Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Magicznie...

Pamiętajcie, że rozwój wydarzeń u Roxie i Nory czasowo różni się jakoś dniem lub dwoma... Ale dopóki ich historie się nie połączą, nie jest to istotne ;)

– Spakowałaś już wszystko?

Nora zerknęła na Rose, opierającą się o framugę drzwi. Dziewczyna wyglądała promiennie w wełnianej niebieskiej sukience i włosach zaplecionych w grubego kłosa. Zabini cieszył widok uśmiechu na twarzy przyjaciółki; wiedziała o jej ostatnich zmartwieniach i nie mogła znieść tego, jaka Rose była przygnębiona. Miała także wrażenie, że to Scorpius przyczynił się do zmiany nastroju rudowłosej... Hm... Nora będzie musiała mu za to podziękować.

– Już prawie. Jeszcze tylko kilka rzeczy. – Spojrzała na otwarty kufer, marszcząc brwi i zastanawiając się, czy coś jeszcze do niego zmieści... Dzięki Merlinowi za zaklęcie zmniejszająco–zwiększające! Chociaż ono także miało swoje limity...

– Wiesz, że wyjeżdżasz tylko na dwa tygodnie, prawda? – Rose uniosła brwi, patrząc na ilość rzeczy, które zapakowała.

– Tak. Ale nie mam pojęcia, w co będę musiała się ubierać u Malfoy'ów. I w ogóle, czy pozwolą mi się ubierać, jak chcę! Czy nie złamię jakiegoś protokołu, dotyczącego ubioru w arystokrackiej rodzinie lub... I czy... No... Sama już nie wiem. – Siadła zrezygnowana na łóżku i westchnęła głęboko. – Chyba się trochę denerwuję.

Reakcja Rose była natychmiastowa. Przebiegła przez całą długość pokoju i rzuciła się, by mocno ją przytulić.

Nora wtuliła się w przyjaciółkę. Zdecydowanie potrzebowała takiego porządnego przytulasa.

– To zrozumiałe – Rose mruknęła jej we włosy. – Ja na twoim miejscu trzęsłabym się ze strachu! Co jeśli każą ci nosić te straszne czarodziejskie szaty, w których każda kobieta wygląda staro i grubo?! Założę się, że będziesz musiała znęcać się nad biednymi, małymi, puchatymi króliczkami i...

– Króliczkami?! – pisnęła, odsuwając się od Rosie, by rzucić jej wystraszone i bardzo zdziwione spojrzenie.

– Tak... To przecież Malfoy'owie! Nie wiadomo, co oni robią w wolnym czasie! Choć Scorp coś marudził, że nie mają już w zwyczaju pastwić się nad zwierzętami i mugolami, ale kto ich tam wie... Słyszałam, że w ich rezydencji znajdują się lochy, w których przechowują wiele ciekawych czarno–magicznych artefaktów i od czasu do czasu pojawia się tam jakiś stary wampir w samych kąpielówkach. Uwierz mi, nie ma nic straszniejszego niż widok roznegliżowanego umarlaka... Zdecydowanie nie chciałabyś, żeby wyssał z ciebie krew! A co piątek na kolację wpada banda wilkołaków – choć to tylko taka plotka... – Dziewczyna na chwilę zamilkła. – Dobrze się czujesz? Zrobiłaś się zielona na twarzy.

– Nie, nie, mów dalej. Tak bardzo mi pomagasz tymi opowieściami i podnosisz na duchu – rzuciła sarkastycznie Eleonora i ukryła twarz w dłoniach. – Ja nie dam rady!

– Oj... Przepraszam – powiedziała rudowłosa, choć nie wyglądała, jakby było jej przykro. – Nie dramatyzuj. Nie będzie tak źle. W Skrzydle Szpitalnym przecież byli dla ciebie bardzo spoko. – Poklepała ją po głowie. W odpowiedzi usłyszała coś w stylu: Mwahała... Zabhijm mjie... – No! To ja lecę! Muszę jeszcze oddać projekt z zaklęć profesor Hulck! Ta to ma pomysły. Mamy dzień wolny, a ona nas jeszcze męczy, bo ten projekt jest tak–bardzo–ważny–i–pilny... Widzimy się na obiedzie!

I już jej nie było.

Nora uniosła głowę i mruknęła w stronę drzwi:

– Ta... Dzięki za rozmowę.

Czasami – czasami nawet często – nie potrafiła nadążyć za zmiennym charakterem Rose. Takich to tylko kochać lub nienawidzić...

Eleonora stwierdziła, że nie ma co się nad sobą użalać i za dużo myśleć. Będzie, co ma być! Teraz miała ważniejsze rzeczy na głowie. Jak zapakować potrzebne książki do kufra?! To poważny problem...

~~*~~*~~*~~

Jej sprawa była podobno tak ważna, że ściągnięto do szkoły dyrektora, który znajdował się od kilku tygodni – mniej więcej od kiedy przyjechali na wymianę – na bardzo ważnym szkoleniu lub coś w tym rodzaju... Jak dla Roxie – mógł się w ogóle nie fatygować. To przecież oczywiste, że od razu – bez zbędnej gadki – odeślą ją do Hogwartu. Było jej bardzo przykro z tego powodu, bo zdążyła się już przywiązać do tej szkoły, ludzi, pewnego chłopaka... Ale nie miała zamiaru żałować. Powtórzyłaby to, gdyby miałoby to sprawić, że znów poczuje się tak dobrze... To okrutne, ale spranie na kwaśne jabłko Boba, sprawiło jej zaskakującą przyjemność.

Po tym, jak Cristianowi udało się dziewczynę uspokoić, nauczyciele wzięli ją pod ramiona i wyprowadzili ze stołówki. Przyjaciele pobiegli za nimi, krzycząc, że to nie była jej wina, że Bobby ją sprowokował, że tak naprawdę nie było żadnej bójki – marna próba Eleny, żeby ją usprawiedliwić – a jej brat wmawiał, że tak naprawdę to on pobił chłopaka... Ale nic nie podziałało. Roxie zdążyła jeszcze spostrzec twarz wujka Charliego, na której malował się wielki szok i rozczarowanie.

Zabrano jej różdżkę i zaprowadzono do pustego gabinetu w budynku administracyjnym, gdzie została zamknięta na klucz, jakby naprawdę była jakimś groźnym przestępcą. Od kilku godzin siedziała w nim, nudząc się niemiłosiernie.

Przeszukała wszystkie szuflady dębowego biurka, stojącego w centrum pokoju, szukając czegoś interesującego i niczego takiego nie znajdując... Tylko jakieś stare klasówki, połamane pióra, pusty kałamarz. Mogli chociaż coś do jedzenia jej zostawić! Przez tego głupiego Boba nie mogła skończyć lunchu...

W pokoju znajdował się jeszcze pusty regał – czemu nie było na nim ani jednej książki?! – i zakurzona sofa z zieloną tapicerką, na którą bardzo wkurzona, bardzo zmęczona, bardzo znudzona, bardzo zirytowana i obolała Roxanne Weasley rzuciła się i czekała aż coś się wydarzy...

I się w końcu doczekała.

Zabrzęczał zamek. Roxie podniosła się na łokciach, patrząc z wyczekiwaniem na drzwi, które powoli zaczęły się otwierać. Do środka wsunął się profesor Aleksander Heal, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i spojrzał na nią wyczekująco.

– Nareszcie! – wykrzyknęła, wstając na równe nogi i idąc w kierunku wyjścia. Uniosła dumnie podbródek, decydując, że odejdzie z największą klasą; w swoim stylu. – Załatwmy to szybko – mruknęła, próbując wyminąć nauczyciela.

Ale profesor Heal nie dał jej wyjść. Przytrzymał ją w miejscu, łapiąc za łokieć i podnosząc dłoń do światła. Okiem specjalisty z każdej strony przyjrzał się popękanym, posiniaczonym i zakrwawionym kłykciom i mruknął tak cicho, że Roxie zastanawiała się, czy się nie przesłyszała:

– Zuch dziewczyna. – Puścił szybko jej dłoń i wskazał na drzwi, nie przejmując się wrogim spojrzeniem, jakie mu rzuciła. Zaczął ją prowadzić wzdłuż korytarza. Roxanne nigdy wcześniej tam nie była; wiedziała tylko, że jest to najstarszy budynek na terenie rezerwatu, gdzie znajdują się takie pomieszczenia, jak gabinet dyrektora, sekretariat i tego typu duperele. Spróbowała skupić się na radach Heal'a, który mówił do niej od kilku minut. – Błagam. Zachowuj się. Jeżeli chcesz zostać w szkole, po prostu nie odzywaj się i przytakuj im na każde słowo. Najlepiej by było, gdybyś przeprosiła za swoje zachowanie... – W odpowiedzi, usłyszał tylko pogardliwe prychnięcie. Westchnął ze zrezygnowaniem. – Tak myślałem. – Zatrzymali się przed masywnymi drzwiami. Mężczyzna położył jej na sekundę rękę na ramieniu. – Postaraj się. Nie chcemy ciebie stracić. – Otworzył drzwi i wprowadził ją do pomieszczenia.

Roxie powinna czuć się zaszczycona obecnością tak licznego grona. Naprawdę miała wrażenie, że popełniła gorsze przewinienie niż zwykła bójka z kolegą. Większości osób nie znała – była wyjątkowo dobra w ignorowaniu innych, mniej ważnych ludzi.

Za ogromnym biurkiem – nawet większym od tego, w którym ostatnio grzebała – siedział mężczyzna, który mógł mieć z sześćdziesiąt lat. Jego karnacja była odrobinę ciemniejsza – choć wciąż jaśniejsza niż u Roxie – i ciekawie wyglądała w połączeniu ze śnieżnobiałą czupryną i schludnie przyciętą bródką tej samej barwy. Miał na sobie elegancki garnitur; dziewczyna mogła się założyć, że jego buty były idealnie wypolerowane... Z ciemnych oczu nic nie mogła wyczytać.

Obok stała piękna pani, która musiała być w podobnym wieku. Ale bardzo dobrze się trzymała! Jej włosy miły barwę i fakturę jedwabiu, co wyglądało elegancko i bardzo kobieco. Rox nie cierpiała, jak starsze kobiety farbowały sobie włosy na niebiesko lub różowo... Figurę też była niezła – tylko pozazdrościć w takim wieku!

Kobieta przybrała poważny wyraz twarzy, ale jej zielone oczy śmiały się radośnie własnym blaskiem.

Po przeciwnej stronie znajdowała się nieciekawa pulchna nauczycielka, która mogłaby zginąć w tłumie, gdyby nie jej jaskrawofioletowa szata i kiczowaty makijaż... Serio?! Niebieski cień do powiek?! Usta miała mocno ściągnięte w wyrazie niezadowolenia.

Dalej: Nauczycielka od Botaniki... Jak ona tam miała... Roxie nie była w stanie sobie przypomnieć. Ominęła wzrokiem wujka Chrliego, który stał przy oknie i wyglądał na nieźle wkurzonego... Jej poprzedni trener Ohydek... Nauczycielka od przedmiotów ogólnych... Jakaś kobieta, jakiś facet... O! A tę panią kojarzyła ze Smoczych Legowisk!

Gdy dziewczynie udało się ogarnąć spojrzeniem pomieszczenie, profesor Heal popchnął ją delikatnie i wskazał gestem krzesło, które stało na środku pokoju.

Roxie poczuła, że odrobinę się stresuje. Ukradkiem wytarła spocone dłonie i nie zważając na wlepione w nią spojrzenia, siadła na krześle, posyłając mężczyźnie przy biurku swoje typowe spojrzenie – czytaj: bardzo agresywne, twarde, groźne...

– O, jak miło, że panna Roxanne do nas dołączyła. – O dziwo, jej postawa nie zrobiła na dyrektorze – ten gość wyglądał na najważniejszą osobę w tym pomieszczeniu – wrażenia. Uśmiechnął się do niej, co wydało jej się bardzo podejrzane... – Właśnie o pani rozmawialiśmy!

Roxie uniosła tylko jedną brew do góry. Zdecydowanie nie miała ochoty na pogawędkę z tym facetem, chociaż wydawał się bardzo sympatyczny i w ogóle... Nie! Będzie twarda.

– Jestem pod wrażeniem. – Na te słowa Fioletowa Babka prychnęła z oburzenia, ale Roxanne na to nie zareagowała. Wlepiła spojrzenie w mężczyznę i czekała, co powie dalej. – Przed kilkoma minutami skończyliśmy rozmawiać z panem Bobem Turysem i pewna część jego zeznań nie zgadza się z tym, co widzą moje oczy... Opisał panią jako dziewczynę o nieco większych wymiarach...

Roxie nie mogła powstrzymać delikatnego uśmieszku. Ciekawe... Czyżby Bobby wstydził się tego, że pobiła go drobna dziewczyna? Ha! Trzeba było z nią nie zadzierać.

– O nie! – Podskoczyła na dźwięk głosu wujka Charliego, który opuścił posterunek pod oknem. Przemierzył pokój długimi krokami i stanął nad siostrzenicą, potrząsając grzywą rudo–siwych włosów. – Nie waż mi się uśmiechać, moja droga! Jesteś zbyt bardzo zadowolona z siebie, patrząc na to, że zachowałaś się karygodnie! Co ty sobie myślałaś, dziewczyno?! Dlaczego zaatakowałaś tego biednego chłopaka?! Mogłaś zrobić sobie krzywdę! – Roxie i pozostałe osoby w pomieszczeniu rzuciły mu zdziwione spojrzenia. Jedyną osobą, która ucierpiała, był jednak Bobby... – Co byś zrobiła, gdyby ci oddał?! Pragnę ci przypomnieć, że jesteś malutka!

Roxie poczuła, jak dłonie zaciskają jej się w pięści. Nikt jej nie wmówi, że nie potrafi o siebie zadbać. Rozmiary nie miały tutaj znaczenia! Zastanawiała się właśnie, czy pobić także wujka Charliego, ale stwierdziła, że biedne dłonie miały już dość...

Spojrzała na swoją lewą dłoń – którą najmocniej uderzała – i jęknęła, widząc, i czując, że kłykcie znów zaczęły krwawić.

– Charlie, uspokój się – odezwała się spokojnym głosem piękna pani. – Jestem pewna, że Roxanne jest bardzo przykro i że już więcej tego nie zrobi. – Udała, że nie słyszy prychnięcia jej wujka i jego: Chyba jej nie znasz; i zwróciła się do Roxie: – Prawda, moja droga?

Nim dziewczyna miała szansę coś powiedzieć, przemówiła pulchna Fioletowa Babka:

– Ale musi zostać ukarana! Chyba nie chcecie, by uszło jej to płazem! – Kobieta pod koniec każdego zdania wydawała przezabawny pisk, jakby brakowało jej powietrza. Zrobiła się także cała czerwona na twarzy, co upodobniało ją z wyglądu do prosiaka. – Mogła poważnie uszkodzić tego chłopaka! Uzdrowiciele musieli się mocno namęczyć, by go poskładać! Przyjeżdża do nas z innej placówki wychowawczej i naraża nas na takie rzeczy! Ta sprawa może wyjść do prasy! Rodzice chłopaka mogą nas pozwać, a ta bezczelna smarkula wygląda, jakby była zadowolona z tej sytuacji! – Zamilkła na moment, by nabrać powietrza. Dyrektor otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Fioletowa Babka mu nie pozwoliła. Zaczęła znów nawijać: – To obraza dla naszej szkoły! Wiem, że was, moi drodzy koledzy, nie obchodzą zasady, ale tym razem nie możemy odpuścić! Jestem za odesłaniem tej dziewczyny do tej przeklętej szkoły! Do tego Hogiwartu!

– Po pierwsze: Hogwartu, panno Reko. Tak się składa, że sam skończyłem tę szkołę, gdzie poznałem moją żonę... – Dyrektor uśmiechnął się czule do białowłosej, pięknej pani.

– Panie Zingmat... Ja... – Kobieta zbladła, co ciekawie wyglądało w połączeniu z jej makijażem.

– I mogę cię zapewnić, że bez tej ,,przeklętej szkoły" – jak to ujęłaś – nie otworzyłbym naszej szkoły czterdzieści lat temu. – Roxie skrycie ucieszyła się, że dyrektor ją broni i to tej kobiecie się obrywa. Ale po chwili nie było jej już do śmiechu... – Ale ma pani rację. Dziewczyna musi zostać ukarana.

Zapadła cisza. Wszystkie spojrzenia zostały utkwione w Roxie, której serce stanęło. Zgrywała chojraka, ale naprawdę nie chciała odchodzić.

Pan Zingmat odchrząknął.

– Ma ktoś jakiś pomysł? – spytał cicho, splatając palce przed sobą i mierząc ją przenikliwym spojrzeniem.

Roxie poczuła, jak wielka sympatia rośnie w niej do tego starszego pana i jego żony, która wciąż posyłała jej pocieszające uśmiechy. Nie miała w zwyczaju tak szybko przywiązywać się do danych osób, ale czuła, że im mogłaby zaufać. I że to ludzie, których naprawdę obchodzi dobro innych.

Panna Reko sapnęła głośno, Weasley nie dziwiła się, że wciąż pozostawała panną..., ale reszta patrzyła po sobie w dosyć niezdecydowany sposób.

Wtedy odezwał się cichy głos:

– Ja mam pewien pomysł.

~~*~~*~~*~~

Nora położyła dłoń na drewnianych drzwiach i rozejrzała się, by sprawdzić, czy nikogo nie ma w okolicy. Wiedziała, że ma mało czasu. Mieli go zabrać za kilka minut. Ale ona... musiała go zobaczyć. Nie rozumiała, o co w tym wszystkim chodziło, ale czuła niesamowitą bliskość z chłopcem. Tak bardzo chciała, by się obudził...

Pchnęła drzwi do Skrzydła Szpitalnego i wsunęła się do pomieszczenia. Zawsze przerażała ją sterylna biel szpitali i rzędy identycznych łóżek, stojących pod ścianami. Kojarzyły jej się z jakimś sierocińcem lub psychiatrykiem. Zdecydowanie za dużo horrorów oglądała w życiu.

Bez trudu udało jej się wypatrzeć łóżko Hugona. Podeszła do niego ostrożnie, ciesząc się, że akurat w tym momencie nikogo przy nim nie było; domyślała się, że Hermiona rozmawia z Pigułą, jak przewieźć chłopca.

Usiadła na brzegu łóżka i ujęła go za chłodną dłoń.

– Hugo... Co ty kombinujesz? – Wpatrzyła się w jego twarz. Chłopiec wyglądał tak spokojnie! Zupełnie jakby spał i miał się za sekundkę obudzić. Przeciągnąłby się z uśmiechem i zganił ją za zamartwianie się, a później zapytał, czy przyniosła mu może jakieś naleśniki lub ciastka. – To byłeś ty? – Wiedziała, że jej nie odpowie, ale nie mogła się powstrzymać. Musiała do niego mówić... Musiała się tego z siebie pozbyć. – Obroniłeś mnie, prawda? Jestem tego pewna – mruknęła, ściskając go delikatnie za dłoń i szukając czegoś w jego twarzy... Tylko sama nie wiedziała czego. – Dlaczego się nie budzisz? Pozwól sobie pomóc!

– To trochę pomaga, prawda?

Nora podskoczyła ze strachu, puszczając dłoń chłopca i odwracając się do osoby, która za nią stała.

– Lily? – Spodziewała się każdego, ale nie tej małej dziewczynki.

Rudowłosa kiwnęła głową i usiadła obok niej na skraju łóżku. Dziewczyny, mimo że Nora miała o te cztery lata więcej, były prawie równego wzrostu i tak samo chude... Zabini przyzwyczaiła się już, że Potterowie i Weasley'owie odznaczali się wysokim wzrostem oraz smukłą i szczupłą sylwetką. Jedynym wyjątkiem od tej zasady była Roxanne Weasley – pulchna i bardzo niską; dziewczyna dawno o niej nie myślała...

Dziewczynka patrzyła na nią smutno niebieskimi oczami, tak bardzo podobnymi do tych należących do Rose.

– Czasami przychodzę i z nim rozmawiam, ale... to nie jest to samo. – Dwunastolatka zaczęła skubać dziurę w swoich dżinsach. – Widzę, że także korzystasz z ostatniej okazji, by z nim pobyć, co? Zabierają go do świętego Munga. – Lily zamilkła na chwilę, pociągając nosem, by po chwili wybuchnąć: – To wszystko moja wina!

Nora spojrzała oszołomiona na dziewczynkę, która zalała się łzami. Objęła ją pospiesznie ramieniem.

– Hej! Nie mów tak! Nie jesteś niczemu winna!

– Jestem! To ja go namówiłam, by iść do Zakazanego Lasu! By wkręcić się do zabawy. Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło! Ale byłam tak wściekła, że zostaliśmy pominięci i miałam dziwne wrażenie, że muszę iść do lasu... I Hugo za to zapłacił! Hugo i ty! Przecież byłaś ranna! Przepraszam! – Lily zaczęła głośno szlochać, wtulając się w jej ramię.

Nora nie miała pojęcia, że dziewczynka może się tak czuć. Zaczęła pospiesznie mówić:

– Nie masz za co przepraszać i nie możesz się obwiniać, rozumiesz? – Lily uniosła głowę, zdumiona jej stanowczością. – Nie mogłaś wiedzieć, że ci ludzie nas zaatakują, jasne? Znaleźliście się po prostu w złym miejscu, o złym czasie... Hugo się obudzi. Jestem tego pewna. Zresztą, nie chciałby, żebyś się zadręczała poczuciem winy. Wszystko się jakoś ułoży. – Chciała ją pocieszyć, ale także samej sobie to wmówić... Ile by dała, by naprawdę wszystko było dobrze! A jak na razie błądziła wśród narastających, niewyjaśnionych kwestii i problemów. Czuła się tak bardzo zagubiona! Trzymając Lily w ramionach, zrozumiała jak niewielki wpływ ma człowiek na własny los...

Siedziały tak przez kilka minut - w ciszy, pogrążone we własnych myślach.

– Przepraszam. Nie powinnam płakać. – Lily odsunęła się od niej, ocierając łzy z zarumienionych policzków i uśmiechając się niemrawo. – Idziemy?

Dziewczyny pożegnały się na korytarzu, nie wymieniając ze sobą zbędnych słów. Ale już zawsze będą sobie wdzięczne za tę chwilę w Skrzydle Szpitalnym przy Hugonie, gdzie narodziła się między nimi delikatna nić porozumienia...

Nora udała się w kierunku Wielkiej Sali. Była już spóźniona na obiad, po którym od razu mieli wyjechać do domów na święta. Ostatnia okazja, oprócz podróży do Londyny, by spędzić czas z przyjaciółmi, porozmawiać, wymienić się plotkami.

– Hej, Nora! – Dziewczyna odwróciła się na dźwięk swojego imienia i posłała Fredowi promienny uśmiech.

– Freddy! A ty nie na obiedzie? – Poczekała aż ją dogoni i razem wznowili marsz.

– Po pierwsze: nie nazywaj mnie tak. – Pstryknął ją w ramię i uśmiechnął się półgębkiem. – A po drugie: byłem polatać na miotle i straciłem poczucie czasu... A teraz cierpię i umieram z głodu. – Na potwierdzenie jego słów brzuch chłopaka głośno zaburczał.

– Właśnie słyszę. – Dziewczyna zachichotała pod nosem. – Oczywiście nie chcemy, żebyś padł nam tutaj trupem, więc wydaje mi się, że powinniśmy się pospieszyć. Zgodzi się pan ze mną?

– Naturalnie, my lady! – Posłali sobie szalone uśmiechy i zaczęli zbiegać ze schodów. Już mieli zejść na pierwsze piętro, ale one [schody] miały inne plany...

– No nie – jęknął Fred. – Dlaczego zawsze muszą to robić!

Nora zdążyła się już przyzwyczaić, że schody uwielbiały zmieniać swoje położenie i płatać tym figle uczniom, którzy bardzo się gdzieś śpieszyli. Najciekawsze było to, że nigdy nie wiedziałeś, gdzie tym razem cię zabiorą...

– Chyba twój żołądek za szybko nie dostanie jedzenia. – Nora zaśmiała się na widok cierpienia na twarzy chłopaka, trzymając się mocno poręczy schodów, które dalej się przesuwały.

Zatrzymali się. Ich oczom ukazał się korytarz, którego dziewczyna zupełnie nie kojarzyła. Był oświetlony mniejszą ilością świec niż reszta pomieszczeń w zamku.

– Idziemy? – Fred nachylił się nad nią, lustrując przestrzeń przed nimi wzrokiem. – Nie znam tego miejsca.

– Czyli trzeba to zbadać. I tak nie mamy jak wrócić, więc... – Dziewczyna zrobiła kilka kroków do przodu, ale gwałtownie stanęła, czując się bardzo dziwnie...

Eleonoro...

Podskoczyła wystraszona, rozglądając się wokół, widząc tylko kamienne ściany i Freda, który patrzył na nią spod uniesionych brwi.

– Czy ty... mówiłeś coś do mnie? – spytała go zachrypniętym głosem.

– Em... Nie? – Posłał jej pytające spojrzenie. – Wszystko w porządku?

– Nie wiem. – Wydawało jej się, że usłyszała, jak ktoś wypowiada jej imię... wewnątrz... jej... głowy?! Czy ona wariuje?! – Chodźmy dalej.

Ale zdążyła zrobić zaledwie trzy kroki, a sytuacja powtórzyła się ponownie.

Eleonoro...

– O mój Merlinie! – krzyknęła, łapiąc się za głowę. Zwariowała! Nie ma innej opcji... Jest już taką wariatką, że słyszy głosy w głowie!

– Nora. Coś się stało? – Fred stanął koło niej w bojowej pozycji, z wyciągniętą różdżką. Szukał jakiegoś zagrożenia, ale niczego nie widział.

– Nie słyszałeś tego? – To pytanie było ostatnią deską jej ratunku. Może tylko jej się wydawało, że ten głos rozbrzmiewał wewnątrz jej głowy?

– Ale czego? – Głupkowaty wyraz twarzy przyjaciela powiedział jej, że chłopak się nie zgrywa.

Nora jęknęła głośno, zamykając oczy. Wiedziała, że to głupie, ale postanowiła spróbować i zadać pytanie:

Halo? Jest tam kto?

No nareszcie! Musimy porozmawiać!

Eleonora Zabini otworzyła usta i wydała z siebie najgłośniejszy krzyk świata.

~~*~~*~~*~~

Roxie wyszła z budynku administracyjnego, mrużąc oczy przed światłem latarni i żałując, że nie przynieśli jej zimowego płaszcza... Teraz będzie marznąć w skórzanej kurtce, która nie stanowiła żadnej ochrony przed mrozem i płatkami śniegu, które, jak na złość, właśnie zaczęły padać.

Chciała już zejść ze wzgórza i udać się do swojego domku, ale zauważyła postać, stojącą pod najbliższym budynkiem.

– Czekałem na ciebie – mruknął Jules, wychodząc z cienia i zbliżając się do niej powoli.

Chłopak wciąż miał zakrwawione oczy, ale wyglądał, jak zwykle zresztą, bardzo dobrze. Ciemnoblond włosy tworzyły artystyczny nieład na czubku głowy, policzki delikatnie zarumieniły mu się od zimna, ale to sprawiało, że wydawał się Roxie jeszcze piękniejszy.

Weasley poczuła, jak nogi zaczynają jej się trząść. Tak bardzo nie stresowała się nawet przed chwilą, w gabinecie u dyrektora, gdzie ważyły się jej losy.

– Długo cię tam trzymali. – Jules stanął przed nią i podał jej jakieś zawiniątko. Roxie z zaskoczeniem odkryła, że był to jej ukochany płaszcz, za którym właśnie marudziła.

– Dzięki! – wykrzyknęła, mocno się nim opatulając i uśmiechając się do niego promiennie, choć postanawiała sobie, że nie będzie się z nim za bardzo spoufalać... Nie mogła. Musiała myśleć o Elenie. – Która godzina?

– Za pięć dwudziesta pierwsza. – Roxie tylko uniosła brew. Naprawdę długo ją przetrzymywali. – Jaka kara? Mam nadzieję, że cię nie wyrzucili. – Chłopak stał przed nią nieporadnie, wciskając ręce do kieszeni kurtki, garbiąc się lekko, by móc na nią spoglądać. Na dworze było już ciemno, rzecz oczywista, zważając na porę; latarnia rzucała światło na połowę twarzy jej towarzysza, co czyniło go jeszcze bardziej tajemniczym i intrygującym.

Roxie odchrząknęła, zdając sobie sprawę, że nie odpowiedziała mu na pytanie.

– Długo zastanawiali się, co ze mną zrobić i w końcu... Jakaś kobieta o nazwisku Sora... Ta ze Smoczych Legowisk... – Roxie pstryknęła palcami, próbując przypomnieć sobie więcej.

– Saxony Sora jest najsłynniejszą Smoczą Opiekunką! – przerwał jej Jules. – Każdy ją zna!

– Ta... Ja jej nie znałam. I większości osób, które się tam znajdowały. Ale nieważne! – powiedziała szybko, bo widziała, że chłopak ma ochotę dać wykład o tych ludziach, którzy naprawdę jej nie obchodzili. – Ta kobieta powiedziała, że przydałaby się jej pomoc przy smokach. Zwłaszcza teraz, gdy prawie cały personel wyjeżdża na święta... I do odwołania mam jej pomagać. – Rox wzruszyła ramionami. – Dla mnie to nie jest taka wielka kara. Uwielbiam smoki, ale według dyrektora, wujka Charliego i reszty fakt, że nie mogę wrócić na święta do domu, tak bardzo mnie załamie. – Wywróciła oczami. – I to tyle. Dzięki za płaszcz. Możemy już wracać... – Zaczęła się odwracać, ale Flamel ją przytrzymał.

– Chyba musimy porozmawiać – powiedział cichym głosem. Powaga na twarzy chłopaka, uzmysłowiła Roxanne, że będzie to dość nieprzyjemna rozmowa...

– O czym? O tym, że pobiłam Boba? Należało mu się! Strasznie mnie już wkurzał! Nie myśl sobie, że z jakiegoś konkretnego powodu go sprałam! Bo takiego powodu na pewno nie było! Po prostu miałam na to ochotę i... – zaczęła nawijać, jak zwykle, gdy się denerwowała. Plotłaby dalej głupoty, ale Jules pochylił się nad nią i położył jej dłoń na ustach, ucinając tym potok słów.

– Pozwól, że ja coś powiem. A ty pozostaniesz w tym czasie cicho, okej? – Poczekał aż dziewczyna niechętnie pokiwa głową i opuścił ręce. – Wiem, co Bobby chciał ci powiedzieć. Pamiętam wszystko, co działo się na imprezie.

Roxie zatkało. Cofnęła się o krok.

– Pamiętasz? – szepnęła, patrząc na niego oszołomiona.

Chłopak przybliżył się do niej.

– Pamiętam.

Dziewczyna nagle poczuła, jak zalewa ją wściekłość.

– Wiedziałeś i nic nie powiedziałeś?! Człowieku! Nawet nie wiesz, jak się stresowałam! I jak się obwiniałam! A teraz spokojnie mówisz mi, że wszystko pamiętałeś?! – wrzeszczała na niego, podchodząc coraz bliżej i waląc go w klatkę piersiową. – Rzuciłam się na Boba, by nie zdradził ci prawdy! Ty dupku jeden! – Uniosła rękę, by przywalić mu po raz kolejny, ale chłopak ją powstrzymał.

– Nic nie powiedziałem, bo nie chciałem cię zranić! – krzyknął.

– Co? – Roxie czuła, jak ucieka jej powietrze z płuc.

Patrzyli na siebie przez kilka sekund, dysząc od emocji, które ich trawiły.

– Nie chciałem cię zranić... – powtórzył. Z jego głosu biła jakaś dziwna gorzkość. – To kolejny raz, kiedy pocałowałem cię w jakichś dziwnych okolicznościach... A ty wciąż mi mówiłaś, że jestem dla ciebie przyjacielem i jaką wspaniałą parę tworzę z Eleną! Zresztą nie chciałem ci mieszać w głowie, kiedy widziałem, jak bardzo się związałaś z Cistianem... Tak trudno mi cię przejrzeć! Jesteś strasznie zamknięta w sobie. A im dłużej cię znam, tym bardziej mnie zaskakujesz. Dlatego... stwierdziłem, że będzie ci łatwiej, gdy skłamię i powiem, że niczego nie pamiętam.

Roxie była w stanie tylko się w niego wpatrywać z wielkim szokiem wymalowanym na twarzy. Dopiero po kilku sekundach, otrząsnęła się na tyle, by coś powiedzieć:

– Czy ty... – zaczęła, ale nie mogła dokończyć.

Śmiało odpowiedział na jej spojrzenie, robiąc jeszcze jeden krok do przodu. Na jego twarzy malowało się zdecydowanie:

Czy ja co?

Ta sytuacja wydawała się Roxanne zupełnie nierealna. Ich dwójka stała na dworze, marznąc w rumuńskim zimnie i działo się między nimi coś, czego umysł dziewczyny nie potrafił ogarnąć... Niby była odważna, ale w tym momencie czuła się, jak najgorszy tchórz świata.

– Dlaczego w ogóle cię obchodzę? Masz Elenę – Odwróciła od niego głowę, by utkwić wzrok w swoich butach – która jest piękna, chuda, miła, kochana...

– Jest taka. – Roxie zacisnęła mocniej zęby na te słowa. Powiedziała sobie, że nie będzie płakać. – Jest wspaniałą przyjaciółką. – Poczuła, jak chłopak unosi jej brodę do góry. Przybrała na twarz swoją typową, zaciętą minę. Jules uśmiechnął się do niej czule. – Ale to ty jesteś szaloną, nienormalną, pyskatą, odważną, inteligentną, piękną dziewczyną, w której się zakochałem, jak miałem jedenaście lat... I która praktycznie od pierwszej sekundy w tej szkole skradła ponownie moje serce.

Patrzyli sobie przez kilka sekund w oczy. Roxie wiedziała, że nie powinna, ale czuła się w tym momencie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Już miała rzucić się na jego szyję i go zacałować na śmierć, ale jedna kwestia wciąż jej przeszkadzała...

– A Elena? – spytała cicho.

Jules schylił się jeszcze mocniej i zetknął ich czoła ze sobą.

– Rozstaliśmy się. – Roxie miała ochotę zapiać ze szczęścia. – A Cristian?

– Od początku próbował nas ze sobą zeswatać... Zresztą ja i on? – Roxie prychnęła i wywróciła oczami. – Zapomnij.

Obydwoje mieli na twarzach głupio-szczęśliwe uśmiechy.

– Więc... Jeśli nie ma już żadnych przeciwwskazań... Choć wciąż nie wiem, czy ty coś do mnie czujesz... – zaczął Jules, podsadzając ją lekko, by mogła objąć go w pasie nogami, tak, by ich twarzy znajdowały się na równym poziomie.

– Już ty dobrze wiesz, co do ciebie czuję... Nie zmusisz mnie jednak bym to powiedziała! – Wyszczerzyła się do niego, obserwując złote plamki w jego zielonych oczach i rozkoszując się jego cudnym zapachem. – Zamknij się i mnie pocałuj!

I ją pocałował... Było to zdecydowanie najlepsze doświadczenie w życiu dziewczyny. Ten pocałunek przebił ich ostatnie pijackie ,,przelizanie się" i dziwne, senne przygody.

Dziewczyna wplotła mu palce we włosy na karku, a chłopak całował ją, śmiejąc się i przytrzymując, jakby nic nie ważyła.

Przerwali dopiero, gdy nogi się ugięły pod Julesem, choć później zapewniał ją, że to od wrażeń, a nie jej wagi, i wylądowali w śnieżnej zaspie. Zaczęli się śmiać, wciąż się obejmując.

– Chyba będziemy musieli się lepiej poznać, panie Flamelu – szepnęła, wpatrując się w jego oczy.

– Mamy na to dużo czasu, panno Weasley – odpowiedział jej, nachylając się, by znów ją pocałować.*

* He he he... Witamy nową parę XD Jestem okropna... Ale Team Roles <3! Nieee... Wcale nie planowałam tego od początkuuuu.... :D Chyba nie jestem za dobra w pisaniu takich słodkich scen..

~~*~~*~~*~~

Dziesięć minut zajęło Fredowi uspokojenie jej.

– Możesz mi powiedzieć, co się stało?

Wiedziała, że Weasley zasłużył na jakieś wyjaśnienia, ale nie była w stanie o tym mówić. Pokręciła tylko głową i usiadła na podłodze, czując, że ta sytuacja ją przerasta. Oparła czoło o zimną, kamienną ścianę, zastanawiając się, co powinna zrobić dalej...

Podjęła ostatnią próbę.

Głupie pytanie, ale... czy ktoś siedzi w mojej głowie?

Czekała kilka sekund na odpowiedź.

Tak.

To był tylko delikatny szept. Nora miała ochotę znowu zacząć świrować, ale postanowiła być odważna. Syknęła na Freda, że ma być cicho - chłopak zaczął coś do niej mówić - ale ona musiała mocno się skupić.

Kim jesteś i czego chcesz?! Wynoś się z mojej głowy!

Zdawało mi się, że potrzebujesz mojej pomocy.

Norze wydawało się, że już wie, kim jest ta osoba...

Hugo?! Co ty robisz w mojej głowie?!

Pomagam ci!

O dziwo, fakt, że zna osobę, która do niej gadała, nie uspokoił jej w żadnej mierze.

W czym mi niby pomagasz?! I od kiedy... Znaczy... Czy ty byłeś w mojej głowie przez cały czas?!

Niedawno się wybudziłem. Nie mamy za wiele czasu. Nie wiem, na ile sił mi starczy. Musimy działać.

Dobra, dobra...

Dziewczynie coraz mniej się to wszystko podobało. Ale w świecie czarodziei takie rzeczy chyba się zdarzały...

Ale mam nadzieję, że mnie nie podglądałeś... Jak brałam prysznic lub...

Zamykałem wtedy oczy.

Potrafiła sobie wyobrazić, jak chłopiec się w tym momencie rumieni.

Pospiesz się.

Wstała na równe nogi. Fred posłał jej pytające spojrzenie.

– Już mi lepiej. – Uśmiechnęła się do niego słabo, mając nadzieję, że nie wygląda jak ktoś, kto przeprowadził właśnie bardzo ciekawą rozmowę z osobą, która była pogrążona w śpiączce... A czy wspomniała, że rozmowa ta odbyła się w jej głowie?! Zwariować można, zwariować... – Co teraz? – Zdała sobie sprawę, że zadała to pytanie na głos.

– Nie mam pojęcia. Wracamy na obiad? – Fred wciąż rzucał jej dziwne spojrzenia.

– Oj, cicho bądź. – Skupiła się na głosie Hugona, który był coraz cichszy.

Idź do końca korytarza.

Nora wyjęła różdżkę i wykonała polecenie. Usłyszała jeszcze krzyk Freda i jego pospieszne kroki, gdy za nią podążył.

Doszli pod kamienną ścianę.

– Genialnie. Ślepy zaułek. Możemy wracać? Mam dość tych przygód! – Mulat przestąpił z nogi na nogę, spoglądając na zegarek.

Dziewczyna nie zwracała na niego uwagi.

Co teraz?

Wypowiedz zaklęcie. Dissendium.

Nora zrobiła tak, jak kazał jej chłopiec. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i szepnęła:

Dissendium.

Na wysokości jej oczu w kamiennej ścianie, pojawiła się mała półeczka, w której znajdował się jakiś przedmiot. Nora wyjęła ją, zdając sobie sprawę, że to książka... Wsunęła ją pospiesznie do torby.

– Co to jest? – Fred miał bardzo zagubiony wyraz twarzy. Norze zrobiło się go żal.

– Nic takiego. Naprawdę Chodźmy na obiad. Coś czuję, że tym razem schody nie zrobią nam na złość. – Ujęła go pod ramię, ciągnąc z powrotem do jaśniejszej części zamku.

Przystojna twarz chłopaka wyrażała wielkie zdezorientowanie. Zaparł się nogami i spojrzał wyczekująco na przyjaciółkę.

– Ale o co chodzi? Co to za książka?

Nora tylko poklepała go po dłoni, mrucząc, że nie musi się tym zamartwiać i że to nic ważnego, choć czuła, że to znalezisko jest bardzo istotne. Poprosiła jeszcze chłopaka, by nie wspominał o tym nikomu. Fred zgodził się niechętnie, gdy obiecała, że wszystko wkrótce mu wyjaśni.

Hugo? Wytłumaczysz mi, o co chodzi?

Ale chłopiec jej nie odpowiedział.

Udało im się załapać na deser, na co Fred strasznie narzekał. Zjedli pospiesznie to, co nawinęło im się po ręce, tłumacząc przyjaciołom, że schody zabrały ich na przejażdżkę, ale nie wchodząc zbytnio w szczegóły.

Przysiadła się do nich Tamara, która wyglądała wyjątkowo niemrawo. Po raz pierwszy nie związał swoich kruczoczarnych włosów, które teraz opadały jej falami na twarz. Czarna sukienka, którą miała na sobie, sprawiała, że dziewczyna wyglądała bardzo posępnie.

– Co jest? – Nora szturchnęła Rosjankę. Dziewczyna uniosła powoli głowę i posłała jej rozgoryczone spojrzenie.

– Nieważne – mruknęła, zatapiając widelec w kawałku ciasta dyniowego.

– Ej! Kim jest ta dziewczyna, która gada z Alem? – Lily wskazała palcem na stół Ślizgonów. – Całkiem ładna.

Cała ich grupa, oprócz Tamary, która dalej gnębiła swoje ciasto, zerknęła na Albusa, który cały w skowronkach rozmawiał z Jasmine Bones. Nora kojarzyła ją, gdyż w końcu udało jej się wyciągnąć z przyjaciela, kim jest jego tajemnicza sympatia...

– Wcale nie jest taka ładna. – Tylko Norze udało się usłyszeć cichy szept Tamary. Posłała przyjaciółce pytające spojrzenie. Czyżby Tamara miała coś do Jasmine... Ale dlaczego...?

Nora zanotowała sobie, by przeprowadzić z Rosjanką poważną rozmowę.

Po przemówieniu Hermiony – która życzyła wszystkim udanych świąt – udali się w kierunku stacji. Zabini szła pod ramię z Tamarą, która wciąż miała zły humor, ale która odmawiała jakichkolwiek wyjaśnień, ciągnąc za sobą swój kufer. Udało im się zgubić resztę towarzystwa, więc Nora wykorzystała tę chwilę, by opowiedzieć przyjaciółce o swojej nietypowej przygodzie... Dziewczyna nie uznała Eleonory za wariatkę – co było niezłym osiągnięciem – i obiecała, że z chęcią pomoże odkryć tajemnice tej książki, która, jak się okazało, była zapisana dziwnymi runami...

Podróż do Londynu przebiegła im bardzo spokojnie. Tamara zaciągnęła ją do przedziału, w którym siedzieli Emma i Nott, i to z nimi spędziła czas. Choć większość drogi przespała. Gdy przybyli na peron 9 i ¾, szybko pożegnała się z nimi – obiecując Tamarze, że będzie na siebie uważać, pisać często listy i wyśle jej na święta wór pełen słodyczy – i poleciała szukać reszty swoich przyjaciół.

Lawirowała w tłumie, próbując wypatrzeć kogoś znajomego. Wpadła na Molly i Domie, które niestety nie potrafiły powiedzieć jej, gdzie znajduje się reszta ich rodziny. Mijała wielu znajomych ze szkoły, którzy życzyli jej wesołych świąt. W końcu znalazła... Jamesa.

– Nora! Wszędzie cię szukałem! – wykrzyknął, łapiąc ją za łokieć, by nie straciła równowagi.

Dziewczyna posłała mu lekki uśmiech.

– Ja ciebie właśnie też. Gdzie reszta? – Wspięła się na palce, by znaleźć pozostałych, ale przez swój niski wzrost i tłumy, nikogo nie spostrzegła.

– A kto ich tam wie. – James uśmiechnął się promiennie i nachylił się do niej lekko. – Wiesz... Nie mieliśmy okazji porozmawiać... Te głupie dementory nam przerwały, a ja właśnie chciałem...

– Ekhem.

Ale znowu nie dane mu było dokończyć, gdyż dokładnie ten moment wybrała rodzinka Potterów, by się pojawić, a pan Potter chrząknięciem uzmysłowił im, jak blisko siebie się znajdywali. Nora pospiesznie odsunęła się od Jamesa, rumieniąc się delikatne na twarzy i próbując ignorować uśmieszek Ala i chichot Lily. Jej towarzysz tylko jęknął, patrząc na rodziców z żalem.

– To ja może... już pójdę – powiedziała, uśmiechając się delikatnie i powoli się wycofując. – Miło było państwo znowu zobaczyć, panie i pani Potter! Do zobaczenia za dwa tygodnie! – wykrzyknęła do przyjaciół, odwracając się na pięcie, by odejść.

Udało jej się jeszcze usłyszeć głośny szept Ginny Potter: Myślałam, że to twoja dziewczyna, Aluś... i jęk Albusa. Odwróciła się na chwilę i zdała sobie sprawę, że nie może tego tak zostawić. Porzuciła swój kufer na środku peronu i pobiegła z powrotem.

Nie zważając na pytające spojrzenia Potterów, podbiegła do Jamesa, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Krzyknęła jeszcze: Wesołych świąt! I z uśmiechem na twarzy poszła szukać Malfoy'ów.

– Powiesz nam synku, co jest grane? – Ginny posłała swojemu pierworodnemu tajemniczy uśmieszek, który mówił, że i tak już wszystko wie...

James jednak nic jej nie odpowiedział. Stał w tym samym miejscu, gdzie zostawiła go Eleonora z głupkowatym uśmiechem na twarzy.

– Lubię ją – stwierdził Harry, chwytając rączkę od kufra swojej córki.

– Ja też – zgodziła się Lily.

– Nie zapominajcie, że to ja pierwszy się z nią zaprzyjaźniłem! – Albus musiał dorzucić swoje trzy sykle.

Rodzina Potterów oddaliła się w kierunku wyjścia.

Czuła wielki stres, zbliżając się do Malfoy'ów. Miała wrażenie, że wszyscy ludzie na peronie się na nią gapią. Ciekawe, czy domyślają się, że jest ich córką? Była do nich tak podoba, że nie trudno dojść do takiego wniosku.

Scorpius także na nią czekał. Astoria objęła ją delikatnie na powitanie, a Draco mruknął, że nareszcie przyszła. Skierowali się w stronę wyjścia.

– Gapią się na nas – syknął jej ojciec. Nora musiała przyznać mu rację. Ludzie naprawdę się w nich intensywnie wpatrywali.

– Trudno. – Astoria uniosła wysoko głowę i mrugnęła do Eleonory. – Będą się musieli przyzwyczaić.

Święta zapowiadały się bardzo ciekawie... A ona znalazła kolejne zajęcie. Poklepała kieszeń, w której znajdowała się książeczka od Hugona. I może Malfoy'owie nie będą tacy źli i nie każą jej znęcać się nad króliczkami? Hej! Grunt to pozytywne nastawienie!

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Drogi Potterowy Jednorożcu!

Zostaw po sobie komentarz... Ja do niczego nie zmuszam naturalnie... Ale potrzebuję trochę motywacji do napisania następnego rozdziału... Ktoś mi pomoże? XD

I w tym momencie muszę cię poinformować, że na liście moivh płac znajduje się bardzo agresywana gumowa kaczka Henryk, która bardzo lubi brać śluby w toaletach i karać czytelników za nie dodawanie komentarzy... A moja lama Wojtek? Z nim nie ma przelewek! Radzę jednak skomentować... Bo jak nie... Buhahahahahahhahaha ;] ktoś zginie...

Pozdrawiam!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro