Rozdział dziesiąty. Widma przeszłości.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng





- Co robicie? – zapytał Artur, wchodząc do pracowni Gajusza, gdzie znajdowało się grono złożone z czwórki czarodziejów.

- Pijemy wywar z miodem i rozmawiamy o magii – odpowiedział Merlin – Możemy jechać jutro z Freyą do obozu druidów?

- Możecie – skinął głową Artur – Potrzebowaliście kilku tygodni, żeby na to wpaść? Czyj to był pomysł?

- Freyi.

- Dlaczego ona myśli szybciej niż ty? – Artur popatrzył na Freyę z sympatią – Mam nadzieję, że masz zamiar zostać w Camelocie jak najdłużej. Czuj się moim gościem i oczywiście musisz gdzieś mieszkać...

- Mi niewiele potrzeba – zapewniła Freya, ale Artur nie dał jej dokończyć.

- Przygotujemy dla ciebie komnatę po Lancelocie. Zawołajcie kogoś, żeby się tym zajął.

- Czy to rozstawianie wszystkich po kątach to próba odreagowania po kłótni z Gwen? – zwrócił się do Artura stoickim tonem Gajusz.

- Oczywiście, że nie! – zaprzeczył król. Gajusz nie wyglądał na przekonanego – Dobra, jak tam sobie chcecie. Gwen nadal nie chce ze mną rozmawiać, powiedziała mi, że straciła do mnie zaufanie, że potraktowałem ją niesprawiedliwie i bezdusznie, zapominając o tym jak to świetnie radziła sobie beze mnie. Dobrze, że jeszcze nie dodała ,,Szkoda, że w ogóle wróciłeś".

- Oj, biedaku – westchnęła Alicja.

- Mówiłem, że tak będzie – stwierdził Merlin – Ale czy ktoś mnie w ogóle słucha?

- Nikt cię nie słucha, bo nie masz nic mądrego do powiedzenia – odparował Artur – Mądrzysz się bez powodu, a tymczasem moja żona nie chce mnie widzieć.

- Dobrze, pójdę do niej i spróbuję ją przekonać, żeby ci wybaczyła – powiedział Merlin.

- O nie! – zawołał Artur - Tylko pogorszysz sytuację. Niech Alicja się tym zajmie.

- Postaram się ją przebłagać – Alicja wstała od stołu – Nie róbcie żadnych głupstw, kochane dzieci, kiedy mnie nie będzie.

- I przestańcie się kłócić bez powodu, bo bardzo niemiło się tego słucha – dopowiedział Gajusz.





Po pół godzinie Alicja weszła do pracowni z Ginewrą u boku.

- Wiedziałam, że będziecie tu siedzieć i czekać choćby do jutra – skomentowała Alicja, widząc, że Gajusz, Merlin, Freya i Artur nie opuścili swoich miejsc.

- Alicja mnie przekonała, że nie miałeś aż tak złych intencji – powiedziała Gwen do Artura – Ale nadal uważam, że zachowałeś się okropnie.

- Chciałem cię tylko chronić – odpowiedział przepraszająco Artur – Planowałem ci powiedzieć w stosownym czasie.

- Stosowny czas był już dawno – westchnęła Gwen – A ty go przegapiłeś, nie doceniając mnie.

- To nie tak... - zaczął Artur, ale Gwen kontynuowała nie zważając na niego.

- Mimo to postanowiłam ci wybaczyć pod warunkiem, że już nigdy nie będziesz przede mną nic ukrywał – oznajmiła Gwen.

- Już nigdy – obiecał Artur, zastanawiając się, czy pocałować żonę na oczach wszystkich obecnych.

- A teraz – Gwen zrobiła kilka kroków i znalazła się na środku pomieszczenia – Opowiedzcie mi, co tam planujecie.





W tym samym czasie Nina i Bartog planowali coś zgoła innego. Reina została odprawiona z komnaty, właściwie ku swojej radości, ponieważ trochę bała się nieznajomego i nie czuła się pewnie w jego towarzystwie. Chciałaby móc powiedzieć matce, że mu nie ufa i że chyba nie powinny z nim współpracować, ale na pewno nie zrobi tego, póki Bartog tu jest, zwłaszcza, że mamę i tak zapewne trudno będzie przekonać. Jak zwykle wyjdzie z założenia, że Reina jest jeszcze dzieckiem i nie powinna mieszać się do nie swoich spraw.

Tylko, że gdyby nie mieszała się do cudzych spraw, to jej mała siostra lub brat, by umarło. Ale ona wzięła sprawy w swoje ręce i ocaliła je. Może jeśli teraz też wykaże się inicjatywą, to ocali mamę.

- Dlaczego mała czarownica nie może uczestniczyć w moim pokazie? – zapytał Bartog Ninę, gdy za Reiną zamknęły się drzwi.

- Bo jest dzieckiem. Niech sobie zostanie niewinna i niemyśląca o jutrze – odpowiedziała Nina.

- Wydaje mi się, że już dawno taka nie jest – stwierdził przybysz, a widząc zgorszoną minę Niny, dodał – Oczywiście, chodzi mi o to, że już od dawna nie jest dzieckiem, które żyje chwilą.

- Chyba lepiej znam własną córkę – odparła Nina – Ale nie mówmy o Reinie. Co umiesz?

- Zaraz ci pokażę, moja pani – uśmiechnął się tajemniczo czarownik.

I pokazał jej sztuki i zaklęcia, których wcześniej nie znała, bo cała jej wiedza o magii, wiedza, którą zdobyła sama, opierała się na magii druidów. Bartog natomiast znał magię kapłanów Egiptu, żerców ze wschodu, wieszczek z południa i tajemniczych ludów z dalekiego zachodu, których magów nazywał szamanami. Potrafił wyczarować iluzję w powietrzu, zalać zamkniętą komnatę wodą i powiedzieć, co się w tym momencie dzieje w każdym miejscu na świecie.

- To jest niemożliwe – wykrztusiła po dłuższym czasie Nina – Jeden człowiek nie może posiąść wszystkich umiejętności magicznych. Każdy rodzi się z predyspozycjami do jakiegoś rodzaju magii, każda moc jest inna... Nie można mieć wszystkich mocy świata, to niewykonalne!

- Dla chcącego nic trudnego – odpowiedział Bartog – Czy jestem godnym sojusznikiem?

- W pewnym sensie, ale nie do końca ci ufam – powiedziała ostrym tonem Nina.

- Co mam uczynić, by to się zmieniło?

- Nic. Zaufanie przychodzi z czasem albo nie jest nic warte.





- Mam złe wspomnienia z obozami druidów – powiedziała Freya do Merlina.

- Przykro mi, ale przecież wychowałaś się wśród druidów – przypomniał czarodziej – Potraktuj to jako powrót do dzieciństwa.

- Szkoda, że nasza wizyta tutaj nie ma nic wspólnego z dziecinną zabawą – westchnęła Freya. Oboje byli bardzo przejęci całą sprawą. W dodatku Merlin tak naprawdę nie do końca wiedział, co przeczuwa Freya i ile jest w stanie przepowiedzieć. Raczej nie wypadało się pytać: ,,Czy jesteś teraz boginią, która wszystko widzi, wszystko słyszy i wszystko wie?".

- Emrys i Pani Jeziora – powitał ich wysoki druid z ogoloną głową – Witajcie. Zastanawialiśmy się, kiedy nas odwiedzicie.

- Wiedzieliście, że zamierzamy przyjść? – zapytał Merlin.

- Wiemy wiele rzeczy – odpowiedział druid – Oby nasza wiedza wystarczyła do wypełnienia waszego zadania. Chodźcie do namiotu.

Mężczyzna zaprowadził ich do swojego namiotu w którym pachniało przeróżnymi, mieszającymi się ze sobą ziołami. Merlin liczył, że te zioła mają właściwości profetyczne.

- Zatem czego ode mnie chcecie? – zaczął spokojnie druid.

- Może najpierw ty nam powiedz, co już wiesz... panie – powiedział nieśmiało Merlin – Podejrzewam, że będzie szybciej.

Freya pokiwała głową na znak poparcia.

- Jak uważacie – wzruszył ramionami druid – Wiem, że obawiacie się, że powrót Artura Pendragona jest związany z ogromnym niebezpieczeństwem zagrażającym Camelotowi.

- Nie obawiamy się tego, my to wiemy – powiedziała Freya.

- Mądra myśl – skomentował druid – I wiem też, że przyszliście szukać u mnie pomocy.

- A może coś o naszej misji? – zasugerował Merlin. Druid uśmiechnął się kpiąco.

- Nie jestem wszechwiedzący, chociaż może ci się tak wydawać. Wiem jednak, że za naszym zagrożeniem kryje się... magia – szepnął.

- Wielka mi niespodzianka – mruknął Merlin. Freya szturchnęła go lekko.

- On chce nam pomóc!

- Chcę czy nie chcę, ale muszę – stwierdził druid – Wiem też, że w obliczu tego zagrożenia moja moc jest zagrożona.

- Och! – zawołała Freya.

- I wasza też – dodał druid.

Merlin poczuł jak przechodzą go ciarki. Druid tymczasem zwrócił się do Freyi:

- A ty co wiesz, Pani Jeziora?

- Wiem, że to, co nam zagraża, jest wbrew naturze – odpowiedziała Freya – Jest sztucznie stworzone i dlatego tak trudno będzie je pokonać. Nasza moc pochodząca z urodzenia... Może okazać się za słaba.

- Ale tylko to, co pochodzi z twojego wnętrza, czyni cię silnym – stwierdził druid – A kto działa przeciw Matce Naturze, sprowadza na siebie wielkie nieszczęście.

- To wyraz niedowierzania czy próba pocieszenia nas? – zapytał Merlin, który nagle poczuł się kompletnym ignorantem. Chociaż teoretycznie to on powinien być przywódcą całego przedsięwzięcia, zarówno Freya, jak i przywódca druidów byli mądrzejsi od niego.

- To drugie – uśmiechnął się druid – Nie możecie stosować się do żadnych zaklęć łamiących porządek wszechświata.

- A czy powrót zza grobu nie łamie porządku wszechświata? – wyraził wątpliwość Merlin. Jeśli tak, cała sytuacja nabrałaby sensu. Oko za oko.

- Myślę, że Ci na górze znają się na tym lepiej niż my – odpowiedział druid – Co jeszcze macie mi do powiedzenia?

- Zastanawialiśmy się, czy zapisaliście coś na podobne przypadki – powiedział Merlin – Ale nie, prawda? To zbyt złe, tak?

- Jednak jesteś bystry, Emrysie – skinął głową druid. Merlin puścił uszczypliwość pomimo uszu – Żaden odpowiedzialny druid nie podjąłby się spisania nauki, która uczy czegoś wbrew porządkowi świata i wbrew naturze. Jednak nasz przeciwnik musiał jakoś zdobyć tę wiedzę. Pytanie brzmi: jak?

- Tego nie wiemy – odparła Freya – Ale widziałam, że ktokolwiek to jest, od lat przyswaja umiejętności, które nam zagrażają. Nie wiemy więc, czy pamięć o początkach jego... działalności... dawno nie przepadła.

- Cenna uwaga – przytaknął druid – Na szczęście, mamy swoje sposoby, by chronić pamięć o tym, co istotne.

- Czyli? – dociekał Merlin.

- Chodźcie, to wam pokażę – uśmiechnął się druid.





Druid zaprowadził ich na małą polankę, oddaloną nieco od centrum obozu. Miejsce wyglądało niewinnie i zwyczajnie, a wyróżniały je jedynie trzy kamienie tworzące koło.

- To miejsce uświęcone przez przodków – poinformował Merlina i Freyę druid – Tutaj możemy zajrzeć w przeszłość, aby nic nie zostało zapomniane. Wejdź, Pani Jeziora.

- Może jednak ja? – zaoferował się Merlin.

- Kobiety zazwyczaj są w tym lepsze – odparł druid – Śmiało, Pani Jeziora.

Freya powoli weszła do środka kręgu. Była zdecydowana, ale zarazem zaniepokojona.

- Zamknij oczy i powtarzaj za mną – nakazał druid i zaczął recytować zaklęcie, które czarodziejka dokładnie powtarzała. Merlin przyglądał się całej sytuacji z ciekawością. Magia wciąż miała przed nim swoje tajemnice, co było inspirujące, ale jednocześnie chyba źle o nim świadczyło, zwłaszcza, że miał walczyć z innym czarodziejem. Lub czarodziejką.

Freya popadła w jakiś trans. Stała spokojnie, ale wyraz wskazywał, że jest daleko, daleko stąd. Po chwili na jej twarzy zaczęły pojawiać się pojedyncze grymasy, a ręce dziewczyny zadrżały.

- Może trzeba to przerwać? – zasugerował Merlin druidowi.

- Jeśli spróbujesz ją teraz obudzić, postrada rozum – zagroził druid. Merlin delikatnie się odsunął.

Po kilkunastu minutach Freya otworzyła oczy i rozejrzała się ze strachem.

- Gdzie jestem? – zapytała cicho, wychodząc z kręgu. Merlin stracił wówczas panowanie nad sobą i mocno ją przytulił.

- Jesteś w obozie druidów – powiedział, głaszcząc ją po włosach – Wszystko jest dobrze.

- Nie musisz tak się nad nią trząść, to normalne, że w pierwszej chwili po powrocie z przeszłości nie wie się, gdzie się jest – odparł druid – Widziałaś coś, Pani Jeziora?

- Ale nic z tego nie wynika – szepnęła Freya.

- Myślę, że raz czy dwa w tygodniu możesz to przychodzić i poznawać kolejne elementy układanki – stwierdził druid – Nie radzę częściej, bo naprawdę można zwariować albo się wykończyć fizycznie.

- Ale przecież Freya jest... - zaczął Merlin, ale natychmiast urwał. Pytanie ,,Czy jesteś prawdziwym człowiekiem?" też raczej nie jest dobrym sposobem na zdobycie sympatii dziewczyny.

- Odczuwam zmęczenie jak inni ludzie – odpowiedziała spokojnie Freya, najwyraźniej domyślając się wątpliwości Merlina – To rzeczywiście dziwne doświadczenie, ale już dobrze się czuję. Opowiem ci co widziałam, gdy wrócimy do Camelotu.





Wizyta Gwaine'a i Percivala na dworze króla Godwyna przebiegła bez problemów. Zaczęły się one natomiast podczas powrotu, gdy oto koniowi Percivala spadły podkowy i trzeba było przez dwie godziny szukać kowala, który na dodatek oznajmił na wstępie, że ma za dużo pracy i w tej chwili na pewno się tym nie zajmie.

- Ale my dopłacimy – zaproponował Percival.

- Każdy tak mówi – stwierdził kowal.

- Na tej drodze jest pełno kamieni! – zawołał Gwaine – Ulituj się, człowieku, nad biednym zwierzęciem!

- Za kogo się uważacie, że tak do mnie mówicie? – burknął kowal.

- Za rycerzy Camelotu – odpowiedział Gwaine. Kowal obrzucił go szybkim spojrzeniem, zastanowił się nad czymś, po czym powiedział:

- Dajcie mi godzinę.

- Ale my musimy jechać do Camelotu! – krzyknął Percival – Robi się późno.

- Dajmy temu spokój – westchnął Gwaine – Ty tu zostań, a ja pójdę się rozejrzeć za jakimś noclegiem.

- Biednieję z każdą chwilą – odparł ponuro Percival.

- Nie przesadzaj.

- Założyłem się z Leonem, że w ciągu miesiąca Merlin będzie miał ochotę odesłać Artura z powrotem w zaświaty, a miesiąc już się kończy. Jeśli podczas naszej nieobecności nie pokłócili się okropnie, to czas mi będzie zacząć żebrać.

- Sprowokujemy ich do tego – obiecał Gwaine – Zostań tutaj, a ja poszukam jakiejś porządnej gospody.





Gwaine wszedł do najbliższej gospody, która co prawda była dość mała, ale czysta i nie sprawiała wrażenia miejsca, gdzie w środku nocy zaczynają mordować i rabować. Śmiałym krokiem podszedł do lady, gdzie stała sama jasnowłosa kobieta ze spuszczoną głową i liczyła coś pod nosem.

- Czy macie wolne dwie izby? – zapytał, wyrywając kobietę z zamyślenia. Podniosła na niego oczy, a Gwaine w jednej chwili poczuł, że staje mu serce.

Gdyby pierwszy się odezwał, być może historia potoczyłaby się inaczej. Pewnie zachowałby instynkt samozachowawczy i rzekł coś w rodzaju: ,,Kogoś mi przypominasz", a sprawa byłaby zamknięta na zawsze. Ale Gwainowi, co rzadko się zdarzało, zabrakło słów, a jasnowłosa dziewczyna prawie w jednej chwili zawołała do niego:

- Gwaine!

- O. Mój. Boże – wydusił Gwaine, gdy w końcu odzyskał mowę.

Dziewczyna cofnęła się lekko do tyłu i spojrzała na niego tak jakby nie była pewna, czy ma być zła czy raczej po prostu smutna.

- Eira – Gwaine wymówił jej imię, jakby sprawiało mu to niebywały trud – Co ty tu, do wszystkich diabłów, robisz?

- Pracuję – wzruszyła ramionami dziewczyna – Możesz się nie wydzierać, bo odstraszasz wszystkich klientów?

- Nie chodzi mi o tą gospodę, tylko o ten świat – podkreślił ze złością Gwaine.

Eira spuściła głowę i zaczęła nerwowo bawić się rękawem od sukienki. Tymczasem Gwaine po chwili namysłu, zaczął prosić w duchu, żeby nagle nie nastąpił wielki powrót Morgany albo Mordreda. Albo Uthera.

- Nie wiem – przerwała jego rozmyślania Eira – Nie wiem, co się ze mną stało, ale wiem, że i tak nie mogę sobie znaleźć miejsca i mam wrażenie, że sama sobie przeszkadzam.

- Odezwały się wyrzuty sumienia? – zadrwił Gwaine, mając wrażenie, że rani siebie tak samo jak ją.

- Nie tak głośno, chcesz, żeby nas spalili na stosie? – upomniała go Eira – Chodź. Porozmawiamy.

- Nie bardzo mamy o czym.

- A ja sądzę, że jest wręcz przeciwnie – westchnęła Eira, po czym zawołała na rudowłosą dziewczynę, popijającą sobie spokojnie piwo przy stoliku – Zastąp mnie!

- Możesz sobie pomarzyć, panienko – odparła ruda. Gwaine w myślach jej podziękował.

- Zastąp mnie, bo zawołam właściciela i pokażę mu jak bardzo jesteś pracowita! – zagroziła Eira.

- Jak tam chcesz – westchnęła z niechęcią rudowłosa.

- Muszę ci coś opowiedzieć – Eira złapała Gwaine'a za rękaw – Chodźmy.

Rudowłosa dziewczyna zachichotała, po czym spojrzała na Gwaine'a wymownie.

- Jeśli nie uda ci się z tą damą, to możesz odezwać się do mnie.

- Podziękuję wam obu – stwierdził Gwaine i skierował się do wyjścia.

- Proszę cię! – zawołała za nim Eira – Wszystko ci wyjaśnię.

- Nie ma czego wyjaśniać – odpowiedział Gwaine.

- Jest, i to dużo. Proszę cię, pozwól mi tylko coś opowiedzieć. Chyba piętnaście minut nie zabierze ci zbyt wiele? – Eira spojrzała na niego błagalnie.

- Lepiej niż u wędrownych aktorów – skomentowała jej nielubiana koleżanka.

- Dobrze, porozmawiam z tobą – zgodził się Gwaine – Ale tylko przez chwilę.

,,W końcu co mi szkodzi wykrzyczeć jej, co o niej myślę?" pomyślał. ,,Zasłużyła sobie. Może to mnie uleczy".





- Tu śpię – powiedziała Eira, zamykając drzwi – Nie jest to dom marzeń, praca też nie, ale właściciela prawie nigdy nie ma, więc robimy, co nam się podoba, możemy do woli jeść albo pić, co chyba zauważyłeś, jeśli trafi się jakiś natręt, to mamy pod dostatkiem ,,środków odstraszających"... I docierają tu wszystkie plotki – dodała cicho i usiadła na łóżku, które było jedynym meblem w całym pomieszczeniu – Usiądź sobie.

- Nie będę siedział obok ciebie, postoję – odparł Gwaine – Czyli dotarła tu też plotka o cudownym powrocie króla Artura i jego rycerzy?

- Tak, ale na początku ja i Bridget... to jest ta dziewczyna, którą poznałeś na dole... uważałyśmy, że ktoś po prostu robi sobie żarty i chce zarobić na naiwności ludzi. To znaczy, najpierw uważała tak Bridget, a potem ja, bo pracuję tu od tygodnia, a wcześniej mieszkałam w takiej dziurze, gdzie przez cały dzień musiałam pracować w polu, przerzucać gnój, wyrywać chwasty i doić krowy...

- I jak na prawdziwą damę przystało, opuściłaś to straszne miejsce – zadrwił Gwaine.

- Nieprawda! – krzyknęła Eira – Nie skarżyłam się przed gospodynią, bo była dla mnie bardzo miła. Zabrała mnie z lasu, obcą osobę, bo stwierdziła, że nie pozwoli mi umrzeć. Chciałam się jej odwdzięczyć i robiłam te wszystkie okropne rzeczy. Po prostu mam większe potrzeby niż ona. Musiałam spać na podłodze, więc wzięłam sobie jakiś koc, który i tak leżał nieużywany i nawet go prałam. Codziennie chodziłam po wodę i podgrzewałam ją, żeby się wykąpać. Czasem było ciężko, a przecież nie chodziło mi o połamanie sobie kości, więc kilka razy prosiłam męża gospodyni, żeby mi pomógł. To przecież nic wielkiego, prawda? I raz, jedyny raz, kiedy posłali mnie na zakupy, kupiłam mięso, którego zazwyczaj nie jadaliśmy, ale kupiłam je przecież też dla nich więc nie mieli prawa się złościć!

- Ale się zezłościli i cię wyrzucili? – zapytał Gwaine – Ty chyba nie masz pojęcia, co to znaczy bieda.

- Mój ojciec był najbogatszy we wsi, miał mnie gonić do pracy w polu, żeby przygotować mnie na zawirowania życiowe? – odparła Eira – Poza tym, kobieta, która mnie przygarnęła, nie była zła. I nie wyrzucili mnie. Sama odeszłam. Jej mąż zrobił mi kilka razy awanturę o to, że zachowuję się jak jakaś wielka pani i że jeśli chcę z nimi mieszkać, to powinnam żyć na ich warunkach. Myślałam, że po prostu starszy człowiek lubi sobie ponarzekać i ignorowałam to. Ale pewnego razu zaczepił mnie przy pracy, nawrzeszczał na mnie, powiedział, że jestem darmozjadem, który nic nie robi i żeruje na ich dobrej woli. Powiedziałam, że przecież pracuję i pomagam im cały dzień. On na to, że i tak wszystko robię źle, więc to się nie liczy. Powiedział, że jest tylko jeden sposób w jaki takie jak ja mogą płacić za swój byt... - zadrżała nerwowo, ale wzięła głęboki oddech i kontynuowała – Próbował wziąć mnie siłą, ale na szczęście był wystarczająco stary i zgrzybiały, że szybko go uderzyłam i się wyrwałam. I uciekłam... Pewnie był zadowolony, że stracił jedną osobę do wyżywienia. Pochodziłam sobie trochę po okolicznych miastach i wsiach aż dotarłam tutaj. Właściciel od razu mnie przyjął, bo stwierdził, że sama Bridget nie za wiele tu zrobi i ta gospoda ma nienajlepszą opinię.

- I pomyśleć, że chcieliśmy tu zostać na noc – westchnął Gwaine.

- ,,My" to znaczy...? – zapytała Eira.

- Ja i Percival. Wracamy właśnie z królestwa... Zresztą, dlaczego ja mam ci się tłumaczyć? – zawołał nagle rycerz – To ty powinnaś tłumaczyć się przede mną, ale że nie interesują mnie twoje wymówki...

- Wytłumaczę się – przerwała mu dziewczyna – Nie dokończyłam mojej wcześniejszej opowieści. A więc nie chciałam wierzyć w tę historię o Arturze i byłam przekonana, że umarłeś, tak strasznie cierpiałam, że przez chwilę zastanawiałam się, czy po prostu się nie zabić... Pomyślałam sobie, że pewnie umarłeś przeze mnie.

- I dobrze sobie pomyślałaś – powiedział z goryczą Gwaine – Morgana torturami doprowadziła mnie do śmierci.

Eira złapała się za szyję, jakby traciła oddech. Mimo pogardy do niej, Gwaine spojrzał na kobietę ze współczuciem. Wydawała się autentycznie cierpieć, jednak już po chwili przywołała swoje wcześniejsze opanowanie.

- Ale Bridget nie należy do osób, które wierzą w bajki, więc kiedy powtórzyła mi tą historię kilka razy, uwierzyłam jej, zwłaszcza, że mnie też chyba przydarzyło się to samo... Do tej pory właściwie nie rozumiem, dlaczego w jednej chwili zakładano mi pętlę na szyję, a w drugiej budzę się w okolicach wioski w której mieszkałam... Byłam przeszczęśliwa, kiedy dowiedziałam się, że żyjesz i masz się dobrze, ale potem uświadomiłam sobie, że masz mnie za zdrajczynię i pewnie gdybyśmy się znowu spotkali, nie chciałbyś mnie widzieć.

- I masz rację – powiedział Gwaine ostro – Nie chcę cię widzieć, więc już sobie pójdę, ale wcześniej powiem ci, że to, co zrobiłaś było niewybaczalne. Zdradziłaś Camelot, zdradziłaś swojego króla i królową, a na dodatek zdradziłaś mnie, chociaż chciałem zrobić dla ciebie wszystko! – przyznanie się do słabości nie należało do przyjemnych, ale może w ten sposób obudzi w tej kobiecie wyrzuty sumienia, których z pewnością nie miała, skoro rozpaczała nad myślą, że Gwaine nie chce jej widzieć.

- Nie miałam wyboru! – krzyknęła Eira – Sasi zabili mi całą rodzinę, byłam sama i przerażona, a potem pojawiła się przede mną ta wstrętna wiedźma i powiedziała mi, że mam cię uwieść i zostać jej szpiegiem! Ona i ten jej pomocnik, jak mu tam było na imię...

- Mordred – dokończył Gwaine, chociaż naprawdę miał ochotę już stąd wyjść. Bał się, że jeśli nadal będzie tu tkwił i wysłuchiwał chaotycznych tłumaczeń Eiry, w końcu straci panowanie nad sobą i ją zamorduje. Albo co gorsza, padnie na kolana i zacznie błagać, by raczyła go pokochać.

- Ona i ten okropny Mordred grozili mi mieczem, więc i tak nie miałam wyboru, ale ta wiedźma postanowiła mi jeszcze dawać pieniądze, żeby mnie jeszcze bardziej upokorzyć i zrobić ze mnie ladacznicę. A zawsze byłam uczciwą, porządną dziewczyną...

- Ale już nią nie jesteś – odparł ze złością Gwaine – Morgana chciała zrobić z ciebie ladacznicę i jej się udało. Naprawdę się dziwię, że okazałaś się tak wybredna, żeby odmówić jakiemuś staremu wieśniakowi...

- Jak możesz tak mówić? – krzyknęła z rozpaczą Eira i podeszła do niego. Resztki jej spokoju ulotniły się i wyglądała teraz na bardziej przerażoną i nieszczęśliwą niż wtedy, gdy została skazana na śmierć – Kocham cię, nie widzisz tego?! Ta wiedźma, której nienawidzę, więc nie będę wypowiadała jej imienia, zmusiła mnie, żebym cię uwiodła i wykorzystała, a ja po śmierci rodziców i tej masakrze, tak bardzo się bałam i cierpiałam, że się zgodziłam i pomyślałam, że to mała cena za życie. Wiem, że to było okropne, przyznaję się do tego! Ale pokochałam cię. Oddałam ci się z miłości.

- Bo uwierzę – odparł zgryźliwie Gwaine, mając nadzieję, że naprawdę w to nie uwierzy.

- Byłam bardzo nieszczęśliwa, wiedząc, że działając na szkodę Camelotu, szkodzę i tobie. Właściwie to nawet nie obchodził mnie Camelot, obchodziłeś mnie ty i to, że z mojego powodu mogło stać ci się coś złego albo że mogłeś odkryć prawdę i mnie odtrącić. Myślałam, czy wszystkiego ci nie wyznać i mieć nadzieję, że zrozumiesz i mi wybaczysz, ale za każdym razem wygrywał strach przed tą wiedźmą... Ona była przerażająca! Mam nadzieję, że umarła w męczarniach i smaży się w piekle.

- Rzeczywiście, wielka miłość przegrała ze strachem przed Morganą – zadrwił Gwaine i skierował się do wyjścia, ale Eira złapała go za ramię.

- W końcu bym ci powiedziała, bo naprawdę się o ciebie martwiłam... Nie wyobrażasz sobie ile razy, kiedy byliśmy razem, powstrzymywałam płacz, bo tak bardzo cierpiałam, ale nie chciałam, żebyś zaczął się czegoś domyślać... Ale myślę, że wygrałaby troska o ciebie i powiedziałabym ci prawdę o tym, co zrobiła mi ta wiedźma. Ale zanim zdążyłam się przełamać, wszystko się wydało i zostałam skazana na śmierć, a ty mnie nie obroniłeś, pozwoliłeś mi umrzeć, chociaż mówiłeś, że mnie kochasz i że nic nas nie rozdzieli! – zawołała z wyrzutem, który zabił współczucie Gwaine'a dla niej. Póki Eira opowiadała o swoim strachu i cierpieniu, był skłonny wierzyć, że czuje się winna za to, co mu zrobiła i naprawdę chciałaby wszystko naprawić. Ale oskarżenie w jego stronę wydało mu się aktem bezczelności. Eira nie miała prawa nic od niego wymagać, skoro sama go oszukała i wykorzystała. Gdyby się pokajała, mógłby jej wybaczyć, ale ona stwierdziła, że on również zawinił wobec niej, co było kompletną bzdurą. Kochał ją i zrobiłby dla niej wszystko, ale zraniła go i musiała ponieść karę.

- Widzisz, w moim przypadku miłość przegrała z lojalnością wobec króla i moich przyjaciół – powiedział rycerz – Idę już. Cieszę się, że możesz jeszcze sobie pożyć i zrób z tym co chcesz. Mam nadzieję, że już nigdy się nie zobaczymy.

- Nie możesz mnie tak zostawić! – aby uniemożliwić Gwainowi wyjście, Eira złapała go za koszulę i przytuliła się do niego – Nie mówię, że masz mnie teraz prosić o rękę, ale postaraj się chociaż trochę mnie zrozumieć. Każdej nocy wypłakiwałam sobie za tobą oczy i wyobrażałam sobie, co robisz! Tęskniłam za tobą, zastanawiałam się, czy udało ci się pogodzić z tym wszystkim, czy jesteś szczęśliwy... Wiem, że cię skrzywdziłam, ale nikt nie cierpiał nad tym bardziej niż ja. Chcę tylko, żebyś uwierzył, że naprawdę cię kocham i że gdybyś dał mi drugą szansę, zrobiłabym wszystko, żeby naprawić moje błędy. Było nam razem tak dobrze, moglibyśmy być tak bardzo szczęśliwi... - mówiła, ale w pewnym momencie głos jej się załamał i nie była w stanie już nic wykrztusić.

- Nie wierzę, że naprawdę mnie kochasz – stwierdził Gwaine, ale nie odsunął jej od siebie.

- Kocham – powiedziała cicho Eira – Nikt nikogo nie kocha tak jak ja kocham ciebie.

Mimo, że Gwaine wciąż był na nią wściekły i uważał ją za zdrajczynię Camelotu, nie mógł patrzeć obojętnie na smutek Eiry. Powtarzał sobie, że z pewnością znowu go okłamuje i tak naprawdę nic do niego nie czuje, ale jej słowa odzwierciedlały wszystko to, co on czuł do niej. Tak, pokochał ją w szalony, nieracjonalny sposób. Tak, zrobiłby dla niej wszystko i niczego nie pragnął bardziej jak tego by była szczęśliwa. Nigdy nie obdarzył nikogo takim uczuciem i nie dało się tego zignorować, nawet jeśli zmuszał go do tego zdrowy rozsądek i wszelkie zasady.

Objął ją lekko, żeby uspokoić jej drżenie, i w tym momencie opuściły go wszelkie skrupuły. Pocałował Eirę gwałtownie, a ona przytuliła się do niego. Trzymał w ramionach kobietę, którą kochał mocniej niż wszystkie rzeczy na świecie i za którą tęsknił w każdy dzień i każdą noc. I nic więcej nie miało znaczenia.





Pierwszą rzeczą jaką Gwaine zobaczył po przebudzeniu była jaśniejąca twarz Eiry. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna przytuliła go mocno i pocałowała. Oddał jej pocałunek, nie zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego.

- Jestem taka szczęśliwa – wyszeptała Eira – Wiem, że to zabrzmi śmiesznie albo makabrycznie, ale dopiero teraz poczułam się naprawdę żywa.

Gwaine natomiast czuł się całkowicie inaczej. Przez ostatnie tygodnie miał wrażenie, że albo śni, albo właśnie się przebudził i nie potrafi jeszcze do końca opuścić snu. Teraz miał wrażenie, że zapadł w kolejny sen, piękniejszy i przyjemniejszy od poprzedniego, ale taki z którego można się już nie obudzić.

- Mam wrażenie, że to sen – wypowiedział na głos swoje myśli, patrząc z niepokojem na Eirę.

- Ale to jest rzeczywistość – odparła dziewczyna z promiennym uśmiechem – Odnaleźliśmy się i jesteśmy razem – powiedziała, upajając się własnymi słowami – Od teraz wszystko będzie już dobrze. Wynagrodzę ci wszystko. Zobaczysz, będziemy tak szczęśliwi, że niebiosa nam pozazdroszczą.

Jej głos, radosny i pełen zadowolenia, powoli wyrywał Gwaine'a z odrętwienia. Kobieta, którą niedawno okrywał pocałunkami, znowu obudziła w nim złość i urazę. Mówiła tak spokojnie i pogodnie, jakby nic złego się nie stało i jakby popełniła po prostu drobny błąd, który można naprawić słodkimi słówkami, a nie zdradziła jego i Camelot. Nie mógł jej tego wybaczyć, niezależnie jak bardzo miałby cierpieć. Kochał ją nadal, ale nie potrafił już jej szanować i ufać.

- Muszę już iść, jestem zdecydowanie spóźniony – Gwaine odsunął od siebie Eirę i zaczął się ubierać.

- Zostań ze mną – poprosiła Eira – Mamy tyle do nadrobienia...

- Naprawdę muszę iść, Percival na mnie czeka – odpowiedział Gwaine, nie patrząc na nią.

- A odwiedzisz mnie jutro? – zapytała Eira z nieśmiałą nadzieją. Czułość w jej głosie sprawiła, że Gwaine nie powiedział wszystkich okrutnych słów jakie cisnęły mu się na usta i postanowił zakończyć sprawę delikatniej. Wciąż był zdezorientowany wszystkim, co się wydarzyło.

- Rano wracamy z Percivalem do Camelotu – powiedział, naciągając koszulę – I tak mamy opóźnienie.

- To ja pojadę z tobą! – zawołała Eira, zeskakując z łóżka – Zostawię tą pracę, przecież nie będę do końca życia ścielać łóżek i nalewać piwa! Pojedziemy razem do Camelotu. Wyjaśnisz Arturowi i Ginewrze, że byłam szantażowana przez tą wiedźmę, a wtedy na pewno mi wybaczą. Będziemy razem, będziemy się kochać i będziemy szczęśliwi.

Jej niezachwiana pewność ostatecznie przelała szalę goryczy Gwaine'a. Nie rozumiał jak Eira mogła tak łatwo zapomnieć o tym, co zrobiła. Poza tym, nie sądził, by Gwen kiedykolwiek mogła jej wybaczyć.

- Jak ty to sobie wyobrażasz? – krzyknął – Myślisz, że w Camelocie przyjmą kogoś, kto szpiegował dla Morgany i przyczynił się do zguby Artura? Chcesz znowu stracić głowę? – Do licha, jak źle to zabrzmiało.

- Ciebie tam lubią i cenią – Eira złapała Gwaine'a za rękę – Wytłumaczysz im, że nie miałam wyboru i że naprawdę mi na tobie zależy i że będą dobrą poddanką.

- Nie wytłumaczę im tego, bo uważam, że nic cię nie usprawiedliwia! – wyrwał się Gwaine – Nie będę dzielił życia z kimś takim jak ty.

- Ale przecież... - zaczęła Eira z bólem. Gwaine przerwał jej zanim zdążyła znowu go doprowadzić do zwątpienia.

- To był błąd, chwila słabości. Wstyd mi za siebie, ale nie mam zamiaru przywiązywać się przez to do ciebie. Nigdy się już nie zobaczymy.

- Ale ja cię kocham! – zawołała Eira – Chcę cię przekonać, że możemy zacząć od początku... Kochasz mnie, Gwaine! Czuję to. Nie rozumiesz, że przeznaczenie dało nam szansę, żebyśmy mogli się znowu spotkać i być razem? Musimy z tego skorzystać.

- W takim razie przeznaczenie ma dziwne podejście do życia – odparł Gwaine i skierował się w stronę drzwi – Nawet gdyby teraz pojawił się tu jakiś druid, mag, kapłan albo ktokolwiek i powiedział mi, że jesteś mi pisana, to i tak nic by to nie zmieniło. Nie po tym, co zrobiłaś.

- Czyli nie jestem dość dobra, by dzielić ze mną życie, ale wystarczająco, by dzielić ze mną łoże? – zapytała jasnowłosa z goryczą – Tak mnie potraktujesz? Tylko o to ci chodziło? Bardzo honorowe.

- Sama zapracowałaś sobie na taką opinię i takie traktowanie – stwierdził Gwaine – Wychodzę. Nigdy więcej mnie nie zobaczysz.

Zatrzasnął za sobą drzwi i zszedł na dół. Zignorował spojrzenia Bridget i wyszedł z gospody. Na szczęście, Eira nie pobiegła za nim, zapewne została zbyt urażona. Czuł się źle ze słowami, które do niego powiedziała. Wcale nie miał zamiaru odgrywać się na niej, posiadając ją i porzucając. Naprawdę ją kochał i to uderzyło mu do głowy. Zapomniał o swoich obowiązkach i godności, ale to się już nigdy nie powtórzy.

- Gdzie ty byłeś? – krzyknął na niego Percival, gdy w końcu udało im się spotkać – Szukam cię od jakiejś godziny!

- Wybacz mi, przyjacielu, czuję się okropnie z tym, że tak cię zmartwiłem – powiedział przepraszająco Gwaine, co tak zaskoczyło Percivala, że zapomniał o swojej poprzedniej złości.

- Znalazłem nam zajazd z dwiema izbami na noc. Możemy tam iść, czy znalazłeś coś lepszego?

- Absolutnie nic – odparł ponuro Gwaine – Chodźmy tam. Jest późno, a rano musimy wracać do Camelotu.

- Powiesz mi, co właściwie robiłeś? – zapytał Percival po dłuższej chwili.

- Wszystko ci opowiem, przyjacielu, jak znajdziemy się w tej gospodzie. Napijemy się whisky i porozmawiamy o mojej głupocie – obiecał Gwaine.

- Znowu zaczynasz?

- Uwierz, że kiedy opowiem ci, gdzie byłem i co robiłem, to poprzesz moje słowa – zapowiedział Gwaine.




Nina chodziło po korytarzu, zastanawiając się nad ostatnimi wydarzeniami. Nie do końca ufała Bartogowi, podejrzewała, że musi mieć swój interes w pomocy jej, a jego moce ją lekko przerażały. Jednak mógł się przydać przy daniu nauczki Arturowi, więc była skłonna z nim współpracować. Nie miała jednak zamiaru mu się zwierzać i we wszystko wtajemniczać. Nie była naiwną panienką, była dojrzałą kobietą, która swoje przeżyła i ustaliła sobie własne priorytety.

- Witam księżną matkę – jej rozmyślania przerwał głos Madoca – Dorobiłaś się w końcu tytułu, prawda?

- Wolałabym go nie mieć, byle Malagant żył – odparła Nina – I ty o tym wiesz.

- Skąd mam to wiedzieć? Wiem za to, że przyjmujesz w swojej, a właściwie nieboszczka księcia, jakiegoś podejrzanego człowieka i nie wiadomo, co tam robicie. Zajmujecie się czarną magią czy może znalazłaś sobie nowego kochanka? – zadrwił dowódca.

- To nie twoja sprawa! – krzyknęła Nina – Nie będę ci się spowiadać.

- Rozumiem w każdym razie, że mam odejść? – zapytał Madoc – Nigdy się nie lubiliśmy... księżno – Nina wyczuła drwinę w jego głosie.

- Nie odchodź – poprosiła mimo to – Błagam cię... Nie lubię cię, uważam za gbura, ale jesteś dobrym dowódcą, a ktoś musi czuwać nad wojskiem. Regis jest za mały. Proszę, zrób to dla niego. On ci niczym nie zawinił.

- Dobrze, zostanę – zgodził się Madoc – Dla chłopca. On jest niewinny, nie bawi się w magię jak jego siostrzyczka. Mam nadzieję, że będzie równie hojny jak jego ojciec.

- O to się nie martw – zapewniła Nina.




- Jestem idiotą! – powtórzył po raz kolejny Gwaine przed pozostającym w dużym szoku Percivalem.

- Chyba zbliża się koniec świata – wyszeptał jego rozmówca.

- Z powodu powrotu zmarłych z zaświatów czy fenomenalnej głupoty jednego z nich? – zapytał Gwaine, wychylając puchar.

- Z tego pierwszego powodu – odpowiedział Percival, ale zauważył, że przyjaciel nie jest zbyt zainteresowany tą kwestią. Cóż, każdy ma swoje priorytety – Przykro mi z twojego powodu.

- Mi też jest przykro, bo sam jestem sobie winny! – krzyknął Gwaine – Powinien z miejsca wyjść, powinienem ją wyzwać i sobie pójść, nie powinienem ulegać jej głupim, fałszywym sztuczkom... Ale poddałem się, Percivalu. Kiedy się do mnie przytuliła, to właściwie cały świat przestał istnieć i wszystkie obowiązki, honor, wspomnienia, wszystko na czele z kodeksem rycerskim, przestało się liczyć. Tak bardzo ją kocham. Wiem, że Eira jest oszustką i zdrajczynią, ale mimo to ją kocham, chociaż zarazem strasznie ją gardzę.

- Przykro mi – wydusił Percival, zakłopotany powagą i smutkiem w głosie przyjaciela.

- Chciałbym cofnąć czas i sprawić by to się nigdy nie stało – westchnął Gwaine i schował twarz w rękach.

- Może lepiej, że uległeś – zasugerował nieśmiało Percival – Może to ci pomoże ostatecznie wyrzucić ją z pamięci. Słyszałem, że niektórym to pomaga.

- Z kim ty się zadawałeś, kiedy mnie nie było? – krzyknął z oburzeniem Gwaine.

- Tylko tak słyszałem...

- Może i nie jestem wzorem cnót, ale mam swój honor. Nie miałem zamiaru nikogo wykorzystywać i robić kobiecie nadziei z myślą, że ją odrzucę... To wstrętne!

- Dobrze, dobrze – uspokoił rozemocjonowanego przyjaciela Percival – Przyjmijmy, że nic nie powiedziałem. Ale naprawdę dobrze, że ją odrzuciłeś. Powiedziałeś jej prawdę: dla ciebie lojalność wobec króla i Camelotu jest najważniejsza.

- Oczywiście – potwierdził Gwaine – Wiesz co? Przyjmijmy, że tej rozmowy w ogóle nie było. Żyjmy po prostu tak, jakby nic się nie stało. Dobrze?

Percivalowi zamajaczyły w głowie umoralniające przemowy Gajusza o tym, że każdy czyn ma swoje konsekwencje i zostawia ślad i nie można udawać, że cokolwiek w naszym życiu nie miało miejsca, ale szybko je odrzucił. Medykowi Camelotu z pewnością chodziło o inne sytuacje.

- Dobrze – skinął głową – Będziemy się zachowywać tak jakby Eiry w ogóle nie było.

- Żeby to była prawda – westchnął ze smutkiem Gwaine. Zapanowało milczenie.

- Mam tylko jedną nadzieję – odezwał się po dłuższym czasie Percival.

- Jaką?

- Że nie spotkamy już Morgany Pendragon.




Nieświadoma tych obaw Morgana próbowała zszywać przy świecy narzutkę, raniąc sobie palce. Nie była zbyt zdolna w pracach uważanych za typowo kobiece. Kiedy prowadziła szczęśliwe życie z Gorloisem, ojciec nigdy nie wymagał od niej, by zajmowała się czymś, co jej nie interesuje i z radością uczył ją walczyć na miecze i strzelać z łuku. Natomiast kiedy trafiła do Camelotu, Uther postanowił nie brać się za jej wychowanie od podstaw i również dawał jej dużo swobody, jeśli nie było to ze szkodą dla niego. Być może gdyby bardziej wziął sobie do serca wpojenie jej zasad dworskiego wychowania, wierzyłaby mu bez zastrzeżeń i nie skierowałaby się przeciw niemu.

- Zaniosę tą narzutę do sąsiadki – powiedział Lancelot – Nie musisz robić sobie krzywdy, żeby coś udowodnić.

- Nie szyję tego paskudztwa, żeby ci udowadniać, że jestem pracowita, tylko ponieważ się nudzę – odparła Morgana – Nie ma tu zbyt wiele rzeczy do robienia. Dlatego lepiej oszczędzaj pieniądze na księgę o Herze.

- Odłóż to – poprosił Lancelot – Porozmawiajmy.

- Niech ci będzie – odparła Morgana i popatrzyła na niego wyczekująco.

- Mogę cię o coś zapytać?

- Co jest tak istotne, że prosisz o zgodę na wspomnienie o tym?

- Mogę czy nie?

- Możesz, możesz. Najwyżej odmówię odpowiedzi na pytanie.

- Czy akceptujesz Artura jako króla Camelotu?

Morgana w pierwszej chwili nie zrozumiała sensu tego pytania. Od samego początku czuła się zbyt nieszczęśliwa i zmęczona wszystkim, co przeżyła, żeby myśleć o przejęciu królestwa Camelotu. Nie urodziła się żądna władzy, dopiero po namowach Morgause i latach oglądania okrucieństw Uthera, postanowiła zostać królową, aby zalegalizować magię i zakończyć prześladowania czarodziejów. Być może potem zagubiła się w tym pragnieniu i zaczęło jej za bardzo zależeć na władzy, ale stało się tak, ponieważ nic więcej jej nie zostało. Każdy potrzebuje jakiegoś celu w życiu, a ona straciła wszystko, co kochała i na czym jej zależało, więc poświęciła się swojej idei i swojemu marzeniu. Tylko, że to ją zgubiło i wykończyło pod każdym względem, więc po powrocie nie myślała już o dążeniu do władzy. Nie zależało jej właściwie na jakimkolwiek działaniu, skoro każdy jej czyn prędzej czy później zamienił się w jej własną lub cudzą krzywdę.

Kiedy dowiedziała się, że Artur żyje, była zdumiona, ale zarazem poczuła jakiś wewnętrzny spokój. Chociaż nikomu by się do tego nie przyznała, w głębi duszy cierpiała z powodu jego śmierci do której się przyczyniła. Mimo wszystko, niegdyś był jedną z najważniejszych osób w jej życiu, jeśli nie najważniejszą i nie potrafiła go do końca znienawidzić, choć bardzo się starała. Morgana poświęciła kilka lat na udawanie opanowanej i pewnej wybranej drogi, ale tak naprawdę każdy okrutny, dyktowany zemstą czyn zostawiał zadrę na jej duszy i sprawiał, że czuła się na tym świecie jeszcze gorzej. Śmierć Artura była najgorszą rzeczą jaką spowodowała, więc fakt, że on żyje i ma się dobrze, w pewien sposób ją uspokajał, a zarazem zamykał w jakimś szczelnym, bezpiecznym kokonie. Niech Artur sobie włada Camelotem, niech sobie żyje w szczęściu i pokoju, a ona zostanie tutaj, obojętna i samotna, ale czystsza i lżejsza na duszy niż wcześniej.

- Boisz się, że planuję posłać Artura tam skąd wrócił? – zapytała Lancelota cicho.

- Po prostu wydaje mi się to dość istotne – próbował się tłumaczyć mężczyzna – Sama mi powiedziałaś, że miałaś prawa do tronu Camelotu...

- Mam – poprawiła Morgana – Ale tron Camelotu sprowadził na mnie zbyt wiele cierpienia i nie mam zamiaru się o niego starać, ani tam wracać. Niech Artur sobie rządzi, jest przecież synem Uthera. Poza tym, ja naprawdę już niczym się nie przejmuję – westchnęła – To właściwie bardzo miłe, że tak troszczysz się o Artura. Dobry z ciebie przyjaciel.

- Ty też byłaś jego przyjaciółką – przypomniał Lancelot.

- Musisz mi to na każdym kroku wypominać? – zawołała Morgana – Tak, byłam jego przyjaciółką. Zależało mi na nim i był czas, kiedy mogłabym oddać za niego życie. Zanim dowiedziałam się, że jest moim bratem, to nawet byłam w nim zakochana, jeśli tak ci zależy na tej wiedzy... Przez jakiś czas. Ale potem każde z nas poszło swoją drogą, chociaż nadal Artur był moim przyjacielem i zrobiłabym dla niego wszystko. Ale to już nie ma znaczenia! Widział jak jego ojciec dręczy niewinnych ludzi i skazuje ich na śmierć i nic z tym nie zrobił! Wierzył we wszystko, co Uther mu mówił i nawet kiedy on mnie krzywdził, Artur nigdy się od niego nie odwrócił i wierzył, że jego ojciec postępuje słusznie. Nie był lojalny wobec mnie, tylko wobec Uthera. I ja też przestałam być lojalna w stosunku do niego – zakończyła z goryczą.

- Uther był złym człowiekiem, ale to normalne, że Artur wierzył w słuszność jego postępowania – stwierdził Lancelot – To jego ojciec. I twój też.

- To nie mój ojciec, moim ojcem jest Gorlois! – krzyknęła Morgana.

- Dobrze, dobrze, Uther nie zasłużył na to, byś nazywała go swoim ojcem. Ale Artur cię kochał – kontynuował wątek Lancelot – Był zrozpaczony po twojej zdradzie, nie mógł uwierzyć, że zwróciłaś się przeciwko niemu i chciał, żebyś wróciła do Camelotu i byście byli szczęśliwą rodziną.

- Trzeba było pomyśleć wcześniej – odparła Morgana ze złością – Zanim zostawił mnie samą i nawet się nie zainteresował tym, co przeżywam. Tak jak wszyscy. Jak Gwen, która mnie zdradziła, chociaż po objęciu tronu, chciałam, żeby nadal była moją przyjaciółką. Jak Merlin, który twierdził, że jest moim przyjacielem, ale uznał mnie za niegodną zaufania i nie powiedział mi, że jest czarodziejem. Nawet Mordred mnie opuścił, chociaż tak bardzo go kochałam i poświęciłabym dla niego wszystko... I ty się dziwisz, że zwróciłam się w stronę mojej siostry, która mnie kochała i akceptowała? To ona uświadomiła mi jak bardzo jestem potężna i że mam prawo do tronu Camelotu, to ona pomogła mi się koronować...

- To jest dowód miłości? – zapytał Lancelot poważnie – Chciała, żebyś została królową i przywróciła magię w Camelocie. Nauczyła cię panowania nad twoją mocą i pomogła ci zdobyć władzę. Przekonała cię, że powinnaś po nią sięgnąć. Myślisz, że po prostu tak bardzo cię kochała, że chciała cię obsypać wszelkimi zaszczytami, czy raczej planowała zdobyć wpływy przy twoim udziale?

Morgana w pierwszej chwili chciała zaprzeczyć i powiedzieć, że jej siostra kochałaby ją, nawet gdyby nie miała żadnej mocy, ale natychmiast przypomniała sobie ile czasu Morgause włożyła w to, by przekonać ją, że wszyscy poza magami i druidami to wrogowie, jak ekscytowała się możliwością przejęcia władzy w Camelocie i że zareagowała entuzjastycznie na wiadomość, że Morgana jest córką Uthera i w pierwszej kolejności zaczęła myśleć o wynikających z tego korzyściach, zamiast okazać siostrze współczucie. Na pewno ją kochała, ale czy całkowicie bezinteresownie? Czy zależałoby jej na niej tak samo, gdyby nie wyczuła w niej mocy?

Przygnieciona tymi myślami Morgana zaczęła histerycznie płakać.

- Przestań! – zawołał Lancelot, łapiąc ją za ramiona – Nie chciałem, żebyś płakała... Przepraszam! Nie chciałem cię zranić. Niezależnie od tego jaka była Morgause, na pewno cię kochała.

- Płaczę, bo masz rację! – zapłakała Morgana – Ona mnie kochała, ale mimo to wykorzystała mnie, żeby przejąć władzę! Chciała, żebym była taka jak ona sobie wymarzyła. Tak samo jak Uther, Artur, Gwen i wszyscy! Nikt nie potrafił mnie zaakceptować taką jaka jestem, tylko wymagali ode mnie, żebym się zmieniała i dostosowywała do innych! – była tak wzburzona i nieszczęśliwa, że nie zaprzątała sobie głowy nawet ocieraniem łez – Ostatnią osobą jaka akceptowała mnie bezgranicznie był mój ojciec, Gorlois!

Lancelot chciał pocieszyć Morganę, ale każde słowo, które mógłby wypowiedzieć, wydawało mu się głupie i błahe w porównaniu z jej przeżyciami.

- Czy naprawdę jest coś ze mną nie tak? – płakała Morgana – Zrobiłam wiele złych rzeczy, ale... Naprawdę zasłużyłam sobie na odtrącenie przez wszystkich i zostanie całkiem sama? Dlaczego mnie nie zabiłeś? Może świat stałby się lepszy.

- Przestań tak mówić! – Lancelot przyciągnął ją w swoją stronę i zmusił by na niego spojrzała – Nie możesz tak o sobie myśleć. Posłuchaj mnie. Przykro mi, że powiedziałem takie słowa o twojej siostrze, nie miałem do tego prawa. Ale niezależnie od tego jaka ona była, to ty kochałaś ją bezwarunkowo i byłaś wobec niej uczciwa. Tak samo jak wobec Mordreda, Uthera, Artura... Kochałaś ich i akceptowałaś całkowicie, nawet jeśli nie odwdzięczyli ci się tym samym.

- Nie akceptowałam całkowicie Uthera – szepnęła Morgana.

- Ale kochałaś go i byłaś dla niego dobra, zanim nie zaczął cię dręczyć – bez większego zastanowienia Lancelot złapał Morganę i uścisnął ją – Może nie skończyło się to dla ciebie dobrze, ale w historii twojego życia zostały te momenty, kiedy byłaś dla nich dobra i kochana. Nie żałuj tego. Dowiodłaś, że masz serce i potrafisz myśleć o drugim człowieku, a to chyba najważniejsze.

- Bardzo uroczy ten twój altruizm, ale mnie nie przekonuje – powiedziała Morgana już spokojniej.

- Już, uspokój się – poprosił Lancelot, ocierając łzy z jej twarzy – Pomyśl sobie, że skoro Artur, Gwaine i Elyan żyją... To tak jakbyś dostała szansę, żeby znowu być dobra i czysta.

- Właściwie to mi już na niczym nie zależy – odparła Morgana.

- Gdyby ci na niczym nie zależało, nie płakałabyś teraz. Ale już tego nie rób. Teraz musisz myśleć każdego dnia, że jesteś dobrą osobą, która na zasługuje na dobre traktowanie.

- Kilka tygodni temu myślałeś o mnie coś całkiem przeciwnego – powiedziała Morgana, odwracając wzrok.

- Pomyliłem się, dobrze? – westchnął Lancelot – Przepraszam. Za tamto i za to, co dzisiaj powiedziałem.

- Tak to już jest jak ludzie nie mają co robić i zaczynają przypadkowe rozmowy – stwierdziła już spokojniejsza Morgana.

- Jutro porozmawiamy o czymś przyjemniejszym, obiecuję – uśmiechnął się Lancelot. Bardzo chciałby wynagrodzić Morganie rozpacz o jaką ją przyprawił.





Bartog nie był zadowolony. Miał na tyle życiowego doświadczenia, że cenił sobie spokój, a przejmując przemocą królestwo do którego tronu nie ma się praw, raczej nie można liczyć na święty spokój. Jeśli miał zrealizować swój doskonały plan, potrzebował Morgany Pendragon, ale ona okazała się słabą wariatką, która zamiar zorganizować rebelię przeciw swojemu przyrodniemu bratu, woli siedzieć w środku lasu, patrzeć się w ścianę przez pół dnia, dostawać ataków płaczu i wzdychać do tego młodego idioty, który również jest sporą przeszkodą na drodze spełnienia wszystkich zamierzeń Bartoga. Jeśli dziewczyna postanowiła uznać prawa Artura do tronu i usunąć się w niebyt, to pozyskanie jej dla swoich celów będzie trudne. Jeśli miała wyrzuty sumienia z powodu swojego wcześniejszego postępowania(słabego w rozumowaniu Bartoga), będzie to jeszcze trudniejsze. Ale oczywiście da się to załatwić. Wszystko da się załatwić, jeśli użyje się wszelkich możliwych środków i tajnej broni. Niestety, będzie potrzebował na to czasu i więcej mocy, a to znaczy, że trzeba będzie ruszyć się z miejsca i wyjść do ludzi. Ale dla swoich celów można ponieść pewne ofiary.





Morgana obudziła się z płaczem i krzykiem. Nawet świadomość, że znajduje się we własnym łóżku, nie ukoiła jej strachu. Czarodziejka trzęsła się ze strachu i płakała tak głośno, że obudziła śpiącego na podłodze Lancelota, który, przerażony takim wybuchem, natychmiast przy niej usiadł.

- Cicho, cicho – poprosił – Nie płacz. Co się stało? Jeśli to przez to, co powiedziałem wieczorem...

- Nie o to chodzi! – zaprzeczyła Morgana – Miałam straszny sen... Lancelot, to była wizja, czuję to! Śniło mi się... śniło mi się, że jestem w Camelocie, którego mury zaczynają runąć i chodzę po placu wśród trupów ludzi. Pod zamkiem widzę Artura, który wyciąga miecz, ale traci siły i wypuszcza go z rąk, po czym sam upada. Chcę mu pomóc i próbuję rzucić zaklęcie, ale nie jestem w stanie, nie mam już mocy, więc też upadam i umieram.

Lancelot był wstrząśnięty taką wizją, ale postanowił zachować zimną krew i skupić się na pocieszaniu Morgany.

- Nie bój się – powiedział, dotykając jej ramion – Przecież to nie jest tak, że wszystko na świecie jest z góry ustalone, na pewno można do tego nie dopuścić.

- Wszystko, co kiedykolwiek wyśniłam, zawsze się spełniło – odpowiedziała Morgana – Widzisz, moje postanowienie, żeby być dobrym człowiekiem nie ma sensu, skoro Camelot musi upaść, a ja i Artur powróciliśmy do tego świata, tylko bo to by go opuścić.

- Tak się nie stanie – zapewnił Lancelot, chociaż sam czuł niepokój – Nie dopuścimy do tego, rozumiesz? Artur nie powrócił, by doprowadzić do zguby Camelotu, to niemożliwe. Jeśli się o niego martwisz, to jutro pochodzimy po okolicy i dowiemy się, co dzieje się w Camelocie. Obiecuję. A tobie nic nie grozi, jeśli tylko będziesz na siebie uważała – zastanowił się, czy to co jeszcze chciał powiedzieć, brzmi odpowiednio, ale doszedł do wniosku, że Morganie potrzebne są wszelkie gwarancje - Pamiętasz, powiedziałem ci, że następnym razem ja cię uratuję. Jeśli coś będzie ci groziło, obronię cię.

- Dziękuję – powiedziała Morgana, ocierając łzy – Przepraszam, że cię obudziłam. Może to nie była wizja, tylko moja głupia wyobraźnia. Może nic złego się nie stanie.

- Jeśli coś złego by się działo, pamiętaj, że nie jesteś na świecie sama – powiedział Lancelot – A teraz już śpij, dobrze? – pogłaskał ją niepewnie po włosach i wrócił na swoje miejsce.

Morgana leżała chwilę w ciemnościach, próbując uporządkować myśli i przekonać siebie, że Lancelot ma rację i światu nie grozi nagła zagłada.

- Zasnąłeś już? – zapytała nagle.

- Nie – odparł Lancelot – Coś się stało?

- Pamiętasz jak mi powiedziałeś, że jutro porozmawiamy o czymś przyjemnym?

- Co w związku z tym?

- Wiesz... - powiedziała nieśmiało Morgana – Myślę, że już jest jutro od tamtej pory. Jeśli nie jesteś bardzo zmęczony, to możesz mi opowiedzieć coś miłego, żebym mogła przestać myśleć o tym koszmarze i zasnęła?

- O czym mam ci opowiedzieć? – zapytał spokojnie Lancelot.

- Opowiedz mi jak zapamiętałeś swoje dzieciństwa z czasów zanim twoi rodzice zginęli. Opowiedz mi, co razem robiliście, w co lubiłeś się bawić i jakie są twoje najszczęśliwsze wspomnienia. Potrzebuję pomyśleć o czymś bardzo prostym i niewinnym.

- Dobrze, jak sobie życzysz – zgodził się Lancelot – A więc mieszkaliśmy w...





- Myślę, że powinnam jak najszybciej znowu iść do tych kamieni – powiedziała Freya Merlinowi – Musimy poznać tą historię w całości.

- Pójdziesz tam za tydzień – odpowiedział Merlin – Nie możesz się wykończyć, słyszałaś, co powiedział ten druid. A jemu też przyda się odpoczynek od nas.

- Nie rozumiem, dlaczego od razu zacząłeś się z nim kłócić – stwierdziła z rzadko spotykaną u niej irytacją Freya – Nie mamy czasu na bezsensowne konflikty.

- To nie była kłótnia – zaprzeczył Merlin, ale od dalszych tłumaczeń uratowało go przyjście Gwaine'a i Percivala.

- Witaj, Merlinie – przywitał się Gwaine, a widząc Freyę, lekko skinął głową – Witaj... pani. Zatem przybyłaś do Camelotu? To był ten powód dla którego zachowywałeś się jak pijany, Merlinie?

- Merlin zachowywał się jak pijany? – uśmiechnęła się Freya.

- I to jeszcze jak! – zaśmiał się Gwaine – Wybiegł z zamku...

- Porozmawiamy o tym później – przerwał mu Merlin – Teraz może opowiecie jak tam przebiegła wasza misja.

- Bardzo dobrze, prawda, Gwaine? – odpowiedział od razu Percival.

- Lepiej być nie mogło – przytaknął Gwaine, ale Merlinowi wydawało się, że widzi na jego twarzy grymas bólu.

- Jaki jest właściwie powód twej, pani, obecności na Camelocie? – zapytał Percival Freyę.

- Niestety, niewesoły – westchnął Merlin.

- Na dodatek sami jeszcze do końca nie znamy wszystkich szczegółów – dodała Pani Jeziora – Byliśmy w obozie druidów...

- Których przywódca mnie nie lubi – powiedział Merlin.

- Kto cię nie lubi? – w korytarzu rozległ się głos Artura – Gwaine, Percival! Co powiedział Godwyn?

- Streścimy ci to zaraz dokładnie, ale wszystko poszło bardzo dobrze – odpowiedział Percival – Za to dowiedzieliśmy się, że tu jest trochę inaczej.

- Niestety – przytaknął Artur, po czym zwrócił się do Freyi – Merlin opowiedział mi, co widziałaś w swojej wizji, ale mam wrażenie, że ty zrobiłabyś to lepiej.

- Jakiej znowu wizji? – zdziwił się Gwaine.

- Chyba jeszcze nie wszyscy wiedzą, co ustaliliśmy – przypomniała Freya – Może trzeba to jakoś oficjalnie ogłosić?

- Kolejne zebranie czarodziejów? – zaproponował Merlin.

- Przypominam ci, że na tym dworze jest tylko czworo czarodziejów, a wszyscy chcemy wiedzieć jak się ma sytuacja – upomniał go Artur – Jeszcze nie rządzisz Camelotem.

- Dobrze – westchnął ciężko Merlin – Zatem zorganizujmy zebranie czarodziejów, władzy i rycerstwa. Lepiej?

- Tak, chociaż powinieneś to powiedzieć w innej kolejności – odparł Artur – Zwołajcie ludzi. Na zebraniu mają być obecni wy wszyscy, Gwen, Gajusz, Alicja, Leon, Elyan oraz Gotfryd też nie zaszkodzi. Spotkanie odbędzie się za dwie godziny w sali tronowej. Liczę na wasz owocny udział.




Mam wrażenie, że to jest go najgorszy do tej pory rozdział :/ Ale obiecuję Wam, że następny będzie ciekawszy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro