Rozdział 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ten cytat idealnie pasuje na dedykację dla Was,

moi kochani Potterowi Ludkowie...

,,Dziękuję.

Wam wszystkim.

Za to, że mnie wspieracie, nie znając mnie wcale...

Tylko 'zaprzyjaźniamy' się myślami, opowiadaniami..."


Co się stało?

To było istnym szaleństwem.

Niby wiedzieli, na co się piszą. Niby rozumieli ryzyko. Niby mieli wielkie szczęście, ale... nie mogli wszystkiego przewidzieć.

A ona... była zwykłym obserwatorem. Nie posiadała odwagi Gryfonów, nie miała sprytu godnego Ślizgonów ani inteligencji charakterystycznej dla Krukonów. Tiara nie pomyliła się, przydzielając ją do Hufflepuff'u. Znała się tylko na roślinach – potrafiła z nich sporządzić różnego rodzaju maści, leki, eliksiry... Ale czy to w ogóle użyteczna umiejętność?

Westchnęła, po raz kolejny przeglądając swoje zapasy. W razie czego, będzie w stanie im pomóc. Uratować im życie. Taką przynajmniej miała nadzieję...

Nie mogli wszyscy wejść do środka. To by wzbudziło zbyt wielkie podejrzenia, a zresztą nie posiadali tylu strojów i identyfikatorów.

W zamku zostali Fred, Joss oraz Nora. Do środka, do kwatery Łowców udali się: Tamara, Albus, Lucy, Roxie, Jules i Cristian. W lesie, niedaleko tylnego, zapomnianego, ukrytego wyjścia czekali: James, Nott, Scorpius, Rose i ona... Elena Cioran.

Wszystko działo się tak szybko. Zmieniało się. Jednego dnia spokojnie chodziła na zajęcia w Rezerwacie, spędzała czas z przyjaciółmi, w końcu rozpoczęła naukę latania na smoku, a następnego... cała dotychczasowa rzeczywistość przestała istnieć. Nie była gotowa na tak wielkie zło. Nigdy nie czuła się bardziej zdezorientowana, gdy, wracając z Isabellą do domku, zobaczyła smugę ognia przecinającą niebo i usłyszała pierwsze krzyki. Później było już tylko przerażenie... Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie, a ona miała wrażenie, że nie bierze w nich udziału, tylko stoi gdzieś z boku i je obserwuje. Starała się zapanować nad strachem, ale ogarnęła ją rozpacz, gdy zdała sobie sprawę, że nie może czarować. Różdżka w jej dłoni była zupełnie bezużyteczna... Łowcy ich otoczyli... Widziała ich wszędzie... Elena czuła, że to już koniec. Tak właśnie zginie... A później... stał się cud. Zauważyła Roxie – swoją szaloną przyjaciółkę – która rzuciła się, by ją ratować. Do dziś nie miała pojęcia, jakim cudem jej się to udało. Odbiegły razem, zostawiając dziewczyny same. Ale nie mogły nic więcej zrobić. Do dzisiaj.

Starała się nie myśleć o tamtym dniu. O porwanych dziewczynach, śmierci tylu osób... Tobeya, nauczycieli, kolegów, koleżanek, znajomych... Smoków...

Rumuński Rezerwat od początku był szkołą Eleny. Wraz z Cristianem mieszkali niedaleko u dziadka i od zawsze wiedzieli, że to tam będą się uczyli. Teraz, gdy Rezerwat już nie istniał, nie mieli gdzie pójść. Po rozmowie z dziadkiem postanowili, że udadzą się wraz z Roxie i Julesem do Hogwartu.

Dziewczyna wiedziała, że wiele zawdzięcza Weasley. Nie tylko przyjaźń, ale także życie. Nigdy nie była typem zazdrośnicy, ale... przez pewien czas czuła się zagrożona przez Roxie. Nie rozumiała, dopóki jej nie poznała, jakim cudem ta niziutka, pulchna, z wielkim Afrem na głowie, czarnoskóra dziewczyna zdołała tak bardzo wszystko skomplikować i namieszać w ich życiu. I tak szybko zawładnąć sercem Eleny, która, jak zwykle, obserwowała. Umiała oceniać ludzi. Nie była empatką jak Cristian, ale potrafiła trafnie ich określać, interpretować ich zachowania, odgadywać myśli, uczucia. I wiedziała, że Roxie ciągnie do Julesa. I na odwrót. I mimo to... nie była w stanie znienawidzić dziewczyny. Nie, kiedy widziała, jak ta walczy ze swoim uczuciem. Nie, kiedy sama miała przeczucie, że jej związek i tak legnie w gruzach. Dlaczego postąpiła tak, jak postąpiła? Nie chciała być tą złą ex-dziewczyną w tej opowieści. I... czuła, że tylko tak postąpi właściwie. W zgodzie z samą sobą. I nie skłóci ich wszystkich ze sobą. To byłoby jak lawina – ona wścieka się na Roxie i Julesa, Cristian i Isabella muszą dokonać wyboru pomiędzy dwoma stronami; a nie oszukujmy się... kto na ich miejscu wybrałby ? Niedorobioną dziewczynę, beznadziejną siostrę, niedoszłą przyjaciółkę... Tak było lepiej. Straciła chłopaka, ale nie utraciła ich wszystkich. Wciąż miała przyjaciół i... zaprzyjaźniła się z Roxie. Wiele zyskała. I niczego nie żałowała.

Nie znała ich za długo, ale już zdążyła zauważyć kilka rzeczy... Na przykład to, że Tamara i Albus byli w sobie beznadziejnie zakochani, ale nie lubili publicznie okazywać swoich uczuć. Elena uważała, że to naprawdę piękne. Gdy stali obok siebie i dyskutowali jak partnerzy. Drobne gesty, spojrzenia... Widać było, że naprawdę im na sobie zależy i że czerpią z siebie nawzajem siłę, wsparcie.

Za to Rose i Scorpius zupełnie na odwrót! Nawet teraz, gdy obserwowała ich podczas ich pracy nad stworzeniem świstoklika – dzięki któremu mieli dostać się z powrotem do Hogwartu – widziała, że niesamowicie się kochają.

– Dlaczego zawsze się na to zgadzamy? Oni nas jawnie wykorzystują – narzekał Scorpius, trzymając w dłoni niebieski płaszcz przeciwdeszczowy i oglądając go ze znudzeniem.

Rose posłała mu rozbawione spojrzenie znad książki, w której szukała odpowiednich zaklęć.

– Serio. Nawet nam za to nie płacą – ciągnął dalej. – Zobaczysz, Rosie. Jeszcze wspomnisz moje słow-

Rudowłosa dziewczyna przerwała mu, szybko całując go w usta.

– Chicho, marudo. Im szybciej to zrobimy, tym więcej czasu będziemy mieć na... inne, ciekawsze sprawy. – Rose wyszczerzyła się do niego i skradła mu jeszcze jeden pocałunek. – Wracaj do roboty.

Scorpius wciąż próbował udawać obrażonego, ale unoszące się ku górze kąciki ust go zdradziły.

– Tak jest, my lady!

Elena musiała się aż uśmiechnąć. Ile by dała, by mieć podobną relację z jakimś chłopakiem... Byli tacy swobodni i słodcy razem!

Podobnie jak Roxie i Jules... Nie miała do nich żalu – może na początku trochę do Flamela – ale i tak ich widok wciąż ją ranił...

Parą, nowopowstałą zresztą, która skradła jej serce, byli Joss i Fred. Dawno nie spotkała się z tak zwariowanym zespołem. Panna Katastrofa – jak zwano ją w Hogwarcie – może i była nieogarnięta, może i miała fioła na punkcie wilkołaków i czegoś, co nazywała Disco Polo, może i zdarzało jej się coś niechcący zniszczyć, powiedzieć za wiele, ale pozostawała przy tym tak szczera, słodka i prawdziwa, że Cioran osobiście nie potrafiła się na nią gniewać. Przyczepiła się do Freda i nie miała zamiaru go szybko puścić. Jak to powiedziała Elenie, gdy siedziały w Pokoju Wspólnym Puchonów: ,,Znam moje ograniczenia. Wiem, że wiele osób się ze mnie śmieje. Ale... wierzę w przeznaczenie, wiesz? I chcę być szczęśliwa. A z Fredem... O! Czy to wilkołak!?" Mniej więcej tak wyglądała ta rozmowa. A Weasley chyba po raz pierwszy poczuł, że musi się kimś zaopiekować. Jego rodzina trochę się z niego naśmiewała, ale Fred nic sobie z tego nie robił. I to mu się ceniło.

Za to James i Nora... nie pasowali do siebie. Wiedziała to tak dobrze, jak to, że ona i Jules nie byli sobie pisani. Ale Potter nie zdawał, albo nie chciał zdać, sobie z tego sprawy. Jakby uczepił się tego, że powinien być z Eleonorą i nie miał zamiaru odpuścić. Elenie było go żal... Może dlatego, że sama znajdowała się kiedyś w podobnej sytuacji?

James siedział naburmuszony kawałek dalej od nich na przewróconym konarze. Długo się kłócił, by także udać się do kwatery Łowców, ale mieli tylko sześć przebrań, a obecność pozostałych była bardziej konieczna. Tamara i Albus stali się pewnego rodzaju przywódcami – Roxie wciąż powtarzała, że nie może uwierzyć, że jej mały Aluś, z którego przez tyle lat się naśmiewała, tak bardzo się zmienił – Lucy okazała się specjalistką od włamań – czy to wytrychami, czy zaklęciami, umiała dostać się wszędzie; ich trójka miała zająć się szukaniem zaklęcia ożywiającego. Roxanne, Jules i Cioran za to uwolnieniem dziewczyn.

Nott od początku miał obiekcie dotyczące tej akcji, ale postanowił zaufać swojej kuzynce. Albert był typowym odludkiem. Przyglądając się mu, gdy stał oparty o pień drzewa i bawił się swoją różdżką, Elena zastanawiała się, skąd ta gra. Doskonale potrafiła odgadnąć, że za tą nieprzyjemną fasadą krył się chłopak, który tak naprawdę troszczył się o innych i który z jakiegoś powodu nie chciał, by ludzie o tym wiedzieli. Nie powie, intrygowało ją to.

W zawodach na bycie nonszalanckim i udawaniu, że inne osoby nic go nie obchodzą, tylko Lucy mogła z nim konkurować. Panna Weasley była niezłym ewenementem wśród Puchonów. Młodsze dzieciaki bały się jej, starsze nie wiedziały, co o niej myśleć, ale ją szanowały i z chęcią by się z nią trzymały, ale Lucy wolała towarzystwo Joss. Nikt tego nie rozumiał. Ludzie myśleli, że Weasley zadaje się z nią tylko z litości, ale prawda była taka, że one nawzajem siebie potrzebowały. Na tym polegała ich przyjaźń. Lucy dbała o Moone, starała się ogarniać jej rzeczywistość, a Panna Katastrofa troszczyła się o to, by ponura córka Percy'iego nie zapomniała, czym jest śmiech, jak czerpać z życia radość. I przez siedem lat im to wychodziło.

Po raz kolejny zerknęła na właz znajdujący się w ziemi, błagając w myślach, by nikomu nic się nie stało i by szybko wrócili. Miała już dość tej bezczynności. Zamknęła torbę, w której trzymała swój medyczny ekwipunek i wstała z ziemi. Otrzepała spodnie i uśmiechnęła się do Scorpiusa i Rose, którzy przerwali pracę, by rzucić jej pytające spojrzenie; przez cały czas siedziała niedaleko nich, nie chcąc im przeszkadzać. Chyba zapomnieli, że tam była...

– Muszę rozprostować kości – powiedziała i ruszyła... kawałek dalej.

Zastanawiała się, czy podejść do Notta, czy może do Jamesa. W końcu skierowała swe kroki ku Potterowi, który wydawał się odrobinę mniej groźny i bardziej przyjazny od Alberta...

– Jeśli ciebie to pocieszy, to my też musimy na nich czekać – powiedziała, siadając obok niego na konarze. – I osobiście nie wiem, czy jest to lepsze, czy gorsze. Ja i tak się o nich martwię, a będąc razem z nimi, martwiłabym się pewnie jeszcze mocniej.

James westchnął, czochrając swoje brązowe włosy i rzucając jej krzywy uśmiech.

– Ale jakoś to znosisz. Jesteś taka opanowana i w ogóle...

– Tylko udaję. Na zewnątrz zachowuję spokój, a wewnątrz siebie wrzeszczę – rzekła to beznamiętnym tonem i zaczęła zdzierać z kciuka beżowy lakier.

– Rozumiem.

Rzuciła mu szybkie spojrzenie, by zarejestrować, że chłopak wpatrywał się w swoje buty i nad czymś rozmyślał. Zaczęło się powoli ściemniać. Elena wsadziła zmarznięte dłonie do kieszeni i schowała nos w swoim szaliku. Siedzieli kilka minut w ciszy, która najwyraźniej Jamesowi nie odpowiadała, bo po chwili ją przerwał:

– Cieszę się tylko z tego, że Nory tutaj nie ma. O nią martwiłbym się najbardziej. Dobrze, że została w zamku.

Jego ton głosu powinien wyrażać troskę, ale Elena miała wrażenie, że sam sobie próbuje to wmówić.

– Co się stało? – Zaskakując ich oboje, zadała to pytanie.

Ale po chwili wiedziała, że dobrze postąpiła. Jak zwykle słusznie udało jej się zrozumieć drugiego człowieka. A James wyglądał, jakby koniecznie potrzebował z kimś porozmawiać.

– Co się stało? – powtórzył i prychnął pod nosem. – Nic takiego. Serio. Wszystko jest idealnie. Dzięki, że pytasz. – Bardziej ironicznie nie mógł tego powiedzieć.

Elena wzruszyła tylko ramionami, nie mając ochoty bawić się w humorki Pottera. Zamierzała od niego odejść, gdy James złapał ją za rękę i powiedział:

– Przepraszam! Straszny ze mnie dupek! Przepraszam! Ja po prostu... sam nie wiem co robić.

Może to jego beznadziejna mina, a może Elena była zbyt miła, by zostawić go samego – lub oba na raz – ale usiadła ponownie obok niego i spytała spokojnie:

– Kochasz ją?

James wytrzeszczył na nią oczy. Nie spodziewał się takiej bezpośredniości.

– Co to za pytanie? – obruszył się.

– Zasadnicze. I dość proste. – Elena już znała odpowiedź, ale chciała usłyszeć ją od niego. – Czy kochasz Norę?

– Wydawało mi się, że tak... – odpowiedział w końcu, wypuszczając z westchnieniem powietrze. – Ale teraz sam już nie wiem. Po prostu... wyobrażałem sobie, że będzie inaczej, wiesz? Zupełnie inaczej...

– Żyłeś jej wyobrażeniem. Wizją, dość przyjemną, ale fałszywą. Nie jest tą osobą, którą byś chciał, by była. Ale tak trudno to dostrzec i zrezygnować... – Na moment przestała zwracać uwagę na chłopaka. Wpatrzyła się w szarzejące niebo.

– Mówisz o sobie, czy o mnie?

– Chyba o nas.

Nie wiadomo, jak dalej potoczyłaby się ta rozmowa. W tej chwili właz się otworzył i wyszli przez niego...

– Isabelle! – wykrzyknęła, rzucając się, by wyściskać swoją najlepszą przyjaciółkę.

~~*~~*~~*~~

Wszystko szło zgodnie z planem. Łowcy znajdowali się na spotkaniu w auli, a oni rozdzielili się. Roxie, Cristian i Jules udali się na poszukiwanie dziewczyn, a oni zaklęcia ożywiającego. Na szczęście przyjaciel Tamary dał im także klucz dostępu na zamknięte piętra.

Tamara miała złe przeczucia. Już dawno nauczyła się ufać swojemu instynktowi, ale teraz... nie mogła nic na to poradzić. Musiała wykonać zadanie.

– Trzymają je na drugim piętrze, a raczej minus drugim – powiedziała, przypominając sobie plan, który otrzymała od swojego sojusznika. – Bezpieczniej będzie, jak użyjemy schodów, a nie windy.

Albus i Lucy nie byli zbyt rozmownym towarzystwem. Kuzynostwo nie miało ze sobą za dobrego kontaktu, choć, gdyby chcieli, mogliby się dogadać. Obydwoje złamali rodzinną tradycję, nie trafiając do Gryffindoru i przez wiele lat musieli znosić docinki swojej rodziny na ten temat. Al starał się nie zwracać na nie uwagi, ale Lucy wolała odciąć się od nich wszystkich.

Tamarze trochę się to w głowie nie mieściło. Gdyby ona posiadała rodzinę, taką rodzinę – wiadomo, pełną wad, ale jednak – nigdy by z niej nie zrezygnowała. Ale nie miała w życiu szczęścia i trafiła na swoją ciotkę... która nie chciała zaliczać się do grona jej bliskich.

Znajdowali się w pogrążonym w półmroku korytarzu. Gruba warstwa kurzu na ziemi wskazywała, że miejsce to już dawno zostało zapomniane. Na szarych ścianach znajdowały się, rozmieszczone w sporych odległościach i nie dające za wiele światła, lampy.

Stanęli przed metalowymi drzwiami, które prowadziły na klatkę schodową. Tamara pociągnęła za klamkę; były zamknięte. Zerknęła na Lucy.

Zabronili palić jej na misji, więc dłonie dziewczyny nieustanie drżały, wystukiwały rytm na purpurowych dżinsach lub bawiły się jasnymi pasmami włosów. Lucy miała to wyjątkowe szczęście, że mogła założyć byleco, a i tak wyglądała w tym dobrze. Była niesamowicie wysoka i chuda; cecha charakterystyczna dla wielu Potterów i Weasleyów – choć nawet wśród nich się wyróżniała. Wzrostem prawie doganiała Albusa – najwyższego z całej rodziny. Tamara nie należała do niskich dziewczyn, ale wśród nich czuła się jak jakiś karzeł – zwłaszcza, że tym razem musiała zrezygnować ze swoich wysokich butów; co ją niesamowicie irytowało. Rosjanka wiedziała, że Lucy farbuje włosy, ale wciąż nie mogła się nadziwić, jakim cudem udało jej się osiągnąć tak naturalnie wyglądający blond; nikt by nie odgadł, że tak naprawdę była rudzielcem.

Weasley uniosła jedną brew, gdy przyłapała ją na przyglądaniu jej się. Tamara drgnęła lekko i posłała jej zimne spojrzenie.

– Może otworzyłabyś te drzwi? Chyba po to tu jesteś – powiedziała chłodno i zaczęła się zastanawiać, czy jej dystans do Lucy przypadkiem nie brał się z zazdrości... O rok starsza dziewczyna posiadała nieprzeciętną urodę, a Tamara zdążyła już polubić to, że to ona była tą najpiękniejszą... Od razu zganiła się za takie myślenie.

– A Alohomorą nie dasz rady? – Puchonka wciąż pozostawała wyluzowana i lekko rozbawiona. Posłała Rosjance krzywy uśmiech. – Chyba to potrafisz zrobić...

Tamara zmrużyła powieki. Miała ochotę przywalić dziewczynie, gdy poczuła, jak Al kładzie jej dłoń na ramieniu. Wciąż tego nie rozumiała, ale tylko chłopak potrafił tak na nią wpłynąć; ledwie ją dotknął, a ona od razu się uspokoiła i rozluźniła. Cholerny Potter, który cholernie dobrze wygląda w stroju Łowców... Ale o tym starała się już nie myśleć...

– Dość. Pamiętajcie, że jesteśmy w jednej drużynie. Przestańcie zachowywać się jak dzieciaki. – Albus posłał im srogie spojrzenie i wyjął różdżkę. – Alohomora – powiedział i sprawdził, czy drzwi się otworzyły; pozostały zamknięte. – Jedna kwestia została rozstrzygnięta. Jednak ty będziesz musiała je otworzyć, Lucy.

– Tak jest. – Ospale zasalutowała i wyjęła swoją własną różdżkę (dość zmaltretowaną, noszącą ślady prawdopodobnie po przypaleniach, ostrych narzędziach i brokacie...). Potrzebowała dokładnie pięciu sekund na otworzenie drzwi, używając do tego zaklęcia niewerbalnego. – Voilà! – wykrzyknęła, choć przy jej rozleniwieniu brzmiało to bardziej jak mruknięcie.

Tamara wywróciła oczami, mijając ją i wchodząc na klatkę schodową. Stopnie prowadziły tylko w dół, więc zaczęła po nich schodzić, nie patrząc, czy za nią podążają. Stanęła przed takimi samymi drzwiami, jak te dwa piętra wyżej, choć tym razem posiadały one innego rodzaju zabezpieczenie – świecący panel czekał, by wprowadzić w niego kombinację składającą się z cyfr; na szczęście miał też czytnik kart, po którym Albus pospiesznie przejechał swoim identyfikatorem.

Dziewczyna myślała, że za drzwiami znajduje się podobny obskurny korytarz, ale trafili do zupełnie innego świata... Weszli do eleganckiej, wielkiej, rozległej biblioteki – największej, jaką Tamara widziała w życiu (a wychowała się w kwaterze głównej LOCHu, która też miała się czym pochwalić). Posiadała dwa piętra, regały wypełnione książkami ciągnęły się aż pod sufit, tworząc tajemniczy labirynt. Na szczęście świeciła pustkami, ale i tak musieli się pospieszyć ze znalezieniem zaklęcia ożywiającego...

– Robi wrażenie – szepnął Albus, zadzierając głowę, by ogarnąć wzrokiem całe pomieszczenie.

– Zupełnie jak w Pięknej i Bestii. – Lucy uniosła brwi, gdy ujrzała ich nic nierozumiejące spojrzenia. – Co? Nie oglądaliście? Nie zazdroszczę wam dzieciństwa, misiaczki.

Naprawdę nie masz czego zazdrościć, pomyślała gorzko Tamara, ale na głos powiedziała:

– Szukamy szafki.

Wyjęła z torby szkic przedstawiający ów mebel i pokazała im. Al z zainteresowaniem go obejrzał; Lucy rzuciła na niego tylko okiem i mruknęła, że da się zrobić. Szafka – a może powinno się ją nazwać komodą? – była dość charakterystyczna – wykonana z solidnego drewna, pomalowana zieloną farbą, ze złotymi złoceniami.

– Chyba musimy się rozdzielić – zadecydował Albus, po raz kolejny rozglądając się po bibliotece. – Jedno piętro na łebka. Gdy któreś z nas znajdzie szafkę, posyłamy patronusa po pozostałych. Nie wiadomo, w jaki sposób została zabezpieczona.

Przytaknęły mu. Tamara zajęła się parterem, Al pierwszym, a Lucy drugim piętrem. Dziewczyna czuła niesamowity niepokój. Wiedziała, że muszą się pospieszyć...

Miała nadzieję, że nie zgubi się, co było bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę rozległość biblioteki. Postanowiła trzymać się jednej strony i zawsze skręcać w prawo. Może ją to dokądś zaprowadzi... Żałowała, że nie mają więcej czasu – z chęcią zostałaby na dłużej w tym miejscu i zajęła się czytaniem tych wszystkich książek. Człowiekowi nie starczyłoby życia, by je wszystkie chociażby przez chwilę potrzymać w dłoni, a co dopiero przeczytać.

Czas, którego nie posiadali za wiele, nieubłaganie mijał, a Tamara wciąż nie zauważyła szafki. Widziała, nie tylko regały wypełnione książkami, ale także sekretarzyki, komody, gabloty, w których znajdowały się różne rozmaitości – intrygujące przedmioty, którymi oglądaniem Rosjanka nie mogła się jednak zająć.

Zaczęła tracić nadzieję, że cokolwiek znajdzie, gdy nagle pojawił się przed nią patronus – mała jaskółka, która obleciała ją dokoła, a później odleciała w kierunku, z którego przybyła, wyraźnie pokazując Tamarze, że ma za nią podążyć. Dziewczyna rzuciła się biegiem, dając się prowadzić ptakowi wolności. A drogi miała sporo do pokonania; musiała dobiec aż na drugie piętro.

Po drodze spotkała się z Alem, który podążał za identyczną jaskółką. Chłopak posłał jej uśmiech i splótł ich palce ze sobą. To było... przyjemne. I, o dziwo, Tamara wcale nie miała ochoty go wykastrować lub nadziać na swoje noże. Co ten chłopak z nią robił?

Razem dobiegli do Lucy, która uśmiechnęła się na ich widok – a raczej wykrzywiła wargi w imitacji uśmiechu.

– O to wam chodziło, misiaczki? – spytała, wskazując na mebel.

– Dokładnie tak – powiedział spokojnie Albus, podchodząc do szafki i przyglądając jej się ze wszystkich stron. – Jak ją otworzymy?

– Nie wyczułam żadnych zabezpieczających zaklęć. W ogóle żadnych zaklęć. Zdążyłam to już sprawdzić. Po to tu jestem, prawda? – Lucy, o dziwo, wydawał się w końcu odrobinę zaniepokojona. – Ale nie mam pojęcia, co nas czeka. Może po prostu ją otworzymy?

Pomysł wydał się Tamarze głupi, ale... innej opcji nie mieli. Westchnęła, wyciągając rękę i otwierając szafkę. Od razu tego pożałowała. Ledwo zarejestrowała ryk syreny, czując w lewym ramieniu przeszywający ból i zamrugała powiekami, próbując zarejestrować, co się wydarzyło. Nie miała pojęcia, co to było, ale aż ją odrzuciło od szafki. A najgorszym okazało się to, że... nic się w niej nie znajdowało. Wnętrze świeciło pustką. Ale... to nie mogła być prawda. On by tego im nie zrobił.

Poczuła, jak ktoś ją podnosi. Chciała coś powiedzieć do Albusa, przeprosić go, ale nie była w stanie. Zamknęła oczy, mgliście rejestrując, że chłopak coś do niej krzyczał podczas ucieczki. Na szczęście Potter równie dobrze, jak ona, wiedział, co ma robić, gdzie się kierować. Żałowała, że nie może bardziej pomóc, ale... czuła się, jakby traciła przytomność. Próbowała się zmusić, by pozostać świadomą, ale ból w ręce był nie do zniesienia... Usłyszała jakieś krzyki... Czy już ich złapali?

~~*~~*~~*~~

Dała mu się prowadzić, wciąż czując smak jego ust... Uśmiechnęła się, gdy na nią spojrzał. Syreny wciąż wyły, a Kastiel prowadził ją do windy. Powiedział, że muszą skończyć rozmowę.

Znów wyglądała jak Ruth, więc nie mogła trzymać go za rękę. Łowcy pojawili się na korytarzu, co oznaczało, że spotkanie dobiegło końca. Udało im się wsiąść do pustej windy; wysiedli na piątym piętrze, które Nora miała już przyjemność zwiedzić. Chłopak zaprowadził ją do jednego z pokoi, otwierając go kluczem, który miał zawieszony na szyi. Posłała mu pytające spojrzenie.

– To mój mały azyl – powiedział, uśmiechając się do niej łagodnie i łapiąc ją za rękę.

Wprowadził ją do pokoju, w którym znajdował się sporych rozmiarów czarny fotel, regał wypełniony po brzegi książkami, skórzana kanapa oraz karton, który musiał służyć za stolik; leżały na nim dwa porzucone czasopisma. Ściany i podłoga były białe, pozbawione wszelkich ozdób. Mimo tego pomieszczenie wydało jej się dziwnie przytulne. Przybrała swoją prawdziwą postać i usiadła na kanapie, podwijając pod siebie jedną nogę, nie przejmując się tym, że może ubrudzić tapicerkę. Założyła pasmo włosów za ucho i zerknęła na chłopaka.

– Co się stało? – spytała.

Wydawał się jakiś taki spięty. A może zaniepokojony?

– Nic takiego – powiedział szybko, a potem dodał z westchnieniem: – A raczej bardzo wiele. Muszę ci tyle powiedzieć...

Poklepała miejsce obok siebie i uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Nie miała zamiaru niczego żałować. Wciąż martwiła się o swoich przyjaciół, ale... tak pomoże im najbardziej. Będąc z nimi, narażała ich na największe niebezpieczeństwo. I jej serce mówiło, że nie popełniła błędu. Miała nadzieję, że tym razem się nie myliło...

Kastiel wypuścił ze świstem powietrze i gwałtownie podszedł do kanapy, choć na niej nie usiadł. Słowa zaczęły wystrzeliwać z jego ust jak pociski z karabinu maszynowego:

– Moi rodzice od lat są szpiegami w świecie czarodziei. Znali przepowiednię, ale nie mieli pewności, czy chodzi w niej o ciebie. Dlatego przeprowadzili atak na Rezerwat, by Smocza Matka zdradziła twoją tożsamość. W jakiś sposób zrozumieli z jej słów, że chodzi o ciebie. A zresztą później dostali potwierdzenie w osobie Blaise'a Zabiniego, który wkradł się do naszej siedzimy, by zdobyć zaklęcie ożywiające. I nawet mu się to udało. – Nie zważając na oszołomioną minę Nory, kontynuował: – Ale został złapany i... – Po raz pierwszy przerwał; jego wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego. Kolejne jego słowa na zawsze złamały coś w dziewczynie. – Zabili go. Tak mi przykro... – Wyglądało na to, że chłopak postanowił wyrzucić to z siebie za jednym razem. – Ale to nie wszystko.

– Nie? – mruknęła przez łzy.

– Nie. Nikt o tym nie wie, oprócz mnie, moich rodziców i samych zainteresowanych, ale wszystko jest już gotowe do przebudzenia Morgany. Mamy cztery wiedźmy. Brakuje tylko ciebie. – Kiwnął głową, gdy zobaczył w oczach Nory błysk zrozumienia. – Eve Queen was zdradziła. I to już dawno temu. Praktycznie od początku była po stronie Łowców Czarownic. A udawało jej się ukryć tylko dzięki temu, że panowała nad Hermioną Weasley. Twoja obecna dyrektorka była osobą, która to wszystko rozpoczęła. Przebudziła Eve Queen, nie wiedząc, że to narodzi między nimi więź, dzięki której ta będzie mogła ją kontrolować. Dlaczego Królowa Maeve to zrobiła? Łowcy obiecali jej coś, o czym marzyła; nowe ciało. O wiele młodsze. Znają zaklęcie, dzięki któremu będzie mogła pozbyć się swojej starczej skorupy i wejść w ciało jednej z dziewczyn, które zostały porwane z Rezerwatu, a które, mam nadzieję, zostały już uwolnione. Tym samym skłonili pozostałe pradawne wiedźmy do współpracy. Teraz mogą w czwórkę przeprowadzić rytuał ożywiający Morganę – czarownicę, której sam Merlin się obawiał. Ale jest pewien problem. Im w dawniejszych czasach żyła dana wiedźma i im potężniejsza była, tym starsze ma ona ciało. Morgana od razu po przebudzeniu będzie potrzebowała nowego ciała, które przyjmie jej silną postać. Za swojego życia posiadała zdolności zmiany kształtów... Podobne do twoich. Dlatego zostałaś wybrana.

Norze zbierało się na wymioty. W głowie jej się to nie mieściło. Wykorzystała to, że Kastiel musiał zaczerpnąć powietrze, by mu przerwać:

– Chcesz mi powiedzieć, że mój ojciec nie żyje i że w Hogwarcie znajduje się pradawna, zdradliwa wiedźma, a także opętana przez nią dyrektorka?! Wraz z moimi przyjaciółmi?! I że o tym wiedziałeś przez cały czas?! – wykrzyknęła.

– Tak. – Rozpacz płynąca z głosu Kastiela, powstrzymała dziewczynę przez chwilę. Zamarła, nie wiedząc co robić. – Pewnie nie będziesz w stanie mi wybaczyć... Zwłaszcza, że muszę to zrobić...

Chciała zapytać, co takiego, ale szybko nie musiała czekać na odpowiedź. Pochłonęła ją ciemność, gdy chłopak dmuchnął jakimś pyłem w jej twarz...

~~*~~*~~*~~

Mieli sporo szczęścia podczas wykonywania swojej części zadania. Znaleźli dziewczyny tam, gdzie się ich spodziewali. Roxie myślała, że będą one w kiepskim stanie – wychudłe, pobite, w łachmanach – przetrzymywane w jakimś lochu. Można tylko wyobrazić sobie jej wielkie zdziwienie, gdy okazało się, że nic im nie było. Co więcej znajdowały się w dość ładnym, małym apartamencie.

Mimo dobrych warunków, w których przyszło im żyć, dziewczyny wydawały się więcej niż szczęśliwe, widząc ich i bardzo skore do ucieczki. Isabelle wybuchnęła płaczem, rzucając im się na szyję. Nawet Maelys – Różowa Landryna, jak ją Roxie kiedyś zwała – ucieszyła się na ich widok. Pozostałe dwie dziewczyny ledwo kojarzyła – drobna, na oko dwunastoletnia dziewczynka oraz wysoka, o poważnym wyrazie twarzy seniorka.

Nie mieli także problemu, by przeprowadzić je przez siedzibę Łowców. Roxie trochę nie wierzyła w ich szczęście, ale bez problemu udało im się wyjść.

Teraz tylko pozostało im czekać na Albusa, Tamarę i Lucy, którzy... nie mieli takiego fartu, co oni.

Nigdy nie widziała Albusa tak przerażonego, jak wtedy, gdy zjawił się, niosąc na rękach nieprzytomną Tamarę. Lucy nie miała czasu na wyjaśnienia.

– Musimy uciekać! Natychmiast! Gonią nas!

Nie musiała powtarzać tego dwa razy. Zgromadzili się wokół płaszcza przeciwdeszczowego, który służył jako świstoklik. Rose i Scorpius nie ustawili go na konkretną godzinę, lecz zaklęciem pobudzili do działania.

Sekundę później leżeli już na drodze prowadzącej z Hogsmeade do Hogwartu. Zapadł już wieczór. Drogę oświetlało kilka latarni. Na szczęście wylądowali w takim miejscu, że nie mogli być widoczni z wioski, a co dopiero z zamku.

Jako pierwsza podniosła się Elena, która od razu dopadła do Albusa, który trzymał w ramionach Tamarę. Wyjęła z torby różdżkę, którą chwyciła w usta i zaczęła grzebać w swojej torbie.

– Co się stało? – spytała Roxie, klękając z drugiej strony Ala i kładąc mu rękę na ramieniu.

– To była zasadzka. Chyba. Sama nie wiem... – odpowiedziała jej Lucy, która po raz pierwszy nie grała. Na jej twarzy malowało się zmęczenie i szok.

– Wiedziałem! – wykrzyknął Nott, kopiąc stopą w kamienny murek i wyjmując paczkę papierosów.

– Po prostu opowiedz, co się stało – powiedziała spokojnie Rose, obejmując ramieniem dwunastoletnią, mocno wystraszoną Adel (jak nazywała się jedna z uwolnionych dziewczyn).

I Lucy opowiedziała im wszystko do momentu, gdy Tamara otworzyła szafkę. W tym czasie Elena sprawdziła zaklęciem stan zdrowia Rosjanki i zaczęła wcierać coś w jej lewą rękę. Posyłała przy tym pocieszające uśmiechy i słówka zmartwionemu Albusowi.

– Nie mam pojęcia, co się stało. W jednej chwili Tamara sięgała, by ją otworzyć, by w następnej zostać od niej odepchniętą przez jakąś dziwną moc. Wtedy zadzwonił alarm, a my rzuciliśmy się do ucieczki – skończyła Lucy, przyjmując z westchnieniem ulgi papierosa, którego zaoferował jej Nott.

– Ale co z zaklęciem? – spytał Cristian, o którego opierała się Isabelle.

– Szafa była pusta – odpowiedział mu gorzko Albus – a ta głupia dziewczyna tak się naraziła...

– Nic jej nie będzie – uspokoiła go Elena, zakręcając słoiczek z zielonkawą maścią i klepiąc go po głowie. – Wyliże się. Zemdlała z powodu bólu. Może mieć przez pewien czas problemy z poruszaniem ręką, nieźle jej nerwy uszkodziło, ale szybko jej powinno przejść. Teraz tylko poczekamy, aż się obudzi.

– Chwila. – Skierowali spojrzenia na Scorpiusa, który zaczął przetrząsać kieszenie swojej kurtki. – Zaraz... Gdzie ja to... Aha! – wykrzyknął, dzierżąc w dłoni mały flakonik.

– Czy to są...? – jęknęła Rose, kręcąc głową nad pomysłem swojego chłopaka.

– ... sole trzeźwiące – skończył James i uśmiechnął się lekko. – Nigdy nie sądziłem, że powiem to jakiemuś Malfoyowi, ale jesteś geniuszem, stary.

Scorpius łaskawie kiwnął głową.

– Będę, jeśli to zadziała.

Odkorkował flakonik i przyłożył go do nosa dziewczyny. W napięciu odczekali całe trzy sekundy, by w końcu...

Scorpius jęknął z bólu, gdy oberwał prawym sierpowym w twarz.

– Zadziałało – podsumował Jules, nie mogąc powstrzymać chichotu.

– Co...?

Zdezorientowana Tamara nie zdążyła zadać pytania. Została zmiażdżona w uścisku przez Albusa, który trzymał ją przez chwilę w ramionach, by równie gwałtownie, jak ją chwycił, pocałować ją. Dziewczyna zapewne zamierzała zaprotestować, ale nie zdołała. Al ją puścił i zaczął na nią wrzeszczeć. Posypało się wiele epitetów, nie za pochlebnych, ale też nienajgorszych, przeplatanych ciągłym przyciąganiem jej, ściskaniem i całowaniem.

– Czy moje oczy dobrze widzą? – szepnął oszołomiony Nott.

– I... ona go nie zabija? – dodał równie cicho James.

– Tylko mnie musiała pobić – mruknął Scorpius, gdy Elena przyłożyła mu zimny kompres do spuchniętego policzka.

– Dramatyzujesz – fuknęła na niego Cioran i spytała wciąż gapiących się chłopaków: – Nie wiedzieliście, że są razem?

Pokręcili głowami.

– Przecież to było oczywiste – stwierdził Cristian. – Nawet gdybym nie był empatą, domyśliłbym się tego. – Wyszczerzył się do nich, gdy posłali mu zdumione spojrzenia. – Twoja rodzina jest trochę tępa, Wojowniczko.

Roxie dała mu sójkę w bok.

– O, wypraszam sobie! Nie jestem spokrewniona z tymi dwoma kretynami. – Wskazała na Malfoya i Notta, którzy w identyczny sposób się do niej wykrzywili.

– To takie słodkie, ale chyba powinniśmy się stąd ruszyć. – O dziwo, głos zabrała Maelys, która brzmiała jakoś tak... normalnie? – Co? Zimno mi. – Wzruszyła ramionami, gdy ekipa z Rezerwatu wytrzeszczyła na nią oczy.

Tamara w końcu uwolniła się od Albusa, sycząc:

– Nigdy. Więcej. Tego. Nie. Rób!

– Nie musi. My się już napatrzyliśmy. – Nott posłał uśmieszek swojej kuzynce, która cała się zarumieniła.

– To co robimy? – spytał spokojnie Albus, tak jakby to on musiał czekać, aż oni się uspokoją...

– Chyba powinniśmy pójść do mojej mamy. Będzie zła, ale... musimy jej o tym powiedzieć. – Rose nie wyglądała na przekonaną. Ale lepszego pomysłu nie miała.

– Ma rację. Nie uda nam się tego zataić. Zwłaszcza, że mamy dodatkowy pakiet składający się z czterech osób... – dodał Jules, stając obok Roxie i chwytając ją za dłoń.

Ruszyli w kierunku zamku.

Tamara nie miała czucia w lewej ręce, uwolnione dziewczyny były zdezorientowane, ale wolne, więc można uznać, ze im się udało... Ale... co z Hugonem? Nie zdobyli zaklęcia ożywiającego.

– Damy radę. Obudzimy go – powiedziała idąca obok niej Lucy i posłała jej zdecydowane spojrzenie. – Nie wiem jeszcze jak, ale coś wymyślimy, misiaczku.

Roxie zadziwiało to, jak bardzo dziewczynie na tym zależało. Od zawsze była przekonana, że Lucy ich nienawidzi, albo że im czegoś zazdrości i dlatego się z nimi nie zadaje... Ale troską z jaką mówiła o Hugonie... Czy tak samo reagowałaby, gdyby komuś innemu z rodziny coś zagrażało? Roxanne coś czuła, tym razem z pewnością, że odpowiedź byłaby pozytywna.

Nie miała pojęcia, ile czasu zajął im marsz. Marząc tylko o powrocie do swojego ciepłego łóżka w krukońskim dormitorium, postawiała stopę na pierwszym schodku prowadzącym do zamku. I zamarła, zdając sobie sprawę, że ktoś do nich biegł...

– Fred? – spytała, praktycznie od razu rozpoznając swojego brata bliźniaka.

W tym samym czasie Lucy jęknęła:

– Joss...

Para biegła do nich, trzymając się za ręce. Pana Katastrofa stanęła w drzwiach zamku, bojąc się wyjść na zewnątrz. Roxie słyszała historie, jak to dziewczyna potrafiła wszędzie się zgubić i jak to kiedyś przez dwie godziny włóczyła się po błoniach, nie mogąc znaleźć wejścia do zamku, nim jakiś nauczyciel ją znalazł i przyprowadził z powrotem.

Fred stanął obok niej, w dłoni dzierżąc mapę Huncwotów.

– Co się stało? – Po raz kolejny tego wieczoru padło to pytanie. Tym razem z ust Jamesa.

– Nora zniknęła.

Sporo czasu zajęło im, uspokojenie się. Najbardziej wzburzona była oczywiście Tamara (Gdy jest mój, Pisklak?! Gadaj!), zmartwiony Albus, który musiał trzymać swoją dziewczynę, by ta nie urwała Fredowi głowy. Ale wszyscy czuli się strasznie... Fred wyjaśnił im, że przeszukali cały zamek za pomocą mapy, ale nie potrafili jej znaleźć.

Teraz nie mieli wyboru. Musieli udać się do Hermiony. To ich przerosło. W końcu potrzebowali dorosłych.

Prawie dwudziestoosobowa grupa przeszła się korytarzami Hogwartu, mijając zdziwione duchy i stając przed chimerą strzegącą wejścia do gabinetu dyrektora. Rose szybko podała hasło i weszli... A tam...

Hermiona siedziała przy biurku, przeglądając jakieś papiery. Mimo późnej pory wciąż pracowała i nie wyglądała, jakby miała zamiar szybko skończyć. Uniosła zdumiona wzrok, próbując zrozumieć, co się działo.

– Rose...? – spytała, zauważając swoją córkę. Wstała od biurka i pospiesznie do nich podeszła. – Co się stało?

Rudowłosa dziewczyna odpowiedziała wszystko, ze szczegółami swojej matce. Hermiona na początku słuchała uważnie, ale z każdym słowem swojej córki, robiła się coraz bardziej zamyślona i wydawała się bardziej odległa...

– Nie powinniście z tym do mnie przychodzić – powiedziała zimno, gdy Rose skończyła.

Zamarli, patrząc z niedowierzaniem na Hermionę. Była dyrektorką, matką, ciotką, autorytetem! Powinna coś z tym zrobić...

– Za późno... – szepnęła smutno, odwracając się od nich i podchodząc do kominka. – Za późno, za późno... – zanuciła.

Wydarzenia później potoczyły się bardzo szybko...

– To pułapka! – wykrzyknęła Tamara, wyjmując różdżkę.

Ale było już za późno...

Rozległ się huk, a po nim przetoczył się niebieski blask, oślepiając ich. Fala mocy wyrwała im różdżki – czy z ich dłoni, czy z toreb, kieszeni – a oni zostali unieruchomieni.

Hermiona chwyciła ich różdżki i spokojnie schowała je do małej szkatułki stojącej na kominku.

– Mówiłam – powiedziała, ale chyba było z nią coś nie tak. Cała się trzęsła, zbladła...

– I jak zwykle miałaś rację, kochanieńka.

Hermiona nawet nie drgnęła, gdy sędziwa dłoń poklepała ją po policzku.

Roxie czuła, jak powoli słabnie. Każdy kolejny oddech męczył ją... Czuła się taka senna...

– Niepotrzebnie się fatygowaliście. I tak kieruję się do kwatery Łowców Czarownic. A te ślicznotki idą ze mną.

Dziewczynie niedobrze się zrobiło na widok jej uśmiechu. Sama nie miała siły nawet podnieść powieki, więc zdziwiła się, gdy usłyszała słaby głos Tamary:

– Jaak-k mogłaś... – wysapała.

– Mogłaś się tego domyślić, kochanieńka. Pod twoim nosem. Takie rzeczy!

Samym machnięciem dłoni, podniosła Isabellę, Maelys, seniorkę, której imienia Roxie nie zapamiętała i Adel, serwując nimi jak marionetkami.

– Bardzo mi przykro, że muszę się z wami pożegnać, ale pewna pradawna wiedźma czeka na swoje przebudzenie...

Stanęła przy kominku, wrzucając w jego płomienie proszek Fiuu.

– Cz-czekaj... Weź mnie... Zostaw małą... – wysapała ostatkiem sił Tamara.

Eve Queen posłała jej zdziwione spojrzenie, a później odrzuciła głowę – aż jej coś strzyknęło w starczych kościach – i się zaśmiała.

– Doskonale! Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Twoje ciało będzie dla mnie doskonałe!

Odrzuciła małą Adel na kupkę, którą stworzyli ze swoich powalonych ciał, a później uniosła ciało Tamary, której dłoń wyślizgnęła się z uścisku Albusa, który – zapewne gdyby mógł – to by zaprotestował.

Jak szmaciane, lewitujące lalki, dziewczyny po kolei znikały w zielonych płomieniach. Na koniec Eve Queen uśmiechnęła się do nich dobrotliwe. Zapewne już zamierzała się z nimi pożegnać, jak dobra babcia, którą tak długo odgrywała, gdy jej wzrok przykuła roztrzęsiona Hermiona. Roxie walczyła ze swoimi powiekami; miała wrażenie, że jej ciocia próbuje wyrwać się spod władzy wiedźmy. Ale wtedy Eve zacmokała pod nosem i szepnęła czule:

– Już mi nie będziesz potrzebna, kochanieńka.

I wbiła sztylet – który w zadziwiający sposób pojawił się w jej dłoni – w ciało Hermiony. Wraz z odgłosem upadającego ciała, Roxie usnęła, a Eve Queen zniknęła z gabinetu...

Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale nagle jej mózg został zresetowany. Jęknęła, gwałtownie siadając i patrząc w dziwnie znajome, brązowe oczy...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Oj, wiem, że kochacie mnie i nienawidzicie w tym samym czasie :D Ale mam nadzieję, że miłość zwycięży... Cieszcie się z ostatniego akapiciku. Długo się zastanawiałam, czy go dodać XD

Na początku kiepsko mi się pisało ten rozdział... Ale dzisiaj w nocy takiego powera dostałam, że przez te... siedem godzin udało mi się go skończyć. Jeszcze tylko poprawki... Ale chyba jestem zbyt zmęczona... Wybaczycie?

Przedostatni rozdział! Ile się działo! Ale zwrotów akcji jeszcze nie koniec. Nic jeszcze nie wiecie, dzieciaki... He he he :D

Krótka zapowiedź: O co chodzi z Kastielem? Czy Hermiona nie żyje? A Nora? (No Blaise został uśmiercony, a jeszcze więcej śmierci w ostatnim rozdziale :>) Co się stanie z Tamarą i dziewczynami? Czy znajdą sposób, by obudzić Hugona? A co z Morganą? Czy naszym młodym bohaterom uda się ją powstrzymać – no, w pierwszej kolejności będą musieli zająć się Eve Queen i Łowcami... To wszystko, i jeszcze więcej (serio... naprawdę więcej...) w następnym, 30, ostatnim rozdziale!

!!!Ważne:!!!

1. No... To ostatnie chwile, by zostawić komentarz... Bez komentarzy, nie będzie kontynuacji He he he :P

2. Głosy też bardzo lubię... :)

Kocham was, Potterowi Ludkowie!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro