Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Druga

Powiedzieć, że Tamara Łukiniczna była zdziwiona, to jak stwierdzić, że ,,No, w sumie Harry Potter nie uczynił dla świata nic wielkiego". Dziewczyna znajdowała się w głębokim szoku. I po raz pierwszy od niepamiętnych czasów naprawdę nie wiedziała, co robić.

Może to dziwne, ale jej pierwszą myślą było: Ja naprawdę tak wyglądam? Dopiero później nadszedł niepokój, strach i zdezorientowanie. Nigdy nie przypuszczała, że znajdzie się w takiej sytuacji.

Przez cały wieczór czuła, że wydarzy się coś złego. Wmawiała sobie, że to nic wielkiego, że martwi się, ponieważ jej Pisklak dorasta i zapewne już wkrótce odleci z gniazda, ale po raz kolejny los jej udowodnił, że nie powinna ignorować swoich przeczuć.

Kiedy zdała sobie sprawę, że jest odrobinę inna? Że pozostałe dzieciaki nie wyczuwają zagrożenia albo nie potrafią spojrzeć na małe pieski i stwierdzić, że ten akurat psiaczek pożyje jeszcze góra tydzień? Nie mogła sobie przypomnieć, ale od zawsze odstawała od swoich rówieśników. Niby w LOCHu było wiele takich wyjątkowych osób, ale dzieci, jak to dzieci, nie lubiły żadnych dziwactw.

Ale to nie czas, by zanurzać się we wspomnieniach...

Miała wszystko pod kontrolą. Naprawdę. Wciąż obserwowała Norę i śledziła każdy jej ruch. Nie robiła tego, tylko dlatego, ponieważ była jej opiekunką, ale dlatego, że naprawdę się o nią troszczyła, a dziewczyna wyglądała dość niemrawo. Po raz ostatni widziała ją, gdy ta rozmawiała z Fredem. Planowała do nich podejść, ale coś odwróciło jej uwagę od drobnej blondynki...

Dlaczego Albus Severus Potter tak ją przyciągał? Dlaczego nie mogła wyrzucić go z głowy? Dlaczego za każdym razem, gdy go widziała, jej serce przyśpieszało, a gdy widziała go z Jasmine (dziewczyną, którą Al się interesował) miała ochotę podbiec do nich, wbić Ślizgonce nóż w pierś, chwycić Albusa pod pachę i uciec z nim w siną dal?

To było zupełnie nie w jej stylu! Rozumie niewinny flircik z przystojnymi chłopakami, nad którymi górowała, czuła się pewna siebie i mogła im zawrócić w pustych główkach... Ale to? Ona... nie nadawała się do tych wszystkich uczuć.

Od zawsze była sama. Może i otaczali ją inni ludzie, ale nigdy nie czuła się z nimi jakoś specjalnie związana. Oczywiście, miała Alberta. Nott bywał czasami ponury, ale naprawdę stanowił dla niej wielkie wsparcie. Niestety w dzieciństwie nie widywali się tak często jak teraz. On mieszkał w przytulnym domku, ona gniła w siedzibie LOCHu. On chodził do Hogwartu, ona najpierw do szkoły w kwaterze głównej, później do Rumuńskiej Szkoły, której nie cierpiała. Go otaczała kochająca rodzina, a ją... ciotka Anastazja. A ona i przymiotnik kochająca nigdy ze sobą nie współgrały.

Ciotka nauczyła ją, jak być silną kobietą. Jak wykorzystywać swoją kobiecość. Jak rządzić innymi. Jak sprawić, by każdy tańczył tak, jak ty ich zaczarujesz. W tym sposobie wychowanie nie było miejsca na taki wymysł jak miłość.

Doskonale pamięta, jak jako trzyletnia, tęskniąca za rodzicami dziewczynka, wdrapała się na jej kolana, chwytając w drobne piątki materiał czarnego kombinezonu i jak przytuliła się do niej mocno, mówiąc bardzo proste słowa: Kocham cię, ciociu. Do końca swojego życia nie zapomni reakcji Anastazji. Gwałtownie odsunęła ją od swojej piersi, złapała drobny nadgarstek w brutalny uścisk i spojrzała jej w twarz. Tamara myślała, że ujrzy gniew na obliczu ciotki, ale pozbawiona uczyć piękna twarz, wydała jej się o wiele straszniejsza. Kobieta spojrzała na nią, jakby oceniała towar w sklepie i powiedziała:

– Naprawdę nie wiem, dlaczego ciebie wzięłam, Tarko. Jesteś już przesiąknięta tymi typowo ludzkimi słabościami. Ale jesteś mojej krwi. I zrobię z ciebie ludzi. Tylko zapamiętaj. – Bezceremonialnie zrzuciła ją z kolan i dokończyła, patrząc na nią z góry: – Tutaj nie ma miejsca na miłość.

Wkrótce przekonała się, jak dosłownie Anastazja traktuje te słowa...

Albus był zbyt przystojny i zbyt uroczy w niezdawaniu sobie z tego sprawy. Czuła przyjemne ciepło – którego nie ubierze w słowa, bo zdecydowanie nic nie czuła do tego smarkacza – gdy mogła go chociaż przez chwilę obserwować. Na jego twarzy zawsze gościł wyrozumiały uśmiech, gdy rozmawiał z członkami swojej rodziny. Czarne włosy stały na każdą stronę, choć podobno, ale tylko podobno, Harry Potter i tak posiadał bardziej poczochrane, a zielone oczy lśniły wrodzoną inteligencją.

Z tego co zauważyła, zawsze był dla innych życzliwy. Troszczył się o swoich bliskich i stawiał ich dobro ponad swoim. I nigdy się nie denerwował. No, chyba że rozmawiał właśnie z nią. Tak bardzo chciałaby porozmawiać z nim normalnie! Poprzekomarzać się tak, jak często to robił z Norą, żywo podyskutować, jak miał w zwyczaju z Rose, a nawet po prostu posiedzieć przy nim w ciszy bez żadnych pytań i głupich kłótni. Ale na jaką dziewczynę by wtedy wyszła? Na jakąś zakochaną pannę, która narzuca się chłopakowi i daje się zdominować. A Tamara nie chciała, żeby jakikolwiek osobnik płci męskiej zaczął nią rządzić. Na to się nigdy nie zgodzi. A zresztą... Al od razu pomyślałby, że jej odbiło... Na gacie Merlina! Dlaczego ona w ogóle o tym myśli? Przecież już dawno ustaliła, ze Albus Severus Potter na pewno jej się nie podoba! Nie mógłby, prawda?

– Widziałaś Norę?

Zamarła, nie wierząc w swojego pecha.

Czy widział, że się na niego gapiła? Jakim cudem udało mu się do niej podejść, a ona nawet tego nie zarejestrowała?

– Coś mówiłeś? – spytała głupio, zakładając pasmo włosów za ucho. Czuła się dziwnie w rozpuszczonych włosach, na które namówiła ją Emma.

– Pytałem się, czy widziałaś Norę? Nigdzie jej nie mogę znaleźć.

Twarz Albusa wyrażała spokój, ale w oczach czaił się niepokój.

Tamara zmarła. To oznaczało, że ona... ona... Nie mogła zawieść! Gwałtownie odwróciła się w kierunku stołu, przy którym przed chwilą widziała Norę. Jej miejsce było puste. Nie zważając na okrzyk Albusa, rzuciła się biegiem, by już po chwili stać nad pustym krzesłem. Z morderczym spojrzeniem, które, jak miała nadzieję, ukryło jej narastający niepokój, zwróciła się do siedzącego obok Freda.

– Gdzie mój Pisklak? – spytała, nie przejmując się swoim mocno-słyszalnym, rosyjskim akcentem.

Fred, już odrobinę zamroczony szampanem, spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.

– Nie ma jej – stwierdził, patrząc na puste krzesło, jakby chciał zrozumieć, dlaczego przyjaciółka nie siedzi obok niego.

Albus musiał powstrzymać Tamarę przed zamordowaniem Weasleya. Położył dłoń na jej nagim ramieniu; kontakt fizyczny tak ją zdziwił, że zamilkła.

– To już wiemy. Ale gdzie jest? – Rosjanka naprawdę podziwiała Ala za to, że potrafił zachować spokój. Ona miała ochotę chwycić Freda za głowę i uderzać nią o stół tak długo, aż zyskałby odrobinę więcej mądrości.

– Poszła na dwór.

Tamara i Albus wymienili się spojrzeniami. Mogli się wciąż kłócić, mogli się nie dogadywać, ale w jednym byli jednomyślni: musieli troszczyć się o Norę.

W tym momencie podeszła do nich Astoria z pytaniem, gdzie podziewa się solenizantka. Zaraz miała wybić północ i chcieli już zapalić świeczki. Al gładko odpowiedział, że poszła przypudrować nos i że zaraz ją przyprowadzi. Delikatnie popchnął Tamarę w kierunku wyjścia na taras, a sam skierował się do Jamesa, szepcząc mu coś na ucho. Rosjanka nie miała zamiaru czekać; chwyciła czyjąś kurtkę z oparcia krzesła, szczelnie się nią opatuliła i wypadła na dwór.

Niepokój, który czuła, był aż mdlący. Nie mogła się skupić. Przedzierała się przez śnieżne zaspy, zupełnie niszcząc swoją przepiękną jedwabną suknię i po prostu wiedząc, że Norze dzieje się coś złego. Próbowała ją wyśledzić za pomocą zaklęcia tropiącego – na szczęście w rezydencji Malfoyów nie działał namiar, o czym poinformował ją Scorpius, a o czym Eleonora wciąż nie wiedziała – ale jej wyczarowany pies myśliwski wracał z niczym.

I wtedy to się stało.

Usłyszała jakieś głosy. Przyśpieszyła, obawiając się, co może na nią czekać za zaśnieżonym szkieletem następnego żywopłotu. Ślizgając się po zamarzniętej trawie, wpadła do niewielkiej części ogrodu.

Na początku nie wiedziała, na co patrzy. Zastanawiała się, czy nie zwariowała.

Ta sama figura, twarz, usta, oczy, włosy... Jedyną różnicą była mimika oraz mocno za mała sukienka, opinająca jej krągłe kształty. Ta Druga Tamara miała bardzo zdezorientowaną minę; delikatnie uniosła się z ziemi i powiedziała:

– Może byś mi pomogła?

W tym momencie Druga Tamara chyba zdała sobie sprawę, że Tamarą być nie powinna. Spojrzała w fontannę i straciła przytomność. Prawdziwa panna Łukiniczna stała oszołomiona, obejmując dłonią gardło, tak jak robiła to w dzieciństwie, gdy czegoś się bała.

Od początku wiedziała, że ma przed sobą Norę. Sukienka, dodatki we włosach, buty... wszystko na to wskazywało. A Tamara niby została ostrzeżona, że coś takiego może się wydarzyć.

Miała właśnie zmusić mięśnie do ruchu, gdy obok niej zmaterializowali się zadyszany Albus i rozczochrany James. Chłopcy rzucili jej zdumione spojrzenia, ale praktycznie od razu spostrzegli Norę. To znaczy Drugą Tamarę.

– Co do Merlin-

– Czy to jest-

– Tak – przerwała im, odnajdując w sobie pewnego rodzaju spokój. Gdy inni nie wiedzieli co robić, ona musiała działać. – Nikt nie może jej zobaczyć.

Podeszła szybko do przyjaciółki i uklękła, delikatnym gestem odgarniając czarne włosy z jej własnej twarzy.

– Pomożemy ci, Pisklaku – mruknęła, gładząc ją po policzku. Ale nie miała teraz czasu na czułości. Nora jej potrzebowała. – Al! James! Do mnie i zdejmować kurtki. – Chłopcy wciąż byli odrobinę niepewni/zszokowani, ale pospiesznie do niej podeszli, wykonując polecenie. – Nie gapić się! – syknęła, gdy spostrzegła, że Potterowie, jak urzeczeni wpatrują się w nagą skórę, już nieskrywaną przez materiały za małej sukienki. Gdyby miała czas na głębsze rozmyślania, to zastanowiła się, czy patrzą, ponieważ to ciało wygląda jak ona, czy dlatego, że to nadal była Nora.

Szybko udało jej się ubrać dziewczynę. Kazała Jamesowi wziąć ją na ręce, co też szatyn uczynił bardzo chętnie. Miała ochotę palnąć go w łeb, ale stwierdziła, że to pewnie i tak nic nie da, i nie ma po co się męczyć.

Delikatnie związała drugiej Tamarze włosy i przykryła jej twarz własną kurtką.

– Mam nadzieję, że dobrzy z was aktorzy – Przygładziła dumnie włosy i wypięła klatkę piersiową, by nadać sobie pewności – bo, moi drodzy panowie, odegramy teraz przedstawienie naszego życia.

~~*~~*~~*~~

Może i było to ryzykowne. Może i było to głupie. Może było to także zakazane. Ale jakże rozkoszne.

Zachichotała, czując usta chłopaka na swojej szyi. Droczył się tak z nią już od dłuższego czasu. Mogła mu nie zdradzać, że ma niesamowite łaskotki za uszami i właśnie na szyi. Teraz przez to cierpiała.

– Scorp! Hi-hi... Jeśli zaraz nie przestaniesz... ha-ha... to nas przyłapią! – wysapała, próbując się od niego odsunąć. Niestety, bezskutecznie.

– W tym momencie niezbyt mnie to obchodzi. Mogłabyś mi nawet wmówić, że marzysz o trójkącie z Hagridem, a ja nie spojrzałbym na ciebie wcale dziwnie. – Zamilkł i wyszczerzył się na widok miny dziewczyny. – No dobra. Jeśli naprawdę o tym marzysz, to chyba muszę ci dać namiary na dobrego psychiatrę, bo ja na pewno...

– Scorp! – wykrzyknęła ponownie, wiercąc się pod nim. Niestety nie znajdowała się w zbyt dobrej pozycji do walki; zaszyli się w bibliotece, na jednej ze skórzanych kanap, gdzie Scorpius uwięził ją pod swoim ciałem. Na początku nie narzekała – no, może tylko trochę na to, że to głupota – ale, gdy odkrył jej czułe miejsce...

Zachichotała ponowne, czując jego nos na obojczyku, który powoli, acz nieprzerwanie, sunął w dół...

– Dziwne miejsce wybrał sobie pański nochal na przechadzkę – powiedziała kokieteryjnie, wciąż ze śmiechem na ustach.

– Cóż mogę na to poradzić? My, Malfoyowie, mamy nosa to takich spraw. – Szybko pocałował ją w miejsce, które naprawdę blisko się już znajdowało celu i uniósł się na ramionach, by na nią spojrzeć. – Jesteś piękna, Rosie.

I dla niego naprawdę była. Uwięziona pomiędzy jego ramionami, z rozpuszczonymi rudymi włosami, zaczerwienionymi od pocałunków ustami i iskrzącymi niebieskimi oczami, wyglądała jak istota pozaziemska. Jak jesienna nimfa, przysłana z lasu, by kusić biednych ślizgońskich chłopców, którzy byli przecież grzecznymi osobami...

W odpowiedzi na komplement Rose zarumieniła się aż po czubki uszu. Zagryzła wargi, by powstrzymać uśmiech i mruknęła trochę nieporadnie:

– No, wiesz... ty też wyglądasz całkiem nieźle.

Scorpius roześmiał się, całując ją w nos i mówiąc pogodnie:

– Jak ja ciebie kocham, Różyczko.

Rose aż zadrżała ze szczęścia. Niewiele się namyślając, rzuciła się na chłopaka, wplatając palce w jego blond włosy i gwałtownie całując w cienkie wargi. Gdy Scorpius wczuł się w pocałunek, udało jej się zmienić swoją pozycję i...

– Ha ha ha! Ro-osie! Ha ha ha! Prze-estań!

Ale Weasley nie miała takiego zamiaru. Musiała się zemścić, a na jej szczęście łaskotki Scorpiusa były w dość przewidywalnym miejscu...

~~*~~*~~*~~

Nie wiedzieć jakim cudem, znalazła się na dachu. Takie jej dziwne szczęście. A jak do tego doszło?

Bawiła się ze swoim super-genialnym Robosmoczkiem. Który był super-genialny – musiała się pochwalić. Latała za nim po całym domku, sprzątając jego metalowe kupki, przynosząc mu olej silnikowy z dodatkiem mięty (Robs uwielbiał miętę!) i go dopieszczając.

Jules opuścił ją dość szybko, tłumacząc, że jest wykończony po podróży. Pf! Słabeusz! Ale zyskał bonusowe punkty za Robosmoczka.

Za oknami gęstniała ciemna noc. Mrok sunął leniwie między rumuńskimi wzgórzami, okrytymi grubą warstwą śniegu. Tylko miejscami widniały zarysy domków, podobnych do tego, w którym mieszkała Roxie. Jedyną różnicą było to, że normalni ludzie już spali. A Weasley... nie.

Dopiero o czwartej poczuła zmęczenie; zrezygnowana pozwoliła Robsowi pójść spać. Zwinął się w kłębek na kanapie, na której wcześniej spał Cristian, który jakoś tajemniczo się ewakuował, i zaczął cichutko posapywać. Pogłaskała go po złotym pancerzu i ziewnęła, jakby chciała pożreć hipogryfa. Przecierając oczy, skierowała się po schodach do swojego pokoju. Ale nie weszła do niego. Zatrzymała się przed drzwiami, spostrzegając, że kłódka, zabezpieczająca wejście na dach, zniknęła. Niby drobny szczegół, ale rzucał się w oczy. Postanowiła to sprawdzić.

Wpadła do swojego pokoju, pospiesznie zakładając puchowy kombinezon, ciepłą czapkę i szalik, dziergane przez babcię Weasley, i buty, i przekradła się do drabinki. Nigdy nie była na dachu, dlatego stwierdziła, że nie zaszkodzi go odwiedzić.

Zaczęła się wspinać po lśniącej nowością, beżowej drabince, ślizgając się przy tym nieźle; kombinezon i rękawiczki nie chciały ze sobą współpracować.

W końcu udało jej się wyjść na świeże powietrze.

Zadrżała, mrużąc oczy przed wiatrem i naciągając mocniej czapkę na uszy. Jednak nie miała czasu dłużej myśleć o zimnie. Otóż jej oczom ukazały się gwiazdy... najbardziej wyjątkowe, jakie w życiu widziała. Srebrny pył rozświetlał granat nieba. Nie było widać żadnego światła ani samolotów (to podobno takie mugolskie maszyny śmierci), więc widok naprawdę powalał.

Dopiero, gdy usłyszała cichy głos, zdała sobie sprawę, że nie jest sama:

– Cudownie, prawda?

Podskoczyła, łapiąc się za serce i prawie nie wyskakując z własnych butów. Gdy oczy bardziej przyzwyczaiły jej się do ciemności, udało jej się dojrzeć sylwetkę Cristiana, opartego o sporej wielkości komin.

– Przestraszyłeś mnie, imbecylu – warknęła, posyłając mu nieprzyjemne spojrzenie, którego pewnie przez ciemność nawet nie zobaczył. Ech... ona się starała, a tutaj wciąż takie numery.

– Sorki, Annie. – Mogła sobie wyobrazić uśmiech, który teraz zagościł na jego twarzy. Miała ochotę strzelić go za to, więc spróbowała dojść do niego na czuja. Gdy o mało się nie zabiła, Cristian zlitował się nad nią. Wstał, podszedł do niej, objął ją ręką w talii i pomógł dojść pod komin. – Proszę.

Usiedli, a ona odprężyła się, gdy przykrył ich kocem. Oparła głowę o ramię Cristiana.

– Czemu nie śpisz, oszołomie? Jesteś wampirem i snu nie potrzebujesz? A może taki z ciebie romantyk, że co wieczór obserwujesz, podziwiasz i wychwalasz piękno gwiazd? – Szturchnęła go ramieniem, uśmiechając się do niego zadziornie. – No przyznaj się, Cioran. Zdradź swe sekrety. Jak na spowiedzi poproszę.

– Po prostu... – Chłopak wzruszył ramionami. – ... myślę.

Roxie uniosła wysoko brwi.

Myślisz? – powtórzyła i nie mogąc się powstrzymać, rzekła: – Wow, Cioran! Teraz mój podziw do twojej osoby wzrósł z poziomu zerowego do milionowego! Kochany – Poklepała go po głowie i zacmokała – ty w ogóle wiesz, jak to się robi? Teraz to mnie zaskoczyłeś!

– A weź siedź cicho – mruknął i odsunął się do niej lekko. – Nie możesz być przez chwilę poważna? Musisz mnie od razu obrażać?

Roxie zamarła. Nie miała złych intencji! Oni zawsze się tak przekomarzali. To już pewnego rodzaju tradycja, że rzucali w siebie ciętymi ripostami jak dobrymi zaklęciami rozbrajającymi. Dlaczego on teraz...?

– Cristian – mruknęła, kładąc mu rękę na ramieniu. – Nie miałam niczego złego na myśli. Nie chciałam-

Ale nie dokończyła zdania, bowiem sprawy przybrały dziwne obroty.

W jednej chwili próbowała wydukać słowa przeprosin, a w następnej usłyszała sfrustrowany jęk Ciorana, który gwałtownie objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Nim mogłaby chociażby zaprotestować, poczuła, jak chłopak ją całuje. Ten pocałunek był szybki, ostrożny, ale także bardzo czuły.

Roxie zamarła, nie mogąc się zmusić do ruchu. Była w takim szoku, że ani nie mogła się odsunąć, ani na szczęście na niego odpowiedzieć.

Cristian odsunął się od niej, uśmiechnął smutno i szybko odszedł. Odprowadziła wzrokiem jego znikającą postać, gdy schodził po drabince.

Oparła się głową o komin i ostrożnie dotknęła ust, wciąż ciepłych od tego przedziwnego pocałunku.

Pytania kotłowały się w jej głowie. Nie rozumiała kiedy, dlaczego i jak długo?

Czy to możliwe, że cudowny przyjaciel Cristian... coś do niej czuł? Ale...! On nie mógł! Prawda? Przecież tyle razy się z niej śmiał, obrażał i traktował jak siostrę. Dlaczego...?

To oczywiste, ze ona kochała go jak brata. Tylko jak brata. Wyciągnął do niej przyjazną rękę, gdy najbardziej tego potrzebowała. Gdy Sam ją zawiodła i gdy została wrzucona w to całe bajoro. Wspierał ją, a ona zawsze go za to ceniła. Mimo że często się droczyli, byli dobrymi przyjaciółmi. Dlaczego, och okrutny Merlinie(!), dlaczego on musiał to zniszczyć?!

Odchyliła głowę od komina i jęcząc głośno, uderzyła nią o ceglaną ścianę (dziwne... domek drewniany, a komin ceglany).

A gdy przed oczami stanęła jej ukochana twarz Julesa, pomyślała, że jej karma to naprawdę okrutna istota.

~~*~~*~~*~~

Ich plan praktycznie od razu zawiódł.

Tamara nie miała pojęcia, jak niepostrzeżenie zakraść się z nieprzytomną, tamarowatą Norą do domu. Musiała improwizować.

– Czy tylko ja nie ogarniam tej sytuacji? – Cichym głosem spytał już odrobinę zmarznięty James. – Czy to miał być jakiś żart? Dlaczego ona jest tobą?

Tamara wzdrygnęła się na te słowa.

– To jej... moc. Wyjątkowe umiejętności – powiedziała szybko, przyspieszając kroku.

– Chwila. – Poczuła, jak Albus łapie ją za łokieć, zatrzymując w miejscu. Obejrzała się do tyłu, widząc skupioną minę chłopaka. Kawałek za nimi zatrzymał się James, opiekuńczo przyciskając do siebie Norę i rzucając jej uważne spojrzenie. – Skąd to wiesz?

Miała ochotę palnąć się w głowę. Pewnie nie powinna zdradzać, że to Eve Queen jej o tym powiedziała...

– Poufne informacje – mruknęła, związując włosy w wysokiego kucyka, by nie wpadały jej do oczu.

– Ale-

– Proszę cię, Al – szepnęła, patrząc mu w napięciu w oczy. Modliła się, by zrozumiał.

Chłopak zmarszczył brwi, ale skinął sztywno głową.

– Dobrze. Masz jakiś genialny plan? – Kiwnął do Jamesa, by się przybliżył. Potterowie spojrzeli na nią z oczekiwaniem.

– Mam? – spytała sama siebie, żałując, że nie ma na sobie czegoś wygodniejszego niż obcisła sukienka. W takim stroju nie mogła się skupić. – Nie mam – odpowiedziała i skierowała się w kierunku rezydencji Malfoyów, lśniącej przyjemnym światłem wśród ciemności.

– No, gorzej już być nie może – powiedział James do Albusa i podążył za Tamarą.

Tak jak zwykle w życiu, filmie, książce bywa, gdy bohater wypowiada takie słowa, sprawy jeszcze bardziej się komplikują...

– Eleonoro?! – Przez tarasowe drzwi wypadła Astorii, rozglądając się na wszystkie strony. Spostrzegła ich i szybko zaczęła się do nich zbliżać.

Cała trójka zamarła. Tamara czuła pustkę w głowie. Co robić? Co robić?!

Drobna kobieta szybko zrozumiała, że coś było nie tak. Podbiegła do nich i ze strachem w głosie, spytała:

– Czy ona-

– Żyje. – Szybko uspokoił ją Albus. – Ale jest nieprzytomna i... odrobinę inna.

Tamara miała ochotę zabić chłopaka. Kto pozwolił mu decydować? To ona była tutaj od rządzenia!

Astoria zmrużyła oczy, mierząc ich spojrzeniem i nim mogli zaprotestować, podeszła szybko do Jamesa i odchyliła z twarzy dziewczyny poły kurtki. Wzięła urywany oddech i opuściła materiał. Spojrzała na nich z wytrzeszczonymi oczami.

– Wyjaśnimy to – powiedziała szybko Tamara, rzucając Albusowie ostrzegawcze spojrzenie. Niech nie waży się odzywać. – Nic jej nie będzie. Wróci do swojego normalnego ciała. Obiecuję.

Na twarzy kobiety jeszcze przez kilka sekund malował się strach i niepokój, ale po chwili się opanowała. Musiała być silna. Nora potrzebowała ich pomocy.

Zaczęła szybko wydawać polecenia.

– Albus, polecisz do Dracona i każesz mu wyprowadzić gości. Niech powie reszcie, że Nora źle się poczuła lub coś, a mu samemu przekaż, że to sytuacja kryzysowa. Zabierz ze sobą tylko tych, którzy mogą pomóc. Tamaro, idź mu pomóc i daj nam znać, gdy droga będzie wolna. Spotkamy się w bibliotece. – Spojrzała z bólem w oczach na swoją nieprzytomną córkę. – I spróbujemy to odkręcić.

Gdyby nie była tak zmartwiona, to zapewne rozbawiłby ją fakt, że przyłapali Scorpiusa i Rose na ich romantycznej schadzce.

Gdy Draconowi udało się pożegnać teściów i odesłać Lily, Molly, Emmę i Domie z wielkimi przeprosinami, cała ich kompania wpadła do biblioteki. Zakochani nastolatkowie mieli to szczęście, że przyłapała ich Astoria, która jako dobra matka już dawno się domyślała, że łączy ich coś więcej. Wciąż słodko nieświadomy Draco przybiegł dwie minuty później.

Delikatnie położyli Norę na kanapie. Tamara czuła dreszcze, wpatrując się w siebie samą. Miała nadzieję, że szybko uda im się to zmienić.

Dziewczyna wciąż pozostawała nieprzytomna. Jej pierś gwałtownie unosiła się z każdym oddechem. Czerwone usta lekko rozchyliła, a kruczoczarne włosy, pospiesznie związane w koka, opadały na jej twarz.

Zgromadzili się wokół niej. Zapadła cisza, którą przerwał Fred, szepcząc:

– Kosmos. – Zbliżył się do niej ostrożnie i dotknął palcem wskazującym jej policzka. – Myślicie, że ona nadal jest Norą? Czy może Tamarą?

– Oczywiście, że Norą – warknął James, chwytając kuzyna za rękaw i odciągając go. – Ona wciąż tam jest.

Draco, który przez większość czasu był zbyt zdumiony, by się odezwać, odzyskał głos:

– Kto to zrobił mojej córce?! To pewnie wy, wy wstrętni Potterowie! – Zwrócił się w furii do Jamesa i Albusa, który odskoczyli przed jego pięściami i kropelkami śliny. – Albo wy! – Tym razem skierował się do Freda i Rose. – Wiedziałem, że rodzinie Wieprzleja nie można ufać! Ja tutaj próbuję być miły, wyciągnąć rękę na zgodę, pogrzebać dawne spory, a wy! – Teraz wskazywał na całą czwórkę. – Podeptaliście moją gościnność! Skrzywdziliście moją małą córeczkę! Przyznajcie się, co to za zaklęcie, bo zaraz przestanie być przyjemni-

– Draco! – Astoria podbiegła do męża i szarpnęła go za ramię. – Na Merlina opanuj się!

Potterowie, Weasleyowie i Malfoyowie mierzyli się spojrzeniami. Tamara miała ochotę palnąć ich w te zakute łby. Nie mogli znaleźć odpowiedniejszego momentu na kłótnię? Na szczęście odezwał się Nott:

– Przepraszam, że przerywam tę bitwę, ale to nie zaklęcie. To jej specjalne umiejętności. Taka się urodziła. – Klęknął koło Nory, przykładając dłoń do jej czoła. Westchnął i odwrócił się do reszty. Na jego ostrej twarzy malowało się zmęczenie. – Powinniśmy się skupić na szukaniu pomocy, dla tej małej.

Draco nabrał gwałtownie powietrza i zaczął się wykłócać, że Nora urodziła się jako normalne dziecko i żaden zdradziecki Nott nie będzie tego podważał.

Tego już była za dużo dla Tamary. Z wściekłością wyciągnęła różdżkę zza stanika i skierowała w Malfoya. Mężczyzna, zajęty swoim monologiem, tego nie zauważył. Bez wyrzutów sumienia go spetryfikowała. Spojrzała z góry na skamieniałego Dracona, który padła jak długi na ziemię, a potem na całą resztę.

– Ktoś jeszcze chce się kłócić? – Gdy odpowiedziała jej cisza, uśmiechnęła się ponuro. – To dobrze. Zaczynajmy.

Astoria i Scorpius zajęli się szukaniem jakiegoś dobrego zaklęcia – uroki były ich pasją, ale nawet tacy miłośnicy jak oni, nie mogli niczego znaleźć. Jednak dzielnie szukali dalej. Rose i Fred przeglądali książki w innych działach biblioteki, choć wciąż nieskutecznie. Draco, który obiecał, że będzie już grzeczny, zajął się z Nottem eliksirami. Były i obecny Ślizgon, naprawdę się na tym znali i teraz żywo dyskutowali o najlepszych składnikach.

Tamara czuła się wypruta. Siedziała koło Nory, głaskała ją po głowie i szeptała uspokajające słowa, choć wiedziała, że dziewczyna nie może jej usłyszeć. Musiała wiele rzeczy przemyśleć. Eve Queen kazała jej od razu przekazać, gdy Nora odkryje swoje umiejętności. Kilka tygodni temu byłaby gotowa uczynić to od razu, ale teraz... wszystko się zmieniło.

Kochała tę nienormalną dziewczynę. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale to była pierwsza namiastka rodziny, jaką miała, odkąd straciła rodziców. Uwielbiała w niej to, że była tak słodko nieogarnięta, a przy tym nieśmiała, gadatliwa, ale także niesamowicie dobra i odważna, w taki sposób, jak rzadko się to zdarzało. Gdy po raz pierwszy zobaczyła Norę, pomyślała sobie: Merlinie, czemu skazałeś mnie na tę idiotkę. Ale gdy zaczęły się razem trzymać, zdała sobie sprawę, jak bardzo się myliła. Na początku myślała, że to ona robi Zabini przysługę. Opiekuje się nią i niczego nie dostaje w zamian. Ale dostała. I to więcej niż byłaby w stanie za to podziękować. Pełna akceptacja, śmiech, łzy, przyjaźń, zaufanie. Gdy myślała o tym, jak okropnie zachowywała się na początku ich znajomości, nie mogła uwierzyć, że Nora i tak postanowiła zacząć się z nią zadawać. I właśnie to ją w niej zachwycało. To pełne zaufanie w ludzi. Zabini nazywała to naiwnością i traktowała raczej jako wadę, ale Tamara wiedziała, że to cenny skarb. Taka czystość, niewinność. I właśnie to chciała chronić.

Bała się, że ją straci. Że LOCH ją zabierze i zacznie traktować, jak królika doświadczalnego. Nie chciała takiego życia dla niej. I po spojrzeniach, jakie rzucał jej Nott, mogła poznać, że on myślał o tym samym. Chrzanić z lojalnością dla LOCHu. Oni nic dla nich nie zrobili. A Nora... dała im naprawdę wiele.

James nie miał zamiaru odstępować Eleonory ani na krok. Usiadł na ziemi przy kanapie i złapał ją za rękę, odpowiadając na uniesioną brew Tamary, wystawieniem języka i słowami: To nadal moja Nora.

Albus, jak to Albus. Cudowny w każdej sekundzie swojego życia.

Przechadzał się pomiędzy każdą grupką, przynosząc im kubki z kawą, wysłuchując każdego problemu i starając się pomóc. Tamara podziwiała go za to. Ona zupełnie nie miała już sił na jakiekolwiek działanie. A Al, który na pewno także z chęcią posiedziałby przy Norze, jak zwykle był tam dla innych ludzi. No i jak w takim się tu nie zakochać?

Zarumieniła się, ganiąc się za takie głupie myśli. W tym także momencie jej ciemne oczy, spotkały się z jego zielonymi tęczówkami. Pospiesznie odwróciła wzrok, mawiając sobie, że jej serce przyspieszyło przez te wszystkie rewelacje...

Widziała, że każdego ogarnia frustracja. Astoria, na zmianę ze Scorpiusem i Rose, podbiegali do kanapy, rzucali jedno z zaklęć i zrezygnowani, wracali na swoje miejsce. Gdy nagle...

– Mam! – krzyknął podekscytowany Draco, kierując się do Nory. Blond włosy sterczały mu na wszystkie strony, tradycyjną szatę już dawno zdjął i podwinął rękawy białej koszuli do łokci. Wyglądał tak nieidealnie i normalnie, jak żaden Malfoy zazwyczaj nie wygląda. Odszedł od niewielkiego laboratorium (przedziwne rzeczy można znaleźć w tej starodawnej bibliotece), ściskając w dłoniach niewielką fiolkę. – Jeśli to nie zadziała, to nie mam już żadnego pomysłu.

Zmęczeni i zrezygnowani podeszli do kanapy. Mieli nadzieję, że to podziała, ponieważ nie uśmiechała im się wizyta w św. Mungu i tłumaczenie, co się stało. A tym bardziej nie chcieli oddać jej LOCHowi.

– Co to jest? – spytała Astoria, stając koło męża i kładąc mu rękę na ramieniu. Tamara miała wrażenie, że ta para czerpie z siebie siły. Nie wyobrażała sobie, jak muszą się czuć, gdy bali się, że utracą Norę po raz kolejny.

– Zaraz zobaczysz.

Mężczyzna odkorkował fiolkę i szybkim ruchem przejechał nią pod nosem dziewczyny.

Czekali w napięciu...

Nora zaczęła kaszleć i powoli otworzyła oczy, krzywiąc się na twarzy.

– Ha! Wiedziałem! Sole trzeźwiące w dzisiejszych czasach są zdecydowanie niedoceniane – wykrzyknął Draco i wyszczerzył się, patrząc na nastolatków. – Magia czasami zawodzi, a to? Nigdy!

Tamara była pod wielkim wrażeniem pomysłowości Malfoya, ale nie mogła się na tym teraz skupić. Nie, kiedy Nora się obudziła.

Dziewczyna patrzyła na nich nic nierozumiejącym wzrokiem, jakby chciała się zapytać: Co się dzieje, ludziska?. Podciągnęła się do pozycji siedzącej i wtedy zamarła.

Uniosła swoje dłonie, oglądając je z każdej strony, później zlustrowała wzrokiem jej nową, kurtkową sukienkę, by na końcu chwycić za luźno wiszące wokół twarzy pasma włosów i...

... ponownie zemdleć.

– Ta to ma styl – mruknęła Rose. Pokręciła głową i spytała: – Jeszcze raz?

~~*~~*~~*~~

To miały być najlepszy urodziny w jej życiu. W końcu nie była sama, miała przyjaciół, bliskich, ludzi, na których jej zależało. Zjawił się nawet Blaise! A później... ta chwiejna konstrukcja, którą tworzyła od początku roku szkolnego, runęła w najmniej odpowiednim momencie.

Obudziła się z jednym imieniem w głowie.

Blaise.

Gdzie był? Dlaczego znowu ją opuścił? Co się z nim stało?

Wiedziała, że powinna przemyśleć to, co jej powiedział.

Eve Queen, pomarszczona pani profesor, była jakąś pradawną czarownicą. To jeszcze mogła zrozumieć. Czemu nie? Od początku czuła, że jest z nią coś nie tak. I może dlatego James widział, że kobieta ma żółte oczy?

Ale reszta...

Balise, LOCH, przepowiednia, Łowcy Czarownic i ona sama...

To w głowie się nie mieściło! I gdyby nie stała się Drugą Tamarą, na pewno by w to nigdy nie uwierzyła.

Czuła się źle... Choć to wielkie niedopowiedzenie. Jej ciało było nienaturalnie większe, krąglejsze (Fred oczywiście musiał zażartować, że w końcu ma cycki) i... takie... po prostu nie jej.

Musieli ją budzić z dwa razy, by w końcu uspokoiła się na tyle, by nie mdleć za każdym razem. Sole trzeźwiące zrobiły niezłą furorę. Draco puszył się jak paw, że udało mu się na to wpaść, a Rose stwierdziła, iż to naprawdę może się przydać w przyszłości i schowała fiolkę do kieszeni.

– I co ja mam zrobić? – spytała, bezradnie rozkładając ręce i patrząc na nich rozpaczliwie. – Nie chcę być wiecznie Tamarą. Nie chcę już nigdy więcej się zmieniać.

– Może byś nam opowiedziała, Pisklaku, co się stało? – Prawdziwa Tamara usiadła koło niej i uśmiechnęła się jak na nią bardzo łagodnie.

– Spotkałam się z – Rzuciła odrobinę nerwowe spojrzenie swoim rodzicom – Blaise'm.

Tak jak myślała, ta wiadomość wstrząsnęła nimi.

Draco zaczął przeklinać, Astoria zbladła i rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Scorpiusowi, który poszedł w ślady ojca, James zacisnął dłonie w pięści, Rose zamyśliła się, Fred uniósł tylko brwi, Tamara warknęła, Nott gwizdnął pod nosem, a Al...

– Serio? – spytał podekscytowany, siadając po jej drugiej stronie. – On żyje? Nic mu nie jest? Wyjaśnił ci wszystko?

Nora uśmiechnęła się z wdzięcznością do przyjaciela. On zawsze rozumiał.

Gdy reszta odrobinę się uspokoiła, opowiedziała im skróconą wersję całej histori. Kilka faktów zataiła – część związaną z Eve Queen i zaklęciem ożywiającym – podała im tylko ogólny zarys i skupiła się na swoich umiejętnościach.

– Mówił, że wystarczy, iż o kimś pomyślę i będę mogła się w tę osobę przemienić. Bez żadnych granic – skończyła i zgarbiła się, po raz kolejny cierpiąc z powodu nieswojego ciała.

– Jesteś jak taki metamorfomag połączony z eliksirem wielosokowym? Ale super! – wykrzyknął Fred, ale, gdy poczuł na sobie ostre spojrzenia, udał, że poważnieje. – A nie. Przypomniałem sobie, że to wcale nie jest fajna umiejętność. Niebezpieczna. Broń masowego rażenia. I tak dalej. Rozumiem.

– Oj, zamknij się – syknęła Tamara. – Teraz najważniejsze jest, by Nora wróciła do swojego normlanego wyglądu. Nie mam nic przeciwko posiadaniu siostry bliźniaczki, ale to dość dziwne.

– Przeklęty Zabini – syknął Draco, ale pod spojrzeniem swojej córki odrobinę złagodniał. – Wiem, wiem – mruknął – to nadal twój ojciec. – W jego głosie było takie zrezygnowanie, że Norę aż chwyciło to za serce.

Odchyliła się z kanapy i złapała go za rękę.

– Drugi ojciec. Nie wiem, co teraz myśleć o Blaise'ie. Znów mnie zostawił. Ale wiem, że na pewno ciebie bardzo kocham, tato. – Pocałowała go w policzek i spojrzała na resztę swoich towarzyszy. – Czy ktoś ma pomysł, jak mogę stać się sobą?

Nic nie działało.

Kazali jej spokojnie oddychać i wyobrazić sobie siebie samą w głowie. Gdy uformowała swój własny obraz i zignorowała tekst Freda o niekłamaniu na temat prawdziwej sylwetki, skupiła się bardzo mocno i... nic się nie wydarzyło.

Dali Norze jej własne zdjęcie. Z ciekawością obserwowała własne roztańczone ruchy, gdy balowała w salonie z Wiesiem na rękach. Było to kilka dni temu i już tyle zdążyło się zmienić. Naprawdę próbowała. Intensywnie wyobrażała sobie, że znów jest normalną Norą. Ale odbicie w lustrze wciąż pokazywało Drugą Tamarę.

Kolejne próby także niewiele przyniosły. Przynieśli jej ulubione gofry i sorbet cytrynowy, mając nikłą nadzieję, że może te smaki coś zmienią. Nagle Fred walnął ją w głowę, a później od razu został powalony przez Jamesa i Tamarę. Na pytanie, dlaczego to zrobił, odpowiedział, że nie wiem. Miał po prostu ochotę wypróbować tę metodę. Wtedy rzucił się na niego Draco z okrzykiem: Giń weasleyowski pomiocie! Nikt jakoś zbytnio nie przejął się ich bójką, która tak naprawdę była bardziej zabawna niż poważna.

Po kolejnej godzinie mieli ochotę się poddać.

– Nie mam już pomysłu – jęknął Scorpius, rzucając się na fotel stojący obok krzesła, na którym siedziała Rose. Nora pomyślała, że to zabawne, iż ta dwójka nawet nieświadomie wciąż szukała swojego towarzystwa.

– W książkach też nic nie ma – mruknęła rudowłosa dziewczyna, ziewając przeciągle.

– Ale na pewno coś znajdziemy – leniwie powiedział Nott, przygładzając dłonią czarne włosy.

Nora nagle zdała sobie sprawę, że jak zwykle wszystko zniszczyła. To miała być cudowna noc, niezapomniany Sylwester, a wyszło... jak wyszło. I to jak zwykle jej wina.

– Szczęśliwego nowego roku – powiedziała i uśmiechnęła się smutno. – Przepraszam, że zepsułam wam zabawę i że musicie teraz tutaj ze mną siedzieć. Ja naprawdę-

– Kochanie, ale o czym ty mówisz? To przecież nie twoja wina! – wykrzyknęła Astoria. – Nie miałaś na to wpływu.

– Niby tak, ale dlaczego, jak coś się dzieje, to ja muszę być w to zawsze wplatana i...

– Może to twoja karma, co? Ellie, przestań. – Albus ponownie usiadł obok niej i objął ją ramieniem. – Przecież wiesz, że zawsze ci pomożemy. – Nagle wpadł na pomysł. Może wspomnienia pomogą? Nie zważając na resztę osób, przyciągnął do siebie przyjaciółkę i zaczął łagodnie mówić: – Pamiętasz, jak się poznaliśmy?

Nora zmarszczyła brwi i skinęła powoli głową.

– Tak. Pokłóciłam się z Jamesem o... o Notta – parsknęła, przypominając sobie swoją pierwszą sprzeczkę z Potterem. Rzuciła chłopakom rozbawione spojrzenia, a ci uśmiechnęli się do niej, także to pamiętając. – Byłam naprawdę kiepskim szpiegiem. Śledziłam Alberta, by znaleźć salę od OPCM, ale wpadłam na niego i jakoś tak wyszło, że razem poszliśmy na lekcję. James się wkurzył...

– Bardzo typowo – mruknęła Tamara, a chłopak krzyknął ciche: Ej!.

– I wylądowałaś ze mną na kolacji – dokończyła Rose.

– Wtedy pojawiłem się ja i powiedziałem... – Al przechylił głowę na bok i uśmiechnął się do niej.

– Że masz nadzieję, że wściekam się na innego Pottera, bo z tobą nie miałam jeszcze okazji się zapoznać. No. Chyba że znowu lunatykowałeś. – Szturchnęła go ramieniem. – Często lunatykujesz.

– Aż za często – powiedzieli równocześnie Fred, Rose i James. Albus tylko westchnął.

– A pamiętasz nasze poszukiwania sorbetu cytrynowego? Wydaje mi się, że miałaś ochotę wtedy umrzeć. Nigdy nie mogłem pojąć, jakim cudem w jednej chwili wołasz, by Merlin zesłał na ciebie śmierć, a w następnej lecisz zjeść gofry albo inne słodycze.

– Może po prostu jestem wyjątkowa. – Wzruszyła ramionami i kontem oka zauważyła, że Astoria i Draco wychodzą z biblioteki. Matka uśmiechnęła się do niej czule i pomachała na pożegnanie. Przekaz był jasny. Nie chcieli im przeszkadzać.

– Albo nienormalna. – James się wyszczerzył i powiedział: – A pamiętacie tę sprawę z bliznami? To ja pierwszy się o tym dowiedziałem!

– Widziałeś mnie w samej bieliźnie – mruknęła, lekko się rumieniąc. To wciąż było zawstydzające.

– Pamiętaj, że kiedyś cię zobaczę w stroju kąpielowym. I już dzisiaj widziałem co nieco...

– Z mojego ciała. Gratuluję, Potter. Nadal jesteś w merliniej duuu-

– Mara! – Nora przerwała przyjaciółce. – A mam ci przypomnieć, jak latałaś od Jamesa do Freda, bawiąc się nimi?

Tamara tylko zacisnęła usta i uniosła dumnie głowę.

– Nikt ich nie zmuszał, by brali w tym udział – mruknęła, udając, że nie widzi ich spojrzeń pełnych żalu.

– A wracając... – Albus znowu ją do siebie przytulił. – Ja pamiętam, że zawsze byłaś cudowną przyjaciółką. Wtedy, gdy leżeliśmy razem w Skrzydle Szpitalnym lub gdy zostaliśmy przyłapani przez Jamesa i Freda w krzakach. – Nora musiała na to zachichotać. – Albo wtedy w Wielkiej Świetlicy...

Nora zdała sobie sprawę, że to wcale nie ona była cudowną przyjaciółką. To Albus ją wspierał, pomagał i zawsze znajdował się przy jej boku. To on zasłużył na co najmniej Order Merlina za męczenie się z nią...

– Al – mruknęła, wtulając się w niego. – Dziękuję za wszystko.

– Proszę bardzo. – Usłyszała jakby przez mgłę i poczuła dobrze jej znane mdłości. Skupiła się na nich i zamarła, czując nieprzyjemny ból. Słyszała głosy przyjaciół, ale nie zwracała na nie uwagi.

Po chwili było po wszystkim.

Znów czuła się inaczej. Wzięła to za dobry znak. Uchyliła delikatnie powieki i spojrzała z nadzieją na przyjaciół. Z ich min nie mogła nic wyczytać.

– I co? Udało się? – spytała podekscytowana i zamarła, ponieważ po raz kolejny nie przemówiła swoim głosem.

– No, nie można do końca tak powiedzieć. – Scorpius skrzywił się na twarzy i podał jej lusterko. Z odbicia spoglądały na nią dobrze znane zielone tęczówki.

Albus Severus Potter i Drugi Albus Severus Potter zemdleli w tym samym momencie...

Sprawa była beznadziejna. Gdy odzyskała przytomność, zalała się łzami. Jej okrutni przyjaciele mieli w sumie niezły ubaw; nigdy wcześniej nie widzieli Albusa w damskiej bieliźnie, w strzępach sukienki i kurtek oraz z ozdobami we włosach. Tamara jednak nie dała im długo się śmiać.

Szybko skombinowała dla Nory męskie ubrania i wepchnęła ją za regały wraz z Albusem. Zawstydzony chłopak i jeszcze bardziej zawstydzona dziewczyna zamknęła oczy i pozwoliła, by Al ją ubrał. To w sumie było jego ciało i szanowała jego prywatność. Nawet jeżeli dziwnie się czuła, stojąc nago przed przyjacielem. I w ogóle... będąc chłopakiem...

Albus nawet nieźle się trzymał. Jak zwykle myślał więcej o Norze niż o sobie samym. Stwierdził, że dopóki będzie zamykała oczy lub wołała go, gdy będzie musiała... no... załatwić fizjologiczne sprawy, nie ma nic przeciwko, by korzystała z jego ciała. Następnego dnia pomogą jej wrócić do normalnej postaci.

Nie mogła zasnąć. Postanowiła przekimać się w bibliotece, nie czując się na siłach, by się ruszyć. Wygoniła przyjaciół i cieszyła się chwilą spokoju.

Co za wariactwo! Takie rzeczy nie działy się w normalnym życiu. Nie powinna stać się ani Drugą Tamarą, ani Drugim Albusem. To... nienaturalne.

Czy już zawsze tak będzie? Pomyśli o którymś ze swoich przyjaciół i bach! Jest takim Jamesem?

Przemiana w chłopaka to coś... strasznego. Miała nadzieję, że szybko pozbędzie się tego czegoś dyndającego pomiędzy jej nogami. Dziewczyna nie powinna być chłopakiem. Koniec kropka.

Zaczęła już powoli zasypiać, gdy usłyszała, że ktoś wchodzi do biblioteki...

Uniosła się na łokciach – jej ciało było teraz tak długie i nieporadne! Zupełnie nie potrafiła się w nim odnaleźć – i spojrzała na Jamesa.

Chłopak wyglądał dość niepewnie, jakby gryzł się z własnymi myślami, zbliżając się do jej kanapy.

– Możemy porozmawiać? – spytał, przystając niepewnie i czochrając włosy.

Nora wolałaby tego nie robić w ciele Albusa. To... nie było właściwe. Ale mruknęła, że oczywiście.

– Można zwariować, prawda? – Uśmiechnął się, siadając obok niej. Zawsze wydawał jej się wielki, ale teraz była od niego wyższa.

– Spore niedopowiedzenie. Coś czuję, że mój psychiatra mi nie uwierzy, jak mu o tym opowiem.

– A uwierzyłby w ogóle w czarodziejski świat? – spytał, unosząc brwi i się uśmiechając.

Udała, że się zastanawia.

– Może... Ale wolę nie ryzykować. Od razu by mnie wsadził do zakładu. A wolna Nora, to szczęśliwa Nora!

– I tego się trzymaj. – Złapał ją za dłoń i zaczął kreślić kciukiem kółeczka na jej skórze. Poczuła przyjemne ciepło, ale po chwili przypomniała sobie, że przecież wyglądała teraz jak Albus. Pospiesznie się odsunęła. James westchnął. – Jak się z tym czujesz?

– Jak się czuję? Dla mnie to drobnostka. Przecież to nic dziwnego, że zostałam uwięziona w ciele twojego młodszego brata i... – zamilkła, stwierdzając, że to nie czas na żarty. – W sumie? Jestem przerażona.

– Tak myślałem.

Dziwnie było widzieć takiego poważnego Jamesa. Jego przystojna twarz pozostawała w cieniu, w słabo oświetlonym pomieszczeniu. Brązowe włosy stały na cztery strony świata, a czekoladowe oczy lśniły w blasku świec.

– Pamiętasz może-

– O nie! – przerwała mu pospiesznie. – Nie mam już ochoty wspominać. Nie skończyło się to za dobrze ostatnim razem.

James skrzywił się na twarzy.

– No tak. Ale to dość ważne. – Nora westchnęła i skinięciem głowy dała mu przyzwolenie, by mówił. Gdy będzie w ciele Jamesa, pewnie tego pożałuje. – Wspominając wcześniej, zdałem sobie sprawę, że my wciąż się kłóciliśmy. Że robiłem coś, co niszczyło nasze relacje. Że byłem głupim idiotą...

– Hej! – Tym razem to ona chwyciła go za rękę. – To teraz nieważne. Nie wracajmy do tego, co było.

– Ale wielu kwestii nie wyjaśniliśmy. Od razu cię przeproszę. Wybacz mi, że byłem dupkiem. – Uśmiechnął się do niej zadziornie. – Jeżeli jest jeszcze coś, co mogłoby... no wiesz... zszargać nasze kontakty... – Wzruszył ramionami i nieporadnie dodał: – To mów. Za to też mogę przeprosić.

Nora mocno zastanowiła się nad tym i znalazła dwie, a może nawet trzy kwestie...

– Chris.

James skrzywił się i podrapał po karku.

– Przyjaźniliście się w dzieciństwie. Potem staliście się największymi wrogami. Dlaczego? – Od zawsze ją to ciekawiło, ale wcześniej nie miała okazji, by o to spytać.

– No... My... a raczej ja... byłem beznadziejnym dzieckiem – zaczął zrezygnowanym głosem. – Od zawsze ze sobą rywalizowaliśmy. Ale to były tylko takie dziecięce przechwałki: kto wyżej poleci na miotle, kto dalej splunie. Tego typu sprawy. Jego dziadkowie mieszkali koło moich i gdy byłem dzieckiem często zostawałem pod opieką babci Molly i dziadka Arthura. Rodzice byli zbyt zajęci pracą, więc musieli nas gdzieś zostawiać. A że byłem najbardziej niegrzeczny... Lily zawsze szła do cioci Luny, gdzie bawiła się z jej małymi bliźniakami, a Al do cioci Hermiony, by spędzać czas z Rose. Ja wolałem zielone wzgórza koło Nory i świeże powietrze.

Spotkałem Chrisa, gdy ten spadł z miotły. Od razu się polubiliśmy. Byliśmy podobnej postury ciała – mali, chudzi, patykowaci – a nasze babcie lubiły narzekać, że nawet włosy tak samo nam się czochrają. Tamtego dnia zabrałem go do babci Molly, która prostym zaklęciem poskładała jego złamaną rękę. Od tamtej pory byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.

Nie pamiętam, dlaczego, i zbytnio mnie to nie obchodziło, bo byłem małym dzieckiem, ale dopiero po dwóch latach dołączył do nas Fred. Nie przepadałem za nim wtedy – był strasznym skarżypytą i gadał tylko o Quidditchu. I wtedy Chris się zmienił. Mnie praktycznie olał i zaczął się bawić tylko z Fredem. Wiem, że to dość głupie, gdy o tym opowiadam po tylu latach, ale... bardzo mnie to wtedy zraniło. Nie cierpiałem czuć się odrzuconym. Już wystarczy, że moi właśni rodzice byli zbyt zajęci, by się mną opiekować. Wściekłem się. A musisz wiedzieć, że od zawsze miałem raczej ognisty temperament... Stwierdziłem, że ja też potrafię się tak zabawić.

Zaczęliśmy ze sobą o wszystko walczyć. Biedny Fred próbował nas ze sobą godzić, ale my tego nie chcieliśmy. Podobał nam się ten układ.

Zabawa się skończyła po jednej kłótni...

Jak to często miałem w zwyczaju, i czego teraz bardzo się wstydzę, chwaliłem się przed Chrisem moją sławną rodziną, wiedząc, że go to wkurzy, bo jego rodzice już od dawna nie żyli. I wtedy przesadził... Powiedział, że woli mieć martwych rodziców, ale wiedzieć, że naprawdę go kochali niż mieć sławnych, którzy mają dziecko w dupie...

O rok wcześniej poszedł do Hogwartu i już miał doskonałą okazję, by wyrobić sobie dobrą pozycję. Gdy sam przekroczyłem próg szkoły, większość osób była do mnie negatywnie nastawiona. A ja, głupi, okrutny dzieciak, postanowiłem się zemścić i zrobić dokładnie to samo. Ale z lepszym efektem. Ludzie polecieli na to, że jestem Potterem i że pewnie mówię prawdę, więc...

Resztę historii już znasz. Nie wiem, kto był winny. I nawet nie chcę już o tym myśleć. Po prostu... Chris już dla mnie nie istnieje.

Patrzyła przez kilka sekund na jego twarzy, pogrążona w myślach. Zdziwiła się, że tak bardzo się przed nią otworzył. Przyznał się do błędów, do tego, że okropny z niego dzieciak. A Chris... wcale nie był taki niewinny...

– Zostawiłeś mnie – mruknęła, gdy przypomniała sobie ból, jaki czuła, gdy zostawił ją na pastwę dementora.

– Przepraszam. – Od razu odgadł, o czym mówiła. Spuścił głowę i zaśmiał się gorzko pod nosem. – Chciałem wyjść na bohatera, a znowu schrzaniłem.

– Następnym razem tak nie postąpisz, prawda? – spytała niepewnie. Miała ochotę podkulić pod siebie nogi, ale kończyny Ala były tak długie, że nie wiedziała, jak się za to zabrać.

– Nigdy – powiedział, a z jego oczu bił żar.

Zaschło jej w gardle.

Miała jeszcze jedną kwestię do poruszenia... Próbowała także wyrzucić z głowy słowa Kastiela Rosiera: Pocałuj go...

Na pewno nie w tym ciele!

– Kiedyś... wtedy, gdy widziałeś po raz pierwszy moje blizny, powiedziałeś... – zacięła się, przypominając sobie, jak bardzo ją to zabolało. – ... że nie jestem w twoim typie.

Gdy wypowiedziała te słowa, miała ochotę wciągnąć je z powrotem do ust. To brzmiało naprawdę beznadziejnie...

Wstrzymała oddech, gdy James przybliżył się do niej i objął dłonią jej policzek. Zupełnie zapomniała, że w tym momencie jest Drugim Albusem. Wciąż była Norą i to ona się liczyła, a nie jakieś głupie ciało.

– Wydaje mi się, że po prostu musiałem na nowo określić mój typ. – Uśmiechnął się do niej półgębkiem i nachylił się jeszcze bardziej. – By zrozumieć, że w mojej nowej kategorii jest miejsce na tylko jedną dziewczynę.

Całuj!!! – krzyczał Kastiel, a mózg Nory razem z nim.

Przymknęła oczy i już po chwili poczuła ostrożne wargi Jamesa na swoich własnych ustach. Przyciągnęła go bliżej, pogłębiając pocałunek i niewyraźnie zarejestrowała, że się kurczy.

Otworzyła oczy i spostrzegła, że patrzy na Pottera ze swojej zwyczajnej perspektywy.

– To znowu ty – szepnął James i ponownie ją pocałował. – Mimo że wciąż mogłem cię widzieć, to i tak całowanie własnego brata nie było na mojej liście marzeń, ale wiedziałem, że to podziała.

– Niezłe poświęcenie. Ale nie mów o tym Albusowi, bo nigdy nam tego nie wybaczy – powiedziała z uśmiechem i zastanowiła się nad jedną kwestią.

Pocałowała go. I co teraz czuła?

#�����Z

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po pierwsze: Chciałam wam bardzo podziękować za tyle cudownych komentarzy, które za każdym razem i o każdej porze niesamowicie mnie motywują :*

Rozdział pisany na szybko (zaczęłam o 3 w nocy, skończyłam teraz XD; z krótką przerwą na sen), nie jest sprawdzony i niestety dopiero po tym naprawdę ciężkim tygodniu będę mogła usiąść i go poprawić. Po prostu nie chciałam, żebyście czekali jeszcze dłużej.

Po drugie: Może ktoś chciałby wykonać okładkę dla Nowej? Potrzebuję, by dodać na naszego Wattpada i Fanfiction.net, a sama kompletnie na tym się nie znam >.< W ogóle jeżeli macie taką ochotę, to możecie jakiś taki mały graficzny prezencik dla Nowej wykonać... Nie obrażę się, a, znając mnie, będę wzruszona do łez :3 Możecie przysyłać na: gabsone.nene(małpa)wp.pl - mail nie chce się wpisać– gdzie także możecie zawsze do mnie napisać :*

Przypominam także o zadawaniu pytań bohaterom. Wciąż czekam na pytania, by móc przygotować Wywiady część IV :D

Kocham was i pozdrawiam, Potterowi Ludkowie! <3

Jeśli przeczytaliście, zostawcie po sobie ślad! To wiele dla mnie znaczy :>

* jak dla mnie, to w sumie krótkie ogłoszenia XD


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro