Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patronus

Piątkowe śniadanie było dla Nory niezwykle męczące. Po tym, jak obudziła się - dziwny sen z Hugonem nie dawał jej spokoju - długo nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, mając wrażenie, że coś ważnego jej umyka...

O dziwo, rodzince udało się w komplecie pojawić na śniadaniu. Koło Nory siedziała Rose, która chyba miała równie ciężką noc, co ona. Głowa niebezpiecznie opadała jej na ramię, gdy wpatrywała się w owsiankę. Albus wyżywał się na swoim gofrze, dźgając go zapamiętale widelcem i mamrocząc coś o zagładzie całej gofrowej rasy. Fred, Lily i James rozmawiali ze sobą radośnie o... tak, zgadliście... Quidditchu. Domie i Molly - które do nich powróciły = paplały o jakimś przystojnym chłopaku z siódmego rocznika. Brakowało tylko Hugona...

Scorpius i Nott pomachali do niej niemrawo, gdy zerknęła na ich stolik. Tamara, wraz z Emmą, jadła śniadanie przy stole Puchonów... Nora zapragnęła, by ta piękna Rosjanka skończyła już posiłek i znów zaczęła jej pilnować... Nie chodziło o to, że się o siebie bała. Nie. Po prostu brakowało jej towarzystwa dziewczyny. Co było głupie, bo przecież zaraz miały mieć starożytne runy, na których siedziały razem. Jeszcze zdąży się zmęczyć jej towarzystwem.

Nie powiedziała przyjaciołom o swoim śnie. Czuła, że to nie jest coś, z czym powinna się afiszować. To ją Hugo odwiedził - jeśli naprawdę to się wydarzyło... - i chyba nie chciał, by od razu o tym rozpowiedziała. Zresztą dzieliła się z nimi już praktycznie wszystkim. Chyba nie zaszkodzi, jak niektóre sprawy zostawi jednak dla siebie. Ale co to do merliniej cholery miało znaczyć?! Niby z czym miała się ujawnić? Nic już nie rozumiała...

– Nora? Dobrze się czujesz?

Uniosła głowę, zdając sobie sprawę, że Dominique Weasley po raz pierwszy w życiu zwróciła się do niej bezpośrednio. Na twarzy siedzącej obok dziewczyny, malowała się szczera troska.

– Tak... To znaczy nie... Sama nie wiem – mruknęła, opierając podbródek na dłoni, postukując palcami po policzku i patrząc na siedemnastolatkę ze zrezygnowaniem.

– Masz urwanie głowy, co? Pamiętam, jaki szósty rok był męczący. – Domie zaczęła smarować rogalika dżemem. Molly gdzieś znikła, co może było przyczyną rozpoczęcia pogawędki przez dziewczynę.

– Szkoła nie jest taka zła. Martwią mnie... inne problemy. – Nie chciała za wiele zdradzać, ale nie zamierzała ignorować takiej szansy. Jakoś trudno było jej traktować Dominique jako część zwariowanej rodzinki Weasley&Potter. Wraz z Molly wydawały się na to za poważne i odległe... Dlatego cieszyła się, że dziewczyna do niej zagadała. Może przełamie te ich dziwne - i praktycznie zerowe - stosunki.

– Pewnie ma z tym coś wspólnego to, że Blaise Zabini zaginął, prawda? Jesteś z nim spokrewniona? Pisali o tym ostatnio w gazecie...

Ale Nora nie słyszała jej dalszej wypowiedzi. Tak podejrzewała, że jej ojciec zaginął, ale fakt, że informacja ta przeciekła do mediów, bardzo ją zaniepokoił. Co jeżeli już więcej go nie zobaczy? Nie przytuli go? Nie powie mu, jak bardzo go kocha i że już dawno mu wybaczyła? Nie usłyszy, jak szepcze w jej włosy, że jest jego najdroższym Promyczkiem? Pocieszało ją tylko to, że Blaise wciąż pozostawał zaginiony, a nie na przykład martwy...

Szybko pożegnała się z Domie i resztą ludzi, i udała się na swoją pierwszą lekcję.

~~*~~*~~*~~

Roxie czuła, że powinna być zaniepokojona faktem, że budzi się w nieswoim łóżku, ubrana w koszulę nocną, która zdecydowanie do niej nie należała... Różową, za długą i za ciasną. Ale ból głowy i ssanie w żołądku sprawiły, że zignorowała swe obawy.

Otworzyła oczy, intensywnie je mrużąc przed światłem, wpadającym do pokoju i bezczelnie rażącym ją po oczach. No jak tak można!? Gdzie podziały się jakieś zasady moralne? Ludzi z kacem słońce powinno trochę oszczędzić! Zwłaszcza, że było za zimno na tak ładną pogodę.

Usiadła na łóżku i od razu jęknęła, ganiąc się za taki głupi ruch. Jej głowę przeszył ostry ból. Syknęła pod nosem i zamarła na widok cudu natury, znajdującego się na szafeczce obok łóżka. Szklanka wody!

Łapczywie się do niej dorwała i jednym haustem wypiła. Otarła brodę z kropelek i rozejrzała po pokoju.

Był mniejszy niż jej własny. Ściany bladoróżowe, a meble białe. Pokój prezentował się zdecydowanie dziewczyńsko i elegancko. Oprócz mlecznobiałego, dużego, metalowego łóżka, z licznymi kocami, poduszkami i - o zgrozo - pluszakami, w pomieszczeniu znajdowały się: spora szafa, biurko, toaletka, manekin i dziwnie nie pasujący do reszty, stojący pod oknem, starodawny i mocno zniszczony stół. Był o tyle ciekawy, ponieważ zalegały na nim różnego rodzaju wazony, doniczki, sadzonki, wypełnione niezłą kolekcją roślinek... Na regale obok leżały posegregowane fiolki i pudełeczka, w których zapewne znajdowały się wyroby z tej flory. W pokoju wisiały także cztery przezroczyste kule, w których widniały książki, kosmetyki i inne drobiazgi.

Roxanne spróbowała przypomnieć sobie poprzedni wieczór... Czytała książkę, później przyszedł Cristian i Isabelle, a potem... Ognisko... I... Czy ona całowała się z Julesem?!

W jednej sekundzie odzyskała pamięć. Jak mogła być tak głupia?! Zapewne cała szkoła już wiedziała, że całowała się z zajętym chłopakiem... I Elena! Dziewczyna pewnie jej nienawidziła teraz! Roxie będzie musiała ją jak najszybciej przeprosić!

Spróbowała wyplątać się z pościeli, ale skończyło się na tym, że zaplątała się jeszcze mocniej. Zrezygnowana wlepiła wzrok w sufit, próbując odgonić łzy, które zaczęły napływać jej do oczu i starając się nie panikować...

Była taką idiotką! Myślała, że uda jej się znaleźć tutaj dom, ale jak zwykle musiała wszystko zepsuć. Najpierw zrobiła coś, co zdenerwowało Sam i ta się do niej teraz nie odzywała. Później postradała rozum i pocałowała chłopaka jej marzeń... No dobra - całowanie nie było złe. Najgorsze było to, jak się teraz czuła. Paskudnie, parszywie, jak zwykła sklątka tylnowybuchowa. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie wychodzić do ludzi...

Jej użalanie nad sobą przerwało wejście Eleny do pokoju. Dziewczyna rzuciła jej szybkie spojrzenie i udała się do swojego stołu. Roxie znieruchomiała. Nie mogła drgnąć, tak się denerwowała. Elena spokojnie coś przygotowała w miseczce, przelała to do kubeczka i podeszła do Weasley.

Cioran podała jej kubek i powiedziała:

– Wypij. Pomoże ci na kaca. – Posłała jej delikatny uśmiech i wsunęła do ręki napój. Siadła na łóżku obok i patrzyła wyczekująco.

– Em... Dzięki? – powiedziała niepewnie, biorąc pierwszego łyka. Przez myśl jej przeszło, że może dziewczyna próbuje ją otruć, by ukarać ją za poprzedni wieczór, ale łupanie w głowie zbyt przeszkadzało, by racjonalnie myśleć. Napój był smaczny; smakował delikatnie miętą z dodatkiem czegoś ostrzejszego. Roxie momentalnie przestała boleć głowa i poczuła się lepiej. – Naprawdę dziękuję – powiedziała, patrząc na nią uważnie.

Elena nie wyglądał na wściekłą. Zmęczoną, tak, ale nie wkurzoną. Co chyba było dobrym znakiem... prawda?

– Eleno, tak bardzo cię przepraszam... – zaczęła pośpiesznie, ale dziewczyna jej przerwała.

Ujęła ją delikatnie za dłoń i posłała smutny uśmiech.

– Chyba spodziewałam się, że coś takiego może się stać – mruknęła cicho Rumunka. Roxie spojrzała na nią zdumiona. – Jules pod wpływem alkoholu traci wszelkie hamulce... Niestety zniknął mi z oczu tylko na pięć minut i od razu znalazł sobie ofiarę... W tym przypadku ciebie... – Znów się do niej smutno uśmiechnęła. – Bardzo przepraszam cię za jego zachowanie. Znając życie, to dzisiaj nie będzie o niczym pamiętać. Nie martw się już tak bardzo. Znalazłaś się w złym czasie, o złej porze. – Elena przytuliła ją delikatnie.

Roxie odetchnęła z ulgi... Nie była na nią wściekła! Weasley nie rozumiała, jakim cudem, ale nie zamierzała się kłócić z darem od losu. Choć, oczywiście jej głupie, zwariowane i pomieszane uczucia - musiały jej wypomnieć - że prawdopodobnie to był tylko przypadek, że Jules ją pocałował. Z tego, co mówiła Elena wynikało, że mogłaby być to każda inna dziewczyna.

– Często mu się to zdarza? – spytała, czując się już bardziej swobodnie.

– Niestety. – Elena się skrzywiła. – Prawdopodobnie to mnie wtedy szuka... Ale mieszają mu się osoby i trafia na takie biedne dziewczyny jak ty. Chyba najlepiej będzie, jak o tym zapomnimy.

– Chyba tak – mruknęła Roxie, skubiąc skrawek koszuli nocnej.

Elena zaczęła nawijać, o tym, jak to bardzo kocha Julesa, ale jakim jest czasami idiotą, podczas gdy Roxie próbowała jakoś przygotować się do wyjścia. Niedługo zajęcia się rozpoczynały, a nie miała przy sobie żadnych książek.

Zastanawiała się tylko, czy Elena kiedyś się domyśli, jak wielki ból sprawiała jej każdym swoim słowem...

~~*~~*~~*~~

– Co to za akcja z tobą i Jamesem? – spytała cicho Tamara, pochylając się nad tłumaczonym przez nie zdaniem.

Starożytnych run uczyła Tatiana Pontner - dobrotliwa starsza pani, w różowych rogowych oprawkach wysadzanych diamencikami na brzegach i swetrach w każdym kolorze tęczy. Uwielbiała także spódnice do kolan, które wyglądały jak bardzo brzydkie koce oraz fikuśne tiary na głowę, które ozdabiała kolorowymi piórkami... Ale o gustach podobno się nie dyskutuje.

Traktowała ich raczej ulgowo, zadając im tylko zdania do tłumaczenia w parach. Sama w tym czasie czytywała z wypiekami na twarzy nowe wydania Czarownicy.

– Jaka akcja? – mruknęła, nie za bardzo zainteresowana tym, co mówi do niej koleżanka. Właśnie próbowała przetłumaczyć jedną frazę, co wcale nie było takie łatwe!

– Wiesz... James od rana lata po zamku i chwali się każdemu, kto mu stanie na drodze, że umówił się z tobą na randkę. To prawda? – Ciemne oczy Tamary wyglądały groźnie, gdy wpatrywała się w nią z oczekiwaniem.

Dopiero po sekundzie Eleonora zorientowała się, co przyjaciółka do niej mówi.

– On co?! – wykrzyknęła odrobinę za głośno. Zignorowała spojrzenia innych uczniów, zupełnie zapominając o runach i nachyliła się nad Rosjanką. – Merlinie... Co za idiota... – powiedziała cicho i ukryła twarz w rękach.

Nie wiedzieć czemu, ta informacja bardzo ją zirytowała. Znała Jamesa, ale miała nadzieję, że pozbył się już takich dziecinnych nawyków. Chwalił si, jakby była jego nową zabawką! Którą... chyba nie była?

– Czyli to prawda. – Wystarczyło, że spojrzała na twarz Nory i już znała odpowiedź. – Pisklaku, wiesz, w co się pakujesz?

Eleonora zastanowiła się nad tym pytaniem... Czy wiedziała? Musiała przyznać, że bardzo ciekawiło ją, jak będzie się czuć na ich pierwszej prawdziwej randce. Była kiepska w tych sprawach. Mimo spędzonego czasu w Hogwarcie nadal nie potrafiła zauważyć, gdy chłopak próbował z nią flirtować lub - Merlinie, chroń ją! - chciał ją gdzieś zaprosić. Miała już kilka takich sytuacji, które kończyły się zazwyczaj tym, że Albus, Fred lub Rose, którzy jej towarzyszyli, wybuchali śmiechem i pytali się, dlaczego spławiła w tak okrutny sposób jakiegoś chłopaka... Ej! Ostatnio jeden ją zapytał -Michael Bell, kolega z drużyny - czy może miałaby ochotę spędzić z nim trochę czasu po kolacji. Powiedziała mu - w swojej naiwności - że nie ma problemu i zapytała się, czy mogą zabrać ze sobą Albusa, z którym była już umówiona. Nie wiadomo dlaczego, chłopak bardzo się zmieszał i uciekł... Dopiero później Rose uświadomiła jej, że prawdopodobnie chodziło mu o coś więcej, niż tylko o przyjacielski spacer. Dlaczego ci chłopacy musieli być tacy tajemniczy?! Nie mógł od razu powiedzieć, o co chodzi...?

Można więc stwierdzić, że przygody Nory z płcią przeciwną były naprawdę beznadziejne.

– Jesteś tam? – Zamrugała oczami, gdy Tamara pstryknęła jej palcami przed twarzą.

– Tak, tak. – Dziewczyna poprawiła się na krześle i udała, że przegląda swoje notatki.

– Nie chcę się wtrącać... – zaczęła Rosjanka i uśmiechnęła się sarkastycznie, gdy Nora rzuciła jej powątpiewające spojrzenie. – Dobra. Jak najbardziej chcę się wtrącić, malysh. Muszę cię odrobinę sprowadzić na ziemię. James nie jest dobrym chłopakiem dla ciebie.

Zabini cała się spięła na te słowa i posłała jej ostre spojrzenie.

– Nie jest dobrym? W sensie, że na niego nie zasługuję? – zapytała jadowicie.

Ostry ton nie zrobił na Tamarze wrażenia. Wciąż się do niej bezczelnie uśmiechała, ale w jej oczach błysnęło coś dziwnego. Troska?

– Nie jest dobrym, bo nie chcę, by cię zranił. – Uśmiech na jej twarzy zamarł, a Nora po raz kolejny nie mogła uwierzyć, że trafiła na tak wspaniałą przyjaciółkę.

Ścisnęła jej rękę i delikatnie się do niej uśmiechnęła.

– Pójdę się z nim jutro spotkać. Ale tylko po to, by sprawdzić, jak to będzie... Okej? A jeśli coś mi się stanie, to masz pozwolenie, by go wykastrować.

Śmiercionośny grymas na twarzy Tamary, jakoś zdołał poprawić jej humor.

– Mam? Trzymam cię za słowo, Pisklaku.

~~*~~*~~*~~

– Nawet nic nie mów – warknęła, wchodząc do klasy i rzucając torbę na ławkę. Christian posłał jej głupkowaty uśmiech, na widok którego Roxie miała ochotę walnąć go krzesłem lub mocno pokopać w pewną część ciała...

– Czyżby mały kac komuś przeszkadzał? – Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy posłał mu swój najlepszy, morderczy wzrok i pacnęła dłonią w głowę. – Au!

Roxie wątpiła, by naprawdę go to zabolało, ale kąciki ust uniosły jej się mimowolnie, gdy patrzyła, jak chłopak rzuca jej spojrzenia zbitego psiaka i masuje się po głowie.

Siadła koło niego na krześle, rzuciła się na ławkę i ukryła głowę w zgięciach łokci, jęcząc nad swoim okrutnym losem... Może przekona wujka Charliego - z którym miała mieć właśnie Badania nad Smokami - że jest niedysponowana lub coś... A on ją odeśle do ciepłego i wygodnego łóżeczka...? Plan doskonały!

Poczuła, jak ktoś ją tyka w bok. Warknęła tylko, nie patrząc na bardzo irytującego idiotę.

– Roxie... Wstawaj, Wojowniczko... Szkoda dnia. – Żałowała, że nie ma pod ręką jakiegoś naprawdę wielkiego i ciężkiego słownika, który pomógłby jej się pozbyć jego słodkiego głosiku znad ucha. A zwłaszcza, gdy zaczął śpiewać. – Panie Harry... Panie Harry... Z martwych wstań! Z martwych wstań! Wszyscy Śmierciożercy cię biją! Wszyscy Śmierciozercy cię biją! Vol, de, mort! Vol, de, mort!

– Serio? – Roxanne musiała unieść na to głowę. Nienawidziła tej piosenki. – Mógłbyś nie śpiewać o członkach mojej rodziny? I dać mi spać? Proszę, błagam i z góry dziękuję!

– A może wolisz piosenkę o tobie i Julesie... Bo ja naprawdę mogę... – Uderzony w brzuch, jęknął głośną, kuląc się i przyciskając rękę do obolałej części ciała. – Dziewczyno! Zwariowałaś?!

– Ciesz się, że to nie była inna część ciała. – To go na kilka sekund uciszyło. Lecz po chwili...

– Twój kochaś przyszedł – syknął jej do ucha i szybko odsunął się na bezpieczną odległość.

Roxie miała ochotę ponownie jęknąć. Jules wyglądał dobrze nawet z czerwionymi obwódkami wokół jego zielonych oczu i bladą twarzą. Wszedł do sali jakby nigdy nic i siadł koło Cristiana.

Dziewczyna starała się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Zaczęła bawić się swoim warkoczem - Afro jeszcze do końca nie powróciło i udało jej się w miarę porządnie związać kłaki - później skubać swoją czerwoną bluzkę, stukać palcami w czarne dżinsy, by na końcu dorwać się do suwaka jej skórzanej kurtce i irytująco go zapinać i rozpinać...

– Hej, Rox. – Schrypnięty głos zdecydowanie należał do Flamela. – Widzę, że jesteś tak samo nieżywa, jak ja. – Chłopak wyciągnął z torby butelkę wody i wziął wielkiego łyka. – Możecie mi powiedzieć, co się wczoraj wydarzyło?

Roxie zerknęła na drzwi, marząc, by jej wujek w końcu się w nich pojawił. Nie miała ochoty omawiać ich pijackich zabaw właśnie w tym momencie...

Gdy ratunek nie nadszedł, dziewczyna musiała zmusić się, by jednak zerknąć na chłopaka. Poczuła, jak Cristian pod ławką chwyta ją za rękę i delikatnie ściska. Zazwyczaj nie lubiła takich gestów i nadal wściekała się na niego za jego głupie zachowanie, ale w tym momencie naprawdę przepełniała ją wdzięczność za okazane wsparcie. Zapewne mógł wyczuć jej emocje, które dla niej samej były zbyt skomplikowane...

– Ty... Nie pamiętasz? – spytała cicho, zastanawiając się, jaką odpowiedź chciałaby usłyszeć. Z jednej strony, cieszyłaby się, gdyby powiedział, że pamięta... Może to by coś zmieniło w ich dziwnych i napiętych relacjach? Może przekonałaby się, czy mu na niej zależy chociaż tak odrobinę? Z drugiej strony... Mając w pamięci to, jak Elena ją dobrze potraktowała, jej smutny uśmiech i całą dobrość, która od niej biła... Merlinie! Błagam, by nie pamiętał!

– Nie mam pojęcia, jak wyglądał wczorajszy wieczór... Co znaczy, że musiała być naprawdę niezła impreza, a ja jak zwykle za mocno się upiłem... – jęknął przeciągle, patrząc na nich z bólem.

Ten moment, na wejście smoka, wybrał bardzo spóźniony i w ogóle nierozumiejący mentalnych poleceń Charlie Weasley.

– Cześć, dzieciaki! Dzisiaj zaczniemy lekcję przygotowawczą. Do czego? Otóż na następnych zajęciach pójdziecie poznać swoje smoki. Panna Sora - jedna z Opiekunów Smoków - stwierdziła, że młode są już gotowe... A później pan Heal nauczy was na nich latać. – Zaśmiał się pod nosem na widok ich podekscytowanych twarzy. – Ale to już raczej po przerwie świątecznej. A teraz pomówimy o...

~~*~~*~~*~~

Ciemnowłosa dziewczyna szła dumnie przez korytarz, potrząsając swoimi długimi włosami i uśmiechając się zalotnie, do mijających ją chłopaków. Ostatnio w ogóle nie miała ochoty na flirt, ale jakieś pozory trzeba było utrzymać...

Westchnęła przeciągle, czując zbliżającą się migrenę.

Potrzebowała cukru. Zdecydowanie.

Zaczęła szamotać się ze swoją ciężką torbą, przeklinając po rosyjsku i zastanawiając się po co jej te wszystkie książki. Musiała szczerze przyznać, że nie radziła sobie na zajęciach tak dobrze jak Rose czy Nora... Odrabiała systematycznie zadania domowe i naprawdę się starała, ale niektóre rzeczy nie wchodziły jej do głowy. Wyjątkiem była Obrona przed Czarną Magią, bo do tego od zawsze miała talent. Może właśnie na tym to polegało? Bóg, Merlin, czy w co tam wierzą czarodzieje - tak, jakby ją to obchodziło - daje ci punkty bonusowe tylko w jednej dziedzinie. Dobrze by było, gdyby mógł od razu powiadamiać o swoich planach, ograniczeniach i limitach wredne ciotki takiej osoby...

Jest! W końcu znalazła ostatnią Czekoladową Żabę! Będzie musiała jutro uzupełnić swoje zapasy. Zwłaszcza, że w poniedziałek wracała do domu...

Nagle poczuła, że się o coś - lub kogoś - potyka... Lawirowanie między uczniami, grzebanie w torbie i niezwracanie uwagi na otoczenie, zwłaszcza w wysokich czółenkach, nie było dobrym pomysłem...

Zachwiała się i byłaby upadła, ale ktoś ją przytrzymał. Uniosła głowę, by nawrzeszczeć na tę osobę, ale zamarła, gdy zdała sobie sprawę, że zna zielone oczy, które się w nią wpatrują.

– Al? – spytała zdziwiona, zapominając, że miała być wściekła.

– Tamara? – powtórzył tak samo głupio Potter.

Wpatrywali się w siebie jeszcze przez kilka sekund, gdy dziewczyna zdała sobie sprawę, że chłopak wciąż trzyma ją w ramionach, co było dziwnie peszące.

– Jeśli już wiemy, jak mamy na imię, to może byś mnie puścił, co? – powiedziała sarkastycznie, patrząc na niego spod uniesionych brwi.

– Jasne. – Potter szybko odepchnął ją od siebie, co było grubiańskim zachowaniem. Po chwili musiał złapać ją ponownie za łokieć, by znów się nie wywróciła.

– Prawdziwy z ciebie dżentelmen! – warknęła, wyrywając się i odsuwając się pospiesznie. Miała ochotę wyjąć swoją kolekcję noży i powoli go na nie nadziewać... – Co ty tutaj w ogóle robisz? – spytała podejrzliwie, zdając sobie sprawę, że chłopak powinien kierować się teraz na zielarstwo, które było w odległej części zamku; jako dobry szpieg znała rozkład dnia każdego z przyjaciół Nory.

– Em... Czekam na kogoś. – Albus lekko się zarumienił, co wydało się Tamarze jeszcze bardziej podejrzane.

– Pod damską toaletą? – Uniosła brwi wyżej.

Nie przepadała za Potterami. Albus nie był taki zły, ale miała zamiar, dla samej zasady, nie przywiązywać się do niego i w żadnej mierze nie traktować go ulgowo. Zresztą wydawał się być strasznie irytujący i wciąż dziecinny. Tamara zdecydowanie nie miała ochoty spędzać z nim więcej czasu, niż było to konieczne. Zrobiła już wielki wyjątek dla Emmy, którą naprawdę mocno lubiła i dla Eleonory... Inni osobnicy nie wchodzili w grę.

– Tak, bo ja... – zaczął się tłumaczyć, a później zamilkł na moment. – Zaraz... Wcale nie muszę ci tego mówić!

– Jasne, Einsteinie. – Wywróciła oczami na jego głupotę. – Ale ja mogę pójść na przykład do takiej Nory i poprosić, by przyparła cię do muru... – Wiedziała, że już trochę przesadza, ale widok irytacji na twarzy chłopaka był tego wart.

Albus posłał jej mordercze spojrzenie.

– Nie boję się Nory – mruknął. Widząc, że Tamara już otwiera usta, by coś powiedzieć, dodał: – No dobra, dobra! Czekam na koleżankę! – wykrzyknął, wyrzucając ręce w powietrze i piorunując ją wzrokiem. – Zadowolona?

– Koleżankę...? – Posłała mu tajemniczy uśmieszek. – Jaką koleżankę...?

Al jęknął głośno, zanurzając dłoń w swoich czarnych włosach i czochrając je gwałtownie.

– Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego Nora się z tobą zadaję! Jesteś męcząca! Koleżankę z mojej klasy, z którą umówiłem się jutro na wyjście do Hogsmeade – wyjaśnił, do końca nie wiedząc, dlaczego jej to mówi. – A teraz możesz sobie pójść? Znaleźć inną ofiarę? Proszę? – Tamara ugięła się lekko pod jego błagalnym wzrokiem, choć ludziom by powiedziała, że po prostu się znudziła.

Odwróciła się na pięcie, odwinęła Czekoladową Żabę i wgryzając się w jej głowę, oddaliła się korytarzem.

~~*~~*~~*~~

– Wciąż nie mogę uwierzyć, że mnie tak potraktowała...

Rose powtórzyła to zdanie po raz kolejny tego dnia. Czuła się tak bardzo źle... Poczucie winy ją zżerało... Nie powinna denerwować mamy... Przecież wiedziała, że Hermiona miała już za dużo na głowie. Ale nie mogła nic poradzić na to, że miała wrażenie, iż coś było bardzo nie tak...

Scorpius posłał jej zmartwione spojrzenie.

Siedzieli razem na klatce schodowej, prowadzącej do jednej z nieużywanych wież. Postanowili być bardziej ostrożni, odkąd po zamku grasowała matka Rose.

– Rosie. – Przysunął się bliżej, obejmując ją w talii i przyciągając do swojej piersi. Dziewczyna westchnęła i wtuliła się w niego mocno. Scorpius nie mógł nie zauważyć, jak bardzo jego Różyczka ostatnio schudła. – Nie zamartwiaj się już tak. – Nie chciał jej wmawiać, że wszystko będzie dobrze, bo nie był tego pewny. Wiedział tylko, że dziewczyna ma już za dużo na głowie, by wciąż przejmować się rozmową z matką. – W poniedziałek wracacie do domu. Wtedy będziesz mogła z nią porozmawiać i wyjaśnić tę sprawę. Jestem także przekonany, że twój tata uspokoi trochę Hermionę.

– Chyba masz rację. – Zadrżała lekko, gdy chłopak cmoknął ją w czubek głowy. – Jak ja bez ciebie wytrzymam!? Te dwa tygodnie będą prawdziwą męczarnią...

Scorpius lekko się zaśmiał i w odpowiedzi mocno ją pocałował. Udało mu się odgonić, na kilka minut, złe myśli...

~~*~~*~~*~~

Roxie wiedziała, że odrobinę przesadziła... Ale tamten chłopak naprawdę mocno ją wkurzył! I, oczywiście, znów musiała nabroić... A zaczęło się od...

– Nie!

– Tak!

– Nie!

– Tak!

Roxanne i Cristian posłali sobie wrogie spojrzenia.

Dziewczyna położyła ręce na stole i pochyliła się do przodu, przybierając poważną minę.

– Nie możesz się ze mną o to kłócić – warknęła cicho.

– Jasne, że mogę. Zwłaszcza, gdy się mylisz! – odpowiedział jej w podobnym tonie.

– Cristianie Nie Znam Twojego Drugiego Imienia Cioranie... Nie możesz być poważny... To chyba jasne, że Czekoladowe Żaby są o wiele lepsze od Sowich Piór! Żaby są czekoladowe i do Merlina masz przy nich karty kolekcjonerskie! – Roxanne dalej obstawiała przy swojej racji.

– Mylisz się. Sowie Pióra, które są o smaku najpyszniejszej truskawki świata i są nowsze niż te stare ropuchy, smakują o wiele lepiej niż Czekoladowe Żaby! I one mogą la–tać! Czy twoje żaby to potrafią? Nie! Po prostu przyznaj mi rację, Annie!

– Nie mów na mnie Annie!

Cały stolik patrzył na ich dziecięcą kłótnię z uśmiechami na twarzy. Dwójka ich przyjaciół była bardzo wygadana i uparta, dlatego ich sprzeczka tym bardziej bawiła resztę.

Tym razem mieli lunch w tym samym czasie, więc przy stoliku nie brakowało Julesa i Eleny - pogrążonych w cichej rozmowie - Isabelle, Tobey'go, Hisatu Otsu, którego Roxie od dawna nie widziała, Andrei - który przestał już udawać, ze ich nie lubi - i o dziwo jednej z afrykańskich bliźniaczek, Zuri - tej, która nie została wyrzucona.

Obiad przebiegał w przyjemnej atmosferze i nawet widok Sam i Hektora, którzy przeszli obok ich stolika, nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem, nie mógł zepsuć Roxie humoru.

Wszystko wyglądałoby bardzo pięknie, gdyby nie...

Do ich stolika podeszła Maelys Verges w towarzystwie jakiejś wysokiej, chudej i groźnie wyglądającej dziewczyny i chłopaka, którego Roxie szczerze nienawidziła.

Jak poznała Boba Turysa? Nie było to takie trudne, biorąc pod uwagę jego mięśnie, głupkowaty wyraz twarzy i opinię największego tyrana w szkole. Był na ostatnim roku i upodobał sobie znęcanie się nad młodszymi ,,kolegami i koleżankami". Słowem: idealne towarzystwo dla Maelys.

Blondynka uśmiechnęła się do nich fałszywie i objęła wzrokiem cały stolik.

– No, no, no... Milo mi was widzieć, moi drodzy koledzy! – Roxie miała ochotę puścić pawia, słuchając jej słodziutkich słów.

– Czego chcesz, Landryno? – warknął Cristian, wyprzedzając Weasley, która planowała spytać się o to samo. Choć ona zapewne użyłaby ostrzejszych słów...

– Ja? – Wskazała na siebie dłonią i ściągnęła usta w dziubek. – Nic specjalnego. Chciałam się tylko zapytać, jak czujecie się po wczorajszym Ognisku...

Roxie od razu zorientowała się, o co chodzi... Zadowolony uśmiech Maelys wyraźnie mówił, że ma zamiar powiadomić Julesa, co takiego wyprawiał poprzedniego wieczoru... Dziewczynie zrobiło się niedobrze.

– To raczej nie twoja sprawa – powiedziała twardo Elena. Roxie nie miała pojęcia, że ta łagodna dziewczyna może być tak stanowcza.

– Jak to nie moja? Jako dobra koleżanka muszę pomóc biednemu Flamelowi, który widocznie ma problemy z pamięcią...

Jules zamrugał kilka razy powiekami i spojrzał na nią zdziwiony.

– Ale o co ci chodzi? – spytał powoli.

– O nic. Maelys lubi swoją twarz, taką jaka jest, więc teraz się zamknie i grzecznie stąd odmaszeruje... Prawda, skarbie? – Roxie posłała blondynce groźne spojrzenie i uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy ujrzała cień niepewności na jej twarzy.

Wtedy musiał odezwać się głupi Bobby...

– Nie mów tak do niej – warknął, a Roxanne była pod wrażeniem... Z tak obitą mordą wielkim wyczynem było mówienie. – Zresztą już każdy chyba wie, że jesteś dziwką, która całowała się z...

Ale nigdy nie skończył tego zdania. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, co się dzieje - lub w jakiś sposób zareagować - Roxie zrzuciła się na mięśniaka z głośnym wrzaskiem Giń! Jak teraz o tym myśli, to przecież mogła po prostu strzelić w niego jakimś paskudnym zaklęciem i byłoby po sprawie... Ale wtedy walka na pięści bardziej jej odpowiadała.

Przez kilka sekund świat zamarł. O dziwo, Bobby się nie bronił. Leżał pod nią, zasłaniając ramionami twarz, a ona go waliła, kopała i chyba nawet raz ugryzła. Cała sala zamarła.

Do Roxie przestały dochodzić dźwięki. Czuła tylko swoją wściekłość i wielką satysfakcję.

Zmysły jej wróciły dopiero, gdy ktoś ją ściągnął z chłopaka i mocno przytrzymał. Miała ochotę walczyć i z tą osobą, ale głośny wrzask Uspokój się! uświadomił jej, że trzyma ją Cristian, a nad nimi stoją prawie wszyscy nauczyciele...

Miała przechlapane.

~~*~~*~~*~~

Nora wpatrywała się, w leżący przed nią zestaw.

– Jesteście pewne? – spytała odrobinę piskliwym głosem, patrząc niepewnie na Tamarę, Rose, Emmę, Amy i Andy.

Nieubłaganie zbliżała się randka z Jamesem. Oczywiście, jej podekscytowane koleżanki postanowiły pomóc...

Bluzka, którą dla niej wybrały, miała zdecydowanie za duży dekolt. Była cała czarna z koronkowymi plecami. Nora z przodu nie miała za wiele do pokazania, więc dekolt wydał jej się przesadą. Do tego obcisłe dżinsy, w których jej tyłek prezentował się naprawdę nieźle... Wysokie kozaki - Zabini walczyła, by nie dostać obcasów - na leciutkiej platformie, leżały obok łóżka, czekając by je ubrała.

– Jasne! Wskakuj w te ciuszki, a później zajmiemy się twoją fryzurą i makijażem. – Amy wcisnęła jej w ręce ubrania i pchnęła w kierunku toalety. – I załóż do tego czarny stanik!

Nora mruknęła, że już się robi i postanowiła sobie, że następnym razem, jak będzie się wybierać na randkę, to powie o tym tylko Albusowi... I to z nim będzie się szykować!

Po kilku minutach wyszła z toalety, stwierdzając, że wygląda całkiem nieźle. Siłą woli się powstrzymywała, by nie chwycić za przód bluzki i nie podciągnąć jej pod samą brodę.

Emma zajęła się włosami. Za wiele nie musiała robić. Rozpuściła je i umodelowała na delikatne fale.

Tamara zrobiła makijaż; Nora nie ufała w tej kwestii Amy i Andy. Już po kilku minutach jej zwykle białe rzęsy były pomalowane czarnym tuszem, na policzkach, w subtelny sposób, widniał róż, a usta prezentowały się bardzo kusząco w różowym odcieniu...

– No! Chyba jesteś gotowa! – Rose posłała jej promienny uśmiech. – Leć na randkę!

– Bądź grzeczna i uważaj na siebie. – Słowa Tamary.

– Miłej zabawy. – Emma lekko ją uścisnęła.

– Nie całuj się na pierwszej randce. – Amy jakoś spokojnie przyjmowała to, że Nora umówiła się z jej byłym, na co dziewczyna nie zamierzała narzekać.

– I pamiętaj, żeby się zabezpieczyć! – Z tym okrzykiem Andy wypchnęła ją za drzwi.

Nora tylko obejrzała się za siebie, chwyciła mocniej kurtkę i zbiegła do holu.

Nerwy ją zżerały. Całą noc zastanawiała się, o czym powinna z Jamesem rozmawiać, jak się zachowywać... Wyobrażała sobie różne scenariusze ich spotkania... Czy któryś się spełni? Miała nadzieję, że nie, bo w jednej z wersji zapominała założyć spodni i wszyscy ludzie w wiosce się z niej śmiali...! Spojrzała w dół i odrobinę się uspokoiła, gdy się upewniła, że nie brakuję żadnej części garderoby.

James czekał koło drzwi. Uśmiechnął się na jej widok i powiedział, że ślicznie wygląda.

Nora zarumieniła się na ten komplement.

Potter prezentował się bardzo dobrze z jego brązowymi, rozczochranymi włosami, iskierkami radości w czekoladowych oczach i szelmowskim uśmiechu na twarzy. Miał na sobie czarne dżinsy i sweter w tej samej barwy, z dekoltem w serek, który idealnie uwydatniał jego klatkę piersiową i mięśnie...

Zorientowała się, że za długo się na niego gapiła.

– Podoba ci się to, co widzisz? – zapytał ją ze śmiechem.

Eleonora postanowiła wyluzować i cieszyć się tym dniem najlepiej, jak potrafi.

– Wydaje mi się, że znasz odpowiedź. – Posłała mu zalotny uśmieszek i chwyciła go za ramię.

Droga do wioski przebiegła im w bardzo przyjemny sposób. Szli pod wiatr, przeklinając śnieg i mróz, ale śmiejąc się i rozmawiając. Dziewczynie jakoś udało się zapomnieć, że była z Jamesem na randce. Czuła się z nim bardzo dobrze i swobodnie... Ale wciąż miała wątpliwości, czy jej uczucia do chłopaka były właściwe...

Hogsmeade prezentowało się dla niej w wspaniały sposób. Nigdy nie była w takiej miejscowości. Wszędzie czarodzieje! Na początku roku ten fakt, bardzo by ją zaniepokoił i przeraził, zwłaszcza, że na ulicach panowały spore tłumy. Ale nowa Nora miała to w nosie.

Wszystko ją zachwycało. Stara biblioteka i antykwariat tylko z czarodziejskimi rzeczami? Cudo! Choć James wyraźnie się nudził i narzekał, gdy myszkowała między półkami. Miodowe Królestwo? Najwspanialsze miejsce na ziemi! Kupiła tyle słodyczy, że powinny jej wystarczyć do końca życia. Sklep z żartami, który należał do wujka Jamesa? Był bardzo w porządku. Choć zdaniem Nory spędzili tam za dużo czasu...

Na końcu skierowali się do Trzech Mioteł, gdzie wypili kilka kufli kremowego piwa i z których wyszli po kilku godzinach. Na dworze robiło się już ciemno.

– Jak się bawisz? – zapytał James z uśmiechem na twarzy.

– A bardzo dobrze. Dziękuję, że pytasz. – Uśmiechnęła się do niego łobuzersko i szturchnęła go ramieniem. – A ty, panie Potter?

– Jest idealnie. – Na potwierdzenie tych słów złapał ją za rękę i zatrzymał. – Nora... Ja...

Ale dziewczyna nie dowiedziała się, co chciał jej powiedzieć.

Nagle zrobiło się strasznie zimno. Znaczy zimniej, niż byłoby to naturalne. Znajdowali się na drodze, prowadzącej z wioski do zamku. W pobliżu żadnej żywej duszy.

Dziewczyna odczuła straszliwy smutek. Jakby cała radość zniknęła ze świata i już nigdy nie miała powrócić. Nigdy wcześniej się tak nie czuła.

– James. Co...? – Chciała się spytać, co się dzieje, ale chłopak ją uciszył. Wyjął z kieszeni różdżkę i teraz mocno ściskał ją w dłoni, rozglądając się po okolicy.

– Cicho – mruknął. – Muszę iść to sprawdzić. Zaraz wracam, okej? – I już go nie było.

Nora nie mogła w to uwierzyć. Zostawił ją!

Skostniałymi palcami, wygrzebała różdżkę i wyciągnęła ją przed siebie.

Starała się nie panikować, ale strach dosłownie ją sparaliżował. Wiedziała, że nie poradzi sobie, jeśli coś lub ktoś ją zaatakuje.

Po lewej stronie - w kierunku, w którym odbiegł James - ujrzała srebrny blask. Ale nie była w stanie się na nim skupić.

Nagle przed nią wyrósł ciemny kształt. Zjawa powoli się do niej zbliżała. Chciała wykrzyknąć imię Jamesa, ale była tak przerażona, że nie zdołała. Zaczęła się powoli cofać, zdając sobie za późno sprawę, że stwórem, który ją atakuje był...

Dementor.

Jedynym sposobem, by go odgonić było wyczarowanie patronusa, ale Nora niestety nie umiała tego zrobić... Nigdy nie uczyła się tego zaklęcia i po prostu wiedziała, że w tym momencie nie byłaby wstanie tego uczynić.

Dementor już się nad nią pochylał. Unosił się w powietrzu, a jego ciemna szata powiewała na wietrze. Starała się nie myśleć o ustach, znajdujących się pod kapturem. Czuła jego zimny oddech... Musiał być bardzo głody, jeśli zaryzykował pojawienie się w okolicy szkoły.

Wyciągnęła przed siebie różdżkę, drżąc na całym ciele i modliła się o jakiś cud...

I cud się wydarzył.

Usłyszała w głowie delikatny i znajomy szept: Expecto Patronum i z końca jej różdżki wyskoczył srebrny niedźwiadek, który wbiegł na dementora, skutecznie go odganiając.

Po sekundzie było po wszystkim.

Eleonora osunęła się na ziemię, zastanawiając się, jakim sposobem jeszcze żyje... Położyła głowę na kolanach i wybuchła głośnym płaczem.

W takiej pozycji znalazł ją James.

– Nora! Nic ci nie jest!? – wykrzyknął, opadając obok niej na kolana i mocno ją przytulając.

– Ty... Ty... mnie zostawiłeś! – Zaszlochała jeszcze głośniej.

– Przepraszam – mruknął, głaszcząc ją po głowie. – Ale tam były cztery dementory. Szybko się z nimi rozprawiłem i do ciebie wróciłem.

– I w tym czasie jeden próbował wyssać moją duszę! – zawyła jeszcze głośniej.

James wciągnął gwałtownie powietrze, blednąc na twarzy.

– Nie miałem pojęcia... Przepraszam... Ja...

Nora spróbowała się uspokoić. Wzięła kilka oddechów i przetarła zimną dłonią twarz.

– Dobrze. Nic się nie stało. Wracajmy do zamku.

James pomógł jej się podnieść i przytulił ją do swojego boku.

– Głupie dementory... Odkąd nie pilnują już więźniów w Azkabanie, często robią ludziom takie numery! Dobrze, że nic ci się nie stało! Od razu jak wrócimy, napiszę do taty, by się tym zajął i...

Ale Nora już go nie słuchała. Marzyła, by znaleźć się w zamku. Dlaczego zawsze muszą jej się przytrafiać takie rzeczy?! I do kogo należał ten patronus?

Mimo że nigdy nie wyczarowała patronusa, była pewna, że mały niedźwiadek do niej nie pasował... I czyj głos usłyszała?

Pytań wciąż przybywało, a odpowiedzi wciąż brak.

~~*~~*~~*~~

Tamara, tak jak planowała, wybrała się do wioski po słodycze.

Wyszła z zamku zaraz po Norze - miała nadzieję, że James jej nie skrzywdzi... Ale nie zamierzała już się zamartwiać, mimo że miała złe przeczucia.

Potrząsnęła głową, robiąc kolejny krok przez zaspę śniegu. Była Rosjanką, więc zimno nie było dla niej straszne, ale nie lubiła go... Miała nadzieję, że wiosna przyjdzie w tym roku szybko.

Nie chciała wracać do kwatery LOCHu. Bardzo dobrze czuła się w Hogwarcie i nawet na te dwa tygodnie nie miała ochoty go opuszczać. Zwłaszcza, że święta miała spędzić ze swoją ciotką.

Jej rodzice zostali zabici przez Łowców Czarownic, gdy była bardzo mała - fakt, o którym nikt nie wiedział. Jej ciotka, Anastasia Woronin, postanowiła za wszelką cenę się na nich zemścić... I wciągnąć w tę zemstę swoją jedyną siostrzenicę.

Tamara otrząsnęła się z tych myśli. Miała jeszcze dwa dni, by przygotować się na spotkanie z ciocią. Teraz nie musiała o tym myśleć.

Zabawiła w Miodowym Królestwie ponad godzinę. Próbowała wszystkich nowości - choć Ogniste Glutki nie były dobrym pomysłem... Wyszła ze sklepu zadowolona z wielką torbą zapasów pod pachą.

Szła przez ulicę, opatulona w grube futro, liżąc z apetytem swojego lodowego lizaka i zastanawiając się nad prezentami świątecznymi. Jeśli w tym roku w ogóle będzie mieć jakąś wigilię... Nagle zauważyła osobę, bardzo smutną osobę, której nie spodziewała się spostrzec.

– No proszę, proszę... Czyżbyś znowu czekał na swoją koleżankę? – Podeszła do Albusa, który stał przed Trzema Miotłami.

– Jasmine nie przyszła – mruknął cicho i odwrócił od niej wzrok.

Tamara planowała się z niego ponaśmiewać, ale widząc, jak bardzo chłopak był przybity, odpuściła. Nie cierpiała być odrzuconą i znając życie, Al także za tym nie przepadał.

– Pf! Wiedziałam, że masz fatalny gust do dziewczyn. Albo po prostu odkryła, że jesteś kretynem. – Uśmiechnęła się pod nosem, gdy Potter rzucił jej wrogie spojrzenie. W końcu jakieś emocje! – Chyba nie masz zamiaru tutaj cały dzień ślęczeć? – Tamara nie miała pojęcia, co robi. Czuła się, jakby nie była do końca sobą... Otworzyła drzwi do gospody i posłała mu pytające spojrzenie. – Ja osobiście mam ochotę na kremowe piwo.

Albus westchnął przeciągle.

– Na gorsze towarzystwo raczej już nie wpadnę. – Przepuścił ją w drzwiach. – Chodźmy.

~~*~~*~~*~~

Nora nie miała czasu, by relacjonować przygodę z dementorami przyjaciołom. Mruknęła tylko, że nic jej nie jest, kazała Rose i Jamesowi iść do jakiegoś nauczyciela, powstrzymała Tamarę przed zabiciem Pottera i porwała ze sobą Albusa i Rosjankę.

– Ellie! Gdzie nas ciągniesz? – spytał podenerwowany chłopak, gdy wprowadziła ich na Wieżę Astronomiczną. – Co się stało?

Twarz Eleonory była niezwykle blada, gdy spojrzała na nich ze strachem w oczach.

– Musicie mnie nauczyć patronusa.

Zajęło im to kilka godzin - na dworze zaczynało już świtać - ale w końcu się udało. Miała wielki problem z tym zaklęciem, ale po zjedzeniu prawie wszystkich słodyczy Tamary i wielu ćwiczeniach, w końcu z końca jej różdżki wyskoczył patronus... Nora nie miała wątpliwości - to nie był niedźwiadek.

– Pisklaku! Udało ci się! – Tamara spojrzała na nią z dumą i prawdziwą radością. – Nareszcie będę mogła iść spać, a ty przestaniesz się bać dementorów.

– Pantera. – Albus śledził wzrokiem jej patronusa, aż do momentu, gdy się rozpadł. – Pasuje do ciebie.

Nora nie czuła radości. Osunęła się powoli na ziemię i szepnęła:

– Hugo... Co ty wyprawiasz?

I po chwili zemdlała.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro