Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pasmo rozczarowań

Nora otworzyła oczy, ponieważ coś ją obudziło. Jakiś hałas, a później chichot... Amy i Andy wróciły do dormitorium.

Puchonka z ich rocznika urządzała imprezę urodzinową, na którą zaprosiła naprawdę dużo osób. Nora niestety nie dostała zaproszenia. Było jej z tego powodu strasznie przykro, ale czuła się zbyt niepewnie, żeby zapytać się, czy może przyjść lub poprosić kogoś ze swoich znajomych, by ją zabrali. Dlatego siedziała cicho.

James i Fred całą niedzielę mówili o przyjęciu i umawiali się, że w czwórkę – bo jeszcze z Amy – będą się genialnie bawić. Myśleli, że ona też idzie... Nie wyprowadziła ich z błędu. Nie chciała, żeby się nad nią litowali i próbowali ją wkręcić.

Chciała ten wieczór spędzić w miły sposób, więc poszła do Rose. Myślała, że sobie pogadają lub coś, ale nic z tego. Okazało się, że Weasley także idzie na tę imprezę, razem z Albusem i Scorpiusem. Nora szybko od niej uciekła, obiecując, że spotkają się na miejscu. Kłamała z tych samych pobudek co u Jamesa i Freda. Nie potrzebowała litości.

Wracając do dormitorium, miała wrażenie, że wszyscy mówią tylko o tym wydarzeniu. Podsłuchała kilka rozmów i dowiedziała się, że była to bardziej skomplikowana akcja.

Kilku śmiałków, w tym oczywiście starszy Potter i Weasley, miało przekraść się do kuchni i przed zniknięciem kolacji, dosypać nauczycielom do jedzenia specjalną odmianę eliksiru spokojnego snu. O godzinie dwudziestej każdy profesor zaśnie twardym snem i obudzi się dopiero rano. Sprytnie, bo na kolacji zawsze pojawiali się wszyscy nauczyciele.

Impreza zaczynała się na wszelki wypadek o dwudziestej dwadzieścia w Wielkiej Świetlicy, do której zdobyła klucz pewna trzecioklasistka, czym załatwiła sobie wejście. Nauczyciele nie byli głupi i mieli nowe, magiczne zamki.

Informacja o imprezie szybko się rozeszła. Po dwóch godzinach znajdowały się tam wszystkie osoby z klas od trzeciej wzwyż.

Wyjątkiem była Eleonora Zabini, która leżała w starej koszuli nocnej w łóżku i jadła magiczne słodycze... Uczyła się na następny dzień. Musiała wkuć na pamięć mapę nieba. Starała się nie myśleć o niesamowitej imprezie, która ją omijała. Nie była gotowa na typową, nastoletnią imprezę. Pewnie by spanikowała i ośmieszyła swoich znajomych. Chociaż wciąż miała taką małą nadzieję, że wpadnie do pokoju któryś z jej przyjaciół, ponieważ zaniepokoi się nieobecnością dziewczyny i postanowi wyrwać ją z łóżka, żeby się trochę zabawiła. Wtedy zdarłaby z siebie koszulę nocną, wbiła w jakąś sukienkę i probowała przełamać swoje wszystkie lęki. Ale chyba nie lubili jej aż tak bardzo, jak myślała...

Po godzinie nauki stwierdziła, że nie potrafi się na niczym skupić. Zgasiła różdżkę i przykryła się szczelnie kołdrą. Przed zaśnięciem uroniła kilka łez, choć przyrzekała sobie, że tego nie uczyni.

~~*~~*~~*~~

Tymczasem na imprezie...

– Gorzko! Gorzko! Gorzko! – skanował tłum.

Jamesowi podobało się, że ludzie go uwielbiali. Znajdował się w centrum uwagi i to go kręciło.

Stał na fortepianie i całował się z Amy. Choć bardziej wyglądało to na obmacywanie niż całowanie. Zdążył się nieźle wstawić i konkurs na najlepszy pocałunek wydawało mu się doskonałym pomysłem. Oczywiście, wygrywał.

Amy to niesamowita dziewczyna. Powinna iść do piekła za swoje umiejętności językowe. Jeśli wiecie, co miał na myśli. On też był niczego sobie, dlatego tak do siebie pasowali. Trafiła mu się prawdziwa piękność. Odrobinę pusta, ale mogła pochwalić się swoją urodą. Lubił jej blond włosy, które układała w fale, niebieskie oczy, zawsze mocno pomalowane i boskie kształty. Przyciągała uwagę i zdawała sobie z tego sprawę. James był nią oczarowany. Pewnie niedługo się znudzi i znajdzie sobie nową, ale na razie mieli konkurs do wygrania. Na tym się skupił.

~~*~~*~~*~~

Rose spojrzała z dezaprobatą na kuzyna, który nie miał ani odrobiny wstydu. Robić to przy tych wszystkich ludziach... Ohyda. Ona sama nie była zupełnie niewinna, ponieważ wypiła kilka piw, ale znała granice. Rozejrzała się po raz kolejny po Wielkiej Świetlicy.

O ludziach w pomieszczeniu mogła powiedzieć tylko jedno: zwierzyna. Współczuła tym, którzy będą sprzątali, chociaż z drugiej strony dzięki magii nie powinno być najgorzej. Wszędzie walały się puszki po kremowym (mocno alkoholowym) piwie, puste paczki magicznych przekąsek i wiele, wiele innych rzeczy, o których Rose nie chciała nawet myśleć.

Większość mebli odsunięto pod ścianę, a kuchnię przerobiono na bar z napojami. Na środku pomieszczenia, na prowizorycznym parkiecie, bawiły się dzieciaki ze wszystkich domów.

Dwadzieścia minut temu zgubiła gdzieś Albusa i Scorpiusa; poszli poszukać Nory i przepadli.

Martwiła się o dziewczynę. Wiedziała o agorafobii, na którą cierpiała przyjaciółka i coś czuła, że niezbyt dobrze mogła zareagować na te tłumy. Ale Nory nigdzie nie było.

Rose oparła się o bar, trzymając w ręce piwo i czekała. W końcu wrócili chłopcy.

– Wszędzie jej szukaliśmy! – krzyknął Albus, próbując przebić się przez hałas. – Andy, jej koleżanka z pokoju, twierdzi, że Nory tutaj nie ma. Jest chora i leży w łóżku. – Wzruszył ramionami. Nie wiedział, że zazdrosna Schafire skłamała. – Idę ogarnąć trochę Roxie. Podobno chce zrobić striptiz dla ubogich. Muszę też zobaczyć, co z Molly i Domie... Uchlały się razem. Czasami ciężko być abstynentem na tego typu imprezach. Zwłaszcza, jak ma się tyle kuzynek... Mój Merlinie... Dobrze, że Lily jest jeszcze za młoda na takie rzeczy! – Wziął głęboki oddech i rzucił się w tłum.

Rose i Scorpius zostali sami, po raz pierwszy od ich sobotniej randki. Weasley bała się, że sobie to wszystko wymyśliła, ale nie miała aż tak bujnej wyobraźni. Naprawdę spędziła niesamowity dzień ze swoim przyjacielem.

Podszedł do baru i położył łokcie na blacie. Znajdował się bardzo blisko Rose. Spojrzała mu ostrożnie w oczy. Uśmiechnęły się do niej dwa srebrne krążki. Odetchnęła z ulgi. Wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Scorpius przesunął się jeszcze bliżej; odwróciła się tak, że stali teraz naprzeciwko siebie. Musiała zadrzeć głowę, by móc dalej spoglądać mu w oczy.

Pochylił się nad nią, muskając wargą ucho, szepnął:

– Chodź za mną.

Zmiękły jej kolana. Mogła tylko kiwnąć głową. Z niewiadomych przyczyn zaschło dziewczynie w gardle. Przeklęte hormony!

Cieszyła się, że wyglądała chociaż zjawiskowo – ta skromność... Była delikatnie umalowana, ubrana w letnią niebieską sukienkę, czarne buty na niskim obcasie. Spięła także włosy, żeby jej nie zawadzały w tańcu. A Scorpius... Jak to on. Po prostu boski w cienkiej, ciemnej koszuli oraz granatowych spodniach. Kim był ten chłopak i co zrobił nieśmiałemu Scorpiusowi? I dlaczego jej zdradzieckie ciało tak na niego reagowało?

Ujął ją za dłoń i wyprowadził z Wielkiej Świetlicy.

– Wiem, że to niezbyt romantyczne, ale... – zaczął Scorpius. Udawał opanowanego i pewnego siebie, ale nie miał pojęcia, co robić. – ... masz może ochotę na coś słodkiego?

To zależy, o jaki rodzaj słodyczy ci chodzi, mój słodki... – pomyślała, a na głos powiedziała:

– Jasne!

Nie obchodziła ją sceneria. Liczył się tylko Scorpius... Mogłaby z nim nawet prać ubrania i uważałaby to za najbardziej fascynującą czynność na świecie. Co ten chłopak z nią wyczyniał?

– Nie! Tak się nie robi ciasteczek!

Byli od godziny w kuchni, która wydawała się dziwnie pusta, bez plączących się pod nogami domowych skrzatów i gorących dań.

Znaleźli wiele czarodziejskich słodyczy i butelek kremowego piwa, ale Rose nie była zadowolona. Miała ochotę na zwykłe czekoladowe ciasteczka. Razem postanowili je upiec.

Stanęli wokół czarnej wysepki, tuż przy piekarnikach, zgromadzili wszystkie potrzebne składniki oraz przyrządy kuchenne i ruszyli do boju.

Weasley miała niezły ubaw z Malfoy'a. Okazało się, że młody arystokrata nigdy nie gotował! Teraz robiła mu szybki kurs.

Wspaniale się bawili. Byli cali w mące i czekoladzie, ale to ich nie obchodziło. Stali bardzo blisko siebie, wciąż muskając się łokciami.

– Stop! Jajka dodajesz bez skorupek! – Rose próbowała zachować powagę i być cierpliwym nauczycielem, jednak niewiedza Scirpiusa przerażała ją i okropnie śmieszyła. – Taak... Teraz dosypujesz cukru i wrzucasz masło. Zaklęciem miksujemy.

Podczas gotowania rozmawiali na wiele tematów. Rosie miała wrażenie, że poznaje zupełnie nowego człowieka. Nigdy nie widziała go aż tak wyluzowanego jak teraz, gdy był roześmiany i brudny.

– A może ja lubię takie chrupiące, co? – Drażnił się z nią.

– A może przyznasz się, że jesteś kulinarną ofermą, co? – Zbliżyła się do niego powoli, wspięła na palcach i umazała jego brodę czekoladą. – A masz!

Zaśmiała się i już chciała wrócić do pieczenia, lecz Scorpius ją zatrzymał. Przyciągnął dziewczynę delikatnie do siebie, jakby była bardzo kruchą istotą i spojrzał prosto w oczy.

Rose umarła. Umarła i poszła do nieba. To niemożliwe, by serce mogło bić aż tak szybko! Logika, Rosie. Logika. Co mówi nauka? Powinna zaraz dostać zawału albo jakiegoś wylewu... Bała się, że Scorpius wyczuje jej przyśpieszony puls. Będę odważna. Jestem Gryfonką! To tylko najwspanialszy facet na ziemi...

Wyjął spinkę, przytrzymującą rudowłose pukle. Jedną rękę położył na talii, a drugą włożył w gęste włosy. Od zawsze o tym marzył. Dziewczyna objęła go za szyję... Patrzyli sobie przez cały czas w oczy. Później Scorpius powoli zaczął się nad nią pochylać, jakby dając jej czas do namysłu.

Do cholery z rozsądkiem i logiką! – pomyślała. Wyszła na spotkanie jego ustom i już po chwili się całowali.

Ich pocałunek był mocny, ale zarazem delikatny. Badali się nawzajem. Objęli się jeszcze mocniej. Całowali się coraz namiętniej, a później... zwolnili... Zaczęli się sobą rozkoszować i dopiero, kiedy zabrakło im tchu, rozłączyli wargi.

Stali wciąż razem spleceni, tocząc walkę o oddech. Powiedzieli jednocześnie:

– Wow!

I roześmieli głośno.

Wrócili do pieczenia, ale wyglądało to zupełnie inaczej. Wciąż chichotali, wykradając sobie pocałunki i genialnie się bawiąc.

Ciastka niestety spalili. Trzeba było ich pilnować, a nie się całować. Dzieci teraz tak szybko dorastają...

~~*~~*~~*~~

– Ciii... – Znów chichot. – Bo obudzimy naszą małą wariatkę...

– Ej! Nie mów tak na nią. – Czyżby Amy broniła Nory...? – Jest przyjaciółką Jamesa. Gadałam z nim ostatnio o niej. – Skrzypnęło łóżko. – Wiesz... trochę byłam o nią zazdrosna. Wciąż spędzali razem czas i w ogóle. Jak bardzo się myliłam! Merlinie! Pomóż mi z tym zamkiem! Chyba się zaciął... Dzięki. To na czym ja skończyłam...? A! Okazało się, że Nora traktuje go tylko jak przyjaciela. W sobotę gadała z Jamesem i wypytywała o nasz związek, i w ogóle... No wiesz. Tak jak normalna przyjaciółka. A zresztą... – Zabini wstrzymała oddech. – No, porównaj ją ze mną! Nie ma szans.

Auć... Zabolało... Kompleksy dziewczyny po tym weekendzie diametralnie wzrosną. Najpierw James, teraz jego dziewczyna...

Przez chwilę nic nie mówiły, przebierając się i wpadając po drodze na każdy możliwy przedmiot. Nora nic nie widziała zza zasłoniętych kotar, ale słuch miała bardzo dobry.

– Na stopę hipogryfa, ile ja wypiłam? – Któraś z dziewczyn jęknęła. – Martwię się, bo widzę, jak faceci na nią reagują. Wiesz, że Mike próbował zaprosić ją na randkę? Każda dziewczyna marzy o tym przystojnym ścigającym, a ona dała mu kosza!

Wcale jej nie zaprosił! Zapytał się po treningu, czy miałaby może ochotę na kawę w sobotę, a ona mu wtedy powiedziała, że nie pije kawy i wróciła do zamku. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Była pewna, że tylko o kawę.

– E tam! Mike mnie nie interesuje. Ja złapałam innego gracza... Słodkie merliniątka! Dzisiaj był niesamowity! Wiedziałam, że ta czerwona sukienka to dobry wybór. Nie mógł rąk przy sobie utrzymać! Uwierz mi, nawet przez moment nie pomyślał o Zabini.

Czy one mogą się zamknąć? Niektórzy ludzie musieli wstać rano do szkoły... Nie miała także ochoty na słuchanie o miłosnych przeżyciach Pottera.

– Widziałam, widziałam... – To musiała być Andy. Miała charakterystyczny akcent. – A co do Nory... Ona jest zbyt niewinna, ale to dobrze. Do naszej ligi wiele jej brakuje. Czasami krew mnie zalewa, gdy widzę ją i Freda... – O. Ciekawe. Czyżby nieodwzajemniona miłość? – Myślisz, że oni ze sobą kręcą?

– Szybciej śnieg zacznie padać w lipcu, niż Eleonora Zabini będzie z kimś kręcić... – Zobaczymy. To będzie chyba bardzo mroźne lato...

Dziewczyny jeszcze chwilę pogadały i poszły spać.

Nora spojrzała na budzik i jęknęła w duchu. Piąta rano! Kiedyś się na nich zemści. A ona je lubiła! Okazały się zwykłymi zołzami. Przykre. Musiała w końcu się nauczyć, że nie może tak szybko obdarzać zaufaniem innych ludzi.

Przekręciła się na drugi bok i znów wpadła w ramiona Morfeusza.

~~*~~*~~*~~

Chyba wszyscy uczniowie przyszli na poranny posiłek na ostatnią chwilę. Kac niektórych osób był widoczny nawet z drugiego końca sali. Nauczycielskie miny wyrażały zdezorientowanie. Przespali spokojnie całą noc i mieli pewność, że gdyby urządzono jakąś nielegalną imprezę, to by ją usłyszeli... Nawet jakby rzucono zaklęcia wyciszające, to ich instynkt nauczycielski powinien to wyczuć! Nie chcąc przyznać się do porażki, zignorowali tę sprawę.

Tymczasem przy stole Gryffindora...

– Moja głowa! Merlinie... Nigdy więcej alkoholu... – jęknął Fred i położył się na blacie. – James... A jak tam z tobą, brachu?

– Masakra. Chyba mi usta spuchły. Ale było warto. – Uśmiechnął się w rozmarzony sposób.

Albus, który postanowił dzisiaj zjeść śniadanie z rodziną, mruknął:

– Ja się kiedyś zabiję. Naprawdę. Tyle dziewczyn w rodzinie, które trzeba ochronić... Można zwariować!

– Em... No właśnie, Al... Dziękuję za pomóc. Gdyby nie ty, to pewnie z tym chłopakiem na całowaniu by się nie skończyło. – Molly cmoknęła kuzyna w policzek.

– Ta... Dzięki – powiedziała trochę niemrawo Domie.

– Dlaczego nas to ominęło, Hugo? – Lily była wściekła. Miała na nazwisko Potterem. Powinna tam być!

– Bo jesteśmy jeszcze za młodzi na takie rzeczy. – Hugo nawet nie podniósł głowy znad książki. – Jeszcze nadejdzie nasz czas. Widział ktoś dzisiaj Norę lub Rose? Nie przyszły na śniadanie.

Wszyscy zamilkli i zaczęli się zastanawiać, gdzie podziały się te dwie Gryfonki...

~~*~~*~~*~~

– Scorpius... Cicho bądź...

Ukrywali się w starej klasie. Znaleźli sobie miejsce do... całowania. Chyba się od siebie uzależnili.

– Nie mogę, Rosie... – Zachichotał pod nosem i cmoknął ją w czoło. Po chwili spoważniał. – Co my zrobimy?

Rose westchnęła głośno.

– Nie mam pojęcia... Nie mam pojęcia... – Wtuliła się w niego mocno. – Mój ojciec cię zabije, jak się dowie. Cała rodzina będzie przeciwko nam!

– U mnie będzie tak samo. Nie jesteś czystej krwi... A zresztą, Malfoy'owie nienawidzą Weasley'ów od pokoleń...

– Musimy się na razie ukrywać. W Hogwarcie zawsze znajdzie się jakaś przyjazna duszyczka, która może poinformowała nasze rodziny... – Spochmurniała i spuściła głowę.

– Ej. Nie martw się. – Uniósł jej brodę do góry i spojrzał w oczy. – Mi to nie przeszkadza. To nawet lepiej. Będziesz tylko moja.

Pocałunkiem przypieczętował te słowa.

~~*~~*~~~*~~

Nie poszła na śniadanie. Dlaczego? Nie miała ochoty oglądać swoich przyjaciół. Jeśli nadal mogła ich tak nazywać...

Wczorajsza sytuacja zabolała ją. Chyba była zbyt wrażliwa. Wiedziała, że to głupie, ale nie potrafiła wyrzucić z głowy słów dziewczyn z pokoju. Jeszcze to, że nikt się nią nie zainteresował... Było to egoistyczne zachowanie, ale miała to gdzieś. Oni ją mogą zignorować, więc ona też tak zagra.

Dumnym krokiem poszła na dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami. Przeszła obok Jamesa, Amy i Freda nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem, weszła do sali i usiadła w ostatnim rzędzie obok Notta.

Zdziwiony chłopak uniósł brew, ale nie skomentował tego ani słowem. Przyzwyczaił się do niektórych dziwactw Nory. Zazwyczaj na tej lekcji siedziała z Fredem, ale chyba postanowiła to zmienić. Nie przeszkadzało mu to, bo i tak nigdy nie miał partnera na zajęciach.

Nora powoli zaczęła się wypakowywać. Kątem oka zauważyła Freda i Jamesa. Weasley jej nie dostrzegł; jak chciała to potrafiła być niewidoczna. Usiadł na ich stałym miejscu. Zerknął na drzwi, a później na wolne miejsce obok siebie, jakby chciał, żeby się tam zmaterializowała jego przyjaciółka. Ale nic z tego.

Albert Nott z rozbawieniem przyglądał się dziewczynie, która skuliła się na krześle.

– Albo wstydzisz się ze mną siedzieć albo bardzo nie chcesz być zauważona przez Freda.

– To drugie. – Znów zanurkowała pod stolik, gdyż chłopak spojrzał w ich kierunku. – Czemu miałabym się wstydzić, co? Jesteś spoko.

Zaśmiał się pod nosem w niezbyt radosny sposób.

– Cała szkoła myśli inaczej... Jestem zły itd. Ostatnio słyszałem nawet plotkę, że zostałem przemieniony w wampira i dlatego nigdy z zamku nie wychodzę. Idioci.

W końcu Nora skupiła na nim uwagę. Do klasy wszedł znienawidzony przez nią profesor Masterss i rozpoczął lekcje.

– Wampir? – Zmierzyła go spojrzeniem. – Z tymi włosami to raczej wilkołak.

Ręką Notta od razu powędrowała do jego czarnych kłaków, które przygładził.

– Co jest z nimi nie tak?

– Trzeba je przyciąć. Są już za długie i wpadają ci do oczu.

Chłopak prychnął pod nosem.

– Sama się przytnij. – Tylko żartował. Miała genialne włosy. Nauczyciel spojrzał na nich karcącym wzrokiem, więc zniżył głos do szeptu. – O co chodzi z Fredem? Czemu nie chciałaś z nim usiąść? Uwierz, domyśliłem się, że nie chodzi tutaj o moją wspaniałą osobę...

– Pewnie wiesz o wczorajszej imprezie... – zaczęła. Masterss nadal ględził o jakichś nieistotnych sprawach i opowiadał anegdotki ze swojego życia, więc nie musieli jeszcze uważać.

– O tej, na której była praktycznie cała szkoła...? Ta. Coś mi się obiło o uszy, ale mnie nie zaproszono, więc nie poszedłem. Jak było? – Zobaczył nietęgą minę koleżanki. – O proszę. Czyżbyś także należała do grona ofiar losu, które nie dostały zaproszenia? Biedna Nora. – Cmoknął z udawanym współczuciem.

– Weź nic nie mów! Nie chciałam tam iść. Nic mnie nie obchodzi ta impreza. Po prostu myślałam, że moich przyjaciół bardziej przejmie mój los i to, że mnie nie było, a oni mieli to w czterech literach. Teraz ja dopłacę im się. Dlatego ich unikam. Nie powinnam się przejmować, ale... Głupie to, co? Jestem strasznie niedojrzała.

Nott przez chwilę nic nie mówił, jakby potrzebował więcej czasu do namysłu. Nachylił się nad dziewczyną, przytrzymując przy tym wzrok Jamesa i Freda, szepnął:

– Umiesz liczyć? Licz na siebie. Tego mnie życie nauczyło. Nikomu nie ufaj, bo później ludzie tylko cię ranią. Miłej lekcji, Zabini.

~~*~~*~~*~~

Po eliksirach miała godzinę wolnego, którą postanowiła spędzić w sowiarnii. Miała ważny list do napisania.

James i Fred chcieli ją zaczepić, ale musieli iść na numerologię.

Nora postanowiła zajrzeć jeszcze do dormitorium.

Szła smętnie, powłócząc nogami przez korytarze Hogwartu. Uczniowie mijali ją w biegu, śpiesząc się na swoje lekcje.

Śmieszna sprawa. Teraz prawie w ogóle nie zwracała uwagi na tłum. Była zbyt przytłoczona swoimi myślami i uczuciami.

Lubiła ten zamek. Hogwart skrywał wiele tajemnic...

Ostatnio na czwartym piętrze potknęła się i wpadła na gobelin, przedstawiający Ryszarda Ogromnego. Myślała, że za plącze się w materiał i osunie po ścianie, ale tak się nie stało. Za gobelinem... znajdowała się pusta przestrzeń. Wpadła do jakiegoś korytarza. Chciała to zbadać, ale się przestraszyła, że coś zepsuła i uciekła. Później rozmawiała o tym z Jamesem, który ją wyśmiał i obiecał, że odkryje przed nią sekrety starego zamku...

Zrobiło jej się gwałtownie smutno. Teraz pewnie nie było szans, że spełni obietnicę...

,,Nora, jesteś idiotką. O co ty się niby gniewasz?"

Nie znała odpowiedzi na to pytanie.

Pogrążona w myślach, nie patrzyła przed siebie. Bardzo ją zainteresowała posadzka. Była taka... kamienna i w ogóle. Bardzo, bardzo interesująca.

Nagle poczuła dziwne zimno. Zadrżała i odskoczyła do tyłu.

Wpadła na ducha.

Zjawa prezentowała się wyjątkowo osobliwie. Za życia był to pewnie bogaty, zrzędliwy, stary człowiek. Teraz w barwie białej, z wytrzeszczonymi oczami i zniszczonymi ubraniami nie wyglądał za dostojnie. Niskiego, prawie karłowatego, wzrostu z brzuchem przypominającym beczkę, którą ktoś nieumiejętnie do niego doczepił. Posiadał też sumiego wąsa i wielką brodawkę, która zapewne żyła i miała się dobrze. Nora nadałaby takiemu potworowi imię i szyłaby mu ubranka.

Duch zmierzył ją wściekłym spojrzeniem. Nora stwierdziła, że wypadałoby go przeprosić.

– Em... Panie duchu... Zechce mi pan wybaczyć moją nieuwagę? Nie chciałam na pana wpaść... – powiedziała w uroczysty sposób.

Zjawa zacmokała, w dziwny sposób przypominając prosiaka i złapała się za brzuch.

– Co za miła młoda dama! Nie każdy by mnie przeprosił w dzisiejszych czasach. – Zaśmiał się do niej oczami, które były podobne do żuków. – Gdzie panienka się wybiera? Może zabawić panią rozmową? Pewnie się pani zastanawia, kim jest ten przystojny mężczyzna, na którego pani wpadła... – Tak, mówił o sobie. Obrzydlistwo. Mogła wszystko powiedzieć o jego urodzie, ale na pewnie nie to, że był przystojny. – Kanclerz Danielle de la Plumple. Do usług. – Ukłonił się.

– Miło mi. Eleonora Zabini. Uczennica. – Dygnęła niezdarnie. – Idę do mojego dormitorium, a później do sowiarnii. Muszę napisać list. – Zaczęła iść dalej w towarzystwie ducha.

– Hm... Nie wyglądasz jak uczennica.

– Nie...? No cóż... Mam szesnaście lat, ale podobno wyglądam młodziej.

– W żadnym wypadku! Jesteś zdrową dorodną dziewczyną. – Posłał jej trochę szczerbaty uśmiech. – Masz idealną budowę ciała do baletu albo do jeździectwa.

– Kiedyś tańczyłam, jak byłam mała. Ale musiałam zrezygnować. Rozpoczęły się moje problemy społeczne... Nie mogłam wytrzymać towarzystwa innych małych dziewczynek.

Kanclerz zrobił zmartwioną minę.

– To jakaś choroba? Nie wyglądasz na chorą osobę.

– W pewnym sensie tak. Chodziłam na terapię przez wiele lat. Chyba trochę mi pomogła.

– O, to bardzo dobrze. – Przejechał dłonią po wąsie. Minął ich inny duch, który się im skłonił i poleciał dalej. – A mogę wiedzieć, dlaczego jesteś taka smutna?

Nora westchnęła przeciągle.

– Zawiodłam się trochę na przyjaciołach. Chyba nic ich nie obchodzę...

– Niemożliwe! Taka miła dziewczynka, jak ty, miałaby być ignorowana przez swoich najbliższych? Niemożliwe! Wybacz im.

– Co? – Spojrzała oszołomiona na swojego towarzysza. – Dlaczego miałabym to zrobić?

– Są dla ciebie ważni, tak? – Kiwnęła głową. – Wybacz im. Życie jest za krótkie, by odrzucać przyjaciół. Wiem, co mówię... – Zrobił bardzo zbolałą minę.

Współczuła mu. Wpadła na pomysł.

– Lubisz muzykę? – Spojrzała na niego z błyskiem w oczach.

~~*~~*~~~*~~

– Brawo! Brawo! Niesamowite. Dziękuję ci bardzo. – Duch miał łzy w oczach.

Nora skończyła właśnie grać dla niego na skrzypcach. Znajdowali się w sowiarnii, gdzie nad ich głowami wciąż przelatywały ptaki. Pomieszczenie wydawało się być bardzo brudne, ciekawe od czego (?), ale przytulne.

Odłożyła skrzypce do futerału i wyjęła z torby pióro wraz z pergaminem.

Przysiadła na parapecie i zaczęła pisać.

,,Drogi Blaise!"

– Hm... Jakby to napisać... – mruknęła do siebie, przygryzając końcówkę pióra.

Plumple przyleciał do niej.

– Co panienka chce przekazać?

– Chcę w subtelny sposób wydobyć z mojego opiekuna informacje o bliznach, które posiadam.

– Masz blizny i nic o nich nie wiesz?

– No... Nie widzę ich ani nie czuję...

– Hm... Hm... Gdzieś kiedyś o takim przypadku słyszałem... – Zadumał się i poleciał na drugi koniec pomieszczenia.

Westchnęła, związała włosy w koka i zaczęła pisać.

,,Drogi Blaise!

Jak się masz? Co słychać? Radzisz sobie beze mnie? Mam nadzieję, że nie jesz codziennie syfiastego jedzenia... A jeżeli jesz, to przestań w tym momencie! Gruby będziesz i żadna na ciebie nie poleci...

Jak ja sobie radzę? Całkiem dobrze. Mam fajnych znajomych. Podoba mi się nauka. Jestem najlepsza w klasie z transmutacji. Możesz być ze mnie dumny.

Proszę, przyślij mi jakieś mugolskie słodycze! Marsy, pieguski itd. I coca-colę. Błagam. Mam już dość niebezpiecznych przekąsek.

Jest jeszcze jedna sprawa, która nie daje mi to spokoju. Dostałam się do drużyny Qudditcha i ostatnio, jak przebierałam się przy koleżance... Ona coś zauważyła. Na mojej skórze. Czy wiesz, dlaczego mam blizn..."

Nie mogła skończyć tego zdania. Dłonie zaczęły jej się niebezpiecznie trząść. Wypadło jej pióro z ręki. Nagle poczuła palący ból na swoim brzuchu. Bolało tak, jakby ktoś przyłożył ogień w miejscach, gdzie miała blizny.

Padła na podłogę. Próbowała jeszcze zawołać do Plumpla, ale nie miała na to sił. Po chwili nie czuła już niczego. Pochłonęła ją ciemność...

*post edytowany*

Zrobiłam tak samo, jak w przypadku wcześniejszego rozdziału. Zamiast napisać od nowa, wniosłam drobne poprawki i już z większością rozdziałów tak będzie :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro