Rozdział dwudziesty dziewiąty. Zamek strachu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie znalazłam żadnego fajnego obrazka, więc wstawiłam filmik z serialu do piosenki Taylor Swift ,,Safe and Sound". Miniaturka niczego nie sugeruje.

Tytuł rozdziału chamsko zerżnięty z jednej z części Sagi o Ludziach Lodu(zresztą, część tytułów tych rozdziałów rzeczywiście jest ściągnięta z książek i ewentualnie przetłumaczona przeze mnie.)

Rozdział z dedykacją dla @Aya_7_77 której ostatnie komentarze bardzo zmotywowały mnie do pisania.




Przez dalszą drogę Artur kłócił się z Edwinem o jakieś bzdury, a Gwaine i Percival wymyślali kolejne sposoby na pokonanie Bartoga, które Leon określał jako głupie i niepoważne. Morgana tymczasem obserwowała Freyę. Dziewczyna ubrana była w długą białą koszulę i spodnie do konnej jazdy, aby ułatwić sobie podróż, co sprawiło, że wyglądała jeszcze niewinniej niż w kobiecych sukniach. Wydawała się bardzo zamyślona jakby wciąż rozważała usłyszane wcześniej słowa.

Dopiero po jakimś czasie od ponownego rozpoczęcia jazdy Morgana zebrała się na odwagę i skierowała konia w kierunku Pani Jeziora.

- Mogę ci zadać parę pytań, pani? – zapytała.

- Tak, oczywiście – odpowiedziała Freya, wyrywając się ze świata własnych myśli.

- Jak ty to robisz? – Morgana spojrzała na nią z ciekawością. – To znaczy... Wiem, że moja matka i Morrigan zjawiły się, bo je ,,poprosiłaś", ale jak w ogóle udało ci się o nich dowiedzieć? I dlaczego kiedy czasem ktoś o czymś rozmawia, to nagle zaczynasz wszystko wyjaśniać, chociaż usłyszałaś o tym po raz pierwszy w życiu?

Freya popatrzyła na Morganę ze smutkiem. Widząc to Merlin podjechał bliżej nich i powiedział:

- To chyba nie jest rozmowa na tą chwilę.

- Nie – pokręciła głową Freya. – Odpowiem. Nie będę nikogo oszukiwać. A więc byłam druidką i prowadziłam dość spokojne życie, miałam moc, ale słabą. Pewnego dnia pewien mężczyzna... rzucił się na mnie – dziewczyna wzięła głęboki oddech. – Byłam przerażona, zrozpaczona, więc niewiele myśląc wyciągnęłam nóż i zabiłam go – w jej oczach zaszkliły się łzy. – Nie chciałam robić nikomu krzywdy, ale musiałam się bronić.

- Oczywiście, że tak – zapewniła Morgana. – Każda kobieta zrobiłaby tak samo na twoim miejscu i wcale nie miałaby wyrzutów sumienia.

Freya otarła oczy i kontynuowała swoją opowieść.

- Matka tego człowieka była czarownicą i aby mnie ukarać za śmierć swojego syna, rzuciła na mnie klątwę... Która sprawiła, że w nocy zamieniałam się w Bastet, lwa ze skrzydłami.

Morgana poczuła jak przechodzi ją zimny dreszcz. Jeśli zdarzenia o których opowiadała Freya miały miejsce przed śmiercią Artura, los dziewczyny był wart jedynie zgrozy i współczucia. Szeregowi czarodzieje i tak mieli koszmarne życie w Camelocie. Wszelkie ,,odstępstwa" innego rodzaju mogły jedynie sprowadzić gorszy los.

- Każdej nocy zmieniałam się w to monstrum i napadałam na przypadkowych ludzi, nie mogąc powstrzymać żądzy mordu. W końcu byłam zmuszona odejść od druidów, żeby nie sprowadzić na nich jeszcze większych szkód. Po jakimś czasie złapał mnie łowca czarownic i sprowadził do Camelotu.

- To było za życia Uthera? – spytała Morgana. Freya przytaknęła.

- To było jakoś niedługo po tym jak odkryłaś swoje moce – dodał Merlin. – Na szczęście, zanim łowca zdołał doprowadzić Freyę przed oblicze Uthera, zauważyłem ją, uwolniłem i ukryłem w podziemiach Camelotu.

- Dlaczego mi o niej nie powiedziałeś? – zawołała Morgana. – Wiedziałeś, co sądzę o poglądach Uthera. Pomogłabym wam... Ach, tak. Uważałeś, że jestem przecież skazana na zatracenie.

- Ja tak nie uważałem, po prostu... - bronił się Merlin.

- Nie kłóćcie się – przerwała im Freya- Możemy dokończyć tą historię?

- A więc po jakimś czasie zakochaliśmy się w sobie – powiedział Merlin i zerknął na Morganę. – Tak, to był krótki czas i nie waż się tego komentować.

- Nie interesuje mnie twoje życie uczuciowe – wzruszyła ramionami Morgana. – Ale tak czy owak, nie byliście potem razem, chyba że chcesz mi powiedzieć, że ukrywałeś Freyę w podziemiach przez kilka lat?

- Ja wyjaśnię – postanowiła Freya. – Kiedy Merlin uświadomił sobie, że nie będzie dla mnie życia w Camelocie, postanowiliśmy stamtąd uciec... Razem. Niestety, zanim udało nam się opuścić miasto zmieniłam się w Bastet na którą czyhali rycerze Camelotu.

- Tak, pamiętam to – powiedziała ze smutkiem Morgana. Chyba wolałaby nie poznawać dalszego ciągu.

- Merlin próbował mi pomóc, ale nie zdążył i zostałam zraniona... przez Artura – wyznała z bólem Freya. – Merlin wierzył, że uda mu się mnie uleczyć, ale moja rana była zbyt głęboka i kiedy dotarliśmy nad jezioro Avalon, umarłam.

Morgana nie była w stanie uwierzyć w to co usłyszała. Mniej niż świadomość, że Freya nie powinna już w ogóle żyć, zszokowało ją to, że dziewczyna żyła pod jednym dachem i zdawała się utrzymywać przyjazne relacje z Arturem, człowiekiem, który skazał ją na śmierć.

- Zamknęłam oczy i odeszłam – Freya nie zwróciła uwagi na zdumienie malujące się na twarzy Morgany. – Ale... to nie była taka zwykła śmierć. Przez jakiś czas wydawało mi się, że zapadam się w nicość, a potem otworzyłam oczy i zrozumiałam, że jestem wśród wód jeziora Avalon. To nie było takie zwykłe życie, zresztą najwidoczniej zwyczajność nie jest mi pisana. Ale nie byłam też całkiem martwa. Wtedy... zaczęłam słyszeć różne głosy, głosy tych, którzy zgłębiali magię Avalonu. Czasem też mogłam oglądać ich twarzą w twarz. Raz nawet zobaczyłam moją mamę. I tak poznałam Morrigan i jej przyjaciółki. Ona... znaczy Morrigan... powiedziała mi, że jeśli się zgodzę może mi wynagrodzić cierpienie, którego doznałam, i sprawić, że nadal będę mogła towarzyszyć Merlinowi. Mogłam go obserwować, przyglądać jak się stara by zaprowadzić Artura na tron, i wspierać go. Nie wiem dlaczego otrzymałam taką możliwość. Może to dlatego, że będąc Bastet miałam coś na kształt dwóch żyć, a w końcu twój brat, pani, zranił mnie pod jej postacią... Nie wiem – pokręciła głową czarodziejka. – Kiedy Artur zmarł, wiedziałam, że wróci. Nie widziałam go, ale to wiedziałam. Bo czasami ktoś mi się ukazywał, żeby mnie o czymś poinformować, a czasami po prostu... spływała na mnie wiedza. Nie będę cię zanudzała, pani, opisami moich ówczesnych odczuć, zresztą nie lubię do tego wracać... Nie czuję się wtedy w pełni człowiekiem. Ale kiedy Artur powrócił, a ja byłam świadoma, że czeka go niebezpieczeństwo... Pozwolono mi do niego dołączyć. Do niego i Merlina – spojrzała z uśmiechem na czarodzieja. – Ale coś we mnie zostało z tamtych dni. Nadal czasami mogę się spotykać z duchami kapłanek Avalonu, chociaż to chyba nie jest wyjątkowe, skoro inni też mogą je widzieć. Ale rzeczywiście czasem dopada mnie takie przeczucie i potrafię rozwiązać jakiś problem albo wiedzieć, czy to co słyszę jest prawdą. Potrafię też wyczuwać cudze nastroje.

Morgana pokiwała głową, chociaż absorbowało ją coś całkiem innego. Owszem, wydawało jej się dziwne, że właśnie rozmawia z kobietą, która tak naprawdę jest po części duchem z jeziora, ale jeszcze bardziej nie dawało jej spokoju to jak łatwo i całkowicie Freya wybaczyła Arturowi, że ją zabił. Wybaczyła mu do tego stopnia, że chciała pomóc mu utrzymać tron Camelotu.

- Pani... - Freya spojrzała na Morganę nieśmiało. – Coś się stało? Rozumiem, że moja historia może ci się wydawać dziwaczna, ale...

- Nie o to mi chodzi – potrząsnęła głową Morgana. – Artur cię zranił i spowodował jego śmierć... A ty postanowiłaś mu pomagać, a nawet zaprzyjaźniłaś się z nim. Jakim cudem?

Freya uśmiechnęła się smutnie.

- Artur nie wiedział do kogo celuje i nie chciał zrobić nic złego... Próbował po prostu ratować swój lud, jak na przyszłego króla przystało. Nie mogłabym go za to winić.

Morgana spojrzała na przysłuchującego się tej rozmowie poważnego Merlina. Zastanawiała się, czy przyszło mu do głowy to samo co jej.

Powiedziała mu wyraźnie, że chociaż nie będzie żyła z nim we wrogości, to nie potrafi mu na razie wybaczyć tego jak zawiódł jej zaufanie, a potem zabił. I nie kłamała, ponieważ za każdym razem kiedy go spotykała, mimo że starała się odnosić do niego uprzejmie i łagodnie, przypominała sobie ten moment, kiedy wbił jej miecz w serce, z takim spokojem jaki teraz miał na twarzy. Rozumiała jego motywacje, ale nie była w stanie całkowicie pozbyć się urazy i chociaż była dla niego miła, to cały czas okazywała mu, że na przyjaźń i sympatię z jej strony nie ma co liczyć.

A Freya wybaczyła Arturowi. Najwidoczniej wybaczyła mu od razu, gdy ten ją zranił. Wybaczyła mu i sądząc z jej opowieści, pomogła mu w wielu przeciwnościach losu, a ostatecznie opuściła dla niego swoje jezioro. Nie, nie dla niego, bo na pewno i tak chciała znowu spotkać Merlina, ale jednak była świadoma, że jej powrót będzie łączył się z codziennym oglądaniem Artura, a nawet współpracą z nim. I Freya nie miała z tym żadnego problemu, Morgana odnosiła wrażenie, że ona i król Camelotu żyją ze sobą w idealnej komitywie.

Jak jej się to udało? Jak Freyi udało się całkowicie wyzbyć się gniewu, żalu czy chęci zemsty, gdy tymczasem ona wciąż czuła gorycz wspominając różne wydarzenia, gdy odpychano ją i traktowano jak potwora. Czy naprawdę była tak złym, skupionym na sobie człowiekiem?

Chciała zapytać Panią Jeziora o jeszcze kilka rzeczy, ale wtedy odezwał się głos Artura:

- Morgano! Chodź tu, musimy coś ustalić!


***


Kiedy zaczęło się ściemniać, Artur doszedł do wniosku, że dalsza podróż nie ma sensu, i nakazał przygotować posłania na noc.

- Miejmy nadzieję, że nic się nam nie stanie w nocy – powiedziała z obawą Morgana.

- Tobie z pewnością nie – odparł z ironią Gwaine. Czarodziejka podbiegła w jego stronę i wykrzyknęła:

- Czy ty sugerujesz, że spiskuję z Bartogiem za waszymi plecami?

- Ja nic nie sugeruję – stwierdził Gwaine. – Po prostu uważam, że jeśli ktoś tu miałby zrobić komuś krzywdę, to ty nie byłabyś stroną krzywdzoną.

- Jeśli mam być stroną krzywdzącą ciebie, to chętnie na to przystanę – Morgana uniosła głowę. Może i miała wyrzuty sumienia, że nie potrafi być tak dobra i bezinteresowna jak Freya, ale to nie znaczyło, że też ma dać się upokarzać i przepraszać za to, że żyje.

- Niczego więcej się po tobie nie spodziewałem – zadrwił Gwaine. Morgana z trudem powstrzymała chęć, żeby rzucić na niego wyjątkowo bolesne zaklęcie.

- Może Eira w końcu mnie polubi gdy ją od ciebie uwolnię – powiedziała tylko, spodziewając się, że i tak trafiła w czuły punkt.

- Posłuchaj, wiedźmo... - zaczął Gwaine, ale nie dokończył, bo Artur postanowił mu przerwać.

- Cisza! – krzyknął. – Uspokójcie się natychmiast. Wiem, że jesteśmy w lesie, ale to nie znaczy, że mamy się zachowywać jak dzicz! Macie się zachowywać wobec siebie grzecznie i nie przynosić wstydu Camelotowi!

- To ona przynosi wstyd Camelotowi! – wrzasnął Gwaine, w tej samej chwili, gdy Morgana zapowiedziała Arturowi:

- Nie masz prawa mi rozkazywać!

- Dobrze – westchnął z rezygnacją Artur. Ostatecznie Morgana teoretycznie mogłaby w każdej chwili zakwestionować jego prawa do tronu i ogłosić się królową. – Czy możesz dać przykład i traktować Gwaine'a z szacunkiem?

Morgana zastanowiła się przez chwilę, po czym powiedziała:

- Jestem w stanie się poświęcić dla dobrego imienia rodziny królewskiej, ale lepiej mnie nie prowokować.

- Dziękuję – odpowiedział Artur. – A ty, Gwaine, zgodnie z zapowiedzią, pomożesz Edwinowi rozłożyć posłania i przygotować kolację. I nie chcę słyszeć żadnych protestów.

Po krótkim namyśle Gwaine doszedł do wniosku, że protesty tylko pogorszyłyby sytuację.


***


- Czy Gwaine pomagał przy przygotowywaniu tego czegoś? – zapytał Merlin, patrząc z niechęcią na danie zaserwowane przez Edwina.

- Nie. Nie pozwoliłem mu – odpowiedział służący z dumą, że oto w końcu on mógł komuś rozkazać.

- To dobrze – stwierdził czarodziej. – Nie mam zamiaru dać się otruć.

- Artur prędzej dałby otruć mnie – odparł Gwaine. Artur posłał mu oburzone spojrzenie.

- Dbam o życie i bezpieczeństwo was wszystkich.

Na dźwięk tych słów Gwaine zaczął się śmiać.

- Co w tym zabawnego? – zdenerwował się Artur. – Czy ty tu coś popijasz w tajemnicy przede mną?

- Wybacz, przypomniało mi się, że przecież wszyscy mamy ci dostarczyć materiału do drzewa genealogicznego – powiedział Gwaine, wciąż się śmiejąc.

- Bardzo zabawne – mruknął Artur, chociaż Percival i Leon zawtórowali Gwainowi.

- Jakie drzewo genealogiczne? – zapytała Morgana. – Co was tak bawi? Może mi ktoś to wyjaśnić?

- Nie ma nic do wyjaśniania – uciął temat Artur. – Porozmawiajmy o czymś poważniejszym.

- Ale ty sam, Arturze, wpadłeś na ten cudowny pomysł – przypomniał z rozbawieniem Percival.

- Jestem za tym, żeby zakończyć tą dyskusję – zaproponował Merlin. – Za pierwszym razem to było zabawne, ale teraz się robi żałosne.

- To zaproponujcie inny temat, skoro tworzenie dynastii Artura wam nie odpowiada – odparł Gwaine.

Artur, chcąc zakończyć rozmowę, a zarazem upokorzyć kogoś innego niż on sam, postanowił:

- Dobrze. Niech każde z was opowie jedną rzecz o której inni nie wiedzą.

Zapanowało lekkie poruszenie. Nikt nie oczekiwał, że luźne żarty przemienią się w żądania wyraźnych deklaracji.

- Skoro mamy walczyć z naszym strachem i słabościami, to teraz jest najlepsza pora – zachęcił Artur. – Dalej. Niech każdy z was opowie jedną swoją tajemnicę, której nikt nie zna albo zna niewiele osób. Coś czego się boicie albo o czym marzycie. Nie ma się co denerwować, wszyscy tu mamy do siebie zaufanie.

- Tak naprawdę to chcesz nas wyśmiać – zauważył Gwaine.

- Chciałeś nowy temat, więc go dostałeś, nie mówiłeś, że ma ci odpowiadać – wzruszył ramionami Artur. – A więc? Kto pierwszy?

- Dobrze, to ja zacznę – westchnął Merlin, kiedy uświadomił sobie, że nie odwiedzie Artura od tego pomysłu. – Chociaż mam wrażenie, że wszyscy tu wszystko o mnie wiedzą.

- Wyrzuć z siebie to, co cię gnębi – zasugerował Artur.

- Dobrze – zgodził się niechętnie Merlin, analizując, która z gnębiących go rzeczy najbardziej nadaje się do powtarzania przy ludziach. Przez chwilę miał zamiar przyznać się, że strasznie boi się, że Freya ostatecznie go porzuci i wróci do jeziora, ale uznał, że brzmiałoby to tak jakby chciał wywrzeć na nią presję przy ludziach. – Tak naprawdę cały czas mam poczucie, że to ja doprowadziłem do śmierci Artura, bo za mało się o niego troszczyłem i źle interpretowałem własne obowiązki, a do tego zepchnąłem Morganę na złą drogę i za szybko się od niej odwróciłem... I mimo, że ostatecznie moje działania nie skończyły się AŻ TAK ŹLE i tak mam wyrzuty sumienia z powodu tego jak postąpiłem i czasem nie wiem jak wy możecie jeszcze na mnie patrzeć.

Artur, który mimo swoich deklaracji o pokonywaniu słabości, nie spodziewał się takiego wyznania, powiedział cicho:

- Nie możesz tak myśleć. Nikt cię o nic nie obwinia, prawda?

Wszyscy jednogłośnie potwierdzili. Nawet Morgana pokiwała głową. Wystarczyła jej świadomość, że jest zacięta w gniewie i nie tak dobra jak Freya. Nie miała ochoty żyć z myślą, że wpędza kogoś w wyrzuty sumienia do tego stopnia, że ten zaczyna bać się stanąć twarzą w twarz ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi.

- Dobrze, kto teraz chce się zwierzyć? – zapytał Artur. – Może Elyan? – zaproponował, przekonany, że brat Gwen nie może mieć żadnych przygnębiających sekretów.

- Skoro nalegacie – zgodził się Elyan i zaczął z powagą. – Tak naprawdę nigdy nie pogodziłem się ze śmiercią mojego ojca i tym, że nie było mnie przy nim, nie pożegnałem się z nim. Chociaż służyłem przez jakiś czas pod rządami Uthera, w głębi duszy nigdy nie wybaczyłem mu tego, że skazał mego ojca na śmierć... I niech będzie mi przebaczone, ale mam nadzieję, że Uther po śmierci odpokutował za to, co mu zrobił.

Artur wydawał się bardzo wstrząśnięty tą odpowiedzią, a Merlin miał ochotę wykrzyczeć Elyanowi do ucha, że właśnie złamał drugą niepisaną zasadę Camelotu, czyli obraził rodzinę króla. Wszyscy zaczęli spoglądać po sobie z niepokojem, oczekując, że Artur wyciągnie teraz jakieś okropne konsekwencje za obrażanie jego ojca.

- Naprawdę uważasz, że mój ojciec był tak podłym człowiekiem? – wykrztusił w końcu Pendragon.

- Ja... Nie wiem, czy tak uważam... - powiedział nieśmiało Elyan. – Po prostu chciałem wyrzucić z siebie coś, co dusiłem w sobie przez lata. Sam mi kazałeś.

- Dobrze, to teraz może ja coś powiem – Lancelot postanowił przerwać ten nieprzyjemny temat. – Czy to musi być koniecznie coś, czego nie wie nikt z tu obecnych?

- Może wiedzieć jedna czy dwie osoby – zgodził się Artur. – Rozumiem, że możecie mieć jakieś wspólne tajemnice, których nie mówicie mi w obawie, że was wyśmieję!

- Ale na czym polega twój problem, Arturze, bo ja już się pogubiłem? – odezwał się Percival. – Bo najpierw masz pretensje, że się z ciebie śmialiśmy, potem obrażasz się na Elyana, bo skrytykował twojego ojca, a na końcu jesteś zły, że nie zwierzamy ci się z naszych wszystkich tajemnic.

- Percival ma rację – zgodził się Gwaine. – To było bardzo mądre jak na niego.

- Zamknijcie się wszyscy! – rozkazał Artur. – Dajcie Lancelotowi się wypowiedzieć.

- Może pójdziemy spać? – zaproponował Leon.

- Nie, skoro już dwie osoby się zwierzyły, to nie można nikogo dyskryminować. Lancelot, mów, co ci leży na sercu.

Ciągłe kłótnie i wyzywanie się nie sprzyjało zwierzeniom i rozterkom, ale Lancelot postanowił wykazać się dojrzałością i to zignorować.

- Czasami, bez żadnego konkretnego powodu ani impulsu, wracają do mnie wspomnienia z dnia, gdy moi rodzice zostali zamordowani, i dopada mnie wtedy taki paniczny strach, że pewnego dnia taka sytuacja może się powtórzyć... Że znowu nie będę w stanie pomóc komuś na kim mi zależy. I czuję się wtedy kompletnie bezwartościowy.

Kiedy Lancelot skończył mówić, przyjaciele popatrzyli na niego ze współczuciem, a Morgana złapała jego rękę i uścisnęła ją.

Artur skarcił się w myślach, że zamiast współczuć przyjacielowi, denerwuje się, że póki co tylko on został wyśmiany za swoje skryte myśli.

Ale przynajmniej zwierzenie Lancelota nikogo nie obraziło i nie wywołało niepotrzebnych kontrowersji.

- Dobrze, to teraz Gwaine – zaproponował król, dochodząc do wniosku, że on z pewnością powie coś czym rozbawi wszystkich i skompromituje sam siebie.

- Skoro tak bardzo chcesz tego słuchać, Arturze, to proszę bardzo – zgodził się Gwaine, ale po chwili posmutniał. – Z jednej strony, kiedy wyobrażam sobie, że zginę, mam coś na kształt satysfakcji, że zostawię po sobie mojego syna i że jakaś cząstka mnie przetrwa w nim. A jednocześnie przeraża mnie to, że Gareth mógłby wychować się bez ojca i nigdy tak naprawdę mnie nie poznać.

W tym wypadku Artur nawet nie był zirytowany, że Gwaine popsuł jego doskonały plan. Nie potrafił spojrzeć na jego słowa z dystansu, mógł jedynie współczuć. Poklepał towarzysza po ramieniu i powiedział spokojnie:

- Gareth będzie z ciebie dumny. Na pewno.

Gwaine uśmiechnął się lekko na myśl, że Artur zapomniał o ich kłótni sprzed niecałej godziny.

- To może ja coś opowiem, żeby była równowaga – odezwała się Freya. – Tak naprawdę to staram się przed nikim niczego nie ukrywać, chociaż najwidoczniej nie zawsze mi się to udaje – spojrzała przepraszająco na Morganę. – A czego się najbardziej boję? – zadrżała. – Chyba tego, że wszystkich zawiodę. Wiem, że uważacie, że jestem jakaś mądrzejsza czy mocniejsza od was i że większość z was liczy, że w każdej chwili będę gotowa poznać jakąś wskazówkę i odkryć rozwiązanie tego czy tamtego problemu... Ale prawda jest taka, że ja nigdy nie wiem, czy postępuję słusznie i boję się, że ostatecznie i tak nie wykonam powierzonego mi zadania i zawiodę pokładane we mnie nadzieję – po policzku dziewczyny spłynęła pojedyncza łza.

Merlin objął ją lekko ramieniem, a Artur powiedział:

- Masz rację... To znaczy, masz rację w tym, że za wiele od ciebie wymagamy, a przecież nie jesteś naszym cudotwórcą. Jesteś normalnym człowiekiem i masz prawo do naszej opieki, tak samo jak do udzielania pomocy. Nie istniejesz po to, żeby Camelot czuł się bezpiecznie. Przepraszam, jeśli kiedyś zachowałem się jakby było inaczej.

Freya uśmiechnęła się radośnie na określenie, że jest ,,normalnym człowiekiem", a Morgana po raz kolejny poczuła ukłucie w sercu. Jak ta dziewczyna mogła odnosić się z taką sympatią do Artura po tym co jej zrobił? Czy ona naprawdę jest istotą z krwi i kości czy tak naprawdę nie różni się od aniołów? Szybko skarciła się jednak za tą myśl, wspominając łzę w oku Freyi, gdy ta opowiadała jak bardzo przytłacza ją odpowiedzialność. Nie powinna myśleć o Pani Jeziora jako o jakimś nadludzkim zjawisku. Na pewno Freyę by to zabolało.

- Gdzie właściwie jest Edwin? – zapytała, chcąc odgonić te myśli z głowy.

- Chyba leń zasnął – odparł Artur. – On walczyć nie będzie, więc nie musi się uodparniać. Kto teraz? Percival?

- Ja nie mam nic do powiedzenia – zaprotestował rycerz.

- Musisz coś powiedzieć, to rozkaz – odpowiedział Artur. – Szybko, nie mamy całej nocy.

- Jakiś czas temu zostałem odrzucony przez dwie kobiety, praktycznie natychmiast po sobie, i od tamtej pory zastanawiam się, czy jest we mnie coś, co odrzuca płeć piękną czy do końca życia będę samotny – wyznał Percival z grobową miną.

Artur oczekiwał, że tym razem naprawdę wszyscy zaczną się śmiać, ale najwidoczniej poprzednie wyznania pozbawiły ich chęci do żartów.

- Nie przejmuj się, Percivalu – powiedział Lancelot. – Znajdziesz jeszcze swoją miłość. Kiedy koniec tych pogadanek, Arturze?

- Zostali Leon i Morgana – wykalkulował Artur. – Ale oczywiście, Morgano, nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz – podejrzewał, że publiczne wypowiadanie swoich obaw mogłoby jedynie dobić psychicznie jego siostrę.

- Dlaczego akurat ona ma być zwolniona? – zdenerwował się Gwaine. Artur już był gotowy do udzielenia mi kazania, ale Morgana powiedziała:

- Akurat w tym ten idiota ma rację. Nie mam zamiaru pozować na jakąś delikatną panienkę z którą trzeba obchodzić się jakby była ze szkła. Jak wszyscy, to wszyscy – wzięła głęboki oddech. – Czego się boję? Boję się całej masy rzeczy, co niektórzy tutaj mogą potwierdzić. Tak naprawdę na każdym kroku towarzyszy mi strach, że ktoś mnie skrzywdzi, odrzuci albo że obudzi się ta zła strona mnie i zrobię coś, czego będę żałowała do końca życia – Morgana mówiła pewnie i z pewną dozą dumy, chociaż cały czas się trzęsła. – Często mam koszmary albo dopadają mnie nagłe ataki paniki. Nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnę o tym, co mnie spotkało, albo nauczę się panować nad moimi emocjami – w tym momencie siła opuściła Morganę i dziewczyna kontynuowała już mniej wojowniczo. – I tego najbardziej się boję. Tego, że już nigdy nie będę do końca normalna, że będę żyła strachem i urojeniami, i że zatruję życie wszystkim wokół mnie...

Skinęła głową na znak, że nie będzie już mówić, i użyła całej swojej siły woli, aby się nie rozpłakać.

- Niczego nie zatrujesz – zapewnił ją Lancelot i pogłaskał czarodziejkę po policzku. Morgana przytuliła się do niego, ale wkrótce znów się odsunęła, podejrzewając, że takim gestem może wzbudzić u niektórych irytację.

- A ty, Arturze? – odezwał się Percival. – Dlaczego ty nic nie mówisz?

- Powiedziałem wam o moich skrytych myślach i mnie wyśmialiście – odparł Artur.

- Ale ja i Lancelot tego nie słyszeliśmy – przypomniała Morgana. Artur pozostał jednak nieugięty.

- Kto miał słyszeć, ten usłyszał. Leon, powiedz, co ci leży na sercu i idziemy spać.

- Ale ja nie wiem o czym mam mówić – stwierdził Leon. – Boję się tego, co każdy człowiek i nie widzę potrzeby, by was tym zanudzać. Nie żywię żadnej urazy do nikogo, kto siedzi przy tym ognisku, oraz do żadnych ich krewnych. Boję się powodzenia naszej misji, ale wierzę w nasze umiejętności. Mam żonę, którą kocham, więc życiem uczuciowym też się nie martwię. Dzieci nie mam, ale na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Nie mam też żadnych traum, które rujnują mi życie. Uważam, że wobec wszystkich zachowuję się odpowiednio i w porządku. Naprawdę nie wiem, co mam wam powiedzieć.

- Cokolwiek, panie perfekcyjny – ziewnął Gwaine. – Jakieś skryte marzenie.

Wciąż nie mógł wybaczyć Leonowi tego, co opowiadał o Eirze.

- Kiedy jeszcze żył Wielki Smok, często wyobrażałem sobie jakby to było na nim polecieć, ale wiedziałem, że jest za stary i słaby – powiedział Leon po chwili namysłu. – Tak, chyba nikomu tego nie mówiłem.

Leon nie spodziewał się salwy śmiechu jaką spowodowała jego wypowiedź.

- To jest twój sekret? – zapytał Percival. – Chęć lotu na smoku?

- Nie widzę powodu, żeby się z tego śmiać, nie mówiłem o tym nikomu, bo to nieistotne – mruknął naburmuszony Leon.

- Aithusa ci nie pomoże, bo jest kaleką – wzruszyła ramionami Morgana.

- Dobrze, że Kilgharrah nigdy się o tym nie dowiedział, bo czułby się obrażony, że uważasz go za środek transportu – zaśmiał się Merlin. Leon odsunął się z niechęcią.

- Skoro ktoś poza mną został upokorzony, to możemy iść spać – postanowił Artur.


***


Reina też próbowała zasnąć, chociaż było to trudne. Zdawała sobie sprawę, że pewnie postępuje mało etycznie, ale wciąż zdarzało jej się używać magii do obserwacji Morgany i to nie tylko dlatego, że martwiła się o nią, ale ponieważ jej wrodzona podejrzliwość i wyuczona skłonność do dopatrywania się wszędzie wrogów sprawiały, że czuła potrzebę kontrolowania tego, co działo się w Camelocie. W rezultacie Reina dowiedziała się o wyprawie Artura i teraz naprawdę martwiła się o Morganę.

Uważała, że czarodziejka musiała jakimś cudem być naprawdę lojalna wobec Artura i reszty Camelotu albo do szaleństwa nienawidzić Bartoga, skoro zgodziła się podjąć tej misji. Dla Reiny wystarczająco traumatyczny był widok Wenny płaczącej z powodu czarów tego podłego zwyrodnialca i ginącej w jej obronie matki. Nie chciała sobie nawet wyobrażać co musiała przeżywać Morgana żyjąc przez tyle tygodni z Bartogiem pod jednym dachem i pozostając pod jego wpływem, zwłaszcza, że była świadoma, że ona również przyczyniła się do tego, co ją spotkało. Miała nadzieję, że Bartog skieruje swój gniew ku całej drużynie Artura, a nie tylko Morganie i nie będzie chciał szczególnie mścić się na niej za to, że przejrzała jego zamiary, a potem odrzuciła jego obrzydliwe plany małżeńskie. Jednak nawet gdyby czarnoksiężnik nie żywił do niej szczególnej osobistej urazy, to i tak Morgana była narażona na ponowne spotkanie z jego mocą. Za każdym razem gdy Reina zamykała oczy, żeby w końcu zasnąć, przed oczami miała twarz swojej matki, gdy Bartog ugodził ją w serce. Po chwili zamiast Niny przed Reiną pojawiała się Morgana.

Nie było jeszcze tak późno, więc gdyby Cedrick był w zamku, mogłaby pójść do niego i wypytywać o sprawy wojskowe, żeby się zmęczyć i uspokoić. Ale ten głupiec gdzieś wyszedł, zapewne do którejś ze swoich kochanek. Reina miała nadzieję, że Madoc się o tym dowie i srogo ukarze syna za takie zachowanie. Nie lubiła Cedricka, uważała go za uosobienie wszystkiego czego nie znosiła, ale musiała przyznać, że był jedyną osobą na dworze z którą mogłaby porozmawiać na poziomie. Regis był strasznie niedojrzały i gdyby teraz do niego poszła, zacząłby jej opowiadać o swoich treningach i jak świetnie bawi się, będąc bitym przez Cedricka, który zdaje się został jego wzorem do naśladowania. Nie miała swoich dwórek, chyba że zaliczyć do nich mamkę Wenny i nianię Renny'ego, które Reina uważała za zbyt proste i ograniczone jak na jej wymagania. Tym bardziej nie miała ochoty spotykać się z wiecznie żartującymi i często nietrzeźwymi kompanami Cedricka ani jego saksońskim pupilkiem, który nawet nie umiał porządnie mówić. Pozostawał jeszcze Madoc, którym Reina gardziła tylko trochę mniej niż wujem Lucjuszem.

W tej sytuacji pozostawało jej tylko nerwowe chodzenie po komnacie z zaciśniętymi dłońmi i ciche powtarzanie w duchu: ,,Proszę, niech Morganie nic się nie stanie. Jeśli ktoś ma zginąć, niech to będzie Artur, nie ona".

W pewnym momencie takich rozmyślań, drzwi do jej pokoju się otworzyły i do środka wszedł Renny na swoich małych nóżkach.

- Rei – powiedział dziecięcym głosikiem chłopiec. Reina podeszła do niego i wzięła na ręce, chociaż Renny nie należał do najlżejszych dzieci. – Nie mogę spać.

- Dlaczego Dora nie jest z tobą? – zapytała Reina, tuląc do siebie brata. Dora była nianią Renny'ego.

- Nie chcę Dory, chcę do mamy – wyznał płaczliwie Renny, a w jego oczach Reina dostrzegła łzy. – Chcę do mamy i taty.

Reina pocałowała brata w czoło, a następnie usadziła obok siebie na łóżku, ponieważ trzymanie go przez cały czas było dość wymagające.

- Chcę do mamy i taty. Dlaczego mama i tata odeszli? – dopytywał się Renny.

Reina pogłaskała go po włosach. Serce jej się ściskało na myśl o cierpieniu i bólu małego, niewinnego chłopca, do tego stopnia, że miała ochotę stać się tak zimna i bezuczuciowa jak Moraw. Jej przynajmniej nie można było zranić. W przeciwieństwie do niej i jej malutkiego braciszka, który nie rozumiał, dlaczego rodzice już nigdy do niego nie wrócą.

W pierwszej chwili chciała mu odpowiedzieć, że to wina Artura, ale potem przypomniała sobie słowa Morgany, gdy ta próbowała bronić brata. Reina nadal do końca nie czuła się przekonana i uważała, że absolutnie nic nie usprawiedliwia śmierci jej ojca, która ostatecznie doprowadziła matkę do zguby. Kiedy jednak przypominała sobie Morganę mówiącą ,,Jest inna droga", czuła, że nie jest w stanie obudzić nienawiści w Rennym. Chociaż z drugiej strony miała ochotę zapytać, gdzie jest ta droga.

- Ludzie czasem umierają, a niektórzy umierają zbyt młodo – powiedziała cicho. – Tak po prostu jest, Renny.

- Mama i tata nas zostawili – wykrztusił chłopiec, krztusząc się własnymi łzami.

- Wcale nie – zaprzeczyła Reina, próbując otrzeć łzy brata. – Mama i tata teraz też cię kochają.

- Skąd to wiesz? – zapytał zaczepnie Renny. Reina nie odpowiedziała. Co miała powiedzieć? ,,Rozmawiałam z duchami"?

- Boję się, że ty też ode mnie odejdziesz – szepnął z rozpaczą chłopiec. Wtedy Reina zapomniała o własnej samotności i cierpieniu. Liczyło się tylko to, by Renny nie czuł się tak okrutnie jak ona. Przytuliła chłopczyka do serca.

- Nie – pokręciła głową i pogłaskała braciszka po włosach. – Ja nie odejdę. Nigdy.


***


Zgodnie ze słowami Artura, rycerze, Merlin, Morgana i Freya udali się na spoczynek, ale dla bezpieczeństwa zdecydowano się, że co jakiś czas dwie pary muszą zmieniać się przy czuwaniu. A konkretnie dwie pary mężczyzn, ponieważ Artur nie chciał słyszeć, żeby jakaś kobieta miała poświęcać noc na wypatrywanie złych czarodziejów tudzież rozbójników.

Morgana nie mogła zasnąć. Nękały ją jeszcze większe problemy ze snem niż w Camelocie, gdzie przynajmniej mogła sobie powtarzać, że jest bezpieczna i nikt nie ma prawa jej skrzywdzić. Teraz próbowała przekonywać samą siebie, że skoro to być może jej ostatnia spokojna noc, to powinna z niej korzystać i zapomnieć o niebezpieczeństwie jakie czeka ją jutro, ale nie potrafiła. Nie sądziła, by Bartog zdecydował się rzucić na nich jakieś zaklęcie podczas drogi, raczej będzie wolał rozprawić się z nimi na miejscu. Teoretycznie więc nie miała powodów do strachu, ale za każdym razem, gdy myślała o tym, że jutro zobaczy człowieka, który poróżnił ją z Arturem i Lancelotem, zabił kobietę, którą uważała za kogoś w rodzaju przyjaciółki, dopuścił się tak strasznych czynów na niewinnych ludziach i własnej rodzinie, a ją samą torturował swoją magią, robiło jej się niedobrze i miała wrażenie, że jest chora.

Miałaby ochotę zawołać do siebie Freyę, ale ta spała spokojnie przy Merlinie, więc Morgana uznała, że nie będzie jej dręczyć własnymi strachami. Co jakiś czas rzucała spojrzenia w stronę Lancelota, który siedział przy ogniu z Gwainem. Współczuła mu, że zamiast spać, musi siedzieć i patrzeć na tego idiotę, który gdyby mógł zapewne zamęczałby Lancelota opowieściami jak to bardzo kocha, a zarazem nienawidzi Eiry. W pewnym momencie jednak Gwaine wstał i poszedł w stronę lasu. Morgana podniosła się z posłania i ruszyła w kierunku Lancelota.

- Dlaczego nie śpisz? – zapytał rycerz na jej widok.

- Bo nie mogę zasnąć, dlatego zwykle ludzie nie śpią – odpowiedziała Morgana, siadając obok niego. – Czy jest szansa, że ten dureń już nigdy nie wróci?

Lancelot nie musiał pytać, kogo dziewczyna miała na myśli.

- Obawiam się, że nie, bo poszedł po więcej drzewa na rozpałkę. Ale możesz trochę ze mną posiedzieć, choć wolałbym, abyś poszła spać.

- Na szczęście, tyle razy ci powtarzałam, że nie możesz mi rozkazywać, że już nawet nie próbujesz – odparła lekko Morgana i przytuliła się do niego. – Przepraszam, że ci przeszkadzam. Po prostu potrzebuję jakoś zabić myśli... Kiedy myślę o tym, że jutro znowu zobaczę Bartoga i że mi, tobie albo któremuś z naszej grupy on może coś zrobić, to tracę chęć do wszystkiego i czuję się jakbym miała zaraz się położyć i umrzeć... A poza tym – ujęła rękę Lancelota i pogłaskała ją. – Chcę się pożegnać, jeśli mielibyśmy już nigdy... - nie potrafiła dokończyć myśli.

Spodziewała się, że Lancelot zacznie zaprzeczać i przekonywać ją, że żadnemu z nich nic się nie stanie, ale najwidoczniej mężczyzna postanowił nie mamić się obietnicami. Pogłaskał ją po policzku, tak jak wcześniej, i powiedział cicho:

- Nie mogę dać ci gwarancji, że tak się nie stanie. Mogę jedynie się starać do tego nie dopuścić i wierzyć, że mi się uda.

Morgana pokiwała głową i przytuliła się do niego mocniej. Przypomniała sobie matkę i jej słowa o tym, że tak naprawdę chciała móc zatrzymać ją przy sobie w zaświatach, ale wiedziała, że córka ,,nie jest jej własnością". Cóż, może pragnienie Vivienne wkrótce i tak się spełni. Jednak myśl o matce przywołała w niej jeszcze jedno.

- Posłuchaj... - spojrzała uważnie na Lancelota. – Jeśli moja mama potrafiła po śmierci odnaleźć swoje przyjaciółki, które kochała, i może nawet Gorloisa, skoro powiedziała, że on jest ze mnie dumny... To znaczy, że ja też będę mogła odnaleźć siebie? Prawda? – zapytała z nadzieją. – Znajdziesz mnie?

Lancelot wiedział, że powinien udzielić jakiejś uspokajającej odpowiedzi i że ta rozmowa jest tak naprawdę dość przerażająca, ale ponieważ zdecydował się na szczerość, postanowił nie schodzić z obranej drogi.

- Wiesz, że tak. Raz cię znalazłem, wtedy w dzień Beltane, i już cię nie opuszczę. Zawsze cię znajdę.

Morgana uśmiechnęła się. Lancelot miał nadzieję, że mimo całego strachu i napięcia jakie im towarzyszyły, czarodziejka utrzyma dobry stan przynajmniej w jednej kwestii i przestanie wątpić w jego uczucia. Że nie powtórzą się już sytuacje, kiedy będzie musiał przekonywać ją, że jest tak samo wartościowa jak inni, że wcale nie ma zamiaru jej porzucać i jest absolutnie pewien, że jego miłość nie ma nic wspólnego z magią. Chciałby, żeby Morgana w końcu poczuła się w Camelocie tak samo swobodnie i pewnie jak przed laty, i chciałby, żeby równie pewnie czuła się z nim. Po części sam siebie winił za stan ukochanej, uważając, że powinien pomóc jej w jakiś bardziej konkretny sposób, a tymczasem jedyne co potrafił robić to zapewniać, że bardzo ją kocha i nie ma zamiaru jej porzucać. Był przekonany, że to wystarczy i że jedynym czego potrzebuje Morgana jest pewność, że jest kochana i akceptowana, ale najwidoczniej się pomylił.

- Myślałam ostatnio o mamie – głos kobiety przerwał jego myśli.

- Od jakiegoś czasu myślisz o niej nieustannie – zauważył Lancelot. – Nie znaczy to, że mam coś przeciwko temu.

- Czy to bardzo dziecinne i głupie z mojej strony, że zastanawiam się, czy kiedykolwiek kochała Gorloisa i że chcę wierzyć, że w czasach mojego dzieciństwa naprawdę byli szczęśliwą parą? – spytała Morgana ze smutkiem. – Kiedy byłam dzieckiem to jak ojciec traktował matkę było dla mnie dowodem, że istnieje na świecie prawdziwa miłość... Czy to, że na wieść o romansie mojej matki z Utherem, poczułam się jakby coś mi odebrano, jest dowodem jakiejś mojej infantylności?

- Wcale nie – zaprzeczył Lancelot. – Każdy człowiek potrzebuje wierzyć, że istnieje prawdziwa, niezachwiana miłość.

- Myślisz, że Gorlois wiedział o zdradzie mojej matki i potrafił jej wybaczyć... albo wybaczyłby, gdyby się dowiedział?

- Skąd mam to wiedzieć?

- Przypominasz mi go pod różnymi względami – powiedziała Morgana. – Spróbuj postawić się na jego miejscu.

Lancelot zastanawiał się przez chwilę, jednocześnie mając nadzieję, że Gwaine jeszcze długo nie zamierza wracać. Mimo całej powagi i smutku jaka ich otaczała, w siedzeniu z Morganą w ramionach było coś kojącego.

- Gdybyś mnie zraniła, gdybyś nawet zrobiła mi coś bardzo okrutnego albo upokarzającego, i tak bym ci wybaczył, bo nie umiem bez ciebie żyć. Gdybyś... gdybyś skrzywdziła mnie tak jak twoja matka swojego męża, byłbym nieznośnie nieszczęśliwy, ale jeszcze bardziej nieszczęśliwy byłbym, gdybyśmy mieli już nigdy się nie połączyć.

- Jesteś zbyt dobrym człowiekiem – westchnęła Morgana i dodała czulej – Kocham cię.

- Ja też cię kocham, księżniczko – odpowiedział Lancelot i pocałował ją. – Ale powinnaś iść spać.

- Jeszcze chwilkę – poprosiła Morgana, tuląc się do niego. – Jest mi tak dobrze, że mniej się boję... Mogłabym tak siedzieć do końca świata – nagle przypomniało jej się jeszcze jedno. – Posłuchaj. To, co wtedy powiedziałam, że mi nie wystarczasz... To nie była prawda. To było najgorsze kłamstwo jakie mogłam powiedzieć sobie samej. Nie wierz w to, dobrze?

- Nie wierzę – przytaknął Lancelot. – Każdy czasem mówi okropne rzeczy, gdy jest mu źle.

- Tak naprawdę wcale tak nie myślałam – zapewniała Morgana. – Jest dokładnie na odwrót. Gdybyśmy mogli tak siedzieć ze sobą, w środku lasu, do końca życia, to byłabym szczęśliwa i nie chciałabym niczego innego. Ale gdybym miała zdobyć cały świat, gdyby cały Camelot mnie kochał i ubóstwiał, a wszyscy ludzie uważali mnie za wcielenie doskonałości, gdybym miała zostać nawet panią Camelotu i świata magii tak jak to sobie kiedyś wyobrażałam... To bez ciebie nie miałoby to żadnej wartości. Żadnej. Rozumiesz?

- Rozumiem, moja czarodziejko, rozumiem – powiedział Lancelot, zamykając jej usta pocałunkiem. – Nie ekscytuj się już tak, proszę.

Morgana posłusznie zamilkła, ale nie miała zamiaru nigdzie odchodzić i nadal tuliła się do ukochanego.

Nie chciała wracać na swoje posłanie, chociaż zdawała sobie, że Gwaine może wrócić w każdej chwili i znowu zacząć rzucać w jej stronę jakieś komentarze. Przy Lancelocie czuła się spokojniej i pewniej, chociaż sytuacja nie zmieniła się ani trochę. Z trudem powstrzymała śmiech, przypominając sobie, że jednym z powodów dla którego odtrącała jego względy i dobroć było to, że bała się zależności od kogoś, bała się, że to uczyni ją słabą i bezbronną. Miała jednak nadzieję, że nikt ją za taką nie uważa i nawet jeśli jej samopoczucie jest uzależnione od drugiego człowieka, nie daje tego po sobie poznać. A może po prostu każdy potrzebuje czyjejś bliskości i czułości, niezależnie od tego czy jest kobietą czy mężczyzną. Zasnęła ukołysana tą myślą.

Po kilku minutach Gwaine wrócił z drewnem.

- Wszystko w porządku, nic się nie działo? – zapytał Lancelota i na widok Morgany zapytał ze słabo skrywaną niechęcią. – Co ona tu robi?

- Ciszej – poprosił Lancelot. – Siedzieliśmy trochę razem, a potem usnęła. Chyba nie będzie ci przeszkadzać teraz, kiedy nie może się do ciebie odezwać.

,,Sam widok tej wiedźmy mi przeszkadza" pomyślał Gwaine, ale ponieważ został już ukarany za niegrzeczne odnoszenie się do Morgany, powiedział tylko:

- Przecież to śmieszne. Obudź ją.

- Nie zrobię tego, bo ona jest zdenerwowana i nie chcę, żeby potem przeze mnie spędziła bezsennie resztę nocy – odparł Lancelot. – Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale dbam o moją narzeczoną.

Gwaine uznał, że jego perswazje na nic się nie zdają i usiadł.

- Zobaczysz, Artur będzie wściekły – dodał tylko na koniec.

- Nie będzie, bo przecież ty też tu siedzisz – stwierdził Lancelot.

- Zostałem przyzwoitką – westchnął Gwaine. – Całe życie o tym marzyłem.

- Przestań narzekać i skup się na czuwaniu – polecił mu Lancelot, odgarniając włosy z czoła Morgany.

- A ty się będziesz skupiał na obserwowaniu tej... nie bój się, powiem: kobiety? – zadrwił Gwaine.

- Przecież jestem czujny – odparł Lancelot. – Gdyby coś się działo, zareaguję. I nic nie poradzę na to, że lubię na nią patrzeć – pogłaskał Morganę po twarzy. – Jak możesz odnosić się do niej z takim gniewem? Spójrz, jak niewinnie teraz wygląda.

- Staram się nie oceniać ludzi po tym jak wyglądają, ale po tym co robią – wzruszył ramionami Gwaine. Kłótnie w środku nocy nie były mądrym pomysłem, ale mimo to nie miał zamiaru udawać, że jest zadowolony z obecności Morgany i tego co ona wyprawia.

- Uważasz, że jestem powierzchowny? – zapytał Lancelot.

- Nie zastanawiam się nad takimi rzeczami. Po prostu... - Gwaine uznał, że skoro Lancelot zadaje mu jakieś dziwne osobiste pytania, to on też ma prawo. – Zastanawia mnie jakim sposobem chcesz mieć coś wspólnego z kobietą o której wiesz... że jest zdolna do największego zła? Jesteś w stanie całkowicie zapomnieć o tym co zrobiła? Uwierzyć, że to się już nigdy nie powtórzy?

Lancelot milczał przez dłuższą chwilę. Podejrzewał, że jeśli jego zapewnienia nie wystarczyły Morganie, to Gwainowi tym bardziej. Już raz próbował go przekonywać, że uczucia nie poddają się żadnym logicznym przesłankom, i nie doczekał się żadnego zrozumienia, nawet jeśli Gwaine wcale nie zachował się lepiej, płodząc dziecko z kobietą oskarżoną o zdradę stanu.

- Nie musisz mi cały czas powtarzać, że Morgana jest zdolna do zła – powiedział w końcu. – Tak naprawdę każdy jest i codziennie musimy wybierać, czy zachowamy się odpowiednio czy też nie. Morgana zbłądziła ze swojej drogi i nie potrafiła już się zatrzymać. Rozmawiałem z nią o tym wiele razy i nie, nie jestem w stanie puścić jej złych czynów w niepamięć, ale potrafię jej przebaczyć. I tak, wierzę, że takie coś już nigdy się nie powtórzy, bo ją poznałem i jej ufam – na śpiącej twarzy Morgany pojawił się grymas. – Czy gdybyś żył w nieustannym strachu, że cię spalą albo uwiężą tylko za to, że jesteś kim jesteś, gdybyś musiał się ukrywać przed najbliższymi osobami, a wszyscy wokół uważaliby cię za zło, pozostałbyś pozytywnie nastawiony do świata? Nie twierdzę, że każdy zachowałby się tak jak Morgana, ale ona przynajmniej wierzyła, że jej działania są słuszne. Obrała po prostu złą drogę. W tej całej rozpaczy, samotności, buncie przeciw Utherowi i świadomości jego zła, zapomniała, co jest tak naprawdę ważne – Lancelot upewnił się, że Morgana naprawdę śpi i dodał. – A do tego doszedł jeszcze wpływ jej siostry. Kiedy Morgana po raz drugi spróbowała odebrać Arturowi tron, nie była sobą i nie masz prawa jej winić. Za to wcześniej przez cały czas martwiła się o niego i żałowała tego, co zrobiła. Więc tak, całkowicie wierzę, że już nigdy nie posunie się do czegoś złego. I należy jej się szacunek i troska, których brak pchnął ją ciemności – zaczerpnął powietrza. – Tak, codziennie żyję ze świadomością, że moja ukochana torturowała i wymordowała wielu ludzi. I nie czuję złości, tylko okropny smutek, że musi dźwigać taki ciężar. Nie zostawię jej z tym samej. Miałbym ją odrzucić, bo jest doświadczona i nieszczęśliwa?

Przez pierwsze zdania tej wypowiedzi Gwaine szykował w myślach odpowiedź, która ostatecznie przekona Lancelota, że Morgana to samo zło i nie da się jej wybaczyć tego, co zrobiła. Jednak późniejsza stanowczość i bezinteresowność przyjaciela wytrąciły mu z ręki argumenty i pozostawiły nieskończony wstyd.

Lancelot doskonale zdawał sobie sprawę jak okrutne rzeczy zrobiła Morgana i całkowicie jej to wybaczył, a nawet stwierdził, że nie zostawi jej samej z moralnym ciężarem. Dlaczego? Bo była samotna i nieszczęśliwa. Kiedy Eira próbowała mu tłumaczyć swoje o wiele mniej potworne zachowanie tym samym, on odtrącił ją i poniżył.

Przysiągł sobie, że jeśli uda mu się wrócić do Camelotu od tej pory zawsze będzie traktował Eirę z szacunkiem i zadba o nią i Garetha. Na szczęście, nie musiał się już zastanawiać nad swoim uczuciem do niej, bo i tak już go nie kochała.


***


Z samego ranka Eira weszła do pracowni Gajusza, gdzie zastała tylko Alicję.

- Gajusz poszedł zanieść leki jakiemuś chorego, bo nie znalazł nikogo ze służby, kto mógłby go wyręczyć – wyjaśniła Alicja. – Mówię mu co chwilę, że powinien znaleźć sobie nowego pomocnika, ale on nie chce mnie słuchać.

- Właściwie to on czy pani, nie robi mu to różnicy... - odpowiedziała Eira. – Chyba nawet ty, pani, bardziej mi pomożesz. Czy jest coś co mogłabym zrobić na zamku?

- Mogłabyś towarzyszyć królowej, ale podejrzewam, że żadna z was nie ma ochoty przebywać z tą drugą – stwierdziła Alicja. Eira spuściła głowę. – Jeśli się nudzisz, idź do biblioteki i znajdź sobie jakąś książkę do przeczytania.

- Nie chodzi o to, że się nudzę – zaprzeczyła Eira. – Po prostu chciałabym coś robić. W czymś pomóc. Nie potrzebuje pani jakiejś asystentki czy czegoś w tym rodzaju?

- Znasz się na leczeniu? – zapytała Alicja. Eira pokręciła głową. – Umiesz gotować?

- Słabo – przyznała Eira. – Ale umiem nawet ładnie szyć, więc...

- Masz unieruchomioną rękę – przypomniała Alicja. – Nie rób z siebie służącej, drogie dziecko. Nie wiem jak wygląda obecnie twoja relacja z Gwainem, ale na pewno nie chciałby, żeby matka jego syna zachowywała się jak pomywaczka. Wracaj lepiej do swojego synka.

- Zajmuję się Garethem! – zawołała Eira. – Ja tylko nie chcę, żeby mówiono o mnie, że jestem czyjąś utrzymanką. Chcę sama na siebie zapracować.

- Każdy rozsądny człowiek wie, że mężczyzna ma obowiązek zadbać o swoje dziecko i jego matkę, nawet jeśli nie chce z nią być – powiedziała Alicja. – Nikt o zdrowych zmysłach nie uzna cię za jakąś nierządną kobietę z powodu tego, że Gwaine zapewni ci byt.

- Jego siostra uzna... - mruknęła Eira z niechęcią. Kiedy jeszcze żyli ze sobą, Gwaine opowiedział jej o tym, że kiedy zdecydował się zostać na stałe w Camelocie, jego siostra przyjechała za nim z Caerleonu, żeby ,,pilnować, czy nie robi głupot". Eira głęboko żałowała, że tam nie została. Przynajmniej teraz nikt by jej nie poniżał.

- Meliora? – zdziwiła się Alicja. – Gdybyśmy wszyscy brali sobie do serca to, co ona mówi, musielibyśmy popełnić zbiorowe samobójstwo. Nie przejmuj się nią, dziecko.

- Trudno się nie przejmować, kiedy nazywają cię wywłoką i ladacznicą! – krzyknęła Eira.

Alicji było żal dziewczyny, która najwidoczniej naprawdę postawiła sobie za cel udowodnić, że jest godna szacunku, ale miała też trochę dosyć tego, że ludzie obierają ją sobie za doradcę w sprawach emocjonalnych. Morganę ostatnio udało jej się uspokoić, ale podejrzewała, że z Eirą może pójść gorzej.

- To bardzo przykre – zgodziła się łagodnie starsza kobieta. – Ale najważniejsze jest to, co sama o sobie myślisz. Nikt cię nie upokorzy, jeśli nie wyrazisz na to zgody.

- A Morgana? – zapytała zaczepnie Eira. Alicja pokręciła głową. Starała się, żeby wszyscy czuli się dobrze, ale ludzie bardzo jej to utrudniali swoimi wzajemnymi konfliktami.

- Morgana czuła się kiedyś bardziej nienawidzona i pozbawiona przyjaciół niż ty teraz, moja droga. Postaraj się o tym pamiętać. Jeśli tak bardzo się jej boisz, mogę ci zagwarantować, że z jej strony nic ci nie grozi. A całą resztą naprawdę nie powinnaś się martwić.


***


- Tak, to tu – powiedziała głucho Morgana, kiedy rankiem udało im się dotrzeć pod zamek Bartoga. Wzdrygnęła się ze zgrozy.

Artur rozejrzał się po okolicy. Zamek nie był otoczony murami, a jedynie nie bardzo długim lasem. Za siedzibą rozciągało się niewielkie pole otoczone przez kilka wiejskich domów. Wokół panowała cisza, tak jakby w tych okolicach od dawna nikt nie mieszkał.

Zanim król zdążył cokolwiek powiedzieć czy postanowić, jego oczom ukazała się starsza kobieta dźwigająca wiadro z wodą.

- Kobieto! – zawołał na nią Artur. – Wiesz kto tu mieszka?

Wieśniaczka nagle przystanęła, zbladła na widok herbu Pendragonów na kolczudze Artura, spuściła oczy i powiedziała z pokorą:

- Nasz pan.

- Wasz pan? – powtórzył Artur. – Jaki pan? – zapytał z niepokojem, chociaż znał odpowiedź.

Kobieta zbladła jeszcze bardziej, ale odpowiedziała:

- Mieliśmy kiedyś panią, wdowę po lordzie, dawno temu, kiedy byłam jeszcze młodą dziedziczką. Kiedy król Uther, twój ojciec, drogi panie – dodała, domyślając się z kim rozmawia. – Zakazał magii nasza pani sprowadziła sobie jakiegoś młodego mężczyznę i powiedziała, że będzie ją leczył, bo od dawna zapadła na zdrowiu. Na medyka to on nie wyglądał, ale nikt nie myślał o tym, żeby wydać go królowi, bo kochaliśmy naszą panią i chcieliśmy, aby wróciła do zdrowia. Ale ona i tak umarła. Przed śmiercią zapisała wszystko temu swojemu... uzdrowicielowi, więc wszyscy zaczęli plotkować, że on wcale nie miał zamiaru jej wyleczyć. Mój mąż uznał, że teraz naprawdę powinniśmy donieść na niego królowi, ale nasz nowy pan po prostu wybrał sobie najbardziej wykształconego mężczyznę we wsi na zarządcę, a sam wyjechał i przez wiele lat go nie było. Zapomnieliśmy o nim.

Artura przeszedł zimny dreszcz. To wszystko, co się tu działo, ten leżący na odludziu zamek, zastraszeni poddani i ta kobieta opowiadająca cicho o wydarzeniach sprzed lat, budziło w nim skojarzenie ze snem albo jakąś starą, przerażającą baśnią. Przypomniał sobie jednak, że wieśniaczka była człowiekiem z krwi i kości, tak jak jej rodzina i sąsiedzi, a życie pod władzą Bartoga nie było dla nich żadną bajką, a codziennością. Uświadomił sobie, że o ich bezpieczeństwo również musi zadbać.

- Powrócił jakiś rok temu, odwołał swojego zarządcę i zamknął się w tym zamku, a my musieliśmy tylko płacić mu dziesięcinę. Od czasu do czasu najmował jakieś kobiety, żeby mu gotowały i sprzątały. Żadna nie mogła powiedzieć, co się dzieje na zamku, ale część z nich nie wróciła, a część zmarła po jakimś czasie... Jedna młoda dziewczyna po dwóch tygodniach służby u niego wróciła do domu kompletnie szalona, krzyczała po nocach, bała się wszystkiego i kuliła w kącie na każdy głośniejszy dźwięk. Rodzina próbowała jej pilnować, ale ona pewnego dnia wpadła w szał i popełniła samobójstwo.

Artura przejęła groza, ale zarazem okropna wściekłość na siebie. Jego poddani przez jakiś rok żyli na łasce i niełasce okrutnika i szaleńca, a on nawet o tym nie wiedział. W ogóle się tym nie zainteresował!

- Dlaczego mi nie powiedzieliście? – zapytał.

- Baliśmy się – odpowiedziała krótko kobieta. – Baliśmy się naszego pana. Zanim zdążylibyśmy wysłać kogoś do Camelotu, panie, on zniszczyłby całą wieś.

Artur pokiwał głową. W takim razie do grona zmarłych w ostatnim czasie w grodzie i martwych dzieci dołączyły kolejne osoby. Osoby, których nie umiał uratować.

- Obiecuję, że wynagrodzę wam wszystko, co spotkało was z jego ręki – powiedział poważnie.

- Nie idź do niego, panie! – zawołała z rozpaczą kobieta. – On cię przecież zabije. On posiada magię i mówiłam ci do czego doprowadza tych, którzy znajdą się na jego drodze!

Artur spojrzał na zdecydowanego Merlina, Freyę, która miała łzy w oczach i Morganę, która wyglądała jakby miała zaraz zemdleć, a potem ponownie przeniósł wzrok na wieśniaczkę.

- My mamy potrójną magię.

,,Oby to wystarczyło" pomyślał Merlin. Zastanawiał się, czy nie powinien wezwać Aithusy, ale uznał, że smoczyca mogłaby źle znieść czas spędzony tak blisko Bartoga. Należało ją oszczędzać, a Morgana nie darowałaby, gdyby coś przydarzyło się jej pupilce.


***


Gwen nie mogła znaleźć sobie miejsca przez cały dzień po wyjeździe Artura, nie przespała większości nocy, a od rana dręczyły ją najgorsze przeczucia. Próbowała obliczać czas jaki drużyna Camelotu potrzebowała, aby dotrzeć do siedziby Bartoga, chociaż nie miała nawet pojęcia gdzie owe zamczysko się znajduje.

Cieszyła się, że ma przy sobie Bonnie, której zrównoważenie i pogoda ducha dodawały jej otuchy i nadziei. Żona Leona w każdej chwili była gotowa, żeby ją pocieszać i pomagać przy Lohalcie. Gwen była jej wdzięczna, chociaż nigdy nie poczuła z nią takiej więzi jak chociażby z Freyą czy dawniej z Morganą.

Ciężko było jej określić uczucia do dawnej przyjaciółki. Nadal nie do końca ufała Morganie i jej czystym intencjom, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że podczas ostatniej narady siostra Artura sprawiała wrażenie, że naprawdę zależy jej na królestwie, a przed wyjazdem była poważna i poruszona. A skoro jej obecność była tak potrzebna Camelotowi, to Gwen potrafiła zapomnieć o dawnych urazach i podarować jej naszyjnik, który miał chronić jej własne dziecko. Poza tym, nie chciała by Morgana zginęła. Artur prawdopodobnie nigdy nie podniósłby się po tym, gdyby stracił ją po raz kolejny.

- To takie słodkie, kiedy mały książę łapie cię za palec, pani – powiedziała Bonnie, kiedy zauważyła, że królowa jest zbyt cicha i zamyślona.

Gwen uśmiechnęła się i spojrzała z czułością na dziecko.

- Prawda? Tak jakby chciał mnie bronić – dodała ze smutkiem, świadoma, że jeśli Arturowi nie uda się powrócić, Lohalt będzie jedynym co jej pozostanie.

- Jest naprawdę śliczny, pani – zapewniła Bonnie. – I bardzo podobny do naszego króla.

Gwen pokiwała głową. Lohalt nie wrodził się w nią i wyglądał tak jak wymarzyła sobie dziecko Artura. Miał jasną cerę i kilka jasnych włosków na główce.

- Gdyby Artur nie powrócił, mój syn będzie mi przypominał jak wyglądał – powiedziała wbrew sobie.

- Nie wolno tak mówić, pani – zaprzeczyła Bonnie, chociaż oczy jej się zaszkliły. – Król wróci razem z Leonem i całą resztą. Na pewno tak będzie.

- Chcę ci wierzyć – westchnęła Gwen. – Przepraszam, że tak cię wykorzystuję. Sama na pewno jesteś zaniepokojona o męża, a musisz kłopotać się moimi problemami.

- Nie czuję się wykorzystywana – zapewniła Bonnie. – Ja tak wolę. Nie lubię się zamartwiać, wolę przeznaczać czas na coś pożytecznego i Leon się ze mną zgadza.

Gwen uśmiechnęła się lekko, błagając w duchu, aby Bonnie nadal mogła używać czasu teraźniejszego, wspominając swojego męża.

Po raz pierwszy w życiu żałowała, że nie ma magicznej mocy dzięki której mogłaby spróbować dowiedzieć się, co robi teraz Artur.


***


Artur tymczasem stał pod drzwiami zamku Bartoga, próbując obmyślić jakąkolwiek strategię.

- Czy jeśli wejdziemy do środka, natychmiast wszyscy zginiemy? – zastanawiał się.

- Natychmiast nie – odparła chłodno Morgana. – Bartog lubi kiedy ludzie czują, że umierają.

Artur spuścił głowę.

- Mimo to powinniśmy wejść – stwierdził i pociągnął za klamkę od drzwi. Nie otworzyła się.

Merlin wyciągnął rękę przed siebie i po chwili drzwi runęły, otwierając drogę wejścia.

Kiedy weszli do zamku, powitał ich przelatujący nietoperz. Nikogo to jednak nie przestraszyło, bo Morgana zdążyła już opowiedzieć swoim towarzyszom jakie metody stosuje Bartog.

- Czemu ktoś miałby się tego bać? – zadrwił Lancelot, żeby dodać sobie odwagi.

- Właśnie – przytaknął Elyan. – To całkiem miłe zwierzątka.

- W przeciwieństwie do kelpie – dodał Percival, ale nikt tego nie skomentował.

- Dobrze – westchnął Artur, czując dreszcz na plecach. – Rozdzielmy się. Najlepiej w taki sposób, żeby w każdej grupie była jedna osoba, która umie posługiwać się magią. Ja pójdę z Merlinem i Percivalem, Morgana z Lancelotem i Leonem, a Freya z Gwainem i Elyanem.

Edwin został w wiosce, która, co prawda, była terroryzowana przez Bartoga, ale z pewnością mógł czuć się w niej bezpieczniej niż w głównej siedzibie czarnoksiężnika.

- Spróbujemy przejść ten zamek i znaleźć Bartoga... - kontynuował Artur. -  Albo coś co ma związek z jego mocą. Jeśli dobrze pójdzie, spotkamy się wszyscy na górze.

,,Jeśli dobrze pójdzie" pomyślała z przerażeniem Morgana, ale zachowała zimną krew, dotknęła wisiorka na swojej szyi i podążyła za Leonem i Lancelotem w ciemny korytarz.


***


Bartog w zwierciadle wody obserwował Artura, Morganę i reszty ich towarzyszy, którzy najwidoczniej uznali, że są w stanie go pokonać i pozbawić mocy. Było dokładnie na odwrót.

Nigdy nie starał się o zdobycie czy stworzenie własnej armii, a nawet trzymane w zamku zwierzęta wykorzystywał jedynie jako pobudzenie ludzkich lęków. Artur zabrał ze sobą rycerzy, bo jest głupi, prymitywny i uważa, że brutalna siła wszystko rozwiąże. Tymczasem w starciu z jego iluzjami żaden miecz nie ma szans, zwłaszcza, gdy postara się, by były wyjątkowe znaczące i wyraziste.

Nie miał zamiaru nigdzie wychodzić i konfrontować się z Arturem czy jego siostrą. Kiedy dotrą przed jego oblicze będą tak wykończeni, że pokona ich bez większego wysiłku. Co prawda, jego plany lekko zaburzał fakt, że Artur pozostawił w Camelocie żonę i syna, ale po jego odejściu, będzie bardzo łatwo sobie z nimi poradzić. A wtedy królestwo zostanie bez następcy tronu.

Rozsiadł się wygodnie na fotelu i zaczął oczekiwać na rozwój wypadków.


***


Lisa postanowiła nie wychodzić dziś z domu, ponieważ jedyne o czym mogła posłuchać na ulicy to plotki i obawy dotyczące wyjazdu króla, a nie miała zamiaru ulec panice i do własnych zmartwień dokładać cudze. Poza tym z przykrością stwierdziła, że od kiedy postanowiła zakończyć znajomość z Gwainem, ludzie dziwnie ją traktują. Jej przyjaciółki rozmawiały głównie o mężczyznach i tym, kiedy która wyjdzie za mąż, więc Lisa była według nich ofiarą porzucenia i zdrady nad którą się litowano i spekulowano, czy uda jej się jeszcze ,,złapać męża". Nie było to złośliwe i nie miało na celu jej urazić, ale dziewczyna i tak czuła się po takich rozmowach nieszczęśliwa i nic niewarta. Tak samo nie miały jej zranić narzekania pani Meliory na to, że Gwaine jest głupi, skoro nie chciał się z nią ożenić i wolał tamtą drugą kobietę. Lisa wiedziała, że Meliora próbuje na swój sposób dodać jej otuchy i wyrazić aprobatę dla jej charakteru, ale po ostatniej wizycie u niej i wysłuchaniu takich słów, dziewczyna wróciła do domu i przepłakała pół wieczoru.

Powiedziała matce, że nigdzie się dziś nie wybiera i nikogo nie oczekuje, więc może jej w czymś pomóc, a jeśli nie, to poczyta książkę. Była w trakcie lektury, gdy mama weszła do jej komnaty i powiedziała ze spokojem:

- Liso, jakiś pan do ciebie.

Lisa wstała z krzesła, próbując udawać sama przed sobą, że jest ciekawa, kto ją odwiedził, chociaż w głębi serca znała odpowiedź.

W salonie stał Darren z promiennym uśmiechem.

- Jeszcze ci się nie znudziło? – zawołała Lisa, starając się ukryć rozbawienie.

- Nie ma nawet takiej możliwości – odparł Darren.

- Lisa! – oburzyła się matka. – Jak możesz mówić tak niegrzecznie do kogoś wyżej postawionego?

- Ależ skąd! – Darren stanął w obronie dziewczyny. – Znamy się trochę z twoją córką, pani, i ja bardzo lubię, kiedy Lisa mówi do mnie w ten sposób.

Matka Lisy wydawała się dość zmieszana nagłym pojawieniem się gustownie ubranego mężczyzny, który chce rozmawiać z jej córką, a na dodatek twierdzi, że zna ją od jakiegoś czasu. Postanowiła jednak zachować opanowanie.

- Liso, dlaczego nigdy nie opowiadałaś mi o tym panu?

- Bo nie było o czym – odpowiedziała Lisa. – Spotkaliśmy się przypadkiem dwie razy i pomogłam panu znaleźć jakieś porządne lokum na czas jego pobytu w Camelocie, a wczoraj pojechałam z nim na przejażdżkę konną, ponieważ strasznie mnie nagabywał – posłała Darrenowi zirytowane spojrzenie, on jednak tylko się zaśmiał. – Nie musisz się o nic martwić, mamo. Sir Darren postanowił się ze mną zaprzyjaźnić, bo mu nudno, a jeśli mówimy do siebie coś co wydaje ci się niemiłe lub dwuznaczne, to po prostu element żartu – zapewniła gorliwie.

- Jestem bardzo porządną i dobrze się prowadzącą osobą – dodał Darren. – Życzliwi ludzie to potwierdzą. Pochodzę z Essetir, mój status społeczny na tą chwilę jest sprawą dość skomplikowaną, ale powiedzmy, że możesz, pani, mówić do mnie ,,sir". Mam sprawę do waszego króla, ale ponieważ go nie ma, Lisa grzecznie zgodziła się ubarwić mi czas. Chciałem się odwdzięczyć i zaprosić ją na obiad do jakiejś przyzwoitej gospody.

Matka Lisy obrzuciła Darrena szybkim spojrzeniem. Jego zachowanie nie było z pewnością wzorem powagi, ale chłopak sprawiał dobre wrażenie i wyrażał się o Lisie z szacunkiem, a poza tym wydawało się, że samo przebywanie z nią w tym samym pomieszczeniu sprawia mu radość. Kobieta nie należała do grona matek, które chcą trzymać córki pod kloszem, i jeśli przy Lisie pojawiał się jakiś miły młody człowiek zawsze starała się odnosić do niego przyjaźnie i nie narzucać się z własną obecnością. Ostatnio nie skończyło się to dobrze, ale to nie znaczy, że trzeba się uprzedzać. Darren może okazać się przyzwoitszym człowiekiem niż Gwaine. Jeśli nie ma nieślubnych dzieci, to już jest dobrze.

- Gospody nie są miejscem dla niezamężnych dziewcząt – stwierdziła i popatrzyła na Darrena uprzejmie. – Proszę zjeść obiad z nami, sir. Nasza kucharka powinna zaraz podawać.

Co prawda, sama pomagała tej kucharce w przyrządzaniu jedzenia, ale Darren nie musiał o tym wiedzieć. Matka Lisy podejrzewała, że młodzieniec może być wyżej postawiony niż wskazywał na to jego tytuł i nie należy go zrażać pochodzeniem na samym początku.


***


Było dopiero południe, ale w zamku panowała ciemność, więc Merlin chwilami musiał oświetlać drogę za pomocą magii. Nigdzie nie było ani śladu człowieka, a nawet żadnych przedmiotów, które mogłyby świadczyć o użyciu czarów.

- Jak tu spokojnie – powiedział nagle Artur. – Nie tego się spodziewałem.

- Nie kuś losu – ostrzegł Merlin. On czuł się względnie pewnie z pierścieniem Lasair, ale Artur i Percival nie mieli takiego zabezpieczenia.

W pewnym momencie Artur przystanął i spojrzał w przód błędnym wzrokiem.

- Arturze... - powiedział z niepokojem Merlin. – Co się stało?

- Merlinie... - szepnął król ze zgrozą. – Jak myślisz, co dzieje się teraz w Camelocie?

- W Camelocie? – powtórzył czarodziej. – Camelot to teraz nasz najmniejszy problem. Masz zabić Bartoga, pamiętasz?

- Czemu akurat Artur? – zapytał Percival. Merlin przewrócił oczami.

- Nie powinienem zostawiać Camelotu... - wydusił Artur. – Królestwo bez króla jest narażone. W każdej chwili mogą napaść na nas wrogowie i zniszczyć królestwo. Zabiją Gwen i Lohalta... Zniszczą wszystko na co pracowałem tyle czasu – głos Pendragona brzmiał niemal jak płacz. – Robi mi się słabo...

- Arturze, uspokój się! – zawołał z przerażeniem Merlin. – Wcale tak nie myślisz, to magia Bartoga. On robi z tobą to samo co wcześniej z Morganą. Widziałeś do jakiego stanu ją doprowadził. Chcesz, żeby z tobą stało się to samo? Sam mówiłeś, że strach można przezwyciężać i że wcale nie musimy poddawać się tym czarom!

- Artur ma rację – rozległ się głos Percivala. – Nie wiemy, co dzieje się teraz w Camelocie... Kto wie czy właśnie armie Lota czy Sasów nie pustoszą naszych ziem?

- Percival, ty też?! – zdenerwował się Merlin. – Przecież cały czas przejeżdżaliśmy przez nasze królestwo! Gdyby ktoś gotował się do najazdu, zauważylibyśmy to!

- Ch... chyba masz rację – przyznał Artur. – Tak, to tylko magia. Nie panikujmy. Nie damy się zastraszyć, prawda? Tak naprawdę nic złego się nie dzieje. To tylko iluzje.

Ruszyli dalej. Artur nieustannie powtarzał sobie, że cokolwiek by nie zobaczył, to tylko magia i iluzja, coś, co nie ma prawa się zdarzyć. Strach trzeba kontrolować. Nikt nie ma prawa zmusić go do myślenia i odczuwania w dany sposób.

- A co jeśli Bartoga tu nie ma? – zapytał nagle Percival. – Co jeśli skorzystał z naszej nieuwagi i zaatakował zamek?

- Co? – wykrzyknął Merlin. – Nie... Nie możecie w to wierzyć!

Był naprawdę zły i wściekły na przyjaciół za komplikowanie ich drogi i szukanie problemów tam, gdzie ich nie ma. Po chwili jednak przypomniał sobie, że on w tym momencie jest odporny na magię, ale gdyby stracił pierścień, prawdopodobnie również zacząłby panikować i szukać wszędzie zagrożenia. Jedyne co mu pozostało to przypominanie im, co powiedział Artur wczoraj, obmyślając strategię.

- Bartog nie ma armii, więc jak miałby to zrobić? Jego jedyna broń to zsyłanie na ludzi ich obaw, i to właśnie się teraz z wami dzieje. Arturze – Merlin złapał króla za ramię. – Przypomnij sobie, co mówiłeś wczoraj. Ta magia nie ma w sobie nic prawdziwego. Owszem, może ci odebrać siłę i energię, ale tylko wtedy, gdy jej ulegniesz. Nie musisz tego robić, Arturze. Możesz postanowić, że nie będziesz się bał. Jesteś odważny i jesteś wielkim królem. Stawiasz czoło przeciwnościom, zamiast się bać.

- Ja uważam, że zagrożenia nie wolno lekceważyć – przerwał Percival.

- Nie słyszałeś, co przed chwilą mówiłem? – odparł Merlin. Nie miał siły, by powtarzać po kilka razy to samo.

Artur wziął głęboki oddech. Jest królem. Musi dać dobry przykład. Tak naprawdę nic złego się nie dzieje. Camelot jest bezpieczny. Gwen i dziecko też.

Nagle wydało mu się, że widzi przed sobą żonę z Lohaltem na rękach. W pewnym momencie Gwen upadła.

- Wiedziałam, że tak będzie – powiedziała, łamiącym się głosem. – Użyłam magii, by mieć dziecko i teraz muszę umrzeć, jak królowa Igraine.

Wydała ostatni, urywany oddech i odeszła. Dziecko w jej ramionach zapłakało.

Nagle w komnacie pojawiła się też Morgause, siostra Morgany, dawna najwyższa kapłanka. Wzięła Lohalta na ręce i powiedziała zimno:

- Chłopiec nie miał prawa się narodzić. Zaburzył równowagę świata. Dlatego muszę zabrać go ze sobą na tamten świat. Camelot upadnie, tak jak zostało przepowiedziane.

Artur zaszlochał. Gwen nie żyje. Gwen i ich dziecko nie żyją. Camelot został bez następcy tronu, a on bez miłości swojego życia i syna w którym pokładał wszystkie nadzieje. Nawet jeśli Bartog go nie żyje, co mu po życiu?

- Arturze – Merlin potrząsnął jego ramieniem.

Artur odwrócił oczy i popatrzył w oczy czarodzieja. Próbował przypomnieć sobie o czym wcześniej rozmawiali, ale czuł jedynie piekielny ból głowy.

Biedna, ukochana Gwen. Ile bólu było w jej oczach i słowach, gdy umierała.

Nagle coś sobie uświadomił. Czy kobieta, która umiera, przez zgonem zdradza przyczynę swojej śmierci, zwłaszcza, że nie było przy niej nikogo, komu mogła przydać się ta informacja? Dlaczego nawet nie pożegnała się z synem?

- Nie – powiedział twardo. – To była iluzja. Gwen nic nie grozi.

- Powtarzałem ci to kilka razy, ale mnie nie słuchałeś – przypomniał Merlin. – Czy teraz... w porządku?

- Tak – przytaknął Artur. – Prawie straciłem nadzieję i byłem na dobrej drodze, żeby utracić też wszelkie siły witalne jak Gotfryd albo rozum jak tamta wiejska dziewczyna. Ale już więcej się nie poddam. Martwię się o moich bliskich, ale właśnie dlatego muszę zachować trzeźwy osąd i sprawnie wykonać zadanie. Nikt nie będzie manipulował moim umysłem. Jestem królem, na Boga! Jakiś stary szalony nawet nie do końca czarodziej nie będzie ograniczał mojej wolnej woli!

Podszedł do drżącego Percivala i powiedział mu z powagą:

- Camelotowi nic nie zagraża. Nasi przyjaciele też są bezpieczni, o ile uda im się oprzeć iluzji. Nie możemy pozwolić, żeby Bartog zawładnął naszymi umysłami i rozumem. Wolność wyboru czyni z nas ludzi, więc nie możemy dać mu sobie niczego narzucić. Rozumiesz? Nigdy. Nie chcemy się bać, więc nie będziemy!

Percival pokiwał energicznie głową. Odwaga i pewność Artura podbudowała również jego.


***


W tym samym czasie w Camelocie Meliora zamartwiała się o swojego brata.

- Chyba nie da się zabić dwa razy, prawda? – pytała wciąż męża.

- Nie, kochanie – odpowiadał po raz kolejny Brent. – Nie sądzę, by ktoś dał się zabić dwa razy.

Zapewne nikt nawet nie miał nigdy takiej okazji, ale to nie było w tym momencie istotne.

- Szkoda, że mnie nie zabrali – stwierdził Gaheris, który siedział w kącie i ostrzył miecz. – Sprawdziłbym się.

- Nawet tak nie myśl! – krzyknęła Meliora. – Co ja bym zrobiła, gdybym straciła tego samego dnia syna i brata?

W tym momencie do komnaty weszła Ana.

- Idę do Camelotu. Powiedziałam Gajuszowi, że pomogę porządkować księgi po Gotfrydzie, i może pobawię się z małym Garethem.

- Nie ma mowy! – zaprotestowała Meliora. – Nie będziesz siedzieć z tą zdzirą Eirą!

- O, nazwałaś ją po imieniu, mamo – zauważył Gaheris. – Coś nowego.

- Milcz! – upomniała go matka. – Nie będziesz spędzać czasu z tą kobietą, Ano. Wczoraj ci darowałam, ale drugi raz na takie coś nie pozwolę. Poza tym, ten jej bękart i tak na razie tylko je i śpi.

- Nie mów tak brzydko o swoim bratanku – powiedziała Ana. – Dobrze, może i on się jeszcze nie umie bawić, ale i tak trzeba go pilnować i dbać o niego, żeby wiedział, że jesteśmy jego rodziną.

- Nie jesteś żadną rodziną dla tej wywłoki! – wrzasnęła Meliora. – Przez nią zginął twój wuj! To że on jest na tyle głupi, żeby o tym zapominać, to nie znaczy, że masz iść w jego ślady!

- Ale, mamo... - broniła się Ana. – Ona nie jest taka zła. Była dla mnie miła, kiedy z nią rozmawiałam, i wydaje mi się, że ona wcale nie myśli nic złego o wujku... On sam zanim wyjechał, powiedział ci, że masz być dla niej grzeczna.

- Ale nie wtedy, kiedy ta nierządnica demoralizuje mi dzieci! – broniła się Meliora.

- Kochanie, czy ty lekko nie przesadzasz? – spytał Brent. – Ana nie jest już malutka, ma swój rozum i nikt nie nakłoni jej do niczego, jeśli sama nie uzna tego za właściwe. Nasza córka jest naprawdę bardzo mądra i...

- Czyli uważasz, że kobieta, która sprzedawała swoje ciało jest odpowiednim towarzystwem dla twojej jedynej córki? – odpowiedziała oskarżycielsko Meliora. – Może od razu wyślij ją do domu publicznego?

Brent poczuł, że jego cierpliwość się wyczerpała.

- To chyba za mocne słowa, zarówno wobec Any, jak i tej twojej Eiry.

,,W tej rodzinie chyba nie ma takiego określenia jak ,,za mocne słowa"" pomyślał z ironią Gaheris. Z drugiej strony, mama by go skrzyczała, gdyby użył choć połowy tych słów jakimi ona określała Eirę.

- Wobec tej dziewki? – zapytała Meliora. – Wcale nie. Nie zaprzeczysz temu, że ona nie tylko szpiegowała na rzecz wroga, ale również wzięła pieniądze za uwiedzenie mojego brata. Czym w takim wypadku różni się od prostytutki? Moim zdaniem niczym. Naprawdę chcesz, żeby taka kobieta rozmawiała i spotykała się z twoją ukochaną, niewinną Aną?

Brent zamyślił się. Ana popatrzyła na niego błagalnie, oczekując, że ojciec jak zwykle weźmie jej stronę. On nie był jednak tak przekonany jak przed chwilą. Meliora miała sporo racji. Mógł bronić Eiry przez zarzutami o zdradę stanu, twierdząc, że została zastraszona albo żałuje swoich czynów, ale kobieta, która żyła z mężczyzną za pieniądze musiała być do cna zepsuta. I z pewnością nie była dobrym towarzystwem dla dorastającej dziewczynki.

- Mama ma rację, Ano – powiedział w końcu. – Możesz iść do Gajusza, ale nie rozmawiaj z Eirą. Jesteś jeszcze bardzo młoda i możesz być podatna na wpływy. Poza tym, pomyśl, co będą mówić o tobie koleżanki i chłopcy, kiedy dowiedzą się, że utrzymujesz kontakty z kimś takim.

Ana spuściła głowę i wyszła.

- Obawiam się, że i tak nas nie posłucha – westchnęła Meliora. – Jeśli dowiem się, że powiedziała choć słowo do tej szmaty, poślę ją spać bez kolacji.

- Kończą ci się obraźliwe określenia na kobietę, mamo – zauważył Gaheris i podniósł się. Wyszedł zanim matka zdążyła go skrzyczeć za pyskowanie.

W drzwiach Gaheris spotkał swojego młodszego brata.

- Przyjechał cyrk wędrowny – powiedział Lovell. – Zabierzesz mnie?

- Po co? – wzruszył ramionami Gaheris. – Największy cyrk jest w naszej rodzinie.


***


- Ten zamek nie jest wzorem pięknej siedziby – skomentował Gwaine. – Nie wiem, czy Artur znajdzie kiedykolwiek kogoś, kto zechce tu zamieszkać po śmierci Bartoga.

- Gwaine, czy ty bywasz czasem poważny? – zapytał, kręcąc głową Elyan.

- Byłem poważny, kiedy walczyłem o mojego syna – odparł Gwaine, chociaż w myślach dodał ,,Ale moja siostra uważa, że wcale nie".

- Uspokójcie się – poprosiła Freya. – Wcale mi się nie podoba, że Artur kazał nam się rozdzielić.

Czułaby się spokojniej, mając przy sobie Merlina czy Morganę. Do tego, chociaż Elyan nadawał się do współpracy i był w każdej chwili gotowy o pomocy, tak Gwaine'a podejrzewała o niezrównoważenie psychiczne i bała się, że kiedy nastąpi zagrożenie, zrobi on coś głupiego i szalonego, co na zawsze ich zniszczy.

Instynktownie dotknęła pierścionka na swoim palcu, żałując, że nie przekazała go Morganie. Miała ona co prawda naszyjnik od Gwen, ale wcale nie było powiedziane, że on jej pomoże, kiedy znajdzie się tak blisko Bartoga.

- Kto w ogóle postawił ten zamek? – kontynuował swoje przemyślenia Gwaine. – Po co komu długie korytarze bez żadnych komnat?

- Gwaine, naprawdę – westchnął Elyan. – Nikt ci się nie każe tu wprowadzać.

Przeszli jeszcze kilka chwil w milczeniu, gdy zauważyli wreszcie jakieś drzwi.

- Masz swoją komnatę, Gwaine – powiedział Elyan. – Czy mamy tam wejść?

- Jeśli jest tam Bartog albo jakieś narzędzie jego magii, lepiej poczekajmy na resztę – uznała rozsądnie Freya. Gwaine machnął ręką.

- Ja wejdę do środka i zobaczę, co się dzieje, a wy zostańcie i pilnujcie bezpieczeństwa.

Freya nie czuła się do końca przekonana do tego pomysłu, ale ostatecznie postanowiła ulec. Gwaine pociągnął klamkę i wszedł do komnaty.

Kiedyś mogła znajdować się tu biblioteka, o czym świadczyło kilka półek z książkami, niektóre były do połowy puste. Poza nimi w pokoju znajdowały się jedynie dwa fotele oraz stolik i krzesło.

Gwaine miał już wyjść na korytarz i powiedzieć Elyanowi i Freyi, że na razie nie dzieje się nic niepokojącego, gdy nagle ogarnęło go dziwne uczucie.

Powinien zostać i czegoś poszukać, a nie wychodzić z niczym. Po raz kolejny dał się porwać własnej brawurze zamiast myśleć rozsądnie. Takie zachowanie nigdy nie doprowadziło go do niczego dobrego. Zresztą, do diabła z nim, ale przez swoją głupotę i lekkomyślność naraził Artura i Camelot. Teraz też wpędzi w tarapaty Freyę i Elyana.

Zawiódł wszystkich. Artura, przyjaciół, siostrę, Eirę, syna...

Nagle usłyszał jakiś dźwięk. Odwrócił się w stronę okna i ujrzał Eirę z Garethem na ręku.

- Co tu robisz? – zapytał zdziwiony.

Kobieta popatrzyła na niego z wściekłością.

- Nie ma cię z nami! Możesz zginąć i nigdy nie zobaczysz jak twój syn dorasta! Ale dla niego to lepiej. Niczego byś go nie nauczył, zostawiłbyś go i zranił tak samo jak mnie – przycisnęła mocniej Garetha do siebie, tak jakby nie chciała, by Gwaine mógł spojrzeć na chłopczyka. – Jeśli zginiesz, królowa wypłaci mi po tobie pieniądze, a mój syn będzie należał wyłącznie do mnie.

- Cały czas o was myślę – bronił się Gwaine. – Jestem rycerzem i muszę walczyć za króla, ale przecież dbam też o wasze bezpieczeństwo. Martwię się o was i...

- Nic mi po tym – odparła Eira. – Nie było cię przy mnie, gdy samotnie wynosiłam i urodziłam dziecko. Nie jesteś nam już potrzebny.

Gwaine miał ochotę krzyczeć i protestować, gdy mimowolnie dotknął swojego miecza.

Wystarczyłaby jedna chwila i nie musiałby już tego znosić. Nie jest potrzebny nikomu. Morgana dobrze zrobiła, doprowadzając go do śmierci. Szkoda, że nie spróbowała drugi raz.

Popatrzył ostatni raz na Eirę, która spoglądała na niego zimno i ostro, aż nagle coś sobie uświadomił.

Eira miała złamaną rękę, która nie zrosłaby się z dnia na dzień. Jeszcze wczoraj, gdy się z nią żegnał, nosiła bandaże i musiała trzymać Garetha na chuście. Teraz obiema zupełnie zdrowymi rękami przyciskała do siebie syna.

,,To tylko iluzja" uświadomił sobie Gwaine. ,,To się nie dzieje naprawdę. Po prostu nadal mam wyrzuty sumienia i obwiniam się o różne straszne rzeczy, w których może miałem jakiś udział, ale przecież nie odpowiadam za całe zło tego świata. Nie mogę zawsze szukać winy w sobie, bo zwariuję. Czas iść naprzód."

- Nie – pokręcił głową, patrząc na ,,Eirę". – Nie myślisz tak o mnie, mam nadzieję. Przebaczyłaś mi. Może mnie nie kochasz, ale nie sądzę, byś była tak pozbawiona refleksji i lojalności.

Wizja zniknęła.

- Ha! – uśmiechnął się Gwaine. – Jak widać poradziłem sobie z jakimś czarodziejem, bez żadnej magii. I nawet bez broni – dodał z lekkim żalem.

Wyszedł na korytarz. Freya i Elyan popatrzyli na niego z obawą.

- Co ty tam robiłeś? – spytała Freya. – Baliśmy się. To znaczy, baliśmy się też innych rzeczy.

- A co, coś się stało? – zdziwił się Gwaine, nadal bardzo z siebie zadowolony.

- Nie słyszałeś? – westchnęła Freya. – Elyan uległ magii Bartoga i dostał ataku paniki, bojąc się, że pod naszą nieobecność ktoś napadnie na Camelot i skrzywdzi Gwen... Ale użyłam trochę mojej mocy i to mu pomogło. Przypomniałam też, że właśnie teraz musi być silny dla swoich przyjaciół i rodziny, powtórzyłam wczorajsze słowa króla... I podziałało.

- Nie jestem taki silny – powiedział Elyan. – To głównie zasługa twoich mocy, Freyo.

- Na pewno nie – pocieszył go Gwaine. – Ja również zetknąłem się z tą paskudną magią... Ale jakoś sobie poradziłem.

- A więc Artur i Morrigan mieli rację – uśmiechnęła się Freya. – Tą magię można pokonać.

- Kim jest Morrigan? – zapytał Elyan.

- Nieważne – odparła Freya, która tylko w momencie najwyższej gotowości potrafiłaby tak powiedzieć o kapłance. – Chodźmy na górę.


***


Reina krążyła po zamku, z Wenny na ręku, próbując uspokoić samą siebie. Nuciła małej kołysanki, chociaż ta już dawno zasnęła, ale ona sama czuła się dzięki temu bezpieczniej.

-Tu jesteś? – powiedziała, kiedy zauważyła pod swoimi nogami Aleksandra. – Skoro już jesteś moim chowańcem, to nie możesz zadrapać dla mnie kogoś na śmierć?

- Kogo chcesz zadrapać, mała czarownico? – rozległ się głos Cedricka. – Mnie czy mojego tatusia?

- Och, twoja ukochana wypuściła cię z łóżka? – zadrwiła Reina. Cedrick uniósł brew.

- Jesteś zdecydowanie za młoda, żeby mówić o takich rzeczach. Chcę ci powiedzieć, że mój ojciec uznał mnie odpowiedzialnym za wasze wychowanie, więc mam zamiar pilnować, żebyś nie zachowywałaś się w ten sposób. Możesz sobie czarować, ale obowiązują cię pewne zasady skromności.

- Nie... nie masz prawa... - powiedziała z rozpaczą Reina.

Poczuła się jak rzecz, którą można przekazywać z rąk do rąk. Najwidoczniej Madoc miał dosyć wychowywania jej i jej rodzeństwa, chociaż tak naprawdę nawet się do nich nie odzywał, i postanowił przekazać to na barki syna.

A Cedrick z całą pewnością nie ma zamiaru ich ignorować.

- Nie jestem waszą zabawką! – zaprotestowała. – Sama o sobie decyduję!

Aleksander uznał, że czas stanąć w obronie swej pani i rzucił się z pazurami na Cedricka.

- Zwariowałaś? – krzyknął młody mężczyzna, zapominając na chwilę o obecności małej Cerridwen. – Zabierz ode mnie tego kocura.

- Aleksander, chodź – Reina przywołała kota do siebie. Nie było jej żal Cedricka, ale jeśli Madoc zobaczy swojego jedyna podrapanego przez jej kota, zyska kolejny argument przeciwko magii i czarownicom.

- Rozumiem, że nie czujesz się obecnie komfortowo, mała czarownico – powiedział spokojnie Cedrick. – Ale pomyśl logicznie. Kto da wam więcej swobody i pozwoli rozwijać własne zainteresowania? Ja czy mój ojciec? – Reina spuściła głowę. – Wymagam od ciebie tylko odrobiny szacunku dla mnie i innych ludzi oraz powściągania języka i nieodpowiednich zainteresowań. Nie chcę słyszeć, że wypowiadasz się o tym co ktoś robi w alkowie ani że wywołujesz duchy. Poza tym, masz pełną swobodę. Jestem taki zły?

,,Na naukę magii z Banshee też się zgadzasz?" pomyślała drwiąco Reina, ale nagle poczuła się winna. Cedrick właściwie nigdy nie zrobił jej nic złego. Owszem, był arogancki i cyniczny, ale w żaden sposób nie ubliżał ani jej, ani jej rodzeństwu. Wydawał się zainteresowany tym, aby uczynić Regisa mądrym władcą i okazywał sympatię Renny'emu i Wenny. Nie musiała go lubić i nie miała takiego zamiaru, ale chyba mądrze byłoby zaakceptować go jako opiekuna.

- Masz rację – westchnęła niechętnie. – Przepraszam. Postaram się być grzeczniejsza.

Cedrick uśmiechnął się wesoło. Reina przewróciła oczami.

- Mała czarownica umie mówić ,,przepraszam" – wyjaśnił żartobliwie chłopak.


***


Morgana miała wrażenie, że zaraz zemdleje. I nie miało to nic wspólnego z żadną magią, a po prostu z panicznym strachem, co się stanie, kiedy znowu zobaczy Bartoga.

,,Albo ja rzucę się na niego i go zamorduję, albo on mnie. Innego wyjścia nie widzę" myślała z niepokojem.

O ile oczywiście tego dożyje. Była tak przerażona, że stanowiła bardzo łatwy łup dla magii Bartoga. A naszyjnik od Gwen miał ją chronić, ale niekoniecznie całkowicie odciąć od wpływów czarodziejskich.

- Chyba wolałbym, żebyśmy szli wszyscy razem – powiedział nagle Lancelot. – Nie mam pojęcia dlaczego Artur wpadł na ten pomysł z rozdzieleniem się.

- Jedyny sensowny powód jest taki, że te korytarze są bardzo wąskie – stwierdził Leon. – Po tylu dniach gadania o potrójnej magii mógł pomyśleć i nie rozdzielać czarodziejów.

- W dodatku Artur ma Excalibura – zauważył Lancelot.

- Możecie przestać tak mówić? – przerwała im zirytowana Morgana. – Przez was jeszcze bardziej się denerwuję!

Rycerze poczuli się nieco winni. Spojrzeli na dziewczynę przepraszająco.

- Przepraszam, kochana – westchnął Lancelot. – Spróbujemy wpaść na jakiś sensowny pomysł.

- Mam nadzieję – odparła Morgana i nagle zamarła.

- Coś się stało? – zapytał niespokojnie Leon. Morgana powoli pokręciła głową.

- W tej... tej komnacie Bartog i Nina najczęściej czarowali – powiedziała wskazując na duże, ciemnozielone drzwi. – Nie zawsze przy tym byłam, bo często czułam się bardzo źle przez te ciągłe utraty energii i nie mogłam używać już tyle magii ile bym chciała... Ale podejrzewam, że głównie spiskowali przeciw Arturowi.

Leon wzdrygnął się ze strachu i obrzydzenia.

- Zanim jeszcze Lancelot wrócił do Camelotu, Gwen nagle dostała jakiegoś ataku, nie mogła oddychać i cierpiała ogromne bóle. Artur i Gajusz bali się, że umrze. Potem Gajusz i Merlin stwierdzili, że ta choroba była skutkiem czarów. Myślisz, że Nina mogłaby zrobić coś takiego?

Morgana posmutniała. Lubiła Ninę i nadal czuła ból po jej śmierci. Wiedziała, że czarownica była osobą okrutną i bezwzględną, ale nie potrafiła zapomnieć o jej dobrych cechach, o ogromnej miłości do swoich dzieci, rozpaczy po stracie kochanka i swoistej sympatii jaką jej okazywała.

- Nina może nie – odpowiedziała. – Bartog na pewno.

Ale czy to było ważne, które ją zaczarowało? Nawet jeśli był to Bartog, Nina brała w tym udział i przynajmniej po części odpowiadała za cierpienie Gwen. Morgana miała nadzieję, że oddaniem życia za córkę, chociaż trochę odkupiła to, co zrobiła Arturowi i jego bliskim.

- Chcecie tam wejść? – zapytał Lancelot. – Czy lepiej poczekać na Artura, Merlina i Freyę?

Morgana chciała odpowiedzieć, że tak, najlepiej poczekać na całą resztę, żeby jedni mogli osłaniać drugich i że tak będzie najlepiej i najbezpieczniej. Po chwili jednak uznała, że czas się opamiętać. Przecież zgodziła się, że czas opanować swoje lęki i chciała udowodnić wszystkim, że może nie chce już być bezwzględna i żądna władzy, ale wciąż jest silna, zdecydowana i potrafi walczyć. Nie może całe życie chować się za cudzymi plecami.

- Nie – pokręciła głową. – Wchodzimy.

Pociągnęła za klamkę, ale drzwi były zamknięte.

- Cóż, miejmy nadzieję, że jeśli Artur zapragnie oddać komuś ten zamek, to zapłaci za odbudowę – westchnęła, otwierając je magią.

Cała trójka ostrożnie weszła do środka. Morgana od razu zauważyła, że gdzieś zniknął kocioł.

- W takim razie Bartoga tu nie ma – powiedziała, czując jak przechodzi ją dreszcz. Robiło jej się coraz bardziej zimno.

- Rozejrzyjmy się – zaproponował Leon. – I lepiej cały czas bądźmy obok siebie. Jeśli znienacka coś nas zaatakuje, to Morgana będzie raczej jedyną osobą, która nad tym zapanuje.

Morgana wcale nie była pewna, czy potrafiłaby nad czymkolwiek tu zapanować, ale zgodziła się ze słowami Leona.

Podeszli do stojącego przy ścianie biurka. Leon odchylił szufladę. Znajdowało się w niej kilka glinianych figurek i księga zaklęć.

- Bartog opowiadał mi jak można zakląć figurki z gliny i za ich sprawą zadawać komuś ból – przypomniała sobie Morgana. Poczuła jak ogarnia ją dreszcz. – Ale ja nie chciałam tego używać, bo wydawało mi się, że powinnam skrzywdzić tylko Artura i ewentualnie Merlina.

Zdecydowanie musi popracować nad wybaczeniem Emrysowi. Jeśli całkowicie nie pozbędzie się goryczy i urazy ze swojego serca, znów stanie się podatna na zło.

- Nie byłaś świadoma – Lancelot dotknął jej ramienia. – A nawet wtedy starałaś się nie robić nic naprawdę złego.

,,Obawiam się, że nie jestem nawet w połowie tak dobra za jaką mnie uważasz, ale może teraz powinnam zacząć dążyć, żeby się taką stać" pomyślała Morgana, ale nie powiedziała tego. To nie był czas na tego typu rozważania.

- Chyba powinniśmy to zniszczyć – zaproponował Leon, biorąc jedną z figurek w ręce.

- Nie! – zawołała Morgana. – Co jeśli wtedy tylko komuś zaszkodzisz, na przykład Gwen?

- To co mamy zrobić? – zapytał rycerz. – Takie rzeczy nie powinny wpaść w niepowołane ręce. Weźmiemy je ze sobą?

- Nie – pokręciła głową Morgana. – Musi istnieć inny sposób.

Nadal nie ufała sobie na tyle, by uwierzyć, że zła część jej natury już nigdy się nie przebudzi i nie doprowadzi jej do skrzywdzenia kogoś.

Zbliżyła się do Leona i odruchowo dotknęła naszyjnika, co czyniła co jakiś czas, jakby wierzyła, że w ten sposób wzmocni jego moc. Nagle przyszła jej pewna myśl.

- Skoro ten wisiorek ma chronić ludzi, to chyba nie powinien sprowadzić na nikogo zła – powiedziała i uniosła go nad posążkiem trzymanym przez Leona. Ten nagle rozpadł mu się w rękach i zamienił w popiół.

- To prawdopodobnie pierwsza pożyteczna rzecz jaką zrobiłam podczas tej wyprawy – stwierdziła Morgana i powtórzyła to samo z pozostałymi kukłami.

- Chyba możemy stąd iść – uznał Lancelot. – I może zabierzmy tę księgę ze sobą.

Morgana pokiwała głową, ale zanim zdążyła ruszyć do drzwi, pociemniało jej przed oczami, a to, co potem zobaczyła, sprawiło, że objęła się ramionami i głośno zapłakała.

Lancelot pogłaskał ją po ramieniu, ale strąciła jego rękę. Spojrzał z przerażeniem na Leona, ale ten najwidoczniej również zobaczył coś czegoś nie powinien i podbiegł w stronę okna, wyciągając miecz, którym wybił szybę i strącił zasłony.

,,Chyba wiem, co tu się dzieje" pomyślał z niepokojem Lancelot. Jakie to szczęście, że on najbardziej bał się bycia bezbronnym, a w takich sytuacjach miał idealną okazję, by temu zapobiegać.

Podbiegł do przyjaciela i wyrwał mu miecz z ręki.

- Uspokój się! – krzyknął. – Tu niczego nie ma!

- Jak to? – zapytał Leon. – On wysłał przeciw nam armię... Nie widzisz tego?

- Nie widzę tego, bo boję się czegoś innego. Na szczęście, czegoś, co w tej sytuacji jest zupełnie realne, więc nie dopadły mnie żadne urojenia.

Wprawdzie cały czas czuł niemożliwe napięcie i chęć, żeby zrobić coś okropnego i to odpędzić, ale ponieważ wszystkie jego lęki znalazły ujście w tym wydarzeniu, przeżywał je jako coś realnego, bez żadnych dekoncentrujących wizji.

- Oddaj mi miecz, Lancelocie – poprosił Leon. – Nawet jeśli masz rację i niczego tu nie ma, to w każdej chwili...

- Nie, bo znowu coś zepsujesz i pogorszysz sytuację – odpowiedział surowo Lancelot. – Stój tu i się nie ruszaj – nakazał i podszedł do Morgany. Spróbował ją objąć, ale ta się wyrwała.

- Nie dotykaj mnie! – krzyknęła. – Odszedłeś sobie do Gwen i zostawiłeś mnie samą, gdy mnie bili, chłostali, ranili moje ciało i chcieli mnie spalić – jęknęła z bólu, jakby naprawdę czuła to wszystko.

- Uspokój się, proszę – Lancelot złapał ją za ramiona, chociaż Morgana szarpała się i wyrywała. – Nic takiego się nie zdarzyło. Podszedłem na chwilę do Leona, żeby go uspokoić. Nie martwię się o Gwen, tylko o ciebie. Uległaś magii Bartoga, ale możesz ją pokonać. Jesteś silniejsza – pogłaskał czarodziejkę po policzku, nie zważając na jej protesty. – Nikt nie chce zrobić ci nic złego... poza Bartogiem, którego możesz pokonać. Nie dopuścisz do tego, żeby znowu zmanipulował twój umysł i odebrał ci moc i siłę – Morgana wzdrygnęła się. Lancelot mimo woli poczuł ulgę. Przynajmniej był w stanie chociaż trochę przywrócić ją do rzeczywistości. – Przypomnij co mówiła ci matka. Nikt nie może odebrać ci tego, co ją częścią ciebie. Twoja moc jest naturalna, a ty jesteś silna i odważna. Nie ulegniesz temu.

Morgana zamknęła oczy i dotknęła naszyjnika. Tak, matka. Matka powiedziała jej, że nie może się bać. Że jest w stanie wygrać z Bartogiem i on nie zrobi jej nic złego, jeśli mu na to nie pozwoli. Matka powiedziała jej, że jest kochana o wiele bardziej niż przypuszcza.

Podniosła załzawione oczy na Lancelota.

- Nie zostawisz mnie? – zapytała.

- Oczywiście, że nie. Przecież nie zostawiłem cię, gdy krzyczałaś ze strachu, tylko próbowałem ci pomóc. Nie wiem, czy w dobry sposób, ale się starałem – przytulił ją do siebie. – Jest już dobrze. Nie bój się.

Morgana skinęła głową, chociaż nadal podejrzewała, że zaklęcie Bartoga może wywrzeć na nią wpływ w każdej chwili.

- Chyba za bardzo liczyłam na to, że inni załatwią moje problemy za mnie – powiedziała, odsuwając się lekko. – Ale mam pomysł.

Zrobiła kilka kroków w przód, uniosła swój medalion do góry i zawołała z całych sił:

- Odejdź! Twoja moc nie jest prawdziwa! Nie użyjesz jej przeciw mnie, ani przeciw nim.

Poczuła zimny dreszcz. Zadrżała i miała wrażenie, że zaraz upadnie, ale po chwili powróciła jej jasność umysłu.

Spojrzała na Lancelota, a potem na Leona.

- Już nic nie czuję... - powiedział powoli Leon. – Nie czuję tej paniki.

- Ja też – odparła Morgana. – Czuję się... tak lekko. Nie umiem tego wyrazić, ale mam wrażenie, że zdjęto ze mnie jakiś ciężar. Chodźmy stąd.

W drzwiach Lancelot złapał ją za rękę i uśmiechnął się.

- Znakomicie sobie poradziłaś. Jestem z ciebie dumny.

- Cieszę się – odpowiedziała cicho czarodziejka. – I... przepraszam cię, że myślałam, że mnie nie kochasz. Już nigdy tego nie powiem.

Wchodząc w następny korytarz, zauważyli Artura, Merlina i Percivala.

- Nareszcie! – zawołał król. – Gdybyście wiedzieli, co nas spotkało...

- Nas też spotkały niemiłe rzeczy – westchnął Leon.

- Wiedzielibyśmy wszystko, gdybyś nie wymyślił tego planu z rozdzielaniem się – powiedział oskarżycielsko Lancelot.

- Dobrze, dobrze – machnął ręką Artur. – Wypomnisz mi to później.

- Bartoga nie ma w komnacie, gdzie często czarował – poinformowała brata Morgana. – Przez chwilę byliśmy dość... wybici z tropu, ale myślę, że może być w komnacie na wieży, gdzie czasem przesiadywał, gdy miał dosyć ludzi.

- Mądra myśl – uznał Merlin. – Powinniśmy iść na górę. Tylko najpierw może znajdźmy resztę.


***


Po obiedzie matka Lisy zgodziła się, żeby jej córka oprowadziła Darrena po grodzie, chociaż ta twierdziła, że właściwie już kiedyś to zrobiła. Darren jednak uznał, że tak naprawdę nie widział nic godnego uwagi, więc dziewczyna przeszła z nim praktycznie całe miasto, a on udawał, że jest bardzo zafascynowany, kto gdzie mieszka i czym tu się handluje.

- Zachowujesz się jakbyś planował przeprowadzkę do Camelotu – zażartowała Lisa. Darren nagle posmutniał. – Powiedziałam coś nie tak?

- Nie – pokręcił głową Darren. – To ze mną jest coś nie tak. A raczej z ludźmi wokół mnie.

- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz – zapewniła szybko Lisa, która bardzo bała się, że kogoś urazi i zostanie uznana za niemiłą.

- To nic strasznego – odparł młodzieniec. – Tak naprawdę byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł mieszkać na Camelocie. Ludzie tutaj są chyba dość zrównoważeni, król nie szaleje, a poza tym ty tu jesteś – Lisa zarumieniła się. – Ale nie mogę. Mój ojciec nakazał mi czuwać nad siostrą, a nawet gdyby zmienił zdanie... To Elowen rzeczywiście potrzebuje kogoś bliskiego. Teoretycznie jest królową, ale tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia i jest przeraźliwie samotna.

W ostatnich tygodniach Elowen głównie czepiała się nadziei, że kiedy urodzi syna, Lucjusz ją doceni albo przynajmniej zajmie się dzieckiem, a ją zostawi w spokoju. A gdy jej mąż umrze, ona zostanie królową matką i będzie tak silna i potężna jak w wizji Morgany. Darren wolał sobie nie wyobrażać reakcji siostry, gdyby urodziła się dziewczynka.

- Bardzo mi przykro – powiedziała cicho Lisa. – Ale chyba nie jest ci tam aż tak źle?

Darren przeanalizował wszystkie plusy i minusy swojego obecnego życia, ale nie wyznał Lisie do jakich wniosków doszedł. Obecnie dręczyło go głównie to, że gdyby chciał się z kimś związać, na przykład z nią, musiałby prosić ojca o zgodę na ślub, a ten nigdy nie pozwoliłby mu poślubić mieszczanki. Z kolei życie jego żony na dworze Lucjusza nie byłoby zbyt kolorowe.

I Lisa nie zostawi matki. To wszystko nie ma sensu.

- Jesteś smutny – dziewczyna przerwała jego rozmyślania. – To do ciebie niepodobne.

- Przepraszam, Liso – Darren uśmiechnął się. – Nie mam prawa cię martwić. Powinnaś mi wymierzyć karę, jaką chcesz.

- Cóż... - westchnęła Lisa. – W takim razie zakończę tę wycieczkę i poproszę cię, byś usiadł, bo nogi mnie strasznie bolą.


***


Kiedy w końcu cała drużyna Camelotu się odnalazła, ruszyli na górę, pod drzwi głównej wieży zamku.

- Tak, tu Bartog lubił się zamykać – potwierdziła Morgana.

Wszyscy popatrzyli po sobie niepewnie. Tak naprawdę nikt nie miał ochoty wchodzić do pomieszczenia i po raz kolejny zetknąć się z magią czarnoksiężnika.

Ale czekali już zbyt długo. Czas to zakończyć.

- Jeśli uznasz to za konieczne, Merlinie, wezwij Aithusę – powiedziała tylko Morgana. Czarodziej przytaknął.

- Zatem wchodźmy – postanowił Artur i otworzył drzwi. Siedzący w fotelu Bartog wstał i popatrzył na nich z zadowoleniem.

- Nareszcie trafiliście – powiedział z ironią. – Już zaczynałem się o was martwić.

- Nie jesteśmy tak słabi jak myślisz – odparł bojowo Artur. – Poradziliśmy sobie z twoimi czarami.

- Zdajecie sobie sprawę, że manipulacja umysłem to nie jedyna moja umiejętność? – zapytał Bartog i na potwierdzenie swoich słów, uniósł rękę.

Artur poczuł jak coś zatyka mu płuca i odbiera siły. Miałby ochotę rzucić się na Bartoga z mieczem i zabić go, ale nie był w stanie nawet otworzyć oczu.

,,On nas zabije" pomyślał z przerażeniem Merlin. Zginą tu wszyscy i nikt się nawet o tym nie dowie. Zapewne za parę dni Gwen przyśle tutaj kogoś, żeby sprawdził, co się z nimi stało. I kolejne osoby zginą, o ile oczywiście znajdą siedzibę Bartoga.

,,Nienawidzę tego człowieka, nienawidzę" pomyślała z rozpaczą Morgana. Dlaczego Merlin nie wzywa Aithusy? Przecież gdyby chociaż udało jej się odwrócić uwagę Bartoga zyskaliby kilka chwil przewagi. ,,Wezwij Aithusę" pomyślała błagalnie.

Wezwij Aithusę usłyszał Merlin. Nie był w stanie stwierdzić, czy to wspomnienie słów Morgany czy może siostra Artura znalazła sposób, żeby skontaktować się z nim telepatycznie, tak jak dawniej Mordred czy teraz Freya. Ale stało się to w samą porę.

Z trudem otworzył usta i wykrzyknął imię smoczycy. Początkowo nic się nie działo, jednak po chwili przez okno z trudem dostrzegł białe łuski. Gdy udało mu się otworzyć oczy, Bartog leżał przy ścianie, otoczony ognistym kręgiem.

- Możecie mieć sobie smoki – stwierdził czarnoksiężnik zimno. – Ale ja nadal mam moc – powiedział, podnosząc się.

- Sztuczną – powiedziała Morgana zacięcie. Bardzo starała się pokonać strach przed Bartogiem i tym, co może on jej zrobić. – Zdobyłeś ją. I możesz utracić.

Bartog nie przejął się tym. Wstał i wyciągnął rękę w kierunku przybyszy z Camelotu.

,,Moc trzech" pomyślała Freya, starając się przekazać to Merlinowi i Morganie. Miała nadzieję, że zrozumieją o co jej chodzi, bo nie było teraz czasu na dyskusje.

Najwidoczniej tak się stało, bo pozostali czarodzieje położyli dłonie na jej ręce. Aithusa zionęła kolejnym płomieniem, dekoncentrując Bartoga.

,,Jak mamy to zrobić"? zapytała w myślach Morgana. ,,Nie dostaliśmy żadnego zaklęcia."

,,Tak jak już parę razy się nam udało" stwierdziła Freya. ,,Siłą woli".

Bartog popatrzył na nich ze złością. Merlin i Morgana mocniej zacisnęli ręce przy dłoni Freyi.

Jego moc nie jest prawdziwa. Nie może być używana, bo to sprzeczne z równowagą świata. Po prostu nie ma prawa istnieć. Właściwie nawet nie istnieje, bo przecież nie pochodziła z Bartoga, a z ludzi, którym ją odebrał.

,,Mamo, pomożesz mi ostatni raz?" pomyślała nagle Morgana i zauważyła, że klejnot na jej naszyjniku jaśnieje na niebiesko.

Po chwili podobny blask pojawił się nad ich rękami. Bartog jeszcze raz uniósł dłoń i wysłał swoją moc w ich kierunku, ale iskra trafiła w błękitny obłok światła. Po chwili obie zniknęły.

- Co?! – wykrzyknął Bartog i zamknął oczy, próbując przyzwać do siebie całą swoją moc. Jednak nic nie poczuł.

Freya pomyślała, że chyba zaraz dostanie ataku serca i padnie martwa, jeśli w tej chwili nie wyjaśni się, czy ich sposób się udał. Zauważyła, że Bartog wyciąga w ich stronę zaciśniętą rękę, jednak nic się nie wydarzyło. Poczuła ulgę.

- Nie masz już mocy – powiedziała Morgana, nie do końca wierząc własnym słowom. – Udało się.

- Nie mogłem całkowicie stracić mocy – Bartog cofnął się z obawą. Od bardzo dawna się nie bał. Czuł złość i gniew, ale nie strach. Teraz przypomniał sobie jakie to uczucie. – W każdej chwili mogę ją odebrać tobie, wiedźmo!

- Nie możesz – odparła Morgana. – Moja moc jest częścią mnie. Twoja nigdy nie należała do ciebie.

- Przydałoby się coś zrobić z tym ogniem zanim spali zamek – zasugerował Artur. Merlin spojrzał na płomienie, które po chwili zniknęły.

Bartog cofnął się jeszcze bardziej, tak że przywarł do ściany. Pendragon pospieszył w jego kierunku. Czuł się pewnie i mocno. Czarna magia nie mogła mu już zaszkodzić. Mógł zdać się na własną siłę.

- Teraz wreszcie możesz zrobić to, co umiesz najlepiej, czyż nie? – zadrwił Bartog, chociaż cały się trząsł.

Arturowi zrobiło się go wbrew sobie żal. W końcu przed Wielką Czystką czarodzieje posiadali znaczne wpływy. Może Bartog miał swoje powody, żeby tak obsesyjnie pragnąć mocy.

Ale nie miał prawa krzywdzić niewinnych ludzi, swojej matki, siostry czy jego Gwen.

- Prawie zabiłeś moją żonę i nienarodzone dziecko! – krzyknął oskarżycielsko.

- Szkoda, że ,,prawie" – odparł Bartog. – Chętnie zrobiłbym to ponownie, tym razem skutecznie.

Artur spodziewał się, że mężczyzna okaże skruchę, że będzie błagał o łaskę i wybaczenie, choćby dla własnej korzyści. On jednak nie potrafił odrzucić swojej dumy i buty. Artur pozbył się ostatnich wyrzutów sumienia. Wyjął miecz i wbił go w serce czarnoksiężnika.

Bartog padł martwy na podłogę.

- On też był istotą ludzką – powiedział z pewną nuta melancholii, patrząc na przyjaciół.

- W pewnym sensie – westchnął Merlin. – Zatem spalmy w cywilizowany sposób jego ciało i wracajmy.

- Tak – potwierdziła Morgana. – Zabierzmy Edwina, ty, Arturze, załatw swoje sprawy z tymi wszystkimi miejscowymi ludźmi i wracajmy do domu.

Artur uśmiechnął się ciepło, słysząc, że Morgana nazwała Camelot ,,domem".




Uff... Wreszcie skończyłam! Nie będę ukrywać, że ten rozdział był bardzo trudny do pisania, bo nie lubię i nie umiem pisać wszelkich scen konfrontacji, bitew, pojedynków i w ogóle scen, gdzie jest dużo ruchu. Zdaje sobie sprawę, że ta konfrontacja nie jest idealna i że pewnie w wielu fragmentach wypada infantylnie i za prosto. Myślę, że za jakiś czas wrócę do niej, bardziej na chłodno, i wprowadzę pewne poprawki. Tymczasem dajcie znać, czy rozdział się w ogóle podobał.

Początkowo planowałam, żeby te fragmenty z przełamywaniem strachu były z każdym bohaterem... Ale po pierwsze wtedy rozdział byłby jeszcze dłuższy, a po drugie ustalmy sobie, że o ile część postaci ma naprawdę bardzo wyraźnie zaznaczone chraktery, czego się boją, czego nienawidzą, jaka jest ich historia, tak taki Leon czy Percival nie mają swojego ,,back ground" i trzeba byłoby pisać kilka razy to samo, co i tak mi się zdarza.

Zastanawiałam się też, czy nie opisać drogi powrotnej, ale uznałam, że takie zakończenie rozdziału pasuje. Może jakies migawki z drogi pojawią się w następnym rozdziale, jeśli nadal będę chciała je opisać. Dajcie znać co o tym myślicie.

Następny rozdział będzie jednocześnie pierwszym rozdziałem jakby drugiej części tego fanficka, która będzie dotyczyła już nieco innych wątków i wydarzeń, a jednocześnie zakończy te, które nie znalazły finału(czyli w sumie wszystkie ;)). Zastanawiałam się, czy po prostu nie napisać nowego fanficka, ale uznałam, że ta historia powinna stanowić spójną całość.

Dajcie znać co sądzicie o tych ,,przerywnikach" między głównym wątkiem. Wiem, że mogły one wybić z rytmu, ale były mi potrzebne, żeby inne postacie nie były zawieszone w próżni i żeby się trochę zresetować po fragmentach w zamku, które były dla mnie dosyć ciężkie.

Napiszcie też, co myślicie o tej scenie romantycznej, którą próbowałam wcisnąć na początku(nie miałam za bardzo ochoty jej pisać, ale myślę, że też pomogła uszeregować pewne wątki i kwestie). Ostatnio jakoś ciężko mi się pisze takie fragmenty :/

Dziękuję wszystkim za przeczytanie, za wszystkie gwiazdki i komentarze, które naprawdę mnie motywują(często jak nie mam weny i ochoty do pisania, to czytam sobie komentarze, żeby się zmotywować i przekonać samą siebie, że jednak komuś się chyba ta historia podoba).



A na koniec shitpost, historia z życia wzięta:

Wreszcie znajdujesz jakąś stronę z fanfickami o twoim OTP. Oczywiście okazuje się, że połowa z nich wpędza w depresję i pozbawia cię chęci do życia i pisania.

Reszta to rozbudowane sceny erotyczne przeplatane jakimiś wyznaniami, a ty zastanawiasz się, czy jest z tobą coś nie tak, bo to shipujesz.

Dziękuję za uwagę.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro