Hello New Life

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Więc, jest pan gotowy?

– Tak.

– Na pewno? Nie będzie odwrotu.

– Na pewno. 

– No dobrze... Inicjuję start maszyny, w międzyczasie sprawdzę czy system reaguje na pańskie bodźce. Proszę otworzyć oczy.

Otworzył oczy. Siedział nagi w białej kapsule, przed sobą zobaczył płaski ekran, który mrygał intensywnie, zmrużył powieki.

– Jeszcze chwila! Proszę wytrzymać!

Z całych sił skupił się na impulsach świetlnych, rozbolała go głowa, zacisnął zęby.

– Już! Gotowe! Może się pan odprężyć, Ian! Wszystko działa!

"Wszystko działa". To było słowo klucz. Bo ileż to razy coś nie działało? Pewnie całkiem sporo. Ian Longborow nie znał się na technologii, ale wiedział jak ją kraść. Wbrew pozorom to nie było takie trudne, w Deep Webie jest wszystko, od narzędzi hakerskich, aż po nieletnich niewolników. Choć Ian skupiał się raczej na pierwszej z tych rzeczy, to nie znaczy, że nie fantazjował o niewolnikach. To właśnie przez te dwie rzeczy, fantazję i talent do kradzieży wylądował w tej dziwnej białej tubie.

– Odpręż się! Musisz być rozluźniony!

Zrobił, jak mu kazano. Mięśnie mu zwiotczały, odetchnął ustami, zrobił się senny. Jednak zanim zapadł w swój ostatni sen, przywołał w pamięci pierwsze spotkanie z szefem tej placówki należącej do Hello New Horizons... 

*

Padał deszcz, który dudnił o plastikowy daszek przyczepy kempingowej. Ian rozsunął żaluzje na dwa centymetry by zerknąć na ciemny las i szopkę, tam gdzie leżał związany właściciel przyczepy. Ostatnio nic nie szło po myśli Iana, pierwszy od dawna napad na serwerownię korporacji Williamson & Sons spieprzył się po całości, gdy Ian stracił całą swoją załogę, a jego kryjówka i tożsamość zostały spalone. Musiał uciec na własną rękę, zostawiając przy tym towarzyszy na pewną śmierć w płonącej serwerowni. 

Potem, gdy przeprawił się łodzią przez jezioro okazało się, że dysk, który w ostatniej chwili zgarnął ze stołu okazał się zawirusowany, lokalizując przy okazji jego komputer. Musiał się go pozbyć i znaleźć jakąś kryjówkę. Teraz siedział w starej przyczepie pamiętającej czasy Obamy i gorączkowo myślał, jak wykaraskać się z tej sytuacji. Nagle usłyszał pojedynczy wystrzał. Ponownie rozsunął żaluzje, drzwi szopki były otwarte. W następnej chwili już leżał na ziemi a jakiś ochroniarz zakuwał go w kajdanki, inny go kneblował. Worek na głowie dopełnił dzieła – został porwany. 

Obudził się na siedząco, z rękoma przywiązanymi do oparcia krzesła, przed nim siedział mężczyzna w marynarce, twarz pozostawała poza wąskim kręgiem światła rzucanego przez bujającą się nagą żarówkę.

– Kim jesteście? Z Williamson & Sons? Moi kumple sypnęli? – spytał Ian z bijącym sercem.

– Nie. A co do imienia, jestem Pan S., to powinno ci starczyć, Longborow. Wpadłeś w niezłe gówno, ale jeszcze możemy ci pomóc – Mężczyzna dał znak stojącej obok kobiecie w czarnym lateksowym stroju by notowała przebieg spotkania na tablecie.

– Więc czego ode mnie chcecie? Danych z serwerów? Nic nie mam...

– Zamknij się i słuchaj. Szukamy ludzi z twardym charakterem i nasz wybór padł na ciebie. Znasz firmę Hello New Horizons? Jesteśmy jej częścią, nadzorujemy projekt symulacji, pierwszy na rynku. Mamy już gotowy prototyp, ale na co nam on bez testerów? To jedyna taka oferta, Longborow. Możemy sprawić, że znikniesz z kartotek i dostaniesz kasę na nowe życie, albo dostarczyć cię prosto na komisariat, w kajdankach i plikiem dowodów. Za wszystko, czego się dopuściłeś, dostaniesz karę śmierci, masz to jak w banku. Ale... – Tu Pan S. wyciągnął rękę do kobiety, która podała mu tablet. Wziął go i podstawił Ianowi pod nos. – Ale może nie zagłębiajmy się w mroczne szczegóły. Chcemy sprawdzić, jak poradzi sobie ludzki organizm, wiesz, ma być bez żadnych komplikacji, a gdyby takie wystąpiły, odetniemy system i wrócisz do żywych, podczas gdy my naprawimy błędy w kodzie. Za pomoc i cenne uwagi przewidujemy rezydencję na Alasce, własne pole golfowe i wszystko, czego sobie zamarzysz. Możesz nawet wybrać awatara symulacji.

– Co? Awatara?

– No, to jak w grze. Ale musi to być ktoś z twojej rodziny, powiązany DNA. Wytypowaliśmy członków twojej rodziny, którzy mogliby się nadać, nie mogą być to zbyt dalecy krewni, bo na razie symulacja musi mieć silną próbkę. Do wyboru masz matkę, ojca, siostrę...

– I co będę mógł robić w tej symulacji? – przerwał mu Ian.

– Co chcesz. Zależy od ciebie. Będziesz czuł ciało, smaki, bodźce, zmęczenie, podniecenie... – Pan S. zniżył głos. – A wiemy jakie masz fantazje, mogą się spełnić, wiesz? W świecie symulacji wszystko jest możliwe.

– Siostra.

– Na pewno? A może...

– Chcecie mnie, czy nie?

– Nie tym tonem, Ian. To my tu stawiamy warunki, pamiętaj o tym... A więc siostra. Regina Longborow. 

W tej samej chwili więzy krępujące Iana opadły, a Pan S. podał mu tablet.

– Przyłóż tu palec.

Ian nie wahał się ani chwili. Już się podniecił, nie tylko na myśl o bezkarnym życiu po zakończeniu symulacji, ale też na myśl o przeniesieniu się do ciała kobiety, w dodatku jego siostry, do której zawsze czuł pociąg, niestety, gdyby nie jej wyjazd zaraz po studiach nadal mógłby ją podglądać w łazience. Ale teraz wiedział, że podglądanie to było nic w porównaniu z tym, jaka przygoda go czeka w symulacji...

*

Otworzył oczy pełen niepokoju. Zobaczył zielony sufit. Nie należał do niego. Obrócił głowę i poczuł na gładkim policzku długie i proste włosy. W pierwszej chwili się wzdrygnął, bo było to coś... dziwnego, innego. Podniósł prawą dłoń do oczu by zobaczyć pomalowane na czerwono paznokcie, oparł się o poduszkę i spojrzał w dół. Teraz, zamiast swoich owłosionych nóg miał gładkie i długie, wydepilowane. Nie mógł się powstrzymać, złapał się za pierś, która była wcale niemała. Poczuł że gdzieś tam, daleko, jego męska świadomość pręży się z błogiego podniecenia. Zsunął rękę niżej, między uda... Starczy powiedzieć, że następną godzinę testował reakcję na bodźce o charakterze skrajnie zwiększającym poziom adrenaliny. Opadł zmęczony na łóżko. Nie mógł się nacieszyć swoim nowym wcieleniem. Nowa wersja Reginy podobała mu się o wiele bardziej niż ta sprzed dziesięciu lat gdy jeszcze mieszkali z rodzicami. Wstał z łóżka, wyciągnął zgrabne ciało jak kot i podszedł do lustra. Była piękna. On był piękny. Klepnął się w pośladek na jego usta wypełzł perfidny uśmieszek. 

Usłyszał dzwonek telefonu, dochodził z białej torebki. Szukał go bezskutecznie przez dziesięc sekund aż dał sobie spokój i wysypał całą zawartość na łóżko. Odebrał.

– Halo? – Głos był do niego zupełnie niepodobny.

– Tu Pan S.. Baw się jak chcesz, zanotowaliśmy wzrost endorfin w ciele, ale pamiętaj że masz też obowiązki swojej siostry. Praca, mąż, znajomi, wczuj się. Nie chcemy za bardzo oglądać twoich fetyszy, nie to jest celem eksperymentu. Musisz zacząć żyć jak siostra, doświadczać różnych bodźców, to zwiększy nam rostrzał problemów i zmniejszy prawdopodobne błędy w przyszłości symulacji. Pamiętaj, bez szaleństw, to nie film przygodowy. 

– A co, gdybym umarł? – zaciekawił się Ian przyglądając się swojej sylwetce w lustrze.

– Nie radzę – uciął dyskusję Pan S.. – Jeśli umrzesz, będziemy musieli odłączyć aparaturę i zaczynać wszystko od początku. Teraz bierz się do testowania, za coś ci kurwa płacimy. Ciałko siostry jest tylko dodatkiem.

Pan S. rozłączył się, a Ian schował telefon. Zszedł po schodach do przestronnej kuchni, rozejrzał się z zachwytem. Jego siostra żyła o wiele dostatniej niż on. Nie miał z nią kontaktu od lat, ale ciekaw był, czy pożyczyłaby mu trochę pieniędzy. Ale po co? Przecież teraz to on ma te pieniądze, a potem dostanie więcej. I jeszcze więcej! Akurat pieniądze działały na niego jak kubeł zimnej wody, od zawsze chciał mieć ich jak najwięcej, były ważniejsze nawet od popędu seksualnego. Bo czy za spermę można kupić jedzenie? Ian Longborow nie znał takiej utopii. Ale chętnie by takie państwo założył.

*

Umył się wszystkim, co znalazł w łazience. Dosłownie. Do tego stopnia się zagalopował, że zaczął robić sobie pedicure, każdy paznokieć innym kolorem. Teraz rozumiał to zamiłowanie kobiet do wszelkiego rodzaju kosmetyków, po kąpieli w solach i bąbelkach czuł się nieziemsko! Owinął się ręcznikiem i poperfumował się.

– Jeśli mam jakoś wyglądać, to jak milion dolców – pomyślał wyobrażając sobie, jak zazdrosne będą koleżanki z pracy jego siostry. Zabawne, myślał teraz trochę jak ona, zawsze była cyniczna i komkurowała z każdym, z kim tylko się dało. Zerknął do lodówki, by przeżyć rozczarowanie, bo znalazł tylko jakieś odchudzające papki. Wzdrygnął się, nie chciał nawet próbować tego gówna. Przeszukał cały dom w poszukiwaniu czegoś normalnego do jedzenia, w końcu w piwnicy natrafił na chłodnię, zaraz obok zamkniętych na cztery spusty drzwi. Spróbował je otworzyć, ale szybko dał sobie spokój, bez klucza nic nie wskóra. Natomiast zainteresowała go zawartość chłodni, którą były wędliny wszelkiej maści – szynki, udka, konina, kurczaki, filety... był to dla niego raj ma Ziemi. Wziął ile się dało i objadł się jak świnia.

– Tam na górze pewnie patrzą jak wpierdalam bez opamiętania... spokojnie, jajogłowi, nie poprzestanę tylko na masturbacji i żarciu, cierpliwości – zaśmiał się w myślach Ian i otarł usta z tłuszczu, zamlaskał. Ubrał się w obcisłą sukienkę i wziął torbę z laptopem. Tak uzbrojony poszedł do garażu i gwizdnął. Do wyboru miał białego Chryslera i czerwone Ferrari. Wybór był oczywisty. Pół godziny później wykręcił bączka pod firmą w której od teraz pracował. 

Nie miał za grosz pojęcia o zarządzaniu zasobami leśnymi, ale sprawnie udawał ciężką pracę do momentu, aż do jego biura zapukał szef. 

– Ty, Longborow! Co to za kręcenie driftów, co? Wiesz ile będzie kosztowała wymiana nawierzchni, co? Zapomnij o wyjeździe Markiem gdziekolwiek, do cholery! I czemu jeszcze nie dostałem projektu o odtworzeniu gatunku węży? Co w ciebie wstąpiło, kobieto?!

– Markiem?

– No, twoim mężem! Zapomnij o Londynie, wycieczkę dostanie Ann, może to cię czegoś nauczy!

– A może... – Ian rozłożył nogi w jednoznacznej pozie. – Może załatwimy to jakoś inaczek, co?

Szef zmieszał się, potarł krocze.

– N... Nie! Wycieczkę dostanie...

Ian doskoczył do szefa i przygwoździł go, wsunął język między jego warki, przyparł mu ręce do ściany. Szef próbował się wyrywać, ale Iam trzymał mocno. Było to jak całowanie, tyle że na odwrót. Co nie zmienia faktu, że było ciekawe. W końcu Ian puścił szefa, który cały czerwony dyszał przecierając spocone czoło. Nic więcej nie powiedział, wyszedł szybko z openspace'u, zostawiając miejsce na plotki całej reszcie pracowników, która widziała więcej lub mniej z całej sceny. Ian spakował laptopa, miał w chuju tę robotę. 

*

Włóczył się po mieście szukając co by tu kupić przy użyciu karty kredytowej, którą znalazł w portfelu. Skończył w butiku, gdzie lekką ręką wydał cztery tysiące dolarów. Z takimi zakupami nie dało się iść, dlatego zamówił taksówkę, która zainkasowała kolejną sumkę za dojazd do rezydencji za miastem, na wzgórzu. Uśmiechnięty kompletnie zapomniał o telefonie, który dzwonił kilka razy w ciągu dnia, a wszystko przez tą wypakowaną szpargałami torebkę. Postanowił, że oddzwoni w domu, na spokojnie. Tyle że w domu już czekał na niego niedoszły rozmówca.

Był to wielki Meksykanin, napakowany jak szafa z Ikei ubraniami licealistki, czekał ma niego w holu.

– Gdzie byłaś? – warknął na wejściu.

– Na zakupach – odparł Ian robiąc słodkie oczy. W filmacj zawsze to działało.

– I wydałaś moje pieniądze na te szpargały?! – ryknął Mark, stukając na saldo konta ma telefonie.

– No, to moje pieniądze, nie? Moja karta... 

– Nie, mała kurwo! To może i twoja karta, ale moje pieprzone pieniądze, które masz przynosić do domu! Słyszałem o tym, co się stało w pracy, jak się przyssałaś do tego cwela, Artura! I że zaprzepaściłaś naszą wycieczkę! Ty tępa suko!

Ian chciał go wyminąć, jednak Mark złapał jedną z toreb i obrócił go twarzą do siebie.

– Ale... – Mark złagodniał pozornie. – Może mi to wszystko wynagrodzisz dobrym rżnięciem, co, malutka – pogładził ją po włosach, a Ianem wstrząsnął dreszcz, poczuł obrzydzenie do tego człowieka. Sam zawsze wyrywał laski, ale robił to spokojniej, nie uznawał brutalności, nie był takim typem... ale w symulacji? W symulacji nie było zasad, teoretycznie mógł robić co chciał. Wypuścił więc zakupy i zaczął się siłować z mężczyzną. Bezskutecznie, przekonał się na wątłej sile swojej siostry. Może gdyby nie uciekała z zajęć sportowych w przeszłości, miałby teraz większe szanse? 

W każdym razie wielkie łapsko Marka złapało ją wpół i z rozmachem pchnęło znów na ścianę. Ian Longborow uderzył potylicą o twardą cegłę i stracił przytomność.

*

Ocknął się na kanapie, w głowie kręciło mu się jak na karuzeli, spróbował się podnieść, ale poczuł, że skończyłoby się to wymiotami.

– A, obudziłaś się! Dobrze... zrób mi jedzenie – Usłyszał gdzieś z oddali. Spróbował skupić wzroi na jednym punkcie, ale dwoiło mu się w oczach. Chwiejnie wstał, musiał zdjąć szpilki bo chyba by się na nich nie utrzymał. Odetchnął kilka razy. Tak jak polecał mu Pan S.. 

– A... co chcesz zjeść? – zapytał drżącym głosem.

– Domyśl się! Jesteś głupia jak twój brat, cud że go nigdy nie spotkałem, tępy patafian, ale skoro byliście blisko, to też raczej nie grzeszy inteligencją! – zaśmiał się Mark z fotela i zmienił kanał w telewizorze. Ian zacisnął pięści ze złości, ale był bezsilny. Ruszył od razu do chłodni, bo coś czuł, że warzywne papki nie przypadną jego mężowi do gustu. Minął zamknięte na cztery spusty drzwi i wszedł do zimnego pomieszczenia. Zdjął z haka kurczaka, a godzinę później podał go z frytkami i sałatką. 

Mark spojrzał podejrzliwie na jedzenie, ale zatopił wybielone zęby w mięsie. Zjadł kurczaka i frytki, po czym przechylił talerz tak, że sałatka pacnęła na podłogę. Ian przełknął ślinę.

– Posprzątaj to – warknął Mark podgłaśniając telewizor. Ian już miał iść po mop, ale zimny ton głosu Markusa go powstrzymał. – Nie będzie ci potrzebny. Klękaj. 

Ian zerknął w stronę okna, było już ciemno, a dom był odcięty od innych płotem z bramą sterowaną pilotem... 

– Już – wrzasnął głosem Pana S. Mark i wskazał na sałatkę. Ian przyklęknął, poczuł na pupie rękę, która ścisnęła jego pośladek. – Jedz.

Gdy Ian zlizywał sałatkę, drżąc ze strachu, Mark strzelił mu kilka klapsów. Gdy skończył, podniósł go do pionu i spojrzał z obrzydzeniem na twarz Iana.

– Umyj się z tego gówna, będziemy się pieprzyć.

– Ale...

– Dałem ci pracę, dom, pieniądze i auta... a ty śmiesz podnosić na mnie głos? – szepnął biały ze złości Mark i wstał. – Do łazienki. Teraz. Chcę cię tu widzieć za pięć minut. I lepiej, żebyś mnie podnieciła. Bo jak nie... – Mark przeszedł kilka długich kroków i otworzył szufladę, wyciągnął z niej Glocka i pogroził Ianowi. – Inaczej cię zmuszę.

Longborow bez słowa poszedł do łazienki, zgarniając przy okazji telefon. W pośpiechu znalazł numer do Pana S., miał mu meldować wszelkie błędy i momenty, w których chce zresetować program. Teraz nastał albo poważny błąd symulacji, albo życie jego siostry nie było takie kolorowe jak na pocztówkach jakie wysyłała mu na Święta Bożego Narodzenia. Wybrał numer. Niedostępny. Spróbował jeszcze raz. Brak zasięgu, pomimo że telefon miał wszystkie kreski. Ian rozebrał się, bolało go ciało po zderzeniu się ze ścianą. Wszedł do wanny umył się tak szybko jak tylko potrafił, a gdy wyszedł, okazało się że minęły dwie godziny. Jak to możliwe? Nie wiedział. Ale usłyszał, że Mark wchodzi po schodach. Kurwa.

*

Ian nie wiedział, czy poza symulacją mąż jego siostry też wchodzi bez pukania do łazienki, ale ten tutaj po prostu rozwalił drzwi siekierą.

– Tu Johnny! – ryknął odrzucając drzazgi i macając ręką framugę w poszukiwaniu zatrzasku. Ian błyskawicznie wyskoczył z wanny, narzucił ręcznik i otworzył okno. Spojrzał w dół. Trzecie piętro. Kolejny trzask, to kolejny element drzwi znalazł się na podłodze. 

– Raz kozie śmierć – pomyślał Ian i zaczął gramolić się przez okno, jednak wtedy natrafił na niewidzialną ścianę. Parł, ile tylko miał siły w kobiecym ciele, w końcu poczuł, że spada. Gdy otworzył oczy, znajdował się pod miastem.

– Jak się tam znalazłeś, Longborow? – krzyknął Pan S. z oddali.

– Co?

– Jak tam, kurwa, wpadłeś?!

– Ja... zabierzcie mnie stąd! To... on chce mnie zabić!

– Spokojnie, powiedz jak wpadłeś pod mapę miasta!

– Ja... przez okno w łazience. Była tam niewidzialna ściana...

– Notuj, Percy! A165–7, nie, to w budynku #85. O, tak, to! Załatwisz to? A ty, Longborow, twoja przygoda jeszcze się nie skończyła! Skacz!

– Co?

– Podskakuj w miejscu!

Zrobił, jak mu kazano. Skakał, aż wyrósł na środku ulicy, zobaczył, że jedzie na niego tir. Ruszył do ucieczki, jednak samochód przeniknął przez niego i pojechał dalej.

– A, cholera! Percy? Ustaw na zero!

Ian nie chciał być ustawiony na zero. Chciał wyrwać się z tego domu szaleńców i odzyskać swoje stare ciało, Iana Longborow! Poczuł, że dotyka bosymi stopami betonu, a po chwili jakaś niewidzialna siła cofnęła go do łazienki, gdzie Mark już miał swobodny dostęp.

– Suka – szepnął i złapał go za włosy, ciągnąc po schodach. – Ktoś zjadł całe mięso, wiesz kto to, mała szmato? Oj wiesz, pewnie był tu wcześniej Artur, ugotowałaś mu coś pysznego, co? Nie to co mi, jakieś gówna z sałatką, tak! Ale zaraz cię nauczę, kto jest Panem w tym domu. Ja! 

Zeszli do piwnicy i Mark otworzył tajemnicze drzwi obok pustej, nie wiadomo czemu, chłodni. Wepchnął Iana do środka i zapalił światło. Mężczyzna w ciele kobiety zobaczył pokój jak ze snu gwałciciela, dyby, haki, pejcze, jakieś baty, z tym że jeden z przyrządów do zadawania jednostronnej satysfakcji utkwił do połowy w ścianie, trzęsąc się jak narkowan na głodzie. Mark wogóle się tym nie przejął, przeniknął przez obiekt, który dopiero po minucie wypadł ze ściany i poddał się fizyce.

Ian został odarty z ręcznika i rzucony na łóżko do rozciągania. Mark przywiązał go mocno liną za kostki i nadgarstki, już zacierał ręce z uciechy...

*

Ian znów się obudził. Ciało miał całe czerwone od bicza i zaschniętego wosku, drżał, było mu zimno. Mark siedział pod ścianą, ale nagle zmaterializował się na stojąco obok krzesła i pokręcił się w kółko.

– Gdybym tylko mógł zadzwonić do Pana S. i zaraportować o tych błędach... – pomyślał z żalem Ian, wtedy Mark wyciągnął jakiś folder ze zdjęciami i rzucił go boleśnie na brzuch Iana, otworzył go i zaczął przeglądać zdjęcia. 

– Pan S. cię nie słyszy, ptaszku. I żaden programista nie przyjdzie ci z pomocą. Jesteś w moim koszmarze, Ian. – Mark policał go po uchu i pokazał pierwsze zdjęcie. Przedstawiało gołą kobietę w białej tubie, dokładnie takiej samej w jakiej spoczywał Ian, gdzieś na górze, w realnym świecie. – To Megan Mill, była mistrzyni boksu, wydawała się silnym królikiem, ale każdy pęka przy próbie z pająkami, to zrozumiałe... tu jest Christopher Ingmar, były wojskowy. Nie wytrzymał w urokliwym sąsiedztwie nawet tygodnia, odbiło mu i wszystkich pozabijał. Tu masz Salazara Vermont'a, który udowodnił, że jeśli dasz komuś broń, to pozabija wszytskich, nawet w symulacji. A tu jesteś ty. Jeszcze żyjesz. 

– Jeszcze?

– Tak, jeszcze. Bo oni umarli. Nie tylko w symulacji. W obawie przed konkurencją, i by chronić sekret prototypu symulacji, Hello New Horizons strzela królikom doświadczalnym w głowy, wiesz? Też tak skończysz. Ale najpierw... ja muszę skończyć z tobą, Ian.

– Czekaj... – Ian nie mógł dokończyć zdania, bo liny się naprężyły i poczuł, jak rozciągają mu się ręce i nogi, jak puszczają ścięgna i jak niewyobrażalny ból paraliżuje jego ciało. Gdy tylko każde ścięhno było zerwane, Mark odwiązał go i zrzucił na podłogę. Ian uderzył ciężko o zimne kafelki, spróbował pełznąć, ale na nic się to zdało. Poczuł jak stopa w bucie przygwoździła go do ziemi, by następnie stanąć na nim całym ciężarem i złamać kręgosłup.

Ian krzyknął z bólu, jednak skarpeta skutecznie tłumiła wszelkie krzyki, gdy był gwałcony w sparaliżowaną część ciała. Płakał. Jak każda kobieta na jego miejscu. Wtedy poczuł silne uderzenie obuchem siekiery w tył głowy. Zgasło światło.

*

Usłyszał otwieranie się komory i syk. Po chwili jakieś ręce odpięły go od aparatury i wyciągnęły z tuby. Dyszał ciężko, był cały mokry od potu.

– Brawo, Longborow! Niezła robota! Naprawdę! – zakrzyknął Pan S. i wyciągnął do niego rękę. Był łysy, na nosie spoczywały ciemne okulary, mimo że znajdowali się w zamkniętym pomieszczeniu. Ian uścisnął ją lekko. Został objęty ramieniem i poprowadzony przez Pana S. między stanowiskami z programistami, którzy łatali błędy i dodawali nową zawartość linijek kodu do programu. – Dzięki tobie, nasz prototyp przestaje przypominać prototyp, a pełnoprawny produkt! Nie muszę dodawać, że obowiązuje cię klauzula milczenia, nie, Ian? Pewnie że nie, bystry z ciebie gość, na pewno załapałeś, ale wiesz... o, Percy? Masz tu kolejnego. No więc, Longborow, w imieniu tej placówki i zarządu Hello New Horizons, jestem dumny że mogłem mieć cię w drużynie, naprawdę... Percy, do cholery! Czeka tu na ciebie!

Percy, wysoki koder w okularach jak spodki westchnął i sięgnął do szuflady po Glocka, dał znak dwóm ochroniarzom, by złapali Iana pod pachy.

– Dobrze, szefie, już, już...

– No, i taką współpracę to ja rozumiem... – Uśmiechnął się Pan S. i pomachał Ianowi na pożegnanie, czego ten odwrócony plecami nie był w stanie zarejestrować. 

Pan S. poczekał na dźwięk wystrzału, by ostatecznie się rozluźnić. Z pomocą sześćset pięćdziesiątego piątego ochotnika udało im się wiele zdziałać, jednak przed zespołem było jeszcze sporo pracy, a zarząd się niecierpliwił... Musieli zwiększyć tempo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro