Rozdział piąty.Szanse.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Na początku dziękuję za entuzjazm pod poprzednim rozdziałem, dzięki pozytywnym komentarzom rozpoczęcie pisania tego rozdziału to była wielka przyjemność :) Mam nadzieję, że nie jest dużo gorszy, chociaż opiera się naprzemiennie na moich próbach bycia zabawą i poruszającą. Ostatecznie jednak całkiem miło się go pisało i chyba nie wyszedł najgorzej.

Jeśli zobaczycie jakąś głupotę z medycznego punktu widzenia(poza tym, że nie ma magii, of course), to piszcie, postaram się poprawić. Jeśli zobaczycie coś głupiego na temat rozwoju niemowląt, też piszcie, chociaż staram się robić reaserch w tej kwestii.

Dodam jeszcze na koniec, że może na to nie wygląda, ale w pewnym momencie w rozdziale następuje przeskok czasowy i cała akcja obejmuje jakiś miesiąc.

To ja się zamykam i miłej lektury życzę!



Ywain obudził się i przez kilka pierwszych chwil nie wiedział, gdzie jest. Jego łóżko, zarówno w rodzinnej wiosce jak i w domu stolarza, nie było na tyle duże, by mógł się przekręcić na drugą stronę ani na tyle wygodne, żeby spać na nim do rana bez budzenia się. Obrócił się w przeciwnym kierunku i zobaczył śpiącą twarz Blanche i jej rude włosy rozsypane na poduszce. Teraz uświadomił sobie, gdzie jest.

Był na zamku, Camelocie. Przespał tu całą noc(a właściwie pół, bo poszedł spać dopiero kiedy Blanche mu powiedziała, że dziecko nie może tak długo siedzieć na przyjęciach), jak prawdziwy członek dworu! Chętnie zaśmiałby się teraz wujkowi w twarz i wykrzyczał mu, że jego marzenia jednak mogą się spełnić, ale ponieważ Sinona tu nie było, zaczął szturchać Blanche.

— Blanche! Blanche! Obudź się! – zawołał do ucha kuzynki. Blanche przebudziła się i popatrzyła na niego zaspanymi oczami.

— Ywain, co ty wyprawiasz? – zapytała z oburzeniem. – Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?

— Jest rano, patrz jak słońce jasno świeci – odparł Ywain i wskazał na okno. Blanche zmrużyła oczy i schowała twarz w poduszce.

— Wczoraj było święto i wszyscy chcą to odespać. Ja przynajmniej mam taki zamiar i tobie też radzę – stwierdziła. Po raz pierwszy odkąd sięgała pamięcią spała na dużym, wygodnym łóżku z przyjemną w dotyku pościelą i nie miała zamiaru tego nie docenić.

— Jesteś na zamku... Chcesz zmarnować czas na spanie? – zdziwił się Ywain.

— To nie jest marnowanie czasu – odparła Blanche. – Dobranoc.

— Ale... - Ywain nie mógł uwierzyć, że jego kuzynka może patrzeć na sprawę w tak prozaiczny, mało romantyczny sposób. – Lady Morgana obiecała, że się ze mną spotka rano.

— Myślę, że chciała przez to powiedzieć ,,po południu" – Blanche miała coraz bardziej dość tej rozmowy. – Nie sądzę, by chciała o tej porze wstawać... z wielu względów.

Ywain puścił tę uwagę mimo uszu.

— To spotkamy kogoś innego! Chodź, Blanche, wesoło będzie.

— Jeśli chcesz robić z siebie błazna i biegać po korytarzach, to nie zabraniam, ale ja mam zamiar się porządnie wyspać – Blanchefleur była coraz bardziej zirytowana zachowaniem kuzyna.

— A twoja pani? – przypomniał Ywain. – Nie chcesz jej chyba zdenerwować?

— Zapewne śpi. Jak każdy normalny człowiek o tej porze tego dnia! – Blanche podniosła głowę, wzięła do ręki poduszkę i uderzyła nią Ywaina. – Byłabym niezwykle wdzięczna, gdybyś też dołączył do tego grona!


***


Na szczęście, po jakimś czasie Blanche stwierdziła, że ma dość wylegiwania się i że to nawet nie wypada. Dziewczyna poszła więc poszukać swojej pani, zostawiając Ywaina z radą aby zachowywał się stosownie, cicho i przyzwoicie.

— Poszukam lady Morgany – postanowił chłopiec. – Ona nie będzie mnie tak dręczyć jak ty.

— Nie wiem, czy gdybym wyszła za mąż, następnego dnia miałabym czas i ochotę na spacerowanie po zamku z jedenastoletnim chłopcem – stwierdziła kwaśno Blanche, chociaż po chwili miała ochotę ugryźć się w język za takie słowa i takie myśli. Ale cóż, jej ojca tu nie było, a nikomu innemu zapewne nie będzie się chciało dochodzić, czy ma przyzwoite myśli i czy nie sprowadzą one na nie kłopotów w postaci bycia porzuconą z nieślubnym dzieckiem.

Na szczęście, Ywain zrozumiał o co jej chodzi i po prostu powiedział, że pochodzi sobie po zamku. Blanche mogła mieć jedynie nadzieję, że nie zrobi jej wstydu.

Przez jakiś czas napotykał się jedynie na przypadkowe osoby ze służby, które dyskutowały o sprzątaniu zamku, a ponieważ ta czynność nigdy Ywaina nie interesowała, postanowił nawet ich nie zaczepiać.

Dopiero po jakimś czasie udało mu się dostrzec króla, który szedł korytarzem z jakimś młodym chłopakiem, zapewne swoim sługą. Ywain przez chwilę wahał się czy powinien do nich podejść. W końcu król to król, chyba nie wypada mu przeszkadzać ani tym bardziej się narzucać. Ale z drugiej strony to przecież on wczoraj pierwszy się do niego odezwał i zaproponował swoje towarzystwo. I był dla niego naprawdę bardzo miły, jego żona tak samo.

Poza tym, nie wypadało ignorować króla.

— Dzień dobry, panie – Ywain podszedł do Artura i odezwał się z pewną dozą nieśmiałości.

— O, Ywain! – zawołał Artur. Chłopiec miał wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała szczera wesołość i prawie podskoczył z uciechy. – Jak tam, chłopcze? Podoba ci się na zamku?

,,Lubi mnie!" pomyślał Ywain. ,,Boże, on mnie naprawdę lubi".

— Ttak, panie – powiedział, lekko się jąkając. Nie wiedział, czy dzielenie się swoją ekscytacją będzie w dobrym guście. – Bardzo się cieszę, że mogę tu być.

— Ja też się cieszę – uśmiechnął się Artur. – Wiesz, wpadł mi do głowy taki pomysł...

— Panie! – odezwał się Edwin. – Mam tu tak stać?!

Artur obrzucił sługę znudzonym spojrzeniem i powiedział:

— Nie, idź uprać mi ubrania albo wyszorować zbroję, na pewno masz mnóstwo pracy na dzisiaj.

Edwin pożałował swojego pytania, ale skoro nie mógł już nic z tym zrobić, to zbiegł po schodach, mając nadzieję, że nie będzie dziś często spotykał króla.

— Może idź za nim, panie? – zasugerował Ywain, który nie do końca wiedział jak często królowie przebywają ze swoimi sługami.

— Nie mam po co, nie zależy mi na towarzystwie Edwina i jemu też chyba nie zależy na moim – wzruszył ramionami Artur. Najwidoczniej nie rozpaczał z tego powodu. – Posłuchaj, mam pomysł. Morgana mówiła, że bardzo chcesz zostać rycerzem i że trochę ćwiczyłeś z nią i Lancelotem.

— Tak było, panie – odpowiedział Ywain.

— I jak ci szło?

— Chyba dobrze – stwierdził chłopiec. Nie wiedział, czy powinien dodawać, że prawdopodobnie oboje dawali mu taryfę ulgową, bo w innym przypadku konsekwencje mogłyby być dużo groźniejsze niż upadek i ból pleców.

— Nie wolałbyś, żeby... - zaczął Artur, po czym nagle zaczął się szeroko uśmiechać. – O! Idzie Morgana! Jej też to powiem!

Ywain na chwilę zapomniał o swoim nagłym skrępowaniu i aż podskoczył na widok Morgany i Lancelota. Czarodziejka uściskała go w momencie, kiedy Artur powiedział:

— Słuchajcie, mam pomysł.

Morgana przewróciła oczami. Ywain pomyślał, że dobrze, że dopiero przyszła i nie słyszała ile razy wcześniej Artur chciał się wpadnięciem na pomysł.

— Ja tu przyszłam tylko zobaczyć, co robi Ywain, ale mów jeśli musisz – westchnęła czarodziejka.

— Ywainie, nie wolałbyś ćwiczyć i bić się, pracować nad kondycją i tak dalej, regularnie i z chłopcami w twoim wieku? Wydaje mi się, że miałoby to na ciebie dobry wpływ. Mamy świetne zajęcia dla adeptów, są naprawdę na wysokim poziomie.

— Prowadzi je taki jeden idiota, który ma nieślubne dziecko oraz problem z alkoholem i kontrolowaniem gniewu – dodała z przekąsem Morgana.

— Gwaine to bardzo dobry nauczyciel i dzieciaki uwielbiają zajęcia z nim! – zawołał Artur.

— Ależ rozumiem to doskonale, przecież ostatnie co tam uświadczą to odpowiedzialność i powaga – stwierdziła Morgana złośliwie. Tak naprawdę nawet nie uważała za taki zły pomysł brata, aby Ywain uczył się z innymi dziećmi, ale nie miała zamiaru przepuścić okazji, żeby się poznęcać nad Gwainem.

Ywain z trudem przyznał sam przed sobą, że z tej rozmowy wyłania się dość atrakcyjna wizja.

Artur spojrzał na Lancelota w poszukiwaniu wsparcia.

— Ja się nie znam, jestem bezstronnym świadkiem – rycerz uniósł ręce w geście poddania.

— To najskuteczniejsza i najprostsza droga do zdobycia i udowodnienia umiejętności, a na końcu zostania rycerzem – kontynuował swoją myśl Artur. – Przecież na tym ci zależało, Morgano.

— Ja nie mówię, że pomysł jest głupi, zaznaczam tylko, że nie podoba mi się prowadzący te zajęcia – odparła Morgana. – Który za mną nie przepada i nie chcę, żeby się to przełożyło na Ywaina.

— Nie przełoży się, bo jeśli Gwaine spróbuje obrazić Ywaina, to popamięta – zapewnił Artur. Chyba powinien zacząć wymyślać jakieś stosowne, kreatywne kary. – A myślę, że Ywain naprawdę wiele by z tego wyniósł.

Ywain popatrzył z nadzieją na Morganę.

— Ale... Mógłbym się też z tobą widywać, pani?

— Oczywiście, że tak – zapewniła dziewczyna i pogłaskała go po głowie. – Nie przejmuj się tym, co mówimy. To tylko takie żarty.

Ywain rozpromienił się jeszcze bardziej, ale po chwili uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz.

— Moja mama się zgodzi, ale pracuję teraz z wujem, a on mi chyba nie pozwoli na przychodzenie i ćwiczenie tak często. Stolarz u którego pracuję też.

— Jak z nimi porozmawiam, to nie odważą się odmówić – obiecał Artur. – I od przyszłego tygodnia mógłbyś zaczynać, co ty na to?

— Jejku, dziękuję, panie! – zawołał z radością Ywain. – Oczywiście, że tak! Będę bardzo dobrze się sprawował, nie pożałujecie swojej decyzji!

— Oczywiście, że nie – zapewniła Morgana. – Będziemy bardzo dumni.

— To ja pobiegnę powiedzieć mamie, ucieszy się! – postanowił Ywain. – Jak spotkacie moją kuzynkę, to możecie jej powiedzieć, że poszedłem do mamy. Moja kuzynka to taka ruda dziewczyna z przestraszoną miną. Do widzenia! – pożegnał się wesoło i wybiegł z zamku. Morgana spoglądała za nim z rozczuleniem.

Lancelot popatrzył na Artura, który wydawał się niesamowicie zadowolony z powodzenia swojego planu.

— Jestem w stanie zrozumieć nagłą sympatię Morgany do tego dziecka, twoja, Arturze, jest dla mnie większą zagadką... Ale cała akcja przeprowadzona w piękny sposób.

— Ja chciałem tylko sprawić przyjemność Morganie – odparł Artur.

— Kłamie, za bardzo się uśmiechał do Ywaina – odparła jego siostra. – Pewnie wyobraża sobie, że jego syn też niedługo taki będzie.

— Dobrze, nie mam czasu na dochodzenie się – przerwał konwersację Artur. – Idę poszukać Edwina, bo właściwie nie powiedziałem mu, co ma robić, więc pewnie jeszcze zaraz zrobi coś głupiego.

Kiedy kroki Artura ucichły, Morgana stwierdziła:

— Biedny Edwin. Kto o zdrowych zmysłach z własnej woli zostaje sługą Artura?

— Przynajmniej dobrze zarabia – pokręcił głową Lancelot i spojrzał na nią uważnie. – Podejrzewam, że jesteś bardzo zadowolona, skoro spełniłaś marzenie swojego przybranego dziecka, a do tego jeszcze zaczęłaś dzień od obrażenia Artura i Gwaine'a.

— I owszem – zaśmiała się Morgana. – Czuję teraz sporą satysfakcję.

Lancelot objął ją lekko i pogłaskał po twarzy. Chciałby żeby całe przez resztę życia pozostała taka jak teraz. I żeby nawet najmroczniejsze wydarzenia z przeszłości żyły tylko jako wspomnienie, a nie coś, co ma wpływ na teraźniejszość.

— A teraz co masz zamiar robić? – zapytał po chwili.

— Cóż, jak powiedziałam, wstałam i przyszłam tu tylko po to, żeby zobaczyć, czy wszystko dobrze z Ywainem. A podejrzewam, że przez większość dzisiejszego dnia ludzie będą albo sprzątać albo odsypiać – spojrzała na męża i uśmiechnęła się zachęcająco. – A więc chyba nikt nie będzie miał pretensji jeśli się zamkniemy i nie pokażemy nikomu na oczy przez kilka godzin, prawda?


***


— Darren, przyjacielu! – zawołał Cedrick na widok śniadego chłopaka.

Darren podbiegł do Cedricka i przytulił go do siebie. Cieszył się, że wreszcie będzie miał okazję porozmawiać z kimś innym niż jego szalona rodzina. Miał już serdecznie dość swojego apodyktycznego szwagra, apatycznej siostry, trochę mniej miał dość ojca, który jawnie okazywał swoją pogardę wobec reszty świata, i rodzeństwa.

— Nareszcie możemy porozmawiać – ucieszył się. – Dlaczego tu nie przyjeżdżasz? Zdajesz sobie sprawę jak trudno wytrzymać z mieszkańcami tego zamku?

— Domyślam się i dlatego go omijam – westchnął Cedrick. – Poza tym, mam dzieci na wychowaniu.

— Masz dzieci? – Darren otworzył oczy ze zdziwienia.

— Chodzi mi o dzieci Malaganta – wyjaśnił Cedrick. – Nie są łatwe w prowadzeniu, a mój ojciec nie chce się nimi opiekować.

,,Moja siostra nie chce opiekować się własną córką, więc może nie powinniśmy się dziwić sir Madocowi" pomyślał z ironią Darren. Dalszą rozmowę na temat dzieci Malaganta przerwało jednak nadejście Gilberta.

— Widział ktoś gdzieś Lucjusza? – zapytał książę. Darren i Cedrick zaprzeczyli. – Bardzo dobrze. Vivian obraziła się na niego, nie pytajcie nawet za co, nie nadążam już za nią i zażądała bym poszedł i powiedział mu do słuchu. Poszedłem więc udawać, że go szukam, żeby móc potem powiedzieć, że nie udało mi się go znaleźć. Dobry plan?

Darren miał ochotę powiedzieć, że nie jest to chyba zbyt uczciwe zachowanie wobec żony, ale nie dziwił się bratu, że ten nie ma ochoty na żadną rozmowę z Lucjuszem. Vivian też by z nim nie zadzierała, gdyby więcej czasu poświęcała na myślenie.

— Widzę, że też prowadzisz ciekawe życie na dworze Olafa – skomentował Cedrick, który sam spędził w owym królestwie wiele lat po śmierci matki. Gilbert był od nieco wyraźnie starszy, ale ponieważ to on zajmował się wojskiem, młody adept spędzał z ,,księciem panem", jak go nazywał, dużo czasu i bardzo przypadli sobie do gustu. Cedrick traktował księcia z Essetir trochę jak starszego brata. – Trzeba się było nie żenić.

— Ojciec mi kazał – skwitował krótko Gilbert. – A Vivian nie jest taka zła. Całkiem dobrze się razem bawimy, jeśli Olaf znika z pola widzenia. Szkoda tylko, że w razie konfliktu, zawsze stanie po stronie tatusia... chyba że jej obiecam jakieś korzyści. I oczywiście własnym dzieciom nie mogę niczego zabronić, bo kończy się płaczem i piekielną awanturą.

— Jeśli cię to jakoś pocieszy, mój książę panie, ja mam obecnie na wychowaniu szóstkę dzieci z czego żadne nie jest moje – stwierdził Cedrick. – Jedno z nich boi się prawie wszystkiego, ale pracuję nad nim. Drugie mnie nie znosi i dokucza mi na każdym kroku. Pozostała czwórka mnie kocha.

— Nie wiem czy dałbym radę bez kobiety wychować dwójkę dzieci, o innych kwestiach nie wspominając – skomentował Gilbert. Cedrick uśmiechnął się lekko.

— Jest pewna panienka, która obdarzyła mnie swoimi względami, i przyznam, że liczyłem, że chociaż trochę pomoże mi z tymi dzieciakami, ale niestety, nie przepada za nimi. One za nią też.

— Och! – zawołał entuzjastycznie Gilbert. – Nie pochwaliłeś się nigdy! Opowiadaj!

Cedrick zaczął się zastanawiać jaka odpowiedź byłaby zarówno ciekawa dla Gilberta, jak i uczciwa wobec Gemmy. Chyba nie istniał idealny kompromis.

— Nie pałam do niej jakimś gwałtownym uczuciem, ale jest urocza i mnie kocha, więc nie mam serca jej odrzucać – powiedział po dłuższej chwili. – Mój ojciec jej nie znosi, więc obawiam się, że po moim powrocie, będę musiał ją pocieszać.

— A ty, Darren? – zapytał nagle Gilbert. – Znalazłeś tu sobie kogoś?

Darren popatrzył na brata. Uświadomił sobie, że ta rozmowa to bardziej męskie plotki niż prawdziwe wyznania uczuciowe. Gdyby teraz podjął temat Lisy, byłoby to nieuczciwe wobec dziewczyny, potraktowałby ją jako przygodę dla zabicia nudów. Dlatego też odpowiedział:

— Nie. Nikogo.

Cóż, nie było to kłamstwo. W końcu zdecydowanie w Powys jej nie znalazł.


***


W tym samym czasie Reina spacerowała po swoim zamku, z Cerridwen na rękach i Alexandrem pod nogami. Nagle usłyszała czyjś perlisty śmiech. Zrobiła kilka kroków w przód i zobaczyła Gemmę, która żegna się przed drzwiami z jakimś bliżej nieznanym Reinie młodzieńcem. Nie był najprzystojniejszy na świecie i nie wyglądał na typ człowieka, który ,,rozbija w pojedynkę pół wojska", jak Regis opowiadał o Cedricku, ale Reina zakładała, że mógł podobać się dziewczynom, zresztą Gemma pewnie nie była szczególnie wymagająca.

Kiedy mężczyzna wyszedł, Reina podbiegła do Gemmy, cały czas trzymając na rękach Cerridwen, i zawołała z oburzeniem:

— Ładnie to tak zdradzać Cedricka?

Wenny zapłakała i Reina pomyślała bez ironii, że mogła to być reakcja zarówno na jej krzyk, jak i zachowanie Gemmy.

— Och, nie zdradzam go! – zaprzeczyła Gemma z absolutną szczerością. – Jakże mogłabym skrzywdzić mojego ukochanego?! To tylko mój przyjaciel – dodała wesoło.

— Myślę, że takie dziewczyny jak ty nie miewają przyjaciół – skomentowała Reina.

— Co ty opowiadasz! Każdy musi mieć przyjaciół – odparła Gemma. – Ty też powinnaś sobie jakichś znaleźć.

— Mam przyjaciół... - broniła się Reina. Przecież nie musiała się spowiadać jakiejś głupiej dziewczynie, która nie dość, że żyje w tajemnicy z jednym mężczyzną, to jeszcze prawdopodobnie niedługo zdradzi go z innym.

— Poza kotem – zadrwiła lekko Gemma. Alexander najeżył się i rzucił się w jej stronę z piskiem.

— Aaa, zabierz ode mnie to zwierzę! – krzyknęła ze strachem Gemma. Reina roześmiała się, ale przywołała kota do siebie.

— Alexander, spokój! – kot niechętnie posłuchał. – On bardzo nie lubi, gdy nie traktuje się go jak partnera – Reina pouczyła Gemmę.

— Jesteście wszyscy nienormalni – stwierdziła Gemma, otrząsając się. – Idę poszukać tego małego Sasa! – on przynajmniej się nie wykłóca, bo za słabo zna język, i nie trzyma wściekłych kotów.

Reina nachyliła się nad Alexandrem i pogłaskała go opiekuńczo jedną ręką. Po chwili zobaczyła nadchodzącego Madoca. Miał bardzo zadowoloną minę.

— Nie powinieneś pilnować, kto wchodzi do zamku? – zapytała ze złością. – U twojej przybranej córeczki był jakiś adorator.

Madoc posłał Reinie takie spojrzenie jakby miał ochotę ją uderzyć.

— Nie nazywaj tak tej dziewuchy, ja mam tylko jedno dziecko! – krzyknął.

— I to twoje jedno dziecko może zostać upokorzone i zdradzone – dokończyła Reina.

O dziwo, złość na twarzy Madoca ustąpiła miejsce satysfakcji. Reina coraz bardziej podejrzewała, że ten człowiek jest nienormalny i trzeba go odseparować od reszty świata. I to jak najszybciej.

— Mojego syna byle dziewucha nie upokorzy, a jej konkurent jest mi bardzo na rękę – wyjaśnił, widząc przerażenie w oczach Reiny. – Tą dziewczynę trzeba jak najszybciej odciągnąć od Cedricka, a ten młodzieniec... nawet nie pamiętam jak ma na imię... ten młodzieniec idealnie to zrobi. To okoliczny szlachcic, ma ładną posiadłość i pieniądze, do tego jest młody, a ocenę jego wyglądu zostawiam damom. Ma wszystko, co trzeba, żeby zdobyć takie płochę dziewczę, a w dodatku jest grzeczny i nieśmiały, więc się z nią ożeni, a Cedrick nie – Madoc uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Wkrótce pozbędziemy się stąd tej denerwującej osoby – dodał z zadowoleniem i odszedł.

Wenny znów zaczęła popłakiwać, więc Reina spróbowała ją ukołysać, jednocześnie rozważając słowa Madoca. Jego pomysł nie był taki zły. Rzeczywiście, wszyscy byliby szczęśliwsi, gdyby Gemma wyszła za mąż i odeszła stąd. Ba, samej Gemmy by to nie skrzywdziło skoro poślubiłaby młodego człowieka z pozycją. Pozostaje pytanie czy ten mężczyzna zechciałby poślubić pannę, która była już czyjąś kochanką, ale może jest tak zakochany, że pominąłby ten drobny szczegół. Tak, wszyscy byliby wtedy szczęśliwi.

Poza Cedrickiem. Może nie chciał poślubić Gemmy i chwilami traktował ją jak miłą zabaweczkę, ale na pewno darzył ją jakimś uczuciem. Reina nie sądziła by był na tyle wyrachowany, żeby uwieść i zabrać z domu dziewczynę, która byłaby mu obojętna. Młoda czarodziejka podejrzewała, że odejście Gemmy, sprawiłoby Cedrickowi ból, nawet gdyby się do tego nie przyznawał. A ona nie chciała sprawiać mu bólu. Był głupi i zapatrzony w siebie, ale w przeciwieństwie do swojego ojca okazywał jej jakiejkolwiek względy i szacunek.

— Madoc po prostu wymyśla jak stara plotkara – powiedziała, patrząc na Alexandra. – Gemma nie kłamała, to tylko jej przyjaciel. Prawda, Alexandrze?


***


Elowen nigdy nie przypuszczała, że nadejdzie dzień, gdy będzie błogosławiła rozstanie ze swoim ojcem i rodzeństwem. Ale nie mogła wprost znieść tych dni, gdy Kayleigh i Kassidy zachwycały się Lucją, Alarik powtarzał jej jak bardzo jest szczęśliwa, a Gilbert dodawał, że dziewczynki są o wiele zabawniejsze od chłopców. Jedynym, co nie budziło w niej aż tak wielkiej niechęci, były chwile gdy jej ojciec brał Lucję na ręce i powtarzał, że jest jego ulubioną wnuczką i że wyrośnie na mądrą, odważną kobietę. Mimo braku miłości do dziecka, Elowen zachowała w sobie odrobinę współczucia i na swój sposób cieszyła się, że chociaż dziadek szczerze kocha swoją wnuczkę. Poza tym, to uciszało jej wyrzuty sumienia. Skoro Lot kochał Lucję, dziecko nie potrzebowało aż tak miłości matki.

Na szczęście, dziewczynka spała w momencie wyjazdu reszty rodziny, więc Elowen nie musiała jej wynosić i brać na ręce, czego nie tylko się bała, ale też nie potrafiła. Pożegnała ojca, braci i siostrę, uściskała wszystkich i uśmiechała się, bardziej z ulgi niż miłości do nich. Następnie poszła do swojej komnaty i wyglądała przez okno dopóki nie poczuła, że ktoś łapie ją za rękę.

— Cieszę się, że doszłaś do siebie, Elowen – usłyszała za sobą głos Lucjusza. Odruchowo wyrwała rękę, co nie spodobało się jej mężowi.

Lucjusz już od dawna wyczuwał, że żona straciła do niego szacunek i początkową pokorę. Nie miał pojęcia z czego to wyniknęło, ale bardzo go to zirytowało. Miał wszelkie prawa do Elowen, a jej obowiązkiem było się podporządkować i starać się go zadowolić. Nie robiła tego, w żadnej kwestii. Czas nauczyć ją moresu.

— Tak, trochę mi lepiej – powiedziała nieśmiało Elowen, widząc surowe spojrzenie męża. Och, dlaczego nie umarła przy porodzie? Wtedy Lucjusz zostałby sam z dzieckiem i może oddałby je na wychowanie Lotowi, gdzie byłoby kochane i rozpieszczane. A ona może trafiłaby w jakieś przyjemne miejsce.

— Spotkanie z rodziną miało na ciebie dobry wpływ – dodał Lucjusz i przez chwilę zastanawiał się nad czymś. – Twój młodszy brat spłodził tych dwoje irytujących bachorów, a starszy ma trzech synów i córkę, tak?

Elowen pokiwała głową, spodziewając się wyzwisk i ironizowania, że jej nie udało się wydawać na świat syna.

— W waszej rodzinie częściej rodzą się chłopcy, dziewczynki są rzadkością – kontynuował Lucjusz. – Mój ojciec również miał dwóch synów.

— Tak, wiem – odpowiedziała cicho Elowen, coraz bardziej pragnąc śmierci.

— Zatem narodziny twojej córki to czysty przypadek – stwierdził z zadowoleniem król. – Następny na pewno będzie chłopak.

Elowen lekko się odsunęła, ale Lucjusz znów złapał ją za dłoń. Tym razem miała więcej czasu na myślenie i nie wyrwała się, chociaż jego dotyk tylko ją mierził.

— Wszystko już z tobą dobrze, medyk twierdzi, że jesteś bardzo zdrowa, po prostu musisz odpoczywać i dużo spać – Lucjusz spojrzał jej w oczy zimno i hardo, bez śladu jakiejkolwiek troski czy uczucia. – Nie ma przeciwskazań byś nie mogła począć po raz kolejny. Masz zjawić się wieczorem w mojej komnacie i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu.

Po tych słowach od razu ją puścił, jakby on również nie miał zamiaru dotykać żony dłużej i częściej niż to konieczne. Nawet się nie uśmiechnął, nie zachęcił jej do siebie w żaden sposób, tylko posłał jej ostatnie zimne spojrzenie i wyszedł.

— Chcę umrzeć – powiedziała Elowen, opierając się o ścianę. – Zabierzcie mnie stąd.

(Proszę, powiedzcie, że ta scena nie wyszła bardzo patologicznie)


***


Po rozmowie z żoną Lucjusz postanowił odbyć kolejną, tym razem z Cedrickiem. Na wzbudzeniu sympatii u młodzieńca zależało mu jeszcze mniej niż na entuzjazmie żony, jeśli to w ogóle możliwe.

Cedrick na widok króla przerwał pakowanie się do drogi i postarał się przybrać jak najpoważniejszy i najbardziej godny wyraz twarzy.

— O czym chcesz ze mną porozmawiać, panie? – zapytał spokojnie. Miał nadzieję, że nie o gwałceniu dwunastolatek.

— Chciałem zapytać jak się sprawują moi... - Lucjusz długo szukał słowa, którymi mógłby określić dzieci Malaganta. Wolał nie pamiętać o ich pokrewieństwie i nie uważać dzieci za rodzinę. – Twoi podopieczni? Nie sprawiają ci kłopotów, sir?

Cedrick z trudem ukrył zdziwienie. Nie spodziewał się, że surowy król Powys miałby troszczyć się o jego spokój i samopoczucie.

— Dobrze się rozumiemy, panie – odpowiedział, starając się pozostać spokojnym. – Mam podejście do dzieci... A skoro o tym mówimy, to twoja córka jest doprawdy przeurocza, panie – uznał, że ostatnia uwaga będzie grzeczna i odpowiednia.

Lucjusz jednak tylko się skrzywił. Irytowały go wszelkie wzmianki o córce. Chociaż upierał się by dziewczynka nosiła imię świadczące o jego ojcostwie, tak naprawdę wolał myśleć o Lucji jako o córce wyłącznie Elowen.

— Rozumiem, że Regis nie sprawia kłopotów – odezwał się po chwili milczenia. – To dobrze. On jest tylko księciem, ja królem. Pamiętaj, sir, jeśli chłopiec nie będzie potrafił podjąć jakiejś decyzji, możesz po prostu zgłosić się z tym do mnie, a ja rozwiąże to tak jak zrobiłbym to w moim królestwie. Do którego wasze księstwo nadal należy.

,,Niedoczekanie twoje, łajdaku" pomyślał Cedrick. Nie miał zamiaru pozwolić na to, żeby Regis został marionetką w rękach Lucjusza. Sam zadba o edukację chłopca i postara się przygotować go do samodzielnych rządów, nawet jeśli łagodny i uległy charakter syna Malaganta nie wskazywał by miał on zostać w przyszłości dumnym władcą. Ale może uda mu się być lepszym od Lucjusza.

— Mam też nadzieję, że dbasz o to by ta mała wiedźma nie szalała – dodał Lucjusz.

— Lady Reina zachowuje się ostatnio wyjątkowo spokojnie – zapewnił Cedrick, chociaż podejrzewał, że jego rozmówca nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się o jej znajomości z Morganą Pendragon, przygarnięciu chowańca czy wywoływaniu duchów.

— Na pewno chce po prostu uśpić waszą czujność – stwierdził ze złością Lucjusz. – Kiedy tylko trochę podrośnie, trzeba ją wydać za mąż i najlepiej rozdzielić z bratem – Cedrick podejrzewał, że w takiej sytuacji Reina chyba by umarła. – Chyba że ty chciałbyś zostać jej mężem, sir? Może byś ją upilnował.

Cedrick miał ochotę parsknąć śmiechem na myśl, że jego żoną miałaby zostać dziewczynka, która wyzywała go od najgorszych i próbowała bić. Poza tym, nie miał zamiaru brać ślubu przed trzydziestką, ale wiedział, że żaden z tych argumentów nie trafi do Lucjusza.

— Och, jestem przecież jej opiekunem – powiedział w końcu. – To prawie tak jakbym był jej ojcem... Poza tym, panie, mam już ukochaną.

— Kobietę zawsze można wymienić – Lucjusz skrzywił się ponownie. – Ale chyba masz rację, że nie spieszy ci się do ożenku – dodał jakby czytał w myślach Cedricka. – Małżeństwo to jedno wielkie utrapienie.

Kiedy Lucjusz wyszedł, Cedrick potrafił jedynie życzyć mu śmierci, ewentualnie żeby żona naprawdę przyprawiła mu rogi. Już wcześniej zauważył, że król jest egoistą i okrutnikiem, ale teraz jego arogancja i poczucie wyższości bardzo uraziły dumę Cedricka. Żałował, że teoretycznie Lucjusz jest jego panem.

,,Nie musi tak być" pomyślał nagle. ,,Gdybyśmy się postarali, gdyby zadbać o wychowanie polityczne Regisa, moglibyśmy stać się królestwem, niezależnym od Lucjusza. Regis byłby królem, a ja jego prawą ręką. A mała czarownica byłaby w siódmym niebie."

Wrócił do pakowania, jednocześnie z entuzjazmem obmyślając rozwój swoich planów.


***


Kiedy Blanche dowiedziała się od Ywaina, że król chce porozmawiać z jej ojcem i ciotką. Przez całą noc wyobrażała sobie najgorsze wersje wydarzeń w których Sinon wyzywa rodzinę królewską i całą szlachtę, zostaje skazany na śmierć, ona traci pracę i musi żebrać na ulicy, a Molly z Ywainem muszą uciekać z królestwa. Następnie jej umysł wymyślił alternatywną wersję w której Morgana postanowiłaby adoptować Ywaina, a Molly szlachetnie na to przystała, chcąc zagwarantować dziecku lepszą przyszłość. Na szczęście dla psychiki Blanche, sen dopadł ją w momencie, gdy zaczęła się zastanawiać, czy Morgana dobrze wychowałaby jej kuzyna.

Następnego dnia dziewczyna uprosiła u swojej pani, żeby mogła odwiedzić rankiem ojca. Ubrała się w swoją najlepszą suknię, która natychmiast po wejściu do mieszkania Sinona i Ywaina, została zaśmiecona przyklejającymi się do niej kawałkami drewna.

— Blanche, coś ty narobiła! – zawołała Molly na jej widok. – Kto to teraz będzie czyścił?

— Ja – odparła Blanche, chociaż już czuła, że nie wpadła na zbyt dobry pomysł. Jej dalsze tłumaczenia uniemożliwiło jednak wejście do środka właściciela stolarni.

— Co to za zbiorowisko?! – krzyknął mężczyzna. – Sinon, wracaj do pracy, a ty, Ywain...

— My nie możemy teraz pracować, zaraz przyjdzie do nas król! – zaprotestował gwałtownie Ywain. Blanche chętnie by go szturchnęła, gdyby nie uznała, że jednak lepiej aby w ogóle nie rzucała się w oczy.

— Co ten dzieciak znowu zmyśla? – zapytał z irytacją stolarz.

— On nie zmyśla, mówi prawdę – zapewniła Molly z powagą. Ponieważ stolarz nie miał powodów, by wątpić w jej uczciwość czy zdrowe zmysły, poczuł się nieco zbity z tropu.

— Cóż... Dobrze. Ale w takim razie dlaczego się to odbywa w moim warsztacie?

— Bo on chce też z panem porozmawiać – wyjaśnił rezolutnie Ywain. Miał nadzieję, że król sprawi, że będzie mógł zostać prawdziwym rycerzem, a wtedy wyprowadzi się z tego okropnego domu i już nigdy nie będzie się zajmował żadnym paskudnym drewnem.

Molly, wysilając całą swoją sztukę mediacji, zdołała wyjaśnić całą sprawę przed nadejściem Artura. Stolarz nie był zadowolony, ale ponieważ nikt rozsądny nie sprzecza się z królem, ostatecznie zgodził się zostać przy rozmowie. Był nawet wdzięczny, gdy pojawił się Artur, ponieważ odwróciło to jego uwagę od brudnej wyjściowej sukienki córki Sinona. Jak ten wariat dziecko wychował?

— Dzień dobry – przywitał się Artur, a Blanche z zadowoleniem zauważyła, że jej ojciec wydaje się dość zawstydzony. – Chciałem porozmawiać o Ywainie.

Ywain miał ochotę zacząć krzyczeć z radości i wyjaśniać całą sytuację, ale ostatecznie zmusił się do spokoju.

— Ywain jest bardzo zdolnym i sprytnym dzieckiem – kontynuował Artur. Wprawdzie nie miał okazji przyjrzeć się rycerskim umiejętnościom chłopca, ale postanowił zaufać Morganie, zwłaszcza, że bezpieczniej było z nią nie dyskutować. – Uważamy z moją siostrą, że mógłby w przyszłości zostać rycerzem Camelotu.

,,On nawet desek heblować nie umie" pomyślał z ironią stolarz, ale powstrzymał się przy królu.

— Chciałbym, żeby Ywain chodził na zajęcia przygotowujące do posługi rycerskiej – dodał Artur i w tym momencie Sinon postanowił mu przerwać.

— Obawiam się, panie, że naszą rodzinę na to nie stać.

— Ależ ja się tym zajmę! – zapewnił król. – I Morgana. Ona przypilnuje, żeby Ywaina nie spotkała żadna krzywda.

Sinon zdusił w sobie wszystkie złośliwe słowa jakimi miał obrzucić siostrę króla. Bądź co bądź, nie chciał jutro skończyć na szafocie.

— Czy chłopiec aby za bardzo się nie narzuca? – zasugerował tylko.

— Ależ skąd! – zaprzeczył Artur. – Mojej siostrze bardzo zależy na tym, żeby Ywain mógł się szkolić, a ja jestem szczęśliwy, kiedy mogę sprawić jej przyjemność – uśmiechnął się do chłopca. – I oczywiście Ywainowi też.

Sinon pomyślał, że świat oszalał skoro król zajmuje się samopoczuciem chłopca ze wsi. Spojrzał na siostrę, która uśmiechała się promiennie jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.

— Jeśli zaś chodzi o twoje straty, dobry człowieku – Artur spojrzał na stolarza. – To oczywiście ci zapłacę za stratę pomocnika.

Ywain uśmiechnął się triumfalnie do matki. Może teraz będzie mógł zamieszkać z nią, nawet w gospodzie. Nikt nie wyrzuci dziecka za które ręczy sam król.


***


Następnego dnia Ywain zjawił się z uśmiechem na twarzy na placu przed zamkiem.

Gwaine rozglądał się nerwowo. Niespecjalnie mu odpowiadało, że ma uczyć kolejnego dzieciaka, w dodatku takiego, które ma jakiekolwiek powiązania z Morganą. Chociaż z różnych względów starał się już nie okazywać jej swojej nienawiści, to nadal nie do końca jej ufał i wolał trzymać się z daleka od wszystkiego, co z nią związane. Poza tym, każde z dzieci, które uczył, było wystarczająco okropne, głośne i niewychowane. Chciałby żeby ich liczba się zmniejszała, a nie zwiększała. W tym momencie był gotów uważać, że ludzie rozmnażają się tylko jemu na złość.

— Witam na kolejnych zajęciach – powiedział z niechęcią. Jego uczniowie doskonale zdawali sobie sprawę, że nie lubi swojej ,,pracy", ale z jakiegoś powodu im to nie przeszkadzało i chyba nawet dobrze się bawili. Banda sadystów. – Kto jest tu nowy?

Ywain radośnie uniósł rękę do góry, co spowodowało ironiczne spojrzenia reszty chłopców.

— Chodź tu, dziecko – polecił niepewnie Gwaine. Ywain podszedł do niego z pełnym entuzjazmu wyrazem twarzy.

,,Czy oni wszyscy są nienormalni?" pomyślał Gwaine. ,,Nienawidzę ich uczyć, uważam te dzieciaki za dzikusów i okazuję im to, ale wszyscy się zachowują jakby chodzenie na te treningi to było najlepsze zajęcie pod słońcem."

— Jak się nazywasz? – zapytał przybierając poważny ton. Jeszcze tego brakowało, żeby rycerz bał się jedenastolatka.

— Ywain, sir – odpowiedział wesoło chłopiec.

— Dobrze – pokiwał głową Gwaine. – Ja nazywam się sir Gwaine i będę was uczył, a w sumie to uczę prawie rok.

— Wiem, sir – potwierdził Ywain. – Bardzo się cieszę, że będziesz mnie uczył. Jestem bardzo dumny – dodał i ton jego głosu świadczył, że rzeczywiście jest bardzo dumny.

,,O, wreszcie ktoś mnie tutaj docenił" pomyślał Gwaine, ale ponieważ jego niechęć do uczniów była silniejsza, powiedział:

— Zasady są właściwie takie: nie atakujemy innych tak, żeby zrobić im krzywdę, nie podstawiamy sobie nóg, nie hałasujemy, nie używamy określeń niecenzuralnych, wykonujemy polecenia, nie guzdrzemy się i nie atakujemy prowadzącego. Kary wymyślam na bieżąco, poza ostatnim przypadkiem. Wtedy karą również jest bicie.

Ywain trochę się przestraszył, zwłaszcza, że Morgana obiecywała mu, że nikt z Camelotu nigdy nie podniesie na niego ręki. Mama nigdy go nie biła, wujek też nie, chociaż czasem tym groził. Ale przecież bicie miało być karą za atakowanie sir Gwaine'a, a dlaczego ktoś miałby to robić?

— Dlaczego miałbym cię bić, panie? – zapytał z niepokojem.

— Zapytaj kolegów, też się zastanawiam – wzruszył ramionami Gwaine. – Dobrze, skoro już to sobie wyjaśniliśmy, to idź do najmłodszej grupy. Zaraz będziemy wykonywać ćwiczenia.


***


Ywain całe życie uważał, że jest bardzo silny i stanowi idealny materiał na rycerza, bo sam zrobił sobie miecz i wygrywał z chłopcami ze wsi. Problem był taki, że żaden z tych chłopców nie traktował ich ,,walk" jako coś poważniejszego niż dziecinna zabawa. Natomiast uczniowie sir Gwaine'a mieli zupełnie inne podejście, poza tym mieli do czynienia z bronią o wiele częściej niż wszyscy jego dawni koledzy, pewnie też częściej niż on. Toteż pod koniec zajęć Ywain był cały poobijany i miał wrażenie, że nie jest w stanie się ruszać.

— Posiedź sobie na ławce – nakazał mu Gwaine. – A reszta do domów i następnym razem zachowywać się przyzwoiciej! – chłopcy radośnie spełnili polecenie. Najwidoczniej nie kochali jego treningów na tyle, by nie cieszyć się powrotem do domu. – Ty, Gaheris, też – spojrzał ze zdziwieniem na siostrzeńca.

— Idę poszukać Mai, z mamą nie da się wytrzymać – stwierdził chłopak. – Nie możecie się pogodzić? Może wtedy stanie się bardziej znośna.

— To twoja matka mnie obraziła, niech ona przeprosi, wtedy może jej wybaczę – odparł Gwaine. – Przykro mi, że nie mogę was odwiedzać, ale nie mam też zamiaru płaszczyć się przed Meliorą. A teraz zmykaj, muszę się zająć poszkodowanym.

Kiedy Gaheris zniknął, Gwaine usiadł obok Ywaina i zapytał ze zdziwieniem:

— Powiedz mi, chłopcze, jak to możliwe, że ćwiczyłeś z Lancelotem i sobie radziłeś, a teraz zostałeś obity przez bandę tępych dzieci?

Ywain zawstydził się. Rzeczywiście, kiedy trenował z Morganą i jej ukochanym zawsze dobrze sobie radził i był z siebie zadowolony. A przecież żadne z nich nie było słabsze od adeptów Gwaine'a.

— Oni... oni po prostu nie chcieli zrobić mi krzywdy – odpowiedział cicho.

— A ta dzicz oczywiście tak – stwierdził z irytacją Gwaine. – Nie martw się, jeszcze raz się taka sytuacja powtórzy, a zacznę rozdzielać bardzo surowe kary. Na przykład pomoc w sprzątaniu stajni, o ile ktoś zgodzi się pilnować tego motłochu.

— Nie trzeba, panie – zaprzeczył Ywain. Obawiał się, że gdyby wszyscy w Camelocie zaczęli go pilnować i sprawdzać czy nic mu się nie dzieje, inni adepci zaczęliby się nad nim znęcać. – Ja się nauczę lepiej bić i będzie dobrze.

Gwaine był pod wrażeniem, że oto trafiło mu się nieroszczeniowe i nieszukające atencji dziecko. Najwidoczniej Ywain nie nauczył się od Morgany dręczenia ludzi.

— Póki co jesteś zdecydowanie najbardziej udanym dzieciakiem w tej grupie – stwierdził z satysfakcją. – Kto cię tak dobrze wychował?

— Moja mama – odpowiedział po prostu Ywain, po czym przyszła mu do głowy jedna kwestia. – Panie... Moja mama pracowała na zamku jakiś czas przed moim urodzeniem i powiedziała, że mój tata, który umarł, też tu jakiś czas pracował. Nie znałeś go przypadkiem? Nie chcę zasmucać mamy rozmawianiem o nim, a chciałbym się dowiedzieć jaki był. Moja mama ma na imię Molly i ma włosy takiego koloru jak moje.

— Myślę, że nie jedna kobieta na świecie ma jasne włosy, a poza tym ile ty masz lat, jedenaście? – odparł Gwaine. – Nie było mnie tu wtedy. Tak naprawdę kiedy po raz pierwszy przybyłem do Camelotu, król Uther kazał mnie zamknąć w lochu.

— Ojej, dlaczego? – Ywain otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Nie znał za dobrze historii Uthera Pendragona, ale skoro król Artur był dobry i szlachetny, to chyba jego ojciec nie mógł być dużo gorszy.

— Bo miał nie po kolei w głowie – odpowiedział Gwaine, a widząc zdumienie na twarzy Ywaina, dodał – Nie mów Arturowi, że obraziłem jego ojca. Morganie możesz. Na pewno ją to ucieszy.

Ponieważ Ywain nadal nie mógł wyjść z szoku, że ktoś mieszkający na zamku wypowiada się tak o królu, nawet zmarłym, Gwaine uznał, że musi szybko zmienić ten temat.

— Chyba już trochę odpocząłeś, prawda? – zapytał, podnosząc się z ławki. – A więc muszę cię zaprowadzić do Gajusza, żeby sprawdził czy naprawdę wszystko w porządku. Chodź, dziecko.


***


Ywain czuł się właściwie dość szczęśliwy, kiedy Gwaine zostawił go w pracowni Gajusza. Medyk nie powiedział mu, że jest głupi i nierozsądny, bo nabił sobie siniaki, tylko obmył i posmarował jego obite miejsca, a pani Alicja zapytała czy Ywain chce ziółek na uspokojenie.

— Jestem bardzo spokojny – odpowiedział Ywain. Szkoda, że sir Gwaine sobie poszedł, bo może jemu by się przydały, skoro tak bardzo irytują go inni uczniowie.

— To zaparzę ci imbiru z miodem – zaproponowała Alicja i ruszyła się tym zająć. Ywain natomiast zaczął machać nogami i podśpiewywać sobie piosenkę o zielonym rycerzu.

Gajusz spojrzał na niego skonfundowany.

— Czy jest konieczne żebyś teraz śpiewał?

— Lubię pośpiewać, jak nie uda mi się być rycerzem, zawsze mogę zostać bardem – odparł Ywain. – Ale chyba trzeba umieć jeszcze grać na jakimś instrumencie.

— Zapewne – westchnął Gajusz i pokręcił głową, ale Ywain się tym nie przejął. Pił sobie wywar przygotowany przez Alicję i miał nadzieję, że zaraz nie zjawi się tu Blanche, żeby go skrzyczeć za poobijaną twarz i ręce, tak jakby ona nigdy w życiu nie upadła.

Na szczęście, zanim jego obawa zdążyła się spełnić, do pracowni weszła Morgana razem z Maią. Ywain zerwał się z ławki i przytulił się do niej.

Maia uśmiechnęła się na ten widok. Cieszyła się, że jej ukochana pani, która kilka tygodni temu z płaczem opowiedziała jej o swojej przeszłości, znalazła rzeczy, które dają jej radość i odciągają od wspomnień. Maia obawiała się, że sama nie umiałaby tego zrobić.

— Tak, wiem... - powiedział Ywain, gdy Morgana zauważyła jego niewesoły stan. – Kilka razy... trochę za mocno mnie uderzyli, ale już wszystko dobrze, pani. Następnym razem to ja wygram.

— Oczywiście – westchnęła Morgana i pogłaskała go po włosach. Miała nadzieję, że jej nadgorliwość nie uczyni z Ywaina ofiary innych chłopców. – Powiedz, Gwaine nic ci nie zrobił? – żałowała, że nie zdążyła powiedzieć swojemu ,,dziecku" o tym jak bardzo nie cierpi tego rycerza, ale Lancelot powiedział jej, że nie wolno nastawiać dzieci przeciw nauczycielom i opiekunom.

— Co, dlaczego miałby mi coś zrobić? – zdziwił się Ywain. – Powiedział, że jestem najbardziej udanym chłopcem w grupie.

Morganę nieco to zdziwiło, ale tylko na chwilę, bo któż mógłby nie pokochać Ywaina? Postanowiła, że spróbuje być równie optymistyczna jak chłopiec i nie rozważać mniej przyjemnych rozwojów wydarzeń.

— Chcesz pójść ze mną do Aithusy? – zapytała Ywaina. Chłopiec pokiwał głową.

— A ja mogę zostać tutaj, pani? – spytała nieśmiało Maia, a gdy Morgana potwierdziła, zwróciła się do Gajusza i Alicji. – Przepraszam, ale czy mogę się u was ukryć? Prześladuje mnie taki jeden idiota i wolę nie wchodzić mu w drogę, a tu może nie przyjdzie mu do głowy, żeby mnie szukać.

— Sądzę, że w końcu zawita do mojej pracowni, ale możesz zostać – zgodził się Gajusz. – Chociaż uważam takie uciekanie za niepoważne.

— Wy nic nie rozumiecie! – zawołała Maia. – Czy kogoś z was ktoś kiedyś prześladował, chodził za wami krok w krok i próbował namówić do związku, a do tego nie przyjmował do wiadomości odmowy?

Wszyscy zebrani popatrzyli na siebie zmieszani. Ywain podejrzewał, że ktoś ewentualnie mógłby tak postępować wobec lady Morgany, ale ona z pewnością obroniłaby się swoją magią. On był za młody, żeby ktoś się w kimś zakochał, a Gajusz i Alicja pewnie żyli w związku małżeńskim całe życie.

— Tak, ja – odparł po chwili milczenia Gajusz. – A teraz proszę się uspokoić, bo chciałbym wrócić do pracy!


***


Ywain z trudem powstrzymał okrzyk zachwytu na widok Aithusy(podejrzewał, że smoki nie postrzegają siebie jako zabawki do tulenia i wychwalania). Wydawała mu się nieludzko piękna i magiczna, jej kalectwo wydawało mu się teraz zupełnie nieistotne, chociaż nie obraziłby się, gdyby dowiedział się skąd się wzięło.

— Ostrożnie – poprosiła go cicho Morgana. – Aithusa... trochę boi się ludzi.

Ywain skinął głową, chociaż wydawało mu się trochę dziwne, że smok może bać się istot, które są od niego mniejsze i słabsze. Najwidoczniej Aithusa miała jednak do tego poważne powody. Przypomniał sobie, że nawet podczas święta Beltane przez większą część czasu pozostawała ukryta przed spojrzeniami innych. Biedna Aithusa. Miał nadzieję, że nie uznała, że Morgana porzucił ją dla męża.

Najwyraźniej jednak nie, bo kiedy czarownica zbliżyła się do smoczycy, na twarzy zwierzątka pojawiło się coś na kształt uśmiechu.

— Witaj, Aithusa – powiedziała Morgana tak łagodnie, że Ywain nie dowierzał jak niektórzy mogą się jej bać. – Przyprowadziłam ci kolegę. Powinnaś się z nim zaprzyjaźnić.

Ywain uśmiechnął się tak serdecznie jak tylko umiał.

— Jestem Ywain – przywitał się. – A ty... jesteś bardzo ładna.

Aithusa spojrzała na niego z lekką nieufnością i zakłopotaniem. Ywainowi zrobiło się przykro, ale postanowił tego nie okazywać, żeby nie zrazić do siebie smoczycy.

,,Przynajmniej się nie odsunęła" pomyślała z melancholią Morgana. Poklepała Ywaina po plecach w geście pocieszenia i podprowadziła go do Aithusy.

— To jest mój nowy przyjaciel – wyjaśniła ciepło. – Chciałam się nim trochę zająć, tak jak tobą, kochana.

Miała nadzieję, że nie sprawi tym swojej przyjaciółce bólu. Chociaż Aithusa przyzwyczaiła się już do życia na Camelocie i nie bała się, że ktoś ją tu skrzywdzi, wciąż pozostawała nieufna wobec większości ludzi. Tak naprawdę jedyną osobą, której wierzyła całkowicie była ona, Morgana. Podejrzewała, że smoczyca jest nieco zazdrosna z powodu tego, że nie ma swojej pani tylko dla siebie, chociaż tego nie okazuje. Morgana starała się poświęcać Aithusie jak najwięcej uwagi i nie dopuścić, by ta poczuła się samotna czy mniej istotna. Miała nadzieję, że pojawienie się Ywaina i troska jaką mu okazywała, nie sprawi smokowi bólu.

Wyciągnęła rękę i pogłaskała Aithusę po łuskach. Po chwili smoczyca uspokoiła się i sprawiła wrażenie bardziej wyciszonej i pewnej.

Ywain uklęknął przy Morganie i wpatrywał się w Aithusę z podziwem. Właściwie mógłby się pogodzić z tym, że nie chciała aby się do niej odzywał i jej dotykał, gdyby tylko mógł na nią patrzeć.

— Ywain chciał tylko cię zobaczyć i powiedzieć jaka jesteś śliczna – dodała Morgana. – Prawda, Ywain?

— Tak, tak, oczywiście – potwierdził gorąco Ywain i dodał, patrząc na Aithusę. – Niestety, nie mam nic dla ciebie...

— Och, Aithusa nie chce żadnych prezentów – zapewniła Morgana i pogłaskała smoka po pysku. – Prawda, Aithusa? – smoczyca potwierdziła skinieniem głowy. – To nie niemowlę.

Ywain nadal czuł się nieco zakłopotany i bał się, że jakimś przypadkowym słowem lub gestem sprawi Aithusie przykrość. Postanowił, że będzie po prostu siedział obok i obserwował zachowanie Morgany. W pewnym momencie jednak ciekawość nie dała mu spokoju i zapytał nieśmiało, patrząc na skrzydła Aithusy:

— Umiesz latać, prawda?

Aithusa pokiwała głową, ale w jej oczach Ywain dostrzegł smutek.

— Umie, ale nie może nikogo wziąć na grzbiet – dodała Morgana. – Byłoby to dla niej zbyt ciężkie i bolesne.

Ywain zauważył, że smoczyca posmutniała jeszcze bardziej, jakby uważała że jest nie taka jak powinna być, chociaż z tego co rozumiał, pozostawała ostatnim smokiem na Ziemi i nie miała już do kogo się porównywać.

Przypomniało mu to jak czuł się, kiedy uświadomił sobie, że jest słabszy i mniej sprawny od chłopców trenowanych przez Gwaine'a. Aithusa nie miała żadnych rywali. Szybko jednak się skarcił. Jak mógł tak myśleć i porównywać uderzenie się kilka razy o klingę miecza i jeden czy dwa upadki ze stałym kalectwem smoczycy? Zrobiło mu się potwornie wstyd.

— I tak jesteś przepiękna – zapewnił z uczuciem. – Nie musisz nosić żadnych ludzi, przecież nie jesteś koniem.

Morgana uśmiechnęła się z wdzięcznością do chłopca.

— Chcesz ją pogłaskać? – zapytała, jednocześnie zerkając na Aithusę.

Ywain wyciągnął niepewnie dłoń i pogładził nią lekko pysk smoczycy. Nie wiedział, co tak naprawdę Aithusa o tym myśli, nie znał się na reakcjach smoków, ale nie odwracała się, a to już coś.

Morgana wpatrywała się w tą scenkę, czując ciepło na sercu. Aithusa nadal pozostawała wycofana i nieśmiała, ale nie bała się Ywaina tak jak innych ludzi. Gdyby budził w niej panikę na pewno by to okazała, za wiele przeszła, by umieć ukrywać takie uczucia. Musiała dostrzec w chłopcu jakąś niewinność i czułość, coś zabezpieczającego przed zranieniem.

,,Może kiedyś uda jej się chociaż trochę zapomnieć o tym całym koszmarze" pomyślała z nadzieją czarodziejka. ,,Może uda jej się żyć z tymi myślami, tak jak mnie. Jak bardzo chciałabym, aby tak było."

Szybko otarła oczy, żeby nikt nie zauważył napływających do nich łez.


***


— Mogę cię o coś zapytać, pani? – zwrócił się Ywain do Morgany, gdy oddalili się od Aithusy i usiedli razem na ławce przed zamkiem.

— Oczywiście, o co chcesz – obiecała Morgana jakby niespełnienie jakiegokolwiek życzenia dziecka miało sprawić jej ból.

— Jak to się stało... że Aithusa jest taka? – spytał bardzo cicho chłopiec. – Nie zrozum mnie źle, pani, ona jest przecudowna, ale smutno mi, gdy widzę, że cierpi i...

— Nie myślę o tobie źle – przerwała mu Morgana. – Kilka lat temu, może jakiś rok po tym gdy Artur został królem, ja i Aithusa zostałyśmy porwane przez... przez króla jednego z ościennych królestw, który nienawidził wszystkiego, co wiąże się z magią i czarami, chyba jeszcze bardziej niż Uther Pendragon – nie potrafiła się zdobywać na nazywanie zmarłego władcy ,,ojcem", chyba że było to absolutnie konieczne. – Mogłabym się obronić i uwolnić, ale Aithusa była jeszcze bardzo mała i wiedziałam, że każdy fałszywy krok może skazać ją na śmierć z ręki tego zwyrodnialca. Ostatecznie nie udało się nam uciec. Ten człowiek trzymał nas w zamknięciu i torturował – postanowiła ominąć wszelkie szczegóły, które mogłyby przestraszyć Ywaina, ale jakieś wyjaśnienie dać musiała. – Więzienie Aithusy było tak maleńkie, że upośledziło jej rozwój i dlatego jej ciało... wygląda tak – zadrżała z rozpaczy na myśl o losie smoczycy. – Z powodu nieustannego strachu i dręczenia jej straciła też zdolność mowy. A ja musiałam słuchać jak każdego dnia jęczy z bólu... W końcu udało nam się uciec i postanowiłam wtedy, że nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić. Że za wszelką cenę zapewnię jej bezpieczeństwo i spokój, jakby była moim dzieckiem.

Tym ostatecznym akcentem próbowała choć trochę uspokoić i rozweselić Ywaina, ale podejrzewała, że niewiele to dało. Sama zresztą czuła się teraz strasznie roztrzęsiona i nieszczęśliwa. Podejrzewała, że w nocy obudzi się z krzykiem po koszmarach w których ona i Aithusa będą torturowane przez Sarruma. Na szczęście, jedno z jej okien wychodziło na miejsce, gdzie sypiała jej pupilka, więc może się uspokoi, kiedy wyjrzy na zewnątrz i zobaczy, że nic jej nie jest.

— Strasznie mi przykro... - wykrztusił Ywain. Czuł się przytłoczony tym, co usłyszał i nie wiedział jak właściwie powinien się zachować. – Ja... Chciałbym coś zrobić, żebyście o tym nie myślały.

Morgana zawstydziła się swoim napływem emocji. Nie powinna obciążać Ywaina własnymi problemami, powinna odpowiedzieć mu w sposób, który go nie przestraszy i nie zasmuci. Żywiła do niego podobne uczucia jak do Aithusy – chciałaby ochronić go przed złem i niebezpieczeństwami jakie mogły na niego czyhać w życiu. Nie miała pojęcia dlaczego myśli o chłopcu tak emocjonalnie, ale przypominał jej Mordreda w dniu, gdy uratowała go przed żołnierzami Uthera. Wtedy też potrafiła myśleć tylko o tym, żeby uczynić małego druida bezpiecznym i spokojnym.

Jednak uświadomiła sobie, że Mordred nawet jako dziecko miał w sobie pewien mrok i tajemnicę, który w późniejszych latach wyszły na światło dzienne i doprowadziły do jego zdrady wobec Artura... a także wobec niej, ale postanowiła, że nie będzie o tym pamiętać. Natomiast Ywain zdawał się nie mieć w sobie ani odrobiny złości czy gniewu, jakby stanowił istne wcielenie czystości i niewinności. Miał w sobie tyle dobra ile ona, nawet w swoich najszczęśliwszych latach nie potrafiłaby ogarnąć rozumem, i wcale nie sprawiało to, że patrzyła na chłopca z ironią czy pobłażliwością. Pragnęła za wszelką cenę chronić tą niewinność.

— Nie przejmuj się mną, kochanie – powiedziała w końcu. – Jakoś sobie z tym poradziłam. Aithusa też sobie poradzi, tylko trzeba ją bardzo kochać i wspierać. Pomożesz mi w tym, prawda?

— Postaram się – obiecał Ywain. Morgana uśmiechnęła się. – Mogę cię zapytać jeszcze o jedno?

— Oczywiście, postaram się już cię nie straszyć – odpowiedziała księżniczka, starając się brzmieć tak lekko jak tylko się dało.

— Dlaczego... dlaczego odeszłaś z Camelotu? – Ywain wolał nie pytać dlaczego znienawidziła swojego brata i chciała go zabić. Mama powiedziała, że powinien oceniać Morganę tylko po tym jaka jest wobec niego, a nie dało się ukryć, że traktowała go jakby był jej wielkim skarbem. Poza tym, nie zauważył, żeby odnosiła się źle do kogokolwiek innego, a króla chyba kochała, wnioskując po jej zachowaniu. Dlatego Ywain postanowił w żaden sposób nie poruszać kwestii ich dawnej wrogości. Wierzył, że kiedy dorośnie, po prostu to zrozumie. – Wiedziałaś, że... poza zamkiem będzie o wiele bardziej niebezpiecznie. Dlaczego odeszłaś?

Morgana westchnęła, ale odpowiedziała z wystarczającą dozą spokoju.

— Bałam się. Bałam się, że w końcu Uther odkryje moje magiczne zdolności i skaże mnie na śmierć. Tak bardzo się tego bałam, że w pewnym momencie potrafiłam myśleć tylko o tym. Miałam wrażenie, że każda chwila może być moją ostatnią, że w końcu ktoś coś zauważy i... już mnie nie będzie.

Starała się brzmieć neutralnie i spokojnie, ale Ywain zauważył, że jest bardzo poruszona. Przypomniał sobie dzisiejsza słowa sir Gwaine'a na temat Uthera Pendragona i tego, że nie można go obrażać przy królu Arturze, ale przy Morganie tak. Najwidoczniej poprzedni monarcha nie musiał być jednak aż tak dobry jak jego syn, skoro własna córka nie dba o jego dobre imię.

— I nie nazywa go ojcem – mimowolnie dokończył swoją myśl na głos.

— Co takiego? – Morgana spojrzała na niego pytająco. – Co powiedziałeś?

— Ja... Tylko zauważyłem, że nie mówisz o królu ,,ojciec", pani – Ywain uświadomił sobie, że kilka razy zapomniał zatytułować Morgany.

— Nie uważam go za ojca – odpowiedziała chłodno Morgana. Wiedziała, że takie słowa mogą źle nastawić do niej Ywaina, ale w tej sprawie nie potrafiła udawać. – Nigdy nim dla mnie nie był. Może kochał mnie na swój sposób, ale ten sposób tylko mnie ranił i niszczył. Nie akceptował mnie taką jaką jestem, upokarzał mnie, groził mi – pokręciła głową. – Wiem, że dla ciebie to niewyobrażalne, kochanie, bo nie znasz swojego taty, ale dla mnie Uther Pendragon nie jest żadną rodziną. Artur tak, ale jego ojciec nie. Nie potrafię mu wybaczyć tego, co mi zrobił i do czego mnie doprowadził, po prostu nie jestem w stanie.

Ywain pokiwał głową. Oczywiście, wiedział, że nie wszyscy ojcowie są dobrzy. W jego wiosce wielu mężczyzn biło swoje żony i dzieci, ale nigdy nie spotkał się tym, by córka darzyła ojca tak ogromną nienawiścią.

— Moja matka miała męża – dodała Morgana, mając nadzieję, że myśli o Gorloisie i Vivienne chociaż trochę ją uspokoją. – On mnie wychował jak własną córkę. Kochał mnie, troszczył się o mnie, nauczył mnie wszystkiego. Zawsze będę myśleć o nim jako o ojcu i to mi wystarczy – w myślach dodała ,,Nawet jeśli nie mam pewności czy też kochałby mnie z myślą, że nie jesteśmy spokrewnieni". – Rodzina to nie tylko krew.

— Też tak myślę – zapewnił Ywain. Bardzo nie chciał, żeby przez jego pytania Morgana stała się smutna. – Nie myśl o tym, dobrze, pani? Co mogę zrobić, żeby cię rozweselić? Będę się tobą opiekował, jak ty Aithusą.

Morgana roześmiała się, jednak po chwili poczuła w sercu nagłe ukłucie bólu. Przypomniały jej się słowa, które wypowiedział do niej Mordred, gdy spotkała go ponownie w obozie druidów. ,,Będę się tobą opiekował, tak jak ty opiekowałaś się mną".

A potem odrzucił ją, uznał za zło wcielone i nawet próbował ją zabić. Jak ktoś mógłby się dziwić, że po tym wszystkim trudno było jej uwierzyć, że innym mogłoby na niej zależeć?

— Coś się stało, pani? – zapytał Ywain, widząc zamyślenie czarodziejki. – Znowu sprawiłem ci przykrość?

— Nie, po prostu... - Morgana chciała jak najszybciej uciąć ten temat, ale z drugiej strony czuła potrzebę ubrania go w słowa. – Znałam kiedyś innego chłopca, takiego jak ty. Nie będę ci teraz o nim opowiadać, ale bardzo go kochałam, jak własnego syna, zrobiłabym dla niego wszystko. A on... Nie zrozumiał dlaczego... dlaczego czasem nie umiałam postępować inaczej i odwrócił się ode mnie.

Tak, nie mogłaby użyć innych słów. Nie mogłaby żyć z myślą, że oskarżyła o coś Mordreda albo zakwestionowała więź między nimi. Kochała go i wierzyła, że on też kochał ją. Po prostu nie umiał jej zrozumieć, to wszystko.

— Ja się od ciebie nie odwrócę, pani – powiedział cichym głosem Ywain. Morgana przytuliła go z całych sił do siebie, jakby bała się, że jej ucieknie, jeśli nie będzie się odpowiednio starać.


***


Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, Morgana obudziła się w nocy z płaczem i krzykiem, przekonana, że zaraz ktoś zrobi jej krzywdę. Lancelot tulił ją, całował i uspokajał dopóki nie udało jej się doprowadzić do stanu w którym z pełną świadomością mogła powiedzieć, że miała po prostu zły sen i nic z niego już nie może się urzeczywistnić.

— Przepraszam, że cię obudziłam – powiedziała potem ze skruchą. – Ja... Czasem boję się, że do końca życia, od czasu do czasu, będę miała tego typu myśli i koszmary... Tak jak Aithusa do końca życia będzie miała powykręcane ciało i nie będzie potrafiła mówić.

— Niech tak będzie, jeśli tylko zostaniesz ze mną – odparł Lancelot, przygarniając do siebie mocniej. – Rozumiem, że może nigdy nie uda ci się o tym zapomnieć i nawet przez myśl mi nie przejdzie, żeby uznać cię z tego powodu za dziwną czy mi niepotrzebną. Jestem przy tobie cały czas – pocałował ją we włosy. Morgana opanowała się już na tyle, że pomyślała, że właściwie nie ma nic przeciwko koszmarom od czasu do czasu jeśli będzie to pretekstem do bycia pieszczoną i hołubioną.

Następnego ranka obudziła się znacznie spokojniejsza i szczęśliwsza, ale z myślą, która nie dawała jej spokoju. I wiedziała, że musi coś z tym zrobić.

Udała się do komnaty Freyi, która siedziała przy oknie i coś wyszywała. Morgana często zastanawiała się jak jej przyjaciółka może poświęcać całe dnie na tak przyziemne, nudne sprawy, skoro była potężną czarodziejką. Może utraciła kontakt z mocami Avalonu, ale chyba nadal była Panią Jeziora. Kiedy raz zwróciła jej na to uwagę, Freya tylko uśmiechnęła się i powiedziała łagodnie: ,,Och, ja lubię być zwyczajna".

Na widok Morgany Pani Jeziora zostawiła swoje zajęcie i wstała z krzesła.

— Mam do ciebie prośbę – zaczęła bez jakiegokolwiek wstępu księżniczka. – Ogromną prośbę.

— Czy coś się stało? – zapytała z niepokojem Freya.

— Nic złego – odpowiedziała Morgana. – Po prostu... nurtuje mnie jedna kwestia. Opowiadałaś mi kiedyś, że zanim ja i Lancelot wróciliśmy do Camelotu, próbowaliście z Merlinem rozpracować Bartoga za sprawą badania przeszłości.

— Tak – pokiwała głową Freya. – Za sprawą druidzkiej magii. Ale to były trudne czary.

— Rozumiem – zgodziła się Morgana. – Ale ja chyba jednak coś potrafię i też chciałabym tego spróbować.

— Co?! – zawołała Freya. – Dlaczego? Uwierz mi, to nic przyjemnego, zawsze potem bolała mnie głowa i byłam osłabiona.

— Jakoś to zniosę – wzruszyła ramionami Morgana. – A naprawdę bardzo mi na tym zależy. Ja... Od tamtego momentu w lesie, przed konfrontacją z Bartogiem, nie widziałam już mamy. Rozumiem, że jej rola się skończyła i musiała odejść... Ale tęsknię za nią – chyba dopiero niedawno uświadomiła sobie jak wielką pustkę w jej życiu spowodował brak Vivienne. – I dręczy mnie, że nie zdążyłam z nią porozmawiać o pewnych sprawach... Mama opowiedziała mi trochę o swojej przeszłości w Kryształowej Grocie, ale nadal nie wiem wszystkiego... Na przykład tego, czy Gorlois wiedział o jej zdradzie i że nie jestem jego rodzoną córką... Po prostu czuję, że nie będę umiała budować własnej przyszłości, jeśli dobrze nie poznam przeszłości. Proszę, Freyo. Jestem silna i zdrowa, zniosę te ,,sesje" co jakiś czas, a chcę się temu poddać jak najszybciej... - zarumieniła się lekko. – Jeśli miałabym mieć niedługo dziecko, nie mogłabym stosować tej magii, żeby mu nie zaszkodzić, więc chcę spróbować jak najszybciej. Proszę, Freyo.

Podczas tego monologu Freya wymyślała różne argumenty, mające zmienić zdanie Morgany, jednak ostatecznie uznała je za nieważne i niemogące wpłynąć na jej przyjaciółkę. Może Morgana miała trochę racji. Jej życie i relacje rodzinne były wystarczająco skomplikowane, i jeśli mogła je jakoś uprościć, to dlaczego by z tego nie skorzystać? Poza tym, może dzięki temu przestanie tak tęsknić za Vivianne, a Freya ogromnie jej współczuła braku matki. Jej własna mama zmarła, gdy Pani Jeziora była na tyle dojrzała, by sama poradzić sobie w życiu, a i tak żywiła przekonanie, że wiele razy czułaby się i postąpiła lepiej, gdyby miała matkę przy sobie.

— Dobrze, Morgano – odpowiedziała w końcu. – Zaprowadzę cię tam.

— Dziękuję – rozpromieniła się Morgana. – Jesteś najukochańszą osobą na świecie.

Zanim Freya zdążyła podziękować, do komnaty wszedł Merlin. Ostatnio jego skrępowanie w towarzystwie Morgany zniknęło, więc po prostu się uśmiechnął, i powiedział:

— Freyo, mam dla ciebie propozycję i jest ona nie do odrzucenia. Moja matka pisze, że skoro nie widzieliśmy się podczas święta Beltane, z chęcią przyjmie nas w Eldorze... I gdybyśmy mogli przywieźć ze sobą jakieś lekarstwa... albo jeszcze lepiej magię... dla zwierząt w wiosce, które dotknęła jakaś epidemia.

— Oczywiście, że pojadę – zgodziła się Freya. – Kiedy powiedziałeś pierwsze zdanie myślałam, że znowu wpadłeś na jakiś dziwny pomysł, który będziesz ukrywał przed Arturem.

— Artur nie będzie miał nic przeciwko – stwierdził Merlin. – Problem polega na tym, że my naprawdę musimy wziąć te lekarstwa i chociaż spróbować ich użyć, bo inaczej Gajusz urządzi nam kazanie stulecia. Wiesz, on nadal uważa, że magię można stosować tylko w nadzwyczajnych przypadkach, a przede wszystkim należy opierać się na nauce.

— Ach, rozumiem – Freya wiedziała, że nie powinna, ale poczuła się lekko rozbawiona. – Będziemy konspirować w tajemnicy przed Gajuszem, jakby Uther Pendragon nadal chodził po Camelocie.

Spojrzała z niepokojem na Morganę, martwiąc się, czy jej ostatnie słowa nie rozbudziły niepotrzebnych wspomnień, ale czarodziejka tylko odpowiedziała z kpiącym uśmiechem:

— Zatem zostanę wspólnikiem waszej zbrodni i nic mu nie powiem.


***


Reina zastanawiała się czy nie powinna powiedzieć Cedrickowi o ,,przyjacielu" Gemmy, ale od kiedy chłopak wrócił z zamku Lucjusza, był nieustannie zajęty albo trenowaniem z innymi rycerzami bądź Regisem, albo uczeniem Raula języka, albo rozpieszczaniem Wenny, Renny'ego i Kiary, którzy go ubóstwiali, albo kłóceniem się z ojcem, albo przystawaniem z Gemmą, która była wobec niego tak samo wylewna i czuła jak zawsze. Reina doszła więc do wniosku, że może nie powinna się martwić, zwłaszcza gdy domniemany adorator Gemmy złożył jej wizytę w czasie obecności Cedricka. Syn Madoca traktował go normalnie i uprzejmie i jeszcze tego samego dnia Reina zauważyła jak przytula Gemmę i nazywa ją swoją wróżką. Najwidoczniej więc wszystko układało się między nimi pomyślnie, a tamten chłopak rzeczywiście był tylko przyjacielem. Stał się dla Reiny tak mało istotny, że nawet nie zapamiętała jego imienia.

Jakiś tydzień po powrocie Cedricka, uznała, że naprawdę czas wrócić do ćwiczeń z Banshee. Inaczej jej magia osłabnie, skoro nie będzie cały czas uczyć się nowych rytuałów i zaklęć. Dlatego też Reina poprosiła Meerę, aby znowu zabrała Cerridwen do siebie na noc, a sama przeteleportowała się do lasu, gdzie czekała na nią Moraw. Nie wyglądała na zachwyconą.

— Wybrałaś sobie najgorszy czas na wizyty, moja pani – prychnęła. – Zaczekaj chwilę. Muszę jeszcze coś zrobić.

Reina wiedziała, że Banshee ma obowiązek jej służyć, ale poczuła się zbyt speszona i przestraszona, by forsować swoje zdanie. Przypatrywała się jak Moraw zamyka oczy i pogrąża się w jakimś transie. Jej twarz stała się jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a włosy zaczęły unosić się do góry. Banshee wypowiedziała kilka słów, których Reina nie zrozumiała, a potem opadła na ziemię.

— Czy... czy wszystko dobrze? – wydusiła młoda czarownica.

— Ze mną? – Moraw wstała i spojrzała na nią ironicznie. – Jak najbardziej. Z kimś innym będzie niedługo dużo gorzej.

Reina wzdrygnęła się.

— Jeśli skrzywdzisz moje rodzeństwo albo... - zaczęła, ale Banshee tylko się roześmiała z pogardą.

— Nie mogę was skrzywdzić. Jesteście potomkami sidhe, nie pamiętasz? Nie mogę ranić swoich. Ale tych, którzy nam zagrażają, jak najbardziej.

— Kto ma wam zagrażać? – zapytała Reina, chociaż czuła, że tego pożałuje.

— Pamiętasz jak ci opowiadałam o tym, że pewnego dnia sidhe powstaną i odbiorą ludziom ten świat? – spytała zimno Banshee. Reina pokiwała głową. – Mówiłam ci też, że ponieważ świat magii ma idiotyczną zasadę, by zawsze panowała równowaga, gdy zaczęliśmy rosnąć w siłę, zesłano nam kogoś, kto ma nam zaszkodzić i pokonać.

— To dziecko o którym mi mówiłaś... - uświadomiła sobie ze zgrozą Reina. – Ale... Nie zrobisz mu krzywdy, prawda?

— A co ciebie to obchodzi? – zadrwiła Moraw. – Twoja rodzina będzie bezpieczna, a tylko na tym ci zależy.

Reina skuliła się w sobie. Rzeczywiście, zawsze powtarzała, że kocha tylko swoje rodzeństwo, a reszta świata może iść do diabła. Ale to nie znaczy, że chciała, aby rzeczywiście wszyscy inni ludzie cierpieli katusze ani nawet że wcale by jej to nie wzruszyło. Morgana miała rację. Nie była identyczna jak matka. Nina nauczyła się, że wszyscy poza Malagantem i jej dziećmi są wrogami, ale przez swoją bezgraniczną miłość w pewien sposób pozwoliła córce naruszyć własne zasady. Reina nie miała tylu powodów, żeby czuć nienawiść i złość, bo wyrosła w kochającej rodzinie i chociaż ufała całkowicie swoim rodzicom, nie była aż tak negatywnie nastawiona do świata jak oni, bo też świat wcale jej nie skrzywdził.

Oczywiście, jej agresja i niechęć, które w pewnym stopniu przejęła od matki, nasiliły się, gdy w brutalny sposób została sierotą, ale ostatnie spotkanie z Morganą, opieka nad Wenny przy której starała się być miła i niewinna, oraz kilka dobrych gestów Cedricka, nieco ostudziły jej pragnienie zemsty. Reina czasem naprawdę myślała, że potrafiłaby kochać kogoś spoza najbliższej rodziny, chociaż na pewno nie tak mocno jak Regisa, Renny'ego i Wenny.

A to dziecko o którym mówiła też z pewnością miało bliskich, którzy je kochali i nie znieśliby życia bez niego.

— A gdybym... zabroniła ci tego zrobić? – zapytała.

— Nie masz szans – odparła Banshee. – Podczas rzucania zaklęcia połączyłam się z innymi sidhe. Mnie możesz rozkazywać, całemu gatunkowi nie. A jesteś jeszcze za słaba, żeby cofnąć ten czar. Do tego potrzeba wyjątkowo silnej magii, byle kto nie pokona czarów sidhe.

Reina próbowała sobie przypomnieć wszystkie zaklęcia i uroki o których czytała w księdze prababki Leah. Czy znalazłaby tam coś, co byłoby w stanie powstrzymać Banshee i ocalić tego chłopca? Przecież rzuciła zaklęcie, które uratowało Cerridwen. Dlaczego teraz miałoby jej się to nie udać?

Ale te baśnie, chociaż odnosiły się do pradawnej magii, dotyczyły jednak spraw czysto ludzkich. A Moraw zdecydowanie nie miała zamiaru użyć czegokolwiek ludzkiego, jej zaklęcie i jego skutki na pewno pochodziły z innego świata, świata sidhe. A Reina wiedziała, że sama nie jest w stanie jeszcze korzystać ze swojej ukrytej natury.

,,Gdybym mogła teraz porozmawiać z Morganą" pomyślała nagle. ,,Ona by mi powiedziała, co robić. Może nawet znałaby zaklęcie, które odwróciłoby urok, może umiałaby go użyć, skoro potrafiła zrobić tyle innych niewyobrażalnych rzeczy."

Ale nawet gdyby Morgana tu była, i tak żadna z nich nie wiedziałaby, gdzie znajdował się ów chłopiec, a na odległość przecież by mu nie pomogły.


***


Nad ranem Eirę przebudził uporczywy płacz Garetha. Podniosła się by nakarmić chłopca, on jednak nie chciał przyjąć jej piersi i nieustannie wierzgał się na rankach, tak że matka prawie go upuściła, chociaż nigdy wcześniej nie miała problemu z upilnowaniem dziecka.

— Może coś cię boli – powiedziała do synka z troską. – Zawołamy Gajusza, żeby dał ci jakieś lekarstwo.

Wyszła na korytarz i posłała po medyka przechodzącą służącą, ponieważ jej syn wciąż płakał i wiercił się, wolała więc nie zostawiać go samego ani nie ryzykować przenoszenia dziecka po schodach.

Gdy Gajusz się zjawił, Gareth nadal krzyczał i płakał, tak że medyk z trudem był w stanie go zbadać. Eirze stan dziecka wydawał się nienaturalny, ale starała się zachować spokój i myśleć pozytywnie. Dzieci chorują i zdrowieją, to normalne w tym wieku. O tym jak wiele maleństw umiera nie przekroczywszy pierwszego roku życia, wolała nawet nie myśleć.

— Może ząbkuje? – zasugerowała nieśmiało. – Słyszałam, że to bardzo męczące dla dzieci.

— Jest za wcześnie – pokręcił głową Gajusz. – Poza tym, mam wrażenie, że dziecko z trudem oddycha. Alicjo, pobiegnij do pracowni po jakąś maść na to.

Eira poczuła, że ciemnieje jej przed oczami i złapała za poręcz o krzesła, by nie stracić równowagi.

— Jak to ,,z trudem oddycha"? – zawołała.

— Ciszej, bo mały się przestraszy – poprosił Gajusz. – Może to chwilowe. W każdym razie, panika nikomu nie pomoże.

Eira powoli usiadła, bo miała wrażenie, że zaraz ona przestanie oddychać. Próbowała się uspokoić, powtarzać sobie, że Gareth jest zdrowym, odpornym dzieckiem, które jeszcze nigdy nie chorowało, chociaż okres przed jego narodzinami i pierwszy miesiąc życia nie były najłatwiejsze. Teraz był otoczony opieką i troską, więc tym bardziej nie mogło mu się nic stać. Jeszcze wczoraj był uśmiechnięty i pełen sił. Może to po prostu jakieś dziecięce humory albo coś w tym rodzaju.

Po chwili Alicja wróciła z maścią i posmarowała nią Garetha, ale chłopcu w ogóle to nie pomogło i płakał i wierzgał się dopóki nie zasnął z wyczerpania.

— On nawet jeszcze nic nie zjadł – powiedziała z bólem Eira. – Jak dziecko w tym wieku ma być zdrowe, skoro nie chce przyjąć pokarmu?

— Może sen go wzmocni i poczuje się lepiej – odparł pocieszająco Gajusz, chociaż wcale nie czuł się taki przekonany. Nie pracował zbyt często z dziećmi, ale jako nadworny medyk musiał znać się na wszystkich chorobach, a z taką jeszcze się nie spotkał.

W jego głowie zaświtała pewna myśl, ale bał się wypowiedzieć jej na głos.

Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i do środka wszedł Gwaine.

— Przyszedłem zobaczyć Garetha – powiedział bezceremonialnie, ale widząc bladego Gajusza i Eirę siedzącą na krześle i z trudem łapiącą oddech, zapytał z niepokojem. – Co tu się stało?

W tym momencie Eira nie wytrzymała i zaczęła płakać.


***


Kiedy Eira raz straciła swoje opanowanie, nie potrafiła już go odzyskać. W najgorszym momencie życie oparła całą swoją wolę przetrwania na dziecku, jego bliskości i potrzebie zapewnienia mu bezpieczeństwa. Przez wiele miesięcy myśl o Garethcie utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach, świadomość, że musi zapewnić mu godne życie napędzała ją i nie pozwalała się załamać. Teraz, gdy jakiś cichy głos podpowiadał jej, że może go utracić, czuła, że cały świat zaczyna się zawalać, a ona wcale nie będzie próbowała go utrzymać, jeśli nie będzie miała przy sobie synka.

Gwaine, który przez pierwszych kilka chwil nie do końca rozumiał, co się właściwie dzieje, próbował ją uspokajać i przekonywać, że dzieci łatwo chorują i równie łatwo z tego wychodzą, ale Eira tylko prychnęła ze złością.

— Usiądź przy nim i posłuchaj jak oddycha – nakazała. – Traci oddech, rozumiesz? To nie jest normalne!

Gwaine podszedł bliżej dziecka i zaczął wsłuchiwać się w jego oddech. Rzeczywiście, zdawał się być urywany, chwilami przyspieszony, a potem zdecydowanie za wolny. Słyszał to podczas wojen u rannych rycerzy, którzy umierali po kilku dniach.

— Ale to jest niemożliwe – powiedział bardziej do siebie niż do Eiry. – Wczoraj był zdrowy i pełen energii... Cieszył się, śmiał do mnie, machał nóżkami...

— Ja też tego nie rozumiem – stwierdziła Eira, starając się nie krzyczeć, żeby nie budzić małego. Lepiej żeby spał niż się męczył. – Najwidoczniej nawet twój genialny Gajusz tego nie rozumie – schowała twarz w dłoniach. Nie obchodziło jej już, że ktoś uzna ją za słabą atencjuszkę. Teraz chciałaby po prostu się położyć i nigdy nie obudzić.

— Proszę – powiedziała słabym głosem, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzył je Leon, który popatrzył na Gwaine'a z dezaprobatą.

— Tak myślałem, że cię tu znajdę – pokręcił głową z ubolewaniem. – Zdajesz sobie sprawę, że twoi uczniowie od piętnastu minut stoją na placu i czekają na ciebie?

Gwaine odwrócił wzrok od kołyski Garetha i popatrzył na Leona tak jakby był gotów wbić mu sztylet w serce.

— Co mnie obchodzą czyjeś rozwrzeszczane dzieciaki, kiedy mogę stracić mojego syna?!

Gareth przebudził się i zaczął płakać. Eira natychmiast podbiegła do niego i wzięła chłopca na ręce.

— Coś z nim nie tak? – zapytał z troską Leon.

— Nie tak?! – krzyknął Gwaine. – Nazywasz możliwość utraty dziecka ,,nie tak"?

— Uspokój się, bo jeszcze przestraszysz Garetha – powiedziała cicho Eira. – Sir Leon nie wiedział – przycisnęła synka mocniej, jakby miało mu to w jakikolwiek sposób pomóc.

Leon wiedział, że wybuch Gwaine'a jest nie na miejscu i że nikt nie miał obowiązku wiedzieć o stanie małego Garetha. Mimo to współczucie dla przyjaciela pozbawiło go chęci bronienia swojego zdania.

— Pójdę do tych dzieci i powiem im, że mogą iść do domu – postanowił.

— I zawołaj Gajusza – dodała Eira. – Zawołaj, sir, jeśli masz w sobie odrobinę współczucia.

Leon skinął głową i wyszedł. Eira kołysała Garetha, który przestał płakać, ale nadal trząsł się, a jego ciałko wydawało się dużo zimniejsze.

— Co jeśli to wszystko moja wina? – zapytała nagle z rozpaczą. Gwaine popatrzył na nią zdziwiony.

— Jak to twoja wina? Przecież dbasz o dziecko...

— Zdradziłam króla i Camelot – odparła Eira. – Naraziłam niewinnych ludzi, a nawet przyczyniłam się do ich śmierci. Los uznał, że śmierć to za mała kara za takie zbrodnie, więc dał mi dziecko, żeby je potem odebrać...

— Nawet tak nie mów! – zawołał Gwaine i podszedł do niej. – Nie ma czegoś takiego jak kara od losu. Nie ma, rozumiesz? Ale skoro w to wierzysz, to go nie kuś.

— Przepraszam – po policzkach Eiry zaczęły spływać łzy. – Po prostu ja tego nie wytrzymuję... Gareth jest jedynym powodem dla którego żyję, Gwaine. Gdybym go nie miała... zabiłabym się – powiedziała otwarcie.

— Nie mów tak – powtórzył Gwaine. Wyciągnął rękę, żeby pogłaskać ją po włosach, ale ostatecznie się na to nie zdobył. – Takimi słowami wpędzasz się tylko w jeszcze gorszy stan.

— Nie ma nic gorszego niż to, co teraz przeżywam – odpowiedziała rozpaczliwie Eira. – Nie ma. Bez niego byłabym całkiem sama i nikomu niepotrzebna.

,,Mnie byś była" pomyślał Gwaine, ale nie powiedział tego. Eira nie potrzebowała jego miłości i wiedział, że po tym wszystkim absolutnie nie uznałaby go za żadną pociechę, a gdyby utraciła syna, zapewne poczułaby się jeszcze mniej związana z jego ojcem. Nie miał zamiaru się narzucać ani wykorzystywać choroby dziecka do własnych celów. Mimo to nie mógł patrzeć na cierpienie i desperację kobiety, którą nadal bezrozumnie kochał. Objął ją lekko ramieniem i przycisnął do siebie, tak by przytulić zarówno Eirę, jak i Garetha.


***


Wiadomość o chorobie Garetha dość szybko rozpowszechniła się na zamku, przynajmniej wśród tych, którzy aktualnie na nim przebywali. Merlin i Freya zgodnie z planem wybrali się do Eldoru, a Artur pojechał na objazd królestwa. Percival próbował nieudolnie pocieszać Gwaine'a, a Bonnie przybiegła, żeby pomagać doglądać Garetha. Nie żywiła sympatii do Eiry, prawie jej nie znała, ale czuła, że powinna okazać współczucie drugiej kobiecie, która na dodatek może stracić dziecko. Pomoc ta była jednak bardzo stresująca, ponieważ Eira kilka razy otwarcie zadeklarowała, że jej życie nie ma już sensu i powinna popełnić samobójstwo. Bonnie zdecydowanie nie była przygotowana na tego typu wyznania.

Gwen również zajrzała do komnaty Eiry, a ta przyjęła jej pytania z tak dużą ilością spokoju na jaką było ją stać. Jasnowłosa była zbyt nieszczęśliwa i pełna pretensji do samej siebie, żeby okazać królowej jakąkolwiek niechęć i wypominać jej ostre traktowanie. Właściwie w tej chwili uważała, że zasłużyła na coś o wiele okrutniejszego niż więzienie w lochu i śmierć na szafocie i że zniosłaby to chętnie, gdyby tylko uratowało to Garetha.

Ginewra nadal nie czuła do Eiry żadnej sympatii, ale nie mogła nie współczuć jej choroby dziecka. Przypominało jej to wszystkie pełne obaw chwile, gdy zastanawiała się, czy Lohalt będzie musiał w jakiś sposób zapłacić za to, że spróbowała wykorzystać moce Avalonu, by zagwarantować Arturowi potomka. Na szczęście, jej dziecku zdawało się nic nie zagrażać, ale zdarzały się momenty, gdy miała wrażenie, że niepewność o los syna zaraz ją zabije. Podejrzewała, że Eira czuje podobnie.

— Nie lubię jej, ale spróbowałam podnieść ją na duchu – mówiła potem królowa Elyanowi. – Chcę być teraz dla wszystkich miła i pomocna.

— Przecież taka właśnie jesteś, siostro – odparł Elyan. Gwen tylko potrząsnęła głową, chociaż cieszyła się, że jednak nie zraziła do siebie brata.


***


Gdy nadchodził wieczór, Gajusz po wielu rozmyślaniach uznał, że doszedł już do pewnych wniosków i postanowił po raz kolejny porozmawiać z Eirą.

— Chyba zrozumiałem, co to za choroba – powiedział z powagą. – Ale to ci się nie spodoba.

— Co takiego? – zapytała Eira, z trudem łapiąc oddech. Gwaine stanął za nią i położył dłonie na jej ramionach w opiekuńczym geście. Gajusz pomyślał, że przypominają teraz zgodne, przykładne małżeństwo, ale to nie była chwila na rozmyślanie o czyimś życiu uczuciowym.

— Pamiętacie jak Merlin i Freya opowiedzieli wam o tym, że Gareth został przeznaczony do walki z sidhe? – zapytał ostrożnie.

— Nie obchodzą mnie żadne sidhe, obchodzi mnie moje dziecko – przerwała mu Eira. Gwaine natomiast spojrzał pytająco na Gajusza i miał nadzieję, że myli się co do przewidywań dalszego ciągu tej rozmowy.

— Obawiam się jednak, że twoje dziecko obchodzi również sidhe – powiedział Gajusz. Jak zawsze zachowywał opanowanie i powagę, co nie znaczy, że wypowiadanie tych słów nie przychodziło mu z trudem. – Ponieważ podejrzewam, że choroba twojego syna jest spowodowana magią sidhe.

Eira, zapominając na chwilę o konieczności zapewnienia spokoju dziecku, wydała z siebie przeraźliwy, wręcz zwierzęcy krzyk. Gwaine zbliżył się do Gajusza i powiedział z desperacją w głosie:

— To nieprawda! Powiedz, że to nieprawda!

— Jestem czarodziejem, może nieszczególnie silnym, ale potrafię wyczuć magię – odparł Gajusz. – Naprawdę bardzo mi przykro.

— Zatem... nie ma nadziei? – zapytała Eira, patrząc na niego dzikim wzrokiem. – Mam pochować syna, a potem się powiesić?

— Nikt nie wspominał tu o wieszaniu – upomniał ją Gajusz. Stojąca za nim Alicja uznała, że zdrowy rozsądek mężczyzny jest chwilami nie do zniesienia. Podeszła do Eiry i pogłaskała ją troskliwie po ramieniu.

— Oczywiście, że nie, drogie dziecko. Gajusz chciał tylko powiedzieć, że zwykłe lekarstwa nie wystarczą, by uleczyć twojego synka.

— Zatem użyjcie magii! – rozkazała Eira. – Chyba po coś ją macie?

— Dokładnie, Gajuszu, nie wiem dlaczego tracisz czas na zbędne gadanie – dodał Gwaine. Miał wrażenie, że jego próby bycia silnym i mężnym zaraz pójdą na marne i zacznie krzyczeć i miotać się jak Eira.

— To nie takie proste – stwierdził Gajusz. – Jestem...

— Jak ,,nie takie proste"?! – przerwał mu Gwaine. – Za panowania Uthera bez przerwy używaliście z Merlinem magii, żeby komuś pomagać, chociaż groziła wam za to śmierć, a teraz zamiast ratować mojego syna, stoisz tutaj i mówisz, że to nie takie proste?!

Gareth znów się przebudził i zaczął płakać. Eira wzięła go na ręce, starając się uspokoić zarówno dziecko, jak i siebie.

— Mam wrażenie, że nie dorosłeś do swojej roli, Gwaine – odpowiedział z niesmakiem Gajusz. – Chciałem wam tylko uświadomić, że moja moc nie jest szczególnie silna i na pewno nie ma szans w starciu z magią sidhe. Alicja może spróbować, chociaż również wątpię, by była zdolna pokonać czary wygnanego ludu.

— Czyli chcesz mi dać znać, że nie ma nadziei? – spytał Gwaine. – Do diabła, dlaczego tu nie ma Merlina i Freyi? Jak na złość, kiedy są potrzebni?

— Nie obrażaj ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z twoim cierpieniem – odezwała się surowo Alicja. – Nie wydaje mi się, żebym była zdolna do uleczenia twojego syna, ale gdybyś na chwilę przestał myśleć o sobie, to przypomniałbyś sobie, że na tym zamku znajduje się jeszcze jedna osoba władająca magią, i to mocniejszą niż ja czy Gajusz.

Gwaine popatrzył uważnie najpierw na Alicję, potem na Gajusza, a potem na Eirę. Chyba już rozumiał, czego się od niego wymaga. I niespecjalnie mu się to podobało.

— Nie mogę prosić Morgany o pomoc, ona mnie nienawidzi – powiedział w pierwszej chwili zdumienia, jednak zanim zdążył rozważyć tą możliwość, usłyszał głos Eiry:

— Ważniejsze jest dla ciebie to, że kogoś nienawidzisz czy że kochasz swojego syna? – zawołała. – Biegnij do niej i poproś ją o pomoc albo ja to zrobię!

— Nie, ty zostań z Garethem – odparł szybko Gwaine. – Spokojnie. Po prostu w pierwszej chwili ta propozycja mnie zszokowała. Oczywiście, że do niej pójdę.

— Chyba będę ci towarzyszył – zaoferował Gajusz. Wolał nie dopuścić do dodatkowych awantur tego dnia.


***


Morgana oczywiście usłyszała o chorobie dziecka Eiry, ale doszła do rozsądnego wniosku, że nie będzie w żaden sposób o tym wspominać ani nawet pokazywać się zbolałej matce na oczy. Eira jej nienawidziła, zapewne życzyła jej bolesnej śmierci, tolerowała tylko ze względu na pokrewieństwo z Arturem, więc Morgana nie przypuszczała, by jej współczucie mogło cokolwiek pomóc.

Siedziała właśnie z Lancelotem i próbowała rozmawiać z nim tak, żeby nie speszyć Mai, która wycierała kurze na półce, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Morgana pobiegła otworzyć, po czym przeżyła mały szok na widok Gajusza i Gwaine'a.

— Co... Czemu zawdzięczam taką wizytę? – zapytała zdumiona.

— Czemuś ważniejszemu niż życie – powiedział Gwaine, który wyglądał na bardziej zrozpaczonego i zniszczonego niż wtedy, kiedy torturowała go przed śmiercią Artura. Morgana była skłonna mu współczuć, chociaż nadal nie nastrajało jej to przyjaźnie do rycerza.

— Ja wyjaśnię – zaproponował Gajusz.

— Nie, bo ty wszystko niepotrzebnie rozwijasz! – zaprotestował Gwaine.

— Przynajmniej wiem, co mówię.

— Spokój! – zdenerwowała się Morgana. Zauważyła, że Lancelot i Maia również aktualnie są najbardziej zainteresowani tą rozmową. – Niech Gajusz mówi – on przynajmniej nie będzie jej obrażał.

— Synek Gwaine'a i Eiry zachorował – wyjaśnił Gajusz.

— Wiem. Wyrazy współczucia – powiedziała Morgana do Gwaine'a, mając nadzieję, że nie uzna jej słów za atak czy wyraz pogardy.

— Razem z Alicją doszliśmy do wniosku, że jego choroba jest wynikiem magii sidhe, które...

— Wiem o tej sprawie z sidhe, kłótnie na ten temat dotarły do odpowiednich osób – zapewniła czarodziejka. Właściwie to było jej żal małego Garetha, że musi dorastać w cieniu niebezpiecznej misji i wymagań. Miała przynajmniej nadzieję, ze jego rodzice nie postrzegają go jako pogromcy niecnych elfów. – Chcecie, żebym spróbowała zdjąć urok? – zrozumiała.

— Zrób to jeśli masz serce! – zawołał Gwaine. Miał zaczerwienione, przekrwione oczy, jakby wcześniej dużo pił, chociaż Morgana była pewna, że nie mógłby się tym dziś zajmować, aż tak wielkim idiotą nie był.

— Myślę, że mam – powiedziała spokojnie, chociaż było jej przykro, że nawet w chwili zagrożenia, niektórzy ludzie patrzą na nią jako na niebezpieczną, groźną wiedźmę. – Oczywiście, że to zrobię.

— Myślę, że powinnaś poprosić Aithusę, aby użyczyła ci mocy swojego ognia – zaproponował Gajusz. – W ten sposób Merlin uratował cię przed śmiercią po twoich urodzinach.

Morgana posmutniała. Wolała nie przypominać sobie dnia, gdy dowiedziała się, że jest córką Uthera, ani czasów, kiedy jej głównym celem było zabić wszystkich stojących jej na drodze do tronu Camelotu. I chwili, gdy postanowiła podporządkować temu celowi całe swoje życie.

Ale teraz wierzyła, że jest lepszą osobą. Dobrzy ludzie nie pozwalają umierać niewinnym dzieciom.

— Zrobię to – powiedziała. – Oczywiście, że tak.

W jej głosie zabrzmiała jakaś pewność, jakby w ogóle nie brała pod uwagę możliwości, że jej magia może nie wystarczyć Garethowi. To nieco podniosło Gwaine'a na duchu.

,,Przynajmniej nie histeryzuje i nie zakłada najczarniejszych opcji" pomyślał, patrząc na Morganę. ,,To jakaś jej zaleta."


***


Po kilkunastu minutach Morgana weszła do komnaty Eiry, której udało się ponownie uśpić Garetha i teraz siedziała na łóżku, trzymając synka w ramionach. Alicja zajmowała miejsce obok i próbowała jakoś dodać otuchy nieszczęsnej kobiecie.

Na widok czarodziejki, Eira przekazała syna Alicji i podbiegła do Morgany, patrząc na nią błagalnie.

— Proszę, uratuj moje dziecko! – zawołała. – Odwołam wszystko, co powiedziałam na twój temat, zapomnę o wszystkim, tylko uratuj go!

W to ostatnie Morgana nie wątpiła. Wydawało jej się, że gdyby uzdrowiła Garetha, mogłaby potem nawet pchnąć Eirę nożem, a ta umarłaby, błogosławiąc ją.

— Oczywiście, że go uratuję – odpowiedziała. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby jej się nie udać. W końcu tyle razy wspinała się na wyżyny sztuki magicznej, aby kogoś skrzywdzić i doprowadzić do okrucieństw. Dlaczego więc miałoby jej się nie udać, gdy chciała uczynić coś dobrego? – Dajcie mi chłopca.

Alicja podeszła do Morgany i podała jej Garetha. Był cały siny, a jego twarzyczkę wykrzywiał grymas. Serce czarodziejki ścisnęło się na ten widok. Po raz kolejny w ostatnim czasie przypomniał jej się Mordred i okropna gorycz i pustka jakie czuła, gdy chłopak umarł i utraciła go na zawsze. Spojrzała na bladą Eirę i pomyślała, że ona musi czuć się teraz tak samo, może nawet gorzej, skoro wynosiła Garetha pod sercem, urodziła go, karmiła i każdego dnia obserwowała jak chłopiec rośnie i zmienia się.

Przeniosła wzrok na chłopczyka, który zaczął płakać. Nieco przerażona tym Morgana, zaczęła go lekko kołysać i nieświadomie podśpiewywać kołysankę Reiny:

— ,,Śpiewaj, śpiewaj maleńki jesteś wolny, śnij, śnij maleńki jesteś wolny".

,,Nie śpiewaj mu tego, wariatko, to nie jest piosenka odpowiednia dla dzieci" upomniała się w myślach. ,,Poza tym, z tego co rozumiem, to piosenka o odesłaniu sidhe do zaświata, a ich akurat nam tu nie potrzeba".

Spojrzała w jeszcze lekko niebieskawe, ale posiadające już kilka brązowych plamek oczy Garetha i przywołała do siebie moc ognia smoka, którą podarowała jej Aithusa. Wyszeptała słowa zaklęcia i modliła się, by jej magia okazała się równa siłom sidhe.

Po chwili Gareth przestał płakać i spojrzał na Morganę spokojnymi, uważnymi oczkami. Dziewczyna wsłuchała się w jego oddech. Był równy.

— Udało się – powiedziała z radością i uśmiechnęła się do chłopca, który również zaśmiał się na jej widok.

— O mój Boże! – Eira praktycznie wyrwała Garetha z rąk Morgany i zaczęła okrywać jego twarzyczkę pocałunkami. – Moje kochanie, moje maleńkie kochanie...

Gajusz obawiał się czy Eira swoim zapałem nie przestraszy synka, ale Gareth tylko się roześmiał.

Gwaine podszedł do Morgany i popatrzył na nią z jakąś dziwną mieszaniną skruchy, wdzięczności i dumy.

— Dziękuję – powiedział. – Jesteś w porządku.

— Da się ze mną wytrzymać – wzruszyła ramionami Morgana. – Jestem po tym zaklęciu trochę zmęczona. Muszę iść odpocząć – stwierdziła i wyszła zanim Eira zdołała oderwać się od syna i zwrócić się do niej w jakikolwiek sposób.


***


Morgana rzeczywiście była zmęczona i osłabiona po użyciu zaklęcia. W końcu nie na co dzień człowiek walczy z magią ponadnaturalnych istot. Miała przynajmniej nadzieję, że sidhe na jakiś czas dadzą spokój zarówno Garethowi, jak i jej.

— Mam nadzieję, że Eira zdobędzie się chociaż na głupie ,,dziękuję" – powiedział Lancelot, widząc jak czarodziejka kładzie się osowiała na łóżko. – Gdybyś naprawdę była tak zła jak ona twierdzi, nawet przez myśl by ci nie przeszło, żeby jej pomóc.

— Nie mów tak – poprosiła Morgana. – Miałam dać umrzeć dziecku twojego przyjaciela? Przecież ten mały Gareth mi nic nie zrobił, a Eirze jestem skłonna wybaczyć. Czasem trudno pozbyć się urazy do kogoś, kto cię skrzywdził.

— Oczywiście, że powinnaś pomóc dziecku – odparł Lancelot. – Po prostu przykro mi, że teraz źle się czujesz i że wiązało się to dla ciebie ze stresem. I nie przepadam za Eirą. Kiedy ostatnio dłużej z nią rozmawiałem, stwierdziła, że mogłaby mnie zabić.

— Musiałam to zrobić – Morgana wypowiedziała te słowa jakby od nich zależało jej życie czy śmierć. – I ten ból głowy zaraz mi przejdzie. Chodź, połóż się ze mną.

Lancelot spełnił jej prośbę i przez kilka minut leżeli razem w milczeniu, dopóki nie rozległo się pukanie do drzwi.

— Pójdę otworzyć – powiedział mężczyzna, wstając z łóżka. – Ty sobie odpoczywaj, kochanie.

Kiedy zobaczył przed drzwiami Eirę, zaczął zastanawiać się czy mogła ona usłyszeć, co o niej powiedział, chociaż zdawał sobie sprawę, że to absurdalne.

— Chciałam porozmawiać z Morganą – powiedziała Eira z pokorą, która nadawała jej pozór skruszonej grzesznicy. – Czy mogę?

— Możesz! – zawołała Morgana, zrywając się z łóżka. Podejrzewała, że gdyby zostawiła Lancelotowi wolną rękę, odprawiłby Eirę, a potem znowu narzekał jaka to ona jest niedobra. Może uznał, że najlepszą zemstą na Gwainie za obrażanie swojej ukochanej, będzie traktowanie z góry jego byłej kochanki.

Eira zakładała, że Morgana może nie chcieć z nią rozmawiać albo zacząć jej wypominać poprzednie nieodpowiednie traktowanie i szukać zemsty. Ale nie obchodziło jej to. Najważniejszy na świecie był Gareth i skoro Morgana zrobiła dla niego coś dobrego, to mogłaby ją teraz nawet zamordować.

— Ja... chciałam ci tylko podziękować... pani – wykrztusiła jasnowłosa. – Dziękuję za to, że uratowałaś mojego syna. Jest całym moim życiem, nie zniosłabym, gdybym go utraciła.

— Rozumiem – powiedziała Morgana ze współczuciem. – Ja tylko zachowałam się jak trzeba.

— Przepraszam, że wcześniej byłam dla ciebie podła i niemiła – dodała Eira, spuszczając głowę. – Teraz to wszystko wydaje mi się tak strasznie odległe i nieważne, że nie rozumiem jak mogło ranić mnie coś innego niż cierpienie Garetha... Jeszcze raz ci dziękuję. Jeśli mogłabym jakoś się odwdzięczyć...

— Nie trzeba – przerwała jej Morgana. Nie czuła, by zasługiwała na takie wyznania. – Mówiłam ci. Postąpiłam jak należało, za to się nie nagradza.

Eira z napięcia zacisnęła ręce. Nadal była poruszona i roztrzęsiona wydarzeniami dzisiejszego dnia i nie potrafiła przywołać swojej dawnej, chłodnej pozy.

— Mam nadzieję, że los ci to wynagrodzi i ześle na ciebie mnóstwo dobra za to, co zrobiłaś dla Garetha – powiedziała po chwili ciszy. – Jeszcze raz ogromnie dziękuję. A teraz pójdę, nie będę wam przeszkadzać.

Kiedy Eira wyszła, Lancelot podszedł do Morgany i przytulił ją do siebie. Miał nadzieję, że ta konfrontacja, jeśli można było ją tak nazwać, nie przywoła do Morgany złych wspomnień i nie sprawi, że jego ukochana znów zacznie się obwiniać o całe zło świata.

Czarodziejka podniosła na niego oczy i spróbowała się uśmiechnąć.

— Chyba... Zniknął mi kolejny wróg, tak?


***


Morgana jeszcze przez jakiś czas była dość poruszona i zaniepokojona tym, co się jej przydarzyło. Lancelot martwił się czy nie zaszkodzi to jej ogólnemu samopoczuciu i w myślach wyklinał Eirę. Oczywiście, nie z powodu choroby jej dziecka, które przecież nie było niczemu winne, ale ponieważ wcześniej traktowała jego żonę tak podle i bez jakiejkolwiek próby zrozumienia. Uważał, że jest jedną z głównych winnych tego jak trudno Morganie było zapomnieć o przeszłości i uwierzyć, że może zacząć od początku, i nie wydawało się, by miał szybko zmienić zdanie.

Na szczęście, po jakimś czasie Morgana się rozpogodziła i zaczęła patrzeć na całą sytuację w sposób optymistyczny. Powtórzyła kilka razy jak bardzo jest szczęśliwa, że małemu Garethowi nic się nie stało i że mogła mu pomóc. Kiedy nadeszła noc, była już całkowicie wesoła, nie wspominała ani słowem o Eirze czy Gwainie. Lancelot odczuł coś na kształt ulgi, gdy zaczęła go kokietować, a potem oddała mu się tak samo zachłannie jak każdej innej nocy.

To było ważne i się liczyło. O całej reszcie można zapomnieć.

— Jesteś cudowna – powiedział, gdy leżeli wtuleni w siebie. – Jesteś najdoskonalszą istotą jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi.

— Nie przesadzasz trochę? – uśmiechnęła się kpiąco Morgana, chociaż było widać, że te słowa sprawiły jej przyjemność.

— Ani odrobinę – odparł Lancelot i pocałował ją. – Kocham cię tak bardzo, że nie da się tego wyrazić.

Morgana uśmiechnęła się z zadowoleniem, ale po chwili spoważniała i zamyśliła się nad czymś głęboko.

— Skoro tak mnie kochasz, to zrobiłbyś coś dla mnie? – zapytała. – Coś, co sprawi, że będę bardzo szczęśliwa.

— Zrobię dla ciebie wszystko, mówiłem to już nie raz – przypomniał Lancelot. – Co takiego, moja najdroższa?

— Pojechałbyś ze mną do zamku, który został mi po Gorloisie? Na tydzień lub dwa. Żebym mogła zobaczyć, co się tam dzieje – wyjaśniła Morgana. – I pokazałabym ci, gdzie dorastałam. I przez cały ten czas bylibyśmy tylko dla siebie – dodała wymownie.

— Pytasz mnie, czy chcę spędzić czas z moją żoną z dala od reszty świata? – zapytał Lancelot i uśmiechnął się. Poruszanie innych, poważniejszy kwestii tylko popsułoby całą rozmowę. – Oczywiście, że z tobą pojadę. Dowiem się tylko, czy Artur nie uzna tego za miganie się od obowiązków.

— Artur wpadł na ten pomysł – odpowiedziała Morgana. – Znaczy, na tę bardziej formalną jego część. Chciałam cię o to poprosić już wcześniej, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. I chyba dobrze, bo inaczej... Gareth by nie żył.

Lancelot odgarnął jej włosy z czoła i pogłaskał po twarzy. Zastanawiał się, czy Morgana tak bardzo przejęła się dzieckiem Eiry, bo chciała jej coś wynagrodzić, czy jest po prostu tak wrażliwa na cudzą krzywdę.

Kiedy Artur powoli zaczął przejmować władzę z powodu choroby Uthera i po ucieczce Morgany, a wszyscy rycerze Okrągłego Stołu zaczęli służbę w Camelocie, czasem nie potrafił powstrzymać się od dociekań jak to się stało, że jego przyrodnia siostra, którą przez większość część życia uważał za jedną z najszlachetniejszych osób jakie znał, mogła zwrócić się w stronę zła. Nigdy nie potrafił pogodzić się ze zmianą Morgany i zrozumieć jak mogła zranić jego czy Uthera. Lancelot starał się okazać mu zrozumienie i współczucie, ale chociaż podczas swojego wcześniejszego pobytu na Camelocie zapamiętał ją jako miłą i przyjazną, wydawało mu się nierealnym, by ktoś z gruntu dobry, mógł dopuścić się zbrodni i okrucieństwa. Najwidoczniej w wielu rzeczach się mylił.

— Zrobiłaś coś bardzo bohaterskiego i szlachetnego – powiedział i pocałował ją w czoło.

— Nieprawda, to nie było bohaterstwo – zaprzeczyła Morgana. – To był ludzki obowiązek.

— Było i nie kłóć się ze mną – uśmiechnął się rycerz. – I przytul się mocniej, jesteś zdecydowanie za daleko.


***


Następnego ranka, gdy Morgana przechadzała się korytarzem Camelotu, tłumacząc Mai, że poradzi sobie bez niej przez dwa tygodnie(młoda Irlandka była całkiem odmiennego zdania), zauważyła nachodzącą Gwen.

Przez kilka ostatnich tygodni królowa Camelotu próbowała doprowadzić do jakiejkolwiek rozmowy z siostrą swojego męża podczas której mogłaby podziękować jej za to, co zrobiła dla jej ojca i zapewnić, że nie uważa jej za wroga i zrobi wszystko, aby to udowodnić. Świat jednak jej nie sprzyjał, ponieważ Morgana praktycznie nie odstępowała Lancelota albo Mai, w ostateczności Ywaina, a ta rozmowa zdecydowanie nie potrzebowała świadków.

Na widok młodej służącej, Gwen zrozumiała, że teraz również nie uda jej się wyznać prawdy, ale przynajmniej mogła poruszyć inny temat.

— Słyszałam, co zrobiłaś dla Garetha – zwróciła się do Morgany. – To było bardzo szlachetne.

— Wszyscy mi to powtarzają, ale to nieprawda – odpowiedziała czarownica. – Każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo, ty też, Gwen.

— Mam nadzieję, że zrobiłabym to samo – westchnęła królowa. – Podejrzewam, że nie chcesz żadnego wynagrodzenia za ten czyn?

— Oczywiście, że nie, Gwen! – krzyknęła Morgana. – Czy jestem tak okropna, że trudno posądzać mnie o zrobienie czegoś właściwego bez ukrytych intencji?

Gwen poczuła ból w sercu. Starała się jak mogła, żeby okazać dawnej przyjaciółce uprzejmość i sympatię, ale najwidoczniej jej się to nie udawało. Rozbrat między nią i Morganą był zbyt silny i wydawało się, że upłynie bardzo wiele czasu zanim będą mogły odnosić się do siebie tak jak za dawnych lat. I w tej chwili Gwen pomyślała, że tęskni za przyjaźnią z Morganą.

— Przeciwnie – zapewniła z uczuciem. – Zawsze byłaś bardzo dobra i ani przez chwilę nie pomyślałabym, że zachowasz się mniej szlachetnie.

Morgana przyjrzała się twarzy Ginewry. Odbijał się na niej wstyd i wyrzuty sumienia. Chyba za chłodno ją traktowała. W końcu Gwen nigdy otwarcie nie okazała sprzeciwu wobec jej pobytu na Camelocie, a w ostatnim czasie stała się wobec niej nawet nieco serdeczna. Morganie ciężko było przełknąć dumę i zaakceptować to, że Gwen mogła być dla niej grzeczna tylko ze względu na Artura, ale chyba nie powinna jej tak gwałtownie odpychać. W końcu kiedyś były najlepszymi przyjaciółkami. Nie dało się tego wymazać.

— Dziękuję, Gwen – powiedziała i uśmiechnęła się. – ,,Szlachetnie" to trochę za duże słowo, ale cieszę się, że dobrze o mnie myślisz.


***


— Co tu robisz, ciociu? – zdziwiła się Blanche, gdy Molly weszła do jej pokoiku w Camelocie. – Nie jesteś zajęta pracą?

— Dostałam kilka wolnych godzin, więc przyszłam zobaczyć jak sprawuje się Ywain – wyjaśniła Molly. – Miał wczoraj odwołane te swoje ćwiczenia, więc przyszedł dzisiaj. Ale zapewne zostanie tu dłużej, żeby porozmawiać z Morganą. On ją tak uwielbia – uśmiechnęła się promiennie.

— Właśnie o tym chciałabym porozmawiać, ciociu – powiedziała Blanche. – Nie niepokoi cię to?

— Dlaczego miałoby mnie to niepokoić? – zdziwiła się Molly. – Mówiłam ci, Blanche. Morgana zawsze wydawała mi się dobra i miła, kocha Ywaina, więc...

— Nie o to chodzi! – Blanche czuła, że musi jak najszybciej wyjaśnić całą sprawę. – Chodzi mi o to, że jej nagłe przywiązanie do Ywaina jest dosyć osobliwe. Co jeśli ona się nim znudzi, nie będzie już jej zależało na tej przyjaźni, a Ywain będzie cierpiał?

— Tak się nie stanie – zapewniła Molly. Blanche wręcz irytowało, że ciotka jest tego tak pewna, jakby była jakimś jasnowidzem.

— Skąd możesz wiedzieć? – zapytała. – Dla ciebie Ywain jest doskonałością, bo to twój syn, ale dla Morgany on jest nikim. Co jeśli się nim znudzi i...

— Nie znudzi się – odparła sucho Molly. – I nie jest dla niej nikim.

— Tak się wydaje, ale uczucia są takie niepewne, mogą się zmienić w każdej chwili... - przekonywała Blanche, starając się jednak nie nawiązać do dawnego nieszczęśliwego romansu Molly.

— Niektóre więzi nie znikają – stwierdziła ciotka i zanim Blanche zdążyła wymyślić kolejne argumenty, powiedziała. – Morgana nie jest dla Ywaina nikim. Jest jego naturalną siostrą. To dla ciebie wystarczająco mocne spoiwo?

Blanche odłożyła ubrania, które układała, i stanęła przed ciocią z półotwartymi ustami, jakby zmieniła się w słup soli.

— Dopytywałaś o to ostatnio, więc teraz znasz prawdę – Molly rzadko się denerwowała, ale teraz była naprawdę zirytowana. Była zła, że jej bratanica w swoim wiecznym niedowiarstwie przypomina swojego ojca, a także że została zmuszona do wyznania swojej tajemnicy. – Miałam romans z Utherem Pendragonem. To zaspokaja twoją awanturniczą wyobraźnię?




Chyba wszyscy już odgadli to, co wyszło pod koniec rozdziału, więc uznałam, że nie ma sensu tego przeciągać ;)

Rozdział trochę monotematyczny, ale myślę, że wyszedł mi całkiem nieźle(a u mnie to dużo), więc mam nadzieję, że się Wam spodobał i dajcie znać co myślicie.

W następnym rozdziale wielki powrót shipu Darren&Lisa, Sefa też będzie. Może pojawią się też nowe shipy.

W ogóle to założyłam już plik z kontynuacją, która powstanie najprawdopodobniej w wakacje, i napisałam opis, ale na razie nie mogę go Wam pokazać, bo są spoilery.

A jeśli dotarłeś/aś aż tutaj i chciało Ci się przeczytać ,,dodatek od autorki", to mam dwa prezenty:

Zrobiłam wyobrażenie Lucji w Gacha Life(tak, ona będzie mieć heterochomię):

Jeśli ktoś nie wie, to prowadzę shitpost z moimi różnymi przemyśleniami na temat życia(w pewnym sensie), kultury, Wattpada, itd., i ostatnio opisałam tam jak wyglądało oglądanie ,,Przygód Merlina" z moją rodzinką, ale ponieważ wiem, że nie wszyscy śledzą ten mój śmietnik, wstawiam tą historię też tutaj, bo jest dość zabawna i ciekawa. Oglądaliśmy dwa odcinki, ten w którym Morgana dowiedziała się, że jest córką Uthera, i ten z Eleną.

- Moja mama była zniesmaczona wróżkami sidhe i powtarzała cały czas, że można od tego mieć koszmary w nocy i że jedyny dobry serial tego typu to ,,Robin z Sherwood", bo ,,tam nie było takich cudaków".

- Moja siostra ma krasza na Gajusza oraz wywiązała się między nami taka dyskusja:

Jagoda: Bo oni są poganami, nie znają chrześcijaństwa.

Ja: W sumie, w pewnym sensie jest tam coś podobnego i raczej nie są poganami.

Jagoda: Aha, czyli to się dzieje już po... Dobra, to jednak się nie dzieje w Polsce.

Ja: Historycznie to chrzest Polski jeszcze się nie odbył...

Jagoda: A, ok.

Nie wiem, czy to jest śmieszne, ale na pewno dziwne.

W międzyczasie jeszcze przyszła moja babcia i oglądała z oburzeniem jak Morgana rzuca Merlinem o ścianę i chce go spalić, a jak jej zwróciłam uwagę, że to tylko serial(bo wyglądała naprawdę na oburzoną), to powiedziała: ,,Wiem, ale jaka ona jest wredna. No, jaka wredna".


Ps. Nie wiem czy zauważyliście, ale lekko zmieniłam opis i część przeniosłam do wstępu, który utworzyłam. Zachęcam do zerknięcia, bo są w nim podziękowania dla stałych czytelników.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro