Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niespodzianka

Przyjęcie urodzinowe było cudowne. Mogła spędzić więcej czasu z rodziną, przyjaciółmi. Naprawdę nie chciała psuć go narzekaniem na swoje złe samopoczucie. Ale mdłości i ból głowy zdecydowanie przeszkadzały w dobrej zabawie. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się czuła. Może to nerwy? Ale postanowiła sobie, że dzisiejszego wieczoru niczym nie będzie się przejmować i jakoś udało jej się odsunąć wszystkie obawy na bok. A może po prostu okres się jej zbliżał? Ale tydzień po ostatnim?

Znając moje szczęście, to pewnie Malfoyowie mnie otruli... Taka ich rodzinna tradycja. Kończysz siedemnaście lat i puf! śmierć czeka na ciebie opakowana w świecący papier. Chociaż w takim wypadku wszyscy członkowie ich rodu dawno by już nie żyli... Czyli błędna teza! A może to ten niesławny nagi wampir, mieszkający w piwnicy? Mówiłam Scorpiusowi, że odwiedził mnie w nocy! A on nie chciał mi wierzyć! Teraz umrę, a on będzie musiał żyć z wyrzutami sumienia, że nie obronił siostry przed roznegliżowanym umarlakiem... Ale nie popadajmy w paranoję! Pomyślmy logicznie... Już wiem! To winna Freda. Trzeba go zabić, by to się w końcu skończyło. Zawsze jak coś idzie źle, to jego wina, więc...

– Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? Albo się czymś ubrudziłem, albo po prostu masz ochotę mnie zabić. – Fred posłał przyjaciółce zdezorientowane spojrzenie, gwałtownie wycierając twarz rękawem, którym oczywiście musiał się posłużyć, ponieważ serwetka leżała aż pięć centymetrów od jego ręki.

Czy ja patrzę na niego jakoś inaczej?! Czy on po prostu czyta mi w myślach? Fred telepata?! Teraz na pewno trzeba będzie go zabić. Dobra! Potrzebuję dużego tasaka, lateksowych rękawiczek i paczki żelków...

– Tasak i rękawiczki rozumiem... ale po jaką cholerę ci żelki?!

– Po dokonaniu aktu morderstwa zapewne zgłodnieję, więc... zaraz! Ty naprawdę potrafisz czytać w moich myślach! – Dziewczyna wzięła głęboki oddech, łapiąc się jedną ręką za gardło. – Czyli nie unikniemy tego. Będę musiała ciebie zamordować!

– Dobra – powiedział Weasley, przeciągając samogłoski i ostrożnie podnosząc się z krzesła. – Pójdę po jakąś lemoniadę, a ty może w tym czasie oduczysz się mówienia na głos swoich myśli, co?

Mówiłam na głos?! Wcale nie! Fred jest po prostu kłamliwym... rudzielcem! Właśnie! Myślał, że jak jest czarny, to nikt nie zauważy jego rudości? O nie, moja przyszła ofiaro...

– Wciąż to robisz, rasistko! – krzyknął przez ramię mulat, kierując się do cateringu, stojącego po przeciwnej stronie pokoju.

Nora zamknęła usta, zdając sobie sprawę, że chyba naprawdę mówiła na głos. Tak się dzieje, gdy człowiek czuje się jak żaba w sokowirówce...

Dziewczyna cieszyła się, że była solenizantką. Astoria zapędziła wszystkich do pracy, a Norze powiedziała, że może przez ten czas robić, co chce i mimo że dziewczyna chciała pomóc, nie pozwolono jej na to. Ale teraz dziękowała za to. Patrząc na salon i ogród, mogła sobie wyobrazić, ile pracy musieli włożyć w to, żeby teraz tak pięknie wyglądały.

Scorpiusowi udało się znaleźć zaklęcie, które sprawiło, że ogród zastygł. I to dosłownie. Lodowe sople nadal zwisały z drzew i dachu, iskrząc się wesołym blaskiem w świetle lampionów. Szadź osiadła na wszystkich gałęziach, tworząc magiczny krajobraz. A pod stopami gości ugniatała się śnieżna trawa. Jakim cudem, to się nie rozpuściło lub dlaczego wszyscy nie drżeli z zimna? Wokół ogrodu została stworzona przezroczysta bańka, która trzymała ciepło i na której Domie i Molly wymalowały ze szronu malunki, przedstawiające fajerwerki, wybuchające co parę sekund. Roślinność ogrodu cieszyła oczy, ale główna zabawa trwała na tarasie i w głębi salonu, które zostały również zmienione. Co kilka kroków można było spotkać mini stoliki z dwoma lub trzema nakryciami. W głębi salonu stał stół zastawiony taką ilością jedzenia, że hogwarckie skrzaty byłyby zazdrosne – że to nie one je przygotowały. Serpentyny i balony, które dla Nory zawsze wyglądały kiczowato, teraz prezentowały się w wesoły sposób, powiewając pod sufitem. Wszystko zostało utrzymane w barwach bieli i zimnego błękitu – Astoria stwierdziła, że zimowy motyw przyjęcia nie jest złym pomysłem, a te kolory najbardziej pasują do urody jej kochanej córeczki.

Minusem urodzin było to, że wciąż się gdzieś człowieka ciągało i mówiono, co musi lub czego nie może robić.

Nora, chodź! Zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie! ~ większość dziewczyn.

Nie podjadaj lukru! Jak to wygląda? Poczekaj do północy, gdy będziesz mogła zdmuchnąć świeczki. ~ Astoria

Ja mogę być radosna, więc ty także, Pisklaku. I nie, nie użyję swoich noży, by przeprowadzić cię do twojego pokoju. ~ Tamara

Nie muszę być dla ciebie miły. Jeszcze nie. Masz urodziny pierwszego stycznia, a wciąż mamy grudzień! Zarezerwuj dla mnie sylwestrowy pocałunek! ~ James, którego Nora naprawdę miała ochotę zamordować.

Eleonoro, chciałam ci przedstawić moich rodziców, a twoich... dziadków.

Nora przypomniała sobie, jak Astoria przyprowadziła do niej dwójkę niepozornie wyglądających staruszków. Gdyby nie ich eleganckie, czarodziejskie szaty, Nora mogłaby powiedzieć, że wyglądają jak typowi dziadkowie. Pan Greengrass był niskim mężczyzną o siwych włosach i dumnym wąsie, który oddanie strzegł jego szerokich ust. Widać było rysujący się pod szatą opasły brzuszek – taki, na który mężczyźni w jego wieku mogli sobie pozwolić. Koło niego stała pomarszczona kobieta, która musiała być kiedyś wielką damą i która wciąż nie zatraciła swego poczucia stylu. Wokół oczu rysowały się zmarszczki śmiechu, a tęczówki były dokładnie takie same jak u Astorii – roześmiane i pełne wewnętrznego blasku. Kolejną rzeczą, która zdziwiła Norę i utwierdziła w przekonaniu, że miała przed sobą ludzi zupełnie niepodobnych do Narcyzy i Lucjusza, były uśmiechy na ich twarzy.

Już po chwili dziewczyna znalazła się w ramionach dziadków. Została przez nich wyściskana i wycałowana za te wszystkie stracone lata.

Dziadek Greengrass okazał się zabawnym człowieczkiem, którego wyższa o głowę babcia Greengrass wciąż musiała sprowadzać na ziemię i upominać. Staruszkowie przekomarzali się i byli ze sobą tak autentycznie szczęśliwi, że Norze jakoś się tak cieplej na sercu zrobiło. Powiedzieli dziewczynie, że długo musieli czekać na wnuczkę i że teraz nadrobią stracony czas. Eleonora nie mogła marzyć o lepszym przyjęciu. Było ono lekarstwem na jej zszargane serce, które uległo uszczerbkowi po rozmowie z Lucjuszem.

Później śmiała się, rozmawiała, wygłupiała i tańczyła z przyjaciółmi. Ale od początku zabawy czuła ból, który z każdą godziną się nasilał. By nie robić problemów i nikogo nie martwić, po prostu przysiadła przy jednym ze stolików, mając nadzieję, że za chwilę jej przejdzie. Przez pewien czas Fred dotrzymywał przyjaciółce towarzystwa, ale Norze udało się go wystraszyć... Pewnie leży już teraz w jakimś schronie przeciw norowym i...

– Piłaś kiedyś lemoniadę z dyni? Smakuje dość dziwnie, ale nie jest zła. – Fred opadł z powrotem na swoje krzesło, trzymając w dłoniach dwa kubeczki. Postawił je na stoliku i uśmiechnął się wesoło. – Ale trzeba próbować nowych rzeczy, prawda?

– Nie uciekłeś! – Nora posłała mu zdumione spojrzenie. – Byłam pewna, że jesteś już w drodze do Meksyku lub...

– Dlaczego miałem uciekać? Przecież mówiłem ci, że muszę z tobą porozmawiać – przerwał jej, upijając łyk lemoniady. A może to była dynioada?

Dziewczyna zamrugała głupio, zastanawiając się, czy mroczki pod jej powiekami były efektem tej domniemanej trucizny. Posmakowała napoju, stwierdzając, że smakował naprawdę dobrze. Oczywiście, musiała zrobić to głośno i radośnie. Fred posłał dziewczynie zirytowane spojrzenie, na które odpowiedziała przeprosinami i mruknięciem, że zamienia się w słuch.

– Wiem, jak możesz odczytać runy, którymi została zapisana ta tajemnicza książka, nad którą się tak trzęsiesz. – Po raz pierwszy, odkąd Nora go poznała, chłopak miał wyraz twarzy, który można było uznać za stosunkowy zbliżony do poważnego.

Dziewczyna na te słowa się ożywiła, zapominając na chwilę o mdłościach i bólu.

– I dopiero teraz mi o tym mówisz? – Podniosła głos, pochylając się i patrząc na niego groźnie.

– Gdybyś odpisywała na moje listy albo wysłuchała chociaż jednego wyjca, już dawno byś wiedziała – dogryzł jej Fred i uniósł jedną brew.

Nora zamyśliła się. Miał rację. Od razu założyła, że wiadomości od niego nie były niczym istotnym i go zignorowała. Co się z nimi stało? Dlaczego ich relacje wyglądały w ten sposób? Dziewczyna nie chciała się sama przed sobą przyznawać, ale wiedziała, gdzie tkwił problem. Ona po prostu mu nie ufała. Jakoś nie była w stanie mu w pełni zaufać, a to mocno odbiło się na ich przyjaźni. Czując wielkie wyrzuty sumienia, postanowiła to naprawić.

– Przepraszam – mruknęła, upijając jeszcze odrobinę dynioady i unikając jego wzroku.

– Tak lepiej. – Fred wyszczerzył do niej zęby. – Ale wracając do książki. Musisz się spotkać z Panną Katastrofą!

– Przepraszam, z kim? – Nora zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie kogoś o takim przezwisku.

– Naprawdę jej nie kojarzysz? – Chłopak parsknął ni to rozbawiony, ni to zdziwiony, ni to zaniepokojony. – To posłuchaj historii o naprawdę pechowej dziewczynie, do której lepiej się nie zbliżać. Nazywa się Jocelyn Moone, ale wszyscy mówią na nią Joss lub właśnie Panna Katastrofa. Jest na siódmym roku, w Hufflepuffie – i nie dziwię się, że trafiła do tego domu. Skrzaty wymyśliły o niej przysłowie, dość sławne w naszej szkole: ,,Gdy Joss chce ci pomóc, módl się do Marlina o ratunek!", a niektórzy dodają, że to Nawet Nie Metr Pięćdziesiąt Czystych Kłopotów. Może ją kiedyś widziałaś na korytarzu? Niziutka, z ciemnymi włosami, nosi dużo bransoletek z dzwoneczkami na rękach. Gdy słyszysz pobrzękiwanie, już wiesz, że musisz uciekać. – Fred wzdrygnął się teatralnie.

– A czemu nazywają ją Panną Katastrofą i dlaczego mam się z nią spotkać? – Miała nadzieję, że nie widać po niej, jak bardzo jest jej niedobrze. Starała się oddychać głęboko przez usta. Dynioada nie była jednak dobrym pomysłem.

– Właśnie miałem do tego przejść. – Skarcił ją wzrokiem, jakby mówiąc: Nie poganiaj mnie! – Podobno na pierwszym roku udało jej się zmienić formułkę zaklęcia lewitującego na niewybaczalne.

Norze szczęka opadła.

– To tak w ogóle się da? – spytała zdumiona. – Jakim cudem?

– Do dziś każdy, kto o niej słyszał, zadaje sobie to samo pytanie. Co roku domy z jej rocznika modlił się, żeby nie mieć z Hufflepuffem zaklęć. A przezwisko Panna Katastrofa od tamtej pory się jej uczepiło.

– Podejrzenie dużo o niej wiesz...

– Przyjaźni się z Lucy. – Fred westchnął, przypominając sobie swoją szaloną kuzynkę. – I jest geniuszem z historii magii i starożytnych run. Może ci pomóc.

– Kim jest Lucy? I jak można być dobrym z historii magii? – Nora wzdrygnęła się na myśl, że ktokolwiek mógł lubić ten znienawidzony przez nią przedmiot.

– Córka wujka Percy'iego. Siostra Molly? Kojarzysz coś? Jest w Hufflepuffie i praktycznie można powiedzieć, że my nie przyznajemy się do niej, a ona do nas.

– Masz jeszcze jakąś kuzynkę, której nie znam?! – Zdziwienie dziewczyny osiągnęło niebezpieczny poziom.

– I to nawet dwie. I dwóch kuzynów.

W tym momencie Nora wstała od stołu, obiecując Fredowi, że zaraz wróci. Było jej tak niedobrze... Musiała wyjść na świeże powietrze. Uśmiechając się do przyjaciół i mówiąc, że niedługo z nimi porozmawia, jakoś udało jej się wydostać na zewnątrz, za magiczną bańkę.

~~*~~*~~*~~

Tak bardzo tęskniła za swoimi znajomymi. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo dopóty, dopóki nie zobaczyła ich, jak wchodzą przez bramę rezerwatu. Brakowało jej tych świrów.

Oczywiście, pierwszą osobą, do której podbiegła, był Jules. Zaśmiała się radośnie, gdy ponownie poczuła jego ramiona wokół siebie. Podniósł ją ze śmiechem, okręcił i namiętnie pocałował. Co to był za pocałunek! Roxie aż zarumieniła się, gdy w końcu ją postawił.

Odwróciła się na dźwięk oklasków.

– Brawo! Nawet nie wiecie, jaki to cudowny widok dla moich biednych oczu. Jules już tak narzekał, że nie może się doczekać spotkania z tobą. Miałem ochotę wyrzucić go z powozu, którym tutaj przyjechaliśmy – powiedział Cristian i podszedł, by ją objąć. – Cześć, Annie! Też się za tobą stęskniłem, ale nie musisz mnie całować.

– Nie miałam nawet takiego zamiaru. Po pocałunku z tobą musiałabym szorować zęby co najmniej przez miesiąc – parsknęła, czochrając mu włosy i chichocząc na widok jego oburzonej miny.

– Roxie! – Przyjemnie było znów usłyszeć głos Eleny i zobaczyć jej piękną buzię. Brunetka także ją przytuliła. – Jak ja się za tobą stęskniłam!

– Więc jest nas dwie. – Weasley czuła, że zaraz usta jej pękną od szerokiego uśmiechu, który chyba na stały na nich zagościł.

Stanęli w czwórkę przy bramie, wypatrując reszty ich paczki. W tłumie minęli ich Sam i Hektor, nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem. Uśmiech Roxie niebezpiecznie zadrgał, ale udało jej się zachować go na twarzy. Nie pozwoli, by ta zdradziecka dziewczyna i jej nie lepszy chłopak zepsuli jej humor.

Nie musieli długo czekać. Już po chwili ujrzeli delikatnie uśmiechniętą Hiszpankę, Isabellę, która wyglądała wyjątkowo ładnie – jakby zrobiła coś z włosami przez przerwę świąteczną i się pomalowała. Niezła zmiana! Przywitała się z nimi radośnie, a za nią już podążał rudowłosy Tobey, który jak zwykle był pomazany farbami. Roxie miała wrażenie, że drobny chłopak odrobinę urósł przez te dwa tygodnie, ale mogła się mylić. Poczekali jeszcze na André Torresa, dość ponurego Brazylijczyka, machając do przechodzącego obok Hisato Otsu – milczącego Japończyka, który od zawsze wolał trzymać się na uboczu – by ruszyć najpierw do domku ich przyjaciół, a później do siedziby Roxie, Julesa i Cristiana.

Domek, który wydawał się dziewczynie wcześniej nienaturalnie pusty, na nowo odżył. Rozsiedli się w salonie, rzucając na wszystkie strony kurtki i rozkładając się na kanapach.

– Zrobię gorącą czekoladę! – krzyknął Cristian i pognał do kuchni.

– Pomogę mu – zaoferowała lekko zarumieniona Isabella i podążyła za swoim kolegą.

– Wiecie, że mógłby ją po prostu wyczarować? – Jules usiadł koło Roxie, obejmując ją ramieniem w tali i przyciągając do siebie. Dziewczyna była tak szczęśliwa w tym momencie! Ale poczuła wyrzuty sumienia, gdy ujrzała mignięcie bólu na twarzy Eleny.

– Wyczarowana smakuje jak mydło! – Usłyszeli krzyk Cristiana, a później dźwięk tłuczonego szkła i ciche przekleństwo. – Nic się nie stało!

– Pójdę mu pomóc. Zaraz rozwali wam kuchnię, a tego chyba nie chcemy, co? – Elena szybko wybiegła z pokoju. Roxie tylko westchnęła, postanawiając, że będzie musiała znowu porozmawiać z przyjaciółką.

– Jak było w Los Angeles, Tobey? – spytała rudzielca, który zdążył wyjąć już blok i węgiel.

– Hm? – Uniósł głowę, posyłając jej pytające spojrzenie. Bardzo w tym momencie przypominał niewinnego aniołka i jak zwykle Roxie miała wrażenie, że jego gruby głos zupełnie do niego nie pasuje. – Było cudownie! Choć nie ma tam tyle śniegu co tutaj. W ogóle nie ma śniegu, ale mi to nie przeszkadzało. Widziałem się z ludźmi z mojej szkoły i... – Cały rozpromienił się, opowiadając o swoich znajomych i rodzinie, Aż miło było tego słuchać.

Po kilku minutach wrócili Elena, Isabella i Cristian. Chłopak ubrudził koszulkę czekoladą, ale cały promieniał dumą, niosąc do nich tacę z kubkami. Roxie zrelaksowała się w ramionach Julesa, popijając gorącą czekoladę i rozmawiając z przyjaciółmi. Na chwilę się wyłączyła, gdy usłyszała słowa Torresa.

– Co powiedziałeś? – spytała Brazylijczyka, który uniósł jedną brew, jakby mając ochotę jej jakoś dogryźć, ale powtórzył. Wiedział, że z nią lepiej nie zadzierać. Dzisiaj miała dobry humor, ale jutro...

– Mówiłem, że niedługo mamy test praktyczny. Możliwe że kogoś z nas wyeliminuj. Ale ty nie musisz się przejmować. Razem ze swoim kochasiem i fanem czekolady jesteście bezpieczni. – Chłopak odgarnął ciemną grzywkę z czoła i zamieszał łyżką w swoim kubku.

– Ciekawe. Może chcą żebyśmy razem zaczęli uczyć się latania na smokach. Heal ostatnio wspomniał, że po świętach rozpoczniemy trening – zastanawiał się Jules, bawiąc się włosami swojej dziewczyny.

– Super! – krzyknął Tobey, uśmiechając się szeroko. Roxie miała wrażenie, że chłopak zaraz zacznie skakać z podekscytowania na fotelu.

– Ale najpierw musimy zdać ten test. – Wydawało się, że to bardzo zmartwiło Isabelle, która nawijała pasma włosów na palec.

– Damy radę! A teraz się tym nie zajmujmy. Mam ochotę zagrać w Scrabble. Zwycięzca wygra mój nowy eliksir. – Elena klasnęła w ręce i wyjęła z torby grę.

– A co robi ten twój eliksir? – Cristian jak zwykle podchodził do wyrobów siostry w dość ostrożny sposób.

– Zobaczycie.

Uśmiech Eleny nikomu się nie spodobał, ale podjęli wyzwanie. Czy słusznie?

– W porządku ­– powiedziała Roxie, pstrykając palcami. – Mam zamiar skopać wam tyłki, kochani.

Stało się oczywistym, że to Roxanne zgarnie nagrodę. Jej krukoński umysł zgromadził ogromną ilość przedziwnych słów, dzięki którym była praktycznie niezwyciężona. Isabelle także nieźle sobie radziła, a Elenie prawie udało się wygrać. Kluczowym słówkiem jest tutaj to prawie. Roxie swoim ,,RATYZBOŃCZYKAMI" zakończyła zwycięsko grę. Eliksir, który otrzymała od Cioran, sprawiał, że człowiek staje się niewidzialny. Na pewno się przyda!

Siedzieli razem przez kilka godzin, by pożegnać się dopiero pod wieczór. Cristian usnął na kanapie. Roxie przykryła go kocem, złapała Julesa za rękę i zabrała do swojego pokoju. Nawet nie zamknęli drzwi do końca, a już zaczęli się całować. Za tym dziewczyna też tęskniła. I to bardzo.

Chłopak uniósł ją, całując gwałtownie. Roxie westchnęła, gdy położył ją na łożu, a jego usta zaczęły wędrówkę w dół jej szyi. Poczuła przyjemne mrowienie w brzuchu. Złapała go za włosy i przyciągnęła do kolejnego pocałunku.

Zajęło im to sporo czasu, zanim byli w stanie się od siebie oderwać. Ułożyli się wygodniej – Jules położył się na plecach, wciąż trzymając ją w ramionach. Roxie oparła głowę o jego ramię i mruknęła z zadowolenia.

– Mówiłam już, że za tobą tęskniłam?

– Jakoś tak z milion razy. Ale miło usłyszeć to ponownie. – Cmoknął ją w czubek głowy i jakby od niechcenia powiedział: – Chyba obiecałem komuś prezent...

Nie spodziewał się, że oberwie łokciem w brzuch.

– A to za co? – syknął, patrząc na nią wzrokiem zbitego psiaka.

– Dobrze przewidziałeś, że miałam ochotę cię zabić. Łokieć jest chyba lepszy niż śmierć, co? – Uniosła się na łokciach i posłała mu promienny uśmiech. – Co dla mnie masz?

– Najpierw mnie bije, a później chce dostawać prezenty. Co za kobieta! – marudził, schodząc z łóżka.

– I tak powinno być. – Kiwnęła z powagą głową, ukrywając uśmiech za czarną koszulką, którą miała na sobie. Uniosła ją do góry, stwierdzając, że dobrze zamaskuje jej rozbawienie. – Przyzwyczajaj się, kochanie.

– Cudownie, kochanie – powiedział zgryźliwym tonem. – To ja może pójdę na dół po twój prezent. – W drzwiach jeszcze dodał: – Przecież widzę tego wielkiego banana na twojej twarzy, kochanie.

Zniknął za drzwiami, słysząc jej głośny chichot. Po chwili wrócił, niosąc w ramionach... Robosmoczka?

Właśnie tak wyglądał. Jak niewielki, jakoś w rozmiarach małego pieska, wykonany z brązowego metalu smok. A do tego żył! Wiercił się na rękach Julesa i wydawał zabawne odgłosy.

Roxie podbiegła do nich szybko, oglądając smoczka ze wszystkich stron.

– Kupiłeś mi Robosmoczka? – spytała podekscytowana, biorąc malucha na ręce.

– Robosmoczek? Niezła nazwa. – Jules zaśmiał się czule, widząc jej radość. –Podoba ci się?

– Czy mi się podoba?! Uwielbiam go! – Smoczek merdał radośnie ogonem i jakimś cudem polizał ją po twarzy metalowym językiem. Postawiła go na ziemi i obserwowała, jak radośnie biega po pokoju.

Jules podszedł do niej od tyłu i objął ją rękami w tali. Oparła się o niego plecami i szepnęła:

– Dziękuję. To najwspanialszy prezent, jaki w życiu dostałam. – Pocałowała go w rękę, którą ją obejmował.

– Wszystko dla mojej cudownej dziewczyny. Trzeba go karmić olejem silnikowym, a tak to, będzie się zachowywał jak normalny pies. A teraz powiedz mi, kochanie... – Obrócił ją i oparł swoje czoło o czubek jej głowy – co to do cholery jasnej jest ,,RATYZBOŃCZYKAMI"?

Roxie uśmiechnęła się bezczelnie.

– Nie wiesz? Ratyzbończycy to mieszkańcy Ratyzbony.

– Ależ oczywiście, najmądrzejsza panno Weasley! Wybacz mi, ale musiałem o tym zapomnieć!

– Nadal nic ci to nie mówi, prawda?

– Nie! Ale może jak mnie pocałujesz, to sobie więcej przypomnę.

Roxie zaśmiała się, mrucząc, że jest wielkim idiotą. Ale pocałować, pocałowała go.

~~*~~*~~*~~

W ciemnej szacie czuł się, jak jakiś zbieg lub niedoszły złodziej. I wolałby już być kimś w pokroju tych ludzi niż przekradać się miedzy ciemnymi ulicami rozbudzonego do życia miasta. Wiedział, że Sylwester to nie za dobry termin, by śledzić grupę istot, ale naprawdę długo się starał dowiedzieć, kiedy i gdzie odbędzie się spotkanie. Nie mógł przepuścić takiej okazji.

Dawno temu, kiedy jeszcze jego rodzice żyli, mieszkał w Londynie. Uliczki miasta zamazały się już w jego umyśle, zastąpione zielonymi wzgórzami wokół posesji dziadków i sterylnymi ścianami kwatery głównej LOCHu. Ale znał dzielnicę, do której zmierzał. Większość ludzi znajdowała się teraz w centrum miasta, więc prawie niezauważalnie przemknął między bocznymi przecznicami. Żałował, że nie umie jeszcze zaklęcia Kameleona. W tym momencie naprawdę by się przydało. Lub że nie posiada peleryny niewidki, którą tak lubił się bawić wraz z Jamesem, ale... to należało do starych dziej.

Nie miał pojęcia, która była godzina, ale czuł, że musi się śpieszyć. Do wschodu słońca zostało dużo czasu, ale wolał śledzić większą część spotkania.

Czuł, że się zbliża. Usłyszał głosy, które z każdym krokiem stawały się coraz głośniejsze. Chłopak musiał rzucić na siebie wyciszające zaklęcie, by go nie usłyszeli.

Kropelki potu zaczęły zbierać się na jego czole. Wytarł spocone dłonie o skraj szaty. Serce waliło mu mocno w piersi, jakby czując, że może zabić po raz ostatni.

Oparł się o ścianę magazynu; cegły nieprzyjemnie wbijały mu się w plecy, ale ledwo to zarejestrował. Wysilił słuch, by wychwycić ich słowa.

– ...nie rozumiem, dlaczego mamy z nimi współpracować! – Usłyszał poniesiony głos, który brzmiał, jakby wypowiedziała te słowa rozpieszczona dziewczynka.

– To nasza najlepsza opcja. Śmierciożercy do nich dołączyli. – Słowa były cichsze, a ton bardziej opanowany, wyraźnie żeński.

– A oni są tacy nieomylni jeśli chodzi o wybieranie zwycięskiej strony! – Wzdrygnął się, słysząc nieprzyjemny męski syk.

– Ostatnim razem nie przyłączyliśmy się do Voldemorta i wcale nie wyszliśmy na tym dobrze. Czarodzieje jak zwykle potraktowali nas okrutnie, więc teraz pora, by się zemścić. – Chris wstrzymał oddech. Ten głos... On... znał go. I to aż za dobrze. – Zresztą to my jesteśmy przywódcami klanu. Możecie rzucić nam wyzwanie, jeśli chcecie. Ale... nie radzę.

Chłopak wyobraził sobie tak dobrze znaną twarz kobiety, która używała tego samego tonu do karcenia go, gdy był małym chłopcem.

– A co z waszym synem? – Zabrzmiało to prawie nieśmiało. – Przyłączy się do nas?

– Możecie sami go o to zapytać. – Chris cały znieruchomiał. – Christopherze, dołączysz do nas?

~~*~~*~~*~~

Norze kręciło się w głowie i czuła się, jakby miała gorączkę. Ból głowy, mięśni i nudności były niezłym pakietem dodatkowym, o który dziewczyna wcale nie prosiła.

Potykając się co krok, zmierzała do fontanny, która znajdowała się w najdalszym zakątku ogrodu. Chciała jak najszybciej do niej dotrzeć, bo to była jedyna sadzawka z ciepłą wodą, a już nieźle zmarzła. Tak kończyło się wychodzenie na mróz tylko w cienkiej sukience, w której, owszem, wyglądało się cudownie, ale która w ogóle nie chroniła przed zimnem. Zarzucony na ramiona jedwabny szal także nie był zbytnio pomocny. Pewnie się po tym pochoruje, ale... zaraz! Już przecież się rozchorowała.

Z westchnieniem ulgi opadła na murek wokół fontanny, napawając się ciepłem, które od niej biło. Wcześniej się śmiała z gorącej wody, która w środku zimy wytryskiwała z wymyślnych węży, ale teraz była naprawdę za nią wdzięczna.

Podkuliła pod siebie nogi, starając się powstrzymać mdłości.

Myśl o czymś przyjemnym... Motylki, kwiatki, owoce, Wiesiu, który nie lubi robali... Nie myśl o robalach! To może... tak! Taniec, muzyka, skrzypce, Blaise...

Otworzyła powieki, pod którymi zaczęły zbierać się łzy. Prychnęła pod nosem, ze złością wycierając policzki. Próbowała o tym nie myśleć, ale zdała sobie sprawę, że to pierwsze urodziny, na których nie znajdował się przy niej Blaise. Nie potrzebowała wiele do szczęścia. Gdy w dzieciństwie brakowało im pieniędzy, wystarczało jej wyjście na pizzę lub lody – i to już były dla niej niesamowite urodziny. Blaise należał do ludzi kreatywnych, więc prezenty, które od niego dostawała, zawsze ją zadziwiały. Niewielka wanienka na bańki, która dla pięcioletniej dziewczynki wydawała się być ogromna, wciąż leżała u niej w pokoju. Kolorowa piniata w kształcie jednorożca, którą rozbijała końcem miotły, na zawsze wyryła się w jej umyśle – zwłaszcza, że po zjedzeniu tych wszystkich cukierków się pochorowała. Ale – było warto. Mogłaby wyliczać jeszcze wiele prezentów, ale musiała pogodzić się z faktem, że naprawdę mocno za nim tęskniła.

I nagle stał się cud. Jakby to, że pomyślała o Blaise'ie sprawiło, iż sprowadziła go do siebie. Choć bardzo prawdopodobnym było, że po prostu miała halucynacje...

Właśnie zaczęła się zastanawiać, czy nie iść do Tamary i Rose, by powiedzieć im o swoim złym samopoczuciu, gdy usłyszała za sobą głos:

– Promyczku?

Znieruchomiała. Tylko jedna osoba na świecie ją tak nazywała. Ale... to przecież... niemożliwe.

Odwróciła się powoli. Jej oczom ukazał się najbardziej przez nią ukochany mężczyzna.

– Tata? – szepnęła i niewiele myśląc, rzuciła się mu w ramiona.

Często wyobrażała sobie, jak mogłoby wyglądać ich ponowne spotkanie. Początkowo miała zamiar na niego nawrzeszczeć, powiedzieć mu, że nienawidzi go za te kłamstwa, za to, że odebrał ją jej prawdziwym rodzicom, ale z czasem... gdy tęsknota i miłość nie dawały dziewczynie spokoju, zdała sobie sprawę, że była gotowa mu wybaczyć. Byleby tylko znów znalazł się w jej życiu. Byleby jej wszystko wyjaśnił i powiedział, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej. By powiedział jej, że ją wciąż kocha...

Układała już sobie w głowie piękną przemowę, ale pierwszą rzeczą, jaką wypowiedziały zdradzieckie usta dziewczyny, było:

– Zostawiłeś mnie! – wykrzyknęła, zalewając się łzami i chowając głowę w jego płaszczu. Jeżeli to halucynacje, to naprawdę dobre. Nawet pachniał tak samo. – Nie dawałeś znaków życia! Zniknąłeś z powierzchni ziemi! Nawet nie wiesz, jak bardzo się martwiłam lub ile razy miałam ochotę iść samodzielnie cię poszukać! Ja myślałam... myślałam, że ty nie... – ...żyjesz. Ugrzęzło jej na końcu języka. Zamiast dokończyć zdanie, zaczęła go okładać pięściami. Nie za mocno, bo dalej źle się czuła i nie mogło to wyglądać zbyt efektownie, gdyż cała się zasmarkała.

Blaise nic nie powiedział. Po prostu pozwolił jej wyładować złość, a później trzymał ją w ramionach, gdy dalej płakała. Uspokoiła się dopiero po kilku minutach.

Delikatnie się odsunęła, przyjmując od mężczyzny chusteczkę i wysmarkując w nią nos. Posłała mu pochmurne spojrzenie.

Zabini bardzo się zmienił. Nie tylko z wyglądu. Wyraźnie schudł z twarzy, choć wciąż był muskularnie zbudowany. Kiedyś wciąż się uśmiechał, teraz zostało to zastąpione tajemniczym spojrzeniem i niepokojem malującym się w kącikach oczu. Ubrany był w wełniany płaszcz i eleganckie buty, którym minęły już lata świetności.

– Powiesz coś? Czy znów odejdziesz? – Nora nie miała zamiaru mu tego ułatwiać. Jeśli przyszedł ją przepraszać, będzie musiał się namęczyć.

– Promyczku, posłuchaj... ja... – Ale zanim mógł dokończyć, Nora zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie silne ramiona Blaise'a. Mężczyzna złapał ją, usiadł na murku od fontanny i posadził na swoich kolanach. Głowa dziewczyny oparła się o jego pierś. – Noro?! Co się dzieje? Dobrze się czujesz?

– Chwilka – szepnęła cichutko, próbując jakoś poradzić sobie z niemocą, która zawładnęła jej ciałem.

Poleżała tak przez kilka minut. Blaise, mimo dziewczyny oporów, wlał jej do ust jakiś eliksir, po którym zrobiło jej się odrobinę lepiej. Już nie czuła się, jak umierająca ropucha.

– Och, Merlinie. Zaczęło się – mruknął mężczyzna, gładząc ją po włosach.

– Już mi lepiej. – Uniosła się lekko, próbując spojrzeć Zabiniemu w twarz. – Potrzebuję odpowiedzi, tato. – Poczuła, jak drgnął pod wpływem jej słów. – Nie mam pojęcia, co się dzieje. Zjawiasz się tak nagle...

– Przecież nie mogłem opuścić twoich urodzin, skarbie. – Pogłaskał ją po głowie po raz ostatni i wyprostował się.

– Dlaczego odszedłeś? Dlaczego się nie odzywałeś? – spytała ponownie.

– To... skomplikowane. – Uśmiechnął się gorzko, widząc dziewczyny oburzoną minę. – Ale spróbuję ci wszystko wyjaśnić. Zbyt długo z tym zwlekałem. Nie odezwałem się, bo myślałem, że mnie nienawidzisz. Przy naszym ostatnim spotkaniu dałaś mi to wyraźnie odczuć...

– Przepraszam! – wykrzyknęła pospiesznie, łapiąc go za dłoń. – Tak mocno mnie wtedy zraniłeś, że ja... Ale jak mogłabym cię znienawidzić? Przecież jesteś moim ojcem!

Blaise wpatrzył się w ich splecone dłonie: jego czarną, wielką – jej drobną, białą.

– Twoim ojcem jest Draco Malfoy, nie ja.

– On jest moim drugim ojcem. Ale to ty mnie wychowałeś – powiedziała z przekonaniem. Dużo nad tym myślała i już dawno doszła do tego wniosku.

– I to ja także cię uprowadziłem, okłamywałem...

– Przestań!

Mężczyzna zmieszał się i przejechał ręką po włosach.

– Masz rację. Przepraszam. Nie chcę tego znowu roztrząsać, ale... musisz wiedzieć, że nie powiedziałem ci całej prawdy. O tym, co się stało. O tym, dlaczego cię uprowadziłem.

W Norze zapłonęła iskierka nadziei. Czyli miała rację! Blaise jej teraz wszystko wyjaśni i okaże się, że on nie jest wcale taki zły, że miał dobry powód, dla którego musiał to uczynić!

Posłała mu zachęcający uśmiech i nie przejęła się zbytnio jego zbolałym spojrzeniem. Przecież wszystko się teraz wyjaśni. Będzie dobrze. Znów będą rodziną. W głowie zaczęła już układać przeprosiny, które powie Malfoyom, gdy ich poinformuje, że wraca do Blaise'a. Oczywiście, nie urwie z nimi kontaktu. Po prostu do grona ich rodziny dołączy Zabini. I wszyscy będą szczęśliwi!

– Pracuję dla LOCHu. – Uśmiech na twarzy Nory zamarł. Nie tego się spodziewała. – I porwałem cię, ponieważ to oni mi kazali.

Dziewczyna myślała, że Blaise nie złamie jej ponownie serca. Postanowiła wysłuchać go do końca, ale coraz bardziej czuła, jak ogarnia ją rozpacz.

– Przepraszam, kochanie, że mówię ci to w twoje urodziny. Ale nie mamy za wiele czasu.

– Czyli zmyśliłeś to wszystko? Tę historię o Melody i twoim ojcu? O tym, jak zabili twoje nienarodzone dziecko i jak to niby Malfoyowie was wydali? – Czy tylko w uszach dziewczyny, jej głos brzmiał tak... drżąco? Czuła, że mdłości powracają ze zdwojoną siłą. – I po co to? Dla LOCHu?

– Eleonoro Zabini. – Blaise wstał, posadził ją na murku, a później ukląkł, kładąc ręce na jej drobnych ramionach i patrząc prosto w oczy. – Wysłuchasz mnie teraz i na razie postarasz się mnie nie oceniać, dobrze? Bo... tu już nie chodzi tylko o nas. Chodzi o cały czarodziejski świat.

W innych okolicznościach Nora wyśmiałaby jego słowa. O cały czarodziejski świat? Jak to brzmiało? Ale powaga w oczach mężczyzny uświadomiła ją, że nie żartował.

Podniósł się, otrzepał kolana i usiadł obok niej. Zaczął swoją opowieść:

­– Zapewne słyszałaś już o Łowcach Czarownic i o tym, że LOCH powstał, aby z nimi walczyć? – Eleonora przytaknęła. Blaise kontynuował. – Na początku Łowcy składali się z kilku rozgoryczonych charłaków, którym nie podobała się pozycja, jaką oferowali im czarodzieje w ich świecie, ale z czasem dołączyli do nich mugole i... Śmierciożercy. Można by pomyśleć, że nie mieli ze sobą nic wspólnego. Czy Łowcy nie przysięgali zadać śmierci każdemu czarodziejowi? Ale połączył ich wspólny cel. Jedno, konkretne zadanie. Przebudzenie zła.

– Tamara mówiła mi o czymś podobnym. O tym, że chcą powrotu mrocznych czasów. – Dziewczyna przypomniała sobie rozmowę z Rosjanką w bibliotece.

Blaise kiwnął głową.

– Ale żeby tego dokonać, potrzebują mocy czterech wiedźm. Najsilniejszych, jakie ten świt wdział.

– Jaki problem? Nie mogą ich przeciągnąć na swoją stronę? – Objęła się ramionami, marszcząc brwi i starając się wszystko jak najlepiej zrozumieć.

– Mogliby. Gdyby nie były od dawna martwe. – W dawnych czasach Blaise w tym momencie by się uśmiechnął. Teraz zaledwie ujrzała niewielki błysk rozbawienia w jego oczach.

– Och. To komplikuje sprawę. – Próbowała powiedzieć to z powagą, ale nie wyszło jej to za dobrze.

Zabini skarcił ją wzrokiem.

– Skup się. Teraz zaczynają się schody. LOCH znajdował się w posiadaniu zaklęcia ożywiającego. – Nora uniosła brwi. Była pod wrażeniem. Zaklęcie ożywiające? W niewłaściwych rękach mogło spowodować wiele złego. – Ale służy ono raczej do wybudzania. Było pilne strzeżone. Musisz wiedzieć, że to jedno z wiecznych zaklęć. Może je rzucić tylko osoba, która posiada specjalnie zaczarowany pergamin z treścią czaru. Ale wtedy i tak nie jest to proste. Czarodziej, który podejmuje się tego wyzwania, musi być naprawdę bardzo potężny i mieć do dyspozycji składniki, których w dzisiejszych czasach praktycznie się nie spotyka. Dopiero niedawno LOCH podjął się tego wyzwania. Było to niebezpieczne, ale udało nam się przebudzić najsłabszą i najmłodszą z wiedźm. Wydaje mi się, że już ją spotkałaś. W dawnych czasach nazywano ją Królową Maeve, ale ty ją znasz jako Eve Queen.

Nora po raz kolejny tego dnia oniemiała. Jej przerażająca stara nauczycielka obrony przed czarną magią, którą dziewczyna umyślnie starała się unikać, była pradawną wiedźmą? Gdyby nie kręciło się jej już w głowie, pewnie teraz by zrobiło jej się słabo.

– Ach. Okej. Czemu nie? – spytała odrobinę piskliwym głosem.

– Możesz ją kojarzyć z kart z Czekoladowych Żab. Pochodzi z Irlandii, z czasów przed założeniem Hogwartu. Szkoliła młodych czarodziejów. Ale to nie jest istotne. Udało nam się ją przebudzić i od tej pory, na swój dziwny sposób, stara się nam pomagać. Ale Łowcy dowiedzieli się o naszym posunięciu. A my pojęliśmy, że popełniliśmy wielki błąd. Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie, że wybudzanie wiedźm prowadzi do... tego czegoś. Teraz także wciąż błądzimy wśród wielu teorii, których nie sposób dowieść. Obudziliśmy Evę, a dokładnie Maevę, z czystej ciekawości. Myśleliśmy, że może nam pomóc, a tylko namieszaliśmy. Łowcom udało się wykraść to zaklęcie. Podejrzewamy, że mamy w naszych szeregach jakiegoś zdrajcę, który im pomógł. Ale nie rozumieli potęgi tego zaklęcia. Nie wiedzieli, że każdą kolejną wiedźmę musi przebudzać ta wiedźma, która jako ostatnia została ożywiona. W tym przypadku była to Maeve. Dlatego utknęli w tym samym punkcie co my. Nie udało nam się jeszcze przejąć zaklęcia i nie możemy go zniszczyć, a Łowcy nie mają Eve, która pomogłaby im.

– Dobra, staruszku. Nie czuję się najlepiej, więc przypominam ci, od czego zaczęła się ta rozmowa. Ode mnie. Od ciebie. Od porwania. Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?

Nora nie do końca wiedziała, co powinna o tym myśleć. Ale miała wrażenie, że zbyt długo już jej nie było. Zaraz ktoś zacznie jej szukać, a ona chciała nacieszyć się Blaise'm. Więcej – chciała go zrozumieć.

– Nie kłamałem ostatnim razem. Gdy mówiłem o Melody i... o tym, co się stało. Ale były inne tego okoliczności. W rok przed twoimi narodzinami Sybilla Trelawney wypowiedziała kolejną przepowiednię. Dotyczyła dziecka, które miało się narodzić z początkiem nowego roku. Bardzo potężnej osobie, która powstrzyma lub pomoże w zagładzie świata... – Po plecach dziewczyny przebiegły jaszczurki strachu. On... nie mówił o niej, prawda? – LOCH od razu założyło, że chodzi o moje i Melody dziecko, które miało urodzić się pierwszego stycznia, ale gdy stało się to, o czym ci już opowiadałem... zaczęli szukać od nowa. I wtedy dowiedzieli się, że Astoria Malfoy urodziła właśnie tego dnia dziecko. Nie mając nic do stracenia, będąc zupełnie pozbawionym chęci do życia i pragnąc zemsty, zgłosiłem się, by cię przechwycić. Chodziło o zapewnienie ci bezpieczeństwa. Łowcy czatowali już na twoje życie. A klątwa Havlynga była najlepszą opcją na ukrycie ciebie.

Nora miała wrażenie, że Blaise mówi o zupełnie innej osobie. Przecież nie mógł mówić o tej samej Eleonorze, którą, jak ostatnio sprawdzała, była. O dziewczynie, która praktycznie przez całe życie nienawidziła tłumów, historii i czarodziejów... która jako małe dziecko, gdy śniło jej się coś złego, wpełzała do łóżka Blaise'a i słuchała jego zabawnych historyjek... która w końcu pogodziła się ze swoim życiem i otworzyła na innych ludzi... która była tak przeciętna, że słowa potężna i niebezpieczna zupełnie do niej nie pasowały. Ale – mówił cichy głosik w jej głowie – przypomnij sobie te wszystkie dziwne sytuacje, które wydarzyły się od początku roku. Sprawa blizn, zniknięcie Blaise'a, słowa, że jest w niebezpieczeństwie, ostrzeżenie Eve Queen, nawet obecność Tamary w jej życiu...

– Ale... dlaczego? Co mam zrobić? – Położyła dłonie na głowie, mając ochotę rwać włosy z tej... bezsilności? Zmienności?

– Dokładnie za jakieś dwadzieścia minut się dowiemy. – Blaise zerknął na zegarek, obliczając minuty do północy i objął ją ramieniem. – Cały wieczór źle się czujesz, prawda? Twój organizm przygotowuje się do czegoś wielkiego... Klątwa Havlynga skutecznie hamowała twoje zdolności, ale wraz ze skończeniem przez ciebie siedemnastu lat zniknie.

– Ty wiesz, prawda? Zawsze wiedziałeś – powiedziała gorzko, obserwując jego twarz. Gdzieś w oddali ktoś wystrzelił sztuczne ognie. Z przeszywającym pyknięciem rozprysły się na niebie.

Blaise przez chwilę milczał, próbując zebrać myśli.

– To nie przypadek, że jesteś tak bardzo dobra z transmutacji. Twoje umiejętności będą z nią związane. Wiesz na czym polega bycie metamorfomagiem, prawda? A na czym animagem? A potrafisz sobie wyobrazić połączenie tych dwóch umiejętności, tylko, że jeszcze bardziej rozbudowane? Metamorfomag może zmieniać wygląd tylko poszczególnych części ciała, a ty... na podstawie jednej myśli będziesz mogła zmieniać się w innych ludzi. Na razie tylko tyle wiemy. Bazujemy na własnych przypuszczeniach oraz badaniach nielicznych podobnych przypadkach, które zarejestrowano na przestrzeni wieków. Choć może być tak, że zupełnie nas zaskoczysz.

Nora wybuchła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać. Odrzuciła głowę do tyłu i zarechotała tak, jak dawno jej się już to nie zdarzało.

– Ale mnie wystraszyłeś! Serio! To miał być taki urodzinowy żart, prawda? Czy po prostu twój dziwny sposób na powiedzenie mi przepraszam? Dałam się nabrać! Przecież takie umiejętności są niemożliwe. Zresztą, nie brzmią zbytnio niebezpiecznie. Mogłeś się bardziej postarać, staruszku. – Poklepała go po kolanie i otarła łzę z policzka.

Ale Blaise'owi nie było do śmiechu. Złapał dziewczynę mocno za nadgarstek. Nora syknęła z bólu, wytrzeszczając na niego oczy.

– To nie są żarty, dziewczyno! Nie rozumiesz, jak bardzo jest to ważne? Jak ciężko będzie ci żyć z takimi umiejętnościami i jakie cenne mogłyby się stać w rękach Łowców Czarownic?

Wyrwała rękę z ucisku i spojrzała w jego rozgorączkowane oczy. Przełknęła głośno ślinę, zdając sobie sprawę, że on naprawdę nie żartuje. A powracające mdłości były jakby potwierdzeniem jego słów. Norę ogarnął strach.

– To co mam robić? Czekać aż po mnie przyjdą? Nie mogą mnie zmusić do współpracy z nimi! – Miotała się między wybuchnięciem płaczem, a ucieknięciem w siną dal. To nie mogła być prawda! Ktoś ją wrabiał. Albo to te halucynacje lub trucizna.

– Myślisz, że jak istnieje zaklęcie ożywiające, to nie znajdą sposobu na opanowanie twego ciała bez twojej zgody? Zwykły Imperius im wystarczy. – Jego ton stał się łagodniejszy, gdy ujrzał jej wystraszony wzrok. – Nie martw się. Poradzisz sobie z tym. Trzymaj się Tamary i LOCHu, to nic ci nie będzie grozić. – Pocałował ją w czubek głowy i wstał z murka. Nora spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Chyba nie masz zamiaru mnie zostawić!? – Lekko się zataczając, podniosła się za nim. – Jeszcze tylu rzeczy mi nie powiedziałeś! Gdzie byłeś? Co robiłeś? Jakie masz plany? Nie możesz mnie ponownie opuścić! Nie możesz! – Głos załamał jej się przy ostatnich słowach. Widząc ból na twarzy Blaise'a, zdała sobie sprawę, że on naprawdę odchodzi. I że nie chce tego równe mocno jak ona. Wtuliła się w niego rozpaczliwie, znów zaczynając płakać. – Nie poradzę sobie bez ciebie. Mieliśmy być znowu rodziną.

– Jesteśmy rodziną, Promyczku. Jesteś silniejsza niż myślisz. Uważaj na siebie. Bardzo cię kocham. – Poczuła, jak całuje ją po raz ostatni w czubek głowy, by za chwilę odczuć pustkę i patrzeć jak się od niej oddala.

Osunęła się na ziemię, zanosząc się szlochem. Dziewczyny urodzinowe życzenie się spełniło. Spotkała się z Blaise'm. Ale dlaczego musiał znów namieszać w jej życiu, by ponownie z niego zniknąć?

Nie mogła się długo nad tym zastanawiać. Przez jej ciało przeszły sztylety bólu. Skuliła się, modląc się, by cierpienie się skończyło. Z oddali usłyszała, że ktoś ją woła, ale nie mogła się na tym skupić. Czuła tylko ogień. Płonęła! Skręcało ją tak, że miała wrażenie, iż zaraz umrze. Chciała umrzeć! Wszystko, byleby to się skończyło!

W stanie czystej agonii zarejestrowała, że ktoś się nad nią pochyla. Ujrzała znajomą twarz. Tamara? – pomyślała ze zdumieniem. Ból rozsadzał jej nogi, kręgosłup, nawet twarz, a nagle... wszystko się skończyło.

Nora leżała przez kilka sekund na chłodnej ziemi, nie mogąc dojść do siebie. Już nic nie rozumiała. Udało jej się delikatnie unieść. Zaczęła się rozglądać za Tamarą. Znalazła dziewczynę, stojącą kilka metrów od niej. Rosjanka wydawała się być przerażona – na białej twarzy odbijał się strach, czerwone usta miała delikatnie rozchylone. Stała w miejscu i patrzyła na Norę.

– Może byś mi pomogła? – spytała dziewczynę i oniemiała. Jej głos... brzmiał tak dziwnie! Eleonora pospieszne odgarnęła czarne włosy z twarzy... czarne?!

Porwała się na równe nogi, czując się nienaturalnie. Wpatrzyła się w swoje odbicie, połyskujące w tafli wody. Ale nie spoglądała na nią zwyczajna Eleonora Zabini. Patrzyła na nią Tamara Łukiniczna. Identyczna do tej, która stała za jej plecami.

���%阤

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tam ta ram tam!

Czy ktokolwiek się tego spodziewał? Bo tak się składa, że pewna autorka planowała to od dawien dawna... Praktycznie od samego założenia bloga. Lub coś koło tego. A teraz czuje się taka pusta, gdy w końcu ten plan opuścił jej umysł i serce...

Pamiętacie rozdział 9 część I Naga prawda?

Dawno do niego nie wracałam (przydałoby się go w końcu poprawić, Gabsone), ale zdałam sobie sprawę, że był to rozdział przełomowy. Gdzie ujawniłam wszystkie dotychczasowe tajemnice. I teraz... ten rozdział pod tym względem bardzo przypomina mi ten 9, napisany rok temu. Nie tylko przez samą obecność Blaise'a, ale także przez prawdę...

I co myślicie? - Naprawdę jestem ciekawa waszej reakcji!

Uprzedzam, że miejscami mogłam zgubić ,,i", ponieważ ten klawisz mi trochę szwankuję... ale mam nadzieję, że wszystko wychwyciłam! :D

Ten rozdział JEST bardzo ważny, więc radzę wam go skomentować, bo jak nie, to roznegliżowany wampir wpadnie dzisiaj do waszego domu!!! :D

Pozdrawiam i buziaki, Potterowi Ludkowie!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro