Rozdział osiemnasty. Ognie smoka.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Ten rozdział jest dość krótki jak na moje ostatnie standardy, bo ma ,,tylko" dwadzieścia stron. Do tego mam wrażenie, że nic się w nim nie dzieje, ale może to tylko moje odczucie. I tak jak te pierwsze rozdziały obejmowały zwykle kilka dni i następowały jeden po drugim, tak teraz musimy ruszyć z akcją do przodu i nie zdziwcie się jak trzy następne rozdziały to będą ponad trzy miesiące.

W ogóle to to fanfiction ma już 94! Jestem bardzo szczęśliwa, jak zaczynałam to pisać to myślałam, że całość będzie miała góra ze 20. Strasznie wszystkim dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze, cieszę się, że to co piszę podoba się innym do tego stopnia, że chce im się to regularnie czytać, zwłaszcza, że jest tak długie. Pomyślałam, że na 100 gwiazdek mogłabym zrobić jakiś specjal, coś co nie jest rozdziałem i dlatego chciałabym Was zapytać: co byście chcieli na tą okazję?(może być wszystko, co nie wymaga zdolności graficznych) To miałoby być podziękowanie dla czytelników, więc chcę, żeby było to coś, co Wam się spodoba, bo inaczej nie będzie sensu tego pisać :)

A teraz się już zamykam i zapraszam do czytania :)






- Musimy nadać jej jakieś odpowiednie imię – powiedziała Nina, patrząc z bezgraniczną miłością na młodszą córkę.

Reina trzymała na kolanach Renny'ego, który cały czas się wiercił, i zastanawiała się, czy powinna powiedzieć matce o tym, że jej malutka córeczka już zaczęła wykazywać magiczne umiejętności. Zaczynanie używania czarodziejskich mocy w dniu narodzin nie było czymś zwyczajnym i Reina podejrzewała, że Ninę zaniepokoi to o wiele bardziej niż ją. Ona przynajmniej mogła sobie powtarzać, że przecież jest całkiem możliwe, że naznaczyła magią siostrę, gdy próbowała utrzymać ją przy życiu, i dlatego dziewczynka już teraz próbuje używać swoich mocy.

- Może Rita – zaproponował Regis. Nina się skrzywiła.

,,Nie, nie powiem jeszcze nic mamie" postanowiła Reina. ,,Może tylko mi się coś wydawało... Może te złote oczy nic nie znaczyły."

- Albo Rowena – powiedziała na głos. Matka pokręciła głową.

- Nie dążę do tego, żeby wszystkie moje dzieci miały imię na literę ,,r" – stwierdziła.

- Myśleliśmy, że dążysz – przyznał Regis.

- Chcę, żeby wasze imiona budziły do was szacunek – odparła jego matka.

- Do Reiny wszyscy mówią: ,,Och, to ty masz takie dziwne imię" albo ,,To ta z nietypowym imieniem" – dodał Regis. Reina przewróciła oczami i zaczęła się zastanawiać jak jej brat ma rządzić krajem, skoro dobrowolnie pogrąża się przed własną matką.

- Przynajmniej nikt mnie z nikim nie pomyli – powiedziała z dumą.

Nina zignorowała dyskusję między swoimi dziećmi i wciąż wpatrywała się w nowonarodzoną dziewczynkę, głaskając ją po lekkim puszku na głowie. Miała nadzieję, że włosy małej będą czarne. Czarne jak skrzydła kruka. Miała nadzieję, że dziewczynka będzie lustrzanym odbiciem swojej starszej siostry i swojego ojca.

- Cerridwen – powiedziała po chwili.

- Cer... co? – zapytał mały Renny.

- Cerridwen – powtórzyła Nina – Bogini płodności i życia. Niech będzie silna i żywotna.

,,Oj, będzie" pomyślała Reina. ,,Zadbałam o to. Świetny pomysł, mamo."

- Może być – uznał Regis – Najwyżej będę mówił na nią Cerri. Albo Ri-ri, żeby pasowało d reszty.

- To brzmi jak imię dla psa – odparła Reina.

- Masz lepszy pomysł, mądralo?

- Wenny, do pary z Rennym – wzruszyła ramionami Reina.





- Gajuszu, możemy porozmawiać? – zapytał Merlin, wchodząc z Freyą do pracowni medyka.

- Oczywiście, ale jeśli znowu chcecie zabrać się za wywoływanie duchów, to odpowiedź brzmi ,,nie" – zapowiedział Gajusz.

- Myślałem, że już zapomnieliśmy o tej sprawie – przyznał Merlin.

- Trudno zapomnieć, jak podczas waszej nieobecności co kilka dni ktoś do nas przychodził i prosił, żebyśmy mu wywołali jakiegoś zmarłego z jego rodziny – odparła Alicja – Gajusz nie wytrzymał i posunął się do małego kłamstwa. Powiedział, że ten duch mógłby potem kogoś opętać, chociaż w księdze jest napisane, że to całkowicie bezpieczna metoda.

- To było kłamstwo w imię wyższego dobra – stwierdził Gajusz – Siadajcie. O czym chcecie porozmawiać?

- To był pomysł Merlina – zapowiedziała od razu Freya – Ale mnie też to ciekawi.

- Sprawa wygląda tak, że zanim ta czarownica, Lasair, łaskawie udzieliła nam odpowiedzi na nasze pytania, to obgadała przed nami połowę osób, które żyły w Camelocie przed jej ucieczką.

- I co, zdradziła wam jakieś kompromitujące szczegóły z mojej przeszłości? – zapytał Gajusz.

- Nie – pokręcił głową Merlin – Za to zdradziła nam, że matka Morgany też była czarownicą. Wiedziałeś o tym?

- W pewnym sensie – przyznał Gajusz.

- I dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zawołał z oburzeniem Merlin.

- Bo... jakoś nie było okazji – odpowiedział Gajusz.

Zanim Merlin zdążył wysunąć całą litanię oskarżeń, Alicja skomentowała:

- Gajusz jak się go o coś bezpośrednio nie zapyta, to ci tego nie powie, bo wychodzi z założenia, że nie ma co wiedzieć za wiele.

- A owszem! – potwierdził Gajusz – Im mniej się wie, tym lepiej się śpi. Niestety, ja wiem wiele rzeczy o których wolałbym zapomnieć...

- Powinieneś mi powiedzieć wtedy, kiedy Morgana odkryła swoje moce! – krzyknął Merlin, gdy dopuszczono go do głosu – Wtedy była okazja!

- Nie widziałem sensu, żeby o tym wspominać – odparł Gajusz – Nie każde dziecko czarodzieja dziedziczy moc, więc uznałem, że Vivienne nie ma dużego znaczenia w sprawie mocy Morgany. Poza tym Vivienne wyrzekła się swoich mocy i nie życzyła sobie, by ktoś wiedział o tym, że kiedyś była czarodziejką i kapłanką Avalonu. Przyjęła Nową Religię i przestała używać magii. Postanowiłem uszanować jej wolę.

Merlin otworzył szeroko oczy, ale zabrakło mu słów na dźwięk tych rewelacji.

- Dlaczego to zrobiła? – zapytała Freya, postanawiając wziąć sprawy w swoje ręce – To znaczy, dlaczego przestała używać magii? Z powodu prześladowań Uthera?

- Nie – pokręcił głową Gajusz – Wcześniej. Doszła do wniosku, że najwyższe kapłanki czynią wiele zła i wykorzystują swoje moce w niewłaściwy sposób. Nie wiem o co dokładnie chodziło, więc mnie nie pytajcie. Vivienne nie lubiła mówić o sobie i zazwyczaj ukrywała swoje prawdziwe uczucia.

- Tak jak Morgana – westchnął Merlin – Może gdybym wiedział o Vivienne i jej decyzji, moglibyśmy opowiedzieć o tym Morganie i nie doszłoby do...

- Albo i nie – stwierdził Gajusz – Vivienne porzuciła magię i możliwość zostania najwyższą kapłanką, bo coś się jej tam nie podobało i uznała to za złe i niegodne siebie. Morganie nie podobały się rządy Uthera. Nikt nie potrafił namówić Vivienne, by wróciła do służby Starej Religii, chociaż podobno niektórzy próbowali. Podejrzewam, że Morgany też nikt nie namówiłby do zejścia z obranej ścieżki. Mówię to z żalem, bo bardzo ją lubiłem i pamiętam ją z jej najmłodszych lat... Ale może nie da się walczyć ze swoją naturą – zakończył sentencjonalnie.

- Mam nadzieję, że Morgana jest teraz szczęśliwa – dodała ze współczuciem Alicja – A wy, dzieci, nie rozgrzebujcie już przeszłości, bo to nic wam nie da.

- Chyba, że przeszłości Bartoga – zgodził się Merlin. Myśli o Morganie bardzo go przygnębiały. Podejrzewał, że podobnie jak Artur, jest naznaczony pamięcią o niej i świadomością, że mógł ocalić ją przed upadkiem. Niestety, było już za późno. Chciałby w jakiś sposób zadośćuczynić pamięci o Morganie, ale nie do końca wiedział jak.

- Trochę to smutne, że ród Vivienne zginął razem z Morganą – westchnęła Freya – To takie przykre, kiedy kończy się historia całej rodziny.





Tymczasem Morgana zamiast o rodzie swojej matki i jego przetrwaniu bądź nie, myślała o odzyskaniu Aithusy.

- Niestety, nie mogę jej po prostu przywołać – opowiadała Lancelotowi, a w jej głosie podniecenie i nadzieja mieszały się ze smutkiem – Nie mam władzy nad smokami. Nie jestem aż tak potężna.

- Twoja magia jest piękna – zapewnił Lancelot.

- Dziękuję – uśmiechnęła się Morgana – Będę jej częściej przy tobie używać. Ale wróćmy do tematu. Jest tu kilka sposobów jak można wezwać albo skusić smoka. Oczywiście, musi to być sposób, który nie zrobi Aithusie żadnej krzywdy.

- I jaki jest twój sposób? – zapytał Lancelot. Morgana pokręciła głową i podała mu księgę zaklęć.

- Przeczytaj i powiedz, co z tego najbardziej ci się podoba. Ja mam zbyt wiele pomysłów. Bądź moim głosem rozsądku.

- Nie spodziewałem się, że usłyszę kiedyś od ukochanej coś takiego, ale jestem w stanie się zgodzić – westchnął Lancelot i zaczął czytać.

- Obiecuję, że przy najbliższej okazji wymyślę jakiś romantyczny tekst i ci go powiem – uśmiechnęła się Morgana.

- Cicho. Daj się skupić – powiedział Lancelot i wrócił do czytania. Czuł się trochę dziwnie, że nagle został uznany za osobę mającą coś do powiedzenia w kwestii magii, a nawet w kwestii smoków. Z drugiej strony, było to dość przyjemne. Nigdy nie bał się magii ani nie uważał jej za coś złego i niebezpiecznego. Czarodziejskie umiejętności Merlina fascynowały i urzekały. Jego magia była dobra i działała w służbie innych ludzi. Była jasna jak słońce.

Magia Morgany wydawała mu się początkowo czymś mrocznym i groźnym, a sama Morgana... cóż, szaloną i okrutną wiedźmą, która prawie doprowadziła do zagłady królestwa i odwróciła się od własnej rodziny. Ale potem dostrzegł w niej skrzywdzoną, śmiertelnie przerażoną dziewczynę. Podejrzewał, że nigdy nie była i nie będzie aniołkiem, nie była tak prostoduszna i łagodna jak Gwen. Ale obawiał się, że to go przewrotnie zafascynowało.

Magia Morgany może nie była jak słońce, bardziej przypominała księżyc. Ale księżyc też daje światło.

- Księżyc – powtórzył na głos Lancelot. Morgana spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Chodzi ci o zaklęcie ogni smoka? – zapytała.

- Ach, to – Lancelot rzucił szybkie spojrzenie na opis zaklęcia – Ono... jest trochę niebezpieczne. Dla ciebie. Jest w nim ogień. I trzeba znaleźć jakąś wysoką górę.

- To ją znajdziemy – wzruszyła ramionami Morgana – Nie musisz aż tak o mnie drżeć, naprawdę – uśmiechnęła się – Co prawda, trzeba czekać do pełni, ale możemy poczekać. Jestem pewna, że powiedziałeś to podświadomie, żeby potem móc wyznawać mi miłość w blasku księżyca.





Freya miała więcej zmartwień niż przypuszczał Merlin. Przez kilka dni próbowała znaleźć sposób, by porozmawiać z Gwen, ale otoczenie królowej skutecznie jej to uniemożliwiało. Jeśli widywała Ginewrę, to zazwyczaj w towarzystwie Artura albo jakichś przyjaciół, a nie miała zamiaru podchodzić do niej przy osobach trzecich i pytać: ,,Jak tam twoje plany związane z przedłużeniem rodu Pendragonów?".

Mimo to niepokój o królową nie dawał jej spokoju i kiedy tylko zobaczyła ją samą na korytarzu, podbiegła do niej i złapała za ramię, rzucając tym samym w kąt wszystkie zasady dworskiego, wyrafinowanego zachowania jakich starała się przestrzegać.

- Pani – powiedziała czarodziejka szeptem – Ja... Przepraszam za moją bezpośredniość – szybko puściła ramię Ginewry – Ale chciałam spytać... jak tam twoje plany, pani?

- Och – wykrztusiła Gwen. Wydawała się poruszona jeszcze bardziej niż Freya – Ja... Przede wszystkim masz nie mówić do mnie ,,pani"! – upomniała swoją rozmówczynię, chcąc ukryć zdenerwowanie – A jeśli chodzi o naszą ostatnią rozmowę... Tak. Zrobiłam to. Wykąpałam się w Avalonie i napiłam z niego wody.

Freya początkowo odczuła lekką panikę na myśl, że Gwen zdecydowała się stanąć twarzą w twarz z pradawnymi mocami... Jednak z drugiej strony na razie nic jej się nie stało. Była zdrowa i żywa. Moce Avalonu nigdy nie miały być wykorzystywane do złych celów, to chciwi i zachłanni ludzie doprowadzili do nadużyć i okrucieństw. Ale Gwen sprawiała wrażenie osoby o czystym, szlachetnym sercu. Może więc magia została wreszcie wykorzystana do czegoś dobrego?

- I... co teraz, pa... Gwen? – zapytała Pani Jeziora.

- Nic – odparła Ginewra, starając się udawać obojętną, co nie do końca jej się udało – Czekamy. Jest za wcześnie, żeby coś stwierdzić... I, Freyo... - popatrzyła na czarodziejkę błagalnie, a zarazem przepraszająco – Ja powiem o tym Arturowi. Naprawdę. Kiedy atmosfera będzie odpowiednia. Nie musisz się martwić, że go oszukuję. On... na pewno zrozumie moje motywacje.

- Oczywiście, że tak – zapewniła ciepło Freya – Na tym polega miłość.





- Gdzie jestem? – zapytała Gwen, rozglądając się po bokach. Otaczała ją jasna, lśniąca mgła przebijająca się przez ciemności.

- W żadnym konkretnym miejscu – usłyszała czyjś głos – Zresztą gdzie miałyby spotkać się osoby, które należą już do innych światów?

Gwen wytężyła wzrok i zauważała, że zza mgły spokojnym krokiem wychodzi młoda, uśmiechnięta dziewczyna o długich czarnych włosach i szarych oczach.

- Do jakiego świata ty należysz? – spytała lękliwie Gwen.

- Do świata umarłych – odpowiedziała ze smutnym uśmiechem dziewczyna – Ale zazwyczaj nie narzekam – dodała już weselej.

Gwen czuła się trochę przerażona takim nietypowym spotkaniem, niemniej dziewczyna wyglądała na bardzo miłą i wesołą, a z pewnością nie sprawiała wrażenia złego ducha.

- Powinnam raczej zacząć od pytania: kim jesteś? – odezwała się po krótkiej chwili ciszy.

- Przyjaciółką – odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna – Przyjaciółką, która chce tylko twego dobra.

- Jesteś... jesteś jedną z tych zmarłych kapłanek o których mówiła Freya? – domyśliła się Gwen.

- Nigdy nie byłam wielką czarodziejką – przyznała dziewczyna – Ale byłam dobrą uzdrowicielką. Przez większą część życia leczyłam ludzi.

- Ale nie jesteś Aine, prawda?

- Nie – pokręciła głową czarownica – Jestem Kathleen. Ale nie ma znaczenia kim byłam i co się ze mną stało. Liczy się tylko to, co przyjdzie później. I ci, którzy przyjdą później.

- Dlatego... się tu przede mną zjawiłaś? – zapytała z nadzieją Gwen – Chcesz mi powiedzieć, czy będę miała dziecko?

- Nie mogę ci tego powiedzieć – pokręciła głową Kathleen – Takie ingerencje w świat żywych są wbrew zasadom, a ja przestrzegam zasad w przeciwieństwie do jednej z moich sióstr – czarodziejka znów się uśmiechnęła, a Gwen poczuła się pokrzepiona na duchu. Może i Kathleen była kimś w rodzaju ducha, ale sprawiała wrażenie zwyczajnej, sympatycznej i radosnej dziewczyny.

Myślała ,,dziewczyny", choć Kathleen zapewne była od niej o przynajmniej dwadzieścia lat starsza i gdyby nie umarła, byłaby teraz kobietą w wieku dojrzałym.

- Skoro się tak cieszysz, to nie możesz przynosić mi złych wieści – powiedziała Ginewra pewnym głosem – Z jakiegoś powodu do mnie przyszłaś...

- Przyszłam, ponieważ nie chcę, żebyś była smutna – odpowiedziała przyjacielsko Kathleen i wyciągnęła ręce do Gwen. Królowa złapała je i wbrew swoim obawom, nie poczuła żadnego trupiego chłodu, ale przyjemne, jakby słoneczne ciepło – Nie chcę abyś się zadręczała i cierpiała. Ja i moje siostry czuwamy nad Camelotem. Światło przybędzie – dodała, patrząc na Gwen z czułością, którą można byłoby określić jako macierzyńską.


Gwen otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że jest we własnej komnacie w Camelocie.

- Nie jestem czarodziejką – powiedziała do siebie – Nie powinnam mieć kontaktu z magią – mimo to na myśl o Kathleen poczuła przyjemne ciepło na sercu.

- Co mówisz, Gwen? – Artur obudził się i spojrzał z niepokojem na żonę – Coś się stało?

- Och, nie – natychmiast odpowiedziała Gwen – Coś mi się śniło. To nic istotnego.

- Na pewno? – zapytał z troską Artur – Mówiłaś coś o magii...

- O magii? Musiałam być na skraju przebudzenia, nie pamiętam – Gwen miała nadzieję, że to kłamstwo zostanie jej wybaczone – Trudno nie mówić i nie myśleć o magii, gdy masz czworo czarodziejów na zamku.

- I ta czwórka to dla mnie mało – powiedział Artur, przypominając sobie ostatnie rozmowy z Gajuszem i Leonem – Na pewno wszystko dobrze? – zapytał i pogłaskał żonę po włosach.

- Tak, całkowicie – odpowiedziała Gwen, myśląc, że to właściwie nie jest kłamstwo. Na wspomnienie uśmiechu i słów Kathleen naprawdę czuła się dobrze – Śpijmy już – poprosiła – Jestem bardzo zmęczona.

- Śpij dobrze – powiedział Artur, pocałował żonę i przytulił ją do siebie – Postaraj się już nie mówić przez sen.





Merlin kontynuował pracę nad książką, ale w głowie cały czas miał pamięć o tragicznym końcu Morgany. Skoro nie mógł pomóc jej samej, to w jakiś sposób powinien oddać hołd jej pamięci i choćby symbolicznie odpłacić za zło, które spotkało ją przez niego.

Co powinien zrobić? Czego Morgana by sobie życzyła?

- Dzień dobry, możemy wejść? – rozmyślania Merlina przerwało bezceremonialne wejście Any i jej starszego brata, którzy wbrew wcześniejszemu pytaniu, natychmiast swobodnie rozgościli się w jego komnacie.

- To nie jest pracownia Gajusza – westchnął Merlin – A ja piszę księgę.

- To ja ci pomogę! – zaoferowała radośnie Ana.

- Nie trzeba – odpowiedział Merlin – Czego chcecie?

- Ona sobie coś wymyśliła, ja nie mam z tym nic wspólnego! – zawołał z oburzeniem Gaheris.

- Ty jesteś do niczego i nie potrafisz zdobyć paru informacji, nigdy nie zostaniesz szpiegiem! – krzyknęła Ana.

- Powiedziałem, że moim zdaniem oni się nawet nigdy za rękę nie złapali, nie wspominając o całowaniu – odparł Gaheris – Nie moja wina, że życie nie odpowiada twoim romantycznym marzeniom.

- Hej, hej – Merlin, który początkowo miał zamiar ignorować rozmowę rodzeństwa, odwrócił się i spojrzał na Anę i Gaherisa uważnie – O czym wy mówicie?

- A o czym moglibyśmy mówić? – zapytała Ana – O wujku oczywiście!

- O Gwainie?

- Mamy tylko jednego – Ana spojrzała na Merlina z politowaniem – Gaheris ma z nim treningi, więc bardzo ładnie i grzecznie poprosiłam go, żeby skorzystał z okazji i wypytał go jak było na spotkaniu z Lisą. A on oczywiście położył całą sprawę.

- Mówiłem ci, że po prostu nie działo się tam nic o czym warto byłoby wspominać! – bronił się Gaheris – Poza tym, ja nie zajmuję się takimi bzdurami jak ty!

- Mam rozumieć, że Gaheris jest już wtajemniczony w plan swatania Gwaine'a? – upewnił się Merlin.

- Nie dało się tego przed nim dłużej ukrywać – przyznała Ana – Poza tym, to już nie plan. To prawda. Wujek na pewno znowu zaprosi gdzieś Lisę, a potem...

- Ana, opanuj się! – zdenerwował się Gaheris – Oni się przeszli razem parę kroków, a ty już planujesz im wesele i wymyślasz imiona dla ich przyszłych dzieci!

Ana zaczerwieniła się, ale nie traciła fasonu.

- To nieprawda. Przynajmniej to ostatnie – zapewniła.

- Czyli jednak planujesz wesele! – zawołał z triumfem Gaheris. Merlin uznał, że czas zakończyć tą dyskusję.

- Gaheris ma trochę racji, Ano – powiedział – Nikogo nie można zmusić do miłości. I nikt nie ożeni się z kimś, dlatego, że siostra mu kazała.

- A szkoda – westchnęła Ana.

- I bardzo dobrze – stwierdził w tym samym czasie Gaheris.

- Tą puentą zakończmy – zaproponował Merlin – Znajdźcie sobie jakieś ciekawe zajęcie.

- Ale my przyszliśmy do ciebie, żeby cię poprosić, żebyś może porozmawiał z wujkiem i spróbował go wypytać, co czuje do Lisy – wyznała Ana – To dla jego dobra. Chcesz chyba, żeby był szczęśliwy, prawda?

- Chcę, ale nie uszczęśliwię go, wpychając mu dziewczyny w ramiona i wypytując o życie osobiste – odparł Merlin – Naprawdę, nie wypada się wam tak zachowywać.

- Ale chyba możesz z nim porozmawiać? – prosiła Ana – Przyjaciele chyba rozmawiają ze sobą? Nie chcemy, żebyś go do niczego namawiał, tylko żebyś z nim porozmawiał.

Ana spojrzała na Merlina wielkimi, smutnymi oczami i chociaż czarodziej doskonale zdawał sobie sprawę, że dziewczynka nie jest ani w połowie tak anielska i naiwna za jaką chce uchodzić, to zrobiło mu się jej trochę żal. Bądź co bądź, troszczyła się o swojego wujka, który od kilku miesięcy był w nieciekawym stanie.

- Jak znajdzie się okazja, to z nim porozmawiam – obiecał.

- Jest! – zawołała z triumfem Ana. Gaheris tylko przewrócił oczami – Wiedziałam, że jesteś dobrym czarodziejem, chociaż mama mówi, że jesteś durniem, który czasem rzuca jakieś zaklęcie, żeby się dowartościować.

,,Cóż" pomyślał Merlin. ,,Dobrze wiedzieć."





Merlin ze smutkiem stwierdził, że chociaż teoretycznie zajmuje wysoką pozycję na dworze, to w rzeczywistości nawet dwunastoletnie dzieci są w stanie nim manipulować i zmuszać do wszystkiego, co im się podoba.

Ponieważ akurat rycerze kończyli trening, postanowił pójść do kolegów i chwilę z nimi porozmawiać. Przecież to normalne, że przyjaciele ze sobą rozmawiają. On też chyba ma prawo do swojego życia towarzyskiego?

Merlin westchnął ciężko. Kogo on oszukuje? Dał się urobić jakimś dzieciakom i pewnie zrobi z siebie idiotę. Dobrze chociaż, że Freya tego nie zobaczy, i oby Artur też nie.

- O, Merlin! – zawołał Leon, wracający do zamku razem z resztą towarzyszy – Rano Gajusz powiedział, że cały dzień nie będziesz wychodził ze swojej komnaty.

Cudownie, kolejny problem. Jeśli Gajusz się dowie, że Merlin porzucił pracę nad księgą czarów, żeby pójść poplotkować o życiu uczuciowym Gwaine'a, to nie da mu żyć przez następny tydzień.

- Każdy ma prawo zrobić sobie przerwę – odparł czarodziej – Jest tu Artur?

- Nie, już dawno sobie poszedł – odpowiedział Elyan – Potrzebujesz czegoś od niego?

,,Potrzebuję, żeby nie stał się świadkiem mojej kompromitacji" pomyślał Merlin, ale powiedział tylko:

- Nie, nie. Z wami można sobie o wiele przyjemniej porozmawiać, prawda?

- Są mniejsze szanse, że wyzwiska polecą w czyjąś stronę – powiedział Leon – Chociaż przy Gwainie to nic pewnego.

- Odczep się, ja nikogo nie wyzywam! – zdenerwował się Gwaine.

- Spokojnie, spokojnie – poprosił Merlin – Jasne, że Gwaine nie potrafi nikomu tak dopiec jak Artur.

- To był komplement czy obelga? – zapytał wyżej wymieniony. W końcu wymuszanie na innych szacunku do siebie to bardzo cenna zaleta.

- Ależ ty, człowieku, jesteś nerwowy, Lisa się ciebie nie boi? – odparł Leon, oszczędzając Merlinowi dwóch problemów. Nie musiał już odpowiadać Gwainowi, za to mógł rozpocząć interesujący go temat. A właściwie interesujący Anę i Meliorę.

- Nie jesteśmy razem – powiedział uparcie Gwaine – Poszliśmy na jeden spacer i rozmawialiśmy o nieistotnych rzeczach, takich jak to że mięso podrożało i czy Artur nadal będzie organizował turnieje przy każdej okazji, czy w końcu weźmie się za oszczędzanie.

- Obgadujesz przy Lisie Artura? – zdziwił się Percival – Poważna sprawa.

- Alternatywą było opisywanie jak kłócimy się z Arturem albo jak próbuję uczyć tych szczeniaków dyscypliny, a to nie są opowieści dla niewinnych panienek z dobrych domów – odpowiedział Gwaine.

- Czyli chcesz zrobić dobre wrażenie – powiedział Merlin – To już coś.

- Boże, nie! – krzyknął z rozpaczą Gwaine – Ty też? Jeśli według was chęć uchodzenia za porządnego człowieka przed jakąś dziewczyną jest oznaką wiecznej miłości, to nie mogę wam tego zabronić. Myślcie sobie, co chcecie.

- A umówisz się jeszcze z Lisą? – zapytał z ciekawością Elyan. Merlin poczuł ogromną wdzięczność do losu, że ostatecznie nie musiał nawet prowadzić tej rozmowy.

- Nie wiem. Zobaczymy. Może tak – wzruszył ramionami Gwaine – Ta dyskusja mnie zmęczyła. Idę do tawerny, idzie ktoś ze mną?

- Ja z tobą pójdę, przyjacielu – zgodził się uprzejmie Percival. Elyan przytaknął.

- Właściwie, to czemu nie.

- Ja podziękuję, ponieważ jak nie skończę dzisiaj rozdziału, to Gajusz nie da mi spokoju, a Freya będzie smutna i rozczarowana – powiedział Merlin.

- A ja obiecałem Bonnie, że pójdę z nią na obiad do jej rodziny – dodał Leon. Gwaine przewrócił oczami.

- Ale z was pantoflarze.

- Wypraszam sobie! – zawołał Leon. Merlin nic nie powiedział.

- Ale to trochę prawda – przyznał łagodnie Elyan – Ty Leon może nie do końca, ale Merlin jest trochę pantoflarzem. I to jest smutne.

W tym momencie cierpliwość Merlina się wyczerpała.

- Powiedział ten, co tkwi pod pantoflem, a nie ma żony ani narzeczonej!

- Ale to niemożliwe... - bąknął Percival.

- Dokładnie – przytaknął Elyan – Nie mogę być pantoflarzem.

- Obawiam się, że możesz – odparł Merlin – Jesteś pod pantoflem Gwen i nie wyprzesz się tego, bo to, że ona ci każe sprawdzać materiał swoich sukienek i komentować swoje buty normalne nie jest.

- Co ty robiłeś...? – zawołał Gwaine, patrząc na Elyana, ale nie był już w stanie kontynuować tej myśli, bo zaczął się okropnie śmiać, a reszta towarzystwa poszła za jego przykładem.

- To miała być tajemnica – wydukał Elyan, patrząc na Merlina jak na zdrajcę – A tak w ogóle... To Gwen kazała mi oceniać jej ubrania, bo powiedziała, że Artur nigdy nie zwraca na to uwagi i dla niego wszystkie suknie wyglądają tak samo.

- I to jest właściwa postawa – stwierdził Gwaine – Znaczy postawa Artura jest właściwa.

- O, Gwaine! – zawołał z aprobatą Leon – Po raz pierwszy od dobrych kilku tygodni powiedziałeś coś dobrego o Arturze.

- Nawet najwięksi tyrani mają swoje zalety – wzruszył ramionami Gwaine – Możemy iść do tej tawerny?





Ponieważ do pełni zostało jeszcze trochę czasu, Morgana postanowiła wykorzystać go do jak najlepszego przygotowania się do przyzwania Aithusy. Wiedziała, że nie wybaczy sobie, jeśli nie uda się jej odzyskać smoczycy.

Wcześniej nie zdecydowała się na szukanie jej, ponieważ uważała, że nie ma jej nic do zaoferowania. Była całkowicie zniszczona emocjonalnie, a jedyne czego pragnęła to szybka śmierć. Ale teraz była szczęśliwa i dość spokojna. Może pewnego dnia będzie całkiem normalna i zdoła zapomnieć o tym, co ją spotkało.

- Jeszcze tydzień – powiedziała pewnego dnia do Lancelota – Jeszcze tydzień i uda mi się ją zobaczyć.

- Możemy skorzystać z innego zaklęcia, jeśli chcesz – zaoferował Lancelot.

- Nie – pokręciła głową Morgana – To jest chyba najpewniejsze i jej nie zniewoli. Nie mogłabym trzymać jej wbrew jej woli – westchnęła – Niestety, nie mogę po prostu zawołać Aithusy w jednej chwili. Nie jestem władcą smoków... jak Merlin.

Starała się mu wybaczyć. Starała się nie pamiętać o złych rzeczach jakie ją spotkały i powtarzać sobie, że to już przeszłość, która się nie powtórzy. Merlin odebrał jej życie, ale na pewno nie chciał aż tak jej pogrążyć. Chciał chronić Artura. Powinna mu wybaczyć. Tylko, że to było trudne, gdy pamięć podsyłała jej obrazy umierającej Morgause i lochów Uthera. Oraz Aithusy, ostatniej istoty, która ją kochała, i którą utraciła przez czarodzieja nazywanego Emrysem.

- Merlin mógłby ją przyzwać? – upewnił się Lancelot.

- Na pewno. W końcu jest władcą smoków – wzruszyła ramionami Morgana – Ale najwidoczniej niespecjalnie interesuje się losem ostatniego smoka na ziemi.

- Nie mogłabyś poprosić Merlina o to, żeby on ją przyzwał? – spytał rycerz – Dla ciebie, oczywiście.

- Co? – zawołała z lekkim strachem Morgana – Prosić Merlina? On jest przekonany, że ja nie żyję i tak ma pozostać!

- Ale posłuchaj – Lancelot złapał czarodziejkę za rękę i spojrzał na nią z czułością – Moglibyśmy wrócić do Camelotu. Razem. Nie musielibyśmy już się zastanawiać, gdzie zacząć od nowa i co zrobimy ze swoim życiem. Wrócilibyśmy do domu.

- To już nie jest mój dom – odpowiedziała Morgana z bólem. Poczuła nagłe uczucie samotności na myśl o tym, że dla Lancelot najwidoczniej Camelot wciąż stanowił miejsce przynależności.

- Uthera już nie ma – powiedział spokojnie mężczyzna – Magia jest legalna. Artur jest twoim bratem i na pewno ci wybaczy.

- Artur może i tak – zgodziła się Morgana – Ale cała reszta? Gwen mi wybaczy, że ją więziłam i zaczarowałam? Merlin mi wybaczy, że torturowałam go i pozbawiłam mocy? Leon i Percival, że uwięziłam ich w kopalni? Albo czekaj, nie mów mi... - Lancelot z przerażeniem obserwował jak Morgana powraca do ogarniętego strachem, podpadającego pod obłęd zachowania z początku maja – Gwaine na pewno mi wybaczy, że wepchnęłam mu szpiega do łoża, a potem doprowadziłam do śmierci.

Po ostatnich słowach Morgana uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała, rozejrzała się po pomieszczeniu z niepokojem, jakby ktoś miał zaraz przyjść i ją ukarać, a następnie spojrzała na Lancelota z bólem.

- Nie brzydzisz się mną?

- Oczywiście, że nie – zapewnił rycerz – Ciężko mi się tego słucha... Ale nie jestem na ciebie zły. Wybaczam ci to wszystko.

- Ale to nie twoje wybaczenie jest tu najistotniejsze – pokręciła głową Morgana – Przykro mi, że jest ci źle bez ludzi, którzy byli... są twoimi przyjaciółmi i z którymi dzieliłeś życie, ale nie mogę wrócić do zamku. Byłabym tam obca. Wszyscy by mnie odpychali i nawet jeśli by mi tego nie okazywali, czytałabym w ich oczach, że nienawidzą mnie za to, co zrobiłam.

- Podobno wszystko można wybaczyć – Lancelot postanowił nie tracić spokoju – A ja głęboko wierzę, że gdyby oni wszyscy dowiedzieli się jak się czułaś i jak bardzo cierpiałaś, wybaczyliby ci. Jestem pewien, że Artur już nie czuje do ciebie żadnej złości, przecież cię kocha. Gwen też ci wybaczy, była twoją najlepszą przyjaciółką, poza tym ona jest taka dobra i łagodna...

Te słowa sprawiły, że Morganę ogarnęła fala paniki, a serce zaczęło ją po prostu boleć.

- Nie wrócimy tam! – krzyknęła z rozpaczą – Nie wrócimy do Camelotu, bo wtedy znowu zobaczysz Gwen i uświadomisz sobie, że to ją tak naprawdę kochasz... A ja... Ja zostanę całkiem sama...

- Oczywiście, że nie! – zaprzeczył Lancelot z oburzeniem – Nigdy cię nie opuszczę. A Gwen ma męża.

- To nie znaczy, że nie można się w niej zakochać – prychnęła Morgana – Chcę żebyś był szczęśliwy, ale jeśli zostawiłbyś mnie dla niej... to straciłabym już wszystko i nie przeżyłabym tego!

- Nie zostawię cię! Nie kocham już Gwen. Mam sobie to napisać na czole, żebyś mi uwierzyła?

Morgana odsunęła się i popatrzyła na Lancelota ze smutkiem.

- Denerwujesz się na mnie. Myślisz, że jestem szalona. Zaczynasz żałować, że skazałeś się na moje towarzystwo.

- To nieprawda – Lancelot usiadł bliżej czarodziejki i przytulił ją – Ja każdego ranka, kiedy się budzę i patrzę na ciebie, dziękuję niebiosom, że jesteś przy mnie. Jestem zdenerwowany, bo przykro mi, że nie wierzysz w moją miłość.

- Wierzę... - powiedziała słabym głosem Morgana – Bardzo chcę wierzyć... Ale wiem jak bardzo kochałeś Gwen. Przypominam ci, że kilka miesięcy temu zrezygnowałeś z powrotu do Camelotu właśnie dlatego, że nie mogłeś pogodzić się z tym, że ona jest Artura.

- Dziewczyno! – krzyknął Lancelot – Tak było. Przez chwilę. Ale tak naprawdę chodziło tylko o to, że nie mógłbym cię zostawić samej... Nie mógłbym żyć z myślą, że jesteś pozostawiona na pastwę losu i nie ma nikogo, kto mógłby cię wspierać. A potem uświadomiłem sobie dodatkowo, że gdybym miał żyć bez ciebie, to mnie również przydałoby się wsparcie.

- Zostałeś na tym odludziu, żeby być blisko mnie? – zapytała z niedowierzeniem Morgana.

- Oczywiście! Kocham cię, ale to naprawdę frustrujące, kiedy starasz się okazywać komuś miłość na wszystkie sposoby, a on i tak w nią wątpi.

- Przepraszam – powiedziała Morgana i położyła głowę na ramieniu ukochanego – Po prostu... ostatnio coraz częściej myślę o tobie i Gwen. O tym, co was łączyło. Staram się to wyrzucać z głowy i powtarzam sobie, że jesteś mój... ale to cały czas wraca. Tak samo jak myśli o Sarrumie i Utherze – dodała z goryczą.

- Rozumiem, kochanie. Wszystko rozumiem – zapewnił Lancelot i pocałował ją we włosy – Ale kiedy zaproponowałem ci, żebyśmy wrócili do Camelotu, myślałem też o tobie. Przede wszystkim o tobie. Chcę, żebyś mogła żyć na poziomie w jakim się wychowałaś. Chcę żebyś mogła być prawdziwą damą... Moją damą – uspokojona nieco Morgana nawet się uśmiechnęła, gdy Lancelot pocałował ją w policzek – Byłoby nam tam razem dobrze. Kiedy Artur urządziłby turniej rycerski, patrzyłabyś na mnie z trybunów i posyłałabyś mi uśmiechy, a dla mnie wszystko miałoby znacznie większą wartość, jeśli ty byłabyś tego świadkiem. Na ucztach ściskałbym ci rękę pod stołem i miałbym satysfakcję z tego, że gdy na świecie jest tylu ludzi, ty przypadłaś mnie. A kiedy...

- A kiedy przyszłaby noc, musiałabym spać w osobnej komnacie dla przyzwoitości, a przecież wiesz, że boję się spać sama – dopowiedziała Morgana – Nie jesteś moim mężem.

,,To się może zmienić" pomyślał Lancelot, ale uznał, że nie jest to najlepszy sposób, żeby prosić kogoś o rękę.

- Musiałabym spać sama, a w Camelocie... - Morgana utkwiła wzrok w przestrzeni – Te straszne wspomnienia mogłyby jeszcze bardziej się nasilić – spojrzała na Lancelota przepraszająco – Wybacz mi, ale ja nie mogę tam wrócić. I jestem okropna, oczekując, że zostaniesz ze mną.

- Przysięgłem, że cię nie opuszczę i słowa dotrzymam – obiecał Lancelot – Będzie tak jak chcesz. Twoje dobro jest najważniejsze.

Kilka miesięcy temu zrezygnował ze służby i przyjaciół, przekonany, że nie ma innego wyjścia. Teraz, kiedy zobaczył je przed sobą, okazało się, że musi podjąć prawdziwy wybór – między Morganę a wszystkimi bliskimi z Camelotu. Chociaż podejrzewał, że w głębi serca to tak naprawdę tego wyboru też nie ma.





- Powiem wam, że wcale nie jest łatwo – powiedziała złotowłosa strażniczka do swoich towarzyszek – Eirze chyba ta ciąża rzuciła się na mózg, bo cały czas jest zdenerwowana i sprawia wrażenie, jakby chciała wszystkich pozabijać.

- Nikt cię nie zmuszał do obserwowania jej – przypomniała Morrigan spokojnym tonem.

- Ależ chętnie się nią zaopiekuję – zapewniła złotowłosa – Tylko wolałabym móc sobie z nią porozmawiać. Trochę mi się nudzi.

- Masz do dyspozycji wszystkich ludzi jacy kiedykolwiek umarli... albo przynajmniej większość... ale ci nudno, bo nie masz z kim rozmawiać? – przewróciła oczami Kathleen.

- Szukam nowych wrażeń.

Oczy pozostałej trójki skierowały się na ciemnowłosą czarodziejkę, która bawiła się złotym paskiem od sukni.

- Morgana jest zniszczona od środka – powiedziała kobieta, zanim jej przyjaciółki zdążyły o cokolwiek zapytać – A ten zwyrodnialec nie ustaje w swoich próbach manipulacji nią – głos jej zadrżał – Boję się, że nawet jeśli ona mu nie ulegnie, to jej umysł jeszcze bardziej się pogrąży i biedna dziewczynka... postrada rozum.

- Och – wyszeptała Morrigan.

- Bardzo mi przykro – dodała Kathleen – Jeśli mogę ci jakoś pomóc...

- Poradzę sobie – odpowiedziała ciemnowłosa – Obawiam się, czy moc Morgany nie osłabła... A więc pomogę jej przywołać smoka. Nie wiem, czy to łamie zasady i nie obchodzi mnie to. Będę wtedy przy niej. Mam prawo.

- Nikt temu nie zaprzecza – zapewniła Morrigan.

- Na szczęście Morgana ma przy sobie człowieka, który ją kocha – dodała ciemnowłosa z nieśmiałą nutą nadziei.

- Nawet dwoje – zapewniła Morrigan i przytuliła ją – Myślę, że masz w rękach magię większą od wszystkiego, co kiedykolwiek mogłyśmy zrobić.





- Spotkałam ją – powiedziała Gwen do Freyi, kiedy znalazła się odpowiednia okazja – Spotkałam twoją kapłankę.

- Naprawdę? – zapytała z zaskoczeniem Pani Jeziora. Nie przypuszczała, by Gwen, jako osoba niemagiczna, mogła obcować ze światem... cóż, ze światem z pewnością innym niż ten w którym żyła – Ale... One wszystkie już nie żyją.

- Przyśniła mi się – powiedziała Gwen z uśmiechem, który pojawiał się mimowolnie na jej twarzy za każdym razem, gdy myślała o Kath – Przyśniła mi się Kathleen.

- Nie znam ich imion, poza Morrigan – przyznała Freya – Chyba musisz mi przypomnieć jak ona wygląda.

- Ma ogromne szare oczy i jest w niej coś takiego miłego, ciepłego – wyjaśniła Gwen.

- Wiem już o kim mówisz – uśmiechnęła się Freya – Ona jest z nich zdecydowanie najmilsza i najbardziej urocza. Co ci powiedziała?

- Że mam się nie zadręczać, bo ona i jej siostry czuwają nad Camelot – odpowiedziała Gwen i dodała bardziej nieśmiało – I że światło przybędzie. Jak myślisz... co to znaczy?

- Nie mam pojęcia – pokręciła głową Freya – W Avalonie... potrafiłam czytać przepowiednie. A teraz nie umiem. Zapewne dlatego, że gdybyśmy poznali całą naszą przyszłość, życie stałoby się nie do zniesienia.

- Mi jedna wiadomość wystarczyłaby, abym osiągnęła pełnię szczęścia do końca życia – westchnęła Ginewra.





Kiedy Gwaine przypadkiem trafił na Lisę podczas zabijania nudy chodzeniem po mieście, pomyślał, że najwidoczniej to przeznaczenie, ale po chwili mu się przypomniało, że los ma przecież ułomne poczucie humoru.

- Witaj, sir – powiedziała Lisa, uśmiechając się promiennie – Miło cię spotkać.

Bez wątpienia mówiła szczerze. Była bez wątpienia najuczciwszą osobą jaką Gwaine znał, nigdy nie będąc w niemiły sposób szczerą.

- Witaj, Liso – odpowiedział Gwaine, myśląc sobie, że na nieszczęście dziewczyny on nie potrafi być tak miły jak ona ani też nie darzy jej uwielbianiem. Ale za to nie był tak uczciwy i mógł sobie pozwolić na naginanie prawdy – Cieszę się, że cię widzę... Myślałem sobie, że jeśli masz czas i ochotę to moglibyśmy się jeszcze kiedyś spotkać.

Lisa w pierwszej chwili zareagowała jeszcze radośniejszym uśmiechem, ale wkrótce spoważniała.

- Sir – powiedziała łagodnie. Gwaine podejrzewał, że ona nie umie podnosić głosu – Nie musisz spędzać ze mną czasu, tylko po to, żeby zadowolić swoją siostrę albo małą Anę.

Gwaine początkowo chciał uznać się za zwolnionego z zobowiązań i powiedzieć, że owszem, to Meliora i Ana próbują ich zeswatać, ale on nie chce już się z nikim wiązać, a tym bardziej nie myśli o założeniu rodziny, więc może będzie lepiej, jeśli zostaną przyjaciółmi. Ale miał poczucie, że byłby najgorszym draniem, gdyby tak powiedział. Żadna dziewczyna nie zasługiwała na to, żeby żyć z myślą, że zainteresowanie nią było jedynie próbą usunięcia z pamięci innej kobiety.

- Co to za bzdury opowiadasz! – zawołał rycerz z taką dozą oburzenia i zdziwienia na jaką było go stać – Nie jestem małym chłopcem, żeby spotykać się z kimś, bo siostra mi kazała! Chcę się z tobą spotkać, bo cię lubię. Co w tym dziwnego?

To przynajmniej nie było kłamstwem. Naprawdę polubił Lisę. Jak można nie lubić kogoś, kto jest przemiły, uroczy i nie ukrywa swojego uwielbienia dla ciebie?

- Jeśli naprawdę chcesz się ze mną spotkać, sir – powiedziała ostrożnie Lisa, ale wyglądała na zadowoloną – To bardzo chętnie się zgadzam.





Morgana nie dowierzała temu, że za kilka minut może znowu zobaczyć Aithusę. Spojrzała na błyszczący księżyc i poczuła, że jej pewność siebie znika. Jeśli nie odzyska smoczycy, to nigdy sobie tego nie wybaczy.

- Drżysz – zauważył Lancelot, obejmując ją ramionami – Nie bój się, wszystko będzie dobrze. A jeśli to dla ciebie za trudne, to możemy zawrócić.

- Nie mogę tego zrobić, Lancelocie – odpowiedziała cicho Morgana i pokręciła głową – Zbyt długo żyłam bez Aithusy, bo wydawało mi się, że tak będzie dla niej najlepiej... Ale przez długi czas ona była moją jedyną przyjaciółką. Była niewinną, dobrą istotą, która mnie kochała i współczuła mi. Jej bliskość i jej dobro utrzymywały mnie przy zdrowych zmysłach. Wolę sobie nie wyobrażać jak wyglądałoby moje życie bez tego smoka... Najpewniej byłabym jeszcze bardziej szalona niż teraz i znikczemniałabym do ostatku. Nie zostałaby we mnie ani odrobina dobra.

Lancelot pogłaskał czarodziejkę po ramieniu. Nie chciał wierzyć, że byłaby zdolna do całkowitego pogrążenia się w złu i wyzbycia wszelkich pozytywnych cech. Powtarzał sobie, że nie mogła być zła. Kiedy się odnaleźli, kilka miesięcy temu, Morgana była całkowicie zrozpaczona i przesiąknięta gniewem po tym co ją spotkało po Camlann, a mimo to współczuła mu i zatroszczyła się o niego, chociaż z teoretycznego punktu widzenia był dla niej nikim.

- Poradzisz sobie. Jesteś wielką czarodziejką – zapewnił – Moją ulubioną czarodziejką.

Morgana uśmiechnęła się, zrobiła kilka kroków do przodu i położyła na szczycie samotnej góry stosik gałęzi. Odwróciła się jeszcze raz w stronę Lancelota, który stał przy koniu(w końcu jakoś musieli się tu dostać).

- Nie bój się, Her – powiedziała czule do zwierzęcia – Nic złego nie będzie się działo – zaczęła żałować, że zabrali konia, zamiast się poświęcić i iść pieszo, bo o ile sam widok czarów nie powinien go przerazić, tak nie można było mieć jak pewności jak zareaguje na widok smoka.

- Będę go trzymał – obiecał Lancelot, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miałby dużych szans ze spłoszonych koniem.

Morgana skinęła głową. Ostatecznie była duża szansa, że nawet jeśli koń się przestraszy, uda jej się zareagować na tyle szybko, by uspokoić go albo zatrzymać magią.

,,Niech to się uda" pomyślała błagalnie, nie zastanawiając się do kogo kieruje te słowa. ,,Niech uda mi się ją sprowadzić. Pragnę w życiu tak niewielu rzeczy... Mam chyba prawo do tej jednej?".

Nagle poczuła jakąś nagłą bliskość i czułość, jakby ktoś ją przytulał. Oczywiście, to było niemożliwe. Jedyny człowiek, któremu na niej zależało, stał na tyle daleko, że nie mogli się dotknąć.

Skupiła się i kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że ognisko już płonie.

- Tân y ddraig – wypowiedziała stanowczo. Ogień zalśnił niebieskawym blaskiem.

Mimo, że Morgana czuła się odrobinę zaniepokojona, nie mogła się teraz wycofać. Trzeba była doprowadzić tą sprawę do końca. Poza tym, od momentu odczucia nagłego ciepła na sercu, nie bała się aż tak bardzo.

- Daw allan! – wykrzyknęła w niebo - I'ch tân!

Przez chwilę nic się nie działo. Morgana pomyślała, że chyba jednak poniesie porażkę. Oby Aithusie było dobrze bez niej. W tym momencie zerwał się porywisty wiatr. Lancelot chwycił Hera za uzdę, a Morgana objęła się bezradnie ramionami. Podniosła wzrok ku niebu i po chwili zobaczyła na nim białego smoka.

- Aithusa! – zawołała z radością, po czym skierowała oczy na konia, który na szczęście wydawał się zafascynowany niecodziennym zjawiskiem.

- Oczywiście, przecież jesteś wyjątkowy – uśmiechnęła się Morgana. Znów spojrzała na smoczycę i zawołała z triumfem – Aithusa! Wróciłaś do mnie!

Smoczyca z gracją wylądowała na górze i oparła się o nią pazurami. Morgana podeszła do niej powoli i zaczęła ją głaskać, ciesząc się wyczekiwanym spotkaniem.

Lancelot z fascynacją wpatrywał się w smoka. Aithusa była piękna, a jej kolor przywodził na myśl powierzchnię księżyca. Do tego wydawała się niezmiernie słodka i kochana. Jednak to wrażenie zaburzało zdeformowane, kalekie ciało smoczycy. Morgana opowiadała mu, co Sarrum robił Aithusie, więc teoretycznie był przygotowany na to, co zobaczy, ale ten widok nie mieścił mu się w głowie. Serce zabolało go na myśl o cierpieniach Aithusy i poczuł bunt i gniew kierowany w stronę człowieka, który zaburzył rozwój smoczycy i naznaczył ją na zawsze.

Rycerz zbliżył się do smoka i Morgany, ale Aithusa zareagowała wycofaniem się i strachem w oczach.

- Nie bój się – poprosiła ją spokojnie Morgana – To Lancelot. Jest twoim przyjacielem, tak samo jak ja – zapewniła – A Her... Też cię na pewno bardzo polubi.

Aithusa zrobiła kilka nieśmiałych kroków w przód.

- Wszystko jest dobrze – powiedziała Morgana, głaszcząc smoczycę – Kocham cię. Chciałabym, żebyś była ze mną, z nami... Ale obawiam się, że musiałabyś mieszkać w jaskini. Oczywiście mogłabyś sobie latać nad lasami i jeziorami, ale nie mogę ci dać pełnej swobody, jaką cieszyłaś się beze mnie. Jeśli nie zechcesz ze mną zostać, zrozumiem.

Aithusa zbliżyła się jeszcze bardziej i przytuliła biały pysk do policzka Morgany. Czarownica poczuła, że łzy napływają jej do oczu.

- Kocham cię – wyszeptała z wdzięcznością i odwróciła się do Lancelota – Chodź. Musimy ją stąd zabrać. Jeśli będzie lecieć wystarczająco wysoko, nikt nie powinien jej zauważyć.

- Będziemy lecieć na niej? – zapytał rycerz – A co z koniem?

- Oczywiście, że nie będziemy! – zaprzeczyła Morgana – Jest... jest kaleka, nie możemy sprawiać jej bólu – pogłaskała Aithusę opiekuńczo – Będzie latać nad nami, a my wrócimy do domu na Herze.

- Rozumiem – pokiwał głową Lancelot – Aczkolwiek to trochę dziwne, że jeździmy konno, chociaż mamy smoka – Her zarżał jakby mu się to nie spodobało – Dobrze, dobrze. Przepraszam.





Po kilkunastu dniach rozmyślań i rozważań Merlin wpadł na pomysł, który według niego mógł jednocześnie pomóc pokonać czarną magię, jak i wynagrodzić zło zadane Morganie.

- Musisz organizować ,,zebrania" w środku dnia? – zapytał Artur, kiedy Merlin wezwał jego i Freyę do swojej komnaty – Mam własne problemy. W ciągu kilku miesięcy napisałem trzy listy do Lota w sprawie sojuszu. A on je wszystkie zignorował.

- Podejrzewam, że je spalił – przyznał Merlin – Nie wiem, czemu ci tak na nim zależy, że piszesz do niego trzy razy. Lot jest groźnym i bezwzględnym człowiekiem.

- Ale jest dobrym politykiem – odparł Artur.

- Czy będziemy rozmawiać o czymś ważnym? – zapytał Freya. Podekscytowany swoim pomysłem Merlin złapał ją za ramiona i posadził na krześle.

- Zaraz wam wszystko opowiem – zapowiedział.

- Umiem sama siadać – powiedziała Freya.

- Nie daj sobą pomiatać, Freyo – poparł ją Artur – Niech Merlin nie myśli, że jest nie wiadomo kim. Dlaczego zawołałeś akurat naszą dwójkę, Merlinie? Chcecie mnie poinformować o waszym ślubie?

Merlin spojrzał niepewnie na Freyę i pomyślał, że dopisuje kolejne wydarzenie do listy najbardziej żenujących przeżyć w swoim życiu. Na szczęście, miał na tyle ciętego języka, by wybrnąć z tej sytuacji.

- Ty tylko szukasz pretekstu, żeby organizować uczty, kupować wino i wydawać pieniądze – powiedział do Artura – Mam pomysł.

- Już się boję – stwierdził Pendragon. Merlin przewrócił oczami.

- Czasami mam dobre pomysły.

- Może jeden na sto – przyznał Artur.

- Ostatnio zastanawiałem się jak mamy pójść za radą Lasair, która stwierdziła, że powinniśmy mieć trójkę czarodziejów, bo trójka to wyjątkowa liczba – zaczął Merlin, nie zważając na docinki swojego króla – A jednocześnie... Arturze, ja też nie mogę pogodzić się z tym, co spotkało Morganę. Wiem, że mogłem jej pomóc stać się dobrą czarownicą... i pozostać dobrym człowiekiem. I nie zaprzeczaj, bo wiem, że mogłem. Teraz nie da się już nic dla niej zrobić... ale powinienem jakoś zadośćuczynić to, że jej nie pomogłem, kiedy tego potrzebowała. Uznałem, że da się połączyć te dwie sprawy... Możemy znaleźć trzeciego czarodzieja i zarazem w jakiś sposób wynagrodzić to, co spotkało Morganę – powiedział Merlin poruszony.

Artur i Freya spojrzeli na niego pytająco.

- Musimy ogłosić po całym królestwie, że szukamy młodych magów, którzy mogliby przyjechać do Camelotu na kilka dni, pokazać co potrafią, a my moglibyśmy czegoś ich nauczyć. Magicznie uzdolnieni ludzie w tym królestwie nie wiedzą co zrobić z mocami, które musieli całe życie ukrywać.

- Chcesz uczyć ludzi? – zapytała Freya – Pozazdrościłeś Gwainowi?

- Od razu uczyć. Naprowadzić – odparł Merlin – W ten sposób możemy znaleźć kogoś na tyle zdolnego, żeby zatrzymać go przy sobie... i sprawić, by inni czarodzieje i czarodziejki nie bali się i nie byli samotni tak jak dawniej Morgana. Ona by tego chciała, prawda, Arturze?

Artur pokiwał głową. Każde wspomnienie siostry przywoływało dawne wspomnienia. Gdyby umarła w jakiś spokojniejszy, bardziej pokojowy sposób... Ale ona umarła przepełniona złością na niego i przekonana, że jest jej największym wrogiem. Nie mógł nawet jej należycie pożegnać.

Gajusz i Alicja nigdy nie zgodzą się na kolejne wywoływanie duchów, a pamięci Morgany należała się jakaś zapłata.

- Dobrze – zgodził się król – Akceptuję ten pomysł.

- A ty, Freyo? – zapytał Merlin.

- Chyba nie mam nic do gadania, skoro król się zgodził, ale nie widzę w nim nic złego – odpowiedziała Pani Jeziora.





Około miesiąca po narodzinach małej Cerridwen, Bartog ponownie odwiedził Ninę. Bezceremonialnie wszedł do jej komnaty, gdzie siedziała z córkami, doprowadzając tym czarownicę do wściekłości.

- Nie zapraszałam cię tu! – zawołała – Nie jestem twoją kobietą!

- Zapewniam, że nie jesteś w moim typie, pani – Bartog uśmiechnął się tajemniczo. Reina poczuła, że robi jej się niedobrze.

- Chodźmy stąd – poleciła Nina czarodziejowi – Reina, zostaniesz i zajmiesz się siostrą.

- Mogę zobaczyć to małe cudo? – zapytał Bartog i podszedł do Reiny, trzymającej w ramionach małą Wenny. Na widok dziecka na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz zaskoczenia, a po chwili uśmiech. Reina zadrżała. Czyżby Bartog wyczuł, że dziewczyna odziedziczyła magiczne moce?

- Cerridwen nie ma nic wspólnego z naszym planem zemsty! – upomniała Bartoga Nina i złapała go za ramię – Chodźmy – następnie wyprowadziła go z komnaty, zaskakując tym Reinę, która nie podejrzewała, że jej matka ma aż tyle siły.

- Spokojnie, malutka – powiedziała Reina do siostrzyczki – Jesteś ze mną bezpieczna. Zawsze będę przy tobie.

Cerridwen otworzyła oczy, które ponownie przybrały złotą barwę.





Od kilku dni Morgana spędzała czas głównie w jaskini, gdzie ukryła się Aithusa. Głaskała swoją przyjaciółkę, mówiła do niej i pilnowała, żeby mogła bezpiecznie latać nad lasem. Czarodziejka trochę obawiała się, że ktoś może złapać smoczycę i coś jej zrobić, ale na szczęście ostatnie lata wzmocniły Aithusę i była teraz silniejsza niż dawniej, chociaż wciąż pozostawała niema i miała poskręcane ciało.

Mimo, że Lancelot nie był do końca zadowolony z tego, że Morgana większość swoich uczuć przelewa teraz na smoka, nie skarżył się. Był zadowolony, że jego ukochana jest szczęśliwa i spokojniejsza. Od czasu kiedy urządziła mu scenę zazdrości o Gwen, zachowywała się w sposób w miarę opanowany i Lancelot miał nadzieję, że Morgana w końcu odzyska równowagę i nie będzie się tak wszystkiego bać.

Więź Morgany i Aithusy wzruszała go. Mimo, że smoczyca nie mówiła, Morgana wydawała się doskonale ją rozumieć i była wobec niej tak delikatna jak tylko się dało. Lancelot podejrzewał, że okrutne więzienie Sarruma tylko zbliżyło je do siebie. W końcu nikt inny nie przeżył tych tortur i nie potrafił całkowicie wczuć się w wywołane nimi cierpienie i strach. Mężczyzna zaczął podejrzewać, że jednak nigdy nie będzie w stanie całkowicie zrozumieć tragedii Morgany i podzielić z nią wszystkich jej koszmarów. Bał się, że w pewnym momencie oddali ich to od siebie.

Jeśli chodzi o jego relację z Aithusą to była poprawna, lecz chłodna, bo smoczyca bała się ludzi i zawsze obdarzała go niespokojnymi, nieufnymi spojrzeniami. Nawet kiedy Morgana przytulała się do niego lub w jakikolwiek sposób okazywała mu uczucie, Aithusa wydawała się nie pojmować więzi między nimi. Mimo, że Lancelot miał wrażenie, że nigdy nie uda mu się zdobyć sympatii smoczycy, zazwyczaj odwiedzał ją z Morganą i przesiadywał przy niej po kilka godzin.

Pewnego razu Morgana wyszła nazbierać ziół, których od jakiegoś czasu zużywała o wiele więcej, bo codziennie piła przynajmniej jeden wywar na uspokojenie. Lancelot został sam ze smokiem i postanowił podjąć próbę zdobycia zaufania Aithusy.

- Smoczku – powiedział spokojnie, mając nadzieję, że nie obrazi tym Aithusy, która bądź co bądź była już dorosłym smokiem. Sprawiała jednak wrażenie tak delikatnej i bezbronnej, że wszelkie pieszczotliwe określenia wydawały się wobec niej całkowicie na miejscu – Nie bój się mnie – wyciągnął rękę, by pogłaskać Aithusę, ale ona się odsunęła – Nie jestem twoim wrogiem. Wiem, że nigdy nie będziesz mnie kochać tak jak Morganę, ale moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Uważam, że jesteś wspaniała i piękna... I bardzo mi przykro z powodu tego, co cię spotkało – dodał z bólem- To było bestialstwo. Nikt nie zasłużył na takie coś.

Smoczyca wyciągnęła łeb w stronę Lancelot.

- Dziękuję ci, że byłaś przy Morganie – kontynuował rycerz, jednocześnie postanawiając zmienić przykry temat – Nie dziwię jej się, że tak bardzo cię kocha. Pomogłaś jej. Była całkiem sama, była przerażona i nieszczęśliwa, i chętna odpłacić się wszystkim za cierpienie, którego doznała, ale dzięki tobie jej serce nie pękło... Dzięki tobie zdołała ocalić w sobie resztki człowieczeństwa – Aithusa wydawała się niezadowolona z takiej charakterystyki swojej pani – Tak, dla ciebie Morgana zawsze była dobra i kochająca – zapewnił natychmiast Lancelot – Nikt w to nie wątpi.

Przez chwilę zbierał myśli, by móc kontynuować jednostronną rozmowę z Aithusę. Mówienie do kogoś, kto nie może odpowiedzieć, było trochę dziwne, a zarazem zmuszało go do większej ostrożności i okazywaniu należnych względów smokowi.

- Nie musisz się mnie bać. Nie jestem taki jak ci ludzie, którzy cię skrzywdzili. Gdybym był wtedy razem z wami... zrobiłbym wszystko, żeby was ocalić. Absolutnie wszystko – Aithusa wydawała się bardziej spokojna – Podejrzewam, że jesteś o mnie trochę zazdrosna, ale nie masz ku temu żadnych powodów. Nie odbiorę ci Morgany. I nigdy jej nie skrzywdzę. Ja też ją kocham. Przez kilka miesięcy, jakie razem spędziliśmy, ona była tak strasznie nieszczęśliwa, samotna i pełna lęku... Myślę, że brakowało jej też ciebie. Starałem się jak mogłem, żeby poczuła się bezpieczniej. A teraz razem będziemy się nią opiekować, dobrze?

Aithusa spojrzała na Lancelota ze zrozumieniem. Rycerz wyciągnął ku niej rękę i tym razem smoczyca pozwoliła mu się dotknąć.

- Nie będziesz tu mieszkać do końca życia – obiecał Lancelot – Znajdziemy dla ciebie lepszy dom.




Mimo, że poród odbył się poprawnie, a mama i Wenny były zdrowe, Reina nie mogła odpędzić się od niepokoju, nasilonego wspomnieniami Banshee. Chociaż z biegiem dni zjawa wydawała się coraz bardziej nierzeczywista jej wspomnienie prześladowało dziewczynę. Stwierdziła, że jedynym sposobem, by uwolnić się od tego jest ponowne odwiedzenie miejsca, gdzie zobaczyła(lub wydawało się jej, że zobaczyła) Banshee. Przy pierwszej okazji zabrała konia i ruszyła na przejażdżkę.

- Widzisz? – powiedziała do swojej klaczy, chociaż zdawała sobie sprawę, że bardziej uspokaja samą siebie – Nic tu nie ma. Nie dzieje się tu nic podejrzanego. Nie ma żadnej Banshee.

Nagle usłyszała żałosne zawodzenie. Jeszcze bardziej rozpaczliwe niż ostatnio.

- Nie – pokręciła głową Reina – To tylko mi się wydaje.

Podniosła oczy i zobaczyła białą zjawą. Banshee płakała, ale w jej oczach nie było bólu.

- Odejdź! – krzyknęła Reina – Odejdź stąd!

Banshee przestała jęczeć, spojrzała obojętnie na Reinę i zniknęła.

- Posłuchała mnie – wydusiła młoda czarownica – Posłuchała mnie?





- Aithusa jest cudowna, prawda? – zapytała Morgana Lancelota, kiedy wracali do chatki. Było już ciemno, a niebo oświetlały gwiazdy.

- Jest – zgodził się Lancelot, chociaż podejrzewał, że minie trochę czasu zanim smoczyca całkowicie go zaakceptuje – I chyba trochę bardziej mnie polubiła.

- Jest nieufna, ale musi cię polubić – zapewniła Morgana z uśmiechem – Ciebie nie da się nie kochać.

- Nie sądzę, byś miała rację, ale miło mi to słyszeć – Lancelot z zachwytem obserwował szczęście Morgany – A jeszcze milej jest widzieć jak się cieszysz.

- Mam nadzieję, że... uda mi się pozostać taką – powiedziała Morgana – Że nie będę ci zatruwała życia żadnymi histeriami i scenami. Że nie będziesz musiał się przeze mnie irytować i żałować, że wybrałeś mnie zamiast swoich przyjaciół.

- Nie mógłbym żałować, że cię wybrałem – zapewnił Lancelot i pogłaskał Morganę po twarzy. Ona i jej smoczyca miały jeszcze więcej wspólnego niż przypuszczał na początku – Nawet gdybyś miała płakać przez cały dzień, ciągle chciałbym być z tobą.

- Nie wiesz co mówisz – pokręciła głową Morgana – Wszystko ma swoje granice.

- To, co do ciebie czuję nie. Kochasz Aithusę?

- Co to za pytanie? – zawołała Morgana – Oczywiście, że tak!

- Mogłabyś przestać ją kochać, bo ma kalekie ciało, nie mówi i boi się ludzi? – zapytał Lancelot stanowczo. Morgana spuściła oczy – Jesteś taka jak ona. Jesteś piękna i doskonała, ale skrzywdzona i nieszczęśliwa. Dlatego się boisz i może się wydawać... że nie jesteś taka jak inni ludzie. Ale mnie to nie obchodzi – objął czarodziejkę i przyciągnął do siebie. Morgana objęła go za szyję – Wybrałem cię już wtedy, kiedy postanowiłem zostać tu z tobą, zamiast wrócić do Camelotu... Wtedy wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia, ale teraz wiem, że tak naprawdę już wtedy związałem mój los z tobą.

- Skazałeś się na mnie – odparła ze smutkiem Morgana, chociaż w pewnym sensie była szczęśliwa.

- Może i tak. Ale teraz należymy do siebie. Chciałbym, żeby tak było oficjalnie – Lancelot odsunął Morganę lekko od siebie i popatrzył jej w oczy z miłością – Kocham cię. Jesteś całym moim światem. Chcę, żeby nikt nie mógł tego podważyć. I chcę się z tobą połączyć w każdy możliwy sposób. Zostaniesz moją żoną?

Morgana zamrugała oczami i spojrzała na Lancelota pytająco.

- Mówisz poważnie?

- Nigdy nie byłem bardziej poważny. Poślubisz mnie?

Morgana poczuła, że łzy napływają jej do oczu, a gardło ściska się jej ze wzruszenia. Nie była w stanie nic powiedzieć, więc tylko pokiwała głową i zarzuciła Lancelotowi ręce na szyję.

- Teraz będzie już dobrze – zapewnił ją od tej chwili jej narzeczony – Wszystko się jakoś ułoży.

Taką miał przynajmniej nadzieję.





A jeśli się Wam nudzi, bo przyzwyczailiście się do dłuższych rozdziałów, to na kolejne dwie minuty Waszego życia linkuję filmik z Lancelotem i Morganą, który co prawda nie ma za wiele wspólnego z tym fanfickiem, ale jest śliczny i ma szczęśliwego zakończenie ;)


https://youtu.be/HOVW_bOUcmE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro