Rozdział czwarty. Stracone lata.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tytuł można odnieść do różnych postaci, ale ponieważ jak wiadomo, pierwsze do głowy przychodzą wątki miłosne u góry piosenka Karliene ,,Written in the starlight" z płyty ,,Queen of Camelot".

Karliene to jedna z moich ulubionych wokalistek internetowych, autorka różnych coverów oraz fanowskich piosenek odnoszących się do różnych książek, seriali, legend czy postaci historycznych. Bardzo ją polecam.

Płyta ,,Queen of Camelot" zawiera różne piosenki powiązane z legendami arturiańskimi oraz mitologią celtycką, a ,,Written in the starlight" opowiada o romansie Ginewry z Lancelotem. Nie lubię ich jako pary w legendzie, ale chociaż mam inną wizję niż Karliene, piosenka jest cudowna. W każdym razie jej tekst opowiada w głównej mierze o tym, że Ginewra jest przekonana, że Lancelot był jej przeznaczony i urodzili się, aby kochać się nawzajem, przeznaczyły ich sobie gwiazdy, ale przez pomyłkę zetknęły ich za późno, kiedy Ginewra była już żoną Artura. Myślę, że wiadomo do kogo się to w tym rozdziale odnosi.



— Chyba naprawdę jestem osłem — westchnął Artur, opadając na krzesło.

— Co? Dlaczego tak uważasz? — zdziwiła się Gwen, wstrząśnięta nagłym autokrytycyzmem swojego męża. Już wcześniej pokazał, że potrafi być zdolny do pokory i skruchy, ale nie tak gwałtownej złości wobec siebie.

— Nie pamiętasz, co się wydarzyło w Essetir? Jak zwykle próbowałem zrobić coś dobrego, porozumieć się, a zostałem wyśmiany i uznany za niewiarygodnego sojusznika. W dodatku Morgana teraz triumfuje, że jest mądrzejsza ode mnie.

— Och, nie przesadzaj — poprosiła Ginewra, siadając obok pochylonego nad biurkiem męża. — Przecież Lucjusz nie jest jakimś ogromnie ważnym sojusznikiem. Inni władcy cię szanują i na pewno nie odwrócą się od ciebie z powodu, że jeden człowiek jest pełen uprzedzeń i nie chce z tobą współpracować. A Morgana po prostu próbowała ci uświadomić, jakim człowiekiem jest Lucjusz i że nie uda ci się z nim dogadać, w żaden sposób nie chciała cię poniżyć!

Artur spojrzał na żonę ironicznie.

— Widzę, że wracamy do czasów, kiedy żyjesz w idealnej komitywie z Morganą, a mnie uważasz za idiotę.

— Przepraszam bardzo! — wykrzyknęła Gwen oburzona zachowaniem męża. Do tej pory zawsze starała się go wspierać w jego działaniach, a on szanował ją za to i okazywał wdzięczność. Czuła wtedy, że Artur naprawdę dojrzał i nauczył się przyjmować od innych zarówno pomoc, jak i krytykę. Jednak w takich chwilach jak ta znów widziała w swoim mężu aroganckiego, rozpuszczonego syna bogatego ojca. — Starałam się podnieść cię na duchu, a to, że jednocześnie nie obrażam twojej siostry, powinieneś raczej dobrze odebrać! Nie rozumiem cię, bo z jednej strony sam nazywasz siebie osłem, a jednocześnie obrażasz się, gdy ktoś przyznaje, że twój pomysł nie był idealny.

Zdenerwowana królowa wstała z krzesła i poszła przeglądać swoje suknie. Miała nadzieję, że tą postawą wzbudzi w Arturze wyrzuty sumienia i mąż rzeczywiście spokornieje. Tak też się stało, ponieważ już po chwili król podszedł do niej i ujął jej rękę.

— Przepraszam, Gwen. Wiem, że chcesz dla mnie dobrze... ty i wszyscy inni. Chyba po prostu jestem sfrustrowany i przelewam to na ludzi wokół. Mam wyrzuty sumienia, że nie zrobiłem tyle dla królestwa, ile powinienem, że nie spełniłem wszystkich moich planów... Mój ojciec uchodził za twardego i surowego, ale udało mu się utrzymać pokój przez wiele lat i zawrzeć dobre sojusze z sąsiadami. Boję się, że w porównaniu z nim wypadam jako król słaby i chwiejny, chociaż wszyscy powtarzacie mi, że jestem lepszy od Uthera.

— Bo to prawda — odparła poważnie Gwen. — Uther był może zdolnym politykiem, ale kierował się jedynie własną chwałą i pogardzał opinią prostych ludzi. Dla ciebie, Arturze, każdy człowiek w królestwie jest ważny. Wiem, że masz wielkie ideały i smucisz się, gdy nie możesz ich zrealizować, ale to nie powód, żeby złościć się na tych, którzy próbują ci pomóc. I pamiętaj, że nie da się osiągnąć wszystkiego w jeden dzień.

— Trudno mi zaakceptować taką opinię o ojcu, gdy to on mnie wychował i przez większość życia byłem przyzwyczajony do podziwiania go — stwierdził Artur. — Wiem, że muszę znaleźć własną drogę, ale ona jest trudniejsza, niż myślałem.

— Możesz skorzystać ze wsparcia innych — przypomniała Gwen. — Jeśli przestaniesz irytować się na nich bez powodu.

Artur uśmiechnął się, widząc stanowczość żony.

— Dobrze, że cię mam. Chyba czasem potrzebuję tego, żeby ktoś mi dokładnie wypomniał, co robię źle.

— Och, do tego jest bardzo wielu chętnych — zaśmiała się Gwen. — Gdybyś tylko chciał ich słuchać...


***


Przez kilka dni po powrocie do Powys Elowen nie odstępowała swojej córki prawie na krok. Lucja w końcu przystosowała się do sytuacji i przestała uważać za dziwne, że matka siedzi przy niej przez cały czas, pomaga jej się kąpać i śpi z nią w jednym łóżku. Ta rutyna uległa zmianie dopiero, gdy pewnego dnia Lucjusz zmusił żonę, by spędziła z nim noc. Elowen długo potem nie mogła zasnąć, zastanawiając się, czy jej córeczka przez przypadek nie użyje magii przez sen i opiekunki to zauważą, a gdy rano otworzyła oczy, od razu pobiegła do komnaty dziecinnej.

— Moja żona próbuje się zemścić, chociaż to ona zawiniła — powiedział potem Lucjusz do Bedivere'a. — Za każdym razem, gdy się na mnie boczy, zaczyna skakać wokół tego dziecka. Uważa, że w ten sposób zrobi mi na złość.

— I chyba jej się udaje, panie — zasugerował nieśmiało Bedivere. — Nie przejmuj się kobiecymi kaprysami, mój królu.

— Co ty opowiadasz, oczywiście, że się nie przejmuję! — krzyknął ze złością Lucjusz. — Niech marnuje czas na zajmowanie się tym dzieciakiem, skoro to szczyt jej marzeń, wcale mnie to nie obchodzi!

Elowen podejrzewała, że mąż naprawdę gardzi nią teraz jeszcze bardziej, ale nie robiło to już na niej wrażenia. Nienawidziła go tak mocno, że czułaby się wręcz urażona, gdyby myślał o niej dobrze.

— Gdzie byłaś? — zapytała na widok matki Lucja, która już wstała i była karmiona przecierem przez Lisę.

— Miałam coś do zrobienia — powiedziała wymijająco Elowen i usiadła obok. — Tęskniłaś za mną? Bo ja za tobą tęskniłam.

Lucja kiwnęła głową i wyciągnęła do niej małe rączki, ale Lisa upomniała ją:

— Rozmażesz się, kochanie.

— To mnie umyjesz — odpowiedziała Lucja.

Lisa czuła potrzebę skarcenia swojej podopiecznej, ale widząc radość na twarzy Elowen, zrezygnowała z tego. Cieszyła się, że królowa zdawała się naprawdę przywiązać do swojej córki, a Lucja nie czuła się już tak niezręcznie w towarzystwie matki. Ciepło ogarniało serce Lisy, gdy myślała, że może po kilku latach obojętności Elowen naprawdę pokocha swoje dziecko, nawet jeśli oznaczałoby to, że ona zostanie wykluczona z tego grona.

Przez trzy lata opiekowania się Lucją i doglądania jej na każdym kroku, naprawdę pokochała tę dziewczynkę i była przekonana, że mogłaby nawet oddać za nią życie. Wiedziała, że mała też ją kocha, że to ona jest dla niej centrum świata i najważniejszą osobą. Jeśli Elowen będzie nadal utrzymywać się w takiej trosce o Lucję i chęci spędzania z nią czasu, to ona stanie się tą osobą. I dobrze, tak powinno być, ale Lisa czuła, że w końcu złamie jej to serce, zwłaszcza że nie posiadała własnych dzieci. Bardzo pragnęła je mieć, zawsze chciała zostać matką, ale mijały miesiące, a potem lata od jej ślubu i nic się nie wydarzyło. Darren cały czas powtarzał jej, że mają na to czas, ale ona była coraz bardziej świadoma, że prawdopodobnie jej marzenie się nie spełni. Słowa męża o tym, że nawet królowa Ginewra nie od razu została matką i jego informacje z pobytu w Essetir, że żona jednego z rycerzy Camelotu spodziewa się dziecka po pięciu latach małżeństwa, wcale jej nie pocieszały. Wiedziała, że Darren nigdy nie obwini jej za brak potomka i ich związek na tym nie ucierpi, ale nie zmieniało to poczucia wewnętrznej pustki, które ją dręczyło.

Nie chciała, żeby Elowen czy Lucja zauważyły łzy zbierające się w jej oczach, więc powiedziała:

— Skoro tęskniłaś za mamą, Lucjo, to może pójdziecie się razem pobawić, a ja poszukam wujka Darrena?


***


Elowen zabrała ze sobą także Sile i udała się z dwiema dziewczynkami do ogrodu. Wiedziała, że gdy Lucja będzie mieć przy sobie swoją młodą przyjaciółkę, prawie zapomni o matce, ale podejrzewała, że jednocześnie będzie czuć się swobodniej. Dopiero powoli opuszczało ją skrępowanie w towarzystwie Elowen i traktowanie matki jako odległej osoby.

Królowa wiedziała, że sama sobie na to zapracowała, że nie była dobrą matką i nawet jeśli uda jej się zdobyć miłość córeczki, nikt nie zwróci im straconych lat, gdy myślała o dziecku z niechęcią. Nawet gdyby urodziła inne dzieci i potrafiła kochać je od początku, nie zmieniłoby to sytuacji Lucji. Zresztą podejrzewała, że prawdopodobnie nie zostanie po raz kolejny matką, przynajmniej póki pozostawała żoną Lucjusza. Wydawało się, że nie jest im dane począć wspólnie dziecka, jakby narodziny Lucji były jakimś cudem.

,,Tylko że Lucjusz nie jest wdzięczny za ten cud, a gdyby dowiedział się, kim ona naprawdę jest, byłby wdzięczny jeszcze mniej" pomyślała z goryczą Elowen. Nagle przed oczami stanęła jej cierpiąca twarz młodej czarownicy spalonej przez jej męża na stosie jakiś czas po ich ślubie. To ona wykrzyczała Lucjuszowi w twarz: ,,Stworzysz to, czego najbardziej nienawidzisz".

Czyżby tego dotyczyły te słowa i czarodziejka przekazała swoją magię przyszłej córce własnego oprawcy, jednocześnie skazując ją przecież na taki sam ból i strach, jakiego ona zaznała? Wyjaśniałoby to też, dlaczego nie udało im się mieć więcej dzieci. Może z jakiegoś powodu ona lub Lucjusz nie mogli mieć dzieci, a narodziny Lucji były dziełem magii? Lub któreś z nich zostało przeklęte, tak by czarodziejka pozostała jedyną następczynią tronu, nawet jeśli Lucjusz nigdy nie pozwoli, by została królową?

Jej rozmyślania przerwało stukanie czyichś butów. Uniosła głowę i zobaczyła Randala. Jej twarz od razu rozjaśnił uśmiech.

— Dzień dobry, panienko — powiedział wesoło do swojej córki. — Dobrze się zachowujesz?

— Tak, bardzo — przytaknęła radośnie Sile, a Elowen posmutniała, uświadamiając sobie, że nie będzie mogła okazać ukochanemu żadnego uczucia. Nawet jeśli żadna z dziewczynek nie pałała miłością do Lucjusza, nie potrafiłyby zrozumieć, czym jest zdrada i dlaczego królowa całuje i przytula mężczyznę, który nie jest jej mężem.

Sile uczepiła się spodni ojca, a on podniósł jej główkę i pocałował dziewczynkę. Elowen zauważyła, że Lucja przypatruje się temu z ponurą miną, zapewne z każdym dniem bardziej świadoma, że to nienormalne, że własny ojciec jej nie kocha. Elowen chciała ją pocieszyć i już wyciągała ręce w kierunku córki, gdy Randal puścił Sile i wziął małą księżniczkę na ręce.

— Ty też daj mi buzi — powiedział i ucałował Lucję, która objęła go za szyję.

— Lubię cię — oznajmiła poważnie.

— Ja też cię bardzo lubię, słoneczko —  odpowiedział Randal i postawił ją na ziemi. — Sile, popilnujesz chwilkę Lucji? Chciałbym porozmawiać z królową. — Spojrzał wymownie na Elowen, która poczuła, jak mocniej bije jej serce.

Gdy Sile przytaknęła, Elowen odeszła z Randalem na stronę, tak jednak, by mogli obserwować dziewczynki. Podniosła na niego załzawione oczy.

— Szkoda, że nie możesz zostać ojcem mojej córki. Wtedy nie musiałabym się tak bać.

— Też tego żałuję — zapewnił Randal i pogłaskał ją po ręce, upewniając się jednocześnie, że Sile i Lucja nie patrzą w ich stronę. — Tęskniłem za tobą. Od kilku dni w ogóle się nie widujemy i nie rozmawiamy. Brakuje mi samego patrzenia na ciebie.

— Mnie na ciebie też — zgodziła się Elowen. — Nie spotykałam się z tobą, ponieważ... Ponieważ stało się coś okropnego i musiałam przejść nad tym do porządku dziennego.

— Współczuję ci straty ojca — powiedział Randal, przekonany, że o to właśnie chodzi.

— Dziękuję, ale to, co mnie spotkało, jest znacznie gorsze — odparła gorzko Elowen. Ukochany spojrzał na nią z przerażeniem.

— Czy król... coś ci zrobił?

— Nic gorszego niż zazwyczaj, ale mi zrobi... — odparła zduszonym głosem Elowen. — Mnie i Lucji.

Ze łzami w oczach opowiedziała Randalowi, jak dowiedziała się o mocach swojej córki.

— O mój Boże... — wykrztusił mężczyzna. — Biedactwo nie jest teraz bezpieczne na dworze własnego ojca... Ale przecież Lucjusz nie posunąłby się do tego, żeby naprawdę skrzywdzić swoje dziecko.

— Posunąłby się! — krzyknęła Elowen. — Nie znasz go tak jak ja! Uwierz mi, że naprawdę starałam się być dla niego dobrą żoną, starałam się go polubić... Starałabym się nadal, gdybym nie uświadomiła sobie, jak złym człowiekiem jest... — Spuściła głowę ze skruchą. — Żałuję tylko, że przez tego okropnego człowieka, odtrąciłam własną córkę i nigdy już tego nie naprawię.

— Nie zadręczaj się — poprosił Randal i dotknął delikatnie jej ramienia. — Nie możesz się obwiniać za winy męża.

— Ale za swoje mogę i też jestem winna. Odepchnęłam od siebie Lucję i teraz za to płacę.

— Nie mów tak. Teraz ją kochasz i to jest najważniejsze. Miłość nie zawsze przychodzi od razu, czasem trzeba się jej nauczyć. — Randal ujął ręce ukochanej. — Tak samo, jak z nami, a ja nie czuję, żebyś mnie nie kochała.

Elowen uśmiechnęła się łagodnie i pomyślała, że przynajmniej jedna rzecz w jej życiu może być dobra.

— Jesteś najlepszym, co mnie spotkało — powiedziała poważnie, po czym rozejrzała się niespokojnie po okolicy. Gdyby ktoś ją zastał w takiej sytuacji, skończyłaby marnie. — Wiesz co... Chodźmy już może do naszych dzieci.


***


Na przestrzeni ostatnich kilku lat w Camelocie zaszły pewne zmiany, jednak pewne rzeczy pozostały niezmienne. Zgodnie ze swoimi obawami Gwaine nadal uczył młodych chłopców i nadal twierdził, że nienawidzi tej roboty, chociaż chwilami przyłapywał się na myśleniu, że wychowywanie nowego pokolenia rycerzy jest pewnym przywilejem.

Mimo to, kiedy Artur przybył na jego ćwiczenia, ten nie omieszkał mu wspomnieć, jak bardzo jego uczniowie są nieposłuszni i leniwi.

— Nie ma z nimi zachwytów i nigdy nie będzie — stwierdził. — Szkoda, że to ja muszę za to odpowiadać.

— Jeśli będą mieli sukcesy, to będziesz mógł się czym chwalić — odparł Artur.

Po treningu dwaj przyjaciele skierowali się w stronę Camelotu, a Gwaine zapytał:

— Dlaczego przyszedłeś? Nagle stwierdziłeś, że zajmowanie się dzieciakami to twoje powołanie?

— A żebyś wiedział — odparł z ironią Artur.

— To mam wspaniałą propozycję. Może ty teraz szkol adeptów, na pewno będą bardzo dumni, że uczy ich sam król!

— Przestań, Gwaine, powtarzasz to samo od kilku lat, to się już robi nudne. — Skrzywił się Artur. — Powinieneś być dumny, że wychowujesz młode pokolenie.

— Wystarczy mi wychowywanie własnych dzieci — odparł rycerz.

— Spójrz na to w ten sposób: gdy Gareth dorośnie, będziesz cały czas miał go na oku na tych treningach, a kiedy twoja córka zacznie spotykać się z jakimś chłopakiem, też szybko sprawdzisz, jak się zachowuje — zażartował Artur. — Ale bądźmy poważni. Ponieważ na razie nie udało mi się wiele osiągnąć ani magią, ani sojuszami, postanowiłam postawić na to, co zawsze wychodziło mi najlepiej. Na wojsko. Muszę mieć baczne oko na rozwój zarówno aktywnych rycerzy, jak i twoich adeptów. Będę częściej zjawiał się na treningach, a ty będziesz mi każdy relacjonował.

— Dobrze — zgodził się Gwaine. — Nie jest to szczyt moich marzeń, ale masz rację, że teraz musimy robić wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo Camelotowi.

Artur uśmiechnął się szczęśliwy, że wreszcie jakaś jego rozmowa na ten temat nie skończyła się kłótnią i dwaj mężczyźni rozstali się. Gwaine nie był jednak długo samotny, bowiem po wejściu do zamku spotkał Percivala.

— Artur będzie mnie dodatkowo sprawdzał z moich nauczycielskich umiejętności — poinformował przyjaciela Gwaine'a. — Cóż, zawsze to jakaś nowa rozrywka, czyż nie?

— Jesteś o wiele lepszym nauczycielem, niż myślisz — zapewnił Percival. Gwaine uśmiechnął się z pobłażaniem.

— Mówisz to tylko po to, żebym nie znęcał się w przyszłości nad twoim synem.

Kiedy doszli do komnaty zajmowanej przez Percivala rzeczony syn rzucił się w stronę ojca, a Gwaine oznajmił:

— Właśnie rozmawialiśmy z twoim ojcem, Rhyanie, czy mam dawać ci w przyszłości fory na treningach.

— Czy to dozwolone? — zapytała z niepokojem Blanche, która siedziała przy stoliku i wyszywała.

Gwaine w myślach westchnął nad naiwnością ukochanej swojego przyjaciela. Blanchefleur nie była najsilniejszym charakterem i najbardziej fascynującą osobowością na ziemi i on chyba zanudziłby się w jej towarzystwie, ale musiał przyznać, że pasowała do Percivala. Przy silniejszej i bardziej pewnej siebie kobiecie jego przyjaciel popadłby w kompleksy. Gwaine zdawał sobie z tego sprawę i dlatego ostatecznie sam przyłożył ręce do tego, by Percival mógł poślubić Blanche. Gdy kilka lat wcześniej powrócili z wojny z Sasami, ta dwójka nadal nie potrafiła do końca opisać swoich uczuć i wyjść z inicjatywą wspólnego życia, dlatego, gdy Gwaine znalazł się z nimi w jednym pomieszczeniu, wprost zapytał, czy planują stały związek.

Percival i Blanche bardzo się skrępowali i zaczęli ze zmieszaniem wyjaśniać, że żadne z nich nie chce naciskać na drugą stronę, więc w końcu Gwaine nie wytrzymał i krzyknął: ,,W ten sposób do śmierci będziecie czekać! Percival, kochasz Blanche? Oczywiście. Blanche, kochasz tego tu Percivala? Jasne, że tak! Zatem w końcu się pobierzcie". Po wysłuchaniu tych słów Percival i Blanche roześmiali się i przyznali mu rację.

— Żartowałem. — Gwaine powstrzymał ironię. — Musicie nauczyć się mojego poczucia humoru.


***


Morgana z ulgą stwierdziła, że rzeczywiście w rodzinnym majątku poczuła się lepiej. Musiała wprawdzie objeżdżać pola i przyjmować zażalenia chłopów pracujących na roli, ale w tych kwestiach przynajmniej była mniej więcej świadoma, co czynić i nie zamartwiała się o los całego królestwa. Spędzała czas z mężem i dziećmi, nie śpieszyła się nigdzie i do niczego, odczuwała coraz większy spokój na duszy.

Zabrała ze sobą również siedemnastoletnią Damarę, którą od trzech lat próbował zainteresować przeszłością jej rodziny i osobą jej dziadka. Z jednej strony serce bolało Morganę na myśl, że tak naprawdę to ta dziewczyna, nie ona, jest jedyną dziedziczką rodu Gorloisa, ale jednocześnie cieszyła się, że mimo wszystko ma on szansę przetrwać.

Na szczęście, Damara rzeczywiście czuła się częścią swojej rodziny i chociaż nie przejawiała zainteresowania życiem matki, która ją porzuciła, ale chętnie słuchała o dziadku, jego odwadze i szlachetności.

— Szkoda, że zginął tak młodo — powiedziała kiedyś. — Ciekawi mnie, co by było, gdyby mnie wychował.

,,Ja też żałuję" skomentowała w myślach Morgana. ,,Może wtedy obie byłybyśmy ocalone".

Z szacunku dla praw siostrzenicy próbowała przyuczyć ją zarządzania dworem i ziemiami, ale Damara w ogóle nie wykazała zainteresowania takimi sprawami. W końcu Morgana dała z tym spokój. W końcu w życiu chodzi o to, by mieć wybór, a Damara swojego dokonała. Poza tym w głębi duszy Morgana cieszyła się, że dziewczyna prawdopodobnie w przyszłości nie zechce zająć zamku i wykorzystać go na swoje potrzeby, więc będzie można przekazać go Vivien, Nathanowi lub ich rodzeństwu, jeśli się kiedyś pojawi. Oprócz tego Damara nie miała nic przeciwko chodzeniu po wioskach lub pomaganiu ludziom swoją mocą i umiejętnością leczenia, więc Morgana miała pewność, że siostrzenica naprawdę miała serce i nauczyła się dbać o innych.

Pewnego dnia udały się do jednej z podległych wsi. Pierwsze kroki skierowały do domu starszej kobiety imieniem Eara, która cierpiała na chroniczny ból kości. Damara wyciągnęła w jej stronę koszyk z maścią i wywarem przeciwbólowym, jednak Eara odpowiedziała:

— Jeśli są inni potrzebujący, panienko, możesz to dla nich zachować, bo już kupiłam od druidów.

— Druidów? — powtórzyła Morgana. — Jakich druidów? W okolicy nie ma żadnego obozu.

— Wędrownych — wyjaśniła stara kobieta. — Przyjechali dziś rano do wioski.

— W takim razie chyba powinnyśmy się z nimi spotkać — postanowiła Morgana.

Czarodziejki szybko pożegnały się z Earą i wyruszyły na poszukiwanie czegoś, co przypominałoby tabor. Nie było to trudne, gdyż odpowiedzi udzieliły im nie tylko wozy, ale i tłum ludzi zgromadzonych po zioła, leki i porady.

— Nie jesteśmy im już potrzebne — powiedziała ze smutkiem Damara.

— Ależ skąd — odparła Morgana. — Po prostu otrzymałyśmy chwilową przerwę.

Rozejrzała się, próbując wypatrzyć dogodnego momentu, by poinformować druidów o swojej obecności, ale w końcu ich przywódca pierwszy wypatrzył ją i Damarę i zawołał:

— To lady Morgana! Witaj, pani.

— Tak, to ja. — Morgana uniosła głowę z dumą. — A to moja siostrzenica Damara, znaczy przybrana siostrzenica.

— Witajcie, panie. Nazywam się Clamer, jestem przywódcą tego obozu — przedstawił się druid. — Wybaczcie, że nie przywitaliśmy was wcześniej i nie poprosili o gościnę, ale mieliśmy długą drogę i bardzo pragnęliśmy spoczynku.

— Nic się nie stało — zapewniła Morgana. — Każdy czarodziej jest tu mile widziany. Chciałybyśmy tylko dowiedzieć się, co tu robicie i czy potrzebujecie naszej pomocy. Przecież druidzi nie muszą się już ukrywać.

— Nie ukrywamy się — odpowiedział Clamer. — Po prostu życie w drodze bardziej nam odpowiada. Nie jesteśmy przywiązani do żadnego miejsca, możemy poznawać cały świat i czerpać z magii wszędzie, gdzie się znajdujemy. Na początku świata ludzie byli wolnymi duchami, którzy nie przywiązywali się do jednego miejsca. Cały świat należał do nich. Koczowniczy tryb życia jest dużo bardziej naturalny niż osiadły.

Morgana tylko pokiwała głową z szacunkiem, ale Damara wydawała się zafascynowana słowami mężczyzny i gdy wieczorem rozmawiała z ciotką w swojej komnacie, zapytała:

— Czy nie uważasz, że to, co mówił Clamer było piękne?

— Może trochę — zgodziła się Morgana. — Chociaż mnie jest bardzo dobrze tam, gdzie jestem.

— Och, mnie też jest dobrze — powiedziała Damara, ale bez specjalnego entuzjazmu. — Po prostu, kiedy Clamer zaczął mówić, poczułam, że coś mnie ominęło. Przez całe życie nie wychodziła z kryjówki czarownic, chyba że do lasu, i czułam się tam trochę jak w więzieniu. Chyba mu zazdroszczę, że poznał tyle świata.

,,Chciałabyś do nich dołączyć?" miała ochotę zapytać Morgana, ale powstrzymała się. Może i Damara poradziłaby sobie jako druidka, ale zbyt wiele lat żyła w izolacji i bardzo trudno byłoby przystosować się jej do codziennego obcowania z ludźmi, którzy nie znali jej sytuacji i nie traktowaliby jej z większą delikatnością. Prawda była też taka, że czułaby pustkę, gdyby straciła kontakt z jedyną osobą mającą w sobie krew Morgause i Gorloisa.

— Ty też możesz poznawać świat. — Położyła rękę na jej ramieniu. — Możemy przecież odwiedzać razem różne królestwa i miasta.

Potem pożegnała się z siostrzenicą i udała do własnej komnaty.

— Jesteś smutna — zauważył Lancelot, gdy zobaczył żonę. — Coś się stało?

— Nie jestem smutna, tylko zamyślona — poprawiła Morgana. Nie wydarzyło się przecież nic, co mogłoby ją zasmucić. — Opowiem ci wszystko, tylko muszę to sobie przemyśleć.

— Ale to nie ma nic wspólnego z tą sprawą, o której nie możesz mi mówić? — upewnił się rycerz.

— Na szczęście, nie — potwierdziła Morgana. Reina wysłała jej informację o zaklęciu, którego używała do uśpienia mocy Cerridwen, a ona odesłała je do Powys. Zastanawiała się jednak, jak Elowen znajdzie czarodzieja, który będzie umiał je rzucić.

Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi z przylegającej komnaty. Morgana poszła je otworzyć i zauważyła, że na progu stoi mały Nathan.

— Mamusiu, bojem się, ce spać z wami — oznajmił poważnie chłopiec.

— Boisz się? — zdziwiła się Morgana. — Przecież znasz ten zamek i byłeś tu nie raz.

— Ale za oknem jest szelest, bojem się — powtórzył z uporem Nathan. Morgana zaśmiała się i wzięła go na ręce.

— Dobrze, moje słoneczko, tylko nie mów o tym siostrze, bo będzie zazdrosna.


***


Gdy Elowen upewniła się, że Lucjusz ,,przebaczył" jej ukrycie przed nim prawdy o Darreniei wrócił po prostu do swojej ironicznej niechęci wobec niej, namówiła Randala, by wznowili swoje spotkania edukujące w zakresie wojskowości.

Początkowo dziewczyna próbowała słuchać z powagą i spokojem oraz jedynie odpowiadać na pytania, ale tak naprawdę wiedziała, że siedzenie obok ukochanej osoby i traktowanie jej jak zwykłego znajomego nie jest normalne. Nawet jeśli cały czas towarzyszył im strach, że Lucjusz ich odkryje i ukaże, nie znaczy to, że nie mogą w żaden sposób okazać sobie uczucia. Przecież i tak wiele ryzykowali, spotykając się potajemnie. Gdyby ktoś ich przyłapał, prawdopodobnie nie uwierzyłby w czystość ich relacji. Dlaczego więc tak bardzo się pilnują?

— Uważam, że obiektywnie rzecz biorąc, król Lucjusz nie ma przesadnie dobrej armii — mówił Randal. — Jest jednak liczna i sumienna, zarówno piechota, jak i kawaleria. Oprócz tego może zażądać wsparcia od księstwa swojego brata. Nie dziwię się, że król Artur pragnie zawrzeć z nim sojusz, chociaż nie zapowiada się, by było to możliwe.

— Lucjusz jest zbyt uparty i zakochany w sobie — stwierdziła Elowen, po czym wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Randala. — Żałuję, że nie zwróciłam na ciebie uwagi wcześniej. Może gdyby ojciec zobaczył, że naprawdę cię kocham, pozwoliłby nam wziąć ślub i nie musiałabym tyle cierpieć.

— Lucjusz jest zbyt uparty i zakochany w sobie — stwierdziła Elowen, po czym wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Randala. — Żałuję, że nie zwróciłam na ciebie uwagi wcześniej. Może gdyby ojciec zobaczył, że naprawdę cię kocham, pozwoliłby nam wziąć ślub i nie musiałabym tyle cierpieć.

— I nie musielibyśmy się kryć — dodał Randal. W jego głosie brzmiał żal, ale i ostrzeżenie, że nie powinni posuwać się za daleko.

— Gdyby ktoś nas teraz razem zobaczył, uznałby, że coś nas łączy, nawet gdybyśmy się nie dotykali — odparła Elowen. — Lucjusz nie uwierzyłby, że chodziło mi o naukę, a nawet jeśli, to tym gorzej dla mnie. Oskarżyłby mnie o chęć zrzucenia go z tronu i byłabym podwójną zdrajczynią. I tak ryzykujemy, kochany. Dlaczego nie mielibyśmy wziąć czegoś od życia?

Randal mimowolnie uśmiechnął się sugestywnie i już wiedział, że nie da rady przekonać Elowen do swojej wizji świata.

— Co mamy robić? — zapytał. — Spotykać się na sekretnych schadzkach?

— Właśnie tak. — Elowen uniosła głowę i uśmiechnęła się rezolutnie. Ten widok tym bardziej pozbawił Randala surowości.

— Nie mógłbym ci się sprzeciwić, moja pani — powiedział z czułością. — Dobrze. Spróbujmy stworzyć własny romans.

Elowen poczuła, jak łzy napływają jej do oczu i zamrugała rzęsami, by to ukryć. Nie powinna teraz płakać, powinna być szczęśliwa.

— Nadal jestem twoją panią? — spytała cicho.

— Oczywiście, że tak, zawsze będziesz. — Randal popatrzył na nią z miłością. Elowen dotknęła delikatnie jego twarzy.

— W takim razie rozkazuję ci, abyś mnie pocałował.

Randal przysunął się do ukochanej i spełnił polecenie. Przez chwilę tulili się do siebie, chłonąc wzajemną bliskość i czułość, gdy nagle rozległ się zdyszany głos:

— Elowen, co ty, na Boga, wyrabiasz?!

Elowen i Randal gwałtownie oderwali się od siebie i zerwali z ławki, na której siedzieli i spojrzeli z przerażeniem na znajdującego się przed nimi Darrena. Jego twarz wyrażała szok i zdziwienie, jakich nie przeżył nigdy w życiu.

— Sir... Pozwól mi wyjaśnić... — powiedział strapiony Randal. Elowen przyjrzała mu się ze współczuciem. Znalazł się w koszmarnej sytuacji. Był przecież taki obowiązkowy i honorowy, starał się postępować zgodnie z zasadami, a teraz zakochał się w zamężnej kobiecie. Mógł usprawiedliwiać się, że nie popełnia niegodziwości wobec Lucjusza, gdyż ten zdecydowanie był mężem tylko z nazwy, ale teraz stał przed nim brat jego niedoszłej kochanki. Człowiek, którego honorowi nie można było nic zarzucić, i który powinien troszczyć się o dobre imię siostry.

— Wy... Macie romans? — Darren wciąż nie dowierzał zastanej sytuacji.

— Właściwie to jeszcze nie jesteśmy kochankami — powiedziała Elowen, ale szybko pożałowała tych słów. Zdecydowanie nie uspokoiły jej brata.

— Bo nie zdążyliście?! — wykrzyknął z oburzeniem Darren.

Tym razem Randal wyprzedził swoją wybrankę w usprawiedliwieniach, gdyż inaczej Elowen mogłaby srodze odpowiedzieć bratu.

— Wybacz, panie, ale nie mogę pozwolić, by królowa została zrównana z jakimiś nierządnicami. Nie chcę, by była wyszydzana i odtrącana z mojego powodu. Ja i twoja siostra dopiero niedawno, po śmierci waszego ojca, odkryliśmy naszą miłość i przez ten czas staraliśmy się widywać rzadko i zachowywać czystość. Nigdy bym jej nie naraził. Nie mogliśmy jednak cały czas odrzucać tego, co do siebie czujemy, a chyba dobrze wiesz, panie, że twój szwagier nie jest człowiekiem, wobec którego człowiek może poczuwać się do lojalności. Powstrzymywaliśmy się jedynie przez wzgląd na bezpieczeństwo Elowen i naszych córek. — Ujął ukochaną za ręką, jakby dając do zrozumienia, że bierze ją pod opiekę.

— Nie mam zamiaru nikogo obrażać — odparł stanowczo Darren. — Chciałbym jednak porozmawiać z siostrą na osobności.

— Żebyś mógł mnie oskarżać o wszystko, co najgorsze? — zapytała cynicznie Elowen.

— Nie mam zamiaru dopuścić, by moja królowa była obrażana — powtórzył po raz kolejny Randal.

— To moja siostra, nie mam zamiaru wyzwać jej od ladacznic — uspokoił go Darren. — Chcę po prostu coś wyjaśnić, mam chyba prawo?

Randal westchnął. Rzeczywiście, brat Elowen miał prawo nad nią czuwać i żądać wyjaśnień. On nie.

— Oczywiście. — Westchnął z niechęcią. — Nie przeszkadzam wam.

— Nie wyrzeknę się ciebie! — zawołała za nim Elowen. — Przenigdy!

Randal odwrócił się przed zniknięciem za murem i powiedział pewnie:

— Ja ciebie też nie, kochana.

Po chwili zniknął dziewczynie z pola widzenia, a jego kroki ucichły. Elowen spojrzała na brata oskarżycielsko.

— Co ty wyprawiasz! — skarcił ją Darren, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. — Zdajesz sobie sprawę, że możesz stracić głowę? I to dla kogo! Gdyby jeszcze był młody i przystojny...

— Mnie się on podoba, tobie nie musi! — krzyknęła ze złością Elowen. — Randal mnie kocha i ja kocham jego, tylko to się dla mnie liczy. Nie zrobiliśmy nikomu nic złego, po prostu się pokochaliśmy. Nie masz prawa nas karcić, sam zakochałeś się w Lisie.

— Lisa nie była mężatką!

— Czyli ja nie mam prawa do zaznania odrobiny miłości i czułości w moim życiu, bo miałam nieszczęście zostać wydana za Lucjusza? — zapytała z rozpaczą Elowen. — Jestem skazana na wieczną mękę przy tym draniu, który nienawidzi mnie i naszej córki?

Widać było, że naprawdę cierpiała, skazana na spędzenie reszty życia przy człowieku, którym gardziła, a rozdzielona z kimś, kto zapewne dawał jej poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Darren poczuł współczucie dla siostry. Rzeczywiście trudno było się dziwić, że nie dochowała wierności mężowi i że zapragnęła zaznać prawdziwego uczucia. Gdyby okoliczności były inne, nie przeszkadzałby mu wiek Randala czy jego status i wspierałby siostrę. Wiedział jednak, że miłość mogła przynieść jej wielkie niebezpieczeństwo.

— Przykro mi — odparł cicho. — Wierzę, że Randal naprawdę cię kocha, a ty jego. Ale nie możecie być razem. Jeśli Lucjusz się dowie, zapłacicie głową oboje, Lucja zostanie wydziedziczona, a wszyscy twoi dworzanie wyrzuceni.

— Może się nie dowie — stwierdziła Elowen. — Czy jest mało przykładów, kiedy ludzie zdradzali się przez lata i nikt o tym nie wiedział?

— Lucjusz jest podejrzliwy — przypomniał Darren.

— Uważa, że Randal jest za stary, by mi się podobać, chociaż sam jest od niego starszy. — Wzruszyła ramionami królowa.

— Widzę, że jesteś bardzo niezachwiana w chęci pozostania przy nim — uznał Darren. Nie wiedział, czy powinno go to denerwować czy mu imponować.

— Ja też zasługuję na odrobinę szczęścia i miłości w moim życiu — powiedziała z dumą jego siostra.

— Masz jeszcze córkę — odpowiedział głucho Darren, co obudziło w niej przykre wspomnienia. — Ona też potrzebuje miłości.

,,Nadal myśli o mnie tak samo źle jak dawniej" uświadomiła sobie Elowen. ,,Uważa, że jestem złą matką i zaniedbuję córkę, chociaż od kilku tygodni każdy mój dzień poświęcam na chronienie jej i dbanie, by była bezpieczna."

— Kocham Lucję — powiedziała w końcu. — Nie waż się mówić, że jest inaczej. Kocham też Randala. Jedno drugiemu nie przeszkadza. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile mu zawdzięczam. To on pokazał mi, że naprawdę jestem dobrym człowiekiem i mogę wyrwać się z tej matni, w jaką wpadłam po porodzie. To on nauczył mnie bezinteresownej miłości i gdyby nie on, nadal nie umiałbym otworzyć się na moje dziecko. Nie mam zamiaru się go wyrzec, bo ty się boisz o swoją głowę!

— Nie o to mi chodzi. — Głos Darrena był coraz spokojniejszy i serdeczniejszy. Najwidoczniej uwierzył w jej szczerość. — Martwię się o twoje bezpieczeństwo... I o bezpieczeństwo Lucji. Wiesz, jak bardzo jest teraz zagrożona. Nie potrzeba nam więcej ryzyka.

Elowen spuściła głowę. W tym Darren miał rację. Gdyby została zabita lub uwięziona, Lucja byłaby zdana tylko na ojca, który w końcu odkryłby prawdę o jej magicznych mocach i w najlepszym wypadku zamknąłby w jakiejś ciemnicy do końca życia.

— Nie chcę, żeby coś stało się Lucji... — szepnęła ze wstydem. — Możesz uważać mnie za potwora, ale naprawdę nie zniosłabym, gdyby Lucjusz ją skrzywdził. Ja... Obiecuję, że będę jej pilnować. Ale nie zmuszaj mnie do wyrzeknięcia się kogoś, kto pomaga mi to wszystko znosić.

— Nie chciałbym tego — stwierdził ze smutkiem Darren. — Ale obawiam się, że to życie cię zmusi.

— Jeszcze zobaczymy — odpowiedziała uparcie Elowen. Nie mogła przecież spędzić reszty życia w strachu i ukrywaniu się. Musiała coś wymyślić, musiała się stąd wyrwać.




Wiem, że ten rozdział wyszedł jeszcze krótszy niż ostatnie, ale w tym tygodniu słabo się czułam i dopiero w weekend byłam w stanie napisać coś więcej. Mam nadzieję, że wyszedł w miarę ciekawy. Wybaczcie, że nadal jest więcej postaci autorskich niż kanonicznych, ale potrzebuję trochę czasu, żeby wszystkich rozwinąć.

Dajcie też znać, czy nie ma nadmiaru scenek z dziećmi, bo mnie to rozczula, ale zdaję sobie sprawę, że każdy ma inny gust i może lekko przesadzam.

Nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział, ponieważ jutro wracam na studia i będę mieć mniej czasu, a do tego jak wspominałam, piszę jeszcze jedną pracę i zależy mi, by szybko ją rozwinąć. Postaram się jednak publikować co dwa tygodnie, w wolne okresy częściej.

Rozdział z dedykacją dla reginaepoloniae  - zajrzyjcie koniecznie na jej profil, jeśli lubicie historię Polski i klimat Jagiellonów.

Jeśli ktoś jeszcze nie widział, na mojej tablicy można znaleźć linka do wattpadowego discorda i polecajnika, które mają zastąpić kanał informacyjny. Zapraszam bardzo serdecznie.

Trzymajcie się i do zobaczenia w kolejnym rozdziale!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro