Rozdział 9 część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Naga prawda

Mimo obietnic złożonych profesor Wardrobe, Nora nie potrafiła zapanować nad nerwami. Musiała porozmawiać z ojcem. Chodziła na zajęcia, odrabiała lekcje, spędzała czas z przyjaciółmi, ale rozbiła to automatycznie. Do niczego nie potrafiła się przyłożyć. Odżyła tylko na dodatkowej transmutacji. Funkcjonowała tak aż do niedzielnego poranka...

Wstała wyjątkowo wcześnie. Po cichu, żeby nie obudzić swoich wrednych współlokatorek, ubrała się w niebieski sweter i czarne dżinsy. Załatwiła jeszcze poranną toaletę, związała włosy w luźnego koka i wymknęła się z pokoju. Postanowiła pójść na wczesne śniadanie.

Dzień Wizyt miał się rozpocząć w samo południe. Rodziny zostaną powitane na dziedzińcu, a później wszyscy będą mogli się przejść po błoniach albo spędzić czas w Wielkiej Świetlicy.

Albus i Nora całą sobotę zastanawiali się, co dziewczyna powinna powiedzieć opiekunowi, o co się zapytać. Odsunęli od tej sprawy resztę grupy. Może nieświadomie, ale to zrobili. Największe zaufanie mieli do siebie. Reszta mogła im tylko przeszkadzać... W końcu ustalili, że Potter ukryje się pod peleryną niewidką i będzie przysłuchiwał się rozmowie, a w razie potrzeby pomoże.

Weszła do świecącej pustkami Wielkiej Sali. Nikt normalny nie wstawał o takiej porze w niedzielę. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zauważyła dwóch nieznanych Ślizgonów, jedną Krukonkę, jedną Puchonkę i dwóch Gryfonów –chłopczyka z drugiej klasy i dziwnie znajomego chłopaka...

Podeszła radosnym, wręcz tanecznym, krokiem do stołu i siadła koło Chrisa. Jakoś przy nim czuła się niezwykle pewna siebie lub przynajmniej próbowała taka być.

– Cześć – powiedziała głośno i nałożyła gofra na talerz. – Nie wiedziałam, że z ciebie taki ranny ptaszek.

– A. To ty – mruknął z niezadowoloną miną. – Unikam tłumów i idiotów.

– To tak samo jak ja. – Nie wiedziała, dlaczego miała taki dobry humor. Posępna mina Cormaca działała na nią motywująco. Chciała poprawić mu humor. – Jak się spało?

Chłopak obserwował, jak nakłada tonę owoców i bitej śmietany na biednego gofra.

– W miarę dobrze. Już mnie nie dręczą tak koszmary.

– I to moja zasługa, co? Wiem. Jestem niesamowita. Nie musisz dziękować. – Puściła mu oczko i wgryzła się w smakołyk. – Nie jesz już? – Wskazała na jego pusty talerz.

– Straciłem jakoś apetyt. – Patrzył z obrzydzeniem na jedzącą dziewczynę. – Co ci zrobił ten gofr, że go tak męczysz? A w ogóle nie powinnaś dbać o linię jako dziewczyna lub coś?

– Czy sugerujesz, że jestem gruba? – Uniosła brew i oblizała palce. – Jakbyś chciał wiedzieć, to należę do naszej wspaniałej drużyny i chodzę w tygodniu na kilka treningów. Czasami też biegam rano. A zresztą mam tak wspaniałą przemianę materii, że mogę jeść, ile chcę, a i tak nie tyję. – Wyszczerzyła się promiennie. – Poza tym, to jest pyszne! Chcesz gryza?

– Nie dzięki. Chyba sobie zrobię kanapkę.

Obserwowała, jak w skupieniu idealnie smaruje kromkę chleba masłem, kładzie na nią listek sałaty, który pięknie oskubał i na to szynkę. Duuużo szynki – Scooby–doo byłby z niego dumny. Zadowolony ze swoich efektów, choć wciąż skrzywiony na twarzy, uniósł kanapkę do ust.

Nora prychnęła pod nosem.

– Co? – zapytał z pełnymi ustami.

– No po prostu musiałeś wziąć szynkę. Musiałeś! – wykrzyknęła oburzona. – Ja nie wiem, co jest z tymi facetami. Myślą, że jak zjedzą szynkę, to będą bardziej męscy? A co z serem? Przed tobą leży cały jego półmisek. Ser nie jest już taki dobry?

– Co ja baba jestem, żeby ser jeść? Skąd ta refleksja na temat mięsa? – Nie nadążał za tą dziewczyną.

– Moi przyjaciele, James i Fred, jedliby tylko mięso. Zawsze się z nimi kłócę na ten temat.

Christopher gwałtownie się wyprostował i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.

– James? Jak James Potter? – Przytaknęła. – Przyjaźnisz się z tym kretynem? Chyba naprawdę jesteś idiotką.

Chciał już wstać od stołu i odejść, ale złapała go za rękę.

– Czekaj! Co masz na myśli? – zapytała zdziwiona. – Przestań mnie obrażać. James jest w porządku, choć przyznaję, że bywa wkurzający.

Chris prychnął gniewnie, ale został na miejscu.

– Mogę wiele rzeczy powiedzieć o Jamesie, ale na pewno nie to, że jest w porządku.

– Ale dlaczego? – Nie zdawała sobie sprawy, że tych dwóch coś łączyło. Próbowała pochwycić spojrzenie Chrisa, ale ten z uporem wpatrywał się w stół.

– Przyjaźniliśmy się w dzieciństwie – zaczął cichym głosem. – Nasi dziadkowie mieszkali blisko siebie, więc spędzaliśmy masę czasu razem. Byliśmy jak bracia. Pewnego dnia dołączył się do nas Fred i wszystko się zmieniło. Nie pamiętam, o co dokładnie poszło. Potter zaczął być zazdrosny o mnie i Weasley'a. Bardzo dobrze się dogadywaliśmy; lepiej niż z nim. James wywołał kłótnię i naopowiadał kłamstwa na mój temat i zakończył przyjaźń. – Chłopak wzdrygnął się i kontynuował. – Rok później poszedłem do Hogwartu i był to najwspanialszych okres w moim życiu. – Jego twarz wyrażała skupienie; zanurzył się w krainie wspomnień. – Miałem masę znajomych, kolegów. Później przyszedł Potter... W skrócie: zniszczył mi życie, ukradł prawie wszystkich przyjaciół, rozpowiedział plotki. Od tego czasu jest moim największym wrogiem. Dlatego nie dziw się, że go nie wielbię tak jak wszyscy.

Nora była w szoku. Nigdy nie przypuszczałaby, że James mógłby coś takiego zrobić. Współczuła Chrisowi. Teraz rozumiała te dziwne spojrzenia rzucane mu na korytarzu lub to jak cały Pokój Wspólny zamierał, gdy pojawiał się na horyzoncie. Myślała, że to przez jego postawę, która mówiła: ,,Odwal się ode mnie cały świecie! Jestem groźny i samotny. Wrrr...". Od czasu ich Jeziornego Spotkania zaczęła zwracać na niego większą uwagę. Może podświadomie widziała w nim dawną siebie – samotną, bez przyjaciół – i dlatego chciała mu jakoś pomóc.

– Christopher... Ja... – Próbowała jakoś go pocieszyć, ale nie miała pomysłu, co powiedzieć. – Nie wiedziałam. Przykro mi. – Położyła mu dłoń na ramieniu. Brzmiało to pusto i bez wyrazu, ale naprawdę tak czuła.

– Ta. Nikt nie wie. Po prostu mnie nienawidzą i tyle. Można do tego przywyknąć. – Przewrócił oczami i ukrył się za maską niezadowolenia.

– Nie! Nie można! To jest okrutne – zaprotestowała pośpiesznie. – Z kim się teraz zadajesz w szkole?

– Mam dwójkę przyjaciół, ale oni są poza szkołą i oni w zupełności mi wystarczają. A teraz wybacz. – Wstał od stołu. – Skończyłem swoje śniadanie. Do zobaczenia, Eleonoro.

– Trzech! – krzyknęła za nim.

– Co trzech? – Spojrzał na nią jak na wariatkę.

– Masz teraz trzech przyjaciół i to w dodatku jednego w szkole. A jestem nim ja. – Wyszczerzyła do niego zęby.

Chyba ujrzała cień uśmiechu w kącikach cienkich warg. Poczuła przypływ satysfakcji. Mogła tak zaczynać każdy dzień.

Czy to świat się zmienia, czy to tylko ona? Miesiąc temu nie miałaby odwagi na taką rozmowę sam na sam z przystojnym, trochę niemiłym, ale starszym chłopakiem...

Została sama przy stole i odłożyła gofra. Mina jej zrzędła. To dopiero początek ciężkiego dnia. Teraz musiała mentalnie przygotować się na spotkanie z Blaisem.

~~*~~*~~*~~

– Oddychaj. Spokojnie. Będzie dobrze.

Nora stała na dziedzińcu razem z resztą uczniów szkoły. Albus, schowany pod peleryną, próbował ją uspokoić.

Miała mieszane uczucia co do Dnia Wizyt. Czuła dziwny niepokój. Wiedziała, że ojciec wiele przed nią ukrywał, ale... zawsze ignorowała swoje obawy. Ufała Zagbiniemu. Bała się, że dzisiejszy dzień może wszystko zmienić. Blaise czasami miał swoje humorki... ale musiała się dowiedzieć. Uczepiła się przekonania, że wszystko jej wyjaśni i że znów będą szczęśliwi.

Skupiła się na swoim przyjacielu. Znali się krótki czas, ale miała wrażenie, że jest to znajomość na całe życie. Kiełkowała w niej nadzieja, że tym razem się nie myli. Zazwyczaj nie potrafiła rozróżnić, kogo mogła traktować jak przyjaciela, a kogo jako wroga. Chciała ufać każdemu. Obawiała się, że naiwność i łatwowierność, kiedyś bardzo ją zranią. Obiecała sobie, że będzie bardziej uważała.

– Al? A ty nie chcesz się spotkać z rodziną? – Poczuła się jak skończona egoistka. Tak bardzo bała się dzisiejszego dnia, że zapomniała, iż on też ma bliskich, którzy na niego czekają. – Fred mówił, że ma przyjechać spora brygada – zapytała cicho. Musiała uważać, by nie odkryto, że mówi sama do siebie. Nikt raczej nie wpadnie, że to super tajna misja ninja i że jeden z agentów ukrywa się po peleryną niewidką.

– Żeby wujostwo mogło jechać mnie za to, że jestem w Slytherinie? Nie dzięki. – Westchnął ciężko. – Później, na spokojnie zobaczę się tylko z rodzicami. Zresztą... James będzie gwiazdorzył jak zwykle. Nie chcę być do niego wciąż porównywany. Nie jest fajnie być czarną owcą. – Nie widziała go, ale potrafiła wyobrazić sobie, że chłopak skrzywił się w tym momencie.

Chciała już jakoś pocieszyć Ala, ale powstało zamieszanie, ponieważ rodziny przybyły.

Norze szczęka opadła. Z jakiegoś dziwnego i niezrozumianego powodu na dziedziniec wjechał czołg. Wielki, czerwony, lśniący nowością pojazd z brokatowymi gąsienicami. Dźwięk jego silnika zagłuszył wszelkie rozmowy.

– Czołgiem przyjechali? – Albus zaśmiał się Norze do ucha. – Ostatnim razem miniaturowym samochodzikiem klauna. Robią postępy.

Pojazd zatrzymał się. Profesor Longbottom wspiął się na niego i otworzył właz, a później pomagał wysiadać pasażerom.

Niesamowite, ile osób pomieścił. Po kolei wychodzili ojcowie, którzy taszczyli prezenty, matki z jedzeniem, babcie i dziadkowie, ciocie i wujkowie, a później masa rudzielców i czarnowłosy mężczyzna, na widok którego wszyscy wstrzymali oddech. Harry Potter we własnej osobie.

– Witaj w moim świecie – burknął Al.

A na końcu... On. Blaise Zabini.

Wydawał się Norze jakiś... inny. Bledszy niż zwykle i surowszy na twarzy. Był ubrany w swój typowy, elegancki sposób. Czarne spodnie, błękitna koszula, granatowa marynarka i wypolerowane buty. Rozglądał się z niepokojem. W końcu jego wzrok padł na nią. Nora uniosła dłoń, żeby mu pomachać, ale on już się do niej przedzierał przez tłum.

– Nora! – Porwał ją w ramiona, a z niej odeszło początkowe napięcie. To był Blaise. Tak jak zwykle pomoże we wszystkim. – Jak się czujesz? Jakieś objawy? – zapytał z niepokojem.

Zmarszczyła czoło. Dopiero po sekundzie zorientowała się, o co mu chodziło. Myślał, że zacznie ,,fiksować" w tak wielkim tłumie. Ale już nie miała z tym tak wielkiego problemu. Przyzwyczaiła się do tłoku panującego w Hogwarcie.

– Pewnie mi nie uwierzysz, ale to już na mnie nie działa. – Zaśmiała się radośnie i złapała go za dłoń. – Chodź. Musimy porozmawiać.

Zaczęli wchodzić za tłumem do zamku. Po chwili siedzieli w Wielkiej Świetlicy, w ukrytym przed wzrokiem reszty kąciku.

– No dobrze... – Zamieszkała łyżeczką w herbacie i upiła łyk. Czuła Albusa, który przysiadł na kanapie obok niej. Spojrzała na siedzącego naprzeciwko opiekuna. – Co u ciebie słychać?

– Co u mnie słychać? Lepiej mów co u ciebie! Wydajesz się... – Zmierzył ją spojrzeniem. – Inna.

– Jestem inna. – Posłała mu delikatny uśmiech. – Otworzyłam się na ludzi w końcu. Nie mam już ataków paniki ani halucynacji. – Poczuła, jak Al drgnął po tych słowach. Nigdy mu nie mówiła dokładnie o swoich przypadłościach. – Jestem normalna. – Wzruszyła ramionami.

– Hm... Nie byłbym tego taki pewien. – Blaise przybrał zatroskaną minę. – W ostatnim liście wspomniałaś o jakichś bliznach... Skarbie, ty nie masz żadnych blizn. – Uśmiechnął się do niej w sztuczny sposób.

Zmarszczyła brwi. Nie sądziła, że zacznie mówić o tym tak bezpośrednio. Myślała, że będzie musiała podstępem wydobyć z niego informacje.

– Mam! Znaczy, ja ich nie widzę, ale moja koleżanka je zauważyła. – Podejście Numer Jeden. – Jak się na tym skupię, to mogę je wyczuć. Pokazać ci...? – Chciała podciągnąć bluzkę, ale złapał ją gwałtownie za rękę.

– Nie. Ty NIE masz blizn. – Mówił w tak przekonujący sposób, że prawie mu uwierzyła. – Znów musiałaś mieć halucynacje. Brałaś swoje leki regularnie?

– Eee... – Nienawidziła tych pigułek. Po nich nie mogła się na niczym skupić.

Od razu odgadł. Znał Norę na wylot.

– No właśnie! Dziwisz się, że jakieś blizny widzisz? Problem jest w tobie, kochanie. Umówiliśmy się, że będziesz brała te leki.

Nora czuła się coraz bardziej niepewnie. Sama z siebie zaczynała wierzyć we wszystko, co mówił Blaise, choć wiedziała, że to nie może być prawda.

– Ale moja koleżanka... – spróbowała ponownie.

– Ją pewnie też wymyśliłaś – prychnął. Wyprostował się w fotelu i spojrzał na nią za splecionych palców. – No cóż. Nie ma rady. Idziemy do dyrektorki. – Wstał na równe nogi i złapał ją za nadgarstek.

– Nie! – wyrwała się. Spróbowała zachować spokój. – Jeszcze rozmawiamy. – Podejście Numer Dwa. – Może to jakieś zaklęcie.

– Naprawdę w to wierzysz? – Wywrócił oczami i wrócił na swoje miejsce. – No dobrze. Kto miałby je rzucić?

Nie wiedziała, czemu był taki okrutny. Ranił ją każdym słowem. Czuła się, jakby złapał pewność siebie dziewczyny i rozgniótł eleganckim butem. Zachowywał się jak nie on.

Podejście Numer Trzy.

– Nie wiem... – szepnęła. – Myślałam, że może ty...

– Ja, co? – warknął na nią.

– Może wiesz? – dokończyła ze łzami w oczach.

Nie przypominał jej Blaise'a. Nie wiedziała, kim był ten człowiek. Na pewno nie jej ukochanym ojcem.

– Wiem tylko, że masz problem i że wracasz do domu.

– Nie... – Pokręciła głową i wcisnęła się w róg kanapy. – Jestem już normalna. Naprawdę.

– Nie wydaje mi się. – Blaise po raz kolejny sięgnął do niej dłonią.

– To mi się nie wydaje. – Właśnie ten moment wybrał Albus, żeby się ujawnić.

Nora zapomniała o nim.  Al stał przy boku dziewczyny i był gotowy bronić przyjaciółki. Wyglądał na starszego z dumnym wyrazem twarzy, peleryną w jednej, a różdżką w drugiej dłoni.

– Z Eleonorą wszystko jest w porządku. Wydaje mi się, że to z panem jest jaki ś problem. Proszę się uspokoić. Musimy dokończyć tę rozmowę. – Od Albusa bił spokój i pewność siebie.

Blaise zdębiał. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, to rozśmieszyłaby ją jego mina.

– Kim jesteś? Dlaczego podsłuchiwałeś naszą rozmowę? I dlaczego niby miałbym posłuchać takiego małolata jak ty? – Opanował się. Znów był w swoim żywiole i próbował wszystko kontrolować.

– Jestem przyjacielem Nory i także widziałem te blizny. Nora poprosiła mnie o pomóc. Hm... – Albus postukał różdżką w brodę, udając, że się zastanawia. – Może dlatego, że moim ojcem jest szef aurorów? Tak. Harry Potter. Jest także obecny na tej sali. O, tam siedzi. – Wskazał na czarnowłosego mężczyznę.

Blaise wstał i spróbował z innej strony. Przybrał profesjonalną postawę.

– Panie Potter, proszę mnie posłuchać. Nora jest bardzo ciężko chora i musi wrócić do domu...

– Nie! Nic jej nie jest. Niech pan siada. Mamy do pogadania. – Dyskretnie wymierzył w niego różdżką.

Zabini zrezygnowany usiadł w fotelu i schował głowę w dłoniach. W końcu przestał udawać.

– Znienawidzi mnie, jak się dowie.

– Zasłużyła na prawdę.

Albus usiadł koło Nory i chwycił ja za dłoń, zaplatając ich palce ze sobą. Eleonora poczuła przypływ siły. Wyprostowała się i otarła łzy.

– Nadal tutaj jestem. A teraz mów. Skąd pochodzę? Kim jestem? Kim? – Z głosu biło zniecierpliwienie i rozpacz. Za długo czekała z pytaniami.

Blaise westchnął i zaczął mówić:

– Znasz tylko część prawdy.

~~*~~*~~*~~

Po wojnie postanowiłem się zmienić. Być dobrym człowiekiem, który postępuje w prawy sposób. Razem ze swoim przyjacielem zapragnęliśmy zwiedzać świat. Byliśmy w wielu miejscach. Widzieliśmy wodospad Niagara, wielkie miasta Stanów Zjednoczonych, Machu Picchu, byliśmy na Madagaskarze, Guanie... Obcowaliśmy z mugolami. To był jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życia.

Wróciliśmy do domu jako inni ludzie. Dobrzy ludzie. Chcieliśmy zbuntować się przeciwko naszym rodzinom. Ożenić się z miłości, a nie przymusu.

Wkrótce potem poznaliśmy dwie piękne dziewczyny, które były najlepszymi przyjaciółkami – czarodziejkę, pochodzącą z czysto-krwistego rodu i zwykłą mugolkę, która wiedziała o magii, tylko dzięki swojej kompance. Były niesamowite. Pełne życia, radosne, kochane i inteligentne. Dla nas – idealne.

Pokochałem Melody Carter od pierwszego wejrzenia. Miała cudowny uśmiech i była prześliczna. Brunetka o szmaragdowych oczach... A jaka mądra! Studiowała matematykę – coś takiego jak nasza numerologia. Chodziliśmy na podwójne randki i poznawaliśmy świat mugoli. Nasza dwójka szybko zakochała się w sobie.

Nasi przyjaciele pobrali się bez problemu jakiś czas później. Jego rodzina szybko ją zaakceptowała ze względu na rodowód. Byliśmy świadkami na ich ślubie. Z Melody także tego pragnęliśmy, chcieliśmy założyć rodzinę.

W końcu powiedziałem rodzinie o ukochanej. Rozpętała się wojna. Nie przyjęli tego dobrze. Byli gotowi nas zabić, byleby żadna mugolka nie splamiła wspaniałego rodu Zabinich. Musieliśmy uciekać.

Przez rok ukrywaliśmy się w świecie mugoli. Nasze miejsce pobytu znali tylko nasi przyjaciele, którzy odwiedzali nas, pomagali, wspierali. Dziewczyny zaszły praktycznie w tym samym czasie w ciąże. Miałem być ojcem; wspaniałe uczucie. Spełnienie wszystkich marzeń.

To stało się w październiku. Mel była w ósmym miesiącu ciąży. Leżała na kanapie z książką, a ja grałem na fortepianie. Chwilę później rozpętało się piekło...

Do pokoju wpadli zamaskowani mężczyźni wraz z moim ojcem. Wiedziałem, po co przyszli. Zacząłem walczyć, ale nie miałem różdżki przy sobie. Nie byliśmy na to gotowi.

Zasłoniłem Melody własnym ciałem, ale nie dałem rady jej ochronić. Było ich za wielu. Pobili mnie i zmusili, bym patrzył na ś-śmierć ukochanej. Wyrywałem się, błagałem, prosiłem, by mnie zabili, a nie ją, ale to nic nie dało. Poderżnęli jej gardło i zaczęli wybijać nóż w ciężarny brzuch. U–umarła, zabita w okrutny sposób. A mój ojciec się tylko śmiał. Stał i patrzył mi w oczy, śmiejąc się. Postanowił mnie oszczędzić, abym pamiętał, co się dzieje ze zdrajcami krwi. Przed wyjściem poinformował mnie, kto nas wydał, a byli to nasi przyjaciele...

Stałem się wrakiem człowieka. Nie mogłem po tym stanąć na nogi. Straciłem dwie ukochane osoby – Melody i nienarodzoną córeczkę. Postanowiłem się zemścić.

Dowiedziałem się, że mój przyjaciel był szczęśliwy i że jego żona urodziła mu piękną córkę. Miał wszystko to, co mi odebrano i to w dodatku z jego winy. Nie mogłem na to patrzeć. Musiałem coś zrobić. Byłem zaślepiony chęcią zemsty. Opracowałem plan.

Pewnej nocy, gdy dziewczynka miała cztery miesiące, włamałem się do ich domu. Byłem zamaskowany; nie mogli poznać mojej tożsamości, choć korciło mnie, by się ujawnić. Aby poczuli to co ja, gdy mnie zdradzili.

Dziewczynka spała spokojnie w swoim łóżeczku. Była taka mała i śliczna. Od początku wiedziałem, że ją pokocham.

Porwałem ją.

Kiedy już wychodziłem z dzieckiem na rękach, mój były przyjaciel wpadł do pokoju. Rozpoczęliśmy pojedynek, podczas którego mała została ranna, ale jakimś cudem udało mi się zwyciężyć. Wyskoczyłem przez okno, zostawiając mojego byłego przyjaciela w kałuży krwi i szkła. Miałem to, po co przyszedłem.

Zaszyłem się, po raz kolejny, w mugolskim świecie. Rzuciłem na dziewczynkę różnego rodzaju zaklęcia. Ukryłem ślady po tamtej pamiętnej nocy. Dziewczynka miała siedzieć w domu i o nic nie pytać. Sprawiłem, że znienawidziła przeszłość. Ale kochałem ją jak własną córkę. Wychowywałem lepiej, niż te arystokratyczne śmieci mogły to zrobić. Dałem jej miłość. Przez wiele lat żałowałem swojego czynu, ale nie mogłem jej zwrócić. Nie mogłem.

Nie nazywasz się Eleonora Zabini.

Nazywasz się Kasjopeja. Ukradłem cię Draconowi i Astorii Malfoy. Jesteś od wielu lat zaginiona i poszukiwana.

A ja jestem przestępcą.

Wybacz mi...

~~*~~*~~*~~

Nora nie mogła w to uwierzyć. Siedziała na popękanej, niebieskiej kanapie w zwyczajnym, wypełnionym ludźmi pokoju koło jej przyjaciela i naprzeciwko obcego człowieka.

Nie znała go.

Jej Blaise Zabini był zawsze uśmiechnięty. Jej Blaise Zabini był kochany i opiekuńczy. Jej Blaise Zabini nigdy nie kłamał. Jej Blaise Zabini pocieszał ją i pomagał ze wszystkim się uporać. Jej Blaise Zabini ocierał zawsze łzy. Jej Blaise Zabini kochał ją, a ona go.

Mężczyzna, który w tym momencie patrzył na nią z rozpaczą, nie był JEJ Blaisem Zabinim. Był kłamcą. Był złodziejem. Był potworem. Był zdrajcą.

Ale nadal go kochała...

Nie wiedziała, co myśleć. Miała mętlik w głowie. To nie mogła być prawda. Teraz ktoś powinien wyskoczyć zza kanapy i krzyknąć, że jest w ukrytej kamerze. ,,Hej, dziewczynko! Dałaś się nabrać! To tylko żart!"

Ale to nie był żaden dowcip. Nigdy nie sądziła, że za tajemniczymi bliznami będzie się krył taki sekret.

Co powinna zrobić? Wrócić do swoich rodziców? Zostać z Blaisem? Ukarać jakoś mężczyznę? Zamknąć go w Azkabanie?

Próbowała zrozumieć... Wybaczyć mężczyźnie... Ale nie potrafiła.

Drgnęła, gdy poczuła dłoń na ramieniu. Spojrzała na Albusa.

Chłopak nie wiedział jak pomóc przyjaciółce. O takich rzeczach nie powinno się dowiadywać z dnia na dzień. W jego zielonych oczach czaił się niepokój i bezradność.

– Nora? – mruknął cicho. – Co robimy?

Siedziała skulona na kanapie, opierając się bokiem o Pottera. Patrzyła na swojego opiekuna.

– Miałeś zamiar mi kiedyś powiedzieć? – zapytała z nienawiścią w głosie.

Postawiła na atak. Miała do wyboru to albo rozpacz. Nie mogła teraz się załamać. Spojrzała mu twardo w oczy.

– Nie. – Blaise spuścił wzrok.

– Jakim cudem nikt się nie zorientował? Jak? Ktoś musiał zauważyć, coś podejrzewać! Musiałeś być głównym podejrzanym! – Nie mogła wytrzymać. Miała tego wszystkiego dość. Ale musiała dowiedzieć się wszystkiego. – Jak mnie ukryłeś?! – podniosła głos.

– Jest pewne zaklęcie... Klątwa Havlynga. Bardzo stara magia. Używali ją zbiegowie, aby zmylić trop. Bardzo mroczna i potężna magia. – Przełknął głośno ślinę. – Wynająłem pewnego czarodzieja, żeby ją rzucił. Nie wiem, na czym konkretnie polegała, ale nas chroniła. Nikt nigdy nawet nie pomyślał, że to ja mogłem popełnić to przestępstwo. Byłem strażnikiem tej tajemnicy. Tylko ja mogłem ją zaradzić. Byliśmy bezpieczni.

Blaise zszedł z kanapy, rozejrzał się po pomieszczeniu (wciąż byli ukryci i niewidoczni za wysokimi kwiatami w doniczkach) i uklęknął przed Norą. Ujął ostrożnie jej dłoń.

– Eleonoro... Błagam... Zrozum. Nie myślałem jasno. Popełniłem błąd, ale wychowywałem cię najlepiej, jak potrafiłem. Kocham cię. Nie przekreślaj mnie. – Spojrzał na nią z błaganiem w oczach.

Nora wyrwała się. Ostentacyjnie odwróciła się od niego.

– Idź stąd – mruknęła. Nie mogła znieść jego widoku.

– Promyczku...

– Idź i nie wracaj! – wykrzyknęła głośno. Wstała na równe nogi i odsunęła się.

Blaise westchnął. Wykonał dziewczyny polecenie.

– Przepraszam. – Spojrzał na nią po raz ostatni. Widział ból w srebrnych oczach. – Nie rób nic głupiego, dobrze?

Odszedł.

Nora, jakby tylko na to czekając, osunęła się na podłogę i wybuchnęła niekontrolowanym szlochem. Poczuła ramiona Albusa, oplatające ją. Wcześniej stał tylko z boku, gdyż nie chciał się wtrącać, ale teraz czuł, że jest potrzeby Norze.

Nigdy nie czuła takiego bólu. Miała wrażenie, że Blaise zadał jej jakąś fizyczną ranę, chociaż tak naprawdę to były tylko słowa, które powiedział. Kompletnie nie potrafiła poradzić sobie z tą sytuacją. Czasami czuła, że coś było nie tak, że coś się nie zgadzało, ale ufała mu. Traktowała jak ojca. Kochała. Jak mógł...? Ciężko było jej zrozumieć, że miała rodzinę, iż oni nie umarli. Opłakiwała ich całe życie i teraz nie wiedziała, jak reagować.

– Zasmarkam ci całą bluzkę... – mruknęła pod nosem, gdy pierwsza fala płaczu minęła.

– Nic nie szkodzi. I tak jej nie lubiłem. Mama wybierała. To trochę żałosne. Powinienem ją chyba spalić. – Próbował rozbawić przyjaciółkę, głaszcząc ją po plecach.

– Ta... Zdecydowanie. – Wywróciła oczami i mocniej się w niego wtuliła. – Co mam teraz zrobić?

Albus westchnął.

– Nie mam pojęcia.

– Myślisz... Może powinnam odnaleźć moją rodzinę? Mój Boże! – Uniosła głowę i zakryła usta dłonią. – Scorpius jest moim bratem! – Gdy ta wiadomość do niej dotarła, wiedziała już, co robić. Nie mogła wparować w ich życie. – Nikt nie może się dowiedzieć.

– Nie wiem, czy to najlepsze rozwiązanie. Jeśli czekają od tylu lat na twój powrót... może warto spróbować. Zasługują na poznanie prawdy. Nawet Scorpius, który za tobą nie przepada. W sumie to dziwne. Przyjaźnię się z nim od tylu lat, a nigdy nie wspominał o tym, że miał siostrę...

Nora postanowiła się tego uczepiać.

– Nie mamy pewności, że Blaise mówił prawdę. Nie zamierzam mieszać w ich życiu, jeśli później może się okazać, że kłamał. Chociaż to nie ma sensu... Nic już nie rozumiem.

Przez chwilę milczeli, zajęci swoimi myślami. W końcu Al przerwał ciszę:

– Wrócisz do Blaise'a?

– Nie wiem... Nadal go kocham, jest przecież moim ojcem, a raczej nim był. Ale... – Pokręciła głową i otarła policzki. – Nie. Nie chcę teraz o tym myśleć. Czy możemy porobić coś normalnego? – Wstała na równe nogi i wyjęła chusteczkę. Wysmarkała nos. – To kolejny raz, gdy przy tobie płaczę, Al. – Pomogła wstać chłopakowi i uśmiechnęła się delikatnie. Oboje próbowali zapomnieć o tym, czego się dowiedzieli i jakoś funkcjonować, zwłaszcza Nora. – Chyba zostałeś członkiem mojej nowej rodziny...

– Rodzina! – Albus palnął się w czoło. – Obiecałem się z nimi spotkać! Czy chcesz może...? – Spojrzał na nią zmartwiony.

– Chcę zapomnieć o tej rozmowie. Żyć tak, jak wcześniej. Czy możemy udać, że Blaise Zabini w ogóle nie istnieje? Proszę? – zapytała z bólem w głosie.

– Jasne. Będę milczał jak martwy bazyliszek. – Zaczęła już iść, ale złapał dziewczynę za ramię. – Nora... Kiedyś i tak będziesz musiała to wyjaśnić.

– Kiedyś. Nie teraz.

– Dobrze... – Westchnął, widząc upór i strach w oczach przyjaciółki. – Jakby co, to o bliznach nic się nie dowiedzieliśmy, ok? – Przytaknęła. – Dobrze. Chodź poznać moją rodzinę.

*rozdział poprawiony*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro