Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A pod tym rozdziałem niech każdy zostawi komentarz... Bez gróźb (nie dziwcie się tak bardzo; jestem w sumie łagodną autorką, prawda? Prawda!), po prostu Was o to proszę. Jestem ciekawa, ile osób jeszcze czyta... Kocham Was, Potterowi Ludkowie!


Kartki w powietrzu

Nie miała ochoty podnieść się z łóżka. Po prostu... nie rozumiała całej tej sytuacji.

Pocałunek.

Dla jednych może nic nie znaczyć, ale dla większości to dość ważny, wręcz przełomowy, moment w życiu. Sama musiała przed sobą przyznać, że swojego czasu aż za bardzo wykorzystywała moc pocałunków. Kusiła chłopaków, zabawiała się z nimi, ale hej! Zmieniła się przecież! Była grzeczną osóbką, wierną swemu chłopakowi...

To dlaczego nie mogła zapomnieć o innych, zupełnie obcych ustach delikatnie muskających jej własne wargi?

To niedorzeczne. Ogarnij się, kobieto!

Przyjaźniła się z nim przecież. Od początku wiedział, co czuje do jego najlepszego przyjaciela. Dlaczego więc...?

Jęknęła, zakopując się głębiej pod niebieską kołdrą w żółte gumowe kaczuszki.

Jak miała się teraz w stosunku do niego zachowywać? Udawać, że nic się nie stało? Czy właśnie na odwrót? Przyprzeć go do ściany i zmusić do wyznań? I czy powinna o tym powiedzieć Jules'owi?

Nie chciała psuć ich przyjaźni, ale zatajenie takiego faktu... Jeżeli Flamel się kiedyś o tym dowie, nigdy jej nie wybaczy, że nie przyszła z tym do niego. Chłopak nie cierpiał kłamstw. A zresztą, ona sama by mu nie wybaczyła, gdyby doszła do niej informacja, że całował się z Eleną, więc naprawdę mogła sobie wyobrazić jego reakcję... Ale - czy on musi się o tym dowiadywać?

Miłość przeciwko przyjaźni... A może miłość przeciwko nieodwzajemnionej miłości? To dla niej zdecydowanie za dużo!

Siadła gwałtownie na łóżku, postanawiając, że w pierwszej kolejności spróbuje wyjaśnić sprawę z Cioranem, a dopiero później zastanowi się, co z Jules'em... Zadowolona z jakiejkolwiek, nawet marnej, decyzji, wstała i od razu jęknęła, widząc w lustrze swoje Afro, które najwidoczniej bardzo mocno zabalowało w nocy.

Samo ogarniecie włosów zajęło jej półgodziny, ale w końcu świeża, pachnąca i zdeterminowana zeszła do kuchni na śniadanie. Ubrała swoje ulubione dżinsy, ciepłą bluzę i grube skarpetki, dzięki którym mogła ślizgać się po drewnianej posadce. Nie zdziwił ją widok Jules'a, parzącego kawę i w skupieniu przygotowującego swoje słynne kanapki. A to, że poczuła gorzko-słodki ból w piersi, wcale nie było istotne...

Przez chwilę po prostu obserwowała swojego chłopaka. Mimo że znała go już jakiś czas, za każdym razem zaskakiwał ją jego wysoki wzrost i to, że miał to szczęście być za razem szczupłym i muskularnym. To naprawdę kwestia szczęścia. Z parteru kłania się metr czterdzieści dziewięć o figurze kuli do kręgli. Niedawno obcięte, jasne włosy opadały mu na czoło, przysłaniając jasnozielone oczy, w których w pierwszej kolejności się zakochała. Nie mogła powstrzymać parsknięcia - czym kompletnie się zdemaskowała - gdy spostrzegła, że miał na sobie koszulkę, którą dla niego wykonała. Barwy mokrej ziemi, z nadrukiem przedstawiającym śmiejącego się, czerwonego smoka i napisem: W całości pożeram tylko dziewice. Taki ich prywatny żart. Jak można się domyślić dotyczył smoków. I dziewic. Co teraz wcale nie wydawało się śmieszne. Ale tak naprawdę było.

- Ładnie to tak kogoś podglądać? - spytał, podchodząc do niej i całując ją w czubek głowy. Śmiejąc się do niej oczami, złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku stołu. - Masz dobre wyczucie czasu. Właśnie skończyłem.

- Nie patrzyłam na ciebie - powiedziała, starając się powstrzymać uśmiech. Sięgnęła po jedną z jego mistrzowsko wykonanych kanapek. - Tylko na twoją koszulkę. Jest niesamowita. Naprawdę ci jej zazdroszczę. Zastanawiam się, skąd ją wytrzasnąłeś...

- Pewna dziewica mi ją podarowała. Myślę w sumie, że ją znasz... - Roxie nie wiedziała, jakim cudem, ale chłopak zdążył pochłonąć już dwie kanapki, a trzecia właśnie lądowała w jego zachłannej buzi. Otarł okruszki z podbródka i wyszczerzył do niej zęby. A nie powinien tego w sumie robić...

- Ja dziewicą? Jeszcze nie. - Chwyciła kubek z kawą i przechyliła głowę, posyłając mu uważne spojrzenie. - Mam rozumieć, że tę sałatę w zębach zostawiłeś sobie na później. Słusznie. Nastały ciężkie czasy w naszym rezerwacie i uważam-

- Oj, zamknij się - mruknął, ale cel został osiągnięty. Zęby znów poskromione. - Odwołali nam poranne zajęcia. Nasi kochani koledzy mają dzisiaj test praktyczny. Fajny początek semestru, prawda?

Wzruszyła tylko ramionami. Cieszyła się, że sama nie musi brać w tym udziału, choć z drugiej strony odrobinę jej się już nudziło. Miała nadzieję, że w końcu zacznie się coś dziać.

Uśmiechnęła się promiennie, gdy do pomieszczenia wpadł Robosmoczek, entuzjastycznie merdając ogonkiem i dopadając do miski z miętowym olejem silnikowym. Mina jej po chwili odrobinę zrzedła. Musiała zadać pewne pytanie...

- A gdzie podział się Cioran? Śpi jeszcze? - Miała nadzieję, że wygląda tak normalne, jak tylko Roxanne Weasley może wyglądać.

- Nie mam pojęcia. Chwilę przed tym, jak się pojawiłaś, wyleciał z domku, mówiąc, że pójdzie powspierać Elenę. I w ogóle wspomniał coś, że jest dzisiaj bardzo zajęty i że wróci dopiero pod wieczór. - Jules uniósł brew, patrząc na nią porozumiewawczo. - Nie wiem, co ma w planach, a może raczej kogo, ale mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, co to oznacza?

W pierwszej kolejności miała ochotę zakląć. Cristian po prostu wybrał ucieczkę. Może to na razie lepiej? Ale niech ten tchórz sobie nie myśli, że go w końcu nie dopadnie! Na razie jednak odłożyła mordercze zamiary, by skupić się na swoim właściwym chłopaku.

- Niby co, pogromco dziewic? - Wypiła do końca kawę i wstała, by wstawić naczynia do zlewu. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy poczuła, jak staje za nią. Położył ręce na jej tali, a jego chłodny nos spoczął na jej szyi...

- To oznacza, że jesteśmy sami w domu - mruknął w delikatną skórę, a ją przeszły dreszcze. - I... - Nos zastąpiły usta. Czekała na pocałunek i już chciała spytać, na co czeka, gdy chłopak zupełnie ją zaskoczył, pierdząc ustami w jej szyję. Sapnęła z oburzenia, odwracając się do chichoczącego Jules'a. Miała ochotę mu przywalić, ale w sumie ją też to rozbawiło. Nie mogła powstrzymać śmiechu. Trudno przyszło im uspokojenie się, ale Flamel w końcu zdradził jej, jakie ma wobec zamiary. - Możemy w coś pograć.

Roxie uniosła brwi. Miała nadzieję na coś innego...

- Znowu w Scrabble? - spytała odrobinę niechętnie.

- O naiwna... - powiedział, kręcąc głową. - W coś o wiele lepszego. Słyszałaś kiedyś o Xboxie?

~~*~~*~~*~~

Cieszyła się, że w końcu wracają do Hogwartu. Tak bardzo za nim tęskniła. Wsiadając do pociągu, czuła, że odżywa. Wszystkie zmartwienia zeszły na bok. No. Może nie całkiem wszystkie...

Jasmine. Pieprzona. Bones.

Nigdy nie przypuszczała, że będzie w stanie tak bardzo kogoś znienawidzić... Kogo ona próbowała oszukać? Stała jako pierwsza w kolejce o nazwie nienawiść. Ale to nie zmieniało faktu, że te emocje wręcz ją przytłoczyły.

Wystarczyło, że mignęła jej w tłumie górująca nad innymi szczupła sylwetka, krótkie ciemne włosy i te sarnie oczy, ukryte za grubymi oprawkami, a już miała ochotę wbić w kogoś nóż.

Ale może zacznie od początku. Historia ta rozpoczyna się w starej rezydencji, a kończy na unoszących się w powietrzu kartach.

- Nora jest znowu Norą, ludziska!

Obudził ją krzyk Freda, który latał od drzwi do drzwi, roznosząc tę radosną nowinę. Gdy wsadził głowę do jej pokoju, oberwał poduszką w głowę, co skutecznie go przepędziło. Żałowała tylko, że nie miała czegoś cięższego pod ręką.

Zwlekła się z łóżka, by przekonać się, czy mulat miał rację. Człapiąc bosymi stopami o posadzkę, poszła się wyszykować. Zadowolona ze swojego stroju - czarne dżinsy, krwistoczerwona koszula i wygodne czółenka - ruszyła na spotkanie nowego dnia.

Z Norą było coś nie tak.

Zdążyła już nieźle poznać dziewczynę i wystarczyło jej jedno spojrzenie, by to stwierdzić. Nigdy nie była najlepszą aktorką i mimo że teraz starała się wyglądać normalnie, oczy ją zdradziły. W srebrnych niczym rtęć tęczówkach lśniła jakaś tajemnica, którą widocznie nie miała na razie zamiaru się dzielić.

Nie podobała jej się także mina Jamesa. Potter zdecydowanie wydawał się być zbyt z siebie zadowolony. Znaczy, od zawsze cechował go pewien narcyzm, ale tego poranka aż nim promieniował.

Tamara nie była głupia. Cokolwiek zaszło między tą dwójką, w sumie nie należało do jej problemów, ale i tak miała zamiar przycisnąć Norę, by ta jej wszystko wyśpiewała.

Na pytanie, jakim cudem wróciła do swojej postaci, odpowiedziała, że po prostu się taka obudziła. Nikt jej nie uwierzył, ale nie drążyli tematu. Bardziej ich interesowało, jak sprawić, by nie wydarzyło się to ponownie...

Spędzili cały dzień na ćwiczeniach. Nora nie radziła sobie najlepiej, ale narodził się w niej pewien strach. Nie chciała się już zmieniać. I w końcu musieli stwierdzić, że dziewczynie udało się zablokować.

- Najpierw czarodzieje, tłumy, a teraz moje własne umiejętności - mruknęła, kładąc się ze zrezygnowaniem do łóżka. Nic ją nie obchodziło, że wszyscy odprowadzili ją do pokoju, stając w półkręgu nad jej posłaniem. Nie fatygowała się nawet z przebieraniem się w pidżamę. Była tak wykończona, że doszła do momentu, gdy nic ją już nie interesowało. - Mój psychiatra mnie po tym nie pozbiera.

- Przecież ty nie masz psychiatry - powiedział Nott, uśmiechając się do niej wyjątkowo łagodnie. Nawet on współczuł dziewczynie. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak męczące były dla niej ostatnie czterdzieści osiem godzin.

- Ale mogłabym mieć. - Bardziej ziewnęła niż powiedziała. - A teraz wynocha z mojego pokoju, komitywo. Nie wiem, jak wy, ale jestem odrobinę zmęczona i nie chcę się spóźnić na jutrzejszy pociąg.

- Oczywiście, kochanie. Dobranoc - powiedziała Astoria, wyganiając wszystkich z pokoju. Tamara miała ochotę protestować; z chęcią położyłaby się po prostu koło Nory, ale wyglądało na to, że czekała ją kolejna nocka w jednym z pokoi gościnnych.

Zdążyła już zmyć cały makijaż i przebrać się w pidżamę, za którą służyły jej czarne leginsy i tego samego koloru koszulka na ramiączka, gdy ktoś delikatnie zapukał w drzwi. Myśląc, że to Nora albo Rose, krzyknęła, że może wejść. Osoby, która ostrożnie wśliznęła się do środka, zdecydowanie się nie spodziewała.

- Al? - spytała zdumiona, patrząc na czarnowłosego chłopaka. Nienawidziła się za to, ale jedna z jej dłoni od razu powędrowała do jej rozpuszczonych i zapewne poczochranych włosów.

- Em... Przepraszam, że tak cię nachodzę, ale chciałem ci tylko podziękować za to, co robisz dla Nory i powiedzieć, że nie jesteś wcale taką najgorszą osobą, chociaż próbujesz taką udawać -wyrzucił z siebie na jednym wydechu. Gdyby go nie znała tak dobrze, mogłaby przysiąść, że chłopak się stresował. Ale on przecież zawsze był spokojny i opanowany. Może go jednak nie znała tak dobrze...

Stali przez kilka sekund w ciszy, naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Tamara nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miała nadzieję, że na jej twarzy nie widać wszystkich emocji, które w niej szalały. Próbowała z nimi zwyciężyć, poustawiać je w szeregu, poskromić. Nie wychodziło jej to najlepiej...

Al nie odebrał za dobrze jej milczenia. W jego oczach musiała wyglądać jak jakaś dumna, lodowa rzeźba, która nie potrafi nawet zakopać topora wojennego z najlepszym przyjacielem swojej przyjaciółki. Jego zielone oczy zmrużyły się, a usta zacisnęły.

- W takim razie nie będę ci już przeszkadzał. Życzę miłej nocy i... - Z jego głosy wiał taki chłód. Tamara nie mogła tego wytrzymać. Tym razem emocje zwyciężyły.

- Dziękuję za bransoletkę! - wykrzyknęła, robiąc krok do przodu. Od razu zakryła dłońmi usta, mając ochotę umrzeć ze wstydu.

Albus, gotowy już do wyjścia, z ręką na klamce, odwrócił się do niej powoli, marszcząc czoło i przyglądając się jej uważnie. Chyba musiał dojść do jakiegoś wniosku, bo uśmiechnął się i wzruszając ramionami, powiedział:

- Między innymi tak chciałem ci podziękować. Cieszę się, że to doceniasz. - Słowa niby wypowiedziane podobnie, ale tym razem poczuła ich ciepło, delikatność. Miała ochotę je pochwycić, otulić się nimi i nigdy ich nie wypuszczać. Ale nie mogła sobie na to pozwolić.

Przez te pięć minut była zupełnie kimś innym. A może właśnie sobą? Niepewną dziewczyną, stojącą przed chłopakiem, do którego bardzo możliwe, że coś czuła... Ale nie dała emocjom znowu się pokonać.

Splotła ręce na piersi i uśmiechnęła się już bardziej po swojemu.

- Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy. Coś jeszcze, Potter? - spytała, unosząc jedną brew i mierząc go spojrzeniem. Tylko przez sekundkę coś mignęło w jego oczach - rozczarowanie? Ale nie potrafiła tego uchwycić.

- Nie. Nic takiego, Łukiniczna. - Starała się nie skrzywić, gdy powiedział do niej po nazwisku. Sama to zaczęła. Nie powinna się dziwić, prawda? - Dobranoc.

I już go nie było.

Spokojnie podeszła do drzwi, przekręcając klucz. Mając nadzieję, że to ją odgrodzi od reszty świata. Osunęła się po drzwiach, biorąc drżący oddech.

Tak było lepiej.

Lepiej dla niej. I na pewno lepiej dla niego. Ich znajomość nie przyniosłaby nic dobrego. A tak przynajmniej próbowała sobie wmówić...

Noc i poranek tylko mignęły jej przed powiekami.

Nie wiedzieć kiedy, już stała na peronie 9 i ¾. Kłęby dymu przysłaniały jej spojrzenie, okrywając śpieszące się postacie, w tym jej znajomych, których dawno na własne życzenie zgubiła.

Przyczyniła się do tego dziewczyna, o której już wspomniała. Jasmine nie zważając na obecność rodziny i przyjaciół Albusa, rzuciła się na chłopaka, całując go prosto w usta. Nie wiadomo, kto był bardziej zdziwiony - Al, Potterowie, czy sama zarumieniona Ślizgonka. Tamary zbytnio to nie zszokowało. Zabolało. I to mocno. Ale nie dała tego po sobie poznać. Wystarczył jej błysk srebra wokół nadgarstka młodszej dziewczyny. Tylko że ona zamiast róż miała zielone tulipany... Jak słodko.

Podróż spędziła samotnie, wyganiając jakichś wystraszonych pierwszaków z przedziału.

Tak było lepiej.

~~*~~*~~*~~

Gdyby nie zmartwione pytanie Nory, nie zauważyłby, że Tamara gdzieś znikła. Bardziej był zajęty dokuczaniu Albusowi z powodu tej ładniutkiej dziewczyny, która się na niego rzuciła. Ale nie sposób było nie zauważyć spojrzeń innych uczniów...

Na początku myślał, że przypatrują się, tak jak zwykle, jego rodzicom. Albo Malfoyom, którzy sztywno stali obok Potterów. Dopiero później spostrzegł, że obiektem ich gałek ocznych i szeptów była Nora... Dość szybko miał się dowiedzieć dlaczego...

Wszystko układało się idealne. A przynajmniej tak mu się wydawało. Po tym, jak pocałował Norę w bibliotece - w gwoli ścisłości, to wcale nie było dokładnie tak, że pocałował swojego brata; przez cały czas mógł widzieć Zabini i to na jej obrazie się skupił - między nimi było baaardzo dobrze. Miał nadzieję, że teraz ich relację będą iść tylko ku lepszemu.

Wpadł.

Totalnie i nieodwracalnie.

Zakochał się i nawet nie wiedział kiedy. Ale oczywiście na razie jej tego nie powie. Facet nigdy nie powinien mówić, że dziewczyna mu się podoba, bo wtedy wychodził na idiotę. A tak przynajmniej zawsze powtarzali mu wujkowie... Tylko w ostateczności, dodawali na końcu.

Dobrze się czuł, mając ją przy swoim boku. Mimo że była wyjątkowo blada i czuł, że bardzo się stresuje. I nie dziwił się jej. Ale po to miała jego. W razie jeśli znowu straci panowanie nad mocami, może się poświęcić i ją pocałować. W każdym momencie jest na to gotowy. I nawet trochę na to czeka... No cóż. Był tylko szesnastoletnim chłopakiem, w którym szalały hormony. Też chciał czegoś od życia.

W pociągu do ich uszu dotarł pierwszy atak.

Para siódmoklasistów minęła ich na korytarzu, potrącając Norę barami i sycząc głośne: złodziejka.

Dziewczyna stanęła jak wryta. Zresztą, on tak samo.

- Moglibyście powtórzyć? - Odwrócił się gwałtownie i zrobił krok, zaciskając dłonie w pięści.

Nie czuł zbyt wielkiego strachu na widok dwóch mięśniaków, których skojarzył jako pałkarzy w puchońskiej drużynie. Za swoimi plecami czuł także cichą obecność i wsparcie Freda, Notta, Scorpiusa i nawet Rose, która wyglądała, jakby miała ochotę wydrapać im oczy. Tamara gdzieś zaginęła, a Albus poszedł usiąść z Jasmine.

Para pyszałków praktycznie równocześnie wyszczerzyła krzywe zęby w uśmiechu. Jeden z nich, patrząc Jamesowi prosto w oczy, powiedział:

- Nazwałem twoją przyjaciółeczkę złodziejką. Wydaje mi się, że dobrze to usłyszałeś.

Miał się już na nich rzucić, ale poczuł, jak drobne dłonie Nory zaciskają się na jego ramieniu. Jej oczy mówiły: odpuść. Nie są tego warci. Jamesowi trudno to przyszło.

Puchoni odeszli, wyśmiewając się z nich.

- Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale nie zezwalam na takie bezsensowne bójki. - Nora skutecznie uciszyła ich protesty i oburzone okrzyki. Chwyciła Jamesa i Notta za rękawy i zaczęła ich ciągnąć za sobą, szukając wolnego przedziału. Fred, Scorpius i Rose podążyli za nimi.

Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, choć to były raczej mało przychylne spojrzenia i mamrotane obrazy pod nosem, niż realne ataki. Zabini ze spokojem puszczała to mimo uszu, choć jej zarumienione policzki wskazywały, że wcale nie jest jej to obojętne. W końcu udało im się znaleźć wolny przedział.

Zajęli miejsca i popatrzyli na siebie w skupieniu.

- Co, na gacie Merlina, się dzieje?! - wykrzyknął Scorpius, siadając na wyświechtanej kanapie. - Jaki oni mają problem?

- Nie podoba mi się to - przytaknęła Rose. - To tak, jakby wiedzieli, że ty...

Niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu.

Zajęli miejsca, a ich miny wyrażały różne etapy wściekłości. Tylko na białym płótnie twarzy Nory malował się pozorny spokój.

- Na pewno nie o to chodzi. Nikt nie wie, co się wydarzyło w sylwestrową noc. - Oparła głowę na ramieniu Jamesa. Chłopak, mimo targającym nim gniewem, nie mógł oprzeć się myśli, że to naprawdę przyjemne uczucie. - Może w Hogwarcie dowiemy się, o co chodzi...

Napięcie wisiało w powietrzu, ale aż do końca podróży nie rozmawiali już o tym.

~~*~~*~~*~~

Wybierając się na popołudniowe zajęcia, nie spodziewali się, że ich przyjaciele otrzymają już wyniki testu. Gdy zapytali Tobey'go, jak było, machnął tylko ręką, wyglądając na tak wyczerpanego, że nie mieli serca dalej go wypytywać. Dopiero Elena im zdradziła, że dali im niezły wycisk fizyczny - walki na arenie, umysłowy - sprawdziany z wiedzy na temat smoków, a na końcu zaserwowali grę zespołową. Jak to stwierdził André, było zajebiście, ale cholernie ciężko.

Dalej nie przeszła tylko druga czarnoskóra bliźniaczka, Zuri, która podobno popełniła jakiś niewybaczalny błąd jeśli chodzi o informacje o smokach. Ale Roxie podejrzewała, że Gesese specjalnie dała się wywalić. Widać było, że tęskni za swoją siostrą i że bez niej nie chce już tutaj być. Dziewczyna mogła to zrozumieć. Rozstanie z bliźniakiem nigdy nie jest łatwe. Sama coś o tym wiedziała.

Cristian nawet na nią nie spojrzał. Rozmawiał ze swoją siostrą i Isabellą, jakby nic się nie stało. Reszta ich grupy nie zauważyła panującego między nimi napięcia, ale dla niej było to nie do wytrzymania. Gdy udali się na pierwsze zajęcia z latania, nie potrafiła wykrzesać z siebie entuzjazmu. Przecież tyle na to czekała... Nie załamała się tylko dzięki dłoni Jules'a, która nie opuszczała jej własnej.

Od zawsze dziwiła się swojej umiejętności ignorowania innych ludzi. Już trochę zdążyła zapomnieć o takiej różowej Francuzce Maelys, Japończyku Hisato Otsu lub nawet o Sam i Hektorze. Dziwnie było ich znowu zobaczyć na zajęciach. Przyzwyczaiła się do lekcji, na które uczęszczała tylko ona, Jules i Cristian. Teraz znowu miała być ich większa grupa.

Zgromadzili się przed jedenastoma, dużymi, metalowymi boksami, ustanowimy w półokręgu w zachodniej części rezerwatu. Stali na wciąż popękanej od zimna ziemi, trzęsąc się i czekając na profesora Weasleya.

Charlie zjawił się jak zwykle spóźniony, puścił oczko do siostrzenicy i rozpoczął zajęcia, wyjaśniając, że w boksach znajdują się młode smoki przydzielone do nich według ich preferencji zdolności. I zaczął odczytywać, do której skrzyni ma się skierować każdy uczeń. Roxie znalazła się przed skrzynią numer osiem, nie mogąc się doczekać, kiedy zostanie otwarta. Profesor Weasley po kolei tłumaczył im, co mają robić.

- Najpierw zapoznacie się z nimi i spróbujecie 'zaprzyjaźnić'. Dobrze mnie zrozumieliście - powiedział, widząc ich zdziwione spojrzenia. - Jeżeli chcecie na nich latać, musicie zdobyć ich zaufanie. W innym przypadku skończy się to śmiercią. Stańcie przed swoimi boksami. Rzucę na was zaklęcie, które uchroni was przed ewentualnymi zranieniami. A teraz... zapraszam do poznania waszego smoka.

Roxie wstrzymała oddech, czekając aż pokrywa się uniesie. Zajrzała w ciemność, uśmiechając się z podekscytowaniem. W myślach skanowała: Rogogon Węgierki, Rogogon Węgierki, Rogo-

Zamarła, widząc po raz pierwszy swojego smoka. Czuła tak wielkie... rozczarowanie.

Nie dostała Rogogona Węgierskiego. To nie był nawet smok o jakiejś znanej rasie, tylko zwykły kundel! To chyba jakiś kiepski żart, myślała, rozglądając się i obserwując smoki swoich kolegów z klasy. Maelys, Sam i Tobey trafili na podobnej wielkości i tej samej czerwonej barwy Żmijozęby Peruwiańskie - praktycznie najszybsze z istniejących smoków, André mniejszego niż zazwyczaj Chińskiego Ogniomiota, Cristian Długoroga Rumuńskiego, Elena i Isabelle Walijskie Zielone - najłagodniejsze okazy, Hektor Ogniomiota Katalońskiego, Hisato Otsu Długopyska Portugalskiego, a Jules prześlicznego Opalooki Antypodzki o perłowych łuskach. Za to smok Roxie...

...najdrobniejszy ze wszystkich. Czarny w srebrne łaty
(smocza krowa) - niby był ładny, ale przy innych smokach wyglądał śmiesznie. Jak dziecko na sali pełnej dorosłych. Wpatrywał się w dziewczynę fioletowymi ślepiami.

Poszła się kłócić z Charlie'm. Powiedział, że nic nie może na to poradzić. Rogogon Węgierski to zbyt niebezpieczny smok, by na nim latać. Dodał jeszcze, że na pewno polubi się ze swoim smokiem. Ona jest tak samo uparta.

Roxie podeszła do niej, przeklinając w myślach swój los... A chciała tylko dostać pod opiekę najniebezpieczniejszego smoka istniejącego na ziemi. Czy prosiła o tak wiele?!

~~*~~~*~~*~~

Artykuł w Proroku Codziennym.

Tego się nie spodziewali. James przeczytał go jako pierwszy i naprawdę nie miał ochoty pokazać go innym, a zwłaszcza Norze. Ale uparli się...

,,Eleonora Zabini, do niedawna ukryta przed światem, adoptowana córka Blaise'a Zabiniego. Jaka jest jej prawdziwa historia? Co ukrywa ta z pozoru piękna i spokojna dziewczyna?"

- Na razie nie jest tak źle, prawda? - mruknęła zawsze optymistyczna Rose, przygryzając dolną wargę i bawiąc się swoimi rudymi lokami.

Znajdowali się w sypialni chłopaków w Wieży Gryffindora. Nie wysiedzieli długo na kolacji; Nora nie mogła znieść tych wszystkich szeptów i spojrzeń. Nawet nauczyciele patrzyli na nią inaczej! Na granicy wytrzymałości James wyprowadził ich całą ekipę z Wielkiej Sali i zaprowadził do swojej sypialni, którą dzielił z Fredem i dwoma kumplami, Danielem McLagennem, sympatycznym Azjatą i czarnoskórym Magnusem Smithem, chłopakiem o niebezpiecznym uśmiechu.

To właśnie chłopacy pokazali im ów artykuł, patrząc ze współczuciem na Norę, którą bardzo to zdenerwowało. Dziewczyna, jak każdy, nie lubiła litości. I mimo że siedzący przy jej boku Al zapewniał ją, że to na pewno nic ważnego, tylko jakiś stek kłamstw, których nie warto czytać, Zabini uparła się, że chce wiedzieć.

Dalej było coraz lepiej [sarkazm].

Z artykułu dowiedzieli się, że Nora razem z Blaise'm, dowiadując się o dawno zaginionej córce Malfoyów, uknuła spisek mający na celu, wślizgnięcie się do arystokratycznej rodziny i w ostateczności zgrabienie całego ich majątku. Swoim urokiem osobistym omotała biednych Astorię i Dracona, czepiających się ich nadziei na odzyskanie córki...

- Co za bzdury! Ludzie naprawdę w to uwierzyli? - warknął Scorpius, mając ochotę porwać gazetę na kawałki.

- Jak widać tak. - Nott przechwycił Proroka, śledząc wzrokiem pozostały tekst. - A dalej nie jest lepiej.

James z chęcią oszczędziłby tego Norze, która, siedząc na jego łóżku, próbowała zachować spokój. Ale jej niebezpiecznie drżące wargi i lśniące oczy niestety ją zdradzały.

- Czytaj dalej - powiedziała, dzielnie unosząc głowę i odgarniając za plecy koniec swojego jasnego warkocza.

Podobno Nora i jej sprytny przybrany ojciec mieli już na koncie kilka podobnych akcji. W tym miejscu zostały wymienione nazwiska jednej czarodziejskiej rodziny, o której w sumie nikt nigdy nie słyszał, i aż czterech mugolskich. Nora z niejakim zdumieniem rozpoznała nazwisko Spencerów, starszego małżeństwa, u którego kiedyś często śpiewała. Ale na pewno ich nie okradła! A w dodatku Nora i Blaise byli tak genialni w swoim fachu, że udało im się przechytrzyć i mugolskich policjantów, i aurorów.

Dalsza część była jeszcze bardziej przykra:

,,Nie wiadomo, gdzie teraz znajduje się Blaise, ale mamy podejrzenia, że ukrywa się w pobliżu swojej wspólniczki, by w odpowiednim momencie pomóc jej w ucieczce. Oczywiście, z określonym zapasem ukradzionej gotówki.

Najbardziej nas martwi, że dziewczyna od tego roku została zapisana do Hogwartu. Z zaufanego źródła wiemy, że to kolejna część ich planu. Eleonora miała pozyskać odpowiednie znajomości, by później, w najmniej spodziewanej chwili, przeprowadzić kolejny rabunek. Bardzo zmartwiła nas informacja, że oprócz przyjaźni z dziedzicem fortuny Malfoyów, dziewczyna schwyciła w swe macki dzieci Potterów i Weasleyów. Nie musimy dodawać, kto będzie jej kolejnymi ofiarami...

Już na koniec chcieliśmy was wszystkich przestrzec przed Eleonorą Zabini. Eleonorą, na pewno nie Kasjopeją Malfoy, z którą się podaje. Nie wiemy, do czego może być zdolna, dlatego radzimy zachować ostrożność. Będziemy informować was o kolejnym przebiegu tej akcji...

Gazeta rozprysła się w dłoniach Alberta na miliony małych strzępów, unoszących się w powietrzu. Spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie stała pochmurna Tamara, dzierżąca w dłoni różdżkę.

- Wystarczy. Resztę możecie jej oszczędzić - powiedziała i podeszła do Nory, która nie wiadomo kiedy zaczęła płakać. W ciszy objęła przyjaciółkę. - Spokojnie, Pisklaku. Wiemy, że to kłamstwa.

- Ale inni w to wierzą - mruknęła w jej koszulę, unosząc na nią załzawione spojrzenie. Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. - A ja zrozumiałam przekaz. Sami by na to nie wpadli. To ostrzeżenie Lucjusza Malfoya.

- Chyba żartujesz! - wykrzyknął Scropius. - On by tego nie-

- Zrobiłby to, Scorp. - Niebieskie oczy Rose ciskały piorunami. - Nie oszukujmy się. Właśnie on byłby do tego zdolny. - Rzuciła spojrzenie na dotychczas cicho siedzących Magnusa i Daniela. - Teraz jest pytanie... co z tym robimy?

- Jak to co? Trzeba to jakoś odkręcić! - Albus nie miał zamiaru zignorować tej sprawy.

- A niby jak, geniuszu? - Głos Tamary był wyjątkowo pusty. James rzucił uważne spojrzenie na twarz Rosjanki, zastanawiając się, czy ta dobrze się czuje. - Nie da się tego wyjaśnić. Nikt nam nie uwierzy.

Jego młodszy brat zapłonął z irytacji.

- Tak, ale nie możemy-

- Ona ma rację, Al - przerwał mu, ale nie patrzył na niego. Wzrok miał wbity w załamaną Norę. Nie mógł znieść jej rozpaczy. Wściekłość paliła mu wnętrzności, gdy myślał o tym ataku na jej osobę. - Ale nie pozwolimy na to, by ją dręczono z tego powodu.

- Za kilka dni powinno to przycichnąć - powiedział Fred, choć z jego głosu nie biła pewność, a raczej nadzieja. - A jeśli ktoś będzie skakał do naszej Nory, skopiemy im tyłki.

Zabini uniosła wzrok. Mimo czerwonego nosa i mokrych policzków wyglądała, jakby odzyskiwała nad sobą panowanie.

- Chyba żartujecie. Nie możecie mnie przed wszystkim ochronić. I nawet nie próbujcie! - wykrzyknęła, gdy chcieli zacząć się z nią kłócić. Jej twarz niebezpiecznie mignęła, ale udało jej się nie zmienić swojej postaci. - To nie jest wasza sprawa.

- Nie gadaj głupot - warknęła Tamara, tak, że wszyscy się wzdrygnęli. - Prędzej pozwolę, by wypruto mi flaki niż zgodzę się na to, by ciebie prześladowano. I wydaje mi się, że wszyscy tak myślimy. - W każdym spojrzeniu zobaczyła tę samą pewność i determinację, która odbijała się w jej oczach. - Nie kłóć się z nami, bo to nic nie da.

- My też możemy pomóc. - James miał ochotę jęknąć, gdy odezwał się Magnus. Ten chłopak był naprawdę niebezpieczny, a jego pomysłu... były równie groźne co jego uśmiech. - No, co? - Grymas na ustach chłopaka rzucał wyzwanie. - Gryfoni powinni się wspierać.

- To nie skończy się dobrze - wymamrotał Fred.

Jamesowi to samo przeszło przez myśl. Ale każde wsparcie było istotne.

- Dlaczego to zawsze mi muszą przytrafiać się takie sytuacje? - jęknęła Nora, chowając twarz w koszuli Albusa.

Jego młodszy brat poklepał ją po głowie, mówiąc:

- To ta twoja przeklęta karma.

I chociaż nie było im za bardzo do śmiechu, wybuchli nim, zastanawiając się, co przyniosą kolejne dni...

Najtrudniej było wyrwać Norę z łóżka. Dopiero Tamarze się to udało. Gryfonka tylko jęczała, że ma ochotę umrzeć i zdecydowanie nie chce iść na zajęcia. Zaczęła też mamrotać coś o smoczej ospie, ale przecież nigdy nie spotkała smoka, więc nie mogła się nią zarazić... Marna próba.

Zmusili ją, by szła dumnie wyprostowana, by nie dawała satysfakcji innym ludziom. Okazało się, że oprócz licznych szyderców i prześladowców, znalazły się też osoby, które cicho jej współczuły. Niewielkie pocieszenie.

James starał się ją wspierać, nie odstępując jej nawet na krok. Po zajęciach dziewczyna stwierdziła, że ma tego dość. Musiała się czymś zająć. Pobiegła do dormitorium po jakąś tajemniczą książkę i ściskając ją w garści, powiedziała Jamesowi, że musi pomóc jej znaleźć Joss Moone.

- Pannę Katastrofę? - zdziwił się, patrząc na nią pytająco. Ucieszyło go, że może spędzić z nią więcej czasu sam na sam, a ona teraz wylatuje z czymś takim... Dobrze chociaż, że jej dłoń bez skrępowania wślizgnęła się w jego własną. Serce mu mocniej zabiło, ale oczywiście tego po sobie nie pokazał.

- Podobno jest dobra ze starożytnych run. A ja mam do niej sprawę. - Uniosła książkę i uśmiechnęła się pogodnie. Nie dodała, że zająć czymś myśli, a James nie musiał pytać, by to wiedzieć.

- No dobrze. Powinna być na dachu.

Zaczął ją prowadzić do jednego z tajnych przejść, mijając ducha Krwawego Barona i znikając pod jednym z gobelinów. Zaczęli wspinać się po kamiennych stopniach.

- Na dachu? Dlaczego? - Mógł wyczuć jej zdziwienie. Pewnie nawet nie wiedziała, że można na niego wychodzić.

- Bo to ulubione miejsce mojej kuzynki Lucy.

Znaleźli je tam, gdzie mówił.

W drodze na dach Nora opowiedziała mu o tym, w jaki sposób znalazła książkę. O całej sprawie z Hugonem i jego głosem. To było odrobinę dziwne, ale szybko w to uwierzył. Dziewczynie często przytrafiały się takie przygody.

Zimy wiatr powiewał ich włosami i szatami. Mróz gryzł w policzki, ale Nora szybko temu zaradziła, wyczarowując z dwóch gumek do włosów ciepłe płaszcze. Ubrali je i wpatrzyli się w przepiękny widok przed nimi.

Zamarznięte jezioro lśniło w czerwonym blasku powoli zachodzącego słońca. Pomarańczowe, wciąż pokryte śniegiem błonia, migały do nich wesoło. A widoczne w oddali trybuny i Zakazany Las wydawały się być jakieś nie na miejscu w tym magicznym krajobrazie.

- Ładny widoczek, prawda? - Usłyszeli zachrypnięty głos. Odwrócili się w jego kierunku i ich oczom ukazały się dwie interesujące postacie.

Kuzynka Lucy nie zmieniła się za bardzo, chociaż jej dotychczasowe farbowane na czarno włosy (przyczyna gniewu wujka Percy'iego i babci Molly) zostały zastąpione ładnym odcieniem dość naturalnie wyglądającego blondu. Od zawsze wyróżniała ją figura i wzrost godny modelki oraz szlachetna twarz z wydatnymi, różowymi wargami i tajemniczymi oczami. Urody raczej nie odziedziczyła po wujku Percy'm... I tak. Była czarną owcą rodziny Weasleyów. Zawsze psocąca, zawsze zbuntowana, zawsze nieposłuszna. Jakimś dziwnym trafem, chyba po prostu na przekór całej rodzinie, trafiła do Hufflepuff'a. Podobno dla innych Puchonów potrafiła być miła, ale James nie potrafił sobie tego wyobrazić. Jej żelazną zasadą było nieodzywanie się do członków swojej rodziny i udawanie, że wcale nie jest powiązana z rodzinką Potter&Weasley.

Ubrana była w zwyczajny płaszcz szkolny z naszytym herbem swojego domu, ale wyglądała w nim zaskakująco stylowo i dobrze. Na twarzy miała mocny makijaż, a w ręku ściskała mugolskiego papierosa. Jej jasno-zielone oczy śledziły ich uważnie.

Osóbka, która jej towarzyszyła, była dziewczyny zupełnym przeciwieństwem.

Słynna Panna Katastrofa sięgała swojej najlepszej przyjaciółce ledwie do pasa. Twarz miała ładną, w kształcie serca, pełne usta i prosty, lekko zadarty nos. Oczy w kształcie migdałów, o zielonych tęczówkach ze złotymi obłokami wokół źrenic, nerwowo błądziły po otoczeniu. Ciemnokasztanowe włosy powiewały uwięzione w warkoczu. Figurę, na którą James zawsze zwracał uwagę u innych dziewczyn, w kształcie gruszki, z długimi nogami i małym biustem. Przy każdym jej ruchu było słychać brzęczenia licznych dzwoneczków przyczepionych do jej ulubionych, hinduskich bransoletek.

Dziewczyna patrzyła na nich dość niepewnie, skręcając w dłoni koniec swojego długiego warkocza. Nie miała chyba zamiaru się odezwać.

- No, proszę, proszę. Słynny James Potter i jeszcze słynniejsza Assassin. Macie do nas jakiś interes? Nie łudzę się, że przyszliście w celach towarzyskich. - Lucy z cichym pyknięciem wypuściła dym i spojrzała na nich z rozbawieniem.

Nora dzielnie zrobiła krok do przodu, patrząc na wystraszoną Joss.

- Słyszałam, że jesteś dobra ze starożytnych run. Potrzebuję pomocy w... - zaczęła, ale Panna Katastrofa szybko jej przerwała.

Wstała na równe nogi, podbiegając do Nory - i o mało co nie spadając przy tym z dachu - i zaczęła trajkotać... James stwierdził, że to dość dziwna odmiana po poprzedniej niepewności.

- Runy? Uwielbiam runy! Uwielbiam też historię magii. I wilkołaki. Merlinie, jakbym chciała mieć własnego wilkołaka. - Wypuszczała słowa tak szybko jak karabin maszynowy pociski. Podskakując z podekscytowaniem, wyrwała zdumionej Norze książkę z dłoni, przeglądając ją pospiesznie. - Lubię też Disco Polo. Ale ostatnio zgubiłam gdzieś mojego mugolskiego Discman. - James usłyszał, jak Lucy mamrocze pod nosem, że zostawiła go pod prysznicem, ale nie dotarło to do uszu Puchonki. - Mugoli też lubię. Są tacy zabawni. O. A to jest trochę mniej zabawne. ,,Zaklęcia mroku i ich przeciwzaklęcia". - Joss zamilkała, patrząc na Norę z zaintrygowaniem. - Skąd masz tę książkę? Wiesz, jak jest cenna? Została zapisana staro-magicznym językiem. Niektórych słów nawet ja nie znam. Chcesz, żebym ci to przetłumaczyła?

Nora zamrugała kilka razy powiekami, zdziwiona tym, że dziewczyna zamilkła. Kiwnęła powoli głową, wymieniając najpierw spojrzenie z Jamesem. To w sumie nie był zły pomysł...

- A mogę mieć pewność, że nikomu o tym nie powiesz? Żaden uczeń i tym bardziej żaden nauczyciel nie może się o tym dowiedzieć - powiedziała z powagą, zastanawiając się, czy nie popełnia błędu. Ale innego rozwiązania nie widziała.

- Za kogo mnie masz? Oczywiście, że nikomu nie powiem! - W oczach Joss przez chwilę zalśniła uraza, ale od razu została ponownie zastąpiona podekscytowaniem. - Daj mi kilka dni. Będę potrzebowała paru książek z Działu Ksiąg Zakazanych, ale Lucy je dla mnie bez problemu zdobędzie, prawda?

- Jep. - Weasley uniosła dłoń z kolejnym papierosem. - Ale mam nadzieję, mój naiwny kociaku, że nie zrobisz tego za darmo.

James i Nora wymienili się spojrzeniami, zastanawiając się, czego może chcieć taka mała wariatka jak Panna Katastrofa...

Oczy Joss, w których James coraz lepiej potrafił czytać, tym razem lśniły radością.

- Och, chciałabym wilkołaka! Ale to już wiecie. - Potter nie na żarty się wystraszył. Przecież tego jej nie załatwią! - Niestety szkoła dalej nie chce dać mi zgodny na posiadanie jednego. Ech, ale wciąż próbuję! - Wyszczerzyła do nich zęby i wpadła na Jamesa, próbując wrócić na swoje miejsce obok Lucy. Potknęła się jeszcze o swoje kolorowe sznurowadła, ale w końcu udało jej się usiąść. - Wystarczy mi zapas kabanosów. Mój się już wyczerpuje, a mam zakaz opuszczania murów zamku. Kiedyś zgubiłam się na błoniach. Nie mam pojęcia, jakim cudem, ale nigdy nie mogę znaleźć wrót zamku.

- Kabanosy? - powtórzyła Nory, uśmiechając się z rozbawieniem.

- Są taaakie dobre - powiedziała z rozmarzeniem i przechyliła się na murku, na którym siedziała. Lucy musiała ją złapać, by ta nie spadła z dachu.

- Miałaś przestać je jeść - mruknęła Weasley, patrząc z osobliwą czułością na swoją nieogarniętą przyjaciółkę.

- Nie dam rady z nich zrezygnować. Chyba się uzależniła.

James musiał zachichotać na widok smutnej miny Panny Katastrofy.

- Załatwimy ci kabanosy. Dzięki za pomoc, dziewczyny.

Lucy zaciągnęła się papierosem, obserwując znikające sylwetki Nory i Jamesa. Zastanawiała się, co też znowu wyprawia ten jej zwariowany kuzynek i czy dziewczyna przy jego boku dość szybko nie złamie mu serca...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To pierwszy rozdział, w którym w ogóle nie było perspektywy Nory. Co o tym myślicie? Wiem. Jestem dość okrutna. Wciąż nie wiecie, co ona myśli o pocałunku z Jamesem i ogólnie o całej ich znajomości... He he he XD

I teraz mam do was kilka pytań... A dokładnie o sprawy pisarskie... 1. Wolicie dłuższe, czy odrobinę krótsze rozdziały? 2. Lepiej pisać właśnie z perspektyw pozostałych bohaterów, czy trzymać się Nory i Roxie? 3. Z kim powinna być Roxie? Julesem? Cristianem? 4. A czy Nora powinna związać się z Jamesem? 5. I w ogóle... co myślicie o całym opowiadaniu? O dotychczasowym prowadzeniu akcji? Za szybko/ za wolno, za dużo/za mało wątków? Za dużo/za mało bohaterów? Powinno być więcej opisów? Więcej akcji? Po prostu jakie macie odczucia. I piszcie, jeśli znajdziecie jakieś błędy. A 6. tak bonusowo... kto jest waszym ulubionym bohaterem? :3

I wciąż przypominam, że możecie do mnie napisać na gabsone.nene[małpa]wp.pl lub może wykonać jakiś rysunek dla Nowej... :D?

Kocham Was, Potterowi Ludkowie!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro