Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cisza...?

Po ostatnich przygodach Nora marzyła o odpoczynku. Jednak nie było jej to dane. Nauczyciele postanowili ich zamęczyć. Dziewczyna miała zaległości po czasie spędzonym w Skrzydle Szpitalnym, więc kupka jej praca domowych wciąż rosła, rosła... i rosła.

– Merlinie! – wykrzyknęła, kończąc esej z eliksirów, Jak pozyskać składniki do eliksiru Snu?, i zabierając się za zadanie z transmutacji. – Zaraz mózg mi eksploduje! – Spojrzała na Tamarę, która także męczyła się z lekcjami.

Siedziały we dwie w bibliotece i próbowały skończyć zadania na następny dzień. Rose i Albus opuścili je godzinę wcześniej, aby udać się na kolację, kończąc o wiele wcześniej swoje prace. Ale one nie mogły sobie pozwolić na tę przyjemność.

O dziwo, życie Nory nie zmieniło się za bardzo po ataku w Zakazanym Lesie oraz rozmowie z Malfoy'ami. Wciąż chodziła na lekcje, posiłki, uczyła się, uczęszczała na dodatkowe zajęcia z transmutacji... Jedyną odmianą była obecność Tamary - która praktycznie nie odstępowała jej ani na krok - oraz Notta, bardziej subtelnego osobnika.

Rosjanka w miły sposób zaskoczyła Norę. Była niezwykle interesującą osobą... Zabini zdążyła już odkryć, że jej flirciarska natura to tylko przykrywka. Puchonka odznaczała się twardym charakterem, ale dało się ją lubić. Dla przyjaciół okazała się prawdziwym skarbem. Nora zastanawiała się, jakim cudem trafiła do Hufflepuffu. Nie była ani miła, ani uczynna, ani nawet jakoś bardzo pomocna. Zupełnie nie wpasowywałaby się w schemat idealnego Puchona, gdyby nie jej lojalność - najbardziej wyrazista cecha dziewczyny. Dla wrogów i obcych wredna, ale jak się już z kimś związała... nigdy zdradziłaby go.

Nora nie rozumiała, dlaczego akurat ją wybrała. Wiedziała, że chodzi o ten głupi LOCH, ale wydawało jej się, że dziewczyna nie musiała aż tak się starać. Tamara, spytana o to, rzekła:

– Jesteś moim Pisklakiem. – Zabini spojrzała na nią jak na wariatkę. Zastanawiała się, czy ma się czuć urażona... Nie co dzień ktoś nazywa cię małym, brzydkim, nie do końca ptakiem. Rosjanka, jakby czytając jej w myślach, uśmiechnęła się pod nosem. – Mam cię pilnować. Mogę ci obiecać, że będę to robić, jak najlepiej potrafię. I wcale nie chodzi o to, że ciebie lubię. – Szturchnęła ją ramieniem i posłała jej swój rzadki, szczery uśmiech.

Na twarz dziewczyny także zaczął wkradać się uśmiech. Ale musiała spytać o jeszcze jedną rzecz...

– Dlaczego w ogóle musisz mnie pilnować? – Wiedziała, że z jej głosu bije dziwna desperacja. Naprawdę chciała się tego dowiedzieć. – Przecież jestem nikim. Nie ma we mnie nic specjalnego. Nie rozumiem, dlaczego...

– Ja też tego nie wiem... Ale nie jesteś nikim. – Tamara ścisnęła ją lekko za rękę. I szybko się odsunęła, jakby taki przypływ ciepła ją peszył. Odchrząknęła lekko, zamoczyła pióro w atramencie i pochyliła się nad swoim esejem. – Queen nie chce mi nic powiedzieć. Nie jest zresztą za bardzo rozmowną osobą. – Nora dobrze o tym wiedziała. Co lekcję próbowała wydobyć coś ze starej wiedźmy. Jak widać, bezskutecznie. – Moja ciotka wraz z dowództwem także milczy.

Zabini już wcześniej zauważyła, że Tamara i Nott niezbyt chętnie mówią o tej swojej organizacji. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak jest...

– Długo należysz do LOCHu? – spytała, udając że nic ją to nie obchodzi. Wlepiła wzrok w swoje niedokończone zdanie, ale kontem oka zauważyła, że jej koleżanka rozgląda się, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu.

– Dołączyłam do nich, jak miałam dwa lata – mruknęła w końcu. Nora spojrzała na nią zdumiona, ale nic nie powiedziała. – Ale nie wiem wszystkiego. Moja ciotka jest jednym z dowódców i stwierdziła, że dobrze będzie, jeśli od małego zaczną mnie już uczyć. Nie byłam jedyna. Organizacja po wielu latach wznawiała swoje działania i potrzebowała nowego materiału. Dzieciaków takich jak my... W pewien sposób wyjątkowych... Ale nie było nas aż tak dużo. – Tamara wydawała się być pogrążona we wspomnieniach. Kruczoczarne kosmyki włosów, wymsknęły się z jej koka, okalając piękną twarz. – Dorośli zajmowali się szkolnictwem oraz dowodzeniem. To może śmiesznie brzmi, jak ci o tym opowiadam, ale nauczyli nas naprawdę niesamowitych rzeczy. Jak skończyłam dwanaście lat, ciotka posłała mnie do rumuńskiej Szkoły Magii, gdzie udało się otworzyć oddział dla LOCHu, ale... nigdy mi się tam nie podobało. Nieźle napsociłam. – Posłała jej uśmieszek, na widok którego Nora zachichotała. Już umiała sobie wyobrazić, co też ta niebezpieczna dziewczyna mogła zbroić. – Później w organizacji zjawiła się Eve Queen. Wyrosła jakby spod ziemi i stwierdziła, że ma dla mnie i mojego kuzyna zadanie. Korzystając z opcji wymiany oraz z tego, że i tak chcieli mnie wywalić ze szkoły, zjawiłam się w Hogwarcie... I tak oto mogę się zajmować takim pięknym Pisklakiem jak ty.

Przez chwilę panowała cisza. Dziewczyny wróciły do pisania esejów. Myśli Nory pędziły niczym jej ulubiona miotła lub Fred, gdy wiedział, że na deser będzie sorbet cytrynowy...

– Ale jaki jest wasz cel? – Wyprostowała się na krześle, zdając sobie sprawę, że nie wie tak oczywistej rzeczy. Tamara posłała jej pytające spojrzenie. – Po co to wszystko? Te sekretne organizacje, werbowanie młodych? Dlaczego to robicie?

– Och. – Rosjanka zmarszczyła czoło. Tyle lat była w LOCHu i jakoś nikt wcześniej nie zadał jej tego pytania. – Walczymy z Łowcami Czarownic, którzy z roku na rok robią się coraz bardziej odważni. Ukrywamy ich obecność przed mugolami, ale także zwykłymi czarodziejami... Uwierz mi, wybuchłaby panika. Niewielu ludzi pamięta o Łowcach, ale na razie lepiej, by nie o tym nie wiedzieli. Ale mamy także inne zadanie. Pilnujemy... Hm... Równowagi. – Tamara ostrożnie dobierała słowa. – Nie możemy dopuścić, by powróciły mroczne czasy. Takie, jakich chciał Voldemort... – Jej głos przeszedł do szeptu; Nora musiała się pochylić, by usłyszeć pozostałe słowa. – Takie, jakie panowały jeszcze przed Merlinem... Gdy magia była nieujarzmiona i...

TRACH!

Dziewczyny podskoczyły, gdy coś ciężkiego upadło na ich stolik.

Nora złapała się za serce i spojrzała z żalem na Jamesa i Freda, którzy szczerzyli się znad sterty książek, które bezceremonialnie rzucili na biurko.

– Mam nadzieję, że to nie mnie tak obgadywałyście, dziewczęta. – Potter usadowił się na wolnym miejscu obok Tamary, która spojrzała na niego z pogardą i zaczął przeglądać odłożone na boku, skończone prace Nory. – Napisałaś już to dla Masterssa? Głupszego tematu nie mógł wymyślić!

– Chyba nie zdam z eliksirów – przyłączył się do marudzenia Fred i opadł na ostatnie miejsce. – Nora... – Spojrzał na nią z błaganiem w oczach, myśląc, oczywiście błędnie, że wygląda słodko niczym kot ze Shreka, którego zapewne nigdy w życiu nie oglądał.

– O nie! – Nora już otwierała usta, by na nich nawrzeszczeć, ale uprzedziła ją Tamara. – Siedzimy tu już kilka godzin i robimy to, co do nas należy, a wy zapewne byliście polatać sobie na tych waszych głupich miotłach i teraz myślicie, że wam pomożemy? – Pacnęła Jamesa w dłoń, wytrącając z niej esej Nory. – Zabierać się do roboty! Sami macie to zrobić! – Skończyła swoją mocno rosyjską przemowę, akcent był dosyć mocno słyszalny, patrząc na nich z groźną miną.

Chłopcy wymienili się spojrzeniami, burknęli coś, co podejrzanie brzmiało jak: Dobrze, proszę pani... Jak pani sobie życzy... I zabrali się za lekcje.

Tamara puściła oczko do rozbawionej Nory.

– Wolałem, jak byłaś super szpiegiem i się z nami całowałaś – mruknął mulat i skulił się nad swoim pergaminem.

Nora stwierdziła, że to był prawdziwy akt odwagi ze strony Weasley'a i zaczęła się zastanawiać, jakie kwiaty kupić mu na pogrzeb, gdy ujrzała uśmiech na twarzy Tamary.

– Też to wolałam. Wtedy przynajmniej siedzieliście cicho. Szkoda, że już się ujawniłam... – Udała, że się zastanawia. – A nie. Jednak naprawdę nie żałuję, że już nigdy was nie pocałuję, gołąbeczki. To była prawdziwie... mokra robota.

To skutecznie zamknęło usta chłopcom. Przez kilka godzin robili zadania w ciszy.

~~*~~*~~*~~

– Dziwne – mruknęła Rose, rozglądając się po sali. Jakaś myśl czy przeczucie, nie dawała jej spokoju...

– Co jest takiego dziwnego, co? – Scorpius spojrzał na nią spod uniesionych brwi.

Siedzieli w czwórkę, jeszcze z Albusem i Nottem, przy stole Ślizgonów i jedli kolację. Rose czuła się odrobinę niezręcznie w swoich szkarłatnych szatach wśród zielonych, ale musiała porozmawiać z chłopakami.

– Dziwny jest ten brak plotek – powiedziała, choć czuła, że to jeszcze nie sedno jej rozmyślań. – Dlaczego nikt nie mówi o tym, co wydarzyło się w Zakazanym Lesie? O tym, że Nora leżała w Skrzydle Szpitalnym, a Hugo... – Głos jej lekko zadrgał, gdy wypowiedziała imię swojego młodszego braciszka, który jeszcze się nie wybudził. – Dlaczego jest tak... spokojnie?

– Masz rację. – Albus zmarszczył brwi. – Wydaje mi się, że nikt po prostu nic nie wie. Jest to cholernie niepokojące! – Skrzywił się, gdy zdał sobie sprawę, że powiedział to za głośno. Pochylił się nad swoimi przyjaciółmi i ściszył głos. – Dlaczego ciocia Hermiona nie wszczęła żadnych poszukiwań? Czy tylko mi się wydaje, znów użyję tego słowa, dziwne, że po tym ataku nauczyciele i uczniowie zachowują się, jakby nic się nie stało?

– A widzieliście jakichś aurorów? – Nott trafił w sedno. To tak bardzo zaniepokoiło Rose. – Po zabójstwie profesora Grucy po zamku i jego okolicach kręciły się ich tabuny... A teraz? Cisza.

– Oprócz tych dwóch, którzy mnie przesłuchiwali, żadnego nie zauważyłem. – Scorpius wżerał swoją zapiekankę. Typowy chłopak. Nic nie było w stanie zepsuć mu apetytu. – Może jednak nie potrzebnie zataiłem fakt, że ci ludzie, którzy nas zaatakowali, byli od Łowców Czarownic, ale Nott – Spojrzał na swojego starszego kolegę, który skinął mu, że może kontynuować – powiedział mi, że lepiej będzie, jak im tego nie zdradzę.

– Dobrze zrobiłeś. – Albert także zajadał się kolacją; Rose mogła tylko z obrzydzeniem na to patrzeć. – Im mniej osób wie, tym lepiej.

Przez kilka chwil panowała cisza.

– Dlaczego wujek Harry nie przyjechał? – Rose czuła, że to ważna kwestia. Lily została zaatakowana, Hugo leżał nieprzytomny, Norze i Scorpiusowi także się oberwało, a szef aurorów ani ciocia Ginny nic z tym nie zrobili.

– Nie zdziwiłoby mnie, gdyby także o tym nie wiedzieli. – Albus oparł podbródek na splecionych palcach i spojrzał na nich ze zmęczeniem. Rose zdała sobie sprawę, że to, co stało się z ich przyjaciółmi, bardzo na niego wpłynęło. Chłopak słynął z tego, że wszystkim się zamartwia.

– Lily pewnie bała się im powiedzieć, ale... – zaczął Scorpius, a Rose nagle olśniło. Wiedziała już, jaki jest problem. Tylko jedna osoba była z tym powiązana. I tak się składało, że Rose bardzo dobrze ją znała...

Zaczęła odsuwać swoje krzesło - mało się przy tym nie zabijając - nie zważając na oszołomione spojrzenia swoich towarzyszy.

– Rosie...? – mruknął Scorpius, którego Rose uciszyła, całując szybko w usta.

– Zaraz wracam! – Pobiegła w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali. – Albo i nie! Nie wiem! Muszę coś sprawdzić – krzyknęła przez ramię.

Chłopcy wymienili się spojrzeniami.

– Zdecydowanie zbyt dużo czasu spędza z Norą – podsumował Al i wrócił do tego, co mężczyzna lubi najbardziej. Czyli jedzenia.

~~*~~*~~*~~

– Idziesz na ognisko?

Roxie uniosła wzrok znad książki - o smokach, oczywiście - którą właśnie czytała. Planowała spędzić wolne popołudnie i cały wieczór na leniuchowaniu, zdobywaniu wiedzy i nie ruszaniu się. W grę także wchodziły Czekoladowe Żaby, ukryte pod jej łóżkiem... Była tak bardzo obolała po kilkugodzinnych treningach, które zgotował im Heal. Coś jej się należało od życia!

Spojrzała na Cristiana, który opierał się o próg i wyglądał wyjątkowo dobrze w czarnych dżinsach i ciemnej koszulce w serek... Ciemnobrązowe włosy tworzyły artystyczny nieład, a sarkastyczny uśmiech tylko dodawał mu uroku. Oczywiście, spaczony umysł Roxie musiał to zauważyć...

Podciągnęła się do pozycji półleżącej i posłała mu wrogie spojrzenie.

– Czego? – warknęła. Nie musiała być niemiła, ale nie lubiła, gdy ktoś przeszkadzał jej w czytaniu. Pierwszą żelazną zasadą Krukona było, że książki są świętością i każde przy nich przesiadywanie powinno być odpowiednio celebrowane.

Niestety Cristiana nikt tych praw nie nauczył. Zamiast odpowiedzi zamkną szczelnie za sobą drzwi i rzucił się obok niej na łóżko, zakopując się pod jej pierzyną.

Odkąd zamieszkali pod jednym dachem, Roxie zdążyła zauważyć, że chłopak lubi u niej tak przesiadywać. Czuł się jak u siebie, a szczególnie upodobał sobie jej wielkie łoże z baldachimem... Udawała, że jej to przeszkadza, ale w głębi duszy cieszyła się z każdej ich wspólnej rozmowy.

Spojrzała na niego, marszcząc nos i zamykając książkę. Coś czuła, że już sobie nie poczyta... Szturchnęła go, by sprawdzić, czy jeszcze oddycha, choć jego roześmiane oczy, wystające zza kołdry, były już wystarczającą odpowiedzią.

– Pytałam się, czego chcesz? – zapytała odrobinę łagodniejszym tonem, przeczesując sobie ręką włosy.

Chłopakowi chyba traszka ukradła język. Wciąż milczał i tylko szczerzył się do niej.

– Cioran... Bo się naprawdę wkurzę... – Pochyliła się nad nim i po sekundzie zrozumiała, że popełniła wielki błąd. Nim się zorientowała, leżała przytulona do chłopaka, który śmiał się w najlepsze.

– Zadałem ci pytanie. Idziesz na ognisko? – powiedział w końcu Cristian, obserwując próby dziewczyny, wyswobodzenia się z jego uścisku.

Roxie, gdy to usłyszała, nagle znieruchomiała.

– Eeeemmm... Jakie ognisko? – spróbowała, choć czuła, że chłopak pozna, że coś ukrywa. Oczywiście, wiedziała, o czym mówił. Cała szkoła huczała od plotek.

– Dobrze wiesz jakie. – Puścił ją i oparł się na ramieniu, by móc się jej przyjrzeć. Mimo że była już wolna, jakoś straciła ochotę, by się ruszyć. Czuła się wyjątkowo dobrze w towarzystwie Cristiana. – Ognisko, na które idziesz. Na które musisz się ładnie ubrać i spróbować uczesać. – Spojrzał z powątpieniem na jej Afro... Nie zapominajmy o szacunki, jaki należy okazać temu wrednemu stworowi! – Na którym będziesz się dobrze bawić. Na którym będzie cała szkoła. I na które idzie także Jules... – Uniósł jedną brew, mierząc ją spojrzeniem, a dziewczyna udała, że nie zauważyła licznych powtórzeń, których użył w swojej przemowie... Te krukońskie nawyki...

Roxie poczuła jeszcze większą niechęć do tego wyjścia.

Usiadła na łóżku, podciągając nogi do piersi, opierając głowę na kolanach i patrząc na Cristiana, który rozparł się na jej łóżku niczym młody Merlin.

– Na którym także będzie twoja siostra – mruknęła, próbując wyrzucić z głowy obraz Eleny i Julesa, którzy w ciągu ostatnich kilku dni znów byli idealną, niekłócącą się parą. Starała się na to nie zwracać uwagi, ale wydawało jej się, że odrobinę zbliżyła się do chłopaka, a teraz... nie wiedziała już, co myśleć. To oczywiste, że nie chciała niszczyć ich związku, ale ta jej bardziej egoistyczna strona błagała, by w końcu coś zrobiła. Może nie powinna o tym mówić przy Cristianie, bo przecież chodziło o jego siostrę bliźniaczkę i najlepszego przyjaciela, ale czuła, że może mu zaufać. Odkąd wdepnęli razem w to bagno, okazał jej wielkie wsparcie, a ona zaczęła go traktować jak brata.

– Hm... Może będę wredny, ale... jesteś fajniejsza od mojej siostry. – Szturchnął ją ramieniem. Roxie poczuła, że na jej usta wkrada się uśmiech. Nie dała jednak chłopakowi tej, zresztą zasłużonej, satysfakcji. Posłała mu twarde spojrzenie, choć drgania kącików ust musiały ją zdradzić.

Cristian zrobił coś, co bardzo ją zdziwiło. Nachylił się i pocałował przyjaciółkę w policzek.

Roxanne patrzyła na niego oszołomiona, czując, że wszystkie maski opadają. Nie spodziewała się takiego czułego gestu z jego strony.

Chłopak, jakby nic sobie z tego nie robiąc, wstał z łóżka, patrząc na nią krytycznym wzrokiem.

– No, tak na pewno nie możesz pójść, Wojowniczko. – Roxie spojrzała na swoje dresowe spodnie i za dużą koszulkę, którą kiedyś ukradła Fredowi. – Dobrze, że zaprosiłem pewną osobę do pomocy...

~~*~~*~~*~~

Norę tak pochłonęło zadanie dodatkowe z transmutacji, że nawet nie zauważyła, iż za oknem zrobiło się już ciemno, a Tamara i Fred dawno sobie poszli.

Wciąż zaglądała do dwóch książek, porównując odpowiedzi i zastanawiając się, jak najlepiej zapisać je w swoim wypracowaniu.

Zdążyła już zapomnieć, jak bardzo kochała ten przedmiot i jak zawsze działał na nią uspokajająco. Profesor Wardrobe nie traktowała jej ulgowo. Stwierdziła, że pobyt w Skrzydle Szpitalnym nie zwalnia jej z pracy na ich wspólnych zajęciach. Nora z jednej strony była za to wdzięczna. Gdyby nie to, że wciąż musiała coś robić, dawno by oszalała. Praca pozwała zapomnieć o problemach i dręczących ją wątpliwościach. A transmutacja to jedynym przedmiotem, do którego naprawdę miała talent. Zmienianie rzeczywistości przychodziło jej bez najmniejszego problemu... Ale to może dlatego, że Blaise był takim dobrym nauczycielem przez te wszystkie lata jej domowej edukacji.

Zupełnie odpłynęła w świat zmiany materii, przekształceń przedmiotów i zaburzeniom praw mugolskiej nauki. Nawet nie zauważyła, że James - który kończył zadanie z eliksirów - przygląda jej się z uśmiechem na twarzy.

– Przyjemnie jest cię widzieć taką... ożywioną – powiedział, czochrając sobie włosy.

Nora spojrzała na niego zdumiona i od razu oblała się rumieńcem. Odrobinę peszył ją wyraz twarzy chłopaka... Postanowiła szybko zmienić temat.

– Skończyłeś? – Wskazała na jego pergamin. – Mogę ci pokazać moje zakończenie. – Szybkim ruchem odgarnęła jasnoblond kosmyki z ramion, które wyswobodziły się z warkocza.

– Nie trzeba. Napiszę coś bezsensownego jutro na śniadaniu. O! Na przykład przepiszę temat. – Posłał jej zadziorny uśmiech i zaczął się pakować. – Mamy półgodziny do ciszy nocnej. Powinniśmy już iść.

– No tak. – Czuła się dziwnie zamroczona. Dopiero teraz zaczynała odczuwać zmęczenie charakterystyczne dla osoby, która tyle godzin siedziała nad lekcjami. Zdała sobie także sprawę, że to pierwszy raz od kilku tygodni, gdy była sam na sam z Potterem... Tyle się działo, że zupełnie zapomniała o ich wspólnych relacjach... Jeśli jeszcze nadal istniały...

W ciszy spakowali się i pospiesznie wyszli z biblioteki. Korytarze szkoły szybko opustoszały; po drodze do Wieży Gryfonów spotkali tylko dwie spóźnialskie osoby.

– Więc – zaczęła niepewnie, nie wiedząc o czym, by tu porozmawiać i czując się wyjątkowo niezręcznie – jak tam przygotowania do meczu? – Od razu zganiła się za to pytanie. Biorąc pod uwagę śnieg, znajdujący się na błoniach, to że sezon Qudditcha został przeniesiony na wiosnę oraz jej odejście z drużyny, czuła, że nie mogła strzelić większej gafy.

James musiał być naprawę w wyjątkowo dobrym humorze, bo, wciąż z uśmiechem na twarzy, odpowiedział jej, że całkiem nieźle.

– Och. To dobrze. Tak myślę. – Posłała mu odrobinę niepewny uśmiech i spuściła wzrok na swoje rozwiązane trampki.

– Oczywiście, brakuje nam ciebie i twojego niezachwianego entuzjazmu... Ale radzimy sobie. – Kolejny uśmiech. Ale tym razem dziewczyna spostrzegła, że nie sięgnął jego oczu. – Tak się zastanawiam...

Nora czekała, aż chłopak dokończy swoją myśl. Ale nie zapowiadało się na to.

– Tak? – Ponagliła go odrobinę, przypominając mu o swojej obecności.

Potter zatrzymał się, zmuszając ją, by uczyniła to samo.

Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, nie rozumiejąc zamyślonej miny, która zagościła na jego twarzy.

Chłopak odetchnął i spojrzał jej w oczy.

– Dużo myślałem przez ten ostatni czas... No wiesz. Odkąd się od siebie oddaliliśmy. – Nora przypomniała sobie swoje początki w Hogwarcie, gdy oprócz Freda i Jamesa nie miała żadnych przyjaciół. – I muszę się przyznać, że... wszystko spieprzyłem. Nie byłem dobrym przyjacielem, nie miałaś we mnie oparcia. Chcę cię za to bardzo przeprosić. – Dziewczyna była w coraz większym szoku. Nie spodziewała się usłyszeć takich słów. Brzmiał tak bardzo... dojrzale? – To ja dowiedziałem się jako pierwszy o twoich problemach i zupełnie zawiodłem. – Stali przed sobą twarzą w twarz. James zrobił krok do przodu, tak, że prawie stykali się piersiami. – Wybaczysz mi? – szepnął, patrząc na nią z lękiem i błaganiem w oczach.

Nora miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Wiedziała, że byłoby to okrutne - dlatego tego nie uczyniła - ale bawiła ją ta sytuacja. Zdała sobie po prostu sprawę, jak bardzo wszystko się zmieniło; jak ona się zmieniła. Nie przypominała już tej samej, wystraszonej dziewczynki, która potajemnie wzdycha do swojego przyjaciela Jamesa... Nie. Była kimś zupełnie innym. Wiedziała, że nie minęło jej zupełnie zauroczenie Potterem, ale - i to ją najbardziej bawiło - zupełnie o tym zapomniała! Miała tyle problemów na głowie, że jej uczucia odeszły na drugi bok... I co teraz miała zrobić?

– Jasne, że ci wybaczam! – W końcu pozwoliła sobie na śmiech, spontanicznie przytulając się do niego. Pachniał przyjemnie świeżym powietrzem, smarem do mioteł i proszkiem do prania. Jego szata gładziła ją w policzek, a silne ramiona obejmowały ostrożnie.

Zastanawiała się, co powinna czuć. Nigdy nie była w tym za dobra, ale... wydawało jej się, że jednak czegoś brakuje. Jakiejś iskry, która by ją bardziej pobudziła. Postanowiła, jak na razie, o tym zapomnieć i cieszyć się, że może odzyskać przyjaciela.

– Tak szczerze, to nawet nie miałam do ciebie żalu – powiedziała, odsuwając się od niego i zakładając kosmyk włosów za ucho.

James wyglądał, jakby zdjęła mu z barków wielki ciężar. Wznowili ponownie marsz, ale nie było już tak nieręcznie. Rozmawiali, śmiali się i przekomarzali. Nora nawet nie zauważyła, kiedy przeszli pod portretem i stanęli pod schodami, prowadzącymi do jej dormitorium.

– To do jutra! – Posłała mu delikatny uśmiech, który James z radością odwzajemnił.

Zaczął się odwracać, ale przypomniał sobie, że miał się jeszcze o coś zapytać.

– Hej! A może poszłabyś ze mną w sobotę do wioski? Moglibyśmy spędzić razem czas.

Zadarła głowę, by spojrzeć na jego przystojną twarz. Zmrużyła oczy, zastanawiając się.

Kiedyś wydawało jej się, że był idealny, bez żadnej skazy. Miesiące znajomości uświadomiły jej, że to zwyczajny chłopak, pełen żywej beztroskości, ale także licznych wad.

Zaczęły targać nią wątpliwości. Czy chciała ruszyć dalej z Jamesem po tak długiej przerwie? Wiedziała, że chłopakowi nie chodzi tylko o przyjacielskie wyjście... W grę wchodziła randka. Prawdziwa randka. A znając reputację Pottera... choć nagle zdała sobie sprawę, że po Amy nie było już żadnej innej. Może się zmienił?

– Jasne – powiedziała i nie czekając na odpowiedź, pobiegła do swojego pokoju.

~~*~~*~~*~~

Znalazła matkę tam, gdzie się spodziewała. W Skrzydle Szpitalnym.

Ostrożnie wsunęła się do pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Od razu spostrzegła zgarbioną postać Hermiony, siedzącą na krześle obok łóżka Hugona.

Lekarze nie wiedzieli, dlaczego dwunastolatek się nie budzi. Nie doznał żadnych fizycznych obrażeń. Były podejrzenia, że działało na niego jakieś bardzo nieprzyjemne zaklęcie... Ale jakie...? Tego nikt nie wiedział.

Rose przystanęła zszokowana na widok twarzy matki. Nigdy nie sądziła, że ujrzy ją taką... słabą. Od zawsze wiedziała, że Hermiona bardzo ich kocha i że boi się o ich życie, ale nigdy nie sądziła, że będzie tak bardzo, to przeżywała.

– Mamo – szepnęła, podchodząc do niej ostrożnie. Kobieta uniosła głowę i spojrzała na nią załzawionymi oczami.

– Rosie... – wychrypiała, wyciągając do niej ręce.

Dziewczyna siadła na krawędzi łóżka i mocno objęła matkę, wtulając policzek w jej szyję.

– Dlaczego się nie budzi? – zapytała Hermiona.

Rose utkwiła wzrok w swoim młodszym braciszku. Wydawał się taki spokojny! Powolutku wdychał powietrze przez nos i z lekkim świstem wypuszczał je z ust. Rude włosy delikatnie się skołtuniły, opadając falami na jego blade, usiane piegami czoło.

– Obudzi się. – Powiedziała to, by pocieszyć mamę, ale próbowała także samej sobie to wmówić.– Znasz Hugona. Pewnie śnią mu się tony naleśników i robi nam znowu na złość. – Spróbowała się uśmiechnąć.

Hermiona tylko westchnęła.

Rose nie miała serca, by teraz zadawać pytania matce. Nigdy nie widziała jej takiej słabej i kruchej. Postanowiła zostawić to na inny raz... jeżeli taki będzie.

– Będę musiała wrócić do swoich obowiązków – zaczęła mówić Hermiona, przeczesując palcami jej włosy. – Jeśli nie wybudzi się do soboty... tata po niego przyjedzie i zabierze do domu. Lub do św. Munga. Lekarze jeszcze nie zdecydowali.

– A wujek Harry i ciocia Ginny? Wiedzą, co się wydarzyło? – spytała ostrożnie.

Matka zmarszczyła czoło, jakby nie mogąc sobie przypomnieć.

– Nie wiem... Zupełnie wyleciało mi to z głowy – mruknęła.

– Co z aurorami? Wiecie już, kto zaatakował... – Chciała powiedzieć Hugona, ale stwierdziła, że to nie wpłynie dobrze na matkę. – Kto ich zaatakował?

Nie wiadomo dlaczego, te pytania zdenerwowały Hermionę. Zrobiła się cała czerwona na twarzy i zaatakowała:

– Jak możesz o tym myśleć, gdy twój brat jest w takim stanie?! – wykrzyknęła oburzona. – Nie mam teraz do tego głowy! Idź mi stąd! Zostaw nas w spokoju! – Odepchnęła ją mocno.

Rose była w szoku. Patrzyła na kobietę przed sobą i zupełnie jej nie poznawała. Kim była ta Hermiona? Jej mamusia wszystkim by się zajęła. Jej mamusia nie załamałaby się. Jej mamusia byłaby silna dla swoich bliskich i nie przekładałby uczuć nad zdrowym rozsądkiem. I co najważniejsze, jej mamusia nigdy nie potraktowałaby jej w taki sposób.

Dziewczyna wybiegła szybko ze Skrzydła Szpitalnego, próbując pohamować, napływające do oczu łzy.

Ostatnim obrazem, jaki zobaczyła, była jej matka, trzymająca Hugona za rękę i pochylająca się nad jego łóżkiem.

~~*~~*~~*~~

– Isabelle! – wykrzyknęła Roxie na widok swojej dobrej koleżanki w drzwiach.

Przyjemnie było zobaczyć kogoś ze starego domku. Niby widywali się przelotnie na posiłkach i zajęciach, ale to nie to samo...

Gdy Cristian jej powiedział, że ktoś chce się z nią zobaczyć, miała cichą nadzieję, że chodzi o Sam... Dziewczyna wciąż się na nią gniewała... Najgorsze było to, że Roxie przecież niczego nie zrobiła! Jej życie nieźle się pokręciło.

– Musiałam przyjść. – Hiszpanka delikatnie ją przytuliła. Roxanne zauważyła, że wygląda wyjątkowo dobrze; rozpuściła ciemne włosy, które łagodnie opadały na ramiona, oczy podkreśliła cieniami - świeciły radosnymi iskierkami zza jej okularów. Ubrana była w czarną podkoszulkę, czarną koszulę i czarne dżinsy...

– Czy ja też będę musiała być taka mroczna? – spytała, lustrując wzrokiem strój Cristiana i Isabelle.

– Tak. Czarny stój obowiązkowy. – Cioran złapał ją za rękę i zaprowadził na krzesełko, stojące przed toaletką. – Zaraz ci coś znajdziemy.

Po godzinie, podczas której Isa i Cristian naprawdę się namęczyli, Roxie nie mogła się rozpoznać.

Jej włosy zostały, po raz pierwszy w życiu, wyprostowane. Karmelowe pasma sięgały aż do połowy pleców, co wyglądało, jej skromnym zdaniem, naprawdę niesamowicie. Poprosiła Isabelle, by makijaż nie był za mocny, ale ta i tak się uparła, by zrobić po swojemu. Nie za bardzo wyzywający, ale czarna kredka mocno zaznaczała kontury oczów, czyniąc je tajemniczymi i przenikliwymi. Cristian znalazł w jej szafie -choć Roxie nie ma pojęcia jakim cudem! - obcisłe rurki oraz ciemnofioletową bluzkę, które w idealny sposób podkreślały jej krągłe kształty.

– Ło smoczek wodny. – Tylko tyle mogła powiedzieć na swój widok. Okręciła się na pięcie, przeglądając się w lustrze i potrząsając włosami. – Pokonaliście moje Afro! – wykrzyknęła ze śmiechem.

W całym swoim życiu nie była chyba aż tak szczęśliwa. A mówią, że wygląd się nie liczy... Roxie nigdy nie narzekała na to, jaka jest, ale w tym momencie wyglądała naprawdę apetycznie!

– Nie musisz dziękować. – Cristian objął ją lekko ramieniem. – A teraz, moje drogie panie... Idziemy do Świetlicy!

– Ognisko jest w Świetlicy? – spytała Roxie, dla której było to kompletnie pozbawione sensu.

– Jest już grudzień. Za oknami śnieg... A ty się dziwisz, że ognisko będzie pod dachem? – Chłopak wyszedł z pomieszczenia, mamrocząc coś o inteligencji co poniektórych osobniczek płci pięknej...

Isabelle parsknęła śmiechem, patrząc za chłopakiem. Roxie nałożyła na twarz nachmurzoną minę - co nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę jej zachwyt nad własną osobą - chwyciła kurtkę i wypadła z pokoju, ciągnąć za sobą swoją koleżankę.

Zbiegły we dwie ze schodów, chichocząc pod nosem i wpadły na Cristiana, stojącego w przedpokoju.

– Co...? – Roxanne chciała zapytać, co się stało, ale nie musiała.

Elena wyglądała jak zwykle pięknie. Zza płaszcza, zrobionego chyba z jakiegoś biednego zwierzaczka, widać było piękną, seksowną, opinającą każdą część chudego ciała sukienkę. Dziewczyna spięła czarne włosy w koka na czubku głowy, wypuszczając kilka kosmyków, by okalały jej twarz w kształcie serca. Nie miała mocnego makijażu; podkreśliła tylko usta czerwoną szminką.

Stała w drzwiach obok...

Jules także wyglądał dobrze. Miał na sobie niby zwykłe czarne dżinsy, ale Roxie była pewna, że gdyby się odwrócił, to miałaby naprawdę dobry widok na pewną tylną i seksowną część jego ciała... Nałożył też czarny sweter i zrobił coś ze swoimi lekko dłuższymi, blond włosami, które... nie były już lekko dłuższe.

Dziewczyna miała wrażenie, że oceniała ich przez wieczność, ale wyglądało na to, że nie minęła nawet minuta.

Para dopiero teraz spostrzegła, schodzące po schodach dziewczyny.

– Roxie! Isa! Wyglądacie niesamowicie! – wykrzyknęła siostra Cristiana i rzuciła się, by je wyściskać. Roxanne czuła się odrobinę niezręcznie... Przecież nie przyjaźniła się z Eleną... – O mój Merlinie! Co zrobiłaś z włosami? Są piękne! – Rumunka wypuściła je z objęć i zaczęła się zachwycać włosami Weasley.

– To moja zasługa. – Cristianowi udało się wtrącić swoje trzy sykle. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się namęczyliśmy, by osiągnąć taki... – gestem ręki wskazał na całą jej osobę – ...efekt!

Roxie bała się spojrzeć na Julesa... Obawiała się, że zobaczy w jego oczach pogardę lub coś w tym rodzaju... Ale nie mogła się powstrzymać.

Rodzeństwo Cioran zaczęło się przekomarzać, ale Roxie nie zwracała na nich uwagi. Mogła się tylko wpatrywać w zielone tęczówki chłopaka, który nigdy nie miał być jej...

Miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Twarz Julesa wyrażała czysty podziw i jeszcze coś, czego sama do końca nie rozumiała...

– Idziemy? – Z transu wyrwał ją Cristian, który postanowił być prawdziwym dżentelmenem i pomóc jej założyć kurtkę.

– Jasne! – wykrzyknęła, wyrywając z rąk chłopaka swoją własność (feminizm rządzi!) i sama się ubierając. – Panie przodem. – Wskazała mu ręką drzwi i zaczęła się śmiać z miny chłopaka. W międzyczasie próbowała ignorować pewną parę, która znów się do siebie przytulała. To miał być długi wieczór...

Impreza okazała się wyjątkowo udana. Nauczyciele, którzy byli o wiele bardziej wyluzowani niż ci w Hogwarcie, bawili się razem z nimi. Roxie nie miała pojęcia jakim cudem, ale po godzinie pojawił się alkohol... A instruktorzy nic z tym nie zrobili!

Dziewczyna spędzała czas ze swoim starym domkiem - oczywiście bez Sam i Hektora, którzy byli już chyba oficjalną parą... - ale Roxie miała to gdzieś. Nawet Maelys jej tak bardzo nie przeszkadzała. Alkohol może zdziałać cuda!

Udało jej się zgubić Julesa, Elenę, Cristiana i Isabelle, ale nie martwiła się tym za bardzo. Razem z Tobey'm i André ustanowiła nowy rekord w piciu wysokoprocentowych napoi.

Czuła się wspaniale, śmiejąc się z żartów swoich kolegów, obserwując innych ludzi, którzy wyglądali tak pięknie w świetle ogniska...

– Ej, Tobey! – Szturchnęła swojego rudego kolegę. – Ej, Angelo! – Udało jej się zwrócić na siebie jego uwagę. – Chyba się upiłam! – wykrzyknęła, zataczając się na niego lekko i śmiejąc się pod nosem.

– Weasley! Miałem właśnie to samo powiedzieć. – Chłopak uwiesił się na jej szyi, oblewając piwem przód jej koszulki. – Torres! – zwrócił się do ich brazylijskiego kolegi. – Ty chyba też się upiłeś, co?

Ciemnowłosy chłopak wyszczerzył się do nich w odpowiedzi, co chyba najbardziej pokazywał, w jakim był stanie... Na trzeźwo nigdy by tego nie zrobił.

Roxie zaczęła czuć dziwne rewelacje w swoim organizmie... Dopiero po sekundzie zorientowała się, że musi po prostu iść do toalety.

– Ej, Tobey! Idę siusiu! – krzyknęła mu do ucha i wstała na równe nogi. Od razu miała ochotę ponownie usiąść - zawroty głowy były potworne - ale dzielnie postawiła kilka kroków naprzód.

Z tego, co widziałam, każdy znajdował się w podobnym stanie, co ona... Miała nadzieję, że na ognisko nie przyszedł jej wujek... Ale po chwili zapomniała o tych myślach.

Stawiała ostrożnie nogi, między jej pijanymi kolegami. Nidzie nie widziała ekipy, z którą tutaj przyszła, ale stwierdziła, że to nie jej problem.

Nagle na kogoś wpadła.

– Pardon, koleżko! – powiedziała, uwieszając się na tej osobie i czując, że ramiona, które ją obejmują są zdecydowanie męskie.

Uniosła głowę i spostrzegła, że zna zielone oczy, które mgielnie się w nią wpatrywały.

– Jules! – wykrzyknęła i mocno się do niego przytuliła. Bo niby czemu nie? – Kopę lat, stary!

Chłopak musiał być równie mocno wstawiony, bo zamiast jej zwyczajnie odpowiedzieć lub ją odepchnąć - co podpowiadałaby jej trzeźwiejsza strona - to on przybliżył twarz do jej twarz i zaczął ją całować. I to jeszcze jak!

Roxie zatraciła się w tym pocałunku, zupełnie zapominając o pełnym pęcherzu. Pocałunek był bardzo namiętny; po sekundzie czuła się, jakby usta miały jej odpaść ze zmęczenia. Z każdym skradzionym oddechem, przybliżali się do siebie coraz bardziej. Dziewczyna musiała wspiąć się na palce, by mieć lepszy dostęp do jego ust. Chłopak delikatnie ją podniósł, przyszpilając ją do najbliższej ściany i wplatając palce w jej włosy.

Roxanne zupełnie zapomniała, że znajduje się na imprezie, gdzie wszyscy mogli ich zobaczyć... Miała w nosie nauczycieli, swoich kolegów i koleżanki, Cristiana i Elenę...

Nagle poczuła, że już się nie całuje z Julesem. Wydała głośny jęk zawiedzenia. Osunęła się w dół po ścianie, czując, że nogi dłużej nie utrzymają jej ciężaru i spojrzała w górę...

Jules wyglądał, jakby stracił przytomność; uwiesił się na ramieniu Cristiana, mamrocząc coś pod nosem. Nad Roxie stała bardzo zdenerwowana i, co najgorsze, bardzo trzeźwa Elena...

Widząc łzy w oczach dziewczyny, Weasley zdała sobie sprawę, co takiego narobiła.

– E–elena... – wymamrotała, zastanawiając się, dlaczego jej język z nią walczy. – Ja–ja pśeplasiam... – Chciała ją przeprosić, ale chyba nie najlepiej jej to wychodziło.

Rumunka spojrzała na nią smutno.

– Nie byliście sobą – powiedziała pewnie. Odwróciła się do swojego brata. – Zabierz stąd Julesa. Ja zajmę się Roxie, okej?

Roxanne ledwo zarejestrowała ten moment. Po chwili czuła już, jak dziewczyna ją podnosi i zaczyna prowadzić do wyjścia...

~~*~~*~~*~~

Sny to zabawna sprawa... Nikt nie jest w stanie do końca ich zapamiętać i nikt nie może za nie odpowiadać... Niektórzy ludzie wierzą, że każdy sen przedstawia jakąś sytuację z życia... Przeszłość lub coś, co ma się dopiero wydarzyć... A niektórzy dopatrują się w nich symboli i później sprawdzają, co mogą znaczyć.

Sny autorki nie wpasowują się w żaden z tych schematów... Nie wiem, jak to wygląda u was, ale moi bohaterowie tej nocy mieli bardzo interesujące sny...

Lily Potter marzyła o tym, że zostaje tancerką w świecie mugoli. Oczywiście, nie liczyło się to, że nigdy w życiu nie uczyła się tańczyć. W tym śnie skakała, obracała się i robiła rzeczy, o które nigdy by siebie nie podejrzewała...

Albusowi za to śniło się, że goni go wielki gofr, który ma zamiar go zjeść. Biegał po całej Wielkiej Sali i usiłował znaleźć syrop klonowy, który posłużyłby mu za broń palną...

Rose wciąż na nowo rozpamiętywała rozmowę ze swoją matką. Tylko, że w śnie Hermiona jej nie odpychała. Za to wyrastały jej wielkie kły, za pomocą których próbowała odgryźć córce głowę...

Fred latał na miotle. Nic niezwykłego...

James znajdował się w wielkim haremie razem z pięknymi kobietami. Takie sny to on lubił. A jedna z tancerek była bardzo podobna do pewnej blondwłosej dziewczyny...

Nott w swoim śnie bawił się z młodszą siostrzyczką lalkami. Niech ta przyjemna atmosfera was nie zmyli. Dla Alberta to istny koszmar. W końcowym momencie swojego snu sam się zmienił w lalkę. Wyglądał naprawdę uroczo w różowej sukience z dwoma kiteczkami...

Tamra rzucała nożami w tarczę. I wciąż od nowi i od nowa...

Roxie nie pamiętała tego, jak Elena położyła ją do siebie, do łóżka. Ani tego, że dziewczyna pomogła jej się przebrać w pidżamę. Śniło jej się, że idzie korytarzem. Skręca w prawo i otwiera jakieś drzwi... Wchodzi do pomieszczenia i widzi... toaletę. Leci i siada na klozecie. A później się budzi i przekonuje, że to jednak nie był sen...

Jest jeszcze jeden rodzaj snów. Sen, podczas którego nie możesz rozpoznać, czy śnisz... I moim zdaniem, takie sny są o wiele straszniejsze niż jakikolwiek nocny koszmar...

Nora siedziała na łące i plotła wianki ze stokrotek. Była tak skupiona na swoim zadaniu, że dopiero po pięciu minutach zorientowała się, że nie jest sama.

Spojrzała na Hugona, siedzącego obok niej.

– Długo tu jesteś? – spytała go, czując się odrobinę niezręcznie w jego towarzystwie. Nie wiedziała, skąd się to brało, ale miała wrażenie, że nie powinno go tutaj być.

– Nie mam pojęcia. – Chłopiec wzruszył ramionami. – A ty?

Nora zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że nie wie. Powiedziała o tym Weasley'owi.

– No widzisz... Chyba razem w tym utknęliśmy.

Przez kilka chwil - w śnie trudno było określić to w minutach - w ciszy robili wianki.

– Kiedy się ujawnisz? – zapytał nagle rudzielec.

– Ale z czym? – Nora znów była zdezorientowana.

– No przecież wiesz... – Chłopiec rzucił jej spojrzenie w stylu ,,nie zgrywaj się". – Nie rozumiem, dlaczego trzymasz to pod kloszem.

– Ale jakim kloszem? – Eleonorze nie podobały się mignięcia światła, które widziała kątem oka. – Hugo, co się dzieje?

– Masz coraz mniej czasu, Kasjopejo... Chyba się budzisz – stwierdził, jakby to było czymś oczywistym.

Nora siadła na łóżku, po raz pierwszy w życiu tak dobrze pamiętając swój sen. Ułożyła się ponownie na poduszkach, czując, że tej nocy już nie zmruży oka...

Hugo wziął głębszy oddech, ciesząc się, że w końcu ktoś go odwiedził. Nawet jeśli tylko we śnie...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro