Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ramionach wroga


– Uuuuh! Jamesie Syriuszu Potter – jesteś takim idiotą!

Nora miała już dość. James doprowadził ją na skraj wytrzymałości.

Stali naprzeciwko siebie. Chłopak zacisnął dłonie w pięści, unosząc je, gdy kolejny krzyk wyrwał się z jego ust, brązowe włosy sterczały mu na wszystkie strony, policzki zaczerwieniły się, a dziurki w nosie niebezpiecznie drgały. Był wściekły. Ale ona nie pozostawała mu dłużna, każdym słowem zdzierając sobie gardło; skóra na twarzy paliła ją i wiedziała, że zapewne wygląda teraz jak burak, ale zbytnio ją to nie obchodziło. Interesował ją list w jej torbie, Potter-kretyn i może jeszcze Wiesław, który nieporadnie czepiał się pazurkami jej ramienia, robiąc przy tym małe dziurki w jej szacie. Znajdowali się na dziedzińcu, pod wielkim dębem, w cieni, gdzie mogli być widoczni dla innych i zapewne także słyszalni, ale nikt o zdrowych zmysłach nie miał zamiaru się do nich zbliżyć.

O co się kłócili?

Niby o błahostkę – zwykły list. Ale doświadczenia życiowe Nory były doskonałym przykładem na to, że listy potrafią wszystko skomplikować. W tym przypadku także.

– Czy nie wydaje ci się to dziwne, że do ciebie napisał? – James ściszył odrobinę głos, choć nadal był wściekły. Teraz próbował zagrać tego rozsądnego, który za wszelką cenę próbuje przekonać ją do swojego, jakże słusznego, zdania. – Nie rozumiesz, co on robi? Wciąż cię wykorzystuje. Tylko ciebie zawodzi, a potem myśli, że jednym listem, jedną rozmową wszystko naprawi. A wiesz, co będzie potem? Znów schrzani ci życie, zostawi w gównie i złamie ci serce. Skurwisyn, a nie ojciec.

– Jak śmiesz...? – Nora zachłysnęła się powietrzem, patrząc na niego z niedowierzeniem. Płomień wściekłości znów w niej zapłonął. – Nawet nie wiesz, co do mnie napisał!

– Bo może nie chcesz mi powiedzieć!? I ja wiem dlaczego. Bo mam rację! – James wykrzyczał to zdanie, unosząc ręce do góry i nachylając się nad nią. – Zazwyczaj mam rację! A ci tak trudno to zaakceptować, co? Myślisz, że żyjesz w jakiejś bajce, dziewczyno? Że Blaise na końcu okaże się dobrą postacią, która ciebie przeprosi i że będziecie żyli ze sobą szczęśliwie tak, jak sobie to wymarzyłaś? A może że wrócicie do czasów sprzed Hogwartu, gdy było wam razem tak wspaniale, ale – jego głos stawał się coraz cichszy; wpatrując się w jego oczy, nawet nie zauważyła, że chwycił ją mocno za nadgarstek; jego twarz znajdowała się coraz bliżej jej własnej – czekaj! Czy to nie on porwał cię, rzucił na ciebie klątwę, przez którą nie mogłaś być sobą, zafundował ci blizny, które do końca życia będziesz musiała ukrywać, kłamał, oszukiwał cię? I ty mu wciąż ufasz? Jak bardzo naiwnym i nienormalnym trzeba być-

Nie skończył zdania. Rozległ się głośny plask, gdy wymierzyła mu policzek. Chłopak z wrażenia puścił jej nadgarstek; na jego twarzy widniał czerwony ślad.

Nic nie mówiąc, odwróciła się na pięcie i odeszła spod dębu. Nie miała zamiaru oglądać się za siebie. Wzięła drążący oddech, poprawiła pasek od torby na ramieniu i oddaliła się. Usłyszała jeszcze, że James ją woła, ale na szczęście za nią nie poszedł. Wiesiu – ten paskudny kameleon – szturchnął ją nosem w policzek. Machinalnie pogłaskała go po główce, starając się jeszcze nie myśleć. Jeszcze nie czuć. Jeszcze się nad tym nie zastanawiać.

Weszła do zamku, pokonała sporą ilość schodów, by znaleźć się w jednej z tajemnych skrytek, która mieściła się za gobelinem na czwartym piętrze i w której było wystarczająco miejsca, by w niej wygodnie usiąść, opierając się plecami o kamienną ścianę, a ramieniem o okno. I tak spóźniła się na zaklęcia – swoją pierwszą lekcję – więc równie dobrze mogła zrobić sobie małe wagary na tę jedną godzinę. Potrzebowała spokoju, a niedawno znaleziona przez Albusa skrytka idealnie się do tego nadawała.

On nic nie rozumie, pomyślała, wyjmując dość grubą kopertę i kładąc ją na kolanach. Przejechała palcem po napisanym jej ojca charakterem pisma Blaise Zabini. Żałowała, że James w ogóle był przy niej, gdy dostała ten list. Ale sowia poczta zawsze zjawiała się na śniadaniu, a chłopak ostatnimi czasy rzadko opuszczał jej bok. Od razu zauważył, że to od niego... i się wściekł. Mogła – a raczej próbowała – zrozumieć, że on się tak zachowuje, bo naprawdę się o nią troszczy. Ale wybrał sobie dość dziwny sposób, by to okazać.

Nienawidziła się z nim kłócić, ale nie potrafiła inaczej. I nawet już nie chciała się starać i coś zmieniać, by było inaczej. A otaczali ją ludzie, z którymi nigdy nie potrafiłaby się pokłócić – ze swoją mamą, z Albusem, z Rose, z Tamarą – nie tak naprawdę. Nie mogłaby powiedzieć im czegoś, co by ich zraniło. Bo to także zabolałoby ją. I to chyba tak powinno wyglądać, prawda? Gdy ludziom zależy na sobie nawzajem. A z Jamesem...? Naprawdę miała nadzieję, że im wyjdzie. On był dobrym chłopakiem. Może trochę zbyt impulsywnym, aż nadto troskliwym i zapatrzonym w siebie, ale wielokrotnie udowadniał, że potrafi być prawdziwym przyjacielem, uroczym, kochanym i, choć to przecież nie jest najważniejsze, przystojnym... Ech. Co ona sobie wyobrażała? Chyba James miał rację z tą bajką. Ale życie nią nie jest. I nigdy nie będzie.

Otworzyła kopertę – taka wielka kłótnia, awantura, a ona nawet jeszcze tego listu nie widziała – wysypała jej zawartość na kolana i zamarła.

Uniosła wzrok na Wisława, który oparł się o jej stopę, przybierając barwę i fakturę jej czarnych lakierek.

– Chyba mamy kolejny problem, Brzydalu.

~~*~~*~~*~~

To już jakaś tradycja.

Nora przymknęła oczy i skuliła się w rogu kanapy. Nie sądziła, że znowu wyląduje w Wielkiej Świetlicy. Ale tak się stało. Od razu po lekcjach – na które w końcu, chcąc nie chcąc, musiała się udać – przybiegła po nią Joss, chwyciła za rękę i zaciągnęła na kolejne super tajne spotkanie. Po drodze trajkotała o tym, jaki to Fred jest cudowny, miły i kochany. Nora miała ochotę przetrzeć sobie uszy i zapytać, czy dziewczyna mówi poważnie. Ale błysk w oczach Puchonki i radosny uśmiech na twarzy wskazywały, że ona naprawdę coś czuje do Weasleya. Może i dobrze? Ta dwójka nawet do siebie pasowała. Obydwoje posiadali jakąś taką umiejętność czerpania radości z życia.

Bardzo ją to zdziwiło, ale w Wielkiej Świetlicy spotkała kogoś, kogo dawno nie widziała...

– O, proszę, proszę... Któż to w końcu nas odwiedził? – Nora zaśmiała się, zapominając o kłótni z Jamesem, o swoich wszystkich problemach i rzuciła się, by wyściskać Roxie. – Wiem, że się za mną stęskniłaś, mała. Ale to nie powód, by mnie dusić – stęknęła czarnoskóra dziewczyna, poklepując ją po plecach i próbując delikatnie odsunąć.

– Kiedy przyjechałaś? – Nora w końcu ją wypuściła i dopiero wtedy spostrzegła, że Roxie nie była sama. Towarzyszyli jej dwaj chłopacy i jedna dziewczyna.

Elena Cioran, jak przedstawiła się przyjaciółka Roxanne, miała intrygujący typ urody. Wyjątkowo piękna i przy tym bardzo delikatna, posiadała odrobinę ciemniejszą karnację oraz czarne włosy, które związała w koka; jej nowa szata wskazywała, że została przydzielona do Puchonów. Nora nigdy nie zważała na stereotypy, ale dziewczyna pasowała do tego domu – wydawała się być bardzo łagodną osobą.

Razem z nią przybył jej brat bliźniak, Cristian, który odrobinę różnił się od siostry. Na pewno był od niej wyższy, dość szczupły. Przystojny, ale raczej o chłopięcym uroku. Na jego twarzy znajdował się szeroki uśmiech, który miał swoje odzwierciedlenie w ciemnych oczach. Ucieszył się, gdy dowiedział się, że Nora także jest Gryfonką – nawet zażartował, że teraz nic nie stoi na przeszkodzie, by Eleonora za niego wyszła i by mieli razem gromadkę słodkich lwiątek do wychowania... To był żart. Chyba.

Nora nie spodziewała się, że Roxie wróci z wymiany razem z chłopakiem! No, trzeba przyznać, że powrót nie zależał od niej... Eleonora nie wiedziała do końca, co myśleć o Julesie. Na początku wydawał jej się dość... specyficzny. Na pewno był przystojny. Bardzo wysoki, z jasnymi włosami i intensywnie zielonymi oczami. Myślała, że będzie zapatrzonym w siebie gogusiem, ale wystarczyło, że przyjrzała się mu, gdy znajduje się przy Roxie – jak razem się przekomarzają, jak blisko ze sobą są, nawet jak trzymają się za ręce... Drobne gesty, które pokazywały, jak bardzo kochają się nawzajem. Nora wstydziła się tego, ale w tym momencie poczuła tak wielki przypływ zazdrości, że aż sama się sobą przeraziła. Oczywiście, nie dała tego po sobie poznać... Okazało się, że Jules już kiedyś chodził do Hogwartu – przez pierwszy rok. Ustalono, że wróci do swojego starego domu, do Hufflepuffu.

Wkrótce zjawiła się reszta ekipy.

Fred był najbardziej szczęśliwy – w końcu wróciła jego bliźniaczka! Wycałował siostrę, a później siedział obok niej na kanapie i przez cały czas klepał po ramieniu, jakby próbując się upewnić, że ona naprawdę tam jest i że mu nie ucieknie.

O dziwo, to Scorpius zagroził, że urwie Julesowi jaja, jeśli ten skrzywdzi Roxie. To oświadczenie zdziwiło wszystkich z wyjątkiem Roxanne, która uśmiechnęła się z wdzięcznością do Malfoya. Nora coś mgliście pamiętała, że Weasley i Scorpius mieli kiedyś wspólną tajemnicę... Chodziło o jakiegoś chłopaka...? Nie potrafiła sobie przypomnieć.

James się do niej nie odzywał; usiadł obrażony jak najdalej od niej. Rose posłała jej zdziwione spojrzenie, pytając się szeptem, co go ugryzło. Nora tylko pokręciła głową na znak, że nie chce teraz o tym rozmawiać. Weasley uśmiechnęła się współczująco i usiadła obok Scorpiusa, który rozmawiał z Julesem i Eleną. Joss znów uczepiła się Freda, opowiadając mu i Roxie o swoim śnie z wilkołakami i gwiazdami Disco Polo w roli głównej. Cristian próbował poderwać Lucy, ale ta tylko nazwała go żałosnym robaczkiem, chuchnęła dymem w twarz i kazała, by zostawił ją w spokoju – używając odrobinę ostrzejszych słów. Nott wykorzystał chwilę nieuwagi Puchonki i ukradł jej jednego papierosa z paczki. Albus miał dość zamyśloną minę – siedząc obok Nory, bawił się swoją różdżką. Tamara chodziła nerwowo po dywanie i...

Zabini zamrugała, patrząc na podenerwowaną Rosjankę. Chciała się już zapytać, o co chodzi, gdy usłyszała głos Joss:

– ... mamy zamiar włamać się do Łowców Czarodziei, bardzo złych i niebezpiecznych typków, by wykraść zaklęcie, które obudzi Hugona i-

– Hej! – Zapadła cisza. Tamara odwróciła się do Joss, świdrując ją spojrzeniem. Jej mina nie była za wesoła. – Możesz mi powiedzieć, co robisz? – syknęła.

– Ja... ja... tylko... chciałam im powiedzieć... – Puchonka skuliła się, nie mogąc znieść tego, że jest w centrum uwagi. Zaczęła nerwowo bawić się swoimi włosami, sprawiając, że bransoletki na jej nadgarstkach zabrzęczały.

– Nie obchodzi mnie, co chciałaś! Czy ty nie rozumiesz-

– Ej, zostaw ją w spokoju! Nie musisz się na niej wyżywać. – Nora była pewna, że to Lucy zacznie bronić swoją przyjaciółkę, ale wyprzedził ją Fred, który złapał Joss za rękę i patrzył surowo na Tamarę. Puchonka cała się trzęsła; wtuliła głowę w ramię Weasleya. Rosjanka musiała mieć wyrzuty sumienia, że tak wybuchła, ale, jak to ona, nie mogła tak po prostu przeprosić.

– No dobra. Ale żeby to był ostatni raz – warknęła, siadając na dywanie i wyjmując jeden ze swoich noży.

– Ona tak zawsze? – spytała ją szeptem Elena. Nora z westchnieniem mogła tylko kiwnąć głową.

– Dobrze, że Joss o tym powiedziała. My także musimy dostać się do siedziby Łowców. – Ciszę przerwała Roxie, która spuściła głowę, przyglądając się swojej dłoni znajdującej się w uścisku dłoni Julesa. Później spojrzała na swoich przyjaciół. Wydawała się o wiele starsza i poważniejsza. – Dziewczyny z Rezerwatu zostały przez nich porwane. One tam są. Uwięzione. Minister mówił, że zrobią wszystko, by je uwolnić. Ale co oni tam mogą? Wciąż udają, że Łowcy nie są realnym zagrożeniem i że w ogóle nie istnieją! – Roxanne mówiła z taką goryczą; widziała i wiedziała o rzeczach, o których człowiek wolałby zapomnieć. – Tylko ich czwórkę wzięli, wiecie? Innych pomordowali... Porwali Isabellę oraz Maelys, które znaliśmy. Z Isą się przyjaźniliśmy. Jeśli znacie sposób, by się tam dostać, zdradźcie go nam.

– Cóż... my do końca tego nie wiemy... – zaczął mówić Scorpius, ale Tamara mu przerwała.

– Ja wiem.

Dziewczyna wstała i nie zważając na zszokowane spojrzenia, schowała nóż do cholewki swojego wysokiego kozaka i wyjęła różdżkę. Machnęła nią i za pomocą niewerbalnego zaklęcia sprawiła, że w powietrzu przed nią zawisła sporej wielkości skrzynka – drewniana, ze srebrnymi wzorami i kłódką. Postawiła ją na ziemi. Odgarniając lecące do oczy włosy na bok, klęknęła przed nią i szybkim machnięciem różdżki rozcięła sobie nadgarstek. Obserwowali ją uważnie w ciszy, ale na ten ruch jakby ocknęli się i zaczęli zadawać jej pytania. Fuknęła na nich tylko, że mają siedzieć cicho i skapnęła swoją krwią na zamek, który od razu się otworzył.

Stanęli wokół niej. Tamara spojrzała na nich uważnie i powiedziała poważnym głosem:

– Mam plan. Ale to nielegalne. I ściśle tajne. – Spojrzała na Joss i dodała: – Jeśli cokolwiek komukolwiek wypaplasz, spalę cię na stosie.

Puchonka pisnęła cicho i ukryła się za Fredem i Lucy, który spojrzeli na Rosjankę z dezaprobatą. Tamara wzruszyła tylko ramionami.

– Wolałam postawić sprawę jasno. – Zaczęła wyjmować rzeczy ze szkatułki, przy tym mówiąc: – Udało mi się zdobyć plany siedziby Łowców. Mam też to malutkie pudełeczko. – Pokazała im czarny prostokątny przedmiot może odrobinę większy od kostki Rubika. – Wytwarza promieniowanie, które pomoże nam wejść do środka. Wokół kwatery Łowców jest pole, które chroni ich przed czarodziejami, ale które, jako że żyją tam przecież Śmierciożercy i inni czarodzieje, nie działa w środku. Tylko bariera nie przepuszcza magii, ale dzięki temu urządzeniu będziemy mogli dostać się do środka i-

– Skąd to masz? Bo na pewno nie od LOCHu. – Nott patrzył na nią śmiertelnie poważny, zaciskając szczękę. Wyglądał niesamowicie groźnie ze swoją czarną czupryną, ostrymi rysami twarzy i ciemnymi oczami, w których malowała się nieufność.

– Od przyjaciela – odpowiedziała szybko Tamara, przyciskając zwinięte w rulon plany do piersi.

– Od jakiego, na Merlina? – Nott wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć gniewem.

– Nie twoja sprawa – powiedziała twardo i już o wiele spokojnej, nie uginając się pod jego spojrzeniem.

– I co dalej? Jaki jest twój plan? – Chłopak był wyraźnie zdenerwowany, ale udawał, że w to wchodzi. – Chcesz tam tak po prostu wpaść, ukraść zaklęcie, uwolnić dziewczyny i stamtąd wylecieć? Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Mamy pelerynę niewidkę. Dostanę także stroje Łowców i kilka kart identyfikacyjnych i ten przyjaciel...

– Kim on niby jest?! – Nott w końcu nie wytrzymał. Pozwolił gniewowi się ujawnić.

Tamara zacisnęła usta. Norze coś tutaj nie grało, ale przecież ufała dziewczynie. Nawet jeśli ta nie mogła zdradzić, kto jej pomaga. To nie było ważne. Ale Albert nie myślał w podobny sposób...

– Po czyjej jesteś stronie, co? – Przepchnął się obok kuzynki, popychając ją barkiem. W drzwiach jeszcze się odwrócił i rzucił na koniec: – Ten twój przyjaciel nie wyjdzie na tym dobrze. Ostatni nie wyszedł...

Po chwili już go nie było. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Tamara wyglądała, jakby ktoś jej mocno przywalił – inaczej nie dało się tego określić. W jednej chwili na jej twarzy zagościł taki ból, w oczach pojawiły się łzy, przycisnęła rękę do piersi, jakby coś wewnątrz niej zostało złamane...

Ciszę, która zapadła, można by kroić.

– Niezręcznie... – zanucił Cristian i od razu jęknął, gdy Roxie walnęła go łokciem w bok.

– To my może pójdziemy. Chciałam pokazać im zamek – mruknęła Weasley, chwyciła Elenę i Julesa za dłonie i wyprowadziła z Wielkiej Świetlicy. Cristian poczłapał za nimi.

Lucy, Joss i Fred także pospiesznie się zmyli. Pana Katastrofa, która najwidoczniej zaczęła się bać Tamary, wyleciała jako pierwsza z pomieszczenia. Rose i Scorpiusowi także nie trzeba było mówić, by wyszli. Sami się zebrali i ciągnąc ze sobą Jamesa, opuścili świetlicę.

Zostali w trójkę.

Nora, Tamara i Albus. Eleonora i jej dwójka najlepszych przyjaciół. Gryfonka, Puchonka i Ślizgon...

Trwali przez chwilę w bezruchu, ale Albus nagle westchnął, podszedł do Tamary, delikatnie uniósł zranioną rękę dziewczyny, którą ta użyła do otworzenia skrzyni i rzucił na nią zaklęcie Episkey, leczące. Gdy rana zniknęła, nie puścił jej przegubu. Wpatrzyli się w siebie, a Nora poczuła się jak intruz. Coś między nimi było. Ten moment wydawał się tak intymny, że Zabini naprawdę czuła się nie na miejscu. Zaczęła wycofywać się w kierunku drzwi.

– Wiecie, co...? To ja może już pójdę. Do zobaczenia! – powiedziała cicho, ale było to zbędne, gdyż para przestała zwracać na nią uwagę. Nora uśmiechnęła się pod nosem i korzystając z ich rozkojarzenia, chwyciła plany siedziby Łowców i wybiegła z Wielkiej Świetlicy. Zapewne oberwie się jej od Tamary za to, że je zabrała. Ale w tym momencie zbytnio ją to nie obchodziło. Rozpaczliwie ich potrzebowała, jeśli jej plan miał wypalić...

~~*~~*~~*~~

*Miałam wielki dylemat, czy pisać to z perspektywy Tamary czy Albusa... ~ Gabsone nene

W końcu zrozumiał. Tak mu się przynajmniej wydawało. Zaczął zwracać uwagę na drobne szczegóły. Przypominać sobie różne rzeczy... I tak. Zdecydowanie był w niej zakochany i to od dłuższego czasu. Ale trochę mu zajęło, by w końcu to zrozumieć. A co najlepsze, ona także coś do niego czuła. Teraz już to wiedział.

Może to widok łez w jej oczach, a może fakt, że była rozbita emocjonalnie, ale w końcu ją zobaczył. Prawdziwą. Dziewczynę, która tylko udaje twardzielkę, zamyka się w sobie, bo się boi. Że ktoś ją zrani? Czy raczej, że to ona kogoś skrzywdzi? Ale po raz pierwszy opadły wszystkie jej maski. Nie wiedział, czy dziękować za to Nottowi, czy znaleźć go i przywalić za to, że sprawił przykrość Tamarze. Może oba na raz?

Wciąż trzymał ją za nadgarstek – i był to ich jedyny, prawdopodobnie pierwszy taki, kontakt fizyczny. Dziewczyna spuściła głowę, by choć trochę ukryć łzy. Ona nigdy nie płacze – ten widok rozdzierał jego serce. Nie mógł się powstrzymać. Delikatnie położył rękę na jej talii, starając sobie wmówić, że wcale nie boi się, że dziewczyna zaraz rzuci się na niego ze swoim nożem i że trwale go okaleczy. Odetchnął z ulgą, gdy tak się jednak nie stało, choć poczuł, jak lekko drgnęła. Odrobinę się stresował – ona przecież była niesamowicie piękna i w dodatku starsza od niego – ale nie mógł się zatrzymać. Nawet nie chciał. Przyciągnął ją do siebie – mimo jej wysokich butów i tak górował nad nią. Tamara oparła ręce na jego piersi. Albus miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie był z żadną dziewczyną tak blisko. Nie w ten sposób. Jedną ręką wciąż obejmował ją w pasie, drugą zaś, puściwszy zawczasu jej nadgarstek, położył na jej mokrym policzku. Łagodnie uniósł jej głowę tak, by móc spojrzeć jej w oczy – zaczerwienione, ale nadal piękne. Otarł jej łzy z policzków i coś czując, że dziewczyna zaraz się uspokoi i zapewne znów zacznie grać, nachylił się i nie zważając na jej jęk protestu, pocałował ją.

Znacznie się to różniło od pocałunków z Jasmine – z którą Albus tak w ogóle niedawno zerwał; musiał być w stosunku do niej uczciwy – które były przyjemne i dość dziecinne, ale nie wzbudzały w nim większych emocji. Teraz, choć brzmiało to kiczowato, miał wrażenie, że się unosi, a serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Na początku ich wargi spotkały się nieśmiało – Alowi wciąż się wydawało, że Tamara zaraz go odepchnie – więc bardzo się zdziwił, gdy dziewczyna wspięła się na palce, zarzucając mu ręce na szyi i pogłębiając pocałunek. W pewnym momencie zaczął on być bardziej namiętny, a Albus nawet się nie zorientował, kiedy cofnęli się i opadli na jedną z kanap. Leżał na plecach, a Tamara usiadła na nim okrakiem, całując czule jego usta, oba policzki, czoło, a później szyję, rozpięła kilka guzików jego koszuli i... wybuchła śmiechem.

Albus zmarszczył brwi i usiadł, mając dziewczynę, siedzącą przodem do niego, na swoich kolanach. Tamara oparła policzek o jego ramię, obejmując go i wciąż się śmiejąc. Chłopak zdał sobie sprawę, że to pierwszy raz, gdy słyszy jej śmiech. Rzadkością był uśmiech na jej twarzy; o śmiechu nigdy nie było mowy.

– Hm... Stało się coś? – spytał w końcu, uśmiechając się niepewnie i głaszcząc ją po włosach.

Tamara uniosła głowę, by cmoknąć go w usta i uśmiechnąć się promiennie. Nigdy nie wyglądała dla niego piękniej.

– Nic specjalnego. Po prostu jestem szczęśliwa. I właśnie zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam głupia...

Odgarnął jej kosmyki ciemnych włosów z twarzy.

– Myślałem, że mnie nienawidzisz – mruknął w końcu, splatając ich place razem.

– Próbowałam. – Znów oparła głowę o jego ramię.

– Wiem.

– Ale nie dałam rady.

– Zauważyłem.

Zaśmiali się na tę dziwaczną wymianę zdań. Ale po chwili spoważnieli, myśląc o tym samym...

– Chcesz może... o tym pogadać? – spytał, trochę obawiając się jej reakcji.

Ale dziewczyna po raz kolejny go zaskoczyła, spokojnie odpowiadając:

– Miał na imię Rett i znaliśmy się praktycznie od dziecka. Razem wychowywaliśmy się w kwaterze głównej LOCHu. On potrafił stawać się niewidzialnym! Zawsze mu zazdrościłam tej wyjątkowej umiejętności. Moja polega tylko na przeczuciach. A potem... jednego dnia... był wypadek. I on zginął. Z mojej winy. – Głos jej lekko zadrgał, ale nie pozwoliła sobie na kolejną chwilę załamania. – Ale nie mówmy już o tym, dobrze? Kiedyś ci opowiem resztę, ale nie teraz...

Albus przytaknął i ucieszył się, gdy na twarzy dziewczyny pojawił się zadziorny uśmieszek.

– Chyba wiem, co możemy teraz zrobić. Coś bardzo produktywnego – mruknęła, popychając go, by znów opadł na kanapie.

Chłopak przełknął ślinę, ale uśmiechnął się w podobny sposób.

– Mówisz? – powiedział i przyciągnął ją do kolejnego pocałunku.

~~*~~*~~*~~

Tydzień zajęły im wszystkie przygotowania. Ale Nora już nie brała w nich udziału, ponieważ...

– Nie możesz z nami iść.

Spojrzała z niedowierzaniem na Tamarę. Ona rozumie, gdyby to powiedział James, Nott lub ktoś taki... ale jej Mara?

– Chyba żartujesz. – Była już gotowa wygłosić wielką przemowę, dlaczego powinni ją zabrać, czując przy tym, jak szpony paniki zaciskają się na jej gardle. Ona musiała z nimi iść. Musiała.

– Naprawdę nie możesz – powiedział Albus, stając obok Tamary; przez ostatni tydzień trzymali się blisko siebie i o dziwo przestali się kłócić, choć jeszcze nie widziała, by jakoś w bardziej widoczny sposób okazywali, że są razem. Jeśli są. Kto ich tam wie?

– I ty także przeciwko mnie? – sapnęła, patrząc na przyjaciół z wściekłością. Musieli ją zabrać. Musieli.

– Wybacz, ale nie możesz się dostać w ręce Łowców. Oni tylko na to czekają. To zbyt niebezpieczne, Pisklaku. – Tamara była zacięta w swoim postanowieniu.

– Mogę się przecież zmienić! Nie będą wiedzieli, że to ja...

– Nie. Zostaniesz z Fredem i Joss i będziesz nas kryła. Choć wątpię, by w piątek po lekcjach jakoś zbytnio zwrócili uwagę na naszą nieobecność. Przykro mi – dodał łagodnie Nott, który nadal był obrażony na Tamarę, ale który od zawsze miał słabość do Nory. Poklepał ją po głowię.

Czuła, jak łzy napływają jej do oczu. Nie dlatego, że posiadała po prostu taki kaprys, by z nimi iść. Jej plan się nie powiedzie, jeśli... Chyba że... Wpadła na pomysł. Jeszcze nie wszystko stracone.

– Dobrze. Macie rację, choć mi się to nie podoba. W takim razie nie będę się już wtrącała. – Zrobiła obrażoną minę, odwróciła się na pięcie i wyszła z Wielkiej Świetlicy (czy to nie dziwne, że jeszcze nikt się nie zorientował, że się do niej włamali? Lucy uważała, że to dzięki pozostałości magii Pokoju Życzeń).

Za drzwiami spotkała Wiesława – ostatnimi czasy kameleon ciągle za nią łaził. Ale to mogło się jej przydać... Czytała niedawno o jednym pożytecznym zaklęciu, które zapewnia kontakt ze zwierzętami...

– Wiesiu – może to dziwne, że mówiła do niego jak do prawdziwej osoby, ale ten Brzydal naprawdę ją słuchał i był inteligentny – chcesz się zabawić w super szpiega?

~~*~~*~~*~~

Wszystko sobie zaplanowała.

Wciąż udawała obrażoną, ale gdy tylko jej przyjaciele wyruszyli, pobiegła do swojego dormitorium i przejrzała wszystko, co miała.

A o co chodziło?

Oczywiście o list, który dostała od Blaise'a.

Sama wiadomość była dość krótka:

Znają już Twoją tożsamość. Jeśli nie chcesz, by sytuacja z Rezerwatu powtórzyła się w Hogwarcie, musisz uciekać... Ale oni znajdą Cię wszędzie. Tylko w jednym miejscu nie będą Cię szukali...

Ona wciąż mu ufała – i tego właśnie James nie potrafił pojąć. Ale... to był jej ojciec. I jeżeli mówił, że musi odejść, odejdzie. Nie mogła ryzykować, że Łowcy zaatakują także Hogwart. Z ich nową technologią dostaną się wszędzie.

Do listu załączony był niewielki wisiorek o takich samych właściwościach, co urządzenie Tamary (który posiadał każdy czarodziej w szeregach Łowców), specjalny strój – jego pomniejszona wersja, którą dziewczyna sama musiała powiększyć – a także nowa tożsamość... Czuła się dziwnie, patrząc w oblicze młodej dziewczyny, czarodziejki o imieniu Ruth Battle – czy istniała naprawdę? Tego nie wiedziała. Miała drobną śliczną twarz, pełne wargi, piwne oczy i krótkie ciemno-brązowe włosy. W niczym nie przypomniała Nory – może tylko tym, że wydawała się być tak samo drobna. Twarz, którą Zabini już wkrótce przybierze... Na jak długo?

Przy zdjęciu były zamieszczone akta, które wskazywały na to, że rodzice Ruth zostali skazani na Azkaban, gdy ta miała zaledwie pięć lat. Oskarżono ich o spowodowanie śmierci mugola – i na tym informacje o sprawie się kończyły. Czy to przez to dziewczyna – Nora starała się myśleć o niej jak o realnej osobie – zdecydowała się, po latach, przystąpić do Łowców? Miała dziewiętnaście lat i posiadała dość cichą i nieśmiałą osobowość. Niedawno przyłączyła się do Łowców, więc to nie powinno wzbudzać podejrzeń, gdy wciąż nie będzie wszystkich znała.

W liście znajdowała się także nowa różdżka – 11 cali, cis, magiczne odchody Lunaballa, dość sztywna. A także lokalizacja i sposób na dostanie się do ich siedziby. Wystarczyło tylko wejść przez bramę, pokazać strażnikom swój identyfikator i już było się w środku! Szkoda, że jej przyjaciele nie mogli wejść tam w ten sam sposób. Przyjaciel Tamary znalazł dla nich inny sposób, twierdząc, że tak duża grupa wzbudziłaby podejrzenia.

Nie mogła ze sobą niczego zabrać. Zostawiała wszystko... Najbardziej żal jej było Wiesia – kameleon zapewne popadnie w depresję albo zrobi sobie imprezę po jej odejściu. A także jej różdżki... Już czuła, że nie dogada się z tą nową. One po prostu nigdy za nią nie przepadały – wyjątkiem była jej własna (12 cali, mahoń, serce smoka, dość giętka). Wbrew poleceniu Blaise'a i tak schowała ją do swojej torby.

Wymknięcie się ze szkoły może wydawać się czymś trudnym, ale wcale takie nie było. Biorąc swoją miotłę, Srebrną Strzałę, skierowała się w kierunku stadionu do Quidditcha. Ubrała już strój Łowców, który składał się z purpurowych dżinsów i tej samej barwy kurtki. Założyła pod nią czarną koszulkę i własne martensy, a na czas podróży zmieniła zaklęciem barwę spodni i kurtki na ciemną. Nie rozumiała, dlaczego sama nie mogła sobie sprawić takiego stroju, ale widocznie coś w nim musiało być wyjątkowego... albo już sama nie wiedziała, o co biega.

Na skraju Zakazanego Lasu wsiadła na miotłę i wzbiła się w powietrze. Skierowała się w kierunku Londynu – okazało się, że siedziba Łowców znajduje się pod ziemią w Epping Forest. Miała nadzieję, że uda jej się szybko tam dostać...

Była dziwnie spokojna. Powinna się stresować, że coś może pójść nie tak, ale... chyba przestało jej już tak na tym zależeć. O siebie się nie bała. Zależało jej tylko na tym, by jej przyjaciołom nic się nie stało – miała nadzieję, że ich ryzykowny plan powiedzie się.

Nagle to wszystko stało się bardziej realne. Znalazła się w wiekowym lesie, gdzie trochę czasu zajęło jej znalezienie naprawdę dobrze ukrytego wejścia. Gdy zeszła po drabince pod ziemię, w purpurowym stroju Łowców, z identyfikatorem przewieszonym na szyi wraz z wisiorkiem, z nową twarzą – wewnątrz wciąż była Eleonorą Zabini. Miotłę pomniejszyła i schowała do torby. Chciała związać włosy, po chwili dopiero rejestrując, że teraz posiada chłopięcą fryzurę. Czuła się niekomfortowo z tym wszystkim. Przemiany nie były już tak bolesne jak za pierwszym razem, ale wciąż zadziwiał ją fakt, że może rano się obudzić i nie wyglądać jak zwyczajna Nora.

Nie zdziwił ją fakt, że wylądowała w miejscu, które przypominało króliczą norę. W powietrzu unosił się duszący zapach ziemi, zewsząd wystawały korzenie, tworząc niewielki tor przeszkód. Jej oczy musiały się przyzwyczaić do panującego pod ziemią półmroku. Gdy tak się stało, ruszyła przed siebie – droga prowadziła tylko w jedną stronę – schylając się, by nie nadziać się na korzenie.

Bardziej zdziwił ją fakt, że przeszła zaledwie kilka metrów, a cała sceneria uległa zmianie. Z króliczej nory trafiła do schludnego korytarza, którego biel aż raziła w oczy. Zabrudzone buty zastukały w lśniącą czystością posadzkę, zastawiając z każdym krokiem pamiątkę po sobie w postaci grudek ziemi, gliny, liści i niewielkich patyków.

W pewnym miejscu poczuła dziwne zimno – zastanawiała się, czy to waśnie była ta bariera chroniąca przed czarodziejami. W myślach podziękowała Blaise'owi za wisiorek, dzięki któremu mogła ją przekroczyć.

Nie minęło dużo czasu, nim doszła do zwyczajnie wyglądającego biureczka, przy którym siedziała znudzona strażniczka, zajęta malowaniem paznokci fioletowym lakierem. Zerknęła tylko na jej identyfikator i mruknęła, że może włazić.

Nora dopiero wtedy wypuściła powietrze i starając się wyglądać na równie znudzoną, ruszyła w kierunku znajdującej się na końcu korytarza windy. Serce wciąż jej biło nienaturalnie szybko i czuła niesamowitą ekscytację pomieszaną z lękiem. Udało jej się wejść. Co dalej?

Oczywiście potknęła się po drodze o własne stopy, ale strażniczka na szczęście była zbyt skupiona na swoich paznokciach, by zwrócić na nią uwagę. Weszła do windy i stosując się do instrukcji podanych przez Blaise'a, kliknęła na podświetloną 10. Drzwi zamknęły się z cichym szmerem, a Nora poczuła nieprzyjemne szarpnięcie, gdy kabina ruszyła w dół.

To był drugi raz w życiu, gdy podróżowała w ten sposób. I chyba jej się to nie podobało. Westchnęła i spojrzała w lustro na ścianie. Przygładziła sterczące czarne włosy i uśmiechnęła się do Ruth, która wydawała się być odrobinę zdenerwowana. Będzie dobrze, szepnęła do niej, udając, że nawzajem się wspierają. Szkoda, że to była tylko ona...

Nie dojechała jeszcze na dziesiąte piętro – czy tam minus dziesiąte – gdy na czwartym dosiadła się do niej pewna osoba...

Nigdy w życiu nie przeżyła tylu różnych emocji w tak krótkim czasie. Na początku było zdezorientowanie. Co on tutaj robi...? Potem zrozumienie. Szok. Panika. I dziwny ból, a zaraz po nim rozczarowanie.

Nie wiedziała jaki cudem, ale udało jej się zachować ten sam wyraz twarzy, choć wewnętrznie umierała. Miała ochotę wrzeszczeć na całe gardło. Zaatakować chłopaka i zadać mu tyle pytań... Musiała mocno się hamować, by nie zmienić się w Norę...

A do windy wsiadł...

...Kastiel Rosier.

Miała nadzieję, że kiedyś ponownie go spotka. Ale nie w takiej sytuacji. Nie w takim miejscu!

Wyglądał tak samo jak tamtej nocy w dworze Malfoyów, gdy spotkała go w bibliotece. Gdy płakała, a on zaoferował jej chusteczkę. Gdy zachowywał się jak uroczy odludek, którego największą pasją były książki. Gdy otworzyła się przed nim tak, jak rzadko jej się to zdarzało. Gdy wysłuchał jej, poradził, by pocałowała Jamesa i poczęstował czekoladą...

To były dobre wspomnienia.

Miała wtedy wrażenie, że trafiła na człowieka podobnego do siebie, który ją rozumie... Rzadko w życiu zdarzały się takie spotkania, ale intuicja wtedy zawsze mówi: to ta osoba. To twoja przyjaciółka, twój przyjaciel, chłopak...

A teraz... wszystko zniszczone.

Bo to nie mógł być przypadek, że Kastiel znajdował się w siedzibie Łowców Czarownic.

Uśmiechnął się na jej widok. W jego policzkach pojawiły się dołeczki, w intensywnie błękitnych oczach czaiła się inteligencja, a w czarnych włosach lśniło jedno białe pasmo.

Ból, ten cholerny sukinsyn, nie wiadomo dlaczego, zaczął wbijać swoje sztylety w jej wnętrze. Zacisnęła dłonie w pięści, by się opanować.

– Witaj, Ruth! Widzę, że wróciłaś z wizyty u dziadków. Jedziesz na spotkanie? Za parę minut się zaczyna. – Chłopak chciał wcisnąć 10, ale opuścił rękę, gdy zauważył, że winda właśnie na to piętro zmierza. – Czyli jednak jedziesz. – Znów się do niej uśmiechnął tym samym uśmiechem, którym obdarował ją wtedy w bibliotece.

Nie miała pojęcia, o jakie spotkanie chodzi, więc tylko kiwnęła głową, bojąc się, że głos ją zdradzi i zacznie jednak się na niego wydzierać.

Kastiel, jakby wyczuwając, że nie ma ochoty z nim rozmawiać, wyjął z kieszeni kieszonkowe wydanie jakiejś książki i jeszcze przez tę krótką chwilę, nim winda się zatrzymała, zdążył przeczytać kilka stron.

– Idziemy? – Gestem dłoni wskazał na wyjście.

Nic nie mówiąc, zmusiła swoje nogi do ruchu.

Przepuścił ją w drzwiach, ale później zrównał z nią kroku i zaprowadził do ogromnej auli. Mimo że znajdowali się pod ziemią, nie było to jakoś mocno odczuwalne. Korytarze zostały mocno oświetlone, a nowoczesny wystój jakoś sprawiał, że mogłaby się nawet dobrze tam poczuć... Nie! Nie mogłaby! Nie może zapominać, że wciąż znajduje się w siedzibie wroga.

Sala wypełniona była po brzegi ludźmi. Zdziwiła ją ich liczebność. Choć z drugiej strony wciąż stanowili niewielki procent w porównaniu do wszystkich czarodziei na całym świecie. Ilu z nich to czarodzieje, charłacy, Śmierciożercy, może i nawet mugole? Mogła zauważyć ludzi w każdym wieku – od staruszków po młodych nastolatków.

W tłumie zgubiła Kastiela, z czego z jednej strony się cieszyła, bo nie potrafiła przy nim przebywać, ale z drugiej... znała go. A teraz znalazła się wśród obcych i do tego wrogów... O wiele łatwiej byłoby jrj, gdyby naprawdę wyglądali na złych ludzi. Ale to nigdy tak nie działa...

– Uciszmy się już, bracia i siostry! – Głos zabrała elegancko ubrana kobieta stojąca na scenie. Nora zadrżała, gdy zdała sobie sprawę, że ją zna. To była Cassandra Rosier. Matka Kastiela, którą poznała na świątecznym balu i która wraz z mężem zajmowała wysoką pozycję w świecie czarodziei.

Zdrajcy...

Czyli wszystko jasne. To rodzinny interes.

Wspinając się na palce, udało jej się zauważyć na scenie pana Rosiera i stojącego obok Kastiela... Miała wrażenie, że chłopak szuka kogoś w tłumie i może nawet ich oczy by się spotkały... Wzdrygnęła się, gdy ktoś ją popchnął i od razu zganiła się w myślach.

Przestań, dziewczyno. Pamiętaj, że to wróg! Zdradziecki dupek. I tyle.

Wróciła do słuchania kobiety, która zdążyła się już przedstawić i jeszcze raz wszystkich serdecznie przywitać.

– Każdy z was, tutaj zgromadzonych, zdaje sobie sprawę, jaki świat czarodziei jest okrutny i bezwzględny. Przez stulecia traktowali nas bezlitośnie. Wykorzystywali. Charłacy uważani są za ludzi gorszych. Biednych i żałosnych, bo byli, w ich mniemaniu, zbyt słabi, by otrzymać magię. A tak naprawdę... mieli po prostu mniej szczęścia. Zmuszani do pracy, której nikt nie chciał wykonywać. Jako kierowcy, sprzątacze, kuchty. Albo jeszcze lepiej! Wykluczeni ze społeczeństwa i zmuszeni do życia w świecie mugoli. Obcego przecież dla nich. – Kobieta potrafiła przemawiać. Nora była pod niechcianym wrażeniem. Idealnie operowała mową swojego ciała; stała wyprostowana, obracając tylko głową, co sprawiało, że słuchający ją mieli wrażenie, że to do właśnie nich mówi, im w oczy chce spojrzeć, że tylko ona ich rozumie. – Mugoli... jeszcze bardziej pogardzanych. Niegodnych nawet nie by posiąść magię, ale aby nawet o niej wiedzieć! Wyśmiewanych. Ale co z tymi, którzy jednak o tej magii się dowiedzieli? W których rodzinach pojawiali się mugolaki? Wtedy i tak wiedza o magii była dla nich zakazana. Egoistyczni czarodzieje nie dzielą się swoimi sekretami... – Ludzie wokół niej zaczęli mruczeć w aprobacie na słowa ich przywódczyni, niektórzy nawet coś krzyczeć. Nora miała wrażenie, że znalazła się w tłumie zwierząt. Czuła się zagrożona przez nich. A co jeśli odkryją, że jest właśnie taką złą wiedźmą i ją rozszarpią? – Co nas bardzo cieszy, znajdują się czarodzieje, którzy się buntują i przechodzą na naszą stronę. Którzy nam pomagają i działają od wnętrza, tak jak ja i moja rodzina. Dalej... Byli Śmierciożercy... Mogli żałować swoich win, mogli odsiedzieć lata w Azkabanie, a ludzie i tak będą ich nienawidzić... Czy nie lepiej pozostać złym, jeśli świat i tak ich nie akceptuje? My pokazaliśmy im inną drogę. – Nora nie mogła dłużej tego słuchać. Nie chciała, ale musiała, bo za chwilę... w końcu dowiedziała się, o co w tym wszystkim chodzi. – Ale wiecie, że mamy plan, by obalić dotychczasowe rządy ministerstwa i wszystkich czarodziei! Niewiele nam zostało, by udało nam się ją przebudzić! By na krótką chwilę nastały mroczne czasy, które szybko się skończą, a wtedy nadejdzie nasza era! Gdy w końcu przebudzimy Morganę, wszystko się ułoży! – Krzyk Cassandry rozniósł się po auli. Ludzie odpowiedzieli na niego zbiorowym rykiem.

Norze zrobiło się niedobrze. Czyli to Morgana jest tym tajemniczym wrogiem... Nie spodziewała się tego. Ale spokojnie. Jeszcze tego nie zrobią. Nie moją ożywionych tych czterech wiedźm. Bez Eve Queen nic nie zdziałają. Nie wszystko stracone. Spokojnie. A w dodatku jeszcze była ta przepowiednia, o której Nora starała się nie myśleć...

Na środek wyszedł Kastiel. Spokojnie poczekał aż ludzie na sali się uspokoją, a później zaczął tłumaczyć, jak działają nowe urządzenia, które stworzył przeciwko czarodziejom...

Eleonora świadomie musiała się powstrzymywać, by nie zmienić swojej postaci. Jakim cudem...? Czyli to on to wymyślił? Te urządzenia, które nie pozwalają czarodziejom czarować...? Dlaczego...? Dlaczego on...? Jakim cudem...?

Zrobiło jej się słabo. Poczuła, jak jaszczurki strachu przebiegają po jej plecach.

Wydawał się bardzo inteligentny. Wiedziała może nawet, że jest geniuszem. Ale nigdy by nie przypuszczała, że byłby zdolny do produkcji broni, która przyczyniła się do śmierci tylu ludzi... która mogła zgładzić ich wszystkich...

Spotkanie toczyło się dalej, choć Nora nie potrafiła się już na nim skupić. Panika zbyt mocno nią zawładnęła. A to nie był jeszcze koniec...

– Wiecie, że udało nam się nawiązać współpracę z najpotężniejszym klanem wampirów w Wielkiej Brytanii. Ich przywódcy także mają wam coś do powiedzenia...

Wampiry?

Czuła się... źle. To było dla niej za wiele. Za dużo na raz. Za dużo zła. Za dużo informacji. Za dużo ludzi.

Na scenę weszła spora grupa wampirów, a wśród nich był... Chris?

Cichy jęk wymknął się jej z ust, gdy rozpoznała chłopaka, z którym w przeszłości przyjaźniła się, a przyjaźń tę zniszczyła, gdy zaczęli udawać parę, a ona nie potrafiła nic więcej do niego poczuć.

Śledziła blondyna wzrokiem, gdy ten ze skwaszoną miną stanął na scenie. Na pewno nie był wampirem. Istoty te jednak odznaczały się sporą bladością, a także... jakąś taką charakterystyczną, mroczną aurą.

Ale co on tutaj robił? Dlaczego znajdował się wśród wampirów?

Szybko odkryła dlaczego. Dokładnie w chwili, gdy przywódcy wampirów wyszli przed szereg i się przedstawili. Eridanus i Raven Cormac. Rodzice – podobno zmarli – Chrisa.

To było dla niej za wiele. Gwałtownie odwróciła się i skierowała do wyjścia, przepychając się między spoconymi, stłoczonymi ciałami Łowców. Jej wrogów. Co ona sobie myślała, wchodząc do ich kwatery? Że spokojnie się między nimi ukryje? Ale musiała sama przed sobą przyznać, że w końcu otrzymała odpowiedzi. Odkryła coś. Nawet jeśli wolała tego nie wiedzieć.

Wypadła na korytarz, gdzie szybko się rozejrzała. Nikogo na szczęście wokół nie było. Nie mogąc dłużej tego wytrzymać, upadła na kolana i zwymiotowała do stojącego pod drzwiami śmietnika. Otarła wierzchem dłoni usta i cała się trzęsąc, zaczęła szukać toalety... Gdy udało jej się ją znaleźć, spojrzała w lustro i przeraziła się, widząc w nim Norę, a nie Ruth. Miała nadzieję, że nikt jej nie zauważył. Zamknęła pospiesznie drzwi na zamek i spróbowała się uspokoić. Wzięła kilka drżących oddechów i odkręciła zimną wodę. Przemyła twarz, a także wypłukała usta i umyła zęby, transmutując mydelniczkę i mydło w szczoteczkę i pastę do zębów.

Z trudem jej to przyszło, ale w końcu udało jej się zmienić w Ruth. Wyszła z toalety z postanowieniem, że odnajdzie swoich przyjaciół. To szaleństwo z ich strony, że postanowili się tutaj dostać! Ale nikt z nich nie wiedział, jak naprawdę będzie to wyglądało...

Korytarze świeciły pustką, gdy dotarła do windy – wszyscy znajdowali się na spotkaniu. Może to była szansa dla jej przyjaciół? Może oni o tym wiedzieli?

Musiała uciec. Wyrwać się stamtąd. Nigdy nie przypuszczała, że mogłaby mieć klaustrofobię, ale teraz oddałaby wszystko za możliwość wyjścia na świeże powietrze.

Sprawdziła najpierw dziewiąte, a później ósme piętro, ale szybko odkryła, że to pokoje mieszkalne. Na siódmym była część gastronomiczna, na szóstym naukowa – jak głosiły tabliczki informacyjne, znajdujące się na każdym piętrze. Na pierwsze i drugie nie było dostępu, za to na piątym... magazyny. Nikt normalny by się tam nie zapuścił, więc Nora stwierdziła, że to idealne miejsce, by się poszwendać.

To piętro różniło się od tych niżej położonych; było widocznie starsze, zakurzone i, na co wskazywała warstwa kurzu na podłodze, nie za często używane. Siedziba Łowców naprawdę przytłaczała swoją rozległością. Wiedziona przeczuciem, zaczęła zaglądać do każdego pokoju po kolei. Kilkakrotnie spotkała się z zamkniętymi pomieszczeniami, ale w innych znajdowały się różnego rodzaju pudła, skrzynie, dziwaczne przedmioty. I tak udało jej się trafić do pokoju z lustrami...

Uśmiechnęła się pod nosem, gdy stanęła przed jednym i ujrzała w nim grubszą wersję siebie. Humor odrobinę jej się poprawił, gdy następne spłaszczyło ją i wydłużyło. Luster było bardzo dużo – wypełniały całą powierzchnię pomieszczenia. Przemieszczała się między nimi, patrząc w każde po kolei i widząc za każdym razem co innego. Zastanawiała się, czy tak właśnie wygląda Dom Luster w mugolskim wesołym miasteczku.

Zachichotała pod nosem, gdy ujrzała się w wersji afroamerykańskiej. Przeszła do następnego lustra i wzdrygnęła się. W tafli szkła tym razem nie odbijał się jej zmieniony wygląd, ale trupioblady obraz bliskiego jej mężczyzny... Blaise unosił się jakby zanurzony w wodzie, oczy miał zamknięte, usta lekko rozchylone. Był dziwnie szczupły i wcale nie wyglądał, jakby spał, ale jakby już... nie żył.

Szybko odeszła od tego lustra, ale obraz Blaise'a wyrył się pod jej powiekami, odbierając wszelką przyjemność z dalszego przeglądania się. Z westchnieniem udała się ku wyjściu, choć nie było to łatwe – lustra stworzyły swój własny labirynt – gdy nagle usłyszała, jak ktoś ją woła. Zamarła. Nie znowu... Miała zdecydowanie dość wstrząsających wydarzeń.

– Eleonoro! To ja. Hugo.

Nie chciała w to wierzyć. Rozejrzała się, próbując znaleźć chłopczyka, dopiero po chwili rejestrując, że głos wydobywa się z jednego z luster. Podeszła do niego ostrożnie.

Hugo Wesley wyglądał tak, jak go zapamiętała. Dwunastoletni, bardzo wysoki jak na swój wiek chłopiec, z poważną, ale uroczą miną, ognistoczerwonymi włosami, piegami na całym ciele i niebiskimi oczami.

– Hugo? – spytała, niedowierzając. – Jakim cudem...?

– W końcu możemy porozmawiać. – Chłopiec uśmiechnął się do niej. – Nie miałem już sił, by odwiedzać cię w snach i rozmawiać z tobą w twoich myślach. Ostatnie nasze spotkania bardzo mnie wymęczyły.

Łzy napłynęły jej do oczu.

– Hugo, to wszystko moja wina! Tamtej nocy... Scorpius rzucił zaklęcie, by mnie ratować i to przez to nie możesz się obudzić! – Wyrzuty sumienia od dawna ją zżerały, ale dopiero teraz pozwoliła im się ujawnić.

– Wiem. Zgodziłem się na to. Też chciałem cię ratować. – Chłopiec usiadł po turecku (znajdował się w białej pustce, więc wyglądało to, jakby lewitował) i utkwił w niej bystre spojrzenie.

– Ale... jak to? – Nic już nie rozumiała.

– By to zaklęcie zadziałało, musiałem chcieć cię uratować. I chciałem tego.

Zapłakała, patrząc na spokojne oblicze dwunastolatka.

– Och, Hugo... – szepnęła i dodała pospiesznie: – Ale nie martw się. Obudzimy ciebie. Ukradniemy zaklęcie ożywiające i wybudzisz się ze śpiączki. Zobaczysz!

Hugo pokręcił smutno głową – tak jakby to on był tym dorosłym, który musi wytłumaczyć coś dziecku.

– Nie rozumiesz, Noro? Tylko dzięki mojemu duchowi wciąż żyjesz. Jeśli mnie wybudzisz, umrzesz.

Serce zamarło jej w piersi – zawsze wydawało jej się to dziwnym określeniem, ale naprawdę miała takie wrażenie. Czy on powiedział... że ona umrze? Ale to by znaczyło, że musi wybrać. Ona czy Hugo. To nie było sprawiedliwe! Nad takimi rzeczami człowiek nie powinien się zastanawiać. Nora lubiła życie – mimo że często dostawała od niego w kość i zdarzało jej się na nie narzekać... Chciała żyć. Ale... najwidoczniej nie mogła... Może w końcu odezwała się jej gryfońska natura? A może po prostu wiedziała, że to nie w porządku odbierać małemu chłopcu możliwość normalnego życia i że nie wybaczyłaby sobie, gdyby akurat teraz zachowała się egoistycznie?

Ze ściśniętym gardłem, wycierając kolejną partię łez, powiedziała:

– Okej... Dobrze. Niech tak będzie. Jesteś ważniejszy niż ja, Hugo. Będziesz żyć. Zobaczysz. – Uśmiechnęła się do niego, choć nie było to łatwe. Wyjęła chusteczkę do nosa z torby i wysmarkała w nią nos.

– Ale ja już postanowiłem. Jestem gotowy, by pójść dalej. Możesz żyć, Eleonoro. Przecież nie wymagam od ciebie, byś się poświęcała. – Twarz chłopca pozostała wciąż bardzo łagodna i spokojna, ale także smutna.

– Hugo... Nie rób tego... Musisz się obudzić. Pomyśl o swojej rodzinie. Hermiona nie potrafi bez ciebie żyć; marnieje z każdym dniem. A Rose? Płacze co noc. Lily wciąż się obwinia, że namówiła cię do pójścia do Zakazanego Lasu. Tęsknią za tobą... – Głos jej się załamał, ale odchrząknęła i mówiła dalej, prawie że błagalnie: – Tęsknimy za tobą... Potrzebujemy cię. Bez ciebie... nie jest już tak samo. Oni nie poradzą sobie z twoją stratą. Już teraz sobie nie radzą, a co dopiero, gdybyś umarł. I to z mojego powodu! Wiesz, jak by mnie znienawidzili? Nie mogę im tego zrobić. Nie mogę ci tego zrobić! Hugo, proszę...

– Nie muszą o tym wiedzieć. A ja już postanowiłem. Muszę iść – powiedział, wstając i patrząc się za siebie. – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Pożegnaj mnie od nich wszystkich, okej?

Po chwili już go nie było.

– Hugo? Hugo! – krzyknęła, przykładając dłoń do tafli szkła. – Nie okej! Nie możesz... Po prostu nie możesz, słyszysz? I tak cię obudzę! – zaszlochała, spuszczając głowę i pozwalając łzom płynąć. Długie włosy opadły jej na twarz...

Długie włosy?

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przez cały czas pobytu w pokoju luster, była pod swoją normalną postacią. Zapomniała o tym, że znajduje się w siedzibie Łowców. A los jak zwykle sprawił jej psikusa... Bo kogo zobaczyła w lustrze? Kto stał za jej plecami?

Rzuciła się do ucieczki, ale było już za późno. Szybko ją złapał. Zaczęła wyrywać się. Próbowała sięgnąć po swoją różdżkę, ale mocno trzymał ją w swoich ramionach. Zaczęła krzyczeć, przeklinać, walić go, drapać. Zamierzała nawet go ugryźć, ale nie pozwolił jej na to.

– Spokojnie... Spokojnie! – powiedział, gdy próbowała walnąć go w krocze. Ale uścisk, w który ją złapał (czy na samoobronie się takich nie stosuje?), nie pozwolił na to.

– Ja ci dam spokojnie, zdrajco jeden! Morderco! – wykrzyczała jeszcze wiele, mało pochlebnych epitetów pod jego adresem. Ale nagle zdała sobie sprawę, że z nią nie walczy, że, o dziwo, nawet nie próbuje jej zranić. Trzymał ją mocno, ale tylko dlatego, bo to ona go zaatakowała. Ale to nie miało kompletnego sensu...

Poczuła, jak siły ją opuszczają. Jej krzyki były coraz ciche, próby wyrwania mniej gwałtowne. Ona... za dużo przeżyła tego dnia. Musiała... po prostu musiała. Przestała walczyć. Oparła głowę o jego pierś i zapłakała.

Miała wrażenie, że Kastiel tylko na to czekał. Westchnął i objął ją mocno, pozwalając jej się wypłakać. O ironio, czuła się w jego ramionach tak dobrze! W ramionach wroga. Co z nią było nie tak?

Pozwoliła sobie na kilka takich minut. Tylko tyle potrzebowała, by się uspokoić.

Gdy chłopak zauważył, że przestała płakać, wyjął z kieszeni lnianą chusteczkę i podał jej, z nieśmiałym uśmiechem. Tak jak za pierwszym razem, gdy się poznali.

Parsknęła odrobinę histerycznym śmiechem i wzięła ją, głośno wysmarkując nos.

– Dzięki – mruknęła, odsuwając się od niego i patrząc na niego nieufanie. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Ale... gdyby chciał ją skrzywdzić, już by to zrobił, prawda?

Zapadła cisza, którą chłopak dość nieporadnie przerwał, pytając się:

– Więc... pocałowałaś w końcu chłopaka?

Dlaczego on by taki... taki... Nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. A może właśnie odpowiedni? Nie powinien wywoływać w niej takich uczuć.

– Tak – odpowiedziała spokojnie, przyglądając mu się uważnie.

To twój wróg, dziewczyno! Przestań się z nim spoufalać. Nawet jeśli jest taki... taki... Aghr!

– I co? – spytał z odrobinę drżącym uśmiechem, którego nie potrafiła zrozumieć.

– To nie on – powiedziała pewnie, starając się nie zwracać uwagi na błysk w jego oczach, który pojawił się po jej słowach. Ona wiedziała to przecież od dawna. To nie był James. – Możemy...? – Pytanie zawisło w powietrzu, ale od razu zrozumiał, o co jej chodzi.

– Naturalnie. Przepraszam. Musimy porozmawiać.

Usiedli naprzeciwko siebie na ziemi. Nora założyła pasmo swoich blond włosów za ucho. Jakoś na razie nie chciała zmieniać swojej postaci.

– Nie zdziwił cię mój widok – bardziej stwierdziła niż zapytała. – Wiedziałeś, że jestem Ruth. Skąd?

– Wiedziałem – przytaknął i kontynuował: – Bo to ja wysłałem do ciebie list.

Norę po raz kolejny zatkało.

– Ty...? Ale... przecież Blaise... jego charakter pisma...

– Nie był trudny do podrobienia. – Kastiel wydawał się bardzo spokojny i opanowany, ale jego dłonie, co ciekawe, delikatnie drżały. – Gdy dowiedziałem się, że Łowcy wiedzą, że to o ciebie chodzi w przepowiedni, musiałem zareagować. A coś czułem, że w takiej kwestii zaufałabyś tylko Zabiniemu. I nie pomyliłem się.

– Ale dlaczego? Skąd mnie niby tak dobrze znasz? – Nachyliła się nieznacznie, patrząc mu w oczy. – I niby dlaczego miałabym ci zaufać? Przecież jesteś Łowcą. Stworzyłeś tę całą broń przeciwko czarodziejom...

– Gdybym mógł, nie byłbym nim. Gdybym mógł, nie stwarzałbym jej. Ale... – Zobaczyła taką bezradność pomieszaną z gniewem na jego twarzy. Ale nie na nią. Przeciwko jego ludziom i sytuacji, w której się znalazł. – Teraz próbuję to odkręcić. I... potrafię być dobrym przyjacielem – powiedział to takim tonem, że wiedziała, iż nawiązuje do Tamary...

Jakby to, że pomyślała o przyjaciółce, sprawiło, że z głośników rozbrzmiał dźwięk syren.

– To twoi przyjaciele. Mam nadzieję, że im się udało. – Podniósł się i podał jej rękę, by pomóc jej wstać. Przyjęła ją, choć wciąż nie wiedziała, co myśleć. Kastiel zawahał się i powiedział łagodnym tonem: – Hej, nie musisz tutaj być... Jeśli chcesz, możesz z nimi wrócić... – Wiele musiało go kosztować, by to powiedzieć.

Nora zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, ale... nie miała już sił. Potrzebowała swoich przyjaciół. Razem coś wymyślą. Na pewno. Zawsze przecież jakoś sobie radzili, prawda?

Kiwnęła głową na znak, że chce wrócić.

Kastiel westchnął ze zrezygnowaniem. Wydawał się taki rozdarty i przygnębiony...

– No dobrze. Zaprowadzę cię do wyjścia, z którego skorzystali. Będziesz mogła ich dogonić...

Zaczął iść w stronę wyjścia, ale chwyciła go za rękę, zatrzymując go. Posłał jej pytające spojrzenie. Nora, odrobinę nie wierząc w to, co ma zamiar zrobić, ale ufając swoim uczuciom, powiedziała:

– Pewna osoba radziła mi coś zrobić w danej sytuacji i... – zacięła się, biorąc głęboki oddech i starając się opanować podniecenie.

– I co? – spytał, marszcząc brwi.

Nie opowiedziała, tylko wspięła się na palce i go pocałowała.

Zaskoczyła go, ale nie musiała długo czekać, gdy chłopak delikatnie odpowiedział na pocałunek. Nie trwało to długo. Nie mieli na to czasu. Ale to była jedna z najlepszych chwil w życiu dziewczyny. Pocałunek był odrobinę niezgrabny i nieśmiały, ale bardzo czuły i po prostu dla niej idealny. I tym razem od razu już wiedziała.

Później zmieniła się w Ruth i ruszyli do tajemnego wyjścia, o którym Łowcy nie pamiętali i które znajdowało się tam, od kiedy to miejsce służyło jako schrony przeciwlotnicze podczas II Wojny Światowej.

– Na górze powinnaś spotkać swoich przyjaciół – powiedział, wskazując na właz. – Uważaj na siebie, dobrze?

Przygarnął ją do siebie i pocałował w czubek głowy. Po chwili puścił ją i pospiesznie odszedł – tak jakby ciężko mu było ją opuścić.

Nora spojrzała w górę, na drabinkę, która prowadziła na powierzchnię, a później w stronę, w którą odszedł Kastiel. Parę minut temu decyzja ta byłaby dla niej niesamowicie trudna. Ale teraz już przecież wiedziała. Nie zastanawiając się za wiele, ruszyła biegiem z powrotem. Dość szybko dogoniła chłopaka, który odwrócił się na dźwięk jej kroków. Wpadła mu w ramiona.

– Ty głupia dziewczyno... – jęknął, obejmując ją mocno.

– Jak bardzo jest źle?

– Gorzej niż mogłabyś sobie wyobrazić...

�Sݧ\�

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

WAŻNE INFO! ZOSTAŃ I PRZECZYTAJ!

Będę się streszczała: ten rozdział jest cholernie ważny, cholernie się napracowałam, pisząc go, więc bardzo proszę...

1. Skomentujcie, bo to już prawie koniec i każdy komentarz jest na wagę złota. I potrzebuję motywacji, by skończyć tę historię. Bo zawsze mogę się obrazić i jej nie dokończyć hehehe :P

2. Bardzo miło by mi było, gdybyście także zostawili kilka gwiazdek...? To naprawdę bardzo przyjemne uczucie, gdy widzi się, że liczba głosów rośnie :D

3. No i piszcie... Spodziewaliście się tego???? Jasne, że się nie spodziewaliście, Potterowi Ludkowie! A Gabsone jak zwykle planowała to od dawna. I uwierzcie mi: nie macie pojęcia, jak to się wszystko skończy... A jeszcze tylko dwa rozdział i epilog!

4. W mediach znajdziecie kilka fanartów, wykonanych przez moje czytelniczki z bloga :D

No a teraz się rozpiszę: To najdłuższy rozdział! Ma ponad 8 tysięcy słów. Pisałam go przez kilka dni :D Na spokojnie, nie tak jak zwykle w jedną noc. I chyba dzięki temu trochę lepiej wyszło. Ale wiecie, że literówki zawsze się mnie uczepią (może to przez wadę wzroku? XD Taak, Gabsone, szukaj wymówki), więc piszcie, jeśli coś znajdziecie!

Kocham was, Potterowi Ludkowie! I życzę wam, z okazji tego nowego roku, wszystkiego co najlepsze! Żeby ten rok był lepszy od poprzedniego! Takie typowe życzenia, a teraz takie moje własne: życzę wam szczęścia, bo ono w sumie jest najważniejsze. Potrafiąc być człowiekiem szczęśliwym, czy to w zdrowiu, czy w chorobie, czy w bogactwie, czy w biedzie, czy bez miłości swojego życia, poradzicie sobie ze wszystkim. 

Szczęśliwego Nowego Roku!

+ mam nadzieję, że mieliście udane święta i Sylwestra. U mnie było cudownie :*







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro