Rozdział czwarty. Uwięziona królowa.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Planowałam, żeby ten rozdział był naprawdę smutny, ponury i dołujący, ale że ostatnio mam dobry humor i wszystko mnie bawi, a poza tym świetnie się bawię pisząc tego fanficka, stwierdziłam, że nie jestem w stanie napisać stuprocentowo smutnego rozdziału i postanowiłam wprowadzić parę pseudo - śmiesznych sytuacji. Mam nadzieję, że to Wam nie przeszkadza i że nie będę jedyną osobą, którą one rozbawią, bo zacznę się o siebie martwić ;)

Mam nadzieję, że rozdział się spodoba, a zwłaszcza niespodzianka na końcu. Możecie pisać, co sądzicie o zakończeniu, bo trochę się stresowałam przy pisaniu tej sceny i byłam równie poruszona jak... Teraz się zamknę, bo polecą spoilery!




W błyskawicznym tempie po oświadczeniu Percivala została ogłoszona narada na której oprócz oczywistych wyborów takich jak Merlin, Leon, Gajusz, Percival oraz dwaj chłopcy, którzy czuli potrzebę zrelacjonowania całego wydarzenia, znalazły się także ich matki, które oczywiście musiały pocieszyć swoich niewinnych, poszkodowanych przez złe wiedźmy synków. Chłopiec, który zachował zimną krew i cały czas zapowiadał, że przy najbliższej okazji się odegra, został wycałowany przez matkę i wypytany, czy na pewno dobrze się czuje. Chłopiec, który dostał ataku paniki i rozpłakał się przy całej sali, został jedynie poklepany po głowie.

- Jechaliśmy sobie spokojnie przez las, gdy nagle Gaheris i Drian zaczęli ziewać, chociaż wcale nie wstali wcześnie rano... – opowiadał Percival.

- Zaczarowali nas! – krzyknął Gaheris – Ja wcale nie chciałem spać!

- Mniejsza z tym. Co dalej? – popędził ich Leon.

- I zasnęliśmy – dokończył Percival – Pospadaliśmy z koni i spaliśmy na gołej ziemi...

- Nie masz guza, synku? – zwróciła się Meliora do Gaherisa.

- Nie, a nawet gdyby, to co z tego? – oburzył się Gaheris.

- Ja mam guza – powiedział przez łzy Drian.

- Ty się zamknij! – wrzasnął na niego Gaheris – Nikt nie chce ciebie słuchać!

- Chłopcy, nie kłóćcie się – upomniał ich Leon.

- A kiedy się obudziliśmy, Gwen już nie było – dokończył Percival.

- I uważacie, że Gwen została uprowadzona przez Malaganta? – zapytał Gajusz.

- A przez kogo innego? – zawołał Merlin – Kto, poza Malagantem mógł mieć jakiś uraz do Gwen? I kto jeszcze ma na swoich usługach wiedźmę?

- Mówisz tak, jakby bycie wiedźmą było czymś złym – zdziwił się Leon.

- Bycie wiedźmą nie jest niczym złym, ale bycie kochanka kogoś, kto chce się ożenić z inną kobietą, żeby oboje mogli ją wykorzystywać, jest bardzo złe – powiedział uparcie Merlin.

- Nie wolno używać takich słów przy dzieciach – matka Driana natychmiast zatkała swojemu synowi uszy. Gaheris przewrócił oczami.

- Musimy odbić Gwen – kontynuował niezrażony Merlin – Musimy ruszyć na zamek Malaganta i ją odzyskać.

- Hurra! – zawołał radośnie Gaheris. Matka dała mu kuksańca.

- Nigdzie nie jedziesz! – krzyknęła – Jakieś wiedźmy nie będą polowały na mojego syneczka.

- Musimy ruszyć natychmiast – dodał Merlin.

- Nie tak prędko – zaprzeczył Leon – Księstwo Malaganta nie jest najbliżej, musimy skompletować drużynę, zabrać zapasy na drogę...

- Co zrobiłby Artur w tej sytuacji? – Merlin popatrzył poważnie na Leona.

- Pewnie wskoczyłby na konia i w tej chwili wyjechał z Camelotu – odpowiedział niechętnie Leon.

- Zatem zróbmy to samo – polecił Merlin.




Gwen otworzyła oczy. Otaczała ją ciemność. Nie widziała ani jednego przesmyku światła, a w powietrzu unosił się zapach kurzu i stęchlizny. Królową przeszedł dreszcz. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, ani jak się tu dostała. Jedyne co pamiętała to przekomarzanie rycerzy, którzy jechali z nią na grób ojca, i ogarniające ją nagłe zmęczenie.

,,Czy ja w ogóle żyję?" pomyślała Gwen. ,,A może tak naprawdę już umarłam? Może mieliśmy jakiś wypadek w drodze i zginęłam? Ale jeśli tak, to dlaczego nie spotkałam teraz Artura?"

Nagle do mrocznego pomieszczenia wpadło odrobinę światła. Gwen cofnęła się z obawą. Do środka ktoś wszedł, ale było tak ciemno, że nie była w stanie rozpoznać kto.

- Witam moją narzeczoną – usłyszała głos, który zmroził jej krew w żyłach. Chyba już wiedziała, gdzie jest.

- Nie jestem już twoją narzeczoną – powiedziała, wstając z podłogi. Królowa nie będzie klęczeć przed jakimś bękartem.

- Ależ jesteś, moja droga Ginewro – Malagant uśmiechnął się złośliwie w ciemności – Miałaś chwilę słabości, ale przecież w gruncie rzeczy chcesz za mnie wyjść.

- Nigdy za ciebie nie wyjdę, potworze! – krzyknęła Gwen – To ty kazałeś mnie porwać!

- Od razu ,,porwać" – stwierdził Malagant. Fakt, że nie widziała jego twarzy, jeszcze bardziej przerażał Gwen – Jesteś moją narzeczoną, kochanie, należysz do mnie. Ze swoją własnością mogę zrobić, co chcę.

Gwen odsunęła się jeszcze bardziej. Słowa Malaganta o tym, że uważa ją za coś swojego, przeraziły ją. W głowie natychmiast zobaczyła mnóstwo okropnych rzeczy jakie można zrobić ,,swojej własności". Mimo to postanowiła być dumna i zachować się godnie.

- Nie jestem twoją własnością! – odparła – I masz mnie natychmiast wypuścić. Jestem królową Camelotu, rozkazuję ci.

- Oczywiście, że cię wypuszczę, mój skarbie – odpowiedział Malagant – Jak tylko zgodzisz się za mnie wyjść, wypuszczę cię, żebyśmy mogli wziąć ślub. W tym zamku. Dzisiaj.

- Nie wyjdę za ciebie – odpowiedziała twardo Gwen.

- Widać, że słabość jeszcze cię nie opuściła – stwierdził Malagant – Ale to nic. Posiedzisz tutaj, dopóki nie zmienisz zdania i nie zgodzisz się za mnie wyjść.

Gwen poczuła się trochę lepiej. Może i Malagant był złoczyńcą, ale na tyle ,,miłym" złoczyńcą, że nie miał zamiaru zgwałcić jej na miejscu.

- Moi rycerze przyjdą po mnie – oznajmiła pewnie – I Merlin.

- Niech przyjdą – zgodził się Malagant – Zapominasz, że ja też mam swoje wojsko. I moją czarodziejkę. Która z pewnością będzie chciała cię poznać – dodał złowieszczo i wyszedł.

Gwen opadła na posadzkę, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.




- Uważaj na siebie – powiedział Gajusz z troską do Merlina.

- Poradzę sobie, spokojnie. Teraz już mogę używać magii, nie pamiętasz? – zażartował Merlin. W rzeczywistości gotował się ze strachu, ale postanowił nie martwić Gajusza i udawać, że panuje nad sytuacją i jest pewny zwycięstwa.

- Witamy, witamy – drzwi pracowni się otwarły i do środka weszli Gaheris i Drian – Mama pozwoliła mi jednak jechać z wami, pod warunkiem, że będę trzymał się na tyłach – pochwalił się Gaheris.

- A moja kazała mi jechać i powiedziała, że chyba nie chcę, żeby się ze mnie śmiali – dodał z naburmuszoną miną Drian.

- Jesteście za młodzi – odparł Merlin.

- Też tak uważam – przytaknął Drian.

- Nikogo to nie obchodzi – powiedział Gaheris – Leon już powiedział, że jedziemy, a on chyba ma w tej sprawie więcej do powiedzenia.

- Hej, hej, hej! – zawołał Merlin – Dla ciebie sir Leon!

- Nie czas na awantury, gdy naszej królowej grozi niebezpieczeństwo – upomniał ich Gajusz – Mam nadzieję, że wrócicie razem z Ginewrą. Zbliża się święto Beltane. Ludzie są zdezorientowani. Nie wiedzą, czy mają przygotowywać się do świętowania.

- Ja mogę zostać i pomóc w przygotowaniach! – zaproponował szybko Drian.

- Tak, to doskonały pomysł – powiedział Gaheris – Niech Drian pomoże. Nie możemy przecież zawieść ludu Camelotu, prawda?

Merlin popatrzył z niedowierzeniem na chłopców. Mimo młodego wieku, zachowanie czternastolatków sprawiło, że poczuł się strasznie staro. Gaheris był pełen energii i młodzieńczego uroku, a mówił tak szybko, że dziwne iż jeszcze nie poplątał mu się język. Natomiast Drian sprawiał wrażenie małego, przestraszonego dziecka.

- Jeśli Leon się zgodzi, Drian może tu zostać – powiedział po chwili – Chodźmy, Gaherisie.

Kiedy razem z siostrzeńcem Gwaine'a opuścili już pracownię Gajusza, Merlin zapytał:

- Dlaczego zależy ci na tym, żeby Drian nie pojechał? Myślałem, że chciałeś, żeby przestał zachowywać się w ten sposób.

- Chciałbym, żeby przestał – zgodził się Gaheris – Ale kiedy pojedziemy ratować królową, on znowu zacznie histeryzować, a zbyt często mnie z nim widują. Nie chcę, żeby opowiadali, że mój powiedzmy przyjaciel jest babą. Muszę dbać o swoją reputację.




W lochu było zimno. Gwen bezskutecznie próbowała się ogrzewać obejmowaniem się ramionami. Podłoga była tak brudna, że czuła kurz przyklejający się do jej sukni. Zaczął dokuczać jej głód i pragnienie wody. Czyżby Malagant miał zamiar skłonić ją do posłuszeństwa głodówką?

Nagle znów otworzyły się drzwi, ale wchodząca osoba przyniosła ze sobą świecę, którą postawiła na wystającym kawałku kamienia, więc Gwen mogła zauważyć z kim ma do czynienia. Stała przed nią wysoko, blada kobieta o ciemnych, lekko potarganych włosach i mrocznym spojrzeniu czarnych oczu. Gwen poczuła jak przechodzi ją zimny dreszcz.

- Jak się miewasz, królowo? – zapytała z ironią kobieta.

- Wypuście mnie! – zawołała Gwen – A jeśli tak bardzo chcecie mnie więzić, to dajcie chociaż odrobinę wody... I może jakieś ubranie do przebrania.

- Zobaczymy, co postanowi nasz pan – odparła zimno kobieta.

- Kim jesteś i co tu robisz? – spytała Gwen, chociaż domyślała się odpowiedzi.

- Jestem nadworną czarodziejką – odpowiedziała jej rozmówczyni.

- Tak myślałam... - powiedziała Gwen – Jesteś nałożnicą Malaganta!

Kobieta uniosła palec do góry i w tym momencie ogień ze świecy nagle przeniósł się... na ręce Gwen i chociaż konsystencją przypominał raczej coś półpłynnego, ściskając jej dłonie grzał i parzył tak mocno jak prawdziwy ogień. Gwen jęknęła z bólu. W tym momencie wiedźma znów uniosła palec i ogień wrócił na swoje miejsce. Gwen spojrzała na swoje ręce na których pozostały ślady oparzenia.

- Nie waż się mnie więcej tak nazywać – rozkazała Nina i podeszła bliżej królowej. Gwen próbowała się cofnąć, ale było to trudne na tak małej przestrzeni.

- Zobaczmy, kogo Malagant wybrał sobie na żonę – Nina zaczęła uważnie przyglądać się twarzy Gwen – Z pewnością nie wybrał cię dla urody. Ale zostaniesz jego żoną.

- Chcesz, żebym została jego żoną? – zdziwiła się Gwen – Jak możesz tego chcieć, skoro sama z nim żyjesz? Chyba, że ci na nim nie zależy.

- Milcz! – Nina uderzyła Gwen w twarz – Kocham go bardziej niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Nie obchodzi mnie, co do niego czujesz i ciebie też nie powinno. Malagant ma zasiąść na tronie Camelotu.

- Nigdy – odparła twardo Gwen.

- Chcesz jeszcze ogrzać sobie ręce? – Nina spojrzała w stronę świecy.

- Wolę zostać bez rąk i nóg niż pozwolić Malagantowi na położenie swoich rąk na koronie Camelotu – zapewniła Gwen. I nie pożałowała tego mimo, że ogień znów zaczął niemiłosiernie palić jej ręce. Tym razem Nina nie pozwoliła jej zaznać spokoju. Gwen jęczała i płakała, a czarownica patrzyła na to ze spokojem. Dopiero, gdy królowa wydała z siebie przenikliwy krzyk, pozwoliła ogniu wrócić na właściwe miejsce.

- I wyjdziesz teraz za Malaganta? – zapytała Nina.

- Nigdy – odpowiedziała Gwen, gdy była już w stanie wziąć oddech. Nina znów ją uderzyła.

- Zatem pożałujesz – zapowiedziała i skierowała się do wyjścia. Pod drzwiami czekał na nią chłopiec mogący mieć od dziesięciu do dwunastu lat.

- Gdzie jesteś, mamusiu? – zapytał – Czemu nie spędzasz z nami czasu?

- Och, spędzimy razem cały wieczór – obiecała Nina i pogłaskała go po głowie. Gwen ze zdziwieniem obserwowała czuły gest u kobiety, która przed chwilą tak perfidnie ją torturowała – Ty, ja, twój tatuś, Reina i Renny.

- Dlaczego tu dzieją się takie dziwne rzeczy? – zawołał chłopiec – Co ona tu robi? – zapytał wskazując palcem na Gwen.

- To nikt istotny, syneczku – powiedziała Nina i zamknęła drzwi do więzienia Gwen. Dziewczyna nadal jednak słyszała głos swojej oprawczyni – Wiem, że jest u nas sporo zamieszania, ale to tylko dla waszego dobra. Chyba chcesz zostać królem Camelotu, Regisie.

- Królem Camelotu? – nie dowierzał chłopiec.

- Oczywiście – Gwen mogła wyobrazić sobie, że Nina właśnie przytula chłopca – Robimy wszystko, żebyś został w przyszłości królem Camelotu. Prawdziwym królem.

- Większym niż wujek? – zapytał z nadzieją chłopiec. Gwen domyśliła się, że chodzi mu o przyrodniego brata Malaganta.

- O wiele większym, kochanie – zapewniła Nina.




- Nie ma sensu wędrować w środku nocy – powiedział Leon – Zatrzymamy się tu na noc i rano znowu ruszymy w drogę.

- Ale Gwen... - zaczął Merlin, ale Leon mu przerwał.

- Nie dojedziemy daleko, gdy nic nie widzimy. Wiem, zaraz powiesz, że wyczarujesz nam światło. Jak długo będzie w stanie je utrzymać, gdy oczy zaczną ci się kleić? – rycerz ostudził zapały Merlina. Czarodziej niechętnie zgodził się na spędzenie nocy w środku lasu.

- Ale tu wesoło! – zawołał uradowany Gaheris – Zawsze marzyłem o tym, żeby się przespać w lesie.

- Uwierz mi, że wkrótce przestanie cię to bawić – powiedział Percival, siadając obok chłopca – To nic przyjemnego, gdy mrówki zaczynają chodzić po tobie, gdy próbujesz spać.

- Czasem jednak przyjemnie jest posiedzieć w lesie – stwierdził Merlin.

- Czasem bywa zabawnie – przyznał Percival – Pamiętacie, gdy Gwaine przypalił sobie skarpetki przy ognisku?

- Wujek to był dobry numer – roześmiał się Gaheris – Na pewno się wspaniale z nim bawiliście.

- Bardzo nam go brakuje – zapewnił Merlin i natychmiast zamrugał oczami. Niedobrze byłoby się teraz rozpłakać.

- Zawsze umiał nas rozbawić – przyznał Leon, dotąd zajęty doglądaniem rozkładania wszystkich zabranych przez rycerzy rzeczy – Lubiłem słuchać jego przekomarzania się z Percivalem.

- I z Lancelotem – dodał Merlin i znowu zamrugał oczami. Na szczęście, Gaheris był zbyt podekscytowany tym, że jest na wyprawie rycerskiej, żeby zwracać uwagę na czyjeś wzruszenia.

- A potem Elyan martwił się, że podobno są kłótnie – dodał Percival. Może i Gaheris był uradowany zabraniem go na poważną misję, ale potrafił zauważyć smutek na twarzach trójki przyjaciół.

- Ale jakoś trzeba żyć dalej – westchnął Leon – Chociaż bardzo nam ich brakuje.

- Ja mogę być waszym nowym Gwainem! – Gaheris postanowił rozweselić towarzyszy. Nie czuł się komfortowo, gdy wszyscy zdawali się wspominać cienie, które odeszły – Jestem bardzo wesoły, zabawny i lubię się przekomarzać.

- Ale nie chodzisz do karczem – Leon próbował podzielić nastrój chłopca.

- Jak tylko mama przestanie mnie pilnować, to zacznę – obiecał Gaheris.

- Ani mi się waż! – zagroził Merlin – Chcesz, żebyśmy wszyscy zginęli z rąk Meliory?




- Mam coś dla ciebie – Nina uśmiechnęła się promiennie do Malaganta i wręczyła mu miecz.

- Mój miecz! – Malagant spojrzał na swoją towarzyszkę z niedowierzeniem – Szukałem go kilka godzin.

- Powiedzmy, że musiałam użyć odrobiny magii – powiedziała tajemniczo Nina – Zaklęłam go. Nikt nie będzie w stanie stawić ci czoła, gdy będziesz go używał.

- Cóż... Nie pomyślałem o tym – Malagant ze zdumieniem wpatrywał się w miecz – Dziękuję. Odwdzięczę ci się...

- Mam nadzieję, że w taki sposób jaki najbardziej lubię – uśmiechnęła się Nina.

- Ale jesteś pewna, że będę z nim niepokonany? – zapytał Malagant.

- Zgładzisz tym mieczem każdego, choćbyś drasnął go tylko w palec – obiecała Nina – Ale chyba nie będziesz go testował na mnie.

- Oczywiście, że nie – odpowiedział Malagant i pocałował ją.

- Poczekaj chwilę – Nina delikatnie się odsunęła – Muszę jeszcze pomówić z twoją damą. Może poparzone ręce przekonają ją do zmiany zdania.

- Jak chcesz – stwierdził Malagant – Ale wróć szybko.

- Oczywiście – Nina cmoknęła go lekko w usta – Ale chyba powinniśmy zanieść jej jakieś jedzenie i wodę. Przecież nie chcesz, żeby twoja narzeczona umarła z głodu przed ślubem.

- Nie byłoby to zbyt korzystne – przyznał Malagant – Możesz zanieść jej jedzenie, wodę i coś do mycia. I może jeszcze jakieś ubrania na zmianę. Nie będę żenił się z brudasem.




Gwen próbowała zasnąć, gdy otworzyły się drzwi jej więzienia i Nina znów weszła do środka. Królowa Camelotu natychmiast poczuła jak trzęsą się jej ręce.

- Książę cię wysłuchał – powiedziała czarownica, rzucając w stronę Gwen białą koszulą I spodniami do konnej jazdy – Podejrzewam, że będzie ci w tym wygodniej niż w tej sukni.

Gwen w świetle świecy spojrzała na swoją suknię. Rzeczywiście, nadawała się już chyba tylko do wyrzucenia.

- Masz też trochę chleba, sera i wodę – Nina postawiła przy Gwen talerzyk z jedzeniem – Nie jesteśmy tak podli jak ci się wydaje.

- Nie pojmuję tego – Gwen uważnie śledziła twarz i ruchy czarodziejki – Kochasz swoje dzieci. Troszczysz się o nie. Mówisz do nich tak, żeby byłe spokojne i się nie bały. Chcesz, żeby były szczęśliwe. Zapewne kochasz też Malaganta.

- I co w tym dziwnego? – wzruszyła ramionami Nina.

- Skoro potrafisz kogoś kochać, to jak możesz jednocześnie być zdolna do takiego okrucieństwa? Do podpalania mnie żywcem? – zadrżała Gwen.

- Myślisz, że ludzie mogą być tylko dobrzy albo tylko źli? – zapytała Nina – W takim razie mało wiesz o życiu.

Gwen wcale tak nie myślała. Pamiętała jak jej najlepsza przyjaciółka, Morgana, która troszczyła się o nią jak o własną siostrę i pomagała biednym, zmieniła się w zimną, okrutną kobietę, która była gotowa zniszczyć cały świat dla osiągnięcia swoich celów. Mordred, który zamordował jej ukochanego Artura i zdradził wszystkich, którzy go kochali, zaopiekował się nieszczęsną dziewczyną znalezioną w lesie i był gotów oddać za nią własne życie. Uther Pendragon, który tępił ludzi myślących inaczej niż on i który skazał na śmierć jej ojca, a swoją własną córkę podduszał i zamykał w lochu, zrobiłby wszystko dla Artura. Jednak dla nich Gwen była w stanie znaleźć usprawiedliwienie. Uther nienawidził magii, bo odebrała mu jego najdroższą żonę. Mordred zwrócił się przeciwko Arturowi, gdy ten skazał na śmierć Karę. Morgana stała się zła, ponieważ ją skrzywdzono. Jednak jakie usprawiedliwienie miała stojąca przed nią kobieta? Żyła w spokoju i dostatku, miała mężczyznę, który ją kochał i dbał o nią, oraz trójkę udanych dzieci. Jak mogła czuć w sobie tyle nienawiści?

- Teraz nie będę cię torturować – Nina przerwała rozmyślania Ginewry – Ale zastanów się. Malagant ma na tyle przyzwoitości, żeby nie karać innych za twoje błędy. Ale co jeśli jego cierpliwość się wyczerpie i napadnie na Camelot?

Gwen zadrżała. Artur pozostawił jej Camelot, wierząc, że będzie najlepszą opiekunką i obrończynią dla jego ludu. Królestwo było tym, co łączyło ją z Arturem, jedynym, co jej po nim pozostało, gdyż los nie dał jej dziecka. Jeśli zgubi królestwo, zawiedzie Artura.

- Nie będę go do tego namawiać – powiedziała Nina – Ale sam może to uznać za dobre rozwiązanie.

Gwen nic nie mówiła. Nie miała odpowiedzi dla dręczącej ją kobiety. Camelot był teraz najważniejszą rzeczą w jej życiu. Jedyne, co mogło zrobić to zaapelować do tego, co było najważniejsze dla Niny.

- Mówiłaś, że chcesz, żeby twój syn został królem Camelotu – powiedziała powoli – Ale jeśli Malagant się ze mną ożeni, możemy mieć dzieci i wtedy twoje dzieci stracą prawa do tronu.

- Myślisz, że będziesz miała dzieci? – Nina uniosła brew – Byłaś żoną Artura, ile... Trzy, cztery lata? Nie dałaś mu dziecka. Uważasz, że teraz będzie inaczej?

Gwen spuściła głowę. Dlaczego ta straszna kobieta musi mówić jej o rzeczach, które bolały ją najbardziej? Przez cały okres małżeństwa z Arturem rozpaczała, że nie może dać mu dziecka, choć mąż nie robił jej z tego powodu żadnych wymówek i zapewniał ją, że mają czas. Przez jakiś czas po jego śmierci łudziła się, że może jednak zaszła w ciążę, że zostanie jej jakaś pamiątka po Arturze, ale nadzieje okazały się złudne. Być może Nina miała rację. Może była bezpłodna. Była niepełną kobietą.

- Dowiedziałam się, że noszę dziecko Malaganta pół roku po pierwszej spędzonej z nim nocy – kontynuowała Nina – Więc sobie policz jak dużą mam nad tobą przewagę.

Gwen nadal nic nie mówiła.

- Kiedy umrzesz, przynajmniej nie zostawisz Camelotu bez opieki – powiedziała Nina – Mój Regis będzie dobrym królem. Poślę mu Reinę, żeby mu pomagała, jest najbystrzejsza z moich dzieci. Nie musisz się o to troszczyć. Może Malagant i ja cię porwaliśmy i torturujemy, ale dbamy o naszych ludzi – dodała i wyszła.




Koło południa Merlin i rycerze Camelotu dotarli pod mury zamku Malaganta. Czarodziej miał nadzieję, że wszystko pójdzie szybko i sprawnie. Byli w końcu najlepszą drużyną w pięciu królestwach, a Leon był znakomitym dowódcą. Uratują swoją królową i wrócą do Camelotu.

- Mamy szczęście, że zamek nie ma muru – powiedział Percival. Merlin skinął głową. Leon od początku planował natychmiastowy atak. Tylko, że...

Zamek nie miał murów. Widzialnych murów. Natomiast, gdy tylko rycerze ruszyli do walki, okazało się, że cały jest otoczony dziwną energią, która nie pozwala się do niego przedostać. Co więcej, jeśli ktoś za bardzo się zbliżał, czuł przed sobą mgłę, która nie pozwalała mu zobaczyć, co dzieje się wokół. Merlin po chwili nie był w stanie stwierdzić, gdzie jest i co robi. Nie mógł zauważyć uśmiechającej się triumfalnie z okna Niny. Usłyszał natomiast za sobą krzyki padających rycerzy. Najwidoczniej wojsko Malaganta strzelało do nich z wież. Nie można dostać się do zamku, ale można się z niego wydostać. ,,Byle nie Gaheris, jest taki młodziutki" pomyślał Merlin, i zaraz dodał ,,Byle nie Leon i Percival, byle nie oni". Skarcił się za tą myśl. Życie każdego człowieka było tak samo wartościowe, nie tylko jego bliscy się liczyli.

Merlin poczuł, że tylko on jest w stanie coś zrobić. Był czarodziejem, podobno największym jaki kiedykolwiek się urodził. Uniósł rękę i próbował zniszczyć mgłę. Nie udało mu się jednak. Czyżby Nina była tak wielką czarodziejką? A może zadziałała siła jej determinacji? Walczyła o wysoką stawkę, o tron dla swojego ukochanego i ich syna. Czyżby jej upór był mocniejszy niż moc Merlina? Tego młody czarodziej nie wiedział, wiedział natomiast, że jego umiejętności poszły na marne. Cieszył się, że chociaż udało mu się zmniejszyć mgłę i sprawić, że on i jego towarzysze widzieli cokolwiek.

- Ludzie! – usłyszał za sobą głos Leona – Odwrót! Odwrót!

Gdy cała gromada znalazła się poza zasięgiem magicznego pola, Merlin rozpłakał się.

- Nie płacz – powiedział Leon – Nikt nie zginął, są tylko ranni. Musisz się nimi zająć.

- Zawiedliśmy! – krzyknął Merlin.

- Musiałem zarządzić odwrót, żeby was uratować – zapewnił Leon.

- Nie o to chodzi! – zawołał Merlin przez łzy – Mieliśmy być silni, niezwyciężeni... A nie potrafimy uratować własnej królowej... Co by powiedział o nas Artur? Pozwolimy jego żonie być więzioną przez jakiegoś drania?

- Nie pozwolimy – obiecał Leon – Kiedy tylko opatrzysz rannych i ewentualnie pomożesz im magią, pojedziemy na zamek brata Malaganta i poprosimy go o wstawiennictwo.




- Twoi rycerze zawiedli - Gwen usłyszała nad sobą głos Niny – Poddali się mojej magii. Tak, twój Merlin też. Nie uratują cię.

- Uratują! – zawołała Gwen – Merlinowi się uda, na pewno... Potrzebuje tylko trochę czasu.

- Jeszcze więcej czasu na zabawę z tobą? – uśmiechnęła się złowieszczo Nina – Jak sobie chcesz – uniosła palec i znajdująca się w misce woda oplotła twarz Gwen i zaczęła ją dusić. Królowa rękami próbowała zrzucić wodnistą breję, ale nie na wiele się to zdało. Miała wrażenie, że zaraz się udusi i umrze. To może nie będzie takie złe? Po śmierci w końcu spotka się z Arturem. ,,Zabierz mnie stąd, kochany" prosiła. ,,Zabierz mnie do siebie". W tym momencie woda opadła z jej twarzy do miski.

- Czy to darmowe mycie twarzy przekonało cię do zaślubin z moim drogim panem? – Nina popatrzyła na Gwen z ironią.

- Wolę umrzeć – odpowiedziała Ginewra.

- Jak sobie chcesz – zachichotała Nina i wyszła. Gwen opadła na podłogę.

,,Zabierz mnie stąd, Arturze. Wolę umrzeć niż poślubić Malaganta... Leon i Merlin zajmą się królestwem. Zabierz mnie do siebie. Chcę tylko znowu zobaczyć twoją twarz i znaleźć się w twoich ramionach. Zabierz mnie z tego potwornego miejsca."




Lucjusz, brat Malaganta, z niechęcią przyjął rycerzy Camelotu. Wydawał się wręcz oburzony ich wizytą.

- Nie mam pojęcia, czego mogliby chcieć ode mnie ludzie z Camelotu – powiedział, taksując ich nieprzyjaznym wzrokiem.

- W zeszłym roku wspólnie odparliśmy najazd Sasów, nie pamiętasz, panie? – zapytał Leon. Opłacani przez Morganę Sasi nie odeszli wraz ze śmiercią czarownicy. Ciągle napadali na brytyjskie wioski i miasta, zostawiając ze sobą śmierć i zniszczenie. Nosili długie włosy, ubrania ze skóry zwierząt i nie mieli zwyczaju codziennego mycia.

- Wieczne utrapienie – westchnął Lucjusz – Książę Malagant próbował z nimi pertraktować, ale nic to nie dało. Łatwo wywiedli go w pole. Ja od początku wiedziałem, że nie ma co im ufać – powiedział z dumą, a w myślach dodał: ,,Widzisz, ojcze? Który z synów jest lepszy?".

- Właśnie o księciu Malagancie chcieliśmy z tobą mówić, panie – powiedział Leon.

- Ach, słyszałem, że Malagant chciał się żenić z waszą Ginewrą. Zaprosił mnie już nawet na wesele. Szczęścia życzę – powiedział z ironią Lucjusz.

- O to chodzi, panie – wtrącił się Merlin – Nasza królowa wszystko przemyślała i postanowiła zerwać zaręczyny – Lucjusz nie wydawał się być zakochany w bracie, więc nie powinien tego potraktować jako urazy – Twój brat rozgniewał się, porwał królową i więzi ją w swoim zamku.

- Próbowaliśmy ją odbić, ale zamek twego brata chroni magia – dokończył Percival.

- To pewnie ta wiedźma – skrzywił się Lucjusz – Mój brat znalazł kiedyś na polowaniu jakąś wygnaną wiedźmę i zabrał ją do swojego zamku. Od początku uważał, że to magia coś cudownego - ton głosu króla świadczył o tym, że on ma przeciwne zdanie – Wziął ją sobie do łóżka, co samo w sobie jest obrzydliwe, a na dodatek pozwolił jej się rozpanoszyć w swoim niby księstwie. Mają trójkę bękartów, które uparcie mówią do mnie ,,wujku", chociaż nie mam zamiaru się do nich przyznawać.

- Królowa Ginewra nie chciała poślubić księcia Malaganta właśnie z tego powodu – wyjaśnił Leon – Czy jest szansa, żebyś wpłynął na swojego brata, by uwolnił naszą królową? Nie jest mu do niczego potrzebna. Ma swoją... ukochaną.

- Jego ukochana nie ma tronu i korony – stwierdził Lucjusz – Nie wtrącam się w sprawy Malaganta...

- Camelot byłby ci wdzięczny, panie – Leon popatrzył na Lucjusza znacząco.

- Dobrze – westchnął Lucjusz – Spróbuję z nim porozmawiać. Jak tylko znajdę czas, wybiorę się do zamku Malaganta.

- Potrzebujemy tego jak najszybciej, panie – powiedział Merlin.

- Wracajcie do Camelotu – rozkazał Lucjusz – Porozmawiam z Malagantem i was poinformuję. Jeśli trzeba będzie, sam przywiozę wam waszą królową. Zadowoleni?

Merlin, Leon i Percival zrozumieli, że to jedyne na co mogą liczyć ze strony króla.




- Witaj, braciszku – Malagant powitał Lucjusza – Co cię do mnie sprowadza?

- Doszły mnie słuchy, że Ginewra jednak nie chce cię poślubić – odpowiedział Malagant – I że postanowiłeś ją porwać i zmusić do ślubu. Twoja kobieta o tym wie?

- Nina zawsze mnie wspiera – odpowiedział Malagant – Powinieneś o tym dobrze wiedzieć. To jedyna osoba, która zawsze stała po mojej stronie.

- Nie mam czasu na sentymenty – powiedział Lucjusz – Mam nadzieję, że nie pomagają ci Sasi.

- Nie chcę już mieć do czynienia z tymi brudasami! – krzyknął Malagant.

- I dobrze – westchnął Lucjusz – Nie obchodzi mnie twoje życie. Rób sobie co chcesz. Bylebyś tylko nie knuł przeciwko mnie i nie zadawał się z Sasami. A może dla mnie byłoby nawet wygodniej, gdybyś dostał Camelot?

- Czyli nie muszę uwalniać Ginewry? – Malagant przyjrzał się podejrzliwie bratu.

- Jak tam sobie chcesz – odpowiedział Lucjusz – Nie mam czasu na kłótnie z tobą. Każ naszykować mi kąpiel i nalać wina. I może mógłbym rozejrzeć się za jaką panienką...

- Chcesz napastować moje służące? – zapytał Malagant.

- Ty przywiozłeś sobie wiedźmę z lasu? To było dobrze? – zapytał Lucjusz – Siedź cicho, jeśli chcesz, żebym napisał sir Leonowi, że niestety mój brat nie zgadza się wydać królowej, a mam na niego zbyt mały wpływ, by cokolwiek zdziałać. I nie, nie przyjdę na wasz ślub.




- Nie! – opanowany zazwyczaj Leon cisnął listem na podłogę.

- Co się stało? – zapytał Merlin, wchodząc do komnaty przyjaciela.

- Dostałem list od Lucjusza – oznajmił Leon – Czytaj – powiedział i wręczył Merlinowi pismo. Czarodziej natychmiast zabrał się do czytania.

- Jak... jak to nie wypuści Gwen? – wydusił Merlin – Przecież Lucjusz obiecał pomoc... Mieliśmy mu to wynagrodzić...

- Najwyraźniej nie jest wartościowym sojusznikiem – stwierdził Leon – Biedna, biedna Gwen...

- Czy nie ma już nadziei? – zapytał Merlin z rozpaczą.

- Jutro znowu wyruszymy – postanowił Leon – Będziemy próbować...

- Malagant ma Ninę! – krzyknął Merlin – A ja najwidoczniej jestem za słaby, żeby się z nią zmierzyć!

- To nieprawda – zapewnił Leon – Jeśli się postaramy...

- Bez Artura jesteśmy nikim! – zawołał z rozpaczą Merlin i wybiegł z komnaty Leona.

- To ja jestem za słaby – powiedział ze smutkiem Leon, patrząc za odchodzącym przyjacielem. Usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach. Kilka lat temu, to on pierwszy stanął po stronie Artura, kiedy wyruszył do walki ze smokiem. Teraz go zawiódł. Dowodził armią, ale nie potrafił uratować królowej, która była ostatnią nadzieją dla Camelotu po śmierci Artura. Jeśli królestwo upadnie, to będzie jego wina.

- Dlaczego tak siedzisz? – jego żona prawie bezszelestnie weszła do środka. Leon podniósł na nią oczy.

- Nie mogę uratować Ginewry – odpowiedział – Zawiodłem. Jeśli ona umrze albo zostanie żoną Malaganta, to będzie moja wina.

- To nieprawda – zaprzeczyła Bonnie – Starałaś się jak mogłeś, żeby ją uratować. Poza tym, Lucjusz...

- Lucjusz nas oszukał – powiedział Leon – Nigdy nie chciał nam pomóc.

- Drań – westchnęła Bonnie, usiadła obok swojego męża i dotknęła jego ręki – Ale nie możesz się obwiniać. To, co się teraz dzieje, jest winą Malaganta, jego czarownicy i Lucjusza. Nie twoją. Wszystko, co ty zrobiłeś, było dobre.




Merlin stał w sali tronowej Camelotu. Przypominał sobie te wszystkie wydarzenia, które się tu odbyły. Podstępna koronacja Morgany, pogrzeb Uthera, koronacja Artura, koronacja Gwen. A w tym wszystkim on, ten, który od początku starał się ratować to królestwo, zapewnić mu pokój i stabilność. Wyglądało na to, że jego starania poszły na marne. Nie udało mu się ocalić Artura. Miał nadzieję, że odpokutuje za swoje pomyłki, pomagając królowej Ginewrze. Ale teraz Gwen została porwana i Merlin był przekonany, że prędzej umrze niż poślubi Malaganta. A wtedy królestwo Camelotu zostanie bez następcy tronu i upadnie. Ratował je od lat, ale nie miało to żadnego znaczenia. Może powinien już wcześniej się wycofać i wrócić do Eldoru. Może wtedy wszystko skończyłoby się inaczej...

- Arturze, potrzebujemy cię bardziej niż myślisz – westchnął, patrząc w podłogę. Łzy napłynęły mu do oczu. Otarł je szybko, gdy usłyszał kroki. Czyżby Leon przyszedł go przekonywać, że to jednak nie on jest przyczyną porażki w ratowaniu Gwen? A może to Percival? Merlin podniósł oczy i w tym momencie nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Czarodziej zachwiał się i musiał przytrzymać się oparcia tronu, żeby nie upaść.

- Witaj, Merlinie – naprzeciw czarodzieja stał Artur – Możesz mi powiedzieć od jak dawna się nie widzieliśmy?

Merlin nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zaczął płakać, tym razem naprawdę, nie powstrzymywał żadnej łzy i pozwalał sobie na słabość. Po chwili podbiegł do Artura i uściskał go mocno.

- To ty naprawdę ty? – zapytał z niedowierzeniem.

- Tak, to ja – odpowiedział Artur – Też cieszę się, że cię widzę, ale czy mógłbyś mi wyjaśnić, co tu się właściwie dzieje? Wiesz, nie codziennie człowiek budzi się na środku polany przez jeziorem i ma wrażenie, że ktoś grzmotnął go pałką w łeb.

- Teraz wierzę, że to naprawdę ty – uśmiechnął się Merlin, ale zaraz posmutniał – Wierzyłem, że wrócisz, Arturze. Wierzyłem w to cały czas, ale...

- Ale ,,co"? Gdzie jest Gwen? – zapytał Artur.

- Zawiodłem cię, Arturze – powiedział Merlin – Gwen została porwana... Została porwana przez złego człowieka, który chce ją zmusić do małżeństwa. Próbowaliśmy ją ratować, ale zawiedliśmy... Ten człowiek ma na usługach wiedźmę i nawet ja nie potrafiłem jej pokonać... Tak strasznie, strasznie mi przykro...

- Przestań się mazgaić – upomniał go Artur – Jesteś najodważniejszym człowiekiem jakiego znam. Nie wypada ci tak płakać.

- Jak mogę nie płakać, kiedy pozwoliłem, by twoja żona znalazła się na łasce jakiegoś drania? – spytał Merlin – Co ja mam teraz robić?

- Może spróbować jeszcze raz? – Artur popatrzył na niego poważnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro