Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nowe środowisko

Roxie nie przeszkadzało, gdy czuła na sobie wzrok innych ludzi. Ale nie mogła znieść spojrzeń swoich kolegów z jej byłego domku... Dziewczyna musiała jak najprędzej uciec z salonu, bo powoli zaczynała tam wariować. To przecież nie jej wina, że była tak zajebista i że przenieśli ją do innej grupy, prawda? Nie prosiła o to! Miała zamiar wrócić do Hogwartu... Do swojego domu, do rodziny, przyjaciół... Zastanawiała się, czy za nią tęsknią... Kontakt tylko poprzez listy nie był tym samym... Cieszyła się, że wkrótce będzie przerwa świąteczna, podczas której wróci do domu.

Wpadła do pokoju i zaczęła się pakować. Kucnęła przy białej komodzie i wyjęła kilka pogiętych koszulek. Myślała, że zazna tam odrobiny samotności, ale nie dane jej to było, gdyż zaraz za nią przybiegła wściekła... Sam.

– Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? – wykrzyknęła Amerykanka, stając nad nią z założonymi rękoma. Stylowa czarnobiała czapka przechyliła się niebezpiecznie na bok, a połacie jej kremowego sweterka uderzyły dziewczynę w twarz. Sam wyglądała na naprawdę mocno zdenerwowaną, co zdziwiło Roxie. Jej koleżanka nie słynęła z tego, że wściekała się na ludzi. Znaczy, zdarzało jej się odrobinę wnerwić, gdy Weasley pożyczała bez pytania rzeczy, należące do niej, ale to nigdy nie było na poważnie.

Roxanne ostrożnie włożyła do torby koszulki i spojrzała na dziewczynę, unosząc brwi.

– Ale o czym? O tym, że mnie przenoszą? Sama nie miałam pojęcia. – Starała się zbytnio nie unosić, ale nie lubiła, gdy ktoś ją bezpodstawnie oskarżał.

– Ludzie mówią co innego. – Sam zacisnęła usta w prostą linię, a jej włosy przybrały ciemnoczerwoną barwę. – Mówią, że wujek ci to załatwił i że udało ci się od razu wkręcić Julesa i Cristiana.

– Myślałam, że nie jesteś z tych, co wierzą w plotki. – Roxie nie miała ochoty patrzeć na dziewczynę; kontynuowała pakowanie, wywalając wszystko z szuflad swojego biurka. – A mogę się założyć, że tymi ludźmi była Maelys. – Zmarszczyła nos, gdy udało jej się wygrzebać spod łóżka starą parę brudnych skarpet. Szybko włożyła je tam z powrotem, stwierdzając, że jednak ich nie potrzebuje.

Sam zaczęła sapać z wściekłości.

– Dlaczego. To. Zawsze. Musisz. Być. Ty. Weasley?! – wykrzyknęła, prawie opluwając się przy tym. – Dlaczego nie mogą spostrzec, że wcale nie jesteś tak bardzo wyjątkowa? Że to we mnie tkwi potencjał?

Roxie musiała się roześmiać, mimo że czuła także wielki ból...

– Jesteś zazdrosna! – powiedziała, w końcu się do niej odwracając. – No po prostu w to nie wierzę! Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami, ale chyba się myliłam. – Czuła, że musi uciec z pokoju, by się nie rozpłakać. Zatrzasnęła walizkę i wypadła z pokoju. – Żegnam!

Miała nadzieję, że dziewczyna za nią pójdzie i ją przeprosi za swoje absurdalne zachowanie, ale tak się nie stało.

Ledwo powstrzymując łzy, skierowała się w stronę zejścia na dół. Zaczęła się zastanawiać, jak uda jej się znieść ciężką - i większą niż ona - walizkę.

– Roxie? – Odwróciła się na dźwięk swojego imienia i spostrzegła Tobey'a, którego zaraz po Sam, wcześniej, najbardziej lubiła. – Nie pożegnasz się nawet? – Na jego anielskiej twarzy zagościł uśmiech.

Dziewczyna rzuciła się mu w ramiona, czując szczypanie pod powiekami. Wtuliła się w jego ramię i pozwoliła sobie na jedną łzę.

– Coś się stało? – Chłopak pogłaskał ją po głowie, a potem stwierdził, że to nie najlepszy pomysł, gdy palce zaplatały mu się w jej Afro. – Nie żeby mi to przeszkadzało, ale zazwyczaj nie okazujesz tak chętnie uczuć. – Próbował zażartować, ale to tylko sprawiło, że dziewczynie bardziej chciało się płakać.

– Sam na mnie naskoczyła! – wybuchła, gwałtownie odsuwając się od chłopaka. Szybko streściła mu scenę, która rozegrała się w ich pokoju.

– Och. – Tobey zmarszczył czoło. – To nie w jej stylu... Pogadam z nią później, okej?

– Okej – mruknęła marnie dziewczyna. Miała nadzieję, że Amerykanin będzie coś wiedzieć.

Razem udało im się znieść jej walizkę do salonu, gdzie czekali już pozostali.

Isabella miło ją zaskoczyła, podchodząc do niej i mocno przytulając. Kazała jej obiecać, że mimo tego awansu wciąż będzie ich odwiedzać. Kolejną osobą, która się z nią pożegnała, była Elena. Roxie czuła wielkie wyrzuty sumienia, gdy ciemnowłosa dziewczyna poprosiła ją, by pilnowała jej brata i chłopaka... I co Roxanne mogła na to odpowiedzieć? Musiała się zgodzić.

Niektóre osoby miały do jej przenosin ten sam stosunek co Sam... Hektor rzucał jej spojrzenia spod łba, Maelys wraz z Zuri, czarnoskórą bliźniaczką, która nie została wywalona, stały niedaleko i nie kryły się z tym, że ją obgadują. Samantha nawet nie zeszła, by się pożegnać.

Biedny mały Haroon Khan, który niestety musiał odejść, prawie płacząc, wcisnął jej do ręki świstek papieru ze słowami ,,Napis do mni!".

Zdziwiło ją to, że André Torres, ponury Brazylijczyk, z którym nie rozmawiała za często, uśmiechnął się do niej - naprawdę to zrobił (!) - i życzył powodzenia. Ostatnią osobą był, jak zwykle milczący, Hisato Otsu, który jej się po prostu skłonił.

Niedługo później dołączył do niej Jules wraz z Cristianem. Chłopcy także zaczęli się żegnać, a później wszyscy się rozeszli na popołudniowy trening.

Hektor gwałtownie otworzył drzwi i spojrzał na wszystkich z uśmiechem.

– Ludzie! Śnieg spadł!

Roxie wychyliła się zza chłopaka i przekonała, że Grek mówił prawdę. Rumuńskie wzgórza lśniły od lodu, a śniegu wciąż przybywało. W głowie dziewczyny od razu narodziły się plan wielkiej bitwy na śnieżki...

Jej humor przepadł chwilę potem. Po schodach zbiegła Sam. Dziewczyna porwała z wieszaka swoją błękitną puchową kurtkę, ostentacyjnie nie patrząc w stronę Roxie, chwyciła Hektora za rękę i wypadła na dwór, zatrzaskując za sobą drzwi.

– Powiało chłodem – mruknął Cristian. Roxanne zdała sobie sprawę, że to chyba pierwszy raz, gdy słyszała jego głos. Był bardzo przyjemny, lekko zachrypnięty. Nawet seksowny... Od razu zganiła się za takie myśli.

– Odrobinę. – Roxie starała się nie pokazać, jak bardzo przejęła się tą chwilą. Próbowała sobie wmówić, że ma to w merliniej dupie, ale to nie było takie proste...

Zaraz potem wyszła reszta grupy, a po Fabiana, Haroona i Azizę przyszedł jakiś nauczyciel.

Siedzieli w trójkę, w przedpokoju i czekali na profesora Heal'a. Roxie przysiadła na swojej walizce, Cristian uczynił podobnie, umiejscawiając się przy jej boku, za to Jules zajął miejsce na przedostatnim stopniu schodów, prowadzących na piętro.

– Więc – Roxanne odchrząknęła i spojrzała na chłopców – co o tym myślicie? – Przetoczyła oczami, mając nadzieję, że zrozumieją, że chodzi jej o to całe bagno, w które wdepnęli.

– Szczerze? Nieźle mnie tym zszokowali. Nie sądziłem, że nas przeniosą. Tak długo byliśmy z tymi ludźmi w klasie, że trochę dziwnie to teraz porzucać – odpowiedział Cioran. Rumun uśmiechał się i wyglądał na podekscytowanego.

– Dokładnie. – Jules oparł się głową o barierkę. Kosmyki włosów uroczo opadły mu na czoło. Roxie miała ochotę je odgarnąć, ale oczywiście tego nie zrobiła. – Nie wiem, co o tym myśleć. Słyszałem o specjalnym szkoleniu profesora Heal'a, ale nawet nie marzyłem, że mnie to spotka. – Wzruszył ramionami. – Zobaczymy, jak to będzie.

Roxie wpatrywała się w swoje poobgryzane paznokcie. Żałowała, że zadała to pytanie. Wiedziała, że chłopcy oczekują od niej odpowiedzi, ale miała kompletny mętlik w głowie.

– Ja... – zaczęła niepewnie, co było jak na nią strasznie dziwne. Zdjęła czapkę z głowy i przeczesała włosy palcami. Nie potrzebnie już się ubrali. Teraz tylko grzali się w kurtkach, w ciepłym pomieszczeniu. – Troszkę się boję – powiedziała cicho, sama się sobie dziwiąc. Od razu się zarumieniła i ukryła za swoimi kręconymi włosami. To było do niej zupełnie nie podobne. Gdzie podziała się pewna siebie twardzielka? Pewnie poszła na randkę z jakimś przystojniakiem... – Nieważne – mruknęła, odwracając wzrok.

Przez chwilę panowała cisza, którą - o dziwo - przerwał Cristian.

– Chyba wiem, co masz na myśli. Ja też się boję. Merlinie! Cholernie się boję. – Zaśmiał się pod nosem, choć nie brzmiał na rozbawionego. Oparł się o ścianę, prawie stykając się ramieniem z Roxie. – Boję się, że nie dam rady, że wydarzy się coś złego, że zawiodę sam siebie...

Roxanne spojrzała na niego zszokowana. Dokładnie o tym samym myślała! Chłopak spostrzegł, że mu się przypatruje. Puścił jej oczko i łobuzersko się do niej uśmiechnął. Roxie odpowiedziała mu tym samym.

W tym momencie do pomieszczenia wpadł zadyszany profesor Heal.

– Przepraszam za spóźnienie, ale ten cholerny śnieg trochę utrudnił mi sprawy. Ale już jestem. Gotowi? – zapytał z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Wziął do ręki walizkę Roxie i przepuścił ją w drzwiach. – To idziemy!

Alex, jak kazał im na siebie wołać nauczyciel, wyjaśnił im, że będą jego jedynymi uczniami na tym roczniku, więc ich plan zajęć będzie odrobinę luźniejszy. Obiecał także, że wieczorem powie im, na czym dokładnie polega ich szkolenie.

Zaprowadził ich do małego domku, położonego na skraju rezerwatu. Znajdował się na skarpie, z której rozciągał się doskonały widok na teren całej szkoły. Był zrobiony z ciemnoczerwonych palów drewna, które Roxie kojarzyły się z... po prostu z domem. W środku było dwa razy więcej miejsca, niż wydawało się z zewnątrz. Ach... Ta magia.

Heal wprowadził ich do przytulnego salonu, połączonego z kuchnią i jadalnią. Wszystko w pomieszczeniu - w tym podłoga i ściany - było wykonane z jasnego drewna. Roxie od razu pokochała ten niewielki domek.

– Na górze znajdują się dwie sypialnie i dwie toalety. Chyba nie musze tłumaczyć, że panowie mieszkają razem, prawda? – Zaśmiał się, gdy ujrzał rozczarowane miny chłopaków. – Nie skazałbym na to panny Weasley. Choć nie wiem, dla kogo w tym momencie robię przysługę... Słyszałem wiele interesujących rzeczy na pani temat... – Zlustrował dziewczynę wzrokiem, pod którym udało jej się nie złamać. – No cóż. Wracam za kilka godzin. Rozgośćcie się!

Tak jak prędko się pojawił, tak równie szybko zniknął.

– Dobra. To było trochę dziwne. – Jules rzucił spojrzenie Roxie. – Idziemy pozwiedzać?

Weasley dostała własną sypialnie! Ten fakt nie chciał do końca do niej dotrzeć. Była przyzwyczajona do dzielenia przestrzeni z innymi ludźmi... W wieży Ravenclaw mieszkały w czwórkę, a w czasie wymiany spała z Sam, więc... Odgoniła od siebie myśli i weszła do swojego nowego pokoju.

Był bardzo normalny. Dość sporej wielkości. Dostała duże drewniane łóżko z baldachimem - trochę nie jej styl, ale bardzo ładne - umiejscowione pod wielkim oknem pod wschodnią ścianą. Obok niego znajdowała się mała szafka nocna, a dalej zwyczajne łóżko, szafa wnękowa także wykonana z drewna, ale tym razem ciemniejszego, z wielkim kryształowym lustrem, w którym dziewczyna od razu się zakochała. Przydzielono jej także toaletkę, lekka przesada, i regał na książki. Roxie bardzo podobał się ten pokój, ale był zupełnie inny niż w jej poprzednim domku. Tamten prezentował się bardziej nowocześnie, w biało–czarnej tonacji. Spora zmiana, która sprawiała, że czuła się, jakby nie należała już do tej samej szkoły.

Wielkim plusem była także jej własna toaleta. Kafelki prezentowały się schludnie w jasnozielonej tonacji, tak samo jak klozet, za to szafki i bambusowa wanna miały barwę ciemniejszej zieleni. W niej także się zakochała.

Szybko udało jej się rozpakować. Postanowiła obejrzeć, jak mieszkają chłopcy.

Bez pukania wpadła do ich pokoju, strasząc tym Cristiana, który spadł ze swojego łóżka. Jules za to spokojnie przewrócił kartkę w książce, którą czytał.

– Mówiłem ci przecież, że to w jej stylu – zwrócił się do swojego najlepszego kumpla. – Cześć, Roxie! – Obdarzył dziewczynę promiennym uśmiechem.

W policzkach zrobiły mu się urocze dołeczki, zielone tęczówki lśniły wesołym blaskiem, a ciemnoblond włosy opadły mu zawadiacko na oczy. Gdyby Roxie nie była w nim już zakochana, ponownie by się w nim zauroczyła.

Zignorowała Julesa, tak było bezpieczniej, i podeszła do Rumuna:

– Chyba się wywróciłeś. – Stwierdziła oczywistość, szczerząc się jak głupia i i podając mu dłoń.

– No co ty? – Cioran przyjął pomoc, choć o mało co jej samej nie przewrócił. Tak to już jest, gdy dziewczyna z metrem pięćdziesiąt osiem, chce dźwignąć chłopaka, który mierzy metr osiemdziesiąt. – Dzięki – powiedział, śmiejąc się z niej. Popchnął ją delikatnie na swoje łóżko i siadł obok. – Jak tam twój pokój?

Roxie dziwiła trochę otwartość, z jaką ją przyjął. Wcześniej w ogóle ze sobą nie rozmawiali, a teraz taka zmiana...

– Genialny. Choć widzę, że wam też się nieźle dostało. – Omiotła spojrzeniem ich pokój. Nie mieli tak bajeranckiego łoża jak ona. Zamiast tego dostali dwa pojedyncze drewniane łóżka. Oprócz tego w pokoju znajdowały się dwa biurka, dwie niewielkie szafy, dwie komody i regał. Pf! Roxie miała o wiele lepiej.

Jules zamknął książkę i wbił spojrzenie w dziewczynę, która dostała od tego lekkich dreszczy. Chłopak chyba podejrzewał, jak na nią działa, gdyż uśmiechnął się sarkastycznie i zeskoczył z łóżka.

– Chce ktoś herbaty? Chyba mam na nią ochotę – powiedział ze swoim typowym spokojem. – I może zrobię też jakieś kanapki, co?

Roxie i Cristian przytaknęli. Flamel wyszedł z pokoju, a Weasley odważyła się odetchnąć.

– Och – mruknął Cioran, przyglądając się jej uważnie.

– Co och? – warknęła, cała się spinając. Nie podobało jej się spojrzenie, jakim chłopak ją obrzucił.

Och, on ci się podoba – dokończył.

Roxie zamarła. Zaczęła się zastanawiać, czy to było aż tak bardzo widoczne, bo jeżeli on to odgadł, to przecież inni także mogli to zrobić! A jeśli...

– Ej! – Chłopak złapał ją za nadgarstek i lekko ścisnął. – Przestań schizować. Nikt się nie domyśli. Nie wiem nawet, czy Jules do końca jest tego pewien. Nie przejmuj się.

– Jakim więc cudem...? – spytała mocno schrypniętym głosem, patrząc mu głęboko w oczy.

– Hm... Jakby to powiedzieć, żeby cię nie przestraszyć... – Chłopak wyglądał na lekko zmieszanego. – Ja tak jakby potrafię wyczuwać czyjeś emocje. Znaczy, nie jestem w tym do końca najlepszy, ale miłość potrafię rozpoznać. – Spojrzał na nią z lękiem. – Tak, wiem. To jest dziwne. Ale ja nie miałem zamiaru cię śledzić ani nic! Nikomu nie powiem!

Roxie wpatrywała się w niego, zastanawiając się, czy chłopak żartuje. Ale nie wyglądało na to. Niepewność w jego oczach zdradzała, jak bardzo się boi, że dziewczyna go nie zaakceptuje.

– Okej... Załóżmy, że ci wierzę... Dlaczego mi to mówisz? – Postanowiła podejść do tego, jak na profesjonalistę przystało. Wybadać sprawę, a później uciec.

– Bo... – Chłopak zaczął się bawić zamkiem od swojej bluzy. – Kurcze. Boję się, że jeszcze bardziej cię przestraszę.

– Jestem twarda. – Rzuciła mu swoje najbardziej mężne spojrzenie, na widok którego chłopak zachichotał. – Dajesz, synek.

– Czasami potrafię wyczuć, z kim powinienem się zaprzyjaźnić. Takie dziwne przeczucie, że mogę komuś zaufać. Musisz wiedzieć, że z natury jestem naprawdę mało ufnym człowiekiem, ale nauczyłem się wierzyć swoim uczuciom.

Co wy byście zrobili, gdyby jakiś uroczy koleś wyznał wam, że potrafi przejrzeć wasze emocje i że miał ,,przeczucie", że powinniście się zaprzyjaźnić? No właśnie. Roxie także miała ochotę rzucić w niego kawałkiem placka z bitą śmietaną z okrzykiem Udław się, wariacie! i uciec do krainy Szczęśliwych Jednorożców... Ale żyjąc w świecie czarodziejów, Roxaanne nauczyła się, że nie można lekceważyć takich znaków.

– Hm... – Udała, że się zastanawia. – Chcesz, żebyśmy byli Najlepszymi Czarodziejskimi Przyjaciółmi na Świecie? O Merlinie! Koleś, wygrałeś właśnie casting na tę rolę! – Złapała go za dłoń i zaczęła mu gratulować. – Muszę przyznać, że to trochę dziwne, ale jeśli obiecasz, że nie będziesz już zaglądać w moje uczucia, to może wypalić.

Chłopak patrzył na nią oszołomiony, jakby nie mogąc uwierzyć, że się na to zgodziła. Roxie nie miała pojęcia, dlaczego to zrobiła, ale była dość samotna, a jakaś przyjazna dusza zawsze się przyda.

– Ty... nie uważasz, że zwariowałem? – Opadła mu szczęka. Roxie śmiejąc się, zamknęła mu dłonią usta.

– Tak. Uważam, że zwariowałeś. Ale nie bardziej niż ja, więc możemy się dogadać.

Właśnie ten moment wybrał Jules, by wpaść do pokoju, niosąc tacę z trzema kubkami i talerzem pełnym kanapek.

– Ktoś zamawiał pyszne Juleskanapki? – Położył tacę na łóżku Cristiana i usiadł na ciasnej przestrzeni koło Roxie. – Czy mi się tylko wydawało, czy usłyszałem, że możecie się dogadać? – Spojrzał na nich, unosząc jedną brew.

Roxanne nie mogła się oprzeć myśli, że ten gest - w jego wykonaniu wyłącznie - był bardzo seksowny. W ogóle cały Jules był gorący, ale... O Merlinie! Powinna już się zapchać tymi kanapkami!

Wzięła jedną, oglądając misterne dzieło Flamela. Każda kanapka wyglądała inaczej; Roxie trafiła się z sałatą, serem i jajkiem, które zostały tak ułożone, by przypominać sowę.

– Tak. Dokładnie – odpowiedziała mu z pełnymi ustami. Pychota! – Za twoimi plecami zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Wiem, że może cię to trochę boleć, ale... Takie jest życie. – Poklepała go lekko po kolanie, przypominając sobie, że przecież miała go traktować jak kumpla. Klepanie chyba jest przyjacielskie, co? Zależy w jakie miejsce, ale chyba nie osiągnęli jeszcze tego ,,etapu".

– Jestem naprawdę oburzony! – Jego usta ułożyły się w zbulwersowane ,,O". Roxie nie mogła się powstrzymać i wepchnęła mu do ust kanapkę. – Eeeym! – jęknął, patrząc na nią z żalem.

Cristian i Roxie wybuchli śmiechem.

– Nieźle, siostro! – Przybili sobie piątkę.

Jules oczywiście postanowił się zemścić. Rzucił się na dziewczynę i zaczął ją łaskotać. Roxie nieźle się trzymała i nawet nie myślała tak bardzo o tym, jak blisko niej znalazł się chłopak, ale później do Julesa dołączył Cristian i nie było już tak wesoło...

~~*~~*~~*~~

Rose przechadzała się nerwowo przed zamkniętymi drzwiami Skrzydła Szpitalnego. Zastanawiała się, jak jakaś głupia - no... może nie głupia, zapewne najważniejsza w życiu Nory - rozmowa może trwać dwie godziny, dwadzieścia cztery minuty i - zerknęła na zegarek - czterdzieści dwie sekundy?!

– Rosie, usiądź. – Fred podszedł do niej i złapał za rękę, zatrzymując ją w półkroku. Dziewczyna spojrzała na niego odrobinę nieprzytomnie. Miała dziwne wrażenie deja vu... Po chwili przypomniał sobie noc w Zakazanym Lesie, gdy w taki sam sposób się martwiła. – Nic nie możesz zrobić. – Pociągnął ją lekko i zaprowadził na ławkę, na której wszyscy siedzieli i czekali.

Hermiona i Ron gdzieś zniknęli, po tym jak Malfoy'owie poprosili ich by wyszli... Chyba musieli wyczuć powagę sytuacji, bo uczynili to od razu bez zbędnych kłótni.

Pielęgniarka... Rose zmarszczyła czoło, gdyż właśnie zdała sobie sprawę, że nie miała pojęcia, jak kobieta się nazywała. Każdy na nią mówił ,,Piguła" lub po prostu ,,Pielęgniarka". Nigdy nie myślała o niej jak o normalnym człowieku... Kobieta była dość młoda - i o dziwo nawet ładna - ale jej zrzędliwy charakter starej baby wszystkich odstraszał. Nagle Rose zdała sobie sprawę, że ta... Mówmy na nią ,,Mauryca"... że ta Mauryca może mieć kota i... i... jeszcze więcej kotów! Czemu ona się tym nigdy nie przejmowała?! To było strasznie egoistyczne, a jej myśli z minuty na minutę stawały się coraz bardziej bezsensowne...

Z napięcia zaczęła przygryzać kciuka, czego nie robiła już od bardzo dawna.

Pielęgniarka się wkurzyła i stwierdziła, że pójdzie sobie na plotki do profesor Wardrobe i że jak będzie się coś działo, to mają po nią przyjść.

Reszta z nich - James, Fred, Albus, Nott, Tamara - czekali przed drzwiami.

Panowała cisza. Każdy był pogrążony we własnych myślach.

James podrzucał złotego znicza w ręce, jego brązowe włosy odstawały na wszystkie strony jeszcze bardziej poczochrane niż zwykle. Fred, siedzący tuż obok niej, schował głowę w rękach i coś mruczał pod nosem. Albus także przygryzał sobie kciuka - tak, wychowali się razem. Nott przyjął wyluzowaną pozę, przetaczał w palcach mugolskiego papierosa. A Tamara bawiła się swoim nożem... Zaraz, zaraz... Nożem?! Skąd ona go wytrzasnęła?! Rosjanka coraz bardziej niepokoiła dziewczynę...

– Jeśli ty przestaniesz, to ja też – powiedział Al, wyjmując z ust kciuka i biorąc ją za rękę, by nie mogła wrócić do ich wspólnego, zgubnego i odrobinę obrzydliwego zwyczaju. – Nie ma czym się przejmować. Znasz Scorpiusa i Norę. Dadzą sobie radę. – Ścisnął ją za rękę.

– Chyba masz rację... – Rose wypuściła długo wstrzymywane powietrze z ust. Napięcie odrobinę z niej zeszło. Oparła głową o ramię Albusa. – Trzeba czekać.

– Trzeba czekać – powtórzył chłopak, obejmując ją delikatnie.

Czekali i czekali. Ale w końcu się doczekali.

Drzwi zaczęły się powoli otwierać...

~~*~~*~~*~~

– Jaki loch?

Roxie patrzyła na swojego nowego nauczyciela i zastanawiała się, czy nie ma problemów ze słuchem.

Profesor zabrał ich do jednej z sal multimedialnych znajdujących się w głównym budynku szkoły. Posadził ich na krzesełkach i zaczął mówić o jakimś lochu...

– To tajna organizacja – powtórzył po raz kolejny Alex.

– Tajna organizacja. Do której pan należy, tak? I co? Wsadzacie ludzi do lochów? Myślałam, że od średniowiecza już się tego nie robi! – Roxie wiedziała, że zachowuje się irracjonalnie, ale nigdy nie była dobra w zachowywaniu swoich głupich przemyśleń tylko dla siebie. Miała także teorię, że ze zirytowanych ludzi zawsze można więcej wyciągnąć. – No, powie nam pan to wreszcie czy nie? – spytała, mlaskając zniecierpliwiona.

Cristian zachichotał pod nosem, a Jules wywrócił oczami, patrząc na nią z rozbawieniem. Niestety pan Heal okazał się bardzo cierpliwą osobą...

– Już wszystko tłumaczę, panno Weasley. Ale potrzebuję do tego ciszy. – Uniósł brwi, przyglądając jej się z rozbawieniem.

Roxie lekko się zarumieniła, ale i tak obrzuciła nauczyciela twardym spojrzeniem.

– Dobrze! – Uniosła ręce do góry. – Już będę cicho... – W głowie zaczęła przeklinać i wygłaszać przemowy o wolności słowa, prawach człowieka, dyskryminacji rudych i czarnych... Może nie miała rudych włosów, ale rodzina wychowała ją na rudzielca!

– Zacząłem mówić o Lidze Ochrony Czarodziei Honorowych. – Nie musiał dopowiadać, że nim weszła mu w słowo Weasley. – W skrócie LOCH. Organizacja ta została założona po pokonaniu Voldemorta. Należeli do niej najlepsi z najlepszych... Miała za zadnie pilnować, by świat nie popełnił po raz kolejny tego samego błędu. By zapobiec następnej wojnie. Liga pozostała jednak w ukryciu... Czarodzieje, wchodzący w jej skład, nie chcieli rozgłosu. Woleli działać z ukrycia. I działali bardzo skutecznie, próbując przywrócić świat do równowagi. Wszystko brzmiałoby pięknie, jednak doszło do pewnej kłótni między przywódcami Ligii... Została ona rozwiązana i słuch o niej zaginął. – Alex odchylił się na krześle i przeczesał ręką swoje włosy. – Kilka lat temu dostaliśmy propozycję współpracy. Właśnie od LOCHu. Niewielu o nim pamiętało. Okazało się, że organizacja postanowiła wznowić swoją działalność tym razem z jednym przewodniczącym, panem Plumple'm, choć słyszałem, że pewna stara wiedźma przejęła teraz władzę. Nie wiem dokładnie, jak to jest. – Mężczyzna oprał ręce na biurku. – Coś jeszcze miałem wam powiedzieć... LOCH potrzebuje dobrze wyszkolonych czarodziei i jestem pewien, że wasza pomoc bardzo im się przyda. Ostatnio... dzieje się coś niepokojącego. Lepiej być przygotowanym. Jakieś pytania? – Przetoczył wzrok po swoich nowych podopiecznych.

Roxie wymieniła się spojrzeniami z chłopakami. Jak na zawołanie uśmiechnęli się promiennie.

– Kiedy zaczynamy? – spytała, szczerząc się drapieżnie. Nie mogła się doczekać nowej przygody.

~~*~~*~~*~~

Nora oparła brodę na kolanie, wpatrując się w błonia za oknami. Właśnie spadł pierwszy śnieg, pokrywając teren szkoły białym puchem. Śnieg kojarzył jej się dobrze. Pamiętała każde Święta spędzone z Blaise'm...

Wiedziała, ze powinna przemyśleć to, co wydarzyło się dzisiejszego dnia. Bardzo rozczarowała przyjaciół, odprawiając ich pierwszą lepszą wymówką.

Spojrzała na drobną postać Hugona, który wciąż się nie wybudził. Wyglądał tak niewinnie i spokojnie... jakby spał. I był kolejną osobą przez którą dziewczyna czuła wyrzuty sumienia...

Przymykając oczy, pogrążyła się we wspomnieniach...

W pewnym momencie przestały dochodzić do niej dźwięki... Stała się znieczulona na wszelki hałas. Mogła wpatrywać się w ludzi, których widziała ostatnim razem podczas Dnia Wizyt... Wydawali jej się jacyś inni... Bardziej ludzcy. Ich twarze były, chyba po raz pierwszy w ich życiu, jak otwarte księgi. Wyrażały tak wiele sprzecznych emocji: rozpacz, zmartwienie, ból, niedowierzenie, nadzieję i wielką miłość. Dla Nory były czymś fascynującym... Wydawało jej się, że nikt w życiu na nią tak nie patrzył. Fakt, że to jej rodzice, jakoś nie chciał do niej dotrzeć. To rodzice Scorpiusa. Ona przecież miała już ojca... I gdzie on teraz jest? – zakpił głos w jej głowie. No właśnie... Gdzie? W tym momencie najbardziej za nim tęskniła.

Od zawsze wiedziała, że Zabini nie jest jej tatą, ale klątwa zupełnie wyparła z niej jakiekolwiek chęci pamiętania prawdziwych rodzicieli. Czy potrafiła im zaufać? Czy w ogóle tego chciała?

Nie zarejestrowała momentu, gdy wszyscy wyszli, pozostawiając ich samych. Mogła tylko wpatrywać się w tych ludzi...

Scorpius cichutko przysiadł na sąsiednim łóżku. Prawie mogła wyczuć jego zmartwione spojrzenie.

Oczy Astorii błysnęły bladą zielenią, powoli napełniły się łzami. Mimo że kolor się nie zgadzał, to Nora była pewna, że kształt miały taki sam. Jej twarz, tak bardzo podobna do jej własnej, ściągnęła się w oczekiwaniu. Drobne ciało drżało, gdy wyciągnęła do niej ostrożnie dłonie i ujęła w nie jej policzki.

Nora przymknęła oczy i rzuciła się na szyję kobiety, wybuchając płaczem. Nigdy nie sądziła, że tak zareaguje, ale w głębi serca od zawsze posiadała pragnienie, by posiadać matkę... Miała nadzieję, że nie dojdzie do jej spotkania z Malfoy'ami, a jeżeli tak już się stanie, to chłodno im oświadczy, że nigdy nie będzie należeć do ich rodziny i pośle ich do Merlina. Al, gdy to się stało... Emocje wzięły górę...

– Moja mała dziewczynka – szepnęła jej do ucha Astoria, głaszcząc ją po włosach. – Nie mogę w to uwierzyć!

Nora wtuliła się jeszcze mocniej w kobietę, unosząc lekko głowę i patrząc załzawionymi oczami na Dracona. Wiedziała, że z nim może mieć większy problem... Jakoś trudno jej było zaakceptować kogoś innego niż Blaise, ale widok jego twarzy lekko ją złamał. Widziała, jak ten wiecznie zimny i opanowany mężczyzna, próbuje powstrzymać łzy i jak wpatruje się w nią, jakby była jakimś cudem...

Dziewczyna wyciągnęła do niego rękę, którą Malfoy delikatnie ujął i uścisnął.

Jeszcze sporo czasu minęło nim udało im się uspokoić. Nora chyba nigdy w życiu nie była tyle razy całowana, przytulana, głaskana i po prostu kochana. Zastanawiała się, czy tak zawsze jest, gdy ma się rodziców...

Pozory jednak myliły. Znała opinię jaka panowała o Malfoy'ach, że są zimni, napuszeni, aroganccy, nieszczerzy. Ale Nora miała wrażenie, że widzi ich bez żadnych masek; takimi jacy byli.

Później przeszli do rozmowy...

– Nawet nie masz pojęcia, jak długo cię szukaliśmy. – Draco chrząknięciem próbował zamaskować wzruszenie. – Prawie straciliśmy nadzieję...

–Przepraszam – mruknęła dziewczyna, nagle czując się niezręcznie.

– Ależ nie musisz nas przepraszać... – zaczęła Astoria.

– Nie. Muszę. Gdybym wiedziała, ile to dla was znaczy... Ja... – Urwała i spróbowała ponownie. – Może się przedstawię i opowiem wam moją historię, co? – Uśmiechnęła się do niech odrobinę smutno.

Malfoy'owie skinęli głowami i pozwolili jej mówić.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i rozpoczęła swą opowieść:

– Nazywam się Eleonora – Zrobiła pauzę i przygotowała się mentalnie na kolejne słowa –Zabini.

Przedstawiła im o wszystkim. Nie zaczęła wcale od klątwy ani od porwania... Nie. Opowiedziała o swoim szczęśliwym niewinnym dzieciństwie. O wspaniałych chwilach spędzonych w Hogwarcie. Mówiła o Blaise'ie... A im więcej mówiła, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że już dawno mu wybaczyła. Postarała się, jak najlepiej wyjaśnić im powody dla których Blaise zrobił, co zrobił.

– On wcale nie jest zły... On... był zrozpaczony. Wydaje mi się, że do końca nie przemyślał swoich czynów. – Zerknęła na twarze rodziców, którzy byli coraz bardziej zdumieni i zdenerwowani.

Później wyjaśniła im, na czym polega klątwa Havlynga, w jaki dziwny i niezrozumiały do końca sposób, została ona osłabiona.

– ... wydaje mi się jednak, że gdybyście nie pomogli ojcu Blaise'a i gdyby Melody nie zginęła, to nic by się nie wydarzyło – skończyła smutno. Wiedziała, że gniew nic jej nie da. Przedstawiła im swoją wersję wydarzeń.

– Nie wydaliśmy Zabiniego ani Melody! – Astoria była wstrząśnięta tym pomysłem. – Byli naszymi przyjaciółmi! Chronilibyśmy ich sekret aż do śmierci.

Nora zmarszczyła brwi, a jej myśli zaczęły pędzić. Po tonie głosu matki wiedziała, iż mówi prawdę, a to znaczyło... że wszyscy zostali oszukani. Dziewczyna stwierdziła, że zostawi te rozmyślania na później. Przeszłości nie dało się już zmienić.

– Blaise o tym nie wiedział. – Czuła wewnętrzną potrzebę, by go bronić. – Ale to nie jest istotne. Zaginął po nim słuch – powiedziała, powstrzymując łzy.

– A to skurczybyk! – wykrzyknął Draco tak głośno, że wszyscy podskoczyli. – Gdybym tylko wiedział... Mogłem się domyślić. – Ukrył twarz w rękach.

Nora nieśmiało poklepała go po głowie.

– Nie mogłeś wiedzieć. Nikt nie wiedział. Przez Klątwę. Wydaje mi się, że pan Potter coś podejrzewał. – Zmarszczyła brwi, przypominają sobie ich rozmowę.

– Nawet on nie mógł nam w tamtym czasie pomóc. – Astoria westchnęła. – Ale jesteśmy już razem, Kasjopejo...

Zrobiła ten błąd, że nazwała ją tym imieniem...

Nora odsunęła się od nich odrobinę. Astoria chyba zorientowała się, że powiedziała coś nie tak.

– Przepraszam.. Ja... – Wyciągnęła do niej rękę, ale dziewczyna jeszcze dalej się od niej odsunęła. Kobiecie nie udało się ukryć bólu na twarzy.

– Nie jestem Kasjopeją. Mam na imię Nora – mruknęła, kręcą kilka razy głową. – Co ja sobie myślałam... – wymamrotała, zamykając oczy. Tego było dla niej za wiele. Znów czuła się jak mała, nieśmiała, wystraszona dziewczynka. – Musicie zrozumieć, że ja naprawdę nie chcę się wcinać w waszą rodzinę... Ja...

– Ale o czym ty mówisz? – Draco gniewnie zmarszczył brwi.

– Nie zrezygnuję z Blaise'a – powiedziała tak cicho, że nikt nie usłyszał. – Nie zrezygnuję z Blaise'a! – powtórzyła głośniej i kontynuowała, nie zważając na szok wymalowany na twarzach Malfoy'ów. – Przepraszam was bardzo, ale... to mnie trochę przerasta. Wiem, że może wam się to wydać dziwne, ale ja mimo wszystko... kocham go. Przez tyle lat był moim ojcem... Chyba nadal chcę być Norą Zabini – szepnęła, tracąc chwilową pewność siebie.

Astoria i Draco wymielili się spojrzeniami i chyba doszli do jakiegoś porozumienia. Kobieta przysunęła się do niej i złapała ją za rękę. Nora niepewnie zerknęła na ich blade, długie, splecione palce.

– Zgadzamy się na wszystko. Nie możemy cię stracić. Nie po raz kolejny. – Uśmiechnęła się delikatnie.

Drco ujął ją za drugą dłoń, patrząc na nią smutno.

– Nie będziemy od ciebie wymagać, byś zrezygnowała ze swojej tożsamości. Po prostu... daj nam szansę. Chcemy ciebie poznać, Eleonoro.

Nora westchnęła i przytuliła poduszkę do brzucha. Mimo targających nią wątpliwości i strachu, który zaczął ją trawić, postanowiła im zaufać.

Wyjedzie z nimi na święta. Zasmakuje życia... rodzinnego.

Ale czy to dobry krok?

pan

~~~~~~~~

Tym razem krócej niż zazwyczaj. Miałam niewielkie problemy z pisaniem tego rozdziału, ale w końcu udało mi się go skończyć. Nie brakowało mi pomysłów, ale ten rozdział jest raczej taki przejściowy – no... dałam im trochę odpocząć. Mam nadzieję, że w 18 znów ruszę z akcją XD

Uważam, że Malfoy'owie to też ludzie i moim zdaniem tak właśnie, by zareagowali...

Pozdrawiam Was,  Potterowi Ludkowie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro