego dla niej zrobił wyjątek? Nie wiedział. Była po prostu... taka delikatna. Poczuł się kimś ważnym, gdy znalazł ją wtedy przy jeziorze. Pragnął ją ochronić i się zaopiekować. Lubił Norę za to, że wciąż go zaskakiwała, a także za jej upór. Większość osób nawet nie próbowała z nim zadzierać. Nora postanowiła go otworzyć. Ale dlaczego musiała od razu porzucić?

Miała swoje problemy. Rozumiał to. Ale do cholery jasnej... Dlaczego w te problemy musiał być zamieszany Potter? Cormac go nie trawił – z wiadomych powodów. Za to polubił Albusw, chociaż młodszy chłopak stanowił dla niego zagadkę lub bardzo trudne równanie z numerologii, którego za nic nie umiał rozwiązać. Wiedział także, że Al był dla Nory ważny i dlatego go szanował, chociaż czasami bolał Chrisa widok ich dwójki.

Tak jak teraz, gdy obserwował ich z ukrycia. Wiedział, że to trochę nienormalne, ale... nic na to nie mógł poradzić.

Patrzył, jak się śmiała. Albus coś powiedział, a Nora odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła tym swoim beztroskim śmiechem. Chris dostrzegał wiele szczegółów. Na przykład to, w jaki sposób opierała dłoń na ramieniu Pottera, jakby chciała go powstrzymać przed wypowiedzeniem kolejnych słów. To, jak w policzkach pojawiły się urocze dołeczki, a oczy lśniły niebezpiecznym blaskiem...

Chris czuł, że to wszystko nie tak. To nie tak powinno wyglądać. To z nim powinna się tak śmiać. Mimo że lubił Albusa i tak cierpiał w tym momencie.

Największym ciosem było dla niego to, że przestała przychodzić na ich wspólne śniadania. Spytana o powód, rzekła, że nie mam już rano czasu. Przekaz był jasny: unikam cię, koleś. Zostaw mnie w spokoju.

Chciałby to zrobić, oderwać się od niej, ale... nie potrafił. Była jego pierwszą, od dłuższego czasu, przyjaciółką w Hogwarcie.

Czy coś zrobił Norze? Zachował się nieodpowiednio? Czy nie mogła mu po prostu powiedzieć, że kończą udawać i znów wracają do bycia przyjaciółmi?

Dużo z nią rozmawiał i zdawał sobie sprawę, że dziewczyna uczyła się wcześniej w domu. Czy to dlatego nie radziła sobie z relacjami? Zachłysnęła się nimi i nie potrafiła sprostać problemów? I dlatego teraz uciekła?

Opowiadała mu o wszystkich osobach, które poznała po przyjeździe do Hogwartu. Nie chciał tego mówić, ale zauważył, że miała w zwyczaju nawiązywać z kimś znajomość, traktować tę osobę jak najlepszego przyjaciela, a później ucinać kontakt. Tak jakby robiła casting na nalepszego towarzysza. Chrisowi jednak się zdawało, że nie czyniła tego świadomie. Po części naprawdę lubiła te osoby, ale... szybko o nich zapominała i przestawała się nimi przejmować. Podobno na początku to Fred był jej najbliższy – Albus dość szybko zajął jego miejsce. Na początku widywało się ją także w towarzystwie Emmy Roman, którą ,,wymieniła" na Rose i Alberta Notta; Ślizgon przestawał istnieć dla Nory, gdy tylko wychodziła z zajęć, ma których potrzebowała partnera. Jeśli chodziło o Jamesa... Chris wiedział, że dziewczyna podkochiwała się w nim i zupełnie nie potrafiła poradzić sobie z tymi uczuciami.

Ale nie można było tylko ją obciążać winą; ludzie sami ryzykowali, garnąc się do dziewczyny. Nora miała w sobie coś takiego – pewnego rodzaju świeżość, niewinność, dobroć – że przyciągała innych.

Chris był chyba zbyt inteligentny; przez to, że żył w samotności, spotykając się z przyjaciółmi tylko w wakacje, nauczył obserwować ludzi i wyciągać wnioski. Inteligencja nie ochroniła chłopaka jednak przed podzieleniem losu innych porzuconych przez Norę. Ale nie żałował, ani trochę. Szkoda tylko, że tak szybko się skończyło.

Ukrył się ponownie za kolumną. Starał się obserwować Norę dyskretnie, ale tym razem mu się to nie udało. Pod najbliższą ścianą stała pewna czarnowłosa dziewczyna i patrzyła na Cormaca z kpiącym uśmiechem na ustach.

~~*~~*~~*~~

– ...a wtedy czarownica mówi: ,,To nie ja! To moja foka!"!

Nora czuła się szczęśliwa. Tak naprawdę szczęśliwa. Sprawy układały się idealnie. Udało jej się naprawić relacje z Jamesem i Fredem, zaczęła się także jakoś dogadywać ze współlokatorkami. Scorpius próbował być dla niej mniejszym dupkiem niż zwykle, a Albus... był najlepszym przyjacielem pod słońcem! Dziękowała Merlinowi za niego. Potter wspierał ją we wszystkim. Dzięki niemu udało jej się trochę dojść do siebie po dziwnych zdarzeniach, które ostatnio miały miejsce.

Z drugiej strony czuła smutek. ,,Związek" z Chrisem był totalnym dnem. Wciąż obiecywała sobie oraz Alowi, że zerwie z nim kontakt i przestanie go zwodzić, ale... za każdym razem tchórzyła. Miała wrażenie, że tylko dzięki Cormacowi jej przyjaźń z Jamesem się układała. Potter niczego nie próbował, bo miał pewność, że Nora była zajęta, a ona po prostu nie chciała tego niszczyć. Nie zniosłaby, gdyby miał się teraz dowiedzieć o jej oszustwie i o uczuciach, które się w niej gromadziły.

Codziennie towarzyszył Norze także strach. Profesor Queen zachowywała się jakby nigdy nic. Nora próbowała porozmawiać z nią po kilku lekcjach, ale stara wiedźma zawsze ją zbywała. Patrzyła tylko tymi swoimi bystrymi oczami i mówiła: Nie mam teraz czas, moja droga. Ironiczne, prawda?

Sytuacja z Tamarą także się nie wyjaśniła. Amy i Andy uważały, że była naprawdę dobrą aktorką i to tylko kwestia czasu, gdy pokaże prawdziwe oblicze, a wtedy one już się nią zajmą.

Nora nigdy nie przypuszczała, że poczuje sympatię do tych dwóch dziewczyn. Ale tak się stało. Gryfonki znalazły sobie nowy obiekt nienawiści i ,,wpuściły" ją do swoich kręgów. Zabini nadal miała się na baczność, ale powoli zaczynała doceniać złośliwy humor Amy i przebiegłość Andy. Były niebezpiecznymi graczami. Dlatego Nora uważała, że dobrze postąpiła, wchodząc z nimi w komitywę. Jak to szło...? Miej przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej?

Dlaczego dziewczyny postanowiły ,,szpiegować" Tamrę? Były o nią cholernie zazdrosne i chciały znaleźć coś, czym mógłby ją szantażować, zniszczyć jej życie. Nora udawała, że także próbuje wyciągnąć z Rosjanki informacje.

Kolejnym zmartwieniem dla dziewczyny był zerowy kontakt z Blaise'm... Codziennie na śniadaniu siedziała jak na szpilkach, trzęsąc się z niecierpliwości. Każda nadlatująca sowa powodowała stres, a później rozczarowanie, gdy lądowała przed inną osobą. Czuła, że stało się coś złego... Żywiła nadzieję, że do świąt się z nim pogodzi i będzie mogła wrócić do domu, ale nie zapowiadało się na to. Może to irracjonalne, biorąc pod uwagę, co zrobił. Jeszcze jakiś czas temu była przekonana, że nie chce go znać, ale później... Nie potrafiła wymazać z pamięci tych wszystkich wspólnych lat. Miała szczęśliwe życie. Może i było kłamstwem, ale... nie potrafiła zapomnieć i przestać czuć. Zabini miała dość tej ciągłej niepewności! Chciała działać! Lecz pod czujnym okiem nauczycieli, a zwłaszcza profesor Queen oraz aurorów, którzy kręcili się po szkole od ostatniej tragedii, nie mogła nic zrobić.

Pomagała ukrywać się Albusowi przed jego ojcem, który parę razy pojawił się w Hogwarcie, wzbudzając tym sensację wśród wszystkich roczników. A sprawa morderstwa profesora Grucy wciąż była nierozwiązana... Dlaczego Al unikał ojca? Nora nie wiedziała. Albus nie chciał powiedzieć, ale czuła, że musiało dojść pomiędzy nimi do jakiegoś zwarcia. Dziewczyna postanowiła nie naciskać. Wiedziała, że Potter przyjdzie do Nory, gdy będzie gotowy.

Albus miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor. Wciąż opowiadał jakieś dowcipy i zachowywał się, jakby wypił zbyt dużo kawy na śniadanie lub dorwał się do prywatnych czekoladowych zapasów Scorpiusa. A to w sumie bardzo możliwe.

– Al! Uspokój się! – powiedziała ze śmiechem, gdyż chłopak właśnie oświadczył, że ma zamiar wspiąć się na najbliższy pomnik jakiejś starej i zapewne bardzo ważnej czarownicy. – Co się dzieje? Skąd to szczęście? Tylko mi nie mów, że kogoś poznałeś, bo wiesz... mogę być zazdrosna... – zażartowała, uśmiechając się sugestywnie. Chłopak gwałtownie spoważniał i uciekł wzrokiem w bok. Na jego policzkach wystąpił delikatny rumieniec. Norę zatkało. – Nie wierzę! Zgadłam! Al! Ty naprawdę kogoś poznałeś! – Zaczęła wokół niego skakać i po każdym pytaniu walić go w przypadkową część ciała. – Kim ona jest? Bo to chyba ona, prawda? Znam ją? Ładna? Z dobrej rodziny? Koniecznie się wypytaj o jej stan uzębienia... Słyszałam plotkę, że w tych najbardziej tradycyjnych rodzinach w ogóle nie dba się o zęby... Obrzydliwe, prawda? Najlepiej także wybadaj, czy nie choruje na jakąś chorobę weneryczną. W dzisiejszych czasach coraz trudniej o porządną osobę do kochania. A bezpieczeństwo ponad wszystko! Zapamiętaj, co ci ciocia Nora mówi. Kiedy ją poznam? – Skończyła i spojrzała na niego z wielką radością w oczach. Po tak długim monologu miała problem z zaczerpnięciem powietrza.

Albus zmierzył ją wzrokiem. Całe jego podekscytowanie wyparowało, choć na wargach wciąż czaił się uśmieszek. Chłopak nachylił się powoli nad Norą i powiedział bardzo wyraźnie, akcentując każde słowo:

– Nie. Poznasz.

Odwrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku schodów. Nora nie mogła w to uwierzyć. Co on powiedział? Sapnęła z irytacji i pobiegła za nim. Ciężko było dogonić chłopaka – biorąc pod uwagę jej krótkie nogi i jego wielkie kroki – ale w końcu się udało.

– Jak to ,,nie poznam"? Co to w ogóle ma znaczyć? – Z głosu dziewczyny biło niedowierzanie. – Nie przedstawisz mi jej?

Albus zdecydował się ją ignorować. Nora wiedziała, że to jedyny moment, by z nim porozmawiać, gdyż zaraz miał zadzwonić dzwonek. A korytarze wypełnione dzieciakami w wieku od jedenastu do siedemnastu lat, to nie odpowiednia sceneria do wielkich miłosnych wyznań. Mieli teraz okienko – jedyne wspólne w ich różnych planach.

– Albus! Nie rób mi tego! No, powiedz! Ja ci przecież wszystko mówię... – powiedziała smętnym głosem, zagradzając drogę Ślizgonowi i rzucając mu spojrzenie zbitego psiaka, któremu nikt nie mógł się oprzeć.

– Nic ci nie zdradzę. To moja sprawa. – Jego słowa miały być poważne, tak jak cała jego postawa, ale oczy i drgania kącików ust go zdradzały. On się śmiał!

– Teraz to już nic nie rozumiem...

Albus westchnął, spojrzał w niebo, jakby chciał rzec: i co ja mam z tą dziewczyną zrobić?, i powiedział:

– To nic poważnego. To zabawne, ale wcześniej nawet nie zwracałem na nią uwagi. Ale dzisiaj rano... gdy na siebie wpadliśmy... to było po prostu jak uderzenie. Dosłownie, ale też w przenośni. Magia. – Spojrzał na Norę, jakby się spodziewał, że ta go wyśmieje. Dziewczyna jednak nie miała takiego zamiaru. Słuchała z największą uwagą. Cieszyła się, że Al kogoś poznał. Chciała zapamiętać ten moment jak najlepiej. – Pogadaliśmy kilka minut. – Chłopak urwał i uśmiechnął się pod nosem, wspominając tamtą chwilę.

– I? – Nora nie chciała go popędzać, ale za sekundę miał zadzwonić dzwonek. A nie wiedziała, kiedy znów uda im się porozmawiać. Może dopiero na kolacji.

– I tyle.

Wzruszył ramionami, przełożył torbę na drugie ramię i wznowił wspinaczkę po schodach. Nora miała ochotę udusić przyjaciela. Dlaczego musiał być taki tajemniczy!?

– Nie masz zamiaru mi powiedzieć, kim ona jest?

– Nie. – Znów wzruszył nonszalancko ramionami i uśmiechnął się w łajdacki sposób. – Jak ci powiem, to zaczniesz się w to mieszać i wszystko komplikować. Nie, dzięki. Sam sobie poradzę. A zresztą... musisz się trochę pomęczyć. Życie wtedy będzie ciekawsze, nie sądzisz?

Chłopak po raz ostatni na nią spojrzał. Wiedział, że było warto. Nawet jeśli się teraz wścieknie, zacznie węszyć. Wiedział, że to może trochę pomóc, choć odrobinę odwrócić uwagę od problemów. A zresztą... mina dziewczyny była bezcenna. Chichocząc pod nosem, wbiegł na szczyt schodów i poleciał na historię magii.

Zanim Nora wyszła z oszołomienia, Albus był już daleko, ale i tak usłyszał głośny krzyk:

– Albusie Severusie Potter... JESTEŚ MARTWY!

~~*~~*~~*~~

Smoki były bardzo niebezpieczne. Roxie o tym wiedziała. Już od małego miała do czynienia z tymi stworzeniami. Pierwszą rzeczą, jaką musiał wiedzieć każdy smoczy jeźdźca, to właśnie to: Smoki były bardzo niebezpieczne.

Ale dziewczynie trudno w to uwierzyć, gdy stała przed jednym z nich i patrzyła mu w oczy. To właśnie po nich można określić wiek stworzenia, choć to bardzo trudna sztuka. Tylko najlepsi z najlepszych rzucali okiem na smoka i bezbłędnie podawali ich wiek. Roxie do nich nie należała, ale po prostu czuła... czuła tę starość.

Dzisiaj mieli mieć wyjątkową lekcję, inną niż zwykle. Odwiedzili Matkę. A Roxanne Weasley poznała swoje przeznaczenie.

Może zacznijmy od początku...

– Wstawaj!

– Nie!

– Musisz wstać!

– Wcale nie muszę...

– Musisz! Szkoła czeka!

– Jeszcze pięć minut, mamo... Nie mam sił...

– Nie jestem twoją matką! I całe szczęście! Z taką córką długo bym nie wytrzymała... Ej! Wstać nie możesz, ale rzucać poduszką już tak? A podobno sił nie masz. Co ty robisz po nocach?

Co Roxanne robiła po nocach? Oj, dużo. Jeżeli można tak nazwać opiekę nad pięknymi jajami oraz próbę nie zakochiwania się w pewnym chłopaku... Bardzo marną próbę... Jak pomyśli o jego uśmiechu... lub tych pięknych zielonych oczach... lub... Ach...

Roxie usiadła gwałtownie na swoim łóżku i posłała mordercze spojrzenie Sam.

– Zaklęcie moczące? Serio? – Spojrzała na nią spod łba. – Przecież mówiłam, że już wstaję!

Podniosła się z łóżka, próbując zachować twarz – co było bardzo trudne, biorąc pod uwagę mokry strój – i śmiertelnie obrażona pomaszerowała do łazienki.

Wracając, wciąż nie raczyła spojrzeć na współlokatorkę, która z perfekcyjną doskonałością nakładała ciemny eyeliner. Samantha dziś zdecydowała się na czarne włosy z dwoma białymi pasemkami i na bardzo ciemny wizerunek. Roxie czasem nie rozumiała stylu amerykanki. Ubierała się modnie, ale twardo. Na nogach zawsze znajdowały się glany, ale ona sama wyglądała, jakby uciekła z pokazu mody dla wampirów. Dziewczyny były swoimi przeciwieństwami. Proces szykowania się, tak bardzo dokładny i wyszukany u Sam, w przypadku Roxie ograniczał się do podniesienia koszulki z podłogi, powąchania i ewentualnego założenia. Lubiła proste ubrania, które podkreślały krągłe kształty, ale nie ograniczały ruchów. Sam za to, jako metamorfomag, mogła codziennie być kimś innym. Roxie i Tobey mieli taką małą teorię, że piersi dziewczyny z każdym dniem powiększały się o rozmiar – ku uciesze Hektora – ale ona zaprzeczała tym pogłoskom. To właśnie z Samanthą i Tobey'm trzymała się w szkole. Lubiła ich, a oni jak na razie akceptowali także ją. I czego więcej chcieć do szczęścia?

Jego – szepnęło cicho serce.

Nie! – odpowiadał umysł.

Starała się o tym wszystkim nie myśleć i skupić się na napiętym grafiku dnia.

Oprócz wielu godzin ćwiczeń, których z każdym dniem przybywało, Roxie musiała się po prostu uczyć. Nie bez powodu Tiara Przydziału umieściła ją w Ravenclawie... Dziewczyna od zawsze cechowała ambicja i inteligencja, ale nie w ten niezdrowy sposób co u Rose. Roxie lubiła kombinować. Była także zdania, że szkoła powinna ją uczyć tylko tego, co przyda się w przyszłości. Dlatego tak bardzo podobało jej się w Rumunii. Tutaj znali się na rzeczy. Mieli wiele do zaoferowania, choć wciąż nie rozpoczęli z nimi lekcji latania.

Sam pomalowała w końcu oczy. Nachyliła się do lustra i uniosła palcem kącik oka, aby sprawdzić, czy wszystko było idealne. Zadowolona oparła się o krzesło i dopiero wtedy spostrzegła, że Roxie obserwowała dziewczynę i powstrzymywała się od śmiechu.

– Co? – mruknęła zmieszana. – Coś się stało?

– No nic. Zastanawiam się tylko, dla kogo się tak stroisz... Bo wiesz... Jeżeli ma z tym związek pewien przystojny Grek...

Samantha wywróciła tylko oczami. Lubiły się tak przekomarzać, a sprawa Hektora była ostatnio ulubionym tematem Roxie.

– ...to będziesz pierwszą osobą, która się o tym powinna dowiedzieć, tak? – odparła Sam po chwili. Weasley przyzwyczaiła się do tego, że dziewczyna potrzebowała chwili namysłu przed odpowiedzeniem. Ale to tylko sprawiało, że jej cięte riposty zawsze były na poziomie i bawiły obydwie. – Lepiej się pośpiesz, mądralo. Znając ciebie, będziesz jeszcze musiała pochłonąć codzienną porcję kalorii.

– Czyżbyś sugerowała, że jestem gruba? – Roxie wychyliła głowę zza sterty ubrań, w której grzebała. Nigdzie nie mogła znaleźć ulubionej bluzy. – Widziałaś może...?

– Trzecia szuflada w komodzie. Dałaś ją ostatnio do prania. – Sam spakowała książki do swojego plecaka. – Idziemy, mój ty kochany grubasku.

– A jednak! Gdybym chciała, to bym mogła być nawet chudsza niż ty, mój ty kochany szkieletorze. Ale nie chcę! – Roxie wyszczerzyła się i przytrzymała przyjaciółce drzwi. Razem skierowały się na parter do kuchni.

Wszyscy już siedzieli przy stole. Każdy miał stałe miejsce. Karą za nieprzestrzeganie tej zasady była trwała ślepota... No. Bez przesady. Ale coś podobnego mogłoby się komuś przytrafić.

Dziewczyny wsunęły się na miejsca i zaczęły szybko jeść. Nikogo już nie dziwiło, że Roxanne potrafiła zjeść na śniadanie z dwanaście kanapek, a Sam na przykład wypić tylko kawę. Po prostu takie były.

Roxie próbowała skupić się na rozmowie z Tobey'em, który opowiadał o nowym rysunku, ale bardzo ją rozpraszała para siedząca na końcu. Wyglądało na to, że Jules i Elena o coś się sprzeczali. Weasley w duchu lekko się ucieszyła, ale od razu zalało ją poczucie winy. Ona taka nigdy nie był, wcześniej nie radowało dziewczynę czyjeś nieszczęście...

Gwałtownie wstała od stołu, przewracając przy tym krzesło i ściągając na siebie uwagę wszystkich osób. Zaklęła pod nosem, mruknęła do nikogo konkretnego, że czegoś zapomniała z pokoju i wybiegła z kuchni.

Dlaczego tak dziwnie zareagowała? Co się z nią w ogóle działo? Chodziła w kółko po pokoju, zadając sobie te pytania. Ona po prostu... nie mogła znieść bólu w jego oczach. Miała ochotę – nie! – MUSIAŁA go pocieszyć. Nigdy nie czuła się w taki sposób.

Wzięła kilka głębokich oddechów i spojrzała na odbicie w lustrze. Policzki były delikatnie zarumienione, ale oprócz tego nic nie świadczyło o tym, że przeżywa wewnętrzy dramat. Postanowiła związać włosy w koka, którego momentalnie jednak rozpuściła, przejechać pędzelkiem do pudru po twarzy i rozpocząć ten dzień jeszcze raz. Tym razem – jako silna i niezniszczalna kobieta. Miała na nazwisko Weasley, a to do czegoś zobowiązywało!

Dalsza część dnia minęła bezproblemowo. Trzymała się swojego postanowienia i nie okazywała emocji – zwłaszcza, gdy miała wrażenie, iż Jules spogląda na nią częściej niż zwykle... Nie żeby zwracała no to uwagę, oczywiście.

Jako ostatnie zajęcia odbywały się badania nad smokami, przed którymi mieli przerwę obiadową. Po raz pierwszy w życiu Roxie nie była głodna. Postanowiła przed zajęciami porozmawiać z wujkiem. Nie miała zamiaru zdradzać mu swoich zmartwień, po prostu rozmowa z nim zawsze jakoś pomagała.

Wspięła się pod górę, aby dostać się do jego prywatnych kwater. Po drodze mijała wiele osób, które witały się z nią bardzo serdecznie. Nie wiadomo z jakich powodów, każdy rocznik znał ją i lubił... Roxie podejrzewała, że Charlie musiał zrobić jej reklamę wśród klas, które uczył. Rozpoznawali Roxie także przez tę pierwszą próbę, gdy Iskierka zaatakowała. Tak, ją. Bo nie było żadnych ich. Ta przygoda dotyczyła tylko jej. Ale wracając do tematu... Szkoła, to tylko szkoła. Plotki wszędzie szybko się rozchodziły.

Nim zdążyła się zorientować i do końca pogrążyć w myślach była już pod domkiem swojego wujka. Uchylone drzwi powinny ją ostrzec, że coś nie grało, ale w tamtym momencie nawet przez myśl jej to nie przeszło. Usłyszała głosy dochodzące ze środka.

– ...niebezpieczeństwie. Nie wiem już, co robić... – Niektóre słowa docierały do niej zniekształcone, ale Roxie była pewna, że nie znała osoby, która mówiła. – Musisz być ostrożny. Nie mamy za wiele czasu. Wkrótce może być za późno.

– Rozumiem – powiedział wujek. – Ale mam związane ręce...

– Dobrze. Po prostu... wydaje mi się, że ktoś od was musi wiedzieć. – Szuranie krzesła było dla Roxanne sygnałem do odwrotu.

Wycofała się w głąb ścieżki, udając, że dopiero się po niej wspięła.

Z domku wyszedł masywny, ubrany w garnitur, ciemnoskóry mężczyzna i minął dziewczynę pośpiesznie, nawet nie patrząc w jej stronę. Roxanne zdziwiło, że ktoś w rezerwacie ubierał się tak elegancko, ale szybko wyrzuciła to z głowy.

Roxie, jakby nigdy nic, zapukała w drzwi i bez pozwolenia weszła do środka. Postanowiła dla własnego dobra udawać, że niczego nie słyszała, ani nie widziała. Charlie nie należał do ludzi, którzy łatwo wpadają w złość, ale jak już się to stanie... Roxanne tylko raz widziała jego napad furii i do dziś śniły się jej koszmary po nocach...

– A. To ty – mruknął tylko, nie podnosząc głowy znad swoich papierów.

– Skąd możesz wiedzieć, że to ja, co? Może byś zostawił to na później i zajął się swoją ulubioną bratanicą? – spytała, rzucając się na kanapę stojącą w rogu.

Domek, w którym mieszkał Charlie w ciągu roku szkolnego, był bardzo mały. Na parterze znajdował się salono-gabineto-kuchnio-jadalnia. Miks wszystkiego. Piętro za to stanowiło królestwo wujka, do którego nikogo nie wpuszczał – jego sypialnia.

Roxie zawsze czuła się u niego lepiej niż w swoim własnym domku. Często się u niego zaszywała. Przyjemniej mogła się uczyć w miejscu, gdzie nikt nie wrzeszczał zza ścian.

– Tupiesz i to bardzo głośno. – Charlie w końcu spojrzał na nią i uśmiechnął się. – I tylko ty mnie tutaj odwiedzasz, więc...

– Tylko ja? A kim był ten facet? – Roxie musiała zapytać. Była bardzo wścibską osobą i nie mogła się powstrzymać.

Wujek przez chwilę milczał. Podpisał ostatnią kartkę i wstał od biurka. Dopiero, gdy wygodnie umiejscowił się koło niej na kanapie – i podał  ciasteczka; dobrze ją znał – odezwał się:

– Nikt specjalny. Stary znajomy. On... – Charlie wzruszył tylko ramionami i wgryzł się w pieguska. – Nieważne – zakończył i zmienił temat.

Roxanne dała się wciągnąć w rozmowę. Wiedziała, że pewnych rzeczy wujek nie może zdradzić. Rozumiała to, ale zawsze w takich sytuacjach czuła się lekko odrzucona. Było to głupie, ale... nic nie mogła na to poradzić.

Po rozmowie z wujkiem czuła się znacznie lepiej. Powrócił dobry humor. Razem udali się na lekcję, a tam...

– Spotkacie się dzisiaj z Matką.

Roxie i Sam wymieniły zdziwione spojrzenia. Nie miały pojęcia, kim była ta Matka, ale nie brzmiało to za dobrze.

Nikt z wymiany nie wiedział, o co chodziło. Tylko ci, którzy uczyli się w szkole już od trzech lat, wymienili ze sobą podekscytowane spojrzenia.

Charlie był bardzo zadowolony z siebie i zaczął już zakładać płaszcz.

– Przepraszam, ale... kim jest Matka? – zapytał Hektor, który pełnić funkcję przedstawiciela ich grupy. Nie zostało to powiedziane wprost, ale zawsze, jak trzeba było coś załatwić, to pchało się do tego Greka, a on jakoś do tego przywykł.

– To wy nie wiecie? – Profesor Weasley się zdziwił. – Byłem pewny, że już dawno wam powiedziałem. – Przetoczył spojrzeniem po wszystkich i oparł się o biurko, trzymając w dłoni wełnianą czapkę, zapewne wyrób babci Molly. – Matką nazywamy najstarszego smoka na świecie. Nasz rezerwat ma to szczęście, że jest jej domem. Rzadko się budzi, ale kiedy to się dzieje... Nie da się tego opisać... To jest naprawdę niesamowite! Musicie sami to zobaczyć. Idziemy!

Wyszli na dwór, gdzie czekała na nich ściana deszczu. Roxie nie cierpiała takiej pogody. Włosy zwiększały wtedy objętość dwukrotnie i wyglądały jak Afro. Tak. Afro zasłużył na pisanie wielką literą, bo ono żyło, a ona naprawdę go nie lubiła. To była wojna! Ona wraz z Afrem musiała się kiedyś zmierzyć. Tylko oni. Na gołe klaty! Tak. To był bardzo dobry, i realistyczny, pomysł.

Roxanne szła koło Isabelle, która okazała się naprawdę miłą dziewczyną, choć dziwną i bardzo nieśmiałą, i próbowała schować włosy pod kaptur.

– Zaczekaj – powiedziała Hiszpanka i wyjęła różdżkę. Wskazała na Afro, mruknęła zaklęcie pod nosem i włosy Roxie zostały związane w pięknego warkocza. – Tak będzie ci wygodniej. – Dziewczyna posłała jej delikatny uśmiech i pociągnęła za rękę, by szły dalej. Przez ten zabieg zostały w tyle.

– Dzięki! Serio, Isa. Musisz mnie tego nauczyć! – Teraz Roxie bez problemu założyła kaptur. Szkoda tylko, że była już cała mokra. – Nigdy nie poznałam żadnych zaklęć na urodę. Moje kuzynki je uwielbiają.

– To nic trudnego. Znam tylko kilka podstawowych... i raczej z nich nie korzystam... – Isabel wpatrzyła się w plecy Haroona, idącego przed nimi. – Jeżeli twoje kuzynki je znają, to dlaczego cię nie nauczyły? – spytała szybko.

– Hm... Sama nie wiem. – Roxie wzruszyła ramionami. – Wychowywałam się w otoczeniu pięknych dziewczyn i kobiet. Moje ciotki, mama i kuzynki zawsze były ode mnie o wiele piękniejsze. Nigdy nie miałam z tego powodu żadnych kompleksów! Po prostu... gdy nie mogłam być piękną, rudowłosą lub blond, jasnoskórą dziewczynką... wolałam zostać chłopczycą. – Dziewczyna posłała Isabelle delikatny uśmiech. Nigdy nikomu o tym nie mówiła. Nie wiedziała, czemu to zdradzała. Chyba po tylu latach musiała w końcu to z siebie wyrzucić.

– Rozumiem cię lepiej niż myślisz. – Isabel chciała coś jeszcze powiedzieć, ale reszta klasy się zatrzymała.

Stali przed wielką jaskinią. Czarną, zimną i mokrą – tylko tyle można było o niej powiedzieć. Roxie nigdy wcześniej jej nie widziała. Poznała już całkiem dobrze terytorium szkoły, ale ścieżki, którą teraz przyszli, nie znała.

Razem z Isabelle podeszły bliżej. Hiszpanka odeszła do Eleny, a Weasley wypatrzyła w tłumie Tobey'a.

– Czy tylko ja mam wrażenie, że ta jaskinia nie jest przyjemnym miejscem? – mruknął chłopak, gdy stanęła koło niego. Wciąż nie mogła przywyknąć do tego, że w tak drobnym i małym człowieku mógł drzemać siła i męski głos. Gdy Tobey coś mówił, miała ochotę się rozejrzeć lub przemyć uszy. Ten głos zupełnie do niego nie pasował.

– Zaraz wyskoczy na nas śmierciożerca z siekierą i wszystkich zamorduje – powiedziała dramatycznie, obserwując wujka, który gadał z dwoma czarodziejami. Dla dzieci z jej pokolenia najstraszniejszą zmorą byli właśnie śmiercożercy... Starsze dzieciaki zawsze straszyły młodsze, że jak czegoś nie zrobią, to przyjdzie sługa Voldemorta i zrobi im coś złego.

Tobey zaśmiał się odrobinę za głośno – zwłaszcza biorąc pod uwagę jego bas.

– Doskonale! Pan Angelo zgłosił się na ochotnika! – wykrzyknął Charlie i podszedł do nich energicznie. – Wejdzie pan jako pierwszy do jaskini i nas poprowadzi. Potrzebuję kogoś do niesienia pochodni! – Profesor Weasley zauważył kontem oka, że Obrzydliwego Fabiana aż za bardzo cieszy ta sytuacja. Włoch był kolejną ofiarą. – Mam dwie pochodnie, panie Milano. Pańska pomoc także się przyda.

Roxie została sama, ale niezbyt jej to przeszkadzało.

Jako pierwszy do jaskini wszedł Charlie, niosąc przed sobą różdżkę i oświetlając drogę zaklęciem Lumos. Roxanne nie za bardzo rozumiała, po co im w takim razie pochodnie, ale wolała się nie odzywać. Wujek nie miał dzisiaj nastroju na wygłupy. Za raz za nim wszedł Tobey, dla którego pochodnia była zdecydowanie za duża i ciężka. Zrobiło jej się cieplej na sercu, gdy spostrzegła, że Jules zaproponował mu pomoc. Angelo z uśmiechem oddał pochodnię i w ramię w ramię weszli do środka. Później nadeszła kolej na Sam, która trzymała się blisko Hektora. Roxie uśmiechnęła się na ten widok pod nosem. Amerykanka mogła mówić, co chciała, ale dziewczyna wiedziała swoje. Ciągnęło ich do siebie. Dalej Przeklęta Różowa Trójka, która stała się dla niej praktycznie niewidzialna. Weasley nie wchodziła im w drogę, więc one także zostawiły ją w spokoju. Isabel i Elena były kolejne. Zaraz po nich Roxanne zdecydowała się wejść. Nie chciała mieć do czynienia z Fabianem, który zamykał pochód.

Mruknęła pod nosem Lumos i pogrążyła się w ciemności...

~~*~~*~~*~~

– Cast rezygnuje.

Rose rzuciła się na kanapę w Pokoju Wspólnym, ogłaszając to wszystkim.

– Jak to rezygnuje? To ona w ogóle może to zrobić? – James uniósł głowę znad zadania z wróżbiarstwa, nad którym męczył się od godziny.

– Najwyraźniej może. Jest zrozpaczona po śmierci ukochanego i ma zamiar odejść.

Rose wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się bransoletką, którą ostatnio dostała od Scorpiusa.Nora czuła, że chodziło o coś więcej. Rose i nerwowe tiki – to była nowość.

– Jaki jest haczyk? – zapytała spokojnie, obserwując przyjaciółkę uważnie.

Teraz Weasley przygryzła dolną wargę i zaczęła nawijać na palec kosmyk rudych włosów.

– Haczyk? Jaki haczyk? Nie ma żadnego haczyka...

– Rosie, czy ty właśnie próbujesz skłamać? – Fred uniósł wysoko brwi i spojrzał z niedowierzaniem na kuzynkę. Ona nigdy nie kłamała. W dzieciństwie nikt nie chciał się z nią przez to bawić. Dzieci nie lubiły skarżypyt.

– Ta... To znaczy, nie! Oczywiście, że nie! O co ty mnie podejrzewasz? – Spaliła buraka.

Nora, James i Fred wybuchnęli śmiechem.

– O Merlinie! Nie sądziłem, że dożyję tej chwili! – James otarł łzy i spojrzał na kuzynkę, która była bardzo zakłopotana. – Mów, Rosie. O co chodzi? Co cię skłoniło do tej beznadziejnej próby oszukania nas?

Rose otwierała kilka razy usta, ale żadne słowo nie chciało przez nie przejść. W końcu jęknęła przeciągle i ukryła twarz w dłoniach.

– Jestem kiepską kłamczuchą, wiem...

– Kiepską? Moja droga, to niedopowiedzenie roku. Jesteś tragiczną kłamczuchą! – Fred poklepał dziewczynę po głowie.

– Mama ma zostać dyrektorką – szepnęła cicho.

Zapadła cisza. Nora miała wrażenie, że czas został zatrzymany.

Fred znieruchomiał, co wyglądało nawet zabawnie; rozdziawione usta i szok wymalowany na twarzy. James przeklną tak brzydko i głośno, że drugoklasiści siedzący w pobliżu, posłali mu wystraszone spojrzenia i uciekli. A Nora... czuła się zaniepokojona.

Lubiła Cast i to nawet bardzo. Była typową kobietą z jajami. Konkretną, ale także na pewien sposób kochaną. Eleonorze wydawało się, że dyrektorka tylko grała taką ostrą. Za to Hermiona Weasley... nie zrobiła na niej dobrego wrażenia. I jej nie lubiła. To pewne.

– Dlaczego? – James odzyskał w końcu głos. – Dlaczego ją wybrali?! Przecież ma już pracę w ministerstwie!

– Stwierdzili, że ma doświadczenie w pracy z dziećmi, a zresztą była kiedyś aurorem, więc powinna sobie poradzić w obecnych czasach. – Głos Rose kipiał rozpaczą. Cała trójka podzielała jej uczucia.

– Przecież nie będziemy mieć z nią żadnego życia! Będzie donosić naszym rodzicom o każdym naszym przewinięciu! – Z tego całego oburzenia Fred wylał atrament na pracę z eliksirów. Przeklną pod nosem i zaczął usuwać różdżką plamy. – A wiadomo chociaż, ile to będzie trwało? Bo to jest chyba tylko zastępstwo, co?

– Mam taką nadzieję... Idę. – Rose wstała na równe nogi i przygładziła sobie spódniczkę. – Muszę jeszcze powiadomić resztę naszej rodziny.

Chciała już odejść, ale James zatrzymał kuzynkę. Spojrzał w oczy z powagą i powiedział:

– Słodziutka Rosie... Tylko nie kłam już więcej, ok?

Oburzona Rose odeszła od nich pośpiesznie, żegnana salwą śmiechu.

~~*~~*~~*~~

– Przysłała mnie.

Cormac wzdrygnął się, słysząc ten głos. Rozejrzał się po korytarzu i odwrócił powoli, by stanąć twarzą w twarz z ciemnowłosym chłopakiem, który go dzisiaj przyłapał na podglądaniu Nory.

– Myślałem, że Zabini jest twoją dziewczyną. Tak z wami kiepsko, że musisz ją śledzić?

– Czego ode mnie chcesz? – Chris nie miał ochoty na gierki. Przed godziną dostał wiadomość od Nory. Chciała się z nim spotkać po kolacji, pewnie żeby zerwać.

– Chcę tylko porozmawiać. – Albert Nott nonszalancko wzruszył ramionami i oparł się plecami o ścianę.

– Dlaczego miałbym cię wysłuchać? – Chris tylko prychnął pod nosem i odwrócił się na pięcie, aby odejść.

– Lubię Norę i uważam, że powinna wiedzieć, że jej chłoptaś jest nienormalnym stalkerem... Ale możemy oczywiście porozmawiać, prawda?

Gryfon przeklną pod nosem i został na miejscu. Nie chciał, by Nora się o tym dowiedziała. Była dla nich jeszcze szansa, prawda?

– Dobrze. Zapytam jeszcze raz: czego ode mnie chcesz?

– Ja? Ja nic nie chcę. – Chłopak uśmiechnął się w mało radosny sposób i wskazał na ciemny korytarz obok siebie. – Ona chce znowu z tobą rozmawiać.

~~*~~*~~*~~

– A może tak: Chris, posłuchaj... jesteś bardzo fajnym chłopakiem i w ogóle, ale... Ty i ja... To nie wypali.

– Możesz jeszcze dodać, że jesteście z dwóch różnych światów. Nieźle to brzmi. A i nie zapomnij wspomnieć, że chcesz, aby został twoim przyjacielem. Jestem pewny, że po tym na sto procent będzie cię wielbił i wasza przyjaźń zostanie uratowana – zaproponował Albus, który niekulturalnie mówił z pełną buzią. Przełknął i kontynuował. – Przestań się stresować. Będzie, co ma być. – Wgryzł się ze smakiem w udko kurczaka; tłuszcz spłynął mu po brodzie.

– Uch. Ohyda. – Nora zmarszczył nos i wytarła go serwetką.

– Czo? – zapytał Al.

Wyglądał tak uroczo, że Eleonora mimowolnie się uśmiechnęła.

– Co tam, gołąbeczki? – Tę chwilę przerwał Scorpius, siadając przy stole.

Nora postanowiła zjeść dzisiejszą kolację ze Ślizgonami. Musiała pogadać z Alem bez jego rodziny, a pogardliwe spojrzenia dało się jakoś znieść. Zresztą wiedziała, że większość Ślizgonów miała gdzieś, kim była i gdzie siedziała.

– Nora zastanawia się, jak zerwać z chłopakiem – powiedział Al.

Dziewczyna nie mogła w to wierzyć. Rozdziawiła usta z oburzenia i chciała już nawrzeszczeć na chłopaka za zdradzanie jej tajemnic, ale nie pozwolił na to. Wepchnął przyjaciółce do buzi bułkę.

– Cichajtaj, kobieto. Mężczyźni jedzą.

Nora wypluła pieczywo i powiedziała:

– Albus ma dziewczynę! – Spojrzała triumfalnie na przyjaciela. Jak chciał się tak bawić, to teraz miał za swoje.

– Wiem. – Scorpius patrzył na nich jak na wariatów. Po chwili wzruszył ramionami i zaczął jeść.

– Powiedziałeś mu?! – wykrzyknęła Nora, wstają od stołu. – A mi nie?! Jak możesz?! Wiesz, co... friendship over!

Albus nie przejął się wybuchem dziewczyny. To były tylko żarty. Ale postanowił ją trochę udobruchać.

Wychylił się z ławki i cmoknął ją w policzek.

– Jutro ci wszystko opowiem, a teraz idź i zerwij z chłopakiem. I bądź dla niego delikatna, proszę.

~~*~~*~~*~~

Szli przez jaskinię z dziesięć minut. Każdy ze sobą rozmawiał. Od czasu do czasu dało się posłyszeć ciche nerwowe chichoty – jaskinia była bardzo niepokojącym miejscem, a dzieciaki próbowały wspierać się, jak najlepiej potrafiły.

Roxie z jakiś dziwnych powodów szła obok Cristiana. Nie miała z nim najlepszych relacji, biorąc pod uwagę, że przyjaźnił się Julsem, którego starała się unikać i był bratem bliźniakiem Eleny, ale teraz przyjemnie było mieć go obok siebie. Nie rozmawiali ze sobą, ale nie przeszkadzała im cisza. Roxie miło się zrobiło, ale także trochę głupio, gdy musiał pomóc jej wejść na wyższy stopień. Nie cierpiała być małym człowiekiem. Ale na szczęście chłopak nie zaczął się z niej z tego powodu nabijać, czym sobie bardzo zapunktował.

W pewnym momencie Charlie kazał im się zatrzymać.

– Zaraz ją zobaczycie. Zgaście różdżki; nie lubi naszego rodzaju magii. Proszę was także, żebyście zachowali milczenie – powiedział i poczekał, aż wykonają jego polecenia. – Idziemy dalej.

Minęli jeszcze jedno wzniesienie i ukazała im się Matka. Leżała na boku – Roxie przeszło przez myśl, że przypomina greckiego boga, wylegującego się na szelągu – koło zielonego wodospadu. Łuski lśniły bielą, ona sama wyglądała na bardzo starą. Była przeogromna; gdyby chciała mogłaby ich zabić w mniej niż minutę. Roxanne najbardziej zachwyciły oczy – a raczej oko, które widziała. Wyglądało jak niebo nocą, gwieździste, pełne galaktyk i planet.

Dziewczyna od razu poczuła się przez nią przyciągana. Miała ochotę podbiec do niej i sprawdzić, czy ta ciemna plamka na czole była znamieniem, czy może jakąś starą raną... A także fakturę jej łusek... I...

– Hej. Stój, mała – mruknął Cristian, przytrzymując ją w miejscu. Nawet nie zauważyła, że zrobiła kilka kroków do przodu.

Kiwnęła głową, że już nad sobą panuje. Stanęli wokół niej w półokręgu. Roxanne nie miała pojęcia, na co czekają. Ale w powietrzu dało się wyczuć napięcie i zniecierpliwienie. Każdy był ciekawy, co zrobi Matka.

Zbliż się.

Roxie usłyszała w głowie głos. Mimowolnie zrobiła krok do przodu. Oprócz niej, tę samą czynność wykonał Jules wraz z Cristianem. Reszta patrzyła na nich jak na szaleńców, ale oni nie zwracali na to uwagi.

Zbliżyli się do niej.

Matka uniosła się delikatnie, a wyglądało to niesamowicie, jak przepływ fali, i spojrzała najpierw na Julesa.

Roxie znów usłyszała ten głos w głowie: mocny, tabularny, wcale nie kobiecy. Miała wrażenie, że przepływa przez ziemię i biegnie od stóp aż po czubek głowy.

Julesie Flamel. Ty, którego przodek tak wiele uczynił dla świata czarodziei. Ty ich poprowadzisz. Będziesz najlepszy, najdzielniejszy, ale także najsłabszy. Twoim słabym punktem okaże się pewnie uczucie... Masz moje błogosławieństwo. Idź i poznaj swoje przeznaczenie.

Jules stał zszokowany. Roxie także nie miała pojęcia, co oznaczają te słowa. Ale nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać, bo Matka przemówiła po raz kolejny. Tym razem zwróciła się do Cristiana.

Cristianie Cioran. Twego przodka także kojarzę... Odwiedził mnie tu kiedyś. Nie popełnij tych samych błędów. Możesz wiele zdziałać i wierzę, że twój honor oraz lojalność zwyciężą zły los. Zazdrość będzie twym największym wrogiem... Masz moje błogosławieństwo. Idź i poznaj swoje przeznaczenie.

Roxie próbowała przygotować się jakoś mentalnie, ale jej się to nie udało. Była słaba i bezbronna, stojąc przed tą pradawną istotą. Czuła starość smoczycy. Czuła także, że nie spodobają jej się słowa, które wypowie w głowie.

Roxanne Weasley. Córko bohaterów. Ty, moja droga, będziesz mieć najcięższy los... Ale zakończenie jest tego warte. Będziesz miała moc zmienienia biegu wydarzeń, ale cena... może być wielka. Bądź silna. Musisz nauczyć się ufać przyjaciołom, gdyż bez nich niczego nie zdziałasz. Ona się budzi. Ona chce zagłady nas wszystkich. Masz moje błogosławieństwo. Idź i poznaj swoje przeznaczenie.

Po tych słowach cała ich trójka zemdlała.

~~*~~*~~*~~

– Wiesz, co masz robić?

– Wiem... – Chris wywrócił powiekami. – Nie jestem idiotą.

– To dobrze. – Dziewczyna uśmiechnęła się zimno. – Nie zawiedź nas.

~~*~~*~~*~~

Chris spóźniał się już półgodziny. Nora zaczęła się niecierpliwić. To wcale nie ułatwiało jej zadania. Wiedziała, że musiała zakończyć tę relację. To wszystko zabrnęło za daleko.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Christopher wparował do sali i stanął przed nią. Z jego twarzy bił jakiś dziwny upór i zdecydowanie. Nora chciała już coś powiedzieć, ale nie pozwolił na to.

– Wiem, dlaczego tutaj jesteśmy. Chcesz ze mną zerwać. – Nora znów otworzyła usta, ale on kontynuował. – Ale naprawdę nie musisz tego robić. Przecież wiem, że nasz związek był tylko farsą. Potrzebowałaś mnie, by wkurzyć Jamesa... a ja zgodziłem się na to. Ale nie możemy tego dalej ciągnąć. Dobrze o tym wiemy. Może zapomnijmy o sprawie i zostańmy przyjaciółmi, co?

Próbowała wyczytać coś z jego twarzy. Brzmiał trochę jak nie on... Był milszy niż zwyle, a jego oczy... Chyba tylko zdawało jej się, że widzi w nich smutek.

Norze spadł kamień z serca. Myślała, że to ona będzie musiała z nim zerwać i złamać serce, a tutaj proszę! Taka niespodzianka.

Dziewczyna była wstanie tylko kiwnąć głową i go lekko uścisnąć. Razem wyszli z sali – znów jako przyjaciele.

Z ciemności obserwowała ich Tamara Łukiniczna, która była bardzo zadowolona. Wszystko szło zgodnie z planem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro