Rozdział drugi. Nowe twarze(część druga).

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wiem, że obiecywałam, że ten rozdział będzie ciekawszy od poprzedniego... I nie jest. Jest również przejściowy, bo doszłam do wniosku, że najpierw muszę przedstawić i skonfrontować ze sobą bohaterów, żeby wprowadzić to co planuję. W pewnym sensie to jest nowy początek, więc chyba nie mam innego wyjścia. Obiecuję, że od następnego rozdziału zacznę rozwijać ciekawe wątki.




Morgana z ciężkim westchnieniem oparła się o ścianę i wzięła głęboki oddech.

— Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak wycieńczona psychicznie – powiedziała, z trudem wypowiadając każde słowo.

Była sobie wdzięczna, że nie zachowała się jak ostatni uparty osioł i chociaż nie pozwoliła nikomu sobie towarzyszyć na balkonie, to ostatecznie zgodziła się, żeby Artur, Lancelot i Freya stali za drzwiami. Przyszli nawet Merlin i Gwen, chociaż Morgana czuła się nieco upokorzona, że dawna przyjaciółka ogląda ją w takim stanie.

— Nikt cię nie obraził? – zapytał Artur z troską. Morgana pokręciła głową.

— Nawet nie pamiętam, co dokładnie mówiłam, ale mam nadzieję, że sobie przypomnę i nie wyjdę potem na idiotkę – westchnęła po raz kolejny. – Chyba pójdę się położyć.

— Może chcesz o tym z kimś porozmawiać? – zasugerowała Freya. Morgana uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale odmówiła.

— Na chwilę obecną nie pamiętam, co właściwie powiedziałam, więc nie wiem jak miałaby wyglądać ta rozmowa.

— Ale Freya ma rację – stwierdził Lancelot, podszedł do dziewczyny i objął ją lekko ramieniem. – Może ktoś powinien z tobą posiedzieć?

— Możesz próbować, najwyżej cię wyrzucę – odparła Morgana. – Ale czy najpierw mógłbyś pójść do Kitty i poprosić ją, żeby przyniosła mi wody? To jest chyba właśnie to, czego najbardziej potrzebuję.


***


Darren oczywiście nie mógł zobaczyć się z siostrą po porodzie, ponieważ zostałoby to uznane za podejrzane, skoro oficjalnie nic ich nie łączyło. Ostatnie dwa dni były dla niego czystą męczarnią. Wolał sobie nie wyobrażać reakcji Elowen na narodziny córki, chociaż nie potrafił uciec od spekulacji jak bardzo dziewczyna rozpaczała. Zastanawiał się, czy jest bardziej załamana i przerażona gniewem męża, czy może zła na dziecko za to, że nie okazało się upragnionym synem. Za to doskonale wiedział jak zareagował na to wszystko Lucjusz, ponieważ kilka razy zdarzyło mu się być świadkiem złości okazywanej przez króla, że musi dbać o wygody i godne powitanie na świecie dziecka, które nic dla niego nie znaczyło.

Mała Lucja dostała do swojej dyspozycji mamkę i kilka nianiek, ale zajmowała się nią głównie Kassidy, która uważała, że od opieki nad dzieckiem jest rodzina. Kobieta szczerze wierzyła, że Elowen nie jest na razie na tyle silna, by sama sprawować pieczę nad swoją córeczką, więc sama podjęła się tego zadania. Darren postanowił wykorzystać jej dobre serce, by dowiedzieć się czegoś o siostrze, gdy tylko Kassidy została sama z dziewczynką, odwiedził je w dziecinnej komnacie.

— Jak się czuje Elowen? – zapytał, podchodząc do bratowej, która z czułością wpatrywała się w trzymane przez siebie dziecko. Przynajmniej Lucja mogła liczyć na miłość ciotki, skoro rodzony ojciec jej nie chciał, a matka się nią nie zajmowała.

— Jest bardzo słaba i przemęczona – odpowiedziała cicho Kassidy. – Podczas porodu cały czas płakała i mówiła, że już tego nie zniesie, ale nie wzięłam tego zbyt poważnie... Każda kobieta tak mówi za pierwszym razem. Ale może niesprawiedliwie oceniłam jej stan. Rozumiem, że kobieta w połogu powinna leżeć i odpoczywać, ale Elowen nie ma nawet sił, aby wziąć swoją córkę na ręce.

,,Sił albo chęci" pomyślał gorzko Darren, ale wiedział, że gdyby to powiedział, Kassidy skarciłaby go za samo myślenie o tym, że matka mogłaby nie pokochać swojego dziecka.

— A jak Elowen reaguje na małą? – zapytał pozornie niewinnie.

Kassidy zacisnęła usta, jakby musiała powstrzymywać się przed powiedzeniem czegoś niepożądanego.

— Elowen jest bardzo zmęczona i nie doszła jeszcze do siebie – odpowiedziała po chwili. – Nie ma siły, żeby zajmować się dzieckiem. Za jakiś czas na pewno zacznie poświęcać Lucji więcej czasu.

— Elowen była przekonana, że urodzi syna – powiedział bez zastanowienia Darren. Kassidy spojrzała na niego z oburzeniem.

— Być może za bardzo się na to nastawiła, ale za kilka dni przyzwyczai się do córeczki i zapomni, że kiedykolwiek chciała syna! – zawołała oburzona tym, że ktoś próbuje zmusić ją do zmiany zdania o szwagierce.

— Nie denerwuj się tak, kochana – poprosił Darren. – Nie miałem nic złego na myśli.

— Mam nadzieję – odparła Kassidy. – Nie powinieneś obrażać, Elowen.

— Nie mam takiego zamiaru, ale też nie jestem tak dobry jak ty, kochana siostrzyczko – zapewnił gorliwie Darren i żeby udobruchać Kassidy, pocałował ją w policzek. W tej chwili do komnaty wszedł Lucjusz.

,,Ależ sobie wybrałeś moment, by zainteresować się własnym dzieckiem" pomyślał drwiąco Darren. W jego głowie właśnie powstały miliony pomysłów na temat tego jak Lucjusz postanowi tym razem oskarżyć go o romans z żoną Alarika i napisze do domniemanego poszkodowanego długi list ze skargą, a Alarik albo to wyśmieje i będę szukał wymówek, albo w porywie złego humoru, uwierzy i znienawidzi swojego brata.

— Gdzie są opiekunki? – zapytał ze złością Lucjusz. – Co jest nie tak z tą służbą?!

— Sama potrafię zająć się małą księżniczką – zapewniła Kassidy, przytulając Lucję do siebie. Dziecko zakwiliło przez sen.

— Nie wiedziałem, że jesteście rodzeństwem – stwierdził król, wpatrując się w ,,przyłapanych". – Słyszałem, pani, że sir Darren nazwał cię ,,siostrzyczką". To tłumaczy dlaczego król Lot tak go faworyzuje.

Darren musiał odwrócić twarz, żeby nikt nie widział rozbawienia na jego twarzy. Jak widać, los czasem mu jednak sprzyja. Nie dość, że uniknął nieprzyjemnych podejrzeń, to jeszcze Lucjusz uznał go za skoligaconego z Lotem, co może się przydać w przyszłości, zwłaszcza jeśli chciał mieć oko na Lucję.

Spojrzał na Kassidy. Jej twarz pozostała jednak nadal skupiona i poważna.

— Mała księżniczka śpi, panie – powiedziała, patrząc na Lucjusza. – Podać ci ją?

— Nie mam czasu na zajmowanie się dzieciakami – odparł Lucjusz, spoglądając na Kassidy jak na idiotkę. – Przyszedłem tylko sprawdzić jak sprawuje się służba. Nie podoba mi się, że nikogo tu nie ma.

— Mamka i nianie poszły coś zjeść – Kassidy próbowała bronić kobiet. – A ja naprawdę umiem sama zająć się twoją córką.

Lucjusz miał ochotę rzucić kilka uwag na temat prowincjonalności i braku manier kobiety, która będąc żoną przyszłego króla, sama skacze nad dziećmi zamiast zostawić to służbie, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Lot nie jest wieczny, a gdyby naraził się żonie Alarika, jego dalsze układy z Essetir mogłyby nie być już takie harmonijne.


***


Wieczorem król udał się do sypialni żony. Na widok męża Elowen zbladła i poczuła, że robi jej się niedobrze. Zastanawiała się, czy zacznie ją wyzywać i obrażać z powodu narodzin córki, czy po prostu stwierdzi chłodno, że nie wypełniła swojego obowiązku.

Lucjusz jednak ją zaskoczył, ponieważ zapytał po prostu:

— Jak się czujesz?

— Nadal trochę mi słabo – odpowiedziała Elowen. Postanowiła, że będzie udawała okropne boleści tak długo jak to możliwe. Dzięki temu pozostanie w swojej komnacie, a w dodatku nikt nie będzie od niej wymagał, by zajmowała się dzieckiem.

Lucjusz pokiwał głową, zirytowany, ale zbyt zamyślony, by okazywać swoje niezadowolenie.

— Mam nadzieję, że nie oczekujesz, że przyniosą ci tu dziecko i będziesz się nim zajmować jak jakaś chłopka – powiedział po chwili.

— Dlaczego miałabym to robić? – wzruszyła ramionami Elowen. Najwidoczniej jej obojętność wobec córki może przynieść jakiż pożytek temu małżeństwu. – Ma przecież opiekunki.

— I to i tak za dużo jak na dziewczynę – dodał z niesmakiem Lucjusz. – Powiedz mi, Elowen, dlaczego jakaś Ginewra z ludu potrafiła urodzić syna, a ty nie?

Elowen nie odpowiedziała. Jej nadzieje, że uda jej się uniknąć upokorzenia okazały się płonne.

— Na szczęście, jesteśmy w na tyle dobrej sytuacji, że możemy urządzić jedną ucztę z okazji narodzin tej dziewczyny, a potem pozwolić, żeby wychowały ją niańki – kontynuował Lucjusz. – Ona w żaden sposób nie utrudni nam życia.

Elowen czuła, że nie kocha swojego dziecka, wolałaby chyba nawet, żeby zmarło po narodzinach, ale w tym momencie zrobiło jej się żal dziewczynki. Jak okropne musi być życie, kiedy jest się traktowanym jako niepotrzebny balast i nikt cię nie chce.

Cóż, każdy musi nieść swój los. Skoro ona, Elowen, w imię racji stanu została zmuszona do tylu cierpień, to jej córka też może.

Nie, nie jej córka. To córka Lucjusza. Nosi imię po nim i to on zaplanował jej życie. Ona ją tylko urodziła i jeszcze nie odniosła w wyniku tego żadnych korzyści.

— Nie musimy w ogóle zajmować się tą dziewczynką – Lucjusz wypowiedział ostatnie słowo jak obelgę. – Zapewnimy jej dobre warunki, a potem wrócimy do własnego życia. Nie masz chyba nic przeciwko, Elowen?

Mimo wcześniejszej goryczy, Elowen poczuła się nieco lepiej. Kiedy Kassidy wróci do Essetir, mała Lucja pozostanie pod opieką służby i już nikt nie będzie od niej oczekiwał, że powinna ją kochać i się nią zajmować. Uwolni się od wyrzutów sumienia i zapomni, że w ogóle urodziła to dziecko.

— Ależ skąd, mężu – zapewniła gorliwie Lucjusza. – Uważam, że pozostawienie jej wychowania nianiom to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich.

Lucjusz uśmiechnął się triumfalnie.

— Cieszę się, że się zgadzamy.


***


Tymczasem inni rodzice przeżywali zupełnie odmienne dylematy.

Ręka Eiry się zrosła i młoda kobieta uznała, że od teraz powinna zacząć zarabiać na siebie i ułożyć sobie życie. Bardzo pragnęła też opuścić zamek.

— Co mi obiecałeś? – zwróciła się do Gwaine'a, kiedy ten przyszedł zobaczyć Garetha.

— Że nie będę chciał odebrać ci Garetha – odpowiedział Gwaine. – Chyba nie możesz mi tego zarzucić.

Eira splotła ręce i popatrzyła na niego ze śmiertelną powagą.

— Obiecałeś mi, że znajdziesz mi własne mieszkanie. Obiecałeś to przy królu! – podkreśliła.

Gwaine spuścił głowę. Miał nadzieję, że Eira zapomniała już o tej konkretnej części ich układu, ale najwidoczniej była bystrzejsza niż przypuszczał.

— Na zamku będzie ci o wiele lepiej – argumentował. – Masz swoją komnatę, praktycznie nie musisz nic robić...

— I o to chodzi! – zawołała Eira. – Nie jestem twoją utrzymanką! Chcę mieć własny dom i zarabiać na siebie. Wiem, że nie jestem najbardziej zaradną kobietą na świecie, a do tego mam jeszcze dziecko, ale może mogłabym zająć się szyciem. Miałabym pieniądze przynajmniej na własne wydatki.

— Nie musisz się ze mną rozliczać – zapewnił Gwaine. – Nie ma dla mnie znaczenia, czy wydajesz pieniądze na Garetha czy na siebie.

Eira zaśmiała się gorzko.

— Ale dla mnie ma... Nie trzymaj go tak, bo zacznie się wiercić i go upuścisz... Gareth jest twoim synem, ale nas już nic nie łączy, więc nie mam ochoty żyć z twoich pieniędzy, żeby ludzie mówili o mnie, że jestem ladacznicą i dziewką.

Chociaż jak zwykle starała się zachować spokój i chłód, Gwaine wyczuł ból w jej głosie i pomyślał, że sam się do tego przyczynił.

— Przepraszam jeśli kiedyś powiedziałem do ciebie coś takiego... - powiedział pokornie. – Przepraszam, że cię zraniłem. Uwierz mi, że nie myślę tak o tobie. Jesteś bardzo dzielną kobietą i...

— Nie musisz mnie komplementować – machnęła ręką Eira. – Nie o ciebie mi chodzi.

Gwaine spojrzał na nią uważnie, ale Eira przybrała już swój dawny zimny wyraz twarzy.

— Jeśli ktoś by cię obraził, powiedziałabyś mi, prawda? – zapytał.

— Oczywiście, że nie – odparła jasnowłosa. – To moje sprawy, nie twoje.

— Jesteś matką mojego syna – przypomniał Gwaine.

— Ale nie jesteśmy ze sobą, a jeśli chociaż trochę znasz ludzi, to dobrze wiesz, co będą opowiadać, jeśli zostanę na dworze – stwierdziła Eira, nie patrząc mu w oczy. – Nie chcę, żeby nazywano mnie nałożnicą i mówiono jak to gorszę przyzwoitych ludzi. I nie chcę, żeby Gareth słuchał takich rzeczy o swojej matce. Wszyscy wiedzą, że przychodzisz do mojej komnaty o prawie każdej porze dnia i nocy...

— Żeby zobaczyć się z Garethem! – wykrzyknął Gwaine.

— To zdecydowanie zbyt mało pikantna wersja, żeby zadowolić plotkarzy, nie uważasz? – zadrwiła Eira i usiadła na łóżku, wzdychając z rezygnacją. Gwaine włożył syna do kołyski i usiadł przy niej.

— Przyznam, że trudno mi wczuć się w twoją sytuację – powiedział. – Przykro mi, że czujesz się napiętnowana, ale ja nigdy nie przejmowałem się tym, co ludzie o mnie myślą, jeśli sam miałem o sobie dobre mniemanie, więc nie potrafię zrozumieć czemu to tak przeżywasz.

Eira prychnęła.

— Normalnych ludzi jednak zazwyczaj obchodzi, co myślą o nich inni.

— Ale prawda jest taka, że w pewnym momencie temat plotek ulega przedawnieniu i ludzie przestają na ten temat rozmawiać – przekonywał Gwaine. – Za parę tygodni nikogo nie będzie interesowało, gdzie mieszkasz i co robisz.

— Mnie będzie interesowało – odparła twardo Eira. – Czy jest coś złego czy dziwnego w tym, że chcę czuć do siebie szacunek?

Gwaine był gotowy na ostrą wojnę na argumenty, ale w tym jednym przypadku musiał poczuć się pokonany. Sam doskonale wiedział jak to jest mieć do siebie pretensje z powodu swoich czynów i wyborów i jak ważne jest, by móc odzyskać szacunek wobec samego siebie. Do tego zdawał sobie sprawę, że sam po części przyczynił się do takich rozmyślań Eiry i czuł się wobec niej nieco winny.

— Nie możemy iść na kompromis? – zasugerował. – Będziesz się sama utrzymywać – nie był przekonany do powodzenia tego planu, ale podobno zawsze warto próbować. – Ale zostaniesz na zamku. W czym to przeszkadza?

— Powtarzam ci to od pięciu minut! – zawołała Eira, zapominając nawet o śpiącym dziecku. – Chcę być całkiem samodzielna i niezależna.

— Zauważ, że nie jesteś tu sama – Gwaine doskonale wiedział, że zrani teraz uczucia kobiety, ale czasami trzeba ponieść pewne ofiary. – Jest jeszcze Gareth, który jest moim synem i chcę mieć go przy sobie – Eira nie odpowiedziała. – Powiedziałaś, że wierzysz, że go kocham i przykro ci, że kiedyś myślałaś inaczej. Wyobraź sobie, co by były gdybym ja go zabrał i powiedział, że możesz go odwiedzać raz dziennie.

Eira poczuła, że pieką ją oczy i jest bliska płaczu, a ponieważ najlepszym sposobem na przykrycie słabości były oziębłość i okrucieństwo, powiedziała ze złością:

— Nie muszę sobie wyobrażać. Chciałeś mi go odebrać i dać pieniądze na otarcie łez!

— Przepraszam – tylko tyle Gwaine był w stanie odpowiedzieć. – Przepraszam, że źle cię oceniłem i że cię zraniłem. Przepraszam, że zostawiłem cię w tamtej gospodzie i potraktowałem jakbyś w ogóle nie miała czuć. Nienawidzę się za to. I przepraszam, że musiałaś przejść przez to wszystko, co wiązało się z narodzinami Garetha sama – dotknął jej ręki, ale Eira natychmiast się odsunęła. – Zrobię wszystko, żeby ci to wynagrodzić, ale ja też jestem człowiekiem i skoro nie było mnie przy narodzinach mojego jedynego syna, to teraz chcę być przy nim jak najdłużej i najczęściej... Zwłaszcza, że jeszcze niedawno, że nie byłem pewny, czy Gareth w ogóle mnie zapamięta.

Eira ścisnęła ręce. Sama pamiętała jaki niepokój i pustkę czuła, obawiając się, czy Gwaine jeszcze kiedykolwiek zobaczy syna. Nie ze względu na uczucia, które całkiem w niej otępiały, ale ponieważ Gwaine kochał Garetha i zrobiłby dla niego bardzo wiele. A Eira miała wrażenie, że wybaczyłaby komuś, kto by ją zgwałcił lub zabił, gdyby tylko zrobił coś dla jej dziecka.

— Wiem, że go kochasz – powiedziała ostrożnie. – I nie chcę stawać między wami.

— Poza tym, na zamku będzie ci się łatwiej i bezpieczniej żyło – dodał Gwaine. – Wiesz jakie sytuacje czyhają na samotnie mieszkające kobiety, zwłaszcza samotne kobiety z dziećmi. Możesz sobie mówić, że nie jestem wobec ciebie do niczego zobowiązany, ale nie zniósłbym, gdyby Gareth zapytał mnie kiedyś dlaczego pozwoliłem skrzywdzić jego mamę.

— Nie chcę mieszkać pod jednym dachem z tą wiedźmą Morganą. Sam mówiłeś, że jej nienawidzisz.

— Nienawidzę jej – przyznał Gwaine. – I nie wiem, co mogłoby się stać, żebym był w stanie jej wybaczyć lub ją zrozumieć. Ale myślę, że ona nic ci nie zrobi. Ani tobie, ani Garethowi. Co miałaby w ten sposób osiągnąć? Też nie podoba mi się, że została na Camelocie, ale jeden z moich przyjaciół jest jej bratem, a drugi z jakiegoś sobie tylko znanego powodu postanowił ją poślubić, więc staram się zdobyć na minimum szacunku wobec niej.

— Brata jestem jeszcze w stanie zrozumieć – Eira poczuwała się do wdzięczności wobec Artura po tym jak zachował ją przy życiu i zapewnił, że nie rozdzieli jej z synem. – Rodziny się nie wybiera. Ale nie mam pojęcia jak ktoś o zdrowych zmysłach może chcieć się ożenić z taką kobietą i powinieneś powstrzymać tego swojego przyjaciela przed tym czynem.

— Próbowałem – westchnął Gwaine. – Nic to nie dało.

Od pamiętnej konfrontacji z Bartogiem jego relacje z Lancelotem uległy poprawie, a przynajmniej przestali się kłócić przy każdej okazji i zachowywali się raczej jak przyjaciele. Oczywiście Gwaine nadal nie tolerował Morgany, ale z wielu względów starał się to ukrywać i okazywać jej przynajmniej pozory uprzejmości. Nadal podejrzewał, że czarownica tylko czeka, żeby zdradzić Artura i siłą przejąć władzę, ale nie mógł zaprzeczyć, że podczas ostatniej wyprawy była lojalna wobec Camelotu, po powrocie zachowywała się w sposób pozbawiony arogancji, a Lancelota traktowała bez zarzutu. Do tego przeprosiła za wszystko co zrobiła, co musiało być ciosem dla dumy.

— Też jej nienawidzę – powtórzył rycerz. – Ale chciałbym wierzyć, że nie jest taka zła. Przeprosiła lud Camelotu za swoje czyny. Nie byłem przy tym, ale słyszałem co mówili ludzie w mieście.

— Ja też słyszałam, ale chyba nie umiem jej uwierzyć – powiedziała Eira ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Nie umiem zapomnieć o tym, co mi zrobiła.

— W każdym razie, ona nie może skrzywdzić ciebie i Garetha, w niczym by jej to nie pomogło, a poza tym moją rolą jest niedopuszczenie do tego – zapewnił Gwaine. – A jeśli chodzi o mojego przyjaciela... Przekonywałem go, że ten związek to absurd, ale skończyło się to tak, że prawie zostaliśmy śmiertelnymi wrogami. Nie chcę tracić przyjaźni Lancelota, więc muszę jakoś to przecierpieć – aby nie stracić przyjaciela i przy okazji jedynej osoby, która była w stanie zrozumieć jego uczucia i nie traktować jak zwyrodnialca, ponieważ miał nieślubne dziecko. – Wiem, że Morgana na niego nie zasługuje, ale myślę, że na swój sposób jest do niego przywiązana i chociaż pewnie związała się z nim z egoizmu, nie sądzę, by była w stanie skrzywdzić Lancelota i zawieść jego uczucia.

— Nie interesuje mnie jej życie miłosne – przerwała Gwainowi Eira. – Po prostu nie chcę z nią mieszkać.

— To jest zamek. Przecież nie musicie się w ogóle widywać – rycerz popatrzył na kobietę z nadzieją. – Proszę, przemyśl moją propozycję.

Eira westchnęła. Prawda była taka, że nie miała już siły do konfrontowania się i życia w niechęci z resztą świata. Może podświadomie nadal czuła żal do Gwaine'a z powodu wszystkich swoich nieszczęść, ale nie potrafiła już go nienawidzić. Przeprosił ją, a ona nie była na tyle nieskazitelna, by wymagać czegoś więcej. Wybaczył jej zło jakie wyrządziła i chciał jedynie, żeby ona pozwoliła mu naprawić to, co sam zepsuł. I kochał Garetha, a ostatecznie nic więcej nie miało znaczenia.

— Zastanowię się – obiecała. – Daj mi tydzień.


***


Blanche po raz kolejny przekonała się, że jej ojciec nie jest mistrzem w obmyślaniu planów. Jego wspaniałe pomysły o tym jak w jeden dzień sprzeda cały dobytek i będzie mógł sobie pozwolić na wyjazd do Camelotu, oczywiście spotkały się z niepowodzeniem i przeciągnęły na jeszcze kilka dni.

Ale przynajmniej ostatecznie udało im się opuścić tą zapadłą wieś w co Blanchefleur tak naprawdę do końca nie wierzyła. Sinonowi chyba po raz pierwszy się coś udało. To i ukrywanie przed Ywainem, że wcale nie jest pogrobowcem.

Najbardziej wstyd jej było, że Sefa zgodziła się zostać z nimi przez cały ten czas i dzielić małą izdebkę z nią, Molly i Ywainem. Dziewczyna oczywiście się nie skarżyła, ale Blanche i tak miała wyrzuty sumienia. Chociaż może Sefie wcale tak bardzo nie zależało na czasie. W końcu przybycie do Camelotu wiązało się dla niej z konfrontacją z królową, która skazała ją na śmierć.

Bardzo chciałaby móc porozmawiać o tym z przyjaciółką, ale przez całą drogę nie było okazji, skoro wszyscy jechali na starym wozie(szczęście, że się nie zawalił) i wysłuchiwali narzekania Sinona na cały świat. Ywain spał na czyimś ramieniu albo śpiewał piosenki. Natomiast Blanche ubarwiła sobie drogę wymyślaniem jak będą wyglądały ich pierwsze dni w Camelocie, a czasem nawet zaczynała sobie wyobrażać jak wyglądałoby nagłe spotkanie kuzyna z jego prawdziwym ojcem. Ciotka wyglądała jednak na spokojną i pewną, więc może jednak taka groźba nie istniała.

Ewentualnie jakimś magicznym sposobem przeszkody, które uniemożliwiły im zawarcie małżeństwa, nagle zniknęły i teraz Molly odnajdzie miłość swego życia, wezmą ślub i będą żyli długo i szczęśliwie.

Blanche niespecjalnie wierzyła w szczęśliwe zakończenia.


***


Przez ten czas Elowen otrzymała mnóstwo listów od uszczęśliwionej rodziny, gratulującej jej rozkoszy macierzyństwa.

Droga córko!

Jestem bardzo zadowolony, że urodziłaś szczęśliwie, że Ty i Twoja córeczka jesteście zdrowe. W najbliższym czasie przyjadę, aby poznać moją wnuczką. Prawdopodobnie będzie znacznie bardziej udana niż dzieci Gilberta i Alarika. Nie martw się, córko, jeśli ktoś będzie Ci wypominał, że to nie chłopak – dziewczyna jest tak samo wartościowa i potrzebna, jeśli tylko ma rozum.

Twój kochający ojciec Lot

,,Może i dla ciebie tak samo, ojcze" pomyślała z goryczą Elowen po przeczytaniu tego listu. ,,Ale nie dla mojego męża".

Kochana siostro!

Gratulacje z okazji narodzin pierwszego dziecka. Kassidy napisała mi, że jesteś bardzo słaba, ale na pewno wkrótce dojdziesz do siebie. Ogromnie tęsknię za moją żoną, ale rozumiem, że jest Ci teraz potrzebna i że pewnie spędzacie całe dnie zachwycając się małą Lucją. Zakładałem co prawda, że zechcesz nazwać córkę po naszej matce, ale Lucja też mi się podoba, zdaje mi się, że znaczy mniej więcej tyle co ,,niosąca światło" lub ,,narodzona o poranku".

Twój brat Alarik

,,Chciałam ją nazwać Diana" westchnęła w złości Elowen. ,,Ale przecież nikt nawet nie zapytał mnie o zdanie. To tak naprawdę w ogóle nie moja córka, tylko Lucjusza."

Droga siostro!

Bardzo się cieszę, że udało Ci się zdrowo urodzić. Ufam, że dobrze się czujesz i jesteś szczęśliwa. Ponieważ nie mam i nie będę mieć swoich dzieci, zapewniam Cię, że przeleję na Twoją córkę moje uczucia i możesz prosić mnie o wszystko, co zapewni dziewczynce dobro.

Twój brat Hagan

Elowen rzuciła list na stół.

,,Mogę prosić cię o wszystko? A więc zamieńmy się – ty wychowaj dziecko Lucjusza, a ja zamieszkam z ojcem, będę żyła w celibacie i całymi dniami przerzucała różne papiery, którymi i tak ostatecznie zajmą się skrybowie."

Siostrzyczko moja, Elowen!

Gratulacje z okazji dołączenia do szacownego grona rodziców! Bardzo się cieszę, że urodziłaś dziewczynkę – córki są o wiele milsze od synów, chłopcy są nieznośni. Życz mi w przyszłości córki, tak jak ja życzę Tobie, by mała Lu nie dała Ci się za bardzo we znaki. Vivian życzy Ci zdrowia i szybkiego dojścia do siebie, a o imieniu Twojej córki powiedziała, że ,,nawet ujdzie". Wydajcie ją kiedyś za księcia Lohalta, mają podobne imiona. Olaf nie skomentował narodzin małej, ponieważ jest obecnie na nas obrażony, ale Walter zapewnił, że chętnie będzie się z nią bawił, gdy już dorośnie.

Kochający Cię brat Gilbert

Po przeczytaniu tego listu Elowen długo płakała. Jej ukochany starszy brat, którego wielbiła od dzieciństwa i który zawsze stawał po jej stronie, nawet nie brał pod uwagę, że ona może nie być wniebowzięta z powodu narodzin córki, a na dodatek zamiast zainteresować się jej samopoczuciem, wolał opowiadać o swojej głupiej żonie i nieznośnych dzieciakach.

Siostrzyczko moja najukochańsza!

Bardzo się cieszę, że jesteś zdrowa i urodziłaś córeczkę! Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła zobaczyć Twoją malutką! Jestem przekonana, że to najśliczniejsze i najwspanialsze dziecko na świecie. Przyjdziemy do Ciebie z tatą, kiedy tylko poczujesz się lepiej, a Ty chyba przywieziesz Lucję na mój ślub? Och, jestem tak szczęśliwa, że aż brak mi słów!

Twoja kochająca siostra Kayleigh

Po przeczytaniu tego listu Elowen była w stanie jedynie wtulić się w poduszkę i długo płakać. Dlaczego Lucja nie mogła urodzić się Alarikowi, któremu było obojętne czy jego dziecko będzie chłopcem czy dziewczynką, Gilbertowi, która podobno marzył o córce, albo nawet Kayleigh, gdy ta już wyjdzie za mąż? Gdyby była ciotką swojej córki, kochałaby ją i z chęcią spędzałaby z nią czas. Ale była jej matką, chociaż to macierzyństwo zostało okupione bólem i łzami, a w zamian nie przyniosło nic dobrego.


***


Gwaine już kilka razy próbował przekonywać Artura, że nie powinien już go zmuszać do uczenia dzieci, bo on całkowicie odzyskał już równowagę psychiczną, a do tego stara się nie obrażać Morgany. Król pozostał jednak nieugięty.

— Rozejść się do domów – rycerz z ulgą zakończył kolejne zajęcia i skierował się w stronę zamku. Poczuł się nieco zbity z tropu, kiedy na powitanie wyszła mu Eira.

— Gdzie Gareth? – zapytał na jej widok.

— Został z panią Freyą – wyjaśniła Eira. – Ona jest bardzo dobra i miła. Szkoda tylko, że chce mnie pogodzić z Morganą – tą ostatnią uwagę Gwaine puścił pomimo uszu. – Chcę ci powiedzieć, że się namyśliłam i uznałam, że muszę ci to powiedzieć od razu.

Gwaine popatrzył na kobietę z niepokojem. Zdecydowanie na twarzy Eiry mogło zarówno dać mu nadzieję, jak i kompletnie załamać.

— Masz rację, nie powinnam mścić się na tobie czy kimkolwiek innym kosztem mojego dziecka – kontynuowała Eira. – Dobrze, mogę zostać na zamku, skoro królowa jeszcze mnie nie wyrzuciła. Ale musisz mi obiecać, że utrzymywać będziesz jedynie Garetha, a mnie pozwolisz zarabiać na siebie.

Gwaine uśmiechnął się z ulgą.

— Tak długo póki będziesz tego chciała – obiecał.

— Nie zmienię zdanie – odpowiedziała Eira. Spojrzała w stronę rozchodzących się chłopców. – Nie obraź się, ale nie wiem, czy jesteś odpowiednim człowiekiem do uczenia cudzych dzieci.

— Jestem bardzo nieodpowiedni – powiedział z całkowitą szczerością Gwaine. – Ale Artur coś sobie uroił i stwierdził, że mam uczyć te dzieciaki do końca. Nie wiem, czy do końca ich terminowania, mojej posługi rycerskiej czy w ogóle końca życia.

Eira mimowolnie się roześmiała.

Po krótkiej wymianie zdań skierowali się do Camelotu, pozostawiając na placu Driana i Gaherisa, który chciał testować nowy łuk.

— Twój wujek i jego narzeczona... - zaczął niepewnie Drian.

— To nie jego narzeczona, nawet nie są razem, mają tylko dziecko – poprawił go Gaheris. – Nawet nie próbuj jej tak nazywać przy mojej mamie.

— Nie możecie być normalną rodziną? – zapytał Drian. Gaheris wzruszył ramionami.

— Po pasowaniu wyprowadzę się do zamku i nie będę się już przejmował tym całym cyrkiem – napiął łuk. – Patrz!

Strzała odbiła się o środek drzewa.

— Robi wrażenie, prawda? – zapytał Gaheris z nadzieją. Drian szybko pokiwał głową.

— Dałoby się tak zrobić, żeby tam została – przyjaciele usłyszeli za sobą dziewczęcy głos. Po chwili podeszła do nich ciemnowłosa nastolatka w stroju do konnej jazdy.

— Odbiło się o korę, ale... - bronił się Gaheris.

— Pokazałabym ci, ale nie będę niszczyć natury – stwierdziła dziewczyna nonszalancko.

— Nie uwierzę dopóki nie zobaczę – odparł Gaheris.

Drian poczuł, że rozmowa zmierza na nieodpowiednie tory i postanowił ją zakończyć.

— Gaheris, nie kłóć się z dziewczynami, moja mama mówi, że...

— Nie jestem jakąś słabiutką panienką – dziewczyna potrząsnęła czarną czupryną. – Pójdę do brata po łuk i strzały i zaraz wam pokażę.

Drian zaczął się trząść i wyobrażać sobie, że brat owej damy zaraz tu przyjdzie i zbije zarówno Gaherisa, jak i jego.

— Proszę – Gaheris wyciągnął swój łuk w stronę dziewczyny. – Możesz wziąć mój. Tak będzie sprawiedliwiej.

— Jak sobie chcesz – westchnęła dziewczyna, ujmując łuk. – Podnieś tą strzałę.

Drianowi wcale się to nie podobało. Dziewczyny nie powinny strzelać z łuku i chodzić w spodniach, a poza tym ,,czarnulka" mówiła w jakiś dziwny sposób, który go przerażał.

— Jak ty się właściwie nazywasz? – zapytał Gaheris, kiedy dziewczyna szykowała się do pokazu swoich umiejętności.

— Maia – odpowiedziała dziewczyna, naciągając strzałę. – Nie, nie Maureen ani Maira, uprzedzając twoje pytanie – wypuściła strzałę z łuku. Trafiła idealnie w środek drzewa i już tam pozostała. Maia odwróciła się z triumfem do chłopców. – I jak wam się podoba?


***


W tym samym czasie Artur oderwał się od swoich codziennych zajęć, by spotkać się z kandydatem na miejsca Gotfryda.

Blady, kościsty Irlandczyk o rudych włosach ważył każde słowo jakby poczuł się przytłoczony prestiżem lub osobowością Artura i bał się, że cokolwiek powie, może to zostać uznane za obrazę majestatu.

— Moi przełożeni doskonale opisali moje umiejętności – zapewniał. – Cieszę się nienaganną opinią i zawsze brałem najcięższe prace. Jeśli chodzi o moje zdolności praktyczne...

— Dobrze, dobrze – przerwał mu Artur, zmęczony rozmową w której nie rozumiał połowy używanych słów. – Nie znam się na tym, ale wierzę ci na słowo, Brendanie. Tak masz na imię? Może zawołam Gajusza, żeby wytłumaczył ci, co gdzie się znajduje i po prostu dam ci wolną rękę.

— Dziękuję, panie, bardzo jesteś łaskaw – odpowiedział Brendan. – Jeśli zaś chodzi o moje prowadzenie się...

— Wierzę na słowo w twoje dobre prowadzenie się. Jeszcze jakieś pytania?

— Tak, panie, jeśli mogę – Brendan ukłonił się lekko przed królem. – Czy jest szansa, żebyś znalazł komnatę dla jeszcze jednej osoby, którą musiałem zabrać ze sobą? Oczywiście, będzie pracowała na swoje utrzymanie.

— Jakiej osoby? – zdziwił się Artur. – Jakiej płci jest ta osoba?

— Mam młodszą siostrę, panie, której jestem opiekunem od kiedy straciliśmy rodziców. Była wtedy bardzo mała, a ja rozpocząłem nauki, więc oddałem ją na wychowanie sąsiadce, oczywiście płacąc za jej utrzymanie i starając się dbać o jej rozwój intelektualny oraz duchowy. Jest trochę nieokrzesana, bo ta sąsiadka ostatecznie miała aż dziesięcioro dzieci, więc uznała, że skoro nie jest w stanie ich upilnować, da im wolną rękę, byleby się nie pozabijały. Moja siostra czasem zachowuje się dość głośno i zbyt buńczucznie, ale to dobra dziewczyna i bardzo chętna do tego, żeby się komuś przysłużyć. Prosiłem, żeby zaraz tu przyszła, ale może się zgubiła.

W tej samej chwili do biblioteki weszła szczupła ciemnowłosa dziewczyna w spodniach i błękitnej bluzce.

— Tu jesteś, Brendan! Przepraszam za spóźnienie, ale spotkałam takich dwóch idiotów i musiałam im pokazać, kto jest od nich lepszy.

— Maiu, proszę, zachowuj się i przywitaj się grzecznie z królem – upomniał ją Brendan.

Na dźwięk słowa ,,król" Maia poczuła się nieco onieśmielona, więc dygnęła lekko, co w męskim stroju wyglądało dość zabawnie, i spojrzała na Artura pokornie swoimi niebieskimi oczami.

— Witaj, panie. Przepraszam za moje dziwne wejście i strój... Podczas podróży często muszę skakać i biegać, więc spodnie są wygodniejsze.

— Nie gniewam się – odpowiedział łagodnie Artur. – Myślę, że miejsce do spania dla ciebie się znajdzie, jeśli zaś chodzi o jakieś zajęcie, to chwilę pomyślę.

Brendan obawiał się, że jego ,,dzika" siostra ostatecznie zrazi króla do niego, więc zasugerował Mai:

— Może przebrałabyś się, żeby w końcu wyglądać jak dziewczyna?

— Chętnie! – zawołała Maia z irytacją. – Gdybym tylko miała gdzie dokonać tego czynu!

— Zaraz się tym zajmiemy – obiecał Artur, ale zanim zdążył coś wymyśleć do środka wszedł Lancelot. – Co się znowu stało?

— Mam do ciebie parę pytań – wyjaśnił rycerz. – Dlaczego jesteś taki zdenerwowany?

— Ja w ogóle nie jestem zdenerwowany – oburzył się Artur. – Lancelocie, to jest Brendan, będzie zajmował się biblioteką zamiast Gotfryda i może udzieli ci ślubu. A to jest jego siostra Maia i to ona jest zirytowana, nie ja.

— Bo mój brat zaciągnął mnie na drugi koniec świata, nie zastanawiając się w ogóle nad moją przyszłością – odparła naburmuszona Maia. – W dodatku przed zamkiem spotkałam jakichś dwóch idiotów, którzy próbowali mi wmawiać, że jestem słabsza od nich, bo jestem dziewczyną. Gdyby wiedzieli ile razy musiałam sprawiać lanie dzieciakom, bo inaczej byłabym teraz łysa i bez zębów...

— Maiu – poprosił ją brat. – Ma storeen...

— Na czym właściwie polega problem? – Lancelot postanowił przerwać tę bezsensowną dyskusję.

— Chciałem, żeby król znalazł na dworze jakieś zajęcie dla Mai, ale obawiam się, że narzuciłem się z jej obecnością – odpowiedział nieśmiało Brendan. – Musiałem wypływać od razu i nie było czasu na pisanie do króla, czy mogę ją zabrać.

— I z tego powodu jesteś taki zły, Arturze? – Lancelot spojrzał na przyjaciela z pewnym zażenowaniem. – Od kilku tygodni narzekasz, że tak trudno o dobrą służbę, a jak trafia się okazja, to nagle zaczynasz filozofować?

— Maia jest trochę nieokrzesana, ale umie zachować się elegancko, gdy sytuacja tego wymaga – Brendan postanowił wstawić się za siostrą.

— Mogę właściwie zrobić wszystko, pracować z każdym, żadnej pracy się nie boję i innych rzeczy też – dodała rezolutnie Maia.

— Tak, Maia jest bardzo odważna – potwierdził Brendan.

Artur nie zwracał już szczególnej uwagi na rodzeństwo i patrzył na Lancelota, zastanawiając się, co mu odpowiedzieć, żeby zostać zwycięzcą w tej rozmowie. Jednak po opisaniu charakteru Mai dwaj mężczyźni potrafili jedynie spojrzeć na siebie znacząco.

— Myślisz o tym samym, co ja? – zapytał król.

— Mam nadzieję, że myślisz dokładnie o tym samym, co ja, bo nie chcę stracić wiary w ciebie, Arturze – odpowiedział Lancelot i zwrócił się do Mai. – Co byś zrobiła, gdyby ktoś cię znienacka zaatakował?

— Umiem strzelać z łuku i trochę walczyć mieczem, bo musiałam się bawić z synami pani, która mnie ,,wychowywała" – odpowiedziała już spokojniej Maia. – A tak naprawdę da się bronić wszystkim. Książką, jeśli jest gruba, świecznikiem, butem... Trzeba tylko mieć motywację.

Brendan poczuł się mocno zaniepokojony, kiedy Lancelot skwitował zadowolonym uśmiechem objawy agresji Mai.

— A jeśli ktoś z kim przebywasz w jednym pomieszczeniu zacząłby przy tobie bardzo panikować, to co byś zrobiła? – odezwał się Artur. Maia przewróciła oczami.

— Przedstawiłabym mu bardzo szeroki wachlarz możliwości obrony przed jego strachami.

Artur roześmiał się z zadowoleniem.

,,Czy ci wszyscy ludzie są szalenie?" pomyślał z przerażeniem Brendan. ,,Jak ja mam tu żyć?".

— Rozumiem, że sprzątaniem umiesz się zajmować – powiedział Lancelot, obrzucając Maię uważnym spojrzeniem. – A jakieś bardziej... wyrafinowane umiejętności?

— Umiem ładnie szyć, chociaż za tym nie przepadam, ale czasem jak mi się bardzo nudzi, to potrafię nawet wyhaftować kwiatek. Bardzo lubię kogoś czesać i układać włosy na różne sposoby. Czytać i pisać umiem, więc mogę też za kogoś napisać list albo poczytać na głos, jeśli mu się nudzi – wyrecytowała szybko irlandzka dziewczyna.

— Mam dla Mai zajęcie, które zadowoli wszystkich tu obecnych i kilkoro nieobecnych – uśmiechnął się Artur. – Maiu, chcesz zostać służącą mojej siostry Morgany?

Maia udała, że mocno się nad tym zastanawia.

— Liczyłam na zostanie podkuchenną, ale skoro proponujecie mi nagły awans społeczny, to chyba nie wypada odmówić.

— Nie masz nic przeciwko temu, Brendanie? – spytał Artur. – Morgana jest czarownicą... I nie ma do końca dobrej opinii.

Ostatnie na co w tej chwili mógłby zdobyć się Brendan to obraza kogoś z rodziny królewskiej, więc od razu zapewnił solennie:

— Jeśli tylko będzie potrafiła zmusić Maię do okazywania manier, to zgodzę się na wszystko.

— Mam dobre maniery! – krzyknęła Maia. – Po prostu nie mogę dać sobie wchodzić na głowę!

— Maia to wypisz wymaluj Morgana, kiedy była młodsza – stwierdził Artur. – Dobrze. Zatem Brendan tu zostanie, Lancelot, ty pójdziesz po Gajusza, a Maia pójdzie ze mną do Morgany.

— A co z naszą rozmową? – przypomniał Lancelot, zirytowany tym, że Artur postanowił awansować go na chłopca na posyłki.

— Z pewnością zdążymy ją jeszcze odbyć. Chodź, Maiu.

Uszczęśliwiona możliwością otrzymania dobrej posady Maia pokornie złożyła ręce i poszła za królem.

Morgana siedziała w swojej komnacie z Kitty, która ścierała kurze i próbowała co chwila nie patrzeć z niepokojem na swoją panią.

Miała wyrzuty sumienia, że nadal nie potrafi dobrze myśleć o Morganie, chociaż nie mogła nie zauważyć, że ta naprawdę się starała odkupić swoje błędy i była dla niej raczej miła. Jednak Kitty nie potrafiła nic poradzić na to, że po prostu się jej bała.

— Dzień dobry, Morgano – powiedział Artur, otwierając drzwi. – Mam dobre wieści.

— Już się boję, ale mów – westchnęła Morgana i spojrzała na Maię. – Kim jest ta dziewczyna?

— To jest Maia, siostra tego Irlandczyka, o którym ci mówiłem – odpowiedział Artur. – Pomyślałem... - nagle uświadomił sobie obecność Kitty i od razu zaczął się tłumaczyć. – Kitty, stanowisko służącej Morgany jest dla ciebie chyba nieco zbyt stresujące. Pomyślałem, że mogłabyś zająć się czymś innym, a Maia zostałaby służącą Morgany.

Mai nigdy nie zbywało na śmiałości i wygadaniu, ale w tym momencie potrafiła jedynie wpatrywać się z zachwytem w Morganę i zastanawiać, czy tak mała i prosta osoba jak ona jest godna, by jej służyć. Dziewczyna, która dotąd wolała raczej dostrzegać cudze wady i móc się z nich śmiać, teraz po pierwsze doszła do wniosku, że nigdy nie widziała nikogo piękniejszego i że powinna za każdym razem stąpać kilka kroków za Morganą, żeby nie zasłaniać jej urody własną przeciętnością. Po drugie, siostra króla miała piękne falujące włosy, których taka osoba jak Maia nie jest godna dotykać. Po trzecie, miała w sobie jakąś godność i elegancję i nawet gdy siedziała bez słowa, sprawiała wrażenie jakby nie miała zamiaru zabiegać o niczyją uwagę, bo zwyczajnie nie potrzebowała aprobaty kogoś, kto jest mniej wart.

— W konieczności chronienia nerwów Kitty muszę się z tobą zgodzić, Arturze – przyznała Morgana i spojrzała na Maię najłagodniej jak umiała. Przyjemnie byłoby mieć służącą, która nie spodziewa się po tobie najgorszego. – Ile masz lat?

— Skończyłam piętnaście, pani – odpowiedziała Maia, nie dodając ,,i nie oczekuję prezentów", które miała na końcu języka. – Wiem, że nie wyglądam teraz za dobrze, ale po prostu taki strój jest wygodny w podróży... Zaraz się przebiorę i uczeszę. Jestem bardzo porządna i schludna, umiem ładnie szyć i czesać, łatwo się uczę...

— I do tego jest odważna i charakterna, nie wiem co jej się teraz stało – stwierdził zaskoczony Artur. – Maia ma bardzo silną osobowość. Lancelot też uważa, że jest idealna dla ciebie.

— Tak, ona jest idealna! – natychmiast potwierdziła Kitty. – A ja z chęcią przyjmę każde inne zajęcie, panie. Obiecuję.

Artur poczuł się bardzo zadowolony, że jego plan tak idealnie został wcielony w życie, chociaż właściwie pomysłodawcą był też po części Lancelot. Kitty przestanie wariować, Brendan będzie szczęśliwy, że jego siostra znalazła sobie dobrą pracę, a Maia na pewno świetnie dogada się z Morganą. Pozostawała jeszcze sama Morgana.

— Jesteś z Irlandii, Maiu? – zapytała czarodziejka. Maia szybko pokiwała głową. – Byłoby bardzo nierozsądne, gdybyś całą podróż spędziła w sukniach do ziemi. Mam nadzieję, że się porozumiemy.

Maia aż podskoczyła na tą oznakę aprobaty.

— Dziękuję, dziękuję! – zawołała radośnie. – Nie pożałujesz, pani, będę najlepszą służącą jaka kiedykolwiek chodziła po tej ziemi!

— Tak Maia zachowuje się częściej – dodał jeszcze bardziej dumny Artur.


***


Reina miała wobec Gemmy zupełnie inne odczucia niż Maia wobec Morgany – nie potrafiła dopatrzeć się w niej nic wspaniałego, interesującego i nawet zrozumieć, dlaczego Cedrick zwrócił na nią uwagę. Nie miała wysokiego mniemania o jego intelekcie, ale chyba stać go było na kogoś lepszego.

Gemma nieustannie chichotała, plotkowała, komentowała czyjś wygląd i próbowała zrobić z Reiny ,,normalną" dziewczynę, która nie będzie czytać o truciznach i szkolić chowańca.

— Powinnaś zamówić sobie nowe suknie – zasugerowała Gemma. – W jaśniejszych kolorach.

— Jestem w żałobie – przypomniała Reina. Zawsze starała się mieć na sobie coś czarnego, a jeśli jej suknia akurat nie była tego koloru, to i tak miała ciemną barwę.

— Och, od śmierci twoich rodziców minął już jakiś czas – Gemma nie chciała urazić Reiny, więc starała się, by jej słowa zabrzmiały łagodnie i współczująco. – Poza tym, jesteś za młoda na żałobę.

— Mam prawie trzynaście lat – przypomniała Reina. – Jestem prawie dorosła.

— Też tak kiedyś mówiłam w twoim wieku – uśmiechnęła się wyrozumiale Gemma. Reina posłała jej piorunujące spojrzenie.

Na chwilę zapanowała cisza, którą rozgoniło wejście Cedricka.

— Jak się bawicie, damy? – zapytał wesoło. Reina zauważyła, że w obecności Gemmy jest wobec niej mniej sarkastyczny i ironiczny. Nie wiedziała, czy chce w ten sposób udowodnić jakąś swoją opiekuńczość, ale było to denerwujące.

— Próbuję przekonać lady Reinę, żeby pozwoliła sobie uszyć nowe sukienki – Gemma postanowiła wciągnąć ukochanego do swojego ,,planu". – W pomarańczowym ślicznie by wyglądała, prawda?

Reina miała w tym momencie szczerą nadzieję, że Cedrick uważa ją za brzydką i nie uzna jej wygląd za rzecz, którą warto by się przejmować.

— Za kilka miesięcy – odpowiedział chłopak. – Reina musi donosić swoją żałobę.

Reina podejrzewała, że te słowa wynikały bardziej z niechęci do kłócenia się z nią, ale i tak poczuła wdzięczność.


***


Kiedy Maia została już przebrana i uczesana, jeszcze raz stawiła się przed Morganą, z mocnym postanowieniem, że zachowa opanowanie, a zarazem przekona siostrą króla, że jest miłą i rozsądną dziewczyną.

— Nie oczekuję, że będziesz siedziała ze mną od rana do wieczora – tłumaczyła Morgana. – Chociaż przyznam, że czasami czuję się dość samotna i potrzebuję rozmowy z kimś.

— Nie mam tu innych obowiązków ani przyjaciół poza moim bratem, więc jestem do twej dyspozycji, pani – przyrzekła Maia.

— Może od czasu do czasu poproszę cię, żebyś zrobiła coś przy mojej smoczycy, chociaż ona musi cię najpierw poznać – dodała Morgana, starając się brzmieć pogodnie i mile.

— Nie widziałam nigdy smoka, ale obiecuję, że będę dla niej bardzo dobra i postaram się, żeby mnie polubiła – Maia wykonała uśmiech uroczej dziewczynki. Morgana zaśmiała się na ten gest pochlebstwa.

— Oczywiście, jeśli będziesz wchodziła do mojej komnaty, masz pukać – dodała po chwili bardziej stanowczo.

— To się chyba rozumie samo przez się?

Morgana uśmiechnęła się. Maia z pewnością nie była płocha i cechowała się raczej inteligencją, chociaż póki co nie okazała tej dziarskości, którą zachwycał się Artur.

— Jest jeszcze jedna kwestia... Wieczorem często przychodzi do mniej mój narzeczony – Morgana uśmiechnęła się, uświadamiając sobie znaczenie tych słów. – Nie dzieje się tu nic nieprzyzwoitego, po prostu lubimy spędzać razem czas. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?

— Nie, pani – pokręciła głową Maia. – Nie wiem, co myśli o tym mój brat, ale jeśli król nie ma nic przeciwko, to on też nie zrobi problemu.

— Oczywiście, nie czujemy się wtedy odcięci od świata, ale byłoby miło, gdybyś do nas pukała – powtórzyła swoje warunki Morgana. – A gdy weźmiemy ślub...

— Możemy się umówić, że jeśli nie będziesz chciała, pani, żebym wchodziła i nie mogła otworzyć mi drzwi, to po prostu nic mi nie odpowiesz, a ja zrozumiem, że nie jestem teraz potrzebna i sobie pójdę – powiedziała bardzo spokojnie Maia, jednak już po chwili zaczęła się zamartwiać, czy jej słowa nie zostaną uznane za impertynencję albo przerywanie Morganie. Dziewczyna chciałaby wydawać się bardzo dyskretna i dystyngowana.

— To jest mądry pomysł – zgodziła się Morgana. – Maiu, czy ty się mnie boisz?

— Ależ nie! – zawołała Maia. – Po prostu... Bardzo nie chcę ci w niczym uchybić, pani.

— Zbyt wiele ludzi na tym dworze traktuje mnie chłodno – westchnęła ze smutkiem Morgana. – Jeśli chcesz, żebym była zadowolona, po prostu bądź ze mną szczera i nie udawaj niczego, dobrze?

— Dobrze, pani – zgodziła się wesoło Maia. – Mogę iść do brata? Chciałabym mu pomóc porządkować bibliotekę. Ostatnio, gdy go zostawiałam, był w fazie zachwycania się kroniką Gotfryda z Monmouth i podejrzewam, że przez cały ten czas nie zrobił nic innego.

— Leć – zgodziła się Morgana, pokrzepiona nieco tym, że Maia jednak jest do niej raczej pozytywnie nastawiona.

Ona też będzie pozytywnie nastawiona. Może to złudne nadzieje, ale od momentu jej wystąpienia przed ludem Camelotu miała wrażenie, że dystans wokół niej nieco się zmniejszył. Już nikt nie przechodził na drugą stronę, gdy przechodziła ulicą, chociaż również nikt się do niej nie zgłosił, a ona przecież tak bardzo chciała zrobić coś dobrego. Może Maia mogłaby jej w tym pomóc.

Poza tym była jednak ostatnio całkiem zadowolona. Od czasu powrotu z zamku Bartoga nawet Gwaine traktował ją z większą uprzejmością, zapewne aby nie narazić się Arturowi czy Lancelotowi, ale przynajmniej nie musiała już wymyślać ripost za każdym razem, gdy go widziała. Większość mieszkańców zamku odnosiła się do niej z szacunkiem, nawet jeśli nie kochali jej tak jak Artura czy Gwen. Artur naprawdę bardzo się o nią troszczył i starał się, żeby czuła się jak najlepiej, a ona absolutnie nie mogłaby go zawieźć. Lancelot traktował ją z taką czcią i czułością, że nawet gdyby bardzo chciała, nie mogłaby zwątpić w jego uczucia, a jeśli dopadały ją myśli, że ona na te uczucia nie zasługuje, zaraz przypominała sobie do czego prawie nie doprowadziła tego typu wahaniami. Nie, nigdy nie będzie już o tym myśleć. Jeśli jest z nią szczęśliwy, ona nie ma zamiaru go ranić i krzywdzić.

Gwen też starała się być dla niej miła, chociaż Morgana przeczuwała, że robi to jedynie ze względu na Artura i przyzwoitość, a była zbyt dumna, by pragnąć litości i atencji dawnej przyjaciółki. Czasem było jej smutno na wspomnienie czasów, gdy razem z Ginewrą potrafiły godzinami rozmawiać i śmiać się ze sobą, ale nie chciała zabiegać o jej uwagę i się płaszczyć. Za to Freya ją lubiła, lubiła jej towarzystwo i nigdy ani przez chwilę nie zwątpiła w czyste intencje Morgany. Księżniczka myślała czasami, że gdyby po tej całej dobroci jaką okazała jej Freya, Pani Jeziora musiałaby wrócić tam skąd przybyła, oznaczałoby to, że nie ma żadnej sprawiedliwości na świecie. Ona zasługiwała jedynie na to, żeby żyć długo i szczęśliwie w Camelocie, i zapewne Merlin też tak uważał.

Kiedy myślała o Merlinie, uświadamiała sobie, że nie czuje już tej goryczy i gniewu, które dręczyły ją tak długo. Być może po tym, co ostatnio przeżyli, poczuła się z nim bardziej związana, a może po prostu czas zrobił swoje. Nie powiedziała mu tego, ale wydawało jej się, że całkowicie mu przebaczyła. Nie mogłaby nie przebaczyć, zwłaszcza po tym, kiedy sama błagała mieszkańców Camelotu o wybaczenie zła, które popełniła.

Jeśli tylko nie będzie za często myślała o Gwen i nie wyobrażała sobie, co by było, gdyby znowu zostały przyjaciółkami, będzie całkowicie szczęśliwa.


***


— Dobrze, to o czym chciałeś pomówić? – westchnął Artur, kiedy Lancelotowi udało się go w końcu zmusić do rozmowy. – Zdajesz sobie sprawę, że mam mnóstwo obowiązków i od rana do wieczora staram się, żeby to miejsce jakoś funkcjonowało?

Lancelot uważał, że Artur zdecydowanie przesadza, co więcej, nie miał ochoty wysłuchiwać jego narzekań, powiedział więc:

— Dobrze, dobrze, mogę sobie iść skoro tak bardzo ci przeszkadzam.

— Nie, zostań i nie obrażaj się na mnie – poprosił Artur. – Możemy przejść do sedna?

— A przestaniesz zrzędzić jak stara panna?

— Przestanę. Więc?

Ponieważ Artur wyglądał na uspokojonego i bardziej skłonnego do równowagi, Lancelot zdecydował się powiedzieć:

— Mam wziąć ślub z Morganą w święto Beltane, więc po prostu zorganizujesz wszystko tak jak co roku.

— Myślałem, że to ma jakieś znaczenie symboliczne – odpowiedział Artur. – Ale jestem w stanie zrozumieć twoją dziwnie rozumianą oszczędność.

— Nie chodzi o oszczędność – pokręcił głową Lancelot. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że mam nadzieję, że nie wpadł ci do głowy jakiś genialny plan, żeby zaprosić przedstawicieli wszystkich królestw Albionu?

Artur zamyślił się na chwilę.

— Nie wpadł, ale jeśli chcesz...

— Nie! – Lancelot przerwał królowi zanim ten zdążył wymyślić coś niemądrego. – Nie waż się tego robić! Morgana może i przyzwyczaiła się już do Camelotu i swojej roli na dworze, ale zdecydowanie nie jest gotowa na to, żeby spotykać się z ludźmi, którzy nawet nie utożsamiają jej z tobą, a jedynie z wojną do której doprowadziła.

Artur posmutniał i pokiwał głową ze zrozumieniem. Zdecydowanie powinien ukrócić swoje pragnienia splendoru.

— Nie pomyślałem, że chociaż dla części moich sojuszników Morgana jest po prostu moją siostrą, inni zostali w jakiś sposób dotknięci przez jej działania i mogą jej nie akceptować. Nie zrobię niczego, co mogłoby jej zepsuć humor – zapewnił, ale po chwili dodał. – Mimo to każdy musi zdawać sobie sprawę, że teraz obraza Morgany jest obrazą całego Camelotu.

— Nie wątpię, że koronowane głowy są na tyle inteligentne, żeby to wiedzieć, Arturze – powiedział Lancelot. – Ale nie znaczy to, że Morgana jest gotowa, by znosić dodatkowe konfrontacje.

— Wierzyłem, że teraz ma się lepiej i znowu czuje się częścią Camelotu – westchnął Artur, spoglądając w przestrzeń.

— Może tak jest. Ciężko stwierdzić – odparł Lancelot. – Myślę, że jest znacznie szczęśliwsza i patrzy w przyszłość dość optymistycznie, ale kilka razy rozmawiałem z nią o twoich kontaktach z innymi królestwami i cóż... Już nie płacze i nie uważa, że powinieneś ją wyrzucić, ale jest świadoma, że część twoich sojuszników nie darzy jej sympatią i zaufaniem i ma po prostu nadzieję, że nie będzie musiała za często ich spotykać.

Artur milczał, przypominając sobie księżniczkę Mithian, którą Morgana zmusiła do współpracy, czy królową Annis, która za jej sprawą prawie nie rozpętała wojny z Camelotem. Tak, nie dało się ukryć, że jego siostra ma na sumieniu nie tylko własny lud. Ale nie znaczyło to, że ma do końca życia za to pokutować.

— Jeśli kiedyś będę z nią o tym rozmawiał, powiem jej po prostu, że ma postępować tak jak nakazuje jej sumienie – oznajmił w końcu. – Pewnego dnia będę musiał zebrać wszystkich członków sojuszu, żeby ustalić pewne sprawy i nie chcę, żeby przy Okrągłym Stole zabrakło Morgany.

— O to akurat nie musisz się zamartwiać – powiedział z przekonaniem Lancelot. – Jest za dumna, żeby stać z boku – uśmiechnął się melancholijnie i dodał. - Dobrze, chyba możemy skończyć tę rozmowę. Urządź po prostu zwyczajne Beltane.

— Ale Morgana lubi być w centrum uwagi... - zasugerował Artur. – A przynajmniej lubiła.

— W tej konkretnej sytuacji na uwadze jej nie zależy. Chcemy po prostu być razem. Tak naprawdę moglibyśmy w każdej sytuacji wyjść z tego zamku i pobrać się potajemnie, ale wtedy obraziłby się na nas śmiertelnie, a kiedy już by ci przeszło, i tak zorganizowałbyś ucztę weselną, żeby wyszło na twoje.

— Dokładnie tak by było – przytaknął Artur.


***


Blanchefleur rozglądała się z zachwytem, ale i pewnym wstydem po grodzie w którym się znalazła. Przez całe swoje życie nie widziała tak zadbanych domów, czystych ulic, takiego tłumu ludzi, a przede wszystkim nigdy nie widziała prawdziwego zamku. Była oczarowana białymi murami i strzelistymi wieżami Camelotu.

— Będziemy mogli wejść do zamku? – zapytał z ciekawością Ywain. – Byłaś tam kiedyś, mamo? – Molly nie odpowiedziała.

Ywain pozwalał sobie jedynie na szczery zachwyt, który u Blanche łączył się też z przekonaniem, że ona sama jest za mała i za prosta, by przebywać w takim miejscu. Ojciec w czasie drogi kilka razy ostrzegł ją, że ma się trzymać z dala od mężczyzn i w ogóle obcych ludzi, bo w miastach każdy chce cię tylko uwieść i wykorzystać. Blanche bała się jednak całkiem czegoś innego. Bała się, że wszyscy w okolicy dostrzegą jej głupotę i brak obycia i zostanie pośmiewiskiem całego Camelotu.

— Wybacz mi, drogi bracie – Molly odezwała się do Sinona. – Ale właściwie gdzie mamy mieszkać?

Sinon odwrócił się i spojrzał na nią, jakby poczuł się urażony, że ktoś kwestionuje jego zdolności przywódcze.

— Mnóstwo ludzi sobie poradziło, to dlaczego my mamy sobie nie poradzić? Trzeba przejść się po mieście i dopytać o pracę i wynajęcie jakichś izb.

W głowie Blanche powstało właśnie milion historii w których nadzieja jej ojca poszła na marne i cała rodzina skończyła jako uliczni żebracy, którzy w zimę zmarli z wychłodzenia.

— Chodź, Molly, rozejrzymy się za czymś – polecił Sinon. – Ty, Blanche, popilnuj kuzyna, a twoja towarzyszka...

Wzrok wszystkich spoczął na onieśmielonej Sefie. Dziewczyna zgodziła się wprawdzie przyjechać z nimi do Camelotu, ale nikt nie zaproponował, by dzieliła z nimi życie. Blanche nawet przypuszczała, że Sefa wolałaby mieszkać sama i pracować na siebie, zwłaszcza że przywykła chyba do nieco bardziej intelektualnych ludzi.

— Ja muszę iść coś załatwić na zamku – powiedziała była służąca Ginewry. – Związanego z moim pierwszym pobytem w Camelocie.

— Mogę iść z tobą? – poprosił Ywain, Sefa jednak odmówiła.

— Powinnam załatwić to jak najszybciej, więc muszę iść, ale na pewno wkrótce się spotkamy – obiecała, uśmiechnęła się do Blanche i Ywaina i ruszyła w swoją drogę.

Sinon wzruszył tylko ramionami i odszedł razem z Molly, a Blanche została z podekscytowanym wszystkim Ywainem. Zapowiadał się ciekawy dzień.


***


Morgana stała przy oknie i przyglądała się jak Lancelot ćwiczy walkę z Percivalem. Mimowolnie uśmiechała się z triumfem za każdym razem, gdy jej ukochany wyprzedzał przeciwnika, jakby dla niej również był to jakiś powód do dumy.

,,Lancelot wygra, bo jest inteligentniejszy od Percivala" pomyślała z zadowoleniem. ,,Abstrahując od siły, ma lepszą taktykę i umie analizować zachowanie drugiej strony. Powinnam się z nim zmierzyć. Nie wiem, czemu jeszcze tego nie zrobiłam." Powinna regularnie zacząć trenować się w walce, to na pewno dobrze jej zrobi.

Jej rozmyślania przerwało nadejście Gwen z dzieckiem na ramieniu. Morgana skinęła jej głową na powitanie, ale bez szczególnego uniżenia, bo nie uważała się tu za kogoś gorszego i mniej znaczącego.

— Jak im idzie? – zapytała Ginewra i nie czekając na odpowiedź, spojrzała w okno. – Mam nadzieję, że przez długi czas będą używać mieczy jedynie przy takich okazjach, chociaż pewnie jestem głupia, wierząc w to.

— Nadzieja nie jest głupia – odpowiedziała Morgana, chociaż również nie do końca w to wierzyła. Po ostatniej bitwie z udziałem Aithusy, Sasi cofnęli się w kierunku morza, jednak nikt się nie łudził, że przestali pragnąć ziem Camelotu.

Lohalt zaczął wiercić się w chuście, więc Gwen zakołysała go i powiedziała z uśmiechem:

— Robisz się zbyt ciężki i ruchliwy, kochanie.

Morgana spojrzała na chłopca i uśmiechnęła się lekko, jednak przypomnienie obecności Gwen wkrótce znów ją speszyło. Postanowiła o niej nie myśleć i skoncentrowała się na obserwowaniu Lancelota. Przyglądanie się jego umiejętnościom rycerskim było przyjemne, ale zaczynała już wyczekiwać momentu, kiedy mężczyzna zakończy swój ,,pojedynek" i wróci do zamku, a ona wtedy rzuci mu się w ramiona, popatrzy mu w oczy i zobaczy jaki jest szczęśliwy dzięki niej.

— Jesteś z niego bardzo dumna, prawda? – odezwała się Gwen, chcąc rozpocząć jakąkolwiek rozmowę. Obiecała przecież Arturowi, że będzie traktowała Morganę jak członka rodziny.

Morgana znów odwróciła się w kierunku żony brata. W pytaniu nie było nic złego, jednak Gwen zdecydowanie nie zadała go wesoło czy chcąc pochlebić szwagierce. Morgana była na tyle inteligentna, żeby wiedzieć, że królowa wolałaby, żeby z Lancelota dumny był każdy inny, tylko nie ona.

Sądząc obiektywnie, nie mogła jej podejrzewać o chęć zdradzenia Artura czy nawet żal z powodu swojego wyboru, ale Morgana wyczuwała, że Gwen widzi w ich związku jakieś zagrożenie. Zapewne ma coś na kształt wyrzutów sumienia, że unieszczęśliwiła Lancelota i nie mając wciąż pełnego zaufania do czarownicy, obwinia się, że pośrednio przyczyniła się do tego, że dawny ukochany ,,wpadł w jej sidła". Morgana zastanawiała się, czy Gwen w ogóle wierzy, że jej była przyjaciółka jest zdolna do jakichkolwiek uczuć.

— Oczywiście, że tak – odpowiedziała, postanawiając bronić samej siebie. – Kocham go – zapewniła poważnie. – Nie skrzywdzę go, Gwen. Naprawdę nie musisz się o to martwić. Nie mam zamiaru go porzucać ani wykorzystywać do własnych celów, i nie, nie uwiodłam go podstępnie, żeby zemścić się na tobie czy Arturze. Uważam się za zbyt inteligentną, żeby używać mojego domniemanego kobiecego uroku do osiągania jakichś zysków – mruknęła. Gwen spuściła głowę, jakby miała wyrzuty sumienia, więc Morgana dodała nieco łagodniej. – Kocham Lancelota. Po prostu. Bez żadnej większej motywacji.

Gwen nie odpowiedziała. Powinna zacząć zaprzeczać i twierdzić, że ani przez chwilę nie podejrzewała Morgany o nic innego, ale nie mogła, bo wiedziała, że byłoby to kłamstwo. Tak naprawdę przez cały czas nie dowierzała czystym intencjom kobiety ani wobec Lancelota, ani Artura, ani nikogo innego.

— Przepraszam – wydusiła w końcu. – Nie powinnam myśleć inaczej.

Morgana pomyślała, że teraz nadarzyła się idealna szansa, aby wypytać Gwen, co naprawdę o niej myśli i przekonać ją, że wszelkie podejrzenia o niecne zamiary czy chęć zdrady Camelotu, nie mają sensu. Taka rozmowa mogła jednak zmienić się w serię wyznań, płaczów i roztrząsania przeszłości, a tego Morgana bardzo się bała. Poza tym, Gwen powinna zająć się teraz dzieckiem.

— Powinni zaraz skończyć, więc pójdę na dziedziniec, przywitam się z Lancelotem – powiedziała. Gwen nie zareagowała, więc Morgana tylko nachyliła się nad Lohaltem, pogłaskała go po stópce i zbiegła po schodach.


***


,,Czy oni się nigdy nie męczą?" pomyślała, widząc, że Lancelot i Percival nadal nie skończyli walki. Ponieważ jednak ten widok odwracał jej myśli od nieprzyjemnych spraw, objęła się ramionami i z uśmiechem obserwowała ich dalsze zmagania.

— Będę przeszkadzał, jeśli popatrzę? – usłyszała za sobą czyjś głos i gdy zwróciła się w jego stronę, zobaczyła około dziesięcioletniego, może niewiele starszego, chłopca o zielonych oczach i jasnych włosach w ogromnym nieładzie.

— Mnie nie, ale twoi rodzice nie będą się martwić? – zapytała z troską. Chłopiec zachichotał.

— Chowam się przed kuzynką. Jest strasznie nudna i boi się wszystkiego, więc postanowiłem od niej uciec.

Morgana roześmiała się, choć czuła, że powinna upomnieć chłopca zamiast utwierdzać go w jego pomysłach.

— Nie powinieneś uciekać kuzynce, a dziedziniec, na który każdy tak naprawdę może wejść, nie jest dobrym miejscem do chowania się – powiedziała. Starała się brzmieć stanowczo, ale nie mogła pozbyć się rozbawienia.

— Zaraz do niej wrócę – obiecało dziecko. – Bardzo chciałem popatrzeć jak się biją, bo sam marzę o tym, żeby być rycerzem, ale moja kuzynka mówi, że to niemożliwe, a wuj każe mi zostać stolarzem, bo nauczyłem się rzeźbić z drewna, żeby samemu robić sobie miecze.

Morgana w lekkim zapomnieniu pogłaskała chłopca po głowie. Nie miała prawa buntować dziecka przeciwko jego opiekunom, nie powinna też brać na poważnie rozmyślań dziesięciolatka, ale najwidoczniej ten chłopiec miał w sobie mnóstwo determinacji, skoro nauczył się rzeźbić w drewnie tylko po to, aby samemu móc trenować walkę. Może jego marzenia były czymś więcej niż dziecięcą fantazją. Lancelot był jeszcze młodszy, kiedy postanowił zostać rycerzem. Przypomniały jej się wszystkie chwile, kiedy opowiadał jej jak starał się trenować na własną rękę od najmłodszych lat, chociaż ludzie z którymi się stykał, powtarzali mu, że powinien wybić sobie rycerstwo z głowy, bo jest za nisko urodzony.

,,Ciekawe, co powiedziałby Uther na wieść, że mam zamiar wyjść za niego za mąż" pomyślała. ,,Mam nadzieję, że by mnie wyklął". Spojrzała na chłopca.

— Dlaczego twoja kuzynka mówi, że to niemożliwe?

— Bo nie jestem szlachcicem, przeprowadziliśmy się do Camelotu ze wsi... dzisiaj – wyjaśnił chłopiec.

— Jak właściwie masz na imię? – Morgana uświadomiła sobie, że chłopiec nawet jej się nie przedstawił.

— Ywain, pani – odpowiedziało dziecko. Morgana pomyślała, że rodzice lub opiekunowie chłopca musieli mieć niezłą fantazję, bo nie było to imię spotykane wśród prostego ludu.

— Ywainie, widzisz tych dwóch rycerzy? – wskazała na Lancelota i Percivala. Chłopiec pokiwał głową z zachwytem.

— Żaden z nich nie pochodzi ze szlacheckiego rodu – powiedziała szeptem czarodziejka i obserwowała jak zielone oczy Ywaina stają się jeszcze większe.

— Ywain, na Boga, gdzie ty chodzisz? – w tej chwili podbiegła do nich młoda rudowłosa dziewczyna ubrana równie biednie jak Ywain i z tylko nieco mniej roztrzepaną fryzurą. Skłoniła się lekko przed Morganą. – Bardzo cię przepraszam, moja pani, że kuzyn zakłóca twój spokój. Niegrzeczne, nieposłuszne dziecko! – zawołała z ubolewaniem.

Lancelot i Percival zauważyli nadejście chłopca, ale starali się nie zwracać na niego uwagi i skupić na walce, jednak krzyk dziewczyny wytrącił ich nieco z sytuacji i odłożyli miecze.

— Coś się stało? – spytał Percival, co spowodowało, że Blanche poczuła się jeszcze bardziej speszona.

— Ywain nie zakłócił mojego spokoju, bardzo miło się nam rozmawiało – odpowiedziała Morgana i jeszcze raz pogłaskała chłopca po głowie. – Ale powinieneś już iść, prawda?

— Mogę jeszcze kiedyś tu przyjść? – zapytał z nadzieją Ywain i podniósł błagalne spojrzenie na Morganą. Jednak to nie jej odpowiedzi się doczekał.

— Nie, bo nie możesz przeszkadzać państwu – oznajmiła twardo Blanche, złapała go za rękę i wyprowadziła, na odchodnym jeszcze kilka razy przepraszając Morganę.

— Dziwna sytuacja – Percival wzruszył ramionami. – Dziewczyna całkiem ładna, jednak mogłaby się uczesać.

— Ty myślisz tylko o jednym – potrząsnął głową Lancelot i zwrócił się do Morgany. – Znasz to dziecko?

— Poznałam przed chwilą, ale polubiłam je – odpowiedziała czarodziejka. – Jeśli chcesz, możemy później o nim porozmawiać.

Percival przewrócił oczami na myśl, że mroczna wiedźma Morgana Pendragon zaprzyjaźnia się z przypadkowymi plebejskimi dziećmi i jest nimi tak zafascynowana, że musi się umawiać na rozmowy na ich temat.

— To ja chyba pójdę do zamku – oznajmił, uznając, że ma dosyć tej atmosfery. Jak powiedział, tak zrobił.

— Chłopcu po prostu spodobały się wasze ćwiczenia i chciał popatrzeć – wyjaśniła Morgana Lancelotowi. – Mam nadzieję, że ta ruda dziewczyna nie będzie na niego bardzo zła. Zresztą, później ci opowiem – ujęła narzeczonego za rękę. – Kto wygrał?

— Chyba ostatecznie pojedynek pozostał nierozstrzygnięty – odpowiedział Lancelot i pogłaskał ukochaną po włosach. – Jestem zmęczony. Chodźmy do środka.

— W takim razie ty wygrałeś, bo ja tak oceniłam – postanowiła Morgana i pocałowała go lekko. – Sama powinnam wrócić do walki, bo ostatnio tylko siedzę i przeglądam się w lustrze.

— Nie powiedziałabym tego – odparł Lancelot, wchodząc powoli do zamku. – Ale jeśli masz taką ochotę, możesz trenować ile tylko chcesz, a ja z chęcią będę ci towarzyszył.

— Nie walczyłam jeszcze z tobą i chyba czas nadrobić to zaniedbanie – zasugerowała Morgana.

— Nadrobimy – obiecał Lancelot i pochylił się, żeby pocałować ją w czoło. Liczył na to, że Morgana utrzyma ten beztroski nastrój na jak najdłużej.

Morgana natomiast czuła się teraz bardzo szczęśliwa, chociaż w sercu pozostał lekki żal, że nie udało jej się dłużej porozmawiać z Ywainem.


***


Gwen wróciła z Lohaltem do komnaty, gdzie zastała Artura. Postanowiła jednak nie wspominać mężowi o spotkaniu z Morganą. Teoretycznie zachowała się wobec niej normalnie i nie powinna mieć sobie nic do wyrzucenia, jednak nie mogła pozbyć się wyrzutów sumienia, że odnosiła się do dawnej przyjaciółki tak nieufnie i podejrzliwie, że Morgana w końcu nie wytrzymała i przełamała swoją rezerwę, by jej to wyrzucić. Ponownie przywołała do siebie słowa Lancelota o tym, że stała się zimna i twarda. Twarda może i tak, trzymała też pewien dystans, jednak czy do tego wszystkiego okazała się jeszcze podła?

— Coś się stało, Gwen? – Artur łatwo zauważył zamyślony wyraz twarzy żony i jej przygaszone spojrzenie.

— Nic wielkiego – odparła królowa, przekonana, że nie jest to kłamstwo. Przecież nawet nie pokłóciła się z Morganą. Owszem, ich relacje nie były specjalnie ciepłe, ale przecież nikt nie ma obowiązku przyjaźnić się z całym światem. Poza tym, w tej konkretnej sytuacji to akurat Morgana odtrąciła jej dobre chęci.

Artur nie do końca w to uwierzył, ale znał Gwen na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jeśli coś ją gnębi, to w końcu on i tak się o tym dowie. Dlatego postanowił zmienić temat.

— Podasz mi Lohalta? – poprosił, co Gwen z radością uczyniła, mając nadzieję, że teraz będzie mogła myśleć jedynie o swojej rodzinie, a nie Morganie i jej problemach.

Nie miała jednak czasu, żeby nacieszyć się rodzinną idyllą, bo po chwili do komnaty wszedł Edwin.

— Panie, jakaś kobieta prosi o rozmowę z tobą i królową – poinformował sługa.

— Jaka kobieta? – zapytał Artur. – Czy coś się stało?

— Nie wiem, co się stało, bo to nie należy do moich kompetencji, a ta pani powiedziała, że ma na imię Safa albo Sefa, nie pamiętam już.

Gwen drgnęła na dźwięk tego imienia, postanowiła jednak zachować spokój i zwróciła się ze spokojem do Edwina:

— Jak wygląda?

— Dość ładna, raczej niska, brązowe włosy i piwne oczy – zrelacjonował Edwin, jakby miał na podorędziu podobny opis wyglądu każdej osoby.

Artur spojrzał z niepokojem na żonę.

— Czy to nie ta dziewczyna, która była twoją służącą i...

— Obawiam się, że tak – Gwen nie dała mu dokończyć. – Cóż... Nie możemy jej nic zrobić, bo po tym jak przyjąłeś Morganę na dwór byłoby to hipokryzją.

— A uważasz, że powinniśmy ją jeszcze karać? – Artur uznał ton Ginewry na dość dziwny.

— Nie, ależ skąd – zaprzeczyła szybko Gwen, a w myślach dodała ,,Czy nawet mój własny mąż uważa mnie za kogoś okrutnego?". – Chyba... chyba musimy ją przyjąć.

Po rozmowie z Morganą nie uśmiechała się jej konfrontacja z kolejną osobą z którą w przeszłości popadła w swego rodzaju konflikt, ale była przecież królową i musiała stawiać czoło trudnym sytuacjom.

— Przyjmiemy ją w sali tronowej – zadecydował Artur. – Zawołaj ją tam, Edwinie, a potem przyślij kogoś do opieki nad Lohaltem, bo zakładam, że sam się nim nie zajmiesz.

— W życiu nie trzymałem dziecka na rękach – niechętnie przyznał Edwin.

Gwen wzięła głęboki oddech i zaczęła w myślach przygotowywać się do spotkania z Sefą. Dziewczyna podczas swojego pobytu w Camelocie zachowywała się spokojnie, uprzejmie i dość nieśmiało, ale po tym jak została skazana na śmierć przez królową, a jej ojciec zginął z ręki Elyana, jej uczucia wobec królestwa mogły być bardzo negatywne. Ginewra miała nadzieję, że Sefa zażąda tylko jakiegoś odszkodowania albo czegoś w tym rodzaju i nie zrobi niczego, co mogłoby zaszkodzić Camelotowi.


***


Kilkanaście minut później Sefa stanęła w sali tronowej przed królem i królową. Była nieco przestraszona i speszona, ale powtarzała sobie, że przecież tak naprawdę nie chciała zrobić nic złego i kiedy wytłumaczy swoje motywy król jej wybaczy. Musi, skoro wybaczył siostrze, która doprowadziła go do śmierci. Nieco bardziej Sefa obawiała się królowej. Pamiętała gniew i stanowczość Ginewry, gdy ta skazywała ją na śmierć i podejrzewała, że złość mogła jej jeszcze nie minąć. Bardzo chciałaby udowodnić królowej, która początkowo traktowała ją tak miło, że nie jest wrogiem Camelotu, ale wolała nie nastawiać się na to, że Ginewra nagle z miejsca puści wszystko w niepamięć i przytuli ją.

Gwen też czuła się zdenerwowana, chociaż z innego powodu. Po kilku latach nie myślała już o Sefie źle, po części rozumiała jej motywacje, co mogło wynikać z tego, że przed wyjściem na jaw jej tajemnicy poznała dziewczynę z jak najlepszej strony. Nie mogła jednak całkowicie pozbyć się przekonania, że jeśli ktoś zdradził raz, będzie to robił już zawsze i nie potrafiła całkowicie zaufać byłej służącej. Poza tym, jej widok przypominał jej wszystkie trudne decyzje, które podjęła, a które ktoś mógłby uznać za dowód jej oschłego serca.

Artur pozostał osobą, która zachowała najzimniejszą krew z całej trójki, więc odezwał się pierwszy:

— Witam cię w Camelocie, Sefo.

Sefa poczuła się nieco ośmielona. Król zwrócił się do niej spokojnie i uprzejmie, wiec nie mógł uważać jej za zupełnie złą.

— Witaj, panie – powiedziała i popatrzyła z obawą na Ginewrę. – I ty, pani – zaczerpnęła powietrza i zaczęła mówić. – Chyba dobrze pamiętacie, co się stało, gdy byłam służącą królowej, i dlaczego musiałam opuścić Camelot. Chciałam powiedzieć, że nigdy nie dążyłam do tego, by zaszkodzić żadnemu z was i bardzo doceniałam to, co dla mnie zrobiliście. Nie powinnam szpiegować przeciw wam, ale prosił mnie o to mój ojciec... który był najważniejszą osobą w całym moim życiu – musiała na chwilę przerwać, żeby się nie rozpłakać. – On nie był złym człowiekiem. Po prostu rozpaczał z powodu prześladowań czarodziejów i złość go zaślepiła. Teraz jednak wiem, że środki jakimi chciał osiągnąć swój cel były złe... chyba wiedziałam o tym od początku. Wtedy jednak byłam przekonana, że muszę słuchać ojca. Jest mi bardzo przykro z powodu wszystkiego, co się potem stało. Przepraszam, przepraszam! – zawołała i już była gotowa paść na kolana, gdy Artur uniósł rękę w sprzeciwie.

— Nikt nie może być prześladowany za działania przeciw prześladowaniom magii. Każdy, kto współpracował z moją siostrą, jest zwolniony z odpowiedzialności za szkody, które wyrządził. Nikt cię już o nic nie obwinia, Sefo, i nie musisz nas przepraszać. Prawda, Ginewro? – spojrzał na żonę.

Delikatność i bezradność Sefy wzbudziły w Gwen jeszcze większe wyrzuty sumienia z powodu jej próby ukarania dziewczyny za zdradę. Sama miała ochotę się rozpłakać i poprosić Sefę o wybaczenie, jednak uznała, że królowej takie zachowanie nie przystoi.

— Oczywiście, że cię nie winimy – powiedziała, starając się uśmiechnąć. – Zawsze byłaś bardzo dobrą służącą – Sefa rozpromieniła się. – Ja też powinnam cię przeprosić. Nie miałam zamiaru skazywać cię na śmierć. Chciałam jedynie, aby twój ojciec wyruszył ci na ratunek i w ten sposób trafił w nasze ręce... - uświadomiła sobie, że nie powinna mówić w ten sposób do córki Ruadana, która mimo wszystko zawsze kochała swojego ojca. – Bardzo mi przykro z powodu tego, co cię spotkało, oraz śmierci twojego ojca – postanowiła nie przypominać Sefie, że zabił go jej własny brat.

— Nie musisz przepraszać, pani – zapewniła Sefa. – Rozumiem dlaczego zachowałaś się tak, a nie inaczej. Nie czuję złości ani wobec ciebie, ani wobec, ani rycerza, który zabił mojego ojca. Możesz mu o tym powiedzieć.

,,Biedny Elyan, chyba nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby uświadomił sobie, że pozbawił ojca kogoś tak dobrego" westchnęła w duchu Gwen i postanowiła, że nic mu nie powie.

— Chciałabym prosić o możliwość osiedlenia się w Camelocie – kontynuowała Sefa. – Będę bardzo wierną poddaną, tak jak zawsze chciałam. Obiecuję.

Artur był naprawdę wzruszony błaganiem i skromnością w głosie Sefy, ale zarazem poczuł, że dziewczynie potrzebna jest koniecznie dawka wiary w siebie.

— Oczywiście, że możesz osiedlić się w Camelocie – powiedział z uśmiechem. – Powinnaś też wiedzieć, że należy ci się jakaś rekompensata za uwięzienie i śmierć ojca. Czy masz się gdzie zatrzymać? Wiesz, co chcesz tu robić?

— Na razie przenocuję w gospodzie, panie, a jutro rano rozejrzę się za jakąś pracą – odpowiedziała Sefa. – Proszę, nie kłopocz się mną.

— Jeśli chcesz, możesz przenocować w Camelocie – zaproponował Artur. Sefa pokręciła głową. – Należy ci się odszkodowanie za śmierć ojca.

— Mam pieniądze i nie chcę żerować na twojej dobroci, panie... Mój ojciec mimo wszystko był zdrajcą stanu, więc nie mogę kwestionować tego, że musiał zginąć - ,,tato, wybacz mi" pomyślała z bólem Sefa. – Nie chcę też... korzystać na jego śmierci. Naprawdę niczego nie potrzebuję, panie.

— Zawsze rodzina zmarłego otrzymuje rekompensatę, nawet jeśli został zabity za wielkie zbrodnie – odezwała się Gwen. – Nie musisz się krępować, Sefo. To, co uczynił twój ojciec, nawet nie jest już uważane za ciężkie przestępstwo.

— Dziękuję, pani, ale nie chcę pieniędzy – powtórzyła Sefa. – Cieszę się, że będę mogła mieszkać w tym grodzie.

— Jeśli będzie ci czegoś brakować, zawsze możesz się do nas zgłosić – obiecał Artur. – Naprawdę chcielibyśmy ci wynagrodzić twoje cierpienie.

— Jestem wdzięczna, panie, ale w tej chwili niczego nie potrzebuję – odparła Sefa. Następnie pożegnała się z królem i królową, ukłoniła i wyszła.


***


Moja kochana Liso!

Tak, będę Cię tak nazywał i mi nie zabronisz. Uwierz mi, że znam o wiele bardziej jednoznaczne określenia, którymi chciałbym Cię nazywać i które ucieszyłyby wiele pań, ale wiem, że nie przeczytałabyś tego listu do końca, gdybym użył jednego z nich.

I obawiam się, że i tak go nie doczytać, jeśli nadal będę się rozwodził nad moim uwielbieniem dla Ciebie, więc chyba opowiem Ci co u mnie.

Moja siostra urodziła dziecko, dziewczynkę i... Opowiem Ci o tym więcej, kiedy się spotkamy. Bardzo potrzebuję się komuś zwierzyć, ale podejrzewam, że na piśmie nie potrafiłabym wyrazić moich uczuć. Na razie, żeby uspokoić Twoje wrażliwe serduszko, powiem tylko, że dziewczynka jest zdrowa i ma na imię Lucja na cześć swojego ojca, który najwidoczniej wyświadczył jej wielką łaskę, że ją spłodził. Ale przepraszam, nie wiem czy Twoja moralność uznaje takie słowa, więc chyba się zamknę.

Moja siostra nie czuje się najlepiej, ale nasza bratowa uważa, że powinna szybko dojść do siebie(wyrysuję Ci kiedyś drzewo genealogiczne mojej rodziny, obiecuję!).

Król musi godnie uczcić narodziny dziecka, więc interesuje się swoimi dworzanami jeszcze mniej niż zazwyczaj. Jeśli ten stan nadal się utrzyma, postaram się Cię odwiedzić. Póki co większość czasu spędzam pomagając Kassidy przy naszej siostrzenicy(Lucjusz uwierzył, że jestem bratem Kass, więc mogę spędzać z nią i małą dużo czasu) oraz trenując z różnymi rycerzami z dworu Lucjusza. Większość z nich jest nastawiona do swego pana równie przyjaźnie jak ja.

Nie martw się o mnie, bo list poślę Ci przez zaufanego posłańca, więc nikt nie odkryje moich małych tajemnic i będę mógł spać spokojnie. Mam nadzieję, że mi się przyśnisz.

Opisz mi dokładnie, co u Ciebie, kochana, a wyuczę się Twojego listu na pamięć.

Całuję Twoje śliczne oczy(kiedy się spotkamy pocałuję ja naprawdę)

Twój Darren

Darren był całkiem zadowolony ze swojego listu. Nie sądził, by mógł on urazić Lisę, bo wiedział, że dziewczyna lubi jego poczucie humoru i miał nadzieję, że może podchwyci jego ton.

Chociaż ostatnio uznał, że nie powinien angażować się w tą znajomość, ostatecznie nie mógł całkowicie pożegnać dziewczyny, więc zaproponował jej korespondencję. Nie wiedział, co z tego wyniknie, ale lubił sobie wyobrażać jak Lisa czyta jego listy i uśmiecha się do siebie, być może zapominając o tym człowieku, który ją skrzywdził i złamał jej serce.

Sam nie czuł, że ją zwodzi. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić i do czego doprowadzić ich przyjaźń, ale przysiągł sobie, że nie zrani Lisy i uczyni wszystko, by ją uszczęśliwić. Że kiedy dojdzie do wyboru, wybierze to, co będzie najlepsze dla Lisy.

Miał też nadzieję, że dziewczyna odpisze mu i ze szczegółami opowie, co robi bez niego. Chociaż starał się sprawiać wrażenie wesołego, tak naprawdę był bardzo zasmucony i zaniepokojony sytuacją Elowen. Z zachowania Kassidy wnioskował, że tak naprawdę jego siostra nie jest zachwycona z narodzin swojego dziecka i nie ma ochoty się nim zajmować. Pamiętał te wszystkie sytuacje, kiedy Elowen przekonywała samą siebie, że na pewno urodzi syna, a wtedy po pierwsze, Lucjusz wreszcie ją doceni, a po drugie, przestanie egzekwować swoje mężowskie prawa, skoro dostał już dziedzica. To ostatnie marzenie było bardzo naiwne i nierzeczywiste, ale najwidoczniej Elowen w nie wierzyła. Wszystkie swoje nadzieje pokładała w narodzinach syna, a gdy urodziła się córka, być może uznała, że jej świat runął. I Darren obawiał się, że młoda królowa nie będzie obwiniała losu, Lucjusza czy choćby ojca, który wydał ją za mąż, a Bogu ducha winną małą Lucję.

Miał nadzieję, że się myli i Elowen szybko dojdzie do siebie i zajmie się córeczką. W przeciwnym razie, po wyjeździe Kassidy Lucja zostanie całkiem sama.


***


Po bliżej nieokreślonym czasie biegania za Ywainem po całym Camelocie Blanche udało się w końcu spotkać z ciotką i ojcem.

— Mam złe i dobre wieści – powiedział Sinon na powitanie. – Dobre są takie, że cała nasza czwórka będzie miała gdzie mieszkać i za co żyć.

Blanche odetchnęła z ulgą, że jednak ojciec nie wpędził jej w najgorsze tarapaty życia i nie skończy na bruku. W tej chwili marzyła głównie o tym, żeby wreszcie znaleźć się pod dachem, zjeść coś, odpocząć i doprowadzić swój wygląd do porządku. Przez kilkudniową podróż i bieganie za Ywainem nie miała zbyt wiele czasu na zadbanie o siebie, wiedziała, że jest potargana, powinna się umyć i przebrać, bo jej sukienka jest brudna i postrzępiona. Czuła z tego powodu ogromny wstyd. Gdyby dowiedziała się, że Percival skomentował stan jej fryzury, prawdopodobnie zaczęłaby płakać, a potem bałaby się wychodzić na ulicę.

— Złe wieści są takie, że nie będziemy mieszkać wszyscy razem – dokończyła za brata Molly.

Blanche z miejsca założyła, że ona pozostanie z ojcem, a Molly i Ywain będą mieszkać gdzie indziej. Nie do takiego życia przywykła, ale może w mieści jest to normalne. Jednak ojciec szybko wyprowadził ją z równowagi:

— Udało mi się zatrudnić na termin jako pomocnik stolarza i zabieram ze sobą Ywaina – wyjaśnił Sinon. – Chłopak jest dobry w zabawie drewnem, więc przyuczy się do zawodu.

— Nie chcę! – krzyknął Ywain, cały czas mając w głosie spotkanie z Morganą, którą określał jako ,,ładną panią". – Chcę zostać rycerzem!

— Nie opowiadaj bzdur, Ywain, bo za duży jesteś – upomniał go wuj.

— Uprosiłam w jednym zajeździe, żeby dali mi pokój do spania w zamian za pomoc w sprzątaniu i gotowaniu – Molly starała się zachować spokój, chociaż bolała ją myśl o rozstaniu z synkiem. – A ty, Blanche, zamieszkasz ze mną i będziesz mi pomagać.

Zanim Blanche zdążyła przyswoić sobie sens tych słów, Ywain wykrzyknął:

— Nie! Nie będę mieszkał bez mamy!

— Jak zarobimy trochę więcej pieniędzy, znajdziemy sobie wspólne mieszkanie – obiecała Molly i pogłaskała go po włosach. – A i tak będziemy się często widywać.

— Nie! – protestował Ywain. – Dlaczego ja nie mogę pracować z tobą w zajeździe?

— Bo to nie jest praca dla chłopców – odpowiedziała łagodnie Molly. – Dla kobiety zamiatanie i polerowanie jest mniej upokarzające.

,,Nie wiem, kto jest tu bardziej dyskryminowany" ta myśl przemknęła przez głowę Blanche, ale nie wypowiedziała jej na głos.

— Nie chcę zostawić mamy, nie będę sam z tobą mieszkał! – zapowiedział Ywain wujowi. – Prędzej ucieknę i zamieszkam z tą ładną panią.

— Jaką ładną panią? – przeraził się Sinon, oczywiście wyobrażając sobie, że całe mnóstwo szalonych kobiet z wyższych sfer tylko czeka, żeby uprowadzić jego siostrzeńca i żądać okupu.

— Nieważne – Blanche uznała, że odpowiedź na to pytanie nie jest nikomu potrzebna. – Uspokój się, Ywain! Będziesz widywał mamę codziennie, a potem zamieszkamy razem. Jesteś już dużym chłopcem i nie możesz się tak zachowywać!

— Dokładnie, synku – powiedziała Molly, przeczesując włosy Ywaina. – Sprawiasz mi przykrość takim zachowaniem.

Ywain kochał mamę, uważał, że to najcudowniejsza osoba pod każdym względem, więc ostatecznie postanowił robić dobrą minę do złej gry, żeby jej nie ranić. Nie zamierzał jednak tak łatwo ulec wujowi. Nie zostanie żadnym głupim stolarzem. Najwidoczniej nie trzeba mieć tytułu szlacheckiego, żeby umieć walczyć i zostać rycerzem, a on nie jest gorszy od tamtych panów, których widział dzisiaj.


***


— Dzień dobry, Merlinie – powiedziała Gwen, kiedy zobaczyła czarodzieja na korytarzu. Merlin uśmiechnął się do niej, jednak kiedy zobaczył melancholię w oczach królowej, uznał, że dzieje się coś niedobrego.

— Stało się coś? – zapytał. – Jesteś zdenerwowana?

Gwen podniosła na niego pytające spojrzenie.

— Nie słyszałeś, co się stało? Artur nic ci nie powiedział?

— Nie rozmawiałem dzisiaj za bardzo z Arturem – odparł Merlin. – Byłem zajęty. Skończyłem księgę – pochwalił się z uśmiechem.

— Tą, którą piszesz od ponad roku i nie możesz skończyć? – Gwen postanowiła zmienić temat.

— Tak, ale jak widać już ją skończyłam. Teraz trzeba tylko zacząć ją przepisywać. Zapytam się Any, czy nadal chce być moim skrybą... Hej! – Merlin przypomniał sobie, że nie o tym była rozmowa. – Co miałem słyszeć i co Artur powinien mi powiedzieć?

Gwen westchnęła i zdecydowała się na absolutną szczerość.

— Sefa wróciła do Camelotu i poprosiła mnie i Artura o przebaczenie i zgodę na pozostanie w grodzie.

— Tak? – Merlin ucieszył się, bo bardzo lubił Sefę, gdy ta pracowała na zamku, i żałował, że jej historia nie ułożyła się pomyślnie. – Zatem w czym problem? Myślałem, że ją lubiłaś.

— Lubiłam – odpowiedziała Gwen. – Życzę jej jak najlepiej... Po prostu to dość niezręczne spotkać kogoś, kogo skazało cię na śmierć.

— A co z Eirą? – przypomniał Merlin.

— Prawie jej nie widuję, a poza tym ona jest dla mnie nikim – powiedziała bezwzględnie Gwen.

— Sefa na pewno nie chciała zrobić nic złego, a ty nie chciałaś tak naprawdę jej zabić – Merlin pocieszył przyjaciółkę. – Na pewno wszystko sobie wyjaśnicie i będzie dobrze.

Przynajmniej taką miał nadzieję. Co prawda, sam usłyszał od Morgany, że chociaż już go nie nienawidzi, nie jest w stanie mu całkowicie wybaczyć, ale liczył na to, że to się w końcu zmieni. Poza tym, Sefa była zdecydowanie mniej wojowniczym i upartym typem.

— Właściwie to sobie wyjaśniłyśmy – stwierdziła Ginewra. – Mam nadzieję, że ona naprawdę nie żywi do mnie urazy. Powiedziała, że nie – a skoro tak, to dlaczego czuje tak wielki smutek? – Merlinie, czy ja jestem jakaś zimna czy zbyt surowa?

Merlin przyjrzał się uważnie twarzy Gwen. Zdecydowanie nie przypominała tamtej wesołej, bezpośredniej dziewczyny z ludu, która zagadnęła go, gdy został zakuty w dyby. Dojrzała, nabrała dumy i poczucia godności. Stała się prawdziwym członkiem rodziny królewskiej. Jednak nigdy tak naprawdę nie przestał o niej myśleć jako o przyjaciółce, dawnej służącej Morgany, z którą kiedyś się śmiali i obgadywali Artura.

— Jesteś bardziej poważna i stanowcza – odpowiedział po chwili. – Ale nie uważam, żebyś była nieprzyjemna.

— Co za ulga – westchnęła Gwen. – Chociaż ty tak nie myślisz.

— A kto powiedział ci coś takiego? – zapytał troskliwie Merlin. Gwen uznała, że wyjaśnianie mu dokładnie o co jej chodzi, może doprowadzić do niemiłych konfrontacji, więc podjęła kolejną próbę zmiany tematu.

— Proszę, nie mów Elyanowi o tym, że Sefa tu jest – powiedziała. – Wiesz, że zabił jej ojca i chociaż Sefa przekonywała nas, że wszystkim wybaczyła, to... Znasz Elyana. Zaraz zacznie się tym zamartwiać. Niech nigdy się nie spotykają.

— Gwen, twój brat nie jest małym chłopcem – Merlin uniósł brew. Owszem, nie dało się zaprzeczyć, że spotkanie z dziewczyną, której ojca się zabiło, może nie być przyjemne, ale Elyan jest rycerzem i w jego stanowisko podobne sytuacje są w pewnym sensie wpisane. – Naprawdę, poradzi sobie bez twojej troski.

— Och, nie znasz się na Elyanie! – zdenerwowała się Gwen. – Jeśli jesteś dobrym przyjacielem, nic mu nie powiesz.


***


Maia dotrzymała słowa i nie stała się strażnikiem moralności Morgany, co biorąc pod uwagę jej pochodzenie i pozycję jej brata, wydawało się czarodziejce dosyć dziwne. Zastanawiała się, czy Maia i Brendan w ogóle wiedzą, co zrobiła Arturowi i Camelotowi, ale nieco obawiała się poruszyć ten temat ze swoją służącą. Młodzieńcze uwielbienie Irlandki było czymś krzepiącym, więc Morgana nie chciała niszczyć swojego dobrego wizerunku w oczach Mai.

Dobrą stroną tego wszystkiego było to, że teraz mogła spędzać wieczory z Lancelotem i nikt nie wpadał do jej komnaty bez pukania. Postanowiła więc poruszyć temat Ywaina.

— Pamiętasz tego chłopca z którym dzisiaj rozmawiałam? – zapytała przymilnie. Lancelot pokiwał głową.

— Nie myślałem o nim zbyt wiele, bo uznałem, że to przypadkowy miejski chłopiec, który przyszedł popodglądać walki i przy okazji porozmawiał z tobą. Najwidoczniej nie budzisz już tak negatywnych uczuć – uśmiechnął się z nadzieją. Morgana odwzajemniła uśmiech, choć jej zadowolenie wynikało z innego powodu. Spontaniczna sympatia Ywaina dodała jej sił i pozytywnego nastawienia. Nie znał jej, ale chyba ją polubił. Tak jak Maia.

— Powiedział, że dopiero niedawno przeniósł się do Camelotu, ale to nieważne. Opowiadał mi o tym, że bardzo chciałby być rycerzem, ale jego wuj się nie zgadza i każe mu zostać stolarzem. Powiedziałam mu, żeby się nie martwił, bo ty i Percival nie pochodzicie z rodów rycerskich, a jakoś się wam udało. Wiem, że nie powinnam nastawiać dziecka przeciwko opiekunom, ale...

— Morgano, przede wszystkim nie powinnaś przykładać tak dużej wagi do dziecięcych fantazji – powiedział Lancelot, chociaż spodziewał się, że zapoczątkuje to kłótnię.

— Do ciebie też tak kiedyś mówili! – zawołała z oburzeniem Morgana. – Opowiadałeś mi nie raz! A ten chłopiec, Ywain, wydawał się naprawdę bardzo zdeterminowany. Powiedział, że nauczył się pracować w drewnie tylko po to, żeby zrobić sobie miecz.

Śmiałość chłopca nieco rozczuliła Lancelota, ale nadal nie potrafił zrozumieć, czego Morgana od niego oczekuje.

— I co masz zamiar z tym zrobić? Pójść do Artura i poprosić, żeby pozwolił mu terminować?

— Zrobiłabym to – odpowiedziała ciszej Morgana. – Artur by mi nie odmówił, na pewno. Ale nie wiem, gdzie mieszka ten chłopiec i jak nazywają się jego opiekunowie. Mówił o wuju i kuzynce, więc wnioskuję, że nie ma rodziców, a przynajmniej ojca – ta myśl sprawiła, że Ywain wydał się jej jeszcze bliższy.

— Może uda ci się jeszcze go spotkasz – Lancelot pogłaskał ją po ręce w geście pocieszenia. – Nie przejmuj się tym tak.

— Wiem, że możesz uważać za dziwne, że tak wzięłam sobie do serca los i marzenia przypadkowego dziecka – westchnęła Morgana. – Ale on... nie umiem tego określić. Wydał mi się bardzo bliski. Jakbyśmy mieli ze sobą coś wspólnego. Kiedy opowiadał mi o tym, że chce zostać rycerzem, chociaż wuj twierdzi, że to głupie marzenia, przypomniał mi ciebie, ale już wcześniej czułam do niego sympatię... Miałam wrażenie, że to ktoś mi bliski.

Na jej powiekach pojawiły się łzy, bo przypomniała sobie, że tak samo pomyślała przed laty o Mordredzie, a on ją zdradził i odrzucił więź, która ich łączyła. Może to i dobrze, że Ywaina też straciła z oczu. Przynajmniej w takiej sytuacji on jej nie porzuci.

,,Nie, nie mogę tak myśleć" upomniała się w duchu. ,,Nie mogę dopuścić do powrotu takich myśli. Nie jestem wcale taka okropna i wielu osobom na mnie zależy. Nie będę wcale o tym myślała" postanowiła i zaczęła chodzić po komnacie.

— Co ty wyprawiasz? – zdziwił się Lancelot i podszedł do niej, kiedy akurat zatrzymała się przy oknie.

— Trochę się zdenerwowałam i postanowiłam to rozchodzić – odparła Morgana i popatrzyła na niego przepraszająco. – Nie chcę... Nie chcę się bać ani nikogo odrzucać, wiesz? Nie chcę doprowadzić do tego, że znowu wszystkich odtrącę, żeby mnie nie zranili.

— Te przemyślenia mają coś wspólnego z tamtym chłopcem? – zapytał Lancelot i pogłaskał ją po policzku.

— Po części – przyznała Morgana. – Chyba rzeczywiście za bardzo się tym przejęłam. Porozmawiajmy o czymś innym, dobrze? – odwróciła się w stronę okna i zaczęła wpatrywać w nocne niebo. – Lubię jak jest tak cicho, że można udawać, że nie ma nikogo innego na świecie.

— Myśl tak jak najczęściej – poprosił Lancelot i przytulił ją. – Kochanie moje... Masz jeszcze koszmary?

— Czasami – odpowiedziała Morgana. – Ale jakoś łatwiej jest mi się teraz przywołać do porządku i przypomnieć sobie, że to już się zdarzyło i te sny nie są prawdą. Chociaż czasami wolałabym, żeby ktoś był przy mnie...

— Za miesiąc zostaniesz moją żoną i znowu będę cię tulił co noc, więc nie będziesz musiała się już bać.

— Nie mam zamiaru wtedy spać.

— Jak sobie życzysz, moja pani – Lancelot pocałował Morganę w szyję. Dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem.

W ostatnich dniach poza kwestią akceptacji bądź nie przez lud Camelotu, Morgana wydawała się naprawdę szczęśliwa i akceptująca swoje życie, więc Lancelot miał nadzieję, że wszystkie najgorsze chwile i wątpliwości są za nią. Wierzył, że już nigdy nie usłyszy od ukochanej, że on jej nie wystarcza albo że powinien znaleźć sobie inną, która bardziej na niego zasługuje. Jednak w tym momencie pomyślał, że wolałby się upewnić.

— Mam nadzieję, że nagle nie zmienisz zdania i nie uciekniesz ode mnie – powiedział, przeczesując jej włosy.

— Nie mogłabym tego zrobić, kocham cię – zapewniła Morgana, odwracając twarz w jego stronę. Wyraz twarzy Lancelota nie świadczył o tym, żeby to zdanie było żartem.

— Ja też cię kocham – odezwał się po chwili. – Nie chcę, żebyś w to wątpiła.

— Nie wątpię – Morgana całkowicie odwróciła się już od okna i złapała rycerza za ręce. – Posłuchaj... Przez długi czas czułam się bardzo źle, byłam nieszczęśliwa i nienawidziłam swojego życia, do tego manipulowano moim umysłem, a ja miałam ogromne wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobiłam i próbowałam się za to ukarać. Ale teraz to już minęło. Nadal różne wspomnienia do mnie wracają i nadal nie rozumiem, dlaczego tyle cierpienia musiało spotkać akurat mnie, i nadal wiem, że popełniłam bardzo wiele zła... Ale po raz pierwszy od dawna mam poczucie, że to się da naprawić i że moja historia jeszcze się nie skończyła i jak się ostatecznie potoczy zależy ode mnie – otarła swoją dłoń o rękę Lancelota. – Przepraszam, że zachowywałam się tak jakbym uważała, że ci na mnie nie zależy, ale obiecałam, że już nigdy tego nie zrobię i mam zamiar dotrzymać słowa. A teraz wierzę w twoją miłość nawet bardziej niż dawniej. Kiedy byłeś tylko ze mną, po części nie miałeś wyboru. Teraz, chociaż masz przy sobie przyjaciół i mnóstwo ludzi z którymi możesz przebywać, wiem, że najbardziej zależy ci na mnie – uśmiechnęła się. – I mi też najbardziej zależy na tobie, chociaż już nie boję się tak bardzo innych ludzi.

— Cieszę się, że tak myślisz, kochanie – Lancelot przysunął ją do siebie i pocałował we włosy. – I rozumiem też, że nie boisz się, że nagle porzucę cię dla Gwen?

Morgana nie lubiła jakichkolwiek wzmianek o dawnej przyjaciółce, ale w tej konkretnej sprawie przynajmniej nie odczuwała już takiego napięcia.

— Widziałam cię przy niej, słyszałam co o niej mówiłeś i nawet ja nie jestem aż taką zazdrośnicą, by dopatrywać się w tym romansu – powiedziała lekko. – Jeszcze jakieś pytania, niezależne od przysięgi małżeńskiej?

— Nie chcę cię tu straszyć ani wypytywać – odparł Lancelot, uznając, że jego obawy mogły zostać źle odebrane. – Chcę mieć tylko pewność, że zdajesz sobie sprawę, że cię kocham i że możesz na mnie polegać.

— Ty też możesz na mnie polegać – zapewniła Morgana, patrząc mu w oczy. – Dlatego rozwieję wszelkie twoje wątpliwości. Są jeszcze jakieś?

— Nie uważasz już, że tak naprawdę jakaś magia sprawiła, że cię pokochałem.

Morgana spuściła głowę i przez chwilę milczała. W końcu jednak podniosła oczy na Lancelota i zaczęła mówić:

— Czuję się bardzo kochana i uwielbiana, traktujesz mnie jakby na świecie nie było nic cenniejszego ode mnie... Nic nie poradzę na to, że prawie tak samo traktowałeś mnie wtedy, gdy cię wskrzesiłam, a ja próbowałam uwierzyć, że naprawdę to czujesz, bo byłam przeraźliwie samotna i odrzucona... Wiem, że powiedziałeś mi, że te wszystkie słowa naprawdę były dla mnie i że nie ma znaczenia jak do siebie dotarliśmy... Ale czasem, kiedy przypominałam sobie tamte chwile, zamiast szczęścia, że jednak jesteś ze mną, czułam niepokój, że może nadal jest tak samo i zależy ci na mnie, bo coś cię do tego zmusza, albo przynajmniej jakaś resztka tamtej magii popchnęła cię do mnie – powiedziała z bólem. – Ale tak nawet gdyby tak było... To właściwie co w tym złego? Jesteśmy oboje szczęśliwi, a skąd mamy mieć pewność, że jakieś pradawne moce nie są mądrzejsze i lepiej od nas nie wiedzą, co dla nas dobre? – Lancelot uśmiechnął się i spróbował ją pocałować, ale Morgana odsunęła się. – Pomyślałam sobie, że przecież jest na świecie wiele pięknych i wspaniałych rzeczy, których mechanizmów nie znamy i nie jest to potrzebne do zachwycania się nimi. Nie potrzeba tego wyjaśniać... - więcej w tej chwili nie potrafiła powiedzieć.

— Zaczynasz płakać – zauważył Lancelot i otarł jej łzę z oka. – Możemy już o tym nie rozmawiać. Chodź do mnie.

— Nie, jeszcze chwilę – pokręciła głową Morgana. – Widzisz? Ja też umiem mówić ładne rzeczy. O czym mam jeszcze ci opowiedzieć? Płacz mi nie zaszkodzi – zapewniła.

Lancelot obawiał się, że rzeczywiście pod koniec tej rozmowy Morgana skończy zalewając się łzami, ale skoro już się coś zaczęło, należało to skończyć.

— I nigdy nie powiesz mi, że nie zasługujesz na to, abym cię kochał? – zapytał resztkami sił. Morgana nagle zbladła i spojrzała na niego jakby czegoś żałowała.

— Jesteś najlepszym, najszlachetniejszym, najbardziej honorowym człowiekiem jakiego poznałam w całym moim życiu i zasługujesz na największe dobro i szczęście na świecie – powiedziała, starając się opanować łzy. – Nie możesz mnie winić, że uważam, że ja takim dobrem nie jestem. Podejrzewam, że jeśli się kogoś kocha, zawsze wychodzi się z założenia, że ta osoba jest dla ciebie za dobra, ale w moim przypadku to coś więcej. Ja cię naprawdę podziwiam i szanuję jako człowieka, jestem przekonana, że moje odczucia są czymś więcej. Ale to nie jest teraz ważne – zrobiła kilka kroków w przód i przytuliła się do narzeczonego lekko. – Ważne jest to, że chcę, żebyś był szczęśliwy, żeby na świecie nie było szczęśliwszego człowieka od ciebie... A skoro ja mogę dać ci to szczęście, to nie mam nic do gadania. I to jest wspaniałe uczucie – uśmiechnęła się, chociaż łzy zaczęły spływać jej po policzkach. – Taka odpowiedź cię zadowala? Wierzysz mi już?

— Wierzę, moja najukochańsza – Lancelot ujął jej twarz w dłonie. – I utwierdzam się w przekonaniu, że to ja nie jestem dla ciebie dość dobry.

Dopiero wtedy pozwoliła mu się pocałować.




Przepraszam, że rozdział wleciał z lekkim opóźnieniem, bo obiecywałam, że będzie w weekend, ale po pierwsze, musiałam zarejestrować się na zajęcia na studia, więc poszłam wcześniej spać, a po drugie, ostatnio dopadł mnie straszny leń.

Kilka ogłoszeń:

Doszłam do wniosku, że raczej jednak opiszę ten ślub, nie ze względu na to, że jestem jakaś niewyżyta, ale przyszło mi do głowy, że można to fajnie powiązać z innym wątkiem i w ten sposób doprowadzić do pewnej istotnej sytuacji. Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt ckliwie, biorąc pod uwagę z czyjego punktu widzenia mam zamiar ten ślub opisać.

Chociaż po raz pierwszy od dawna dobrze mi się pisało sceny romantyczne i podejrzewam, że to wszystko przez Poldarki ;) Mam nadzieję, że nie mam jakiegoś odwróconego gustu i z kolei teraz nie zaczęłam wszystkich żenować.

Jeśli kogoś jakoś to dręczy, że Brendan pozwolił Mai zostać służącą Morgany i czy oni w ogóle wiedzą o jej przygodach, to wszystko się wyjaśni za jakiś rozdział czy dwa.

Dajcie też znać, co sądzicie o tym, żeby od czasu do czasu wprowadzać takie listy jak w tym rozdziale(przypominam, że bohaterowie są rozsiani po kilku krajach, a ich relacje jakoś muszą istnieć) i czy to dobry pomysł, żeby od czasu do czasu wprowadzać jakieś epizodyczne postacie z serialu i coś o nich pisać.

W ogóle mam wrażenie, że ja tu powoli tworzę jakieś własne uniwersum, ale trudno.

A przy okazji, sprawa związana z ,,Ceną Magii" - pisałam, że będę to traktować jako jedno uniwersum, ale pisać tak, żeby ostatecznie wyszły odrębne całości. I myślę, że nadal wyjdą, ale oczywiście wpadłam na kolejne pomysły i w pewnym momencie pojawią się tu nawiązania do ,,Ceny Magii", ale wszystko będzie od nowa opisane, więc jak ktoś nie ma ochoty czytać, to nie musi. Przyda mi się to do jednego wątku oraz do następnej części. Nie chcę wyjść na megalomankę, ale skoro ludzie piszą fanficki będące tak jakby jednym uniwersum do Harry'ego Pottera czy Władcy Pierścieni, to dlaczego ja nie mogę?

Mam nadzieję, że okaże się, że ten rozdział to ostatni taki wprowadzający i od następnego zacznie się konkretna fabuła.

Chcę też powiedzieć, że wracam na studia, a w związku z tym mniej czasu, wcześniejsze wstawianie i nauka, więc rozdziały będą pojawiać się rzadziej, ale na pewno przynajmniej jeden w miesiącu(może nauczę się w końcu pisać krótsze). Moje studia nie są jakieś bardzo czasochłonne, więc wierzę, że może do końca tego roku kalendarzowego uda mi się zakończyć tego fanficka, a przynajmniej do końca roku akademickiego.

Przepraszam, że tak się rozpisuję, obiecuję, że już się zamykam, a Wy dajcie znać czy rozdział się podobał.


Ps. Tak, szykujcie się na liczne wzmianki po irlandzku, bo ten język to samo piękno.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro