Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dla tych, którzy zostali i czekali.... Dziękuję.

Rozdział odrobinę na ochłodę :D

Dary

Czy znacie to radosne uniesienie, gdy powoli budzicie się ze snu i zdajecie sobie sprawę, że to pierwszy dzień świąt? Jeszcze nie zdążyliście do końca oprzytomnieć, a już lecicie przed siebie, modląc się, by być pierwszą osobą w rodzinie, która się obudziła. Daje ci to wtedy wielką przewagę... możesz bezkarnie potrząsać prezentami innych i zastanawiać się, co też dostali w tym roku... Ale i tak największą radość czujesz, gdy widzisz prezenty ze swoim imieniem...

Eleonora Zabini należała właśnie do takich świątecznych szajbusów. Zerwała się na równe nogi; zimno posadzki zakuło ją w bose stopy. Niewyraźnie zarejestrowała, że nadal ma na sobie elegancką, teraz już mocno pogniecioną, sukienkę. Udało jej się jeszcze rozejrzeć po bibliotece, delikatnie oczekując, że spostrzeże gdzieś Kastiela z książką w ręku i czując nieprzyjemne ukłucie rozczarowania, gdy go nie odnalazła. Ślizgając się po posadzce, dotarła w końcu do salonu, gdzie stanęła zdumiona.

Pod choinką – wielkim okazałym świerkiem – nie było prezentów!

– Krupniczku! – wydarła się, nie obawiając się, że może obudzić resztę rodziny; rezydencja była na to zbyt wielka.

Podskoczyła z piskiem, gdy wpadł na nią niewielki skrzat. Zaczął ją od razu przepraszać, że teleportował się, tak dokładnie mówiąc na nią, ale Nora zbyła to machnięciem ręki. Nachyliła się nad maluchem i spytała:

– Gdzie są prezenty? – Nie chciała go przestraszyć, ale to była naprawdę ważna kwestia. Jeżeli ktoś zagroził dobru jej nowej rodziny i ukradł prezenty... Dziewczyna może się wkurzyć. A świat nie widział – i nie chce zobaczyć – naprawdę rozgniewanej Eleonory Zabini.

Krupniczek zbladł niesamowicie, co wyglądało dosyć dziwnie biorąc pod uwagę jego brunatnozieloną karnację, i wyjąkał:

– P–prezenty? Są tak jak zwykle w sypialniach. – Jego wzrok mówił: Błagam! Nie zabijaj mnie!

Nora musiała wziąć głęboki oddech. Były święta. Nic nie przeszkodzi jej w byciu szczęśliwą tego dnia. Spróbowała podejść do niewinnego skrzata w delikatniejszy sposób.

– Krupniczku, zlecę ci do wykonania bardzo ważne zadanie. – Miała nadzieję, że szczery uśmiech, przekona go o jej dobrych intencjach. Skrzat przybliżył się ostrożnie i kiwnął głową, wyrażając, że jest gotowy, by pomóc. – Masz może ochotę na zabawę w kradzież prezentów?

Gdyby tylko Krupniczek trochę dłużej znał Eleonorę... wtedy by wiedział, że należy się obawiać niebezpiecznego błysku w oczach dziewczyny i niecnych planów... Biedna, biedna mała istotka...

~~*~~*~~*~~

Była zaskoczona faktem, że udało jej się spędzić kolację wigilijną w przyjemny sposób. W sumie, dobrze się bawiła.

Miała w planach siedzenie w za dużym dresie przez cały wieczór, opychając się lodami i spalając list, który dostała od rodziców:

,,Jesteś hańbą dla naszej całej rodziny! Gorzej niż Lucy. – Uwierzysz, że babcia Molly tak krzyknęła, gdy Charlie powiedział jej, dlaczego Ciebie nie będzie? (...) Kochamy Cię, córeczko, ale wiesz, że nawet my nie możemy być zadowoleni z takiego zachowania. (...) Niecierpliwie czekamy na luty, gdy wrócisz do Hogwartu..."

Za każdym razem, gdy czytała te słowa, miała ochotę walić głową o ścianę albo wysłać wyjca do Merlina, przeklinając go za pecha, który jej się uczepił. Coś czuła, że to wina jakiejś siły wyższej.

Dziewczynie jednak pokrzyżowano plany. Wracała z roboty – ostatnimi czasy zajmowała się tylko karmieniem, myciem oraz tresurą smoków – i niby przypadkiem wpadła na dyrektorkę szkoły...

– Panno Weasley! – zawołała za nią kobieta, gdy próbowała chyłkiem koło niej przemknąć, modląc się, by nie zostać zauważoną. Zaklęła cicho pod nosem, odwracając się i zaciskając usta w imitacji uśmiechu. Przynajmniej się starała!

– Pani Zingmat. – Zastanawiała się, czy coś jeszcze powinna dodać. Co się mówi do dyrektorek szkoły, z której o mało co się nie wyleciało? Co słychać? lub Jak leci? brzmiało zbyt lekko, jakby chciała się z nią spoufalić. A tego oczywiście nie chciała! – Mogę jakoś pomóc? – Słowa te ledwo opuściły jej usta. Jakoś do niej nie pasowało bycie taką grzeczną i kulturalną... Oczywiście, potrafiła się tak zachowywać, ale nie czuła się wtedy za bardzo sobą... Ale niech będzie.

Kobieta zmierzyła ją wzrokiem. Roxie zastanawiała się, co mogła sobie o niej pomyśleć. Miała na sobie rozpiętą, zieloną, puchową kurtkę, spod której wystawały brudne ogrodniczki, które ubrała do pracy. Udało jej się związać Afro w dwa warkoczyki – a była to półgodzinna walka(!) – i nie mogła być pewna, czy nie pobrudziła się na twarzy. Ale różdżka z tym. Co jej zależy?

A później rozpoczęła się typowa gadka... Dyrektorka pytała o to, jak czuje się w szkole, czy praca w Smoczych Legowiskach nie jest za ciężka itd. Roxie wyłączyła się w połowie, przytakując od czasu do czasu i mrucząc niezidentyfikowane wyrazy pod nosem. I od słowa do słowa w końcu padło zaproszenie:

– Rozumiem, że przyjdzie pani na dzisiejszą wieczerzę?

– Taa... – powiedziała, ale po chwili oprzytomniała. – Jaką wieczerzę?

– Na kolację wigilijną! Przecież nie zostawimy ciebie samej w ten specjalny wieczór!

Widząc rozpromieniony uśmiech starszej pani i jej oburzenie, gdy próbowała odmówić, nie miała wyboru. Musiała się w końcu zgodzić.

Nie pamiętała, jak później trafiła do łóżka... Wiedziała tylko, że miód pitny był bardziej niebezpiecznym napojem niż ognista whisky! A tak niewinnie wyglądał w wielkim drewnianym kuflu, gdy cała roześmiana się do niego dorwała. Aleksander Heal założył się z nią, że nie da rady wypić miodu za jednym razem. Oczywiście wygrała, ale później urwał jej się film... Przejęłaby się tym bardziej, gdyby nie to, że większość nauczycieli wymiękło przed nią. Ale wróćmy do początku.

Kolacja przebiegła w bardzo miłej, ale dość sztywnej atmosferze. Oprócz niej na sali znajdowało się troje innych uczniów; dwóch dwunastolatków, z którymi nie miała ochoty się zadawać i jakaś dziewczyna z ostatniego rocznika, która wyglądała na prawdziwą kujonkę – niestety jej towarzystwo także nie wydawało się zbytnio interesujące. Dlatego wybrała miejsce koło profesora Heala i Smoczej Opiekunki, Saxony Sory. Przydałoby się coś wspomnieć o tej drugiej, ciekawej osobie.

Roxie znienawidziła ją od pierwszego wejrzenia, gdy kobieta odezwała się u dyrektora, proponując, że za karę może pomagać w Smoczych Legowiskach, ale pokochała, gdy spędziła z nią więcej czasu. Była bardzo młoda – mogła mieć z dwadzieścia parę lat – i niczym specjalnym się nie wyróżniała. Nie za wysoka, ale też nie niska, nie za chuda, ale też nie gruba. I nie można ją nazwać ładną, ale do brzydkich także się nie zaliczała. Twarz miała podłużną, o lekko prostokątnym kształcie, podbródek ostro zarysowany, delikatnie skośne szare oczy. Jedynie jej włosy prezentowały się interesująco. Przypominały postrzępione płatki mlecza – krótkie, żółte, odstające na wszystkie strony. Zdaniem Roxie jej wygląd do niej zupełnie nie pasował, ale nikt nie miał wpływu na to, jakim się rodził.

Gdy przyszła pierwszego dnia do Smoczych Legowisk, nie wiedziała, czego dokładnie się spodziewać. Myślała, że każą jej sprzątać naprawdę wielkie i nieprzyjemne odchody, ale Saxony od razu wyjaśniła, że otrzyma inne zadanie. W Smoczych Legowiskach znajdowały się chore smoki, którymi się zajmowali, by później móc wypuścić je do rezerwatu, ale także młode oraz ciężarne smoczyce (choć te ostatnie musiały mieć własne groty). Roxie dostała pod swoją opiekę najmłodsze okazy. Była tym naprawdę zachwycona. Saxony na początku musiała jej pomagać; pokazywała, jak najlepiej się z nimi bawić, co powinny jeść, jak kłaść je spać. Bardzo dobrze im się razem pracowało. Rozmawiały ze sobą, śmiały się, żartowały. Saxony szybko zyskała jej sympatię, gdyż była twardą, pewną siebie kobietą. A takie osoby Roxie lubiła najbardziej. Po pewnym czasie, gdy Smocza Opiekunka zauważyła, jak dobrze sobie radzi, zaufała jej na tyle, by zostawić ją samą. Ta praca nie należała do łatwych, ale dla dziewczyny wyglądała, jak spełnienie marzeń. Zajmowała się pięciorgiem uroczych maluchów – trochę kapryśnych i rozbrykanych, ale wkrótce bardzo posłusznych względem niej.

Dlatego zdecydowała, że siedzenie koło Saxony nie będzie złym pomysłem. Przez całą kolację przekomarzały się i dokuczały profesorowi Healowi. Roxie w pewnym momencie przemknęło przez myśl, że chciałaby mieć taką starszą siostrę.

Później została zaproszona na trochę mniej oficjalną zabawę. Większość nauczycieli poszło spać, ale ci najmłodsi zostali, by wypić razem, pobawić się, powspominać stare dzieje...

W końcu udało jej się poznać imiona innych nauczycieli! Była niezwykle dumna z siebie. Nauczycielka od botaniki nazywała się Trynia Joguel i z tego, co Roxie zdążyła się dowiedzieć, pochodziła z Argentyny. Kobieta w średnim wieku posiadała piękne, gęste, czarne włosy, tylko miejscami ozdobione siwymi pasmami. Miała dość łagodne usposobienie. Pamiętała, że Elena jej mówiła, że ją uwielbia. Nic dziwnego. Cioran znana była ze swojej miłości do roślin, różnych mikstur i maści. Przyglądając się nauczycielce, która chichotała niedaleko razem z panią Gring – profesor wykładającą przedmioty ogólne – pomyślała, że pasowałaby do jej wujka Charliego. Hm... Będzie musiała coś z tym zrobić.

Było jej tak przyjemnie! Stojąc koło śmiejących się Saxony i Heala, poczuła, że chciałaby już na stałe należeć do tego miejsca. Zupełnie inaczej niż w Hogwarcie, który zawsze traktowała tylko jak miejsce do nauki i może do przeskrobania czegoś od czasu do czasu. Ale tutaj, w Rumunii... to był jej dom.

W kominku, koło którego się znajdowali, trzaskał wesoło ogień, strzelając iskrami na wszystkie strony. Świece oświetlały pokój – jedną z przytulnych sal rekreacyjnych w budynku ogólnym – stwarzając świąteczny nastrój. Do nosa docierały zapachy palonego drewna, pitnego miodu, a także świątecznych świerków, które pięknie przystrojone stały w rogach.

Jak już wspomniała – nie pamiętała, jak znalazła się później w łóżku. Obudziła się o niemożliwie wczesnej porze i zdziwiła się, widząc, że nie usnęła w jakimś rynsztoku. Niezły sukces! Dziewczynę powinien zmartwić fakt, że miała na sobie pidżamę – nie miała pojęcia, czy sama się przebrała, czy zrobił to ktoś za nią – ale zbyt zajął ją widok kupki prezentów, leżących w nogach jej łoża. Dorwała się do nich prędko, rozrywając świąteczny papier i nucąc kolędy pod nosem.

Typowo, od babci Molly dostała dziergany sweter z wielkim R na piersi, wokół którego opleciony był złoty smok wraz z paczką domowej roboty krówek. Mmmm pycha! Rodzice dali jej nową kurtkę skórzaną – tatuś dobrze ją znał – i kupkę mugolskich romansów – za to mamusi będzie musiała podziękować. Cristian przysłał wielki karton Czekoladowych Żab. Uśmiechnęła się, gdy przeczytała na karteczce od niego, że Cukrowe Pióra i tak są lepsze. Myślą w podobny sposób. Sama kupiła mu ogromne pudło z Cukrowymi Piórami. Telepatia, czy po prostu przyjaźń?

Elena podarowała dziewczynie zestaw olejków zapachowych – pachniały bosko – Tobey narysował wielki obraz pięknego Rogogona Węgierkiego – wiedział, co lubi(!) – Isabella dała jej zestaw do włosów – z dopiskiem, że może pomoże w poskromieniu Afra – a Rose i Albusa Encyklopedię Smoczego Podróżnika – zacny prezent zwłaszcza, że od roku próbowała znaleźć tę książkę. Była także czarna koszulka z podobizną Gaci Merlina od Scorpiusa, jakiś dziwny zestaw od Freda i Jamesa, zawierający dwa eliksiry, torebkę jakiś tabletek oraz dwie niby-różdżki – napisali, że dzięki temu lepiej poradzi sobie w szkole... Będzie musiała to potem sprawdzić. Od reszty rodziny otrzymała głównie jakieś gadżety ze smokami oraz masę słodyczy, a kochani szkolni koledzy dali jej wielkie zdjęcie, przedstawiające ich na początku roku. Zaśmiała się, widząc, jak próbowała wskoczyć na Daniela. Angela i Grace obejmowały się, pokładając się ze śmiechu, a Monica i Alex kręcili głowami, patrząc na nich z osobliwymi uśmiechami. Na odwrocie zdjęcia podpisali się wszyscy, dodając, że strasznie za nią tęsknią.

Poczuła gorzko-słodki ból w sercu. Była pewna, że nie chce już wracać do Hogwartu, ale tak trudno zrezygnować ze starych przyjaźni. Tyle przygód razem przeżyli. Od zawsze stanowili zgraną paczkę. Pamięta, jak w pierwszej klasie czuła się zagubiona, gdy tiara przydzieliła ją do Ravenclawu, gdzie nikogo nie miała. Żałowała, że nie może być z resztą rodziny w Griffindorze. Ale wszystko się zmieniło, gdy poznała słodką i kochaną Angelę, marzyciela Daniela, zawsze racjonalnie myślącego Alexa, najbardziej z nich zakochaną w nauce Monicę oraz o rok młodszą, zwariowaną Grace... Też za nimi tęskniła.

Przejechała ręką po ramce, postanawiając, że nie utraci z nimi kontaktu. Nigdy. Odłożyła zdjęcie na biurku i spostrzegła list, którego o mało nie wywaliła wraz z papierami. Otworzyła pospiesznie kopertę.

,,Dostaniesz prezent, jak się zobaczymy. Wiem, że masz ochotę mnie teraz zabić. :D Ale będziesz musiała trochę poczekać.

Wesołych Świąt i kocham Cię!

Jules, Twój super-hiper-ekstra-chłopak"

Miał rację. Miała ochotę go zabić. Ale zaśmiała się tylko pod nosem, przytulając list do piersi i wdychając jego zapach – pachniał jak las, czyli pięknym zapachem Julesa. Nic nie szkodzi. Na niektóre rzeczy warto czekać.

~~*~~*~~*~~

Można by pomyśleć, że święta są miłym i rodzinnym okresem. Ta... Nie w życiu Tamary Łukinicznej.

Leżała na kanapie w swoim niewielkim pokoiku, opychając się słodyczami, które dostała od przyjaciół i starając się nie rozmyślać o swoim nędznym losem. Właśnie wróciła z treningu umysłowego; LOCH nie tolerował czegoś takiego jak świąteczny odpoczynek... Była wykończona – myślenie także potrafi zmęczyć!

Nie lubiła powracać do kwatery głównej. Jako dziecko nie znała niczego innego, więc nie miała powodów do narzekania, ale teraz naprawdę tęskniła za Hogwartem. Za przyjaciółmi, starymi murami zamku, tajemnicami, nawet za nauką, a najbardziej za jej kochanym Pisklakiem. Zastanawiała się, jak radzi sobie u Malfoyów. Będzie musiała do niej niedługo wysłać sowę...

Spojrzała smętnie na niewielką kupkę prezentów, które dostała. Było ich więcej niż w ubiegłym roku, ale i tak nie za dużo. Ciotka dała jej nowy zestaw noży – jak co roku – a Nottowie pokaźnych rozmiarów księgę, w której spisane były ciekawe zaklęcia i uroki. I to koniec z prezentami od rodziny. Ale po raz pierwszy dostała prezenty od przyjaciół. Potrafiła docenić tonę słodyczy – aż wstyd się przyznać, ale była okropnym łasuchem; koooochała czekoladę. A także poczucie humoru – Nora wysłała jej dwa pluszaki: jeden przedstawiał wielkiego, srebrnego wilka (tak wyglądał dziewczyny patronus), a drugi małego ptaszka. Pisklak i jego obrońca. Naprawdę kochała tę wariatkę! Zdziwiła się bardzo, bo dostała jeszcze jeden prezent... od Albusa. Miała tę pewność, ponieważ potrafiła rozpoznać jego charakter pisma, mimo że się nie podpisał. Ostrożnie wyjęła z fioletowego pudełeczka śliczną bransoletkę. Srebrny łańcuszek był bardzo cienki, zyskując dzięki temu jakąś delikatność i subtelność. Na zawieszkach wisiało pięć krwistoczerwonych róż – normalnie uznałaby coś takiego za kiczowate, ale róże wykonano po mistrzowsku – wyglądały jak prawdziwe. Każda różniła się od siebie nieznacznie i wydawało się, że taki był zamiar. Na karteczce widniał napis:

,,Zobaczyłem ją i od razu pomyślałem o Tobie.

Wesołych świąt!"

Na jej usta wkradł się zdradziecki uśmieszek, choć od razu się za niego zganiła i przybrała nachmurzoną minę. Przecież nie zakochała się w Albusie Potterze, prawda? To niedorzeczne! Ale nie mogła się powstrzymać; zapięła łańcuszek wokół nadgarstka, podziwiając, jak pięknie wyglądał na bladej skórze. Nigdy nie nosiła żadnych ozdób, ale tym razem mogła zrobić wyjątek. Oczywiście, tylko dlatego, że była to piękna bransoletka, nie dlatego, że mogła coś czuć do tego smarkacza!

Główna kwatera LOCHu znajdowała się głęboko pod wodą; po pewnym czasie człowiek przyzwyczajał się do widoku zza szyb przepływających ryb, pięknych raf koralowych, czystego błękitu oceanu oraz częstych bólów głowy. Ale czego nie zrobią czarodzieje, by zapewnić sobie bezpieczne schronienie z dala od Łowców Czarownic i mugoli?

Jej pokój leżał w zachodnim skrzydle, gdzie mieszkali wszyscy – tylko dowódcy mieli specjalny oddział, oczywiście z najlepszym widokiem. Ściany w zeszłym roku pomalowała na czerwono – jej ulubiony kolor – niestety w niektórych miejscach farba zaczęła już odchodzić. Dostała niewiele przestrzeni do zagospodarowania, lecz nie narzekała na to. Lubiła swój mały pokoik z miękkim czarnym dywanem, wygodną starą kanapą, która normalnie była bladozielona, ale na którą położyła srebrną narzutę, by bardziej pasowała do wystroju. Stał tam także zwyczajny regał z taniego drewna, wyświechtany fotel, z taką samą narzutą oraz niewielki stolik.

Większość mebli należało kiedyś do jej rodziców i mimo że mogła kupić sobie nowe, droższe wyposażenie, jakoś nie mogła się na to zdobyć... Sentyment?

W jednej wnęce znajdowała się niewielka kuchnia. Zadbała o to, by prezentowała się w schludny sposób. Gdy jej babcia jeszcze żyła, zawsze lubiła powtarzać, że kuchnia jest królestwem kobiety. Pamiętała, jak zawsze razem gotowały...

Wybrała ciemnobrązowe szafki i blaty oraz sosnową posadzkę. Zastanawiała się nad kafelkami, ale w końcu z nich zrezygnowała. Ściany zostały obłożone czarnymi tablicami, po których uwielbiała pisać różne przepisy. Pod ścianą stał ciemny stół z dwoma krzesłami. Zadbała także, by pomieszczenie było dostatecznie oświetlone, co sprawiało, że traciło ze swojej ponurości.

Po przeciwnej stronie od kuchni miała swoje miejsce mała toaleta – czarna jak noc z białymi dodatkami – a z nią sąsiadowała sypialnia, w której spędzała najwięcej czasu.

Na całej jednej ścianie znajdowała się jej kolekcja noży. Może to głupie, ale naprawdę miała fioła na ich punkcie. Po drugiej stronie – królestwo mody. Stylowa toaletka, obłożona tabunem kosmetyków, szminek i tuszów, stała obok wejścia do sporych rozmiarów szafy. W pokoju było też wielkie łóżku, z fioletową narzutą oraz wiele starych rupieci. Miała także niewielki kącik do ćwiczeń, gdzie leżała czerwona karimata i wisiały drewniane drabinki. Nie potrzebowała więcej do szczęścia.

Ale wróćmy do salonu...

Dumą ją napawał widok dużego plazmowego telewizora – walczyła o niego latami – który wisiał na ścianie tak, że mogła go spokojnie oglądać ze swojej leżącej pozycji, w której obecnie się znajdowała. Niestety nie miała kablówki, ale posiadała niezłą kolekcję mugolskich filmów. W swoim marnym, świątecznym nastroju puściła Grinch: Świąt nie będzie, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo tytułowy bohater przypomina jej ciotkę. Wolała nie pamiętać sztywnej kolacji, w której musiała brać udział poprzedniego wieczoru...

Ciotka nie miała łatwego charakteru. Opiekowała się Tamarą praktycznie od zawsze. Rodzice dziewczyny zostali w dość brutalny sposób zamordowani przez Łowców Czarownic, gdy była bardzo mała. Ale chyba nigdy jej nie pokochała. Dla Anastazji Woronin od zawsze liczyła się praca i pięcie się wzwyż po drabinie hierarchicznej w LOCHu. Została najmłodszym dowódca, ale Tamara miała wrażenie, że to jej wciąż nie wystarczało, że kobieta chciałaby jeszcze więcej...

Nie była za ciepłą osobą – choć to wielkie niedomówienie. Zimna, bezlitosna, piękna i potężna – tak prezentowała się w jej oczach. Postanowiła sobie, że zrobi ze swojej siostrzenicy idealnego wojownika. Kobietę, która będzie uwodzić swym pięknem, ale która nie zawaha się wbić noża w plecy przeciwnika. Tamara starała się sprostać tym wymaganiom, ale... nie była wtedy sobą. Udawała niebezpieczną flirciarę, ale w głębi serca robiła się coraz bardziej rozgoryczona. W pewnym momencie nawet jej kuzyn, Albert Nott, nie mógł z nią wytrzymać, a od zawsze byli swoimi najlepszymi przyjaciółmi. Potraktowała poważnie zadanie, które jej przydzielono. Nigdy nie ufała Eve Queen, ale darzyła ją szacunkiem i podjęła się opieki nad Norą. I to była dziewczyny najlepsza decyzja.

Właśnie miała zamiar zabrać się za pisanie listu, ale przerwało jej pukanie. Zerknęła na drzwi, podświadomie podejrzewając, kto to może być.

– Proszę! – krzyknęła i uśmiechnęła się do gościa, który niespiesznie wsunął się do pokoju. – Spóźniłeś się. Zdążyłam obejrzeć prawie cały film. – Wskazała na ekran, a później pokazała mu, że może koło niej usiąść.

– Naprawdę wielka strata. – Z jego głosu bił typowy dla niego sarkazm.

– Chris... masz mi coś do powiedzenia?

Jej kolega z Hogwartu uśmiechnął się w odrobinę drapieżny sposób.

– Żebyś wiedziała. Nie uwierzysz, jak ci o tym opowiem.

~~*~~*~~*~~

– Nie rozumiem, dlaczego tutaj jesteśmy.

Nora miała ochotę przewrócić oczami, słysząc słowa Dracona, który naprawdę był wielką marudą.

Czekała na nich przed choinką, pod którą nadal nie było prezentów. Jednak teraz, w odróżnieniu od jej towarzyszy, wiedziała, gdzie się znajdują. Sama je ukryła wraz z Rukolą – uroczą, już dość sędziwą skrzatką – i Krupniczkiem.

Zdążyła wziąć szybki prysznic, przebrać się w wygodną, zielono-czerwoną, świąteczną sukienkę, zapleść włosy w koronę i wrócić do salonu, a i tak musiała jeszcze na nich czekać.

Astoria ziewnęła przeciągle, wygładzając swoją ciemnozieloną szatę. Nawet zaspana prezentowała się w piękny i dostojny sposób.

– No dobrze. O co chodzi, Eleonoro? Czemu zerwałaś nas z łóżek o tak wczesnej porze?

Nora uśmiechnęła się figlarnie pod nosem.

– Ktoś ukradł nasze prezenty! – powiedziała z szerokim uśmiechem, który przeczył wypowiedzianym przez nią słowom. – Musimy je znaleźć!

– To jakiś żart? – Scorpius zmarszczył groźnie brwi. Niestety nie miał na sobie swojej słodkiej pidżamy, tylko eleganckie spodnie i błękitną koszulę.

– Nie. Jestem śmiertelnie poważna.

Malfoyowie wymienili się spojrzeniami, zastanawiając się, co mają myśleć o rozpromienionej Norze, która wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną.

– Hm... A gdzie mogą być te prezenty? – Astoria powoli zaczęła rozumieć – lub miała taką nadzieję ­– plan córki.

– Wszędzie – powiedziała tajemniczym głosem i odbiegła, by znaleźć własne prezenty. Umówiła się ze skrzatami, że ukryją je przed nią.

To była nowość dla rodziny Malfoyów, ale w końcu dołączyli do poszukiwań. Jedni wyglądali na bardzo rozbawionych tą zabawą – Astoria – inni na odrobinę zaintrygowanych – Scorpius – a jeszcze inni na troszkę zirytowanych – Draco. Ale szybko się przekonali, że to naprawdę dobry pomysł.

Gdy udało im się znaleźć wszystkie prezenty – najdłużej musiał szukać jej ojciec, ponieważ ukryła większość jego prezentów na dachu – zaczęli je rozpakowywać w salonie.

Ile ubawu przy tym mieli! Nora zawsze tak spędzała święta z Blaise'm, ale dla jej nowej rodziny była to całkowita odmienność. Dziewczyna dziękowała im za każdy prezent, obdarowując każdego po kolei gorącymi całusami. Scorpius skrzywił się tylko na twarzy, mówiąc, że też ją kocha, a rodzice mocno ją przytulili.

Wokół nich wszędzie leżały porozrywane opakowania, brudne talerze – zamówili jedzenie w międzyczasie – oraz prezenty.

W końcu pozostały tylko jedno duże pudło i odrobinę mniejsze pudełko do otworzenia.

– Czy ma mnie niepokoić fakt, że ten prezent się rusza? – Scorpius stanął nad większym opakowaniem i popatrzył na nie z niepokojem. – To dla mnie?

– Po prostu otwórz. – Astoria zaśmiała się, widząc minę syna. – A drugi prezent jest dla Nory.

Zagadka się rozwiązała, gdy ich oczom ukazał się sporej wielkości śliczny szczeniak rasy Alaskan malamute. Scorpius pogłaskał go po śnieżnobiałej sierści, patrząc na rodziców rozpromienionym wzrokiem.

– Kupiliście mi psa? To chłopiec, prawda? Czy jak to się tam mówi w przypadku psów – pisnął, wyjmując go i mocno przytulając do piersi.

– Tyle lat nas o to prosiłeś... Tak, to samiec. Ale wiesz, że jest to pies zaprzęgowy i że będziesz musiał wychodzić z nim biegać? I niestety nie udało nam się uzyskać zgody, byś mógł go zabrać do Hogwartu. – Draco starał się mówić w dość surowy sposób, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy widział zachwyt syna.

– Dziękuję! Poradzę sobie! Będę o niego dbał, kochał go i w ogóle... Dzięki! –Usiadł na ziemi, biorąc pieska na kolanach. – Nazwę cię Lord.

– Dostojna nazwa. – Nora już sięgała do własnej paczki, zastanawiając się, co może być w środku. Zdjęła pokrywkę i zamarła... Pudełko było puste! – Och – szepnęła, czując się niezwykle zdezorientowana. – Tu nic nie ma.

Astoria i Draco zaśmiali się tylko.

– Wybacz mu. Lubi żartować. Jest niewidzialny. – Jej matka wyjęła coś z pudełka. – Stwierdziliśmy, że będzie do ciebie pasował.

Nora zmarszczyła brwi, ale sięgnęła po to niewidzialne coś.

– No pokaż się, brzydalu – szepnęła, czując szorstką skórę(?) i stwierdzając, że ta istota jest niewielkich rozmiarów; spokojnie mieściła się na wyciągniętej dłoni.

I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jej oczom ukazał się kameleon! Mienił się wszystkimi kolorami tęczy i był dość paskudny, jednak jego odstające oczy parzyły na nią w podejrzanie rozbawiony i inteligentny sposób... Nie wiedziała do końca, co o nim myśleć. Postanowiła jednak, że chyba go polubi. Naprawdę do niej pasował. Zwierzę, które wciąż się zmienia i staje się niewidzialne...? Może być!

– Jak by cię tu nazwać, brzydalu? – Brzydal było niezłym przezwiskiem, ale potrzebowała jakiegoś imienia. Przyjrzała się stworzeniu, gdy ostrymi paznokciami uczepił się jej palców. Czuła wzrok rodziny na sobie. – Już wiem! Wyglądasz mi na Wiesława! Będziesz moim Wiesiem? Taaak, będziesz. – Pogładziła go pod bródką. – Trzeba ci załatwić szykowną obrożę i już możesz ze mną jechać do Hogwartu!

– Em... Jesteś pewna, że chcesz go tak nazwać? – Scorpius posłał siostrze dość niepewne spojrzenie.

– Tak! Chodź, Wiesławie. Pokażę ci twój nowy dom. Nie jest tutaj tak źle. Też się nieźle zdziwiłam. – Zaczęła się oddalać; głos dziewczyny niósł się po korytarzu. – Karmią nas nie najgorzej i wcale nie ma żadnych nagich wampirów i biednych króliczków, a...

– To nie było normalne. – Draco nie do końca wiedział, co się właśnie wydarzyło. Wciąż patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Nora.

– Ona nie jest normalną dziewczyną. Ale za to ją kochamy. – Astoria uśmiechnęła się tak, jak tylko matka potrafi się uśmiechnąć.

~~*~~*~~*~~

­ – Cóż... naprawdę się tego nie spodziewałam. – Tamara wgryzła się w biedną Czekoladową Żabę.

Wysłuchała wszystkich informacji, które chłopak miał do przekazania. Siedzieli teraz obok siebie na kanapie. Dziewczyna podkuliła pod siebie nogi i kontynuowała jedzenie.

– A żeby było jeszcze lepiej, chcą żebym do nich dołączył. – Chris pokręcił głową, gdy zaproponowała mu słodycze.

– Zrobisz to?

– Jeszcze nie wiem. Jak na razie lubię swoje życie i nie chce go stracić. – Nachmurzył się, obserwując, obżerającą się Tamarę. Powstrzymał się przed dogryzieniem jej, że stanie się grubasem, jak będzie tyle jeść. Prawie się uśmiechnął, gdy wyobraził sobie Rosjankę o rozmiarach zapaśnika sumo, próbującą przecisnąć się przez wąskie drzwi.

– Mógłbyś zostać szpiegiem i...

– Jestem już szpiegiem! – przerwał jej Chris, podnosząc odrobinę głos. – Nie zapominaj o tym, okej?

Przez chwilę nic nie mówili, pogrążeni we własnych myślach.

– Przepraszam – mruknęła, czując lekkie wyrzuty sumienia. Przecież to ona go w to wciągnęła. – Mówiłeś o tym Eve Queen?

– Nie. Nie ufam jej. Skąd mamy mieć pewność, że jest po naszej stronie?

– A skąd ja mam mieć pewność, że mogę tobie ufać? – Tamara zgniotła pudełko po Czekoladowych Żabach i otarła usta.

– Nie masz jej. – Chłopak westchnął. Wydawał się być zmęczony. – Ale jestem twoją najlepszą opcją.

– Co racja, to racja.

Znów zamilkli. Po chwili Chris spytał z wahaniem:

– A co tam u Nory?

Tamara uniosła na niego wzrok, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Wiedziała, że chłopak wcześniej coś czuł do jej Pisklaka, ale nie miała pojęcia, czy to wciąż aktualne. Miała nadzieję, że przemawia przez niego tylko ciekawość.

– Na świętach u Malfoyów. Dobrze się o nią troszczę, a tam raczej nic jej nie grozi.

– A czy to prawda, że ona i James... – Nie dokończył swojego pytania.

– Nie wiem. Może. – Lubiła Chrisa, ale nie chciała za wiele mu zdradzać. Jak już powiedziała – nie do końca mu ufała. – A co? Zazdrosny?

– Pf! O Pottera? Nigdy. – Chłopak rzucił jej ostre spojrzenie, a następnie się podniósł. – Jeżeli nie masz więcej pytań...

Ale nie dane mu było skończyć. W tym momencie rozległ się ogłuszający ryk syren. Skrzywili się na twarzy, posyłając sobie zaniepokojone spojrzenia i wylecieli na korytarz, kierując się w stronę głównego placu. Po drodze wpadli na Notta, który biegł, niosąc na rękach swoją pięcioletnią siostrzyczkę. To, co można o Albercie powiedzieć, to to, że był bardzo oddany swojej rodzinie i swoim trzem młodszym siostrom. Zawsze się o nie troszczył w pierwszej kolejności.

– Co się dzieje? – spytała go pospiesznie Tamara.

– Łowcy Czarownic zaatakowali. Idę zanieść Iris rodzicom i zaraz was dogonię. – Zaczął się od nich oddalać.

– Ale co zaatakowali? – krzyknął za nim Chris.

– Ulicę Pokątną.

Tamara poczuła, jak zalewa ją fala dziwnego niepokoju, tak jak zwykle, gdy uruchamiała się jej moc. Nie mogła zebrać myśli. Oni nigdy... Nie ośmieliliby się... Ale jeśli Chris miał rację...

– Musimy iść. Może uda nam się pomóc. – Poczuła, jak Chris ciągnie ją za rękę.

– Jasne. – Miała ochotę splunąć, by pozbyć się metalicznego smaku, który osiadł jej na języku. Przeszyła ją pewność, że pierwszy czarodziej zginął; czasami przeklinała te swoje dziwne przeczucia. Ale nigdy się nie myliła. – Musimy iść – powtórzyła po nim i pognała przed siebie.

~~*~~*~~*~~

Siedemnaste urodziny to poważna sprawa. Przestaje obowiązywać namiar i czarodziej może czarować poza szkołą, bez jakichkolwiek prawnych konsekwencji. Może także zapisać się na egzaminy z teleportacji. Staje się pełnoletni. Nie jest już dzieckiem.

Ale Nora nie robiła sobie nadziei, że za kilka dni cokolwiek się zmieni. To nie wyglądało tak, że nagle jest się dzieckiem, a potem puf! już dorosłą osobą. Pierwszego stycznia po prostu skończy siedemnaście lat. Blaise zawsze się śmiał, że jest najstarsza ze swojego rocznika, a wygląda na najmłodszą. Taki żart losu.

Malfoyowie bardzo się przejęli tym, że po raz pierwszy od lat spędzą razem jej urodziny. Postanowili urządzić wielką imprezę urodzinowo–sylwestrową. Jedynym plusem tego wszystkiego było to, że mogła zaprosić przyjaciół. Jakoś nie potrafiła się cieszyć, gdy wiedziała, że jedyna osoba, za którą naprawdę mocno tęskniła, na pewno się nie pojawi...

– Nigdy nie przypuszczałem, że do naszego domu zostanie sproszonych tyle Weasleyów i Potterów! Dobrze, że moi przodkowie i ojciec tego nie widzą... – mruknął Draco, przeglądając listę zaproszonych.

– Bądź miły, kochanie. Przecież wiesz, że jest Gryfonką i to jej przyjaciele. – Astoria pocałowała go przelotnie w głowę i wróciła do robienia listy zakupów.

– Ale sama tego posłuchaj! Albus Potter, James Potter, Lily Potter. Mamy już wszystkie dzieciaki Potterów. A dalej... Rose Weasley, Fred Weasley, Dominique Weasley, Molly Weasley... – wymieniał, dopóki Nora mu nie przerwała.

– Zaprosiłabym też Roxanne Weasley, ale jest w Rumunii i Hugona Weasley, ale on... – Przygryzła wargę, przypominając sobie o książce, którą pomógł jej znaleźć. Od tego czasu nie odzywał się już do niej, a ona próbowała rozszyfrować runy, którymi została napisania. Niestety nie znała się na tym, a jak na razie w bibliotece niczego nie znalazła. Nie były to runy, które poznała na lekcjach. – Przyjedzie jeszcze Albert Nott i jego kuzynka Tamara. – Udała, że nie słyszy mruknięcia ojca, że w końcu jacyś wartościowi ludzie. – I Emma Roman. To taka miła Puchonka. Ją też polubicie.

– Na pewno wszyscy twoi przyjaciele wyprą na nas dobre wrażenie. – Nora zastanawiała się, skąd w Astorii tyle spokoju i dobrego humoru. Patrząc na swoich rodziców i coraz lepiej ich poznając, nie trudno przyszło jej spostrzec, że byli swoimi przeciwieństwami. Draco dość ponury i zrzędliwy, a Astoria radosna i zrównoważona. W jakiś sposób jednak idealnie do siebie pasowali. A Nora coraz bardziej się do nich przywiązywała i nie wiedzieć czemu, trochę się tego obawiała... A co jeżeli oni też ją porzucą? Matka, jakby wyczuwając jej nastrój, objęła córkę ramieniem. – Wszystko będzie dobrze, duszko.

Nora uśmiechnęła się delikatnie, po raz kolejny myśląc, że cudownie jest mieć mamę.

Tamara przyjechała dzień wcześniej. Eleonora właśnie zajęta była darciem kolejnego wyjca od Freda – tego ciekawskiego idioty – i zastanawianiem się, czy Wiesiu (dziwny kameleon, który widocznie został wegetarianinem, bo nie chciał jeść apetycznie wyglądających robaczków) strawiłby papier, gdy usłyszała jej głos:

– Tęskniłaś za mną, Pisklaku?

Wydała z siebie ni to pisk, ni to wrzask i rzuciła się na przyjaciółkę, zauważając w biegu, że dziewczyna jak zwykle wygląda pięknie. Objęły się mocno, śmiejąc się na cały głos i prawie się nie przewracając.

– Rozumiem, że tak – mruknęła jej we włosy Tamara. – Dobrze, że jeszcze żyjesz.

– Nie jestem aż taką sierotą, by nie móc bez ciebie wytrzymać dwóch tygodni. – Widząc minę Rosjanki, wyrażającą całkowite powątpienie, musiała się zaśmiać. – Niech ci będzie. Jestem, ale na szczęście zachowałam się w jednym kawałku!

– Nie mam pojęcia, jakim cudem. – Tamara po raz ostatni mocno ją ścisnęła i wypuściła z objęć. Zaczęła spacerować po pokoju. Gwizdnęła pod nosem. – No nieźle. Wiedzę, że dobrze ci się teraz powodzi.

Sypialnia była naprawdę wielkich, wręcz królewskich rozmiarów. Nora nie zdążyła za wiele w niej zmienić, ale postarała się, by prezentowała się w dość przytulny sposób. Wszędzie walały się nuty, a na ogromnym biurku, w którym dziewczyna naprawdę się zakochała, panował istny burdel. Ledwo udało jej się wcisnąć terrarium dla Wiesia.

Rozsiadły się w wygodnych fotelach, rozmawiając i nadrabiając stracony czas. Nora opowiedziała jej praktycznie o wszystkim, nawet o rozmowie z Lucjuszem – w oczach Tamary od razu zabłysły mordercze iskierki, ale dziewczynie udało się na razie ją uspokoić – jednak przemilczała spotkanie z Kastielem. Jakoś... nie chciała nim się dzielić z resztą świata. Ich rozmowa była tak zupełnie oderwana od rzeczywistości, że czasami zastanawiała się, czy po prostu jej się to nie przyśniło. Później opowie o tym przyjaciółce... Na pewno.

Jej rodzinka od razu polubiła Tamarę; rodzice byli nią zachwycenia, mimo że nie podzieliły się z nimi tym, iż dziewczyna była tak jakby jej strażniczką. Tego samego dnia przybyła także Emma Roman.

Zarumieniona od zimna Puchonka już od wejścia wykrzyknęła, że strasznie się za nimi stęskniła. Nora darzyła dziewczynę sympatią, ale głównie zaprosiła ją dlatego, że blondynka przyjaźniła się z Tamarą. Przyjemnie im się razem rozmawiało. Urządziły sobie wieczorem pidżama party. Zabini chciała zaprosić też Scorpiusa, ale ten kazał jej się puknąć w łeb. Puknęła w łeb. Ale nie siebie. Tylko jego. Ach... ci młodsi bracia...

Długo leżały, opychając się słodyczami i rozmawiając. Tamara była taka rozluźniona! Nora uwielbiała widzieć uśmiech na jej twarzy, kiedy nie starała się być groźna. A Emma... ta dziewczyna potrafiła zadziwić! Niby taka cicha, a po kremowym piwie stawała się niezłą plotkarą.

Przed zaśnięciem Tamara szepnęła jej na ucho, że jak przyjedzie reszta, będą musiały porozmawiać. Nora tylko kiwnęła głową, przed odpłynięciem w krainę snów...

Obudziła się, czując czyjś ciężar na sobie. Chciała już mruknąć do Emmy lub Tamary, żeby z niej zeszła, ale zorientowała się, że to nie może być któraś z nich... Na pewno nie miały męskiego głosu, szepczącego, że pora wstawać...

– James – wrzasnęła, spychając go z siebie – ty idioto!

Chłopak spadł z hukiem na ziemię, ale nie wyglądał na rozgniewanego. Otrzepał się i wyszczerzył zęby.

– Widzicie? Mówiłem, że ją obudzę.

Miała ochotę mu przywalić, ale spostrzegła osoby, do których się zwrócił. Nie zważając na jęk Tamary, którą kopnęła w twarz, przepychając się, by zejść z wielkiego łoża, udało jej się w końcu stanąć na równe nogi. Rzuciła się na przyjaciół. Pierwszą ofiarą dziewczyny był oczywiście Albus.

Chłopak wydawał się jakby odrobinę wyższy. Nawet stojąc na palcach, ledwo udało jej się objąć go za szyję. Mocno go wyściskała.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam – szepnęła, zdając sobie sprawę, że obok
Tamary, to jego dziewczynie najbardziej brakowało.

– Też cię kocham, ale mnie dusisz – jęknął, próbując ją delikatnie odsunąć.

– Ojć. Przepraszam! – Puściła go, a później ścisnęła za rękę, posyłając mu uśmiech.

Przywitała się z małą Lily, a później z jej dwoma kuzynkami, Domie i Molly. Podejrzanie brakowało Rose, ale Nora mogła się domyślić, gdzie teraz była... albo raczej z kim...

Fred porwał ją w ramiona, kręcąc się z nią w koło. Później postawił przyjaciółkę na ziemi i zganił za to, że mu nie odpisywała. Nora mogła się tylko zaśmiać i poczochrać mu włosy.

Dość niezręcznie stanęła przed Jamesem. Chłopak uśmiechnął się do niej łobuzersko, patrząc na nią z góry tymi swoimi ciepłymi oczami w barwie czekolady... Otworzyła usta, by coś powiedzieć, nie zważając na zamieszanie, które wybuchło za ich plecami – Tamara wraz z Emmą w końcu się obudziły i nie wyglądały na zadowolone, a zwłaszcza Rosjanka, która spłonęła rumieńcem (ona!) na ich widok, by zniknąć w toalecie – ale nie była w stanie nic wykrztusić. W głowie wciąż latały jej słowa Kastiela o całowaniu i byciu prawie chłopakiem...

– Hej – mruknęła w końcu. Zastanawiała się właśnie, czy obraziłby się, gdyby podała mu rękę, gdy chłopak przyciągnął ją do siebie.

Przytulił przyjaciółkę w dość delikatny i nietypowy dla Jamesa Pottera sposób. Cmoknął ją w czoło i powiedział:

– Cześć! – Znów się do niej szczerząc. Poczuła przemożną chęć, by w niego czymś strzelić – już od jutra będzie mogła(!) – ale stwierdziła, że będzie miła. Zdała sobie nagle sprawę, że jest tylko w koszuli nocnej, co niezwykle ją speszyło. Wyrwała się chłopakowi, mrucząc, że musi iść się przebrać.

Gdy już każdy był kompletnie ubrany, udali się do jadalni, gdzie czekali na nich starsi Malfoyowie wraz z Nottem, Rose i Scorpiusem.

Nora pospiesznie przywitała się z Albertem i wyraziła zachwyt, widząc kolejną bliską przyjaciółkę. Rose ucałowała ją w policzek i obiecała, że niedługo porozmawiają.

Zasiedli do stołu.

Po minie Dracona wiedziała, że nie był zbyt zadowolony, ale się starał. Przymrużył nawet oko na to, że jego syn wciąż rozmawiał z Rose. Nawet ślepiec by zauważył, że tych dwoje coś łączy... Uśmieszek Astorii wskazywał, że ona już to wie...

Pospiesznie zjedli śniadanie w dość głośnej, ale radosnej atmosferze. Po posiłku jej matka przydzieliła im zadania do roboty. Każdy chciał się już rozejść w swoją stronę, ale Tamara zarządziła krótkie spotkanie.

Zebrali się w bibliotece. Nora, Albus, Rose, Scorpius, Nott, James, Fred. Czyli wszyscy, którzy byli związani z wydarzeniami rozgrywającymi się w Zakazanym Lesie.

Tamara znów promieniała swoim zwykłym pięknem i spokojem, choć Eleonora znała ją tak dobrze, by wyczuć przyjaciółki niepokój. Wciąż bawiła się, jakby nieświadomie, bransoletką. Kruczoczarne włosy związała w warkocz, który powiewał za nią, gdy przechadzała się przed nimi, postukując obcasami.

– Łowcy Czarownic zaatakowali – powiedziała w końcu, przerywając ciszę i posyłając im poważne spojrzenie. Miało się wrażenie, że dziewczyna weszła w skórę żołnierza. – I był to atak na sporą skalę.

– Kiedy? – spytał James, pochylając się odrobinę do przodu ze swojego fotela. Z jego twarzy zniknął uśmiech.

– Przedwczoraj. Jeszcze nie podali tego do opinii publicznej, ale... było groźnie. – mówiąc te słowa, Nott zasępił się bardziej niż zwykle. – Zrabowali kilka sklepów, zabili pięć osób, spalili Dziurawy Kocioł, przez który dostali się na Pokątną. Udało nam się dość szybko tam dotrzeć, ale straty i tak są duże. Zwłaszcza, że nigdy wcześniej tego nie robili.

– Czy czarodzieje zostali poinformowani? Nie było tego w Proroku Codziennym. – Rose objęła się ramionami, myśląc intensywnie. Coś jej nie pasowało w tych Łowcach...

– Jutro ma być jakaś informacja, ale ustalono w Ministerstwie, i LOCH tak chce, by wmówić wszystkim, że za tym atakiem stoi jakiś niewielki oddział Śmierciożerców. Chyba nie chcą, by wybuchła panika. Zawsze zwalają winę na Śmierciożerców, gdy coś idzie nie tak. – Tamara westchnęła; w tym momencie wyglądała na o wiele starszą niż jej szesnaście lat. – Nawet nie wiecie, jakie to było straszne. Czułam śmierć każdego czarodzieja... i nic nie mogłam zrobić. Wszędzie były zamaskowane postacie, koło ucha przelatywały zaklęcia i...

– Uratowałaś wielu. – Nott położył rękę na ramieniu kuzynki, uśmiechając się do niej smutno. Pod dotykiem jego dłoni dziewczyna się wyprostowała, momentalnie się uspokajając.

– Wśród nich byli czarodzieje, prawda? To was tak martwi. – Scorpius odgadł po ich minach. – Tak jak w Zakazanym Lesie...

– Nawet mi o tym nie przypominaj – mruknęła Nora. Wciąż czuła tamten ból i strach...

– Przepraszam, że akurat dzisiaj ci o tym mówię. Nie powinnam... przecież masz urodziny... – Tamara przygryzła dolną wargę. Udawała spokój, ale widać było, że wszystkim się przejmuje.

– Jak nie teraz, to kiedy? – Uśmiechnęła się smutno do przyjaciółki. – Ale co oni planują?

Wszyscy poczuli dreszcze niepokoju. Może nie powinni się tym interesować? Może to nie jest ich sprawa? Może...

– A co z tą książką? – Na nieszczęście musiał odezwać się Fred.

Nora zamarła; siedzący koło niej Albus posłał jej zaniepokojone spojrzenie. Od razu wyczuł, że nie chce o tym mówić.

– Hej! – Porwał się na równe nogi zanim ktokolwiek, zdążył zadać jakieś pytanie. – Nie rozmawiajmy o tym już dzisiaj. Mamy świętować. Nie co dzień kończy się siedemnaście lat! Możemy zająć się tymi tajemnicami, jak będziemy w Hogwarcie? Zasługujemy na jeden zwyczajny wieczór. A pani Malfoy przyda się pomoc.

Złapał przyjaciółkę za rękę i wyprowadził z pokoju, szepcząc tak cicho, że musiała mocno się do niego przybliżyć, by usłyszeć:

– Nie musisz mi dziękować. Ale i tak będziesz mi musiała o tym powiedzieć, jasne?

– Dziękuję – odpowiedziała równie cicho i dodała jeszcze ciszej, jakby sam do siebie. – Jak ja ciebie kocham...

Albus puścił jej oczko i poszedł pomóc Lily nakrywać stół.

Przy boku dziewczyny pojawiła się jak zwykle Tamara; Rosjanka przez chwilę śledziła wzrokiem Ala, by otrząsnąć się i zerknąć na przyjaciółkę.

– Chodź, Pisklaku. Pora dorosnąć.

Tego wieczora już nie poruszyli tematu Łowców Czarownic, ale każdy z nich o tym myślał. Nadchodziły nowe czasy i to niekoniecznie dobre...

oNormal���8?�W

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Miałam mały zastój w pisaniu, ale znów ruszyłam z pełną parą.

Jestem ciekawa, co myślicie? Czy ktoś tu w ogóle jest? Ktoś czyta Nową?

Przydałoby mi się trochę motywacji XD

Kilka zmian: Bohaterowie zostali postarzenia o rok (oprócz Hugona i Lily, którzy wciąż mają 12 lat), a prolog i rozdział 1 zostały napisane od nowa. Rozdziały są sprawdzone i zmienione do rozdziału 8 :D

Pozdrawiam!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro