Rozdział siódmy. Dama króla.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jeśli ktoś jest ciekawy to tytuł ,,ukradłam" z książki Very Chapman ,,The King's Damosel" na podstawie której powstał film ,,Magiczny Miecz: Legenda Camelotu"(oczywiście, jest to bardzo ugrzeczniona wersja, ale ogólnie polecam ten film, bo jest całkiem przyjemny i ma ładne piosenki).




Od samego rana Merlin zdążył powiedzieć przynajmniej pięć razy, kilku różnym osobom, że tak naprawdę jest ubezwłasnowolniony i Artur nie traktuje go lepiej niż wtedy, gdy był służącym.

— Nie przesadzaj – powiedziała Freya. – Artur na pewno traktuje cię dużo lepiej od Edwina. Podobno kiedy byłeś jego służącym, musiałeś bez przerwy chodzić za królem, a Artur nie pozwoliłby, żeby Edwin spędzał z nim tyle czasu.

— Nie moja wina, że Artur nie lubi Edwina – wzruszył ramionami Merlin. – Nie sprawia to, że czuję się bardziej uprzywilejowany.

Mimo wszystkich swoich narzekań, i tak nie miał zamiaru sprzeciwić się Pendragonowi, więc w południe udał się na spotkanie z Ywainem, a właściwie na naukę jazdy konnej. Postanowił nie okazywać chłopcu swojej dezaprobaty dla pomysłów Artura ani tym bardziej wyrażać zdziwienia, że król Camelotu tak bardzo zainteresował się przypadkowym miejskim dzieckiem.

— Pamiętaj, że koń nie może wyczuć, że się go boisz – pouczał Ywaina, gdy ten rozglądał się niepewnie z grzbietu.

— Nie boję się go – zaprzeczył chłopiec. – Jeździłem już parę razy konno.

— Dobrze, dobrze – odpowiedział Merlin. Nie chciał traktować z góry chłopca ani sprawiać mu przykrości. Ywain wydawał mu się raczej miły i pozytywnie nastawiony do otoczenia. Do tego, dość sprawnie szła mu jazda, słuchał poleceń swojego ,,nauczyciela" i nie męczył konia.

— Mogę mieć pytanie, panie? – zapytał nagle Ywain. Merlin przytaknął. – Jak długo służysz na Camelocie?

— Czekaj, policzę... - zastanowił się Merlin. – Służyłem Arturowi osiem lat do bitwy pod Camlann, potem trzy lata Ginewrze, i teraz rok Arturowi. Dwanaście lat.

— Czyli jest szansa, że znałeś moją mamę, Molly? – ucieszył się Ywain.

— To możliwe, ale na Camelocie jest tyle służących, a praca u Artura jest tak... czasochłonna, że nie wszystkich kojarzyłem.

Ywain posmutniał tak bardzo, że ledwo zauważył kamień na drodze i zdołał skierować konia w inną stronę. Jego ponurość nie uszła uwagi Merlina.

— Co się stało? – spytał z troską czarodziej, zdziwiony, że jego chwilowy podopieczny tak łatwo zmienił nastrój.

— Nic, panie. Po prostu mój tata też pracował na zamku, ale umarł zanim się urodziłem i pomyślałem, że mógłbyś go znać. Mama rzadko mi o nim opowiada, a ja nie pytam, bo nie chcę, żeby była smutna.

Merlin westchnął ze smutkiem nad losem chłopca. Sam przecież znajdywał się kiedyś w podobnej sytuacji. Jego matka prawie nic nie mówiła mu o ojcu, głównie ze względów bezpieczeństwa, a jej syn czuł jakby miał w sobie jakąś pustkę, coś co sprawia, że jest niepełny. Ywain pewnie jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, ale musiał czuć podobnie. Różnica polegała na tym, że jego ojciec po prostu umarł, a Merlin przez wiele lat był przekonany, że Balinor po prostu wykorzystał i porzucił jego matkę.

— Nie martw się – powiedział Emrys pocieszająco do Ywaina. – Na pewno opowie ci więcej, gdy będziesz starszy.


***


Tego samego dnia Gwaine postanowił udać się do płatnerza po nowy miecz. Oczywiście, jak zwykle zmarnował tam mnóstwo cennego czasu, ale lepsze to niż uganianie się z bandą dzieciaków. Ostatnio znów próbował przekonywać Artura, żeby oszczędził mu tej roboty i znalazł kogoś innego, kogokolwiek, ale ten się nie zgodził.

Wracał do zamku, rozmyślając o tym czy Gareth śpi i jak mógłby zabawić synka. W momencie w którym doszedł do wniosku, że spędza z dzieckiem większość swojego czasu, że zrobił się nudny i powinien gdzieś wyjść i chociażby się napić, spotkał Lisę.

Obawiał się spotkania z dziewczyną, której złamał serce, i w swoim egoizmie cieszył się, że w ostatnim czasie udawało mu się jej unikać. Wierzył też, że Lisa, mimo swojego altruizmu, również nie pragnie z nim spotkania. Początkowo jej widok go speszył i zdenerwował, jednak widząc, że dziewczyna uśmiecha się do niego i wygląda na zadowoloną z życia, nabrał nieco więcej pewności do rozmowy.

— Witaj, Liso – przywitał się. – Jak... jak się miewasz?

— Bardzo dobrze, dziękuję – odpowiedziała Lisa, cały czas się uśmiechając. – A ty?

Gwaine znów poczuł się niezręcznie, bo przypomniało mu się, że gdy Lisa była w nim zakochana i wierzyła, że jej uczucia mogą zostać odwzajemnione, traktowała go w podobny sposób. Nie mógł jednak tchórzyć i uciekać przed nią, zwłaszcza że to ona z nim ,,zerwała". Była więc chyba świadoma, że ich relacja już nigdy nie stanie się romantyczna.

— Jakoś się żyje – odparł wymijająco, a po chwili pomyślał: ,,Brzmię jak zgrzybiały staruszek, który czeka na śmierć". Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć coś o synu, ale powstrzymał się, bojąc się, że sprawiłby tym Lisie przykrość.

— A jak się miewa twój synek? – dziewczyna uprzedziła jego obawy. – Gareth, tak ma na imię, prawda?

— Tak, Gareth – potwierdzi Gwaine zmieszany. Lisa roześmiała się w głos.

— Gwaine, czy ty się mnie boisz? – zapytała, gdy udało się jej uspokoić.

Wyżej wymieniony spojrzał na nią jak na wariatkę, która sama nie wie, co się dzieje wokół.

— Rozumiem, że możesz czuć się niezręcznie w moim towarzystwie – dodała łagodniej Lisa. – Ale nie chcę, żebyś bał się cokolwiek powiedzieć. Kiedy mówiłam, że nie mam do ciebie żalu, mówiłam prawdę – zapewniła. – I uwierz mi, to że jestem dla ciebie miła, nie znaczy, że pragnę zdobyć twoje serce. Chciałabym być twoją przyjaciółką.

— Dobrze, Liso, wierzę ci – Gwaine odpowiedział najuprzejmiej jak umiał. – Nie chciałem sprawić ci przykrości, dlatego...

— Nie sprawisz – pokręciła głową Lisa. – Naprawdę nie myślę już o tobie w taki sposób. Ja... poznałam kogoś innego – zarumieniła się i spuściła głowę, ale Gwaine zauważył, że jej oczy błyszczą. – To wspaniałe uczucie znaleźć kogoś w czyim towarzystwie czujesz się dobrze i z kim mógłbyś być w nieskończoność... I kto też chce z tobą być – zaśmiała się. – Dlatego nie musisz się martwić o moje wrażliwe serce, Gwaine. I jeśli ja jestem powodem dla którego nie poślubiłeś matki swojego syna, to nie musisz się o mnie kłopotać, bo życzę wam jak najlepiej.

Gwaine był w tak wielkim szoku i przeżywał tyle emocji na raz, że mógł jedynie odpowiedzieć:

— Ja tobie też, Liso.


***


Sefa czuła się bardzo zdenerwowana przed odwiedzinami Elyana. Miała nadzieję, że zrobi na rycerzu dobre wrażenie i że rzeczywiście uzna on ją za przyjaciółkę i sprzymierzeńca, a nie osobę, której trzeba zadośćuczynić. Czułaby się znacznie lepiej, gdyby człowiek, który tak jej pomógł, po prostu ją lubił.

Zgodnie z jej podejrzeniami, początkowo rozmowa przy stole specjalnie się nie kleiła i oboje nie wiedzieli, co powiedzieć, żeby nie urazić drugiej strony. W końcu jednak Sefa uznała, że kluczem do udanej znajomości jest szczerość, więc rzekła:

— Cieszę się, sir, że mnie odwiedziłeś. Naprawdę chciałabym ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłeś... I przekonać cię, że nie masz w obowiązku wynagradzać mi całego zła tego świata

— Chciałem po prostu, żebyś nie cierpiała z mojego powodu – bąknął nieśmiało Elyan. Sefa uśmiechnęła się pocieszająco.

— Nie cierpię. Wiem, że to nie ty odpowiadasz za to, co mnie spotkało. Wierzysz mi, że nie mam do ciebie żalu?

Elyan odpowiedział na jej uśmiech i pokiwał głową.

— Teraz już tak. Przepraszam, jeśli sprawiłem ci jakiś ból.

— Chyba powinniśmy wreszcie skończyć się przepraszać – zażartowała Sefa i oboje się roześmiali. Po chwili jednak Elyan spoważniał.

— Jesteś lepsza niż ja, Sefo. Ja do dziś nie potrafię przebaczyć śmierci mojego ojca.

Dziewczyna popatrzyła na niego ze współczuciem, zastanawiając się, czy ma prawo wypytywać o ową śmierć czy byłoby to nie na miejscu. Widząc jej niepokój, Elyan wyjaśnił:

— Mój ojciec był kowalem. Otrzymał zlecenie od ludzi, którzy parali się magią... Nie wiedział, co robią, a bardzo brakowało mu pieniędzy. Uther Pendragon dowiedział się o tym i skazał go na śmierć. Nikt nie zdołał go przekonać, że mój ojciec jest niewinny i nie należy mu się taka kara... - otarł pojedynczą łzę z oka. – Nie było mnie wtedy w Camelocie i nie potrafię sobie wybaczyć tego, że nie miałem okazji pożegnać się z ojcem, a Gwen została z tym wszystkim sama – w natłoku emocji zapomniał, że przed ,,poddanymi" powinien wyrażać się o siostrze w inny sposób. – I nie potrafię wybaczyć Utherowi. Zabił mojego ojca, porządnego człowieka, który dobrze mu służył, tylko z powodu swoich uprzedzeń. Nie umiem go usprawiedliwić. Mam nadzieję, że smaży się w piekle! – spojrzał z niepokojem na Sefę. – Nie myślisz o mnie źle?

— Nie – zapewniła dziewczyna. – To bardzo naturalne. Ale nie myśl o tym tak często, sir. Teraz Uthera Pendragona już nie ma i nikogo już nie spotka nic tak okrutnego jak twego ojca.

— Pamiętam jak raz przyznałem się Arturowi, że myślę tak o jego ojcu – Elyan przypomniał sobie zwierzenia przed konfrontacją z Bartogiem. – Nie było zbyt przyjemnie. Artur bardzo nie lubi, kiedy ktoś źle wyraża się o Utherze, chociaż przecież zdaje sobie sprawę do czego doprowadziły jego rządy.

Sefa pokiwała głową i powiedziała cicho:

— Wiem jak on się czuje. Ciężko uwierzyć, że ktoś kogo się kocha, może robić coś złego.

Elyan, uświadomiwszy sobie, co przypomniał swojej rozmówczyni, zawołał:

— Twój ojciec to inna sytuacja! On nie zrobił nic tak złego jak Uther!

— Chciał zabić króla – westchnęła ze smutkiem Sefa.

— Bo go skrzywdzono – Elyan zachowywał się jakby obrona Ruadana była jego punktem honoru. – Twój ojciec z pewnością był szlachetnym człowiekiem. Inaczej nie wychowałby kogoś tak dobrego jak ty.

Sefa rozpogodziła się nieco na te słowa i poprosiła:

— Nie wspominajmy już tego, sir. Porozmawiajmy o czymś zabawniejszym.


***


Po kilku dniach ,,szkolenia" Ywaina, Merlin postanowił zdać Arturowi sprawozdanie z postępów swojego przymusowego ucznia.

— Widzisz? – ucieszył się król, gdy Merlin opowiedział mu już każdy szczegół jazdy konnej z Ywainem. – Mówiłem, że to zdolne dziecko.

,,Nic mi takiego nie mówiłeś" przewrócił oczami Merlin, ale ostatecznie nie miało to tak dużego znaczenia. Zapewne Artur powiedziałby mu to, gdyby tylko sobie przypomniał.

— Mogę cię o coś zapytać? – zapytał czarodziej. – Albo i tak cię zapytam. Dlaczego tak się przejmujesz tym dzieckiem? Czy to dlatego, żeby sprawić przyjemność Morganie?

Ostatecznie Emrysowi wydawało się bardziej prawdopodobne, że to Morgana potrzebuje przelać na kogoś swoje ukryte uczucia macierzyńskie, niż aby podobne zapędy miał Artur. Nigdy nie wariował na punkcie dzieci, poza tym, miał Lohalta.

— Oczywiście, że chcę – zgodził się Artur. – Ale Ywain sam w sobie jest bardzo sympatyczny.

— Nie wątpię, jest miłym dzieckiem – przytaknął Merlin. – Ale dziwię się, że akurat ty się tak nim zachwycasz. Myślę, że niektórzy tak bardzo nie przejmują się rodzonymi dziećmi.

— To bardzo urocze dziecko i trudno się nim nie zachwycać! – wykrzyknął Artur. – Przestań szukać ukrytych znaczeń i drążyć, jak stara baba!

Merlin zrozumiał, że rozmowa wykroczyła poza ramy żartów i może przerodzić się w poważną kłótnię. Dlatego też postanowił skierować ją na nieco inne tory.

— A tak przy okazji, Ywain próbował mnie wypytywać o swojego ojca.

Artur spojrzał na czarodzieja, jakby nie rozumiał sensu jego słów.

— I co to ma wspólnego z tą rozmową? Z tego co wiem, jego ojciec nie żyje.

— Po prostu wypytywał mnie, czy go znałem, a ja nie potrafiłem sobie przypomnieć jego matki, a tym bardziej by miała męża. Pomyślałem, że ty możesz coś wiedzieć.

Artur zastanawiał się przez chwilę, aż w końcu powiedział:

— Nie. Matka Ywaina mignęła mi może raz czy dwa na korytarzu.

Merlin potrząsnął głową.

— Oczywiście. Wielki książę Camelotu nie zwraca uwagi na zwykłych śmiertelników.

Artur spojrzał na niego z irytacją.

— Merlinie...

— Zamknij się?

— Zgadłeś.


***


Artur nie przyznałby się sam przed sobą, że słowa Merlina wywarły na niego jakikolwiek wpływ, ale mimo to nie potrafił zapomnieć autentycznego zdziwienia w głosie przyjaciela, gdy ten zastanawiał się nad powodami sympatii króla do Ywaina. Ten głos tak bardzo prześladował Artura, że w środku nocy trącił żonę w ramię, pytając:

— Gwen...? Śpisz?

— Nie – ziewnęła Gwen. – Ale co ty wyprawiasz, obudzisz dziecko – wskazała na synka, który spał przytulony do niej.

— Przepraszam – powiedział Artur, ściszając głos. – Możemy chwilkę porozmawiać?

— Jestem bardzo zmęczona, ale skoro tak bardzo chcesz, to dobrze – zgodziła się Ginewra. – Co się stało?

— Czy uważasz, że moja sympatia do Ywaina jest... dziwna?

Gwen zaczerwieniła się w ciemnościach, przypominając sobie, że właśnie niedawno tak myślała. Czyżby Artur jakoś wyczytał z jej zachowania, że zaskakuje ją ta relacja? Ale przecież była miła dla chłopca, sama wyciągnęła do niego rękę i nigdy nie robiła mężowi żadnych uwag, że nie powinien się tak przejmować obcym dzieckiem. Nie chciała go przecież zranić.

— Cóż, na początku byłam trochę zdziwiona, że tak nagle się do niego przywiązałeś – przyznała niechętnie. – Ale to bardzo miłe dziecko i chyba rozumiem twoją fascynację nim. Oprócz tego, Morgana przecież prosiła cię, żebyś się nim zajął. Dobranoc, Arturze.

— Rzeczywiście, nie mógłbym sprzeciwić się Morganie, gdy postanowiła się ,,zaopiekować" Ywainem – przytaknął Artur. – Ale nie chodzi tylko o nią. Naprawdę czuję się bardzo blisko z tym chłopcem, jakby był dla mnie kimś szczególnie ważnym. Czy to dziwne?

— Nikt nie może ocenić tego, co czujesz, Arturze – stwierdziła dyplomatycznie Gwen. Król westchnął.

— Wiesz, co mi to wszystko przypomina?

— Co takiego?

— Mordreda... Nim też Morgana się zaopiekowała i pokochała go od pierwszej chwili, wcale go nie znając. A ja również poczułem z nim więź, może nie aż tak silną jak ona, ale zaprzyjaźniliśmy się bardzo, gdy był rycerzem Camelotu, pamiętasz? – gdy Artur poczuł, że jego oczy wilgotnieją, energicznie zamrugał. Królowi nie wypada płakać nawet przy własnej żonie. – Nie mogę uwierzyć, że mnie zdradził, ale to już nie ma znaczenia. W każdym razie czasem myślę, że Mordred był nicią łączącą mnie z Morganą. Kochaliśmy go oboje, nawet gdy nienawidziliśmy się wzajemnie. Mam wrażenie, że Ywain spaja nas w podobny sposób.

— Może tak właśnie jest – Gwen pogłaskała go po ramieniu. – Może po prostu boisz się stracić więzi z Morganą, więc znalazłeś coś, co was dodatkowo połączy.

— Ale ja naprawdę lubię Ywaina! – zaprotestował Artur. Gwen spojrzała na niego z irytacją.

— Naprawdę to zaraz obudzisz dziecko – pokołysała przez chwilę Lohalta w ramionach, po czym powiedziała. – Nie neguję tego. Rzeczywiście na początku zdziwiłam się twoją nagłą sympatią dla niego, ale nie mam prawa mówić ci, co masz czuć. Ywain jest kochanym dzieckiem, czerpiesz przyjemność z jego towarzystwa i spełniania jego marzeń, a do tego dzięki niemu czujesz się bliżej swojej siostry. Co w tym złego? Absolutnie nic. Chodźmy spać, bo zmęczona jestem – nakazała, przytykając głowę do poduszki.

Artur leżał chwilę ze spojrzeniem wbitym w sufit, po czym powiedział:

— Morgana chyba mnie zabije...

— Co? – mruknęła sennie Gwen. – Za co tym razem?

— Dostałem sugestie od naszych sojuszników, że to co najmniej dziwne, że przez ponad rok nie próbuję się z nimi spotkać i ustalić wspólne działanie przeciw Sasom... Rzeczywiście, mogli poczuć się urażenie, ale czy to moja wina, że miałem też na głowie innego wroga? – Artur ciężko westchnął. – Postanowiłem więc, że muszę zorganizować zebranie w Camelocie i Morgana też powinna się na nim zjawić. Myślisz, że mnie znienawidzi, że odrywam ją od miejsca, gdzie dobrze się czuje?

,,Myślę, że nie będzie się czuła komfortowo w towarzystwie ludzi, którzy przywykli uważać ją za wroga" pomyślała Gwen, ale nie powiedziała tego. Ostatecznie, Artur rzeczywiście nie mógł pomijać swojej siostry przy sprawach państwowych, a nawet gdyby mógł, to nie chciał. Morgana musi się przystosować do tego, że nadal należy do rodziny królewskiej, choć nie jest królową, a sojusznicy Camelotu muszą ją zaakceptować i przyjąć do swojego grona. Wszelkie odwlekanie nic nie da. Może zresztą wszystko pójdzie dobrze i czarodziejce uda się naprawić swoją opinię nie tylko w Camelocie, ale i w pięciu królestwach.


***


Reina na chwilę obecną porzuciła wszystkie swoje zmartwienia i dylematy na rzecz jednego – co zrobić, żeby Regis przestał durzyć się w Gemmie.

Niestety, jej cudowny braciszek za nic nie chciał zrozumieć jej sugestii, że Gemma jest dla niego ,,za stara" oraz zbyt nisko urodzona. Regis nadal był przekonany, że będzie mógł poślubić ją, gdy ukończy pełnoletniość. Ostatnio po prostu podszedł do niej, gdy wyglądała przez okno, i położył na parapecie bukiet fiołków.

— Proszę, Gemmo, to dla ciebie – powiedział nieśmiało. – Chciałem, żeby było ci miło.

— Och, jakie to urocze! – zawołała Gemma i pogłaskała go po głowie. Reina siedziała w kącie z kotem i pragnęła zapaść się pod ziemię. Rzeczywiście, to urocza scenka. Siedemnastoletnia dziewczyna traktuje dwunastolatka jak młodszego braciszka, a on pewnie wyobraża sobie ich przyszłe dzieci.

Ostatecznie Reina doszła do wniosku, że jedyną osobą, która może tu coś zdziałać, jest Cedrick. Pewnego dnia po południu, gdy Cerridwen spała pod czujnym okiem Meery, dziewczynka skierowała się na plac, gdzie młodzieniec ćwiczył z jednym ze swoich ,,pachołków", których przywiózł z królestwa Olafa. Reina nie znosiła towarzyszy Cedricka. Traktowali go jak bóstwo, opowiadali niewybredne dowcipy, byli niemiłosiernie głośni, a w dodatku byli nietrzeźwi równie często jak trzeźwi, o ile nie częściej.

— Możemy porozmawiać? – zawołała do Cedricka, nie zważając na obecność drugiego mężczyzny. Tamten zresztą dość szybko się odsunął, zostawiając ją samą z synem Madoca.

— Jaki masz znowu kłopot, mała czarownico? – zapytał Cedrick. Reina stwierdziła, że to przezwisko nawet już aż tak bardzo jej nie irytuje, ale nie mogła oprzeć się komentarzowi:

— Będziesz tak do mnie mówił też wtedy, gdy będę dorosła?

— Wtedy zmienię ci przezwisko – postanowił Cedrick. – Jakbyś chciała się nazywać? Iskierka?

Reina przewróciła oczami i powiedziała:

— Nieważne. Potrzebuję twojej natychmiastowej interwencji.

— W jakiej sprawie, mała czarownico? – zdziwił się Cedrick. – Czy mój ojciec coś ci zrobił albo, nie daj Boże, twój wuj?

Reina pomyślała, że niechęć do Lucjusza jest jedną z lepszych cech Cedricka.

— Nie, to nie aż tak poważne, ale też tragiczne. Regis zakochał się w Gemmie i chce się z nią ożenić, gdy dorośnie.

Młoda czarodziejka spodziewała się stanowczej reakcji, jednak Cedrick tylko się roześmiał.

— Och, to takie urocze, gdy młodzi chłopcy zakochują się w starszych dziewczynach – powiedział, gdy się uspokoił.

— Dla mnie to wcale nie jest urocze – skrzywiła się Reina. – Nie jesteś zazdrosny?

— Nie, bo większość dziewcząt rozumuje podobnie jak ty, mała czarownico, i nie wyobraża sobie być starszą od swojego partnera. A nawet gdy uważają to za normalne, to Regis jest dzieckiem, które szybko zmienia zdanie, a Gemma kocha mnie – powiedział Cedrick z absolutną pewnością.

— Nie twierdzę, że Gemma postanowi go uwieść, ale że on zwariuje, zabiegając o jej względy – Reina ubolewała, że niby taki dorosły i doświadczony człowiek nie wie najprostszych rzeczy. – A kiedy się dowie, że Gemma jest twoją... ukochaną – wiedziała, że musi wyrażać się delikatnie, jeśli nie chce zrazić Cedricka. – Załamie się. Cedricku, błagam, zrób z tym coś!

— Co niby mam zrobić? – wzruszył ramionami Cedrick. – Powiedzieć Regisowi, że nie może myśleć o płci przeciwnej, dopóki nie skończy piętnastu lat?

— Tak! – krzyknęła Reina. – Właśnie tak masz zrobić!

Cedrick po raz pierwszy zrozumiał, co jego ojciec miał na myśli, mówiąc, że trudno jest wychowywać dzieci i znosić ich humory. Zwłaszcza niespełna trzynastoletnie dzieci, które uważały się za dorosłe.

— W tym wieku takie zadurzenia szybko przechodzą – pouczył Reinę. – Za jakiś czas twój brat zapomni o Gemmie, a potem zainteresuje się dziewczynami w swoim wieku. Przestań być taka zaborcza, bo pomyślę, że masz nieodpowiednie skłonności.

Reina nie zrozumiała tego ostatniego zdania i dalej drążyła temat.

— Dlaczego nie ożenisz się z Gemmą? Wtedy Regis nie mógłby już o niej myśleć, za bardzo cię lubi i jest zbyt niewinny.

Cedrick wziął głęboki oddech. Nie powinien poruszać takich tematów z dzieckiem, ale Reina z pewnością nie była tak niewinna jak jej brat, przynajmniej nie w sensie mentalnym. W pewnych sprawach musiał ją traktować jak co najmniej piętnastolatkę.

— Nie ożenię się z nią, mała czarownico, ponieważ nie mam zamiaru wiązać sobie rąk w tym wieku.


***


Artur musiał spełnić swoje postanowienie i napisać do Morgany i Lancelota list z prośbą o powrót. Domyślał się, że siostra nie będzie zbyt zachwycona z tego powodu, a wiadomość o powodach tej decyzji może ją wręcz przerazić, ale musiał zaryzykować. Robił to też dla niej. Morgana musiała żyć i być traktowana jak pełnoprawny członek rodziny królewskiej, w innym wypadku sąsiedzi Camelotu nigdy jej nie zaakceptują, co mogłoby spowodować nawrót jej rozpaczy lub sprawić, że postanowi opuścić królestwo. Nie zniósłby, gdyby znów ją utracił.

Morgana jeszcze spała, gdy ktoś zapukał do drzwi komnaty. Lancelot podniósł się z łóżka, szybko narzucił coś na siebie i poszedł otworzyć. Jakiś sługa przekazał mu list od Artura.

— To dla mnie czy dla lady Morgany? – zapytał rycerz. Nie wiedział czy jego żona toleruje czytanie jej korespondencji.

— Posłaniec powiedział, że dla was obojga, panie – odparł sługa i wyszedł. Lancelot poczuł się więc rozgrzeszony, otworzył list i przeczytał go.

,,Morgana nie będzie zadowolona" pomyślał niechętnie, sam zresztą nie chciał stąd wyjeżdżać. Mógł odpocząć od Artura, przypomnieć sobie czasy dzieciństwa na wsi, a poza tym jego ukochana wręcz tu promieniała.

W tym czasie Morgana zdążyła się obudzić. Odruchowo wyciągnęła rękę w kierunku drugiej połowy łóżka, a kiedy zauważyła, że nie ma tam Lancelota, rozejrzała się nerwowo po pokoju. W końcu dostrzegła, że mężczyzna stoi pod drzwiami i coś czyta.

— Coś się stało? – zapytała cicho.

— Nic takiego – pokręcił głową Lancelot. – Po prostu...

— To chodź do mnie – poprosiła Morgana i uśmiechnęła się zalotnie. – Chyba nie mam ochoty wstawać.

Lancelot odpowiedział jej uśmiechem, po czym przypomniał sobie, że przecież nie powiedział żonie jeszcze jednej rzeczy. Powrócił wzrokiem do listu Artura, próbując przyswoić sobie jego argumenty i zastanawiając się jak przedstawić je Morganie.

— Co się stało? – czarodziejka spochmurniała. Lancelot nigdy nie ignorował jej prób przymilania się czy kokietowania go, kiedy byli razem, wręcz nie mógł się od niej oderwać, zdawał się hołubić każdy skrawek jej ciała, jakby była boginią. Wiedziała, że jej obecne zachowanie jest kapryśne, ale poczuła się zraniona. – Chodź do mnie, bo... Bo znajdę sobie kochanka! Jestem twoją księżniczką, jestem wyżej w hierarchii społecznej i nakazuję ci tu mnie przyjść i wziąć mnie w ramiona!

Miała nadzieję, że Lancelot nie poczuje się urażony tym ostatnim zdaniem. Nigdy jej tego nie powiedział, ale podejrzewała, że ma wyrzuty sumienia z powodu różnicy społecznej między nimi i uważa, że honory jakimi obdarzył go Artur, wynikają bardziej z jego związku z jego siostrą niż uznania dla zasług. Starała się odgonić od męża takie myśli, próbowała schlebiać mu na każdym kroku, a kiedy przyjechali do jej majątku, traktowała go jak dziedzica równego jej, ale tak naprawdę nie wiedziała, czy Lancelot dał się przekonać.

,,Przypochlebię mu, powiem parę komplementów, powdzięczę się i będę go przekonywać, że jestem z niego taka dumna" postanowiła. ,,On mnie uwielbia, łatwo zapomni o tym, co powiedziałam i poczuje się dowartościowany".

W końcu jednak Lancelot oderwał się od swoich rozmyślań i usiadł obok dziewczyny.

— Wiesz co, nie będę wykonywał brudnej roboty za Artura – stwierdził i podał jej list. – Czytaj i oceń sama zdolności krasomówcze swojego brata.

Zaciekawiona Morgana ujęła list i przeczytała dokładnie jak Artur prosi ją i Lancelota o powrót do Camelotu na zebranie z przedstawicielami sprzymierzonych z nimi królestw. Zaraz po prośbach i przeprosinach, że im przeszkadza, pojawiły się zapewnienia do Morgany, że to doskonała okazja na poprawienie swojej reputacji i że nikt z pewnością jej nie uchybi.

— Nie chcę tam wracać – powiedziała ze smutkiem do Lancelota, odkładając list.

— Właśnie tego się domyślałem – westchnął rycerz. – Bardzo chciałbym wierzyć, że aby poprawić ci humor, wystarczy obiecać, że w Camelocie będziemy ze sobą obcować tak samo często.

Morgana zaśmiała się, ale wkrótce znów spoważniała. Oparła głowę na ramieniu ukochanego i powiedziała:

— Wiem, że muszę się zjawić na tym zebraniu i zrobię to. Przez cały czas pobytu gości na Camelocie, będę panować nad sobą, nie okażę strachu ani nie będę próbowała na siłę komuś udowadniać, że nie chcę wszystkich pozabijać... Ale i tak będzie mi ciężko na sercu.

— Wszyscy muszą odnieść się do ciebie z respektem – zapewnił Lancelot. – Jesteś księżniczką Camelotu. Artur ma rację. Powinnaś podczas wszystkich obrad zabierać swoje zdanie i pokazywać, że nie stoisz niżej niż twój brat. Jesteś mądra i odważna. Cokolwiek powiesz, z pewnością będzie słuszne.

— Kiedy ostatnio myślałam, że postępuję słusznie, prawie doprowadziłam do zagłady Camelotu – zadrwiła Morgana, ale poczuła się lżejsza i spokojniejsza.

— Twoje wartości były słuszne! – Lancelot popatrzył jej poważnie w oczy. – I kiedy ci wszyscy ludzie cię zobaczą, zobaczą jak leży ci na sercu dobro królestwa, i jak dobra jesteś dla Artura, zrozumieją, że nigdy nie byłaś ich prawdziwym wrogiem – pocałował ją w czoło. – Nie popadaj w skrajności. Zdałaś sobie sprawę, gdzie popełniłaś błąd, ale wciąż nie wiesz, kiedy masz rację – kiedy zauważył, że Morgana nieco się uspokoiła i mniej drży, dodał. – Powiedziałem ci kiedyś, że byłabyś dobrą królową. To nie pochlebstwo. Naprawdę w to wierzę, kochanie. Udowodnij to całemu Albionowi.

Morgana rozpogodziła się. Kilka miesięcy temu nie dałaby wiary tym słowom i nadal czułaby się okropnie, ale chociaż czasami nadal prześladowały ją wspomnienia czasów, gdy była wrogiem Artura, nie potrafiła już tak bardzo się obwiniać. Po konfrontacji z Bartogiem i wystąpieniu przed ludem Camelotu czuła, że odkupiła przynajmniej część swoich win i nie musi być nieszczęśliwa i pokutująca do końca życia. Miała prawo się cieszyć i rozwijać. I miała prawo postępować tak jak uważała za słuszne i dobre.

— Spróbuję cię nie zawieść, ale nie powtarzaj takich rzeczy w towarzystwie, bo zostaniesz oskarżony o zdradę stanu – zażartowała. – A skoro uważasz mnie za tak decyzyjną osobę, to przypominam ci, że coś ci przed chwilą kazałam, a ty mnie zignorowałeś.

Lancelot roześmiał się i pocałował ją.


***


Blanche z ulgą stwierdziła, że nauczyła się nie myśleć o pochodzeniu Ywaina tak obsesyjnie. Należało po prostu jak najwięcej pracować oraz spędzać czas z ludźmi, którzy nie tylko nie znali jej tajemnicy, ale również w ogóle nie interesowali się jej rodziną. Dlatego też prawie nie odstępowała swojej nowej pani na krok, tak że Bonnie była niezwykle zdziwiona takim rozmiarem atencji.

— Dobra z ciebie dziewczyna, Blanche – powiedziała pewnego dnia. – Cieszę się, że jesteś moją służącą.

Blanche, nieprzyzwyczajona do komplementów ze strony kogokolwiek innego niż jej rodzina czy Sefa, uśmiechnęła się promiennie. Jej mina szybko jednak zrzedła, gdy do komnaty wszedł Leon w towarzystwie Percivala, w którym dziewczyna rozpoznała rycerza z którym ostatnio się zderzyła.

Jaka była głupia! Myślała, że gdy nie będzie opuszczać komnaty swojej pani, nie natknie się na świadka swojej hańby, chociaż mogła się spodziewać, że spotka go w towarzystwie pana Leona! Spojrzała z przerażeniem na Percivala, modląc się, by nie myślał właśnie: ,,Och, to ta wariatka, która wylała na mnie wodę, a potem kazała mi się rozbierać na środku korytarza".

— Blanche, to jest Percival, przyjaciel mojego męża – powiedziała pogodnie Bonnie.

— Znamy się – odpowiedziała natychmiast Blanche i ukłoniła się lekko. – Witajcie, panowie.

Starała się powstrzymać drżenie swojego ciała, a w duchu powtarzała sobie, że dobrze jest znać imię kogoś przy kim narobiło się sobie wstydu.

— Poradzisz sobie już, pani? – zwróciła się do Bonnie. – Muszę... muszę jeszcze coś załatwić.

Bonnie łatwo dostrzegła zmieszanie dziewczyny, jednak znając nieśmiałość i wstydliwość Blanchefleur postanowiła nie dać po sobie tego poznać. Jednak gdy tylko rudowłosa zniknęła za drzwiami, kobieta spojrzała oskarżycielsko na Percivala i wykrzyknęła:

— Jak szybko uciekła. Coś ty jej zrobił?!

— Ja? – zdziwił się Percival. – Dlaczego ja?

— Bo patrzyła się na ciebie jakbyś miał zaraz ją udusić! – zawołała ze złością Bonnie. – Co zrobiłeś temu niewinnemu dziewczęciu?

— Nie denerwuj się, kochana – poprosił Leon. – Znając Percivala, pewnie próbował zrobić na dziewczynie wrażenie, i oczywiście zadział tak niesubtelnie, że się go wystraszyła.

— Hej, hej, hej! – przerwał mu Percival. – Po pierwsze, mierzę odrobinę wyżej niż służące twojej żony. Po drugie, dlaczego to ja mam być winny? To z tą dziewczyną jest coś nie tak. Jakiś czas temu szła przez korytarz z kubkiem wody w ręce, ale się potknęła i wpadła na mnie, oblewając mi koszulę. Po tym wszystkim zachowywała się jakbym miał ją za ten wypadek na miejscu zabić i prawie dostała ataku płaczu. Próbowałem ją uspokoić i zachowywałem się uprzejmie, ale najwidoczniej jej nie przekonałem, skoro boi się zostać ze mną w jednym pomieszczeniu.

— Dość... osobliwa historia – skomentował Leon, wierząc, że to zakończy dyskusję. Bonnie jednak nie miała zamiaru dać za wygraną.

— Biedna Blanche jest bardzo nieśmiała i ma jakieś nieuzasadnione poczucie niższości. Podejrzewam, że to dlatego, że wychowała się na jakimś odludziu i jest przekonana, że jest głupsza i mniej obyta od ludzi z miasta. Nie wolno jej stresować i wpędzać w kompleksy. Percivalu, masz ją przeprosić! – rozkazała autorytarnie Bonnie.

— Za co niby? – oburzył się Percival. – Nic jej nie zrobiłem, ona sobie coś uroiła!

— Może usiądziemy i napijemy się czegoś? – zasugerował pokojowo Leon, ale nikt nie miał zamiaru go słuchać.

— Jeśli będziesz się tak wyrażać o kobietach, to pozostaniesz samotny do końca życia! – zagroziła Percivalowi Bonnie. – Masz przeprosić Blanche i być dla niej bardzo miły, sama przecież nie ośmielę tego biednego dziecka. Dlaczego nie możesz brać przykładu z Elyana, który dałby się pokroić, żeby zrobić przyjemność tej dziewczynie, która straciła ojca?

— Bo nie chcę, żeby mnie też swatano z kim popadnie – odparł Percival, ale widząc wzburzenie Bonnie, dodał. – Dobrze, jak sobie chcesz. Przeproszę tą twoją Blanche przy najbliższej okazji.


***


Kiedy Morgana i Lancelot wrócili do Camelotu i skierowali się do stajni, by zostawić tam konie, natknęli się na Merlina i Ywaina, którzy wracali ze swoich lekcji. Jedenastolatek na widok swojej ukochanej ,,promotorki" wydał okrzyk radości i rzucił się Morganie w objęcia.

— Tęskniłem za tobą, wiesz? – zapytał wesoło. Morgana roześmiała się. – Merlin uczy mnie jeździć konno, wiesz?

— Tak? – Morgana odwzajemniła uścisk chłopca i spojrzała na Merlina z wdzięcznością. Każdy, kto okazywał Ywainowi troskę, automatycznie zyskiwał w jej oczach. – To miło z twojej strony.

— Artur mi ka... poprosił mnie – Merlin uznał, że nie powinien przy Ywainie przyznawać, że uczy go przede wszystkim z obawy przed kaprysami króla, chociaż właściwie każdemu powinno wydawać się to logiczne.

Chłopiec jednak prawdopodobnie i tak nie zwrócił uwagę na zachowanie swojego ,,nauczyciela", bo nadal tulił się do Morgany i opowiadał jej jak spędzał czas pod jej nieobecność i że pilnował dla niej Aithusy.

,,Boże drogi, oni wyglądają jak matka i syn" pomyślał nagle Merlin, znów nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jasnowłosy chłopiec kogoś mu przypomina.

— Ywainie, udusisz moją żonę – powiedział w końcu Lancelot i rozdzielił ich. – Musimy iść do zamku się przebrać.

— Pójdę z wami – zaproponował Ywain. – I tak muszę przekazać Blanche wiadomości od mojej mamy.

Cała czwórka ruszyła więc w stronę zamku. Gdy Morgana i Ywain znaleźli się wyraźnie z przodu, Merlin szepnął do Lancelota:

— Nie uważasz, że Morgana i Ywain są jakoś dziwnie podobni?

— Nie, dlaczego? – wzruszył ramionami rycerz. – Mają tylko takie same oczy, a to przecież nic niezwykłego – przyjrzał się uważnie zdumionej twarzy przyjaciela. Sam na początku był bardzo zaskoczony nagłym przywiązaniem Morgany do Ywaina, ale Merlin wyglądał jakby naprawdę uważał to za podejrzane i niepokojące. A przecież podobno uwolnił się od nieufności wobec czarodziejki. – Czy ty uważasz, że, nie wiem, Ywain to zaginione i porzucone dziecko Morgany? Mogę cię zapewnić, że tak nie jest.

— Nie, po prostu... Rzuciło mi się to w oczy – wykrztusił Merlin i postanowił już nic nie mówić.

,,Mam jakieś omamy" skarcił się. ,,Szkoda, że nie ma medyków, którzy leczą z urojeń".


***


Lisa długo nie mogła uwierzyć, że potrafiła opowiedzieć komuś poza swoją matką o Darrenie i jeszcze przyznać się, że chciałaby z nim być. Wydawało się jakby jakaś druga część niej wyznała jej jakiś sekret, którego wcześniej sama nie mogła odkryć.

Nadal uważała, że Darren pośpieszył się ze swoimi deklaracjami i że znają się zdecydowanie za krótko. Jednocześnie zrozumiała, że nie powinna tylko brać z dobroci i miłości chłopaka, nie dając w zamian nic od siebie. Należała mu się jakakolwiek zachęta, jeśli ma wytrwać w swoim uczuciu. Dlatego też w następnym liście do Darrena, Lisa napisała:

To dziwne, że kiedy ostatnio rozmawiałam z tym mężczyzną o którym już ci opowiadałam, nie czułam żadnego żalu, pretensji, melancholii czy czegokolwiek, co powinna odczuwać osoba odrzucona. Jest mi jedynie trochę głupio, że ludzie zdają sobie sprawę, że coś do niego czułam i zapewne mówią o tym. Ale w końcu przestaną, prawda? Przepraszam, że tak się rozpisuję na ten temat, który nie powinien już obchodzić ani mnie, ani Ciebie. Kiedy się znowu spotkamy, powiem Ci te słowa, które marzysz ode mnie usłyszeć.

Dzień w którym Darren przeczytał te słowa można było nazwać najszczęśliwszym w jego życiu. Nawet dodatkowo ucieszyło go to, że Lisa nie chciała wyznać mu miłości listownie, bo uznał to za dowód jej poważnego myślenia o nim.

Po jakimś czasie jednak jego radość ustąpiła miejsce niepokojowi. Obiecał przecież Lisie, że jeśli powie, że go kocha, znajdzie sposób, aby byli razem. Nie żałował tej decyzji i nadal gotów był zawalczyć o nią wbrew wszystkiemu. Ojciec w końcu wybaczyłby mu potajemny ślub, a jeśli nie, to zawsze mógł zamieszkać z matką.

Ale wtedy mała Lucja zostałaby całkiem sama, zdana na łaskę chorej z rozpaczy matki i szalonego ojca. Nie, nie mógł zostawić swojej słodkiej kruszynki. Musi w jakiś sposób to połączyć, zwłaszcza, że gdyby Lisa mogła zamieszkać w Powys... wtedy na pewno doskonale zajęłaby się jego siostrzenicą i może Lucja nie odczuwałaby w przyszłości tak bardzo braku miłości rodziców.


***


W Camelocie rozpoczął się okres przygotowań do przybycia koronowanych głów z innych części Albionu. Należało zrobić dobre wrażenie na sąsiadach, zwłaszcza jeśli przez ponad rok nie raczyło się z nimi spotkać, a listy wysyłało się okazjonalnie, bo było się zajętym chronieniem własnego królestwa przed psychopatycznym czarownikiem. Artur dobrze o tym wiedział i dlatego postawił sobie za główny cel urządzenie uroczystości jakiej od dawna nikt nie widział. Postanowił też oprócz obrad i uczt, urządzić turniej rycerski oraz pasowanie młodych adeptów, aby całkowicie zająć gości i pokazać, że dba o ich dobrą rozrywkę.

Cała służba została oddelegowana do pomocy przy sprzątaniu, dekorowaniu zamku oraz przygotowywaniu komnat, co nie przeszkadzałoby Mai aż tak bardzo, gdyby nie to, że cały czas ktoś się za nią pałętał, i to bynajmniej nie po to, aby pomóc jej w pracy.

— Przyjdziesz na moje pasowanie, prawda? – dopytywał się Gaheris, gdy ona próbowała myć stół.

— Jeśli nie będę miała nic innego do roboty – odparła Maia. – A ja mam dużo zainteresowań, więc raczej będę.

Chłopakowi zrobiło się przykro na tak wyraźne negatywne odniesienie się do jego zainteresowania, jednak nie dawał za wygraną.

— Zrobię coś, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moją damą. Na przykład... Jaki jest twój ulubiony kolor? Założę sobie szarfę w nim.

Maia przewróciła oczami i odpowiedziała z przekąsem:

— Zielony. Ale nie waż się tego robić, nie chcę, żeby się ze mnie śmiali!

— Ale, Maiu... - Gaheris był gotowy na wygłoszenie wzruszającej i rozczulającej przemowy, gdy do sali wszedł Edwin i bez żadnego wstępu zwrócił się do młodej służącej:

— Panno Maiu, czy mogę ci w czymś pomóc?

— Nie trzeba, duża jestem – odparła Maia, wzruszając ramionami. Edwin denerwował ją trochę mniej niż Gaheris, ale i tak miała dość adorowania jej z każdej strony, jakby wszyscy założyli się, kto zdobędzie jej względy.

— A ty, paniczu, powinieneś stąd wyjść, bo tylko przeszkadzasz pannie Mai – Edwin spojrzał groźnie na Gaherisa, który jednak wcale się nie przestraszył. Może i był młodszy, ale chociaż umiał posługiwać się bronią i nie był popychadłem Artura.

— Umilam Mai czas, żeby nie była taka samotna, kiedy wszyscy zostawili ją samą z tym brudem! – zawołał odważnie.

— Oboje macie się uciszyć! – wrzasnęła Maia. – Tak, jest tu brud i chciałabym się go pozbyć w spokoju!


***


Kiedy Gwen, która doglądała dekorowania sali tronowej, wracała na górę, natknęła się na Lancelota, co dość ją ucieszyło, zwłaszcza że wciąż nie znalazła ani chwili, by zostać sama z Morganą i wyznać jej, że zna prawdę o jej poświęceniu dla niej. Chciałaby móc ją przeprosić i przyznać, że niewłaściwie ją oceniła i cieszy się, że Artur sprowadził ją do Camelotu. Jednak zbliżające się uroczystości nie sprzyjały osobistym rozmowom, zwłaszcza, że Morgana nadal pozostawała dość nieufna wobec swojej bratowej. Trudno zresztą się jej dziwić. Ale przecież to Lancelot powiedział Ginewrze, że powinna wyciągnąć rękę do dawnej przyjaciółki, więc może postanowi jej w tym pomóc.

— Witaj – powiedziała, uśmiechając się najmilej jak umiała. – Nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać od waszego powrotu.

— Nie było czasu – odparł Lancelot, przyglądając się jej uważnie. Darzył Gwen sympatią i nie miał zamiaru cofać swoich słów o tym, że powinni być przyjaciółmi. Jednak odnosił wrażenie, że od czasu jego powrotu do Camelotu, królowa traktuje go co najmniej dziwnie, więc wolał sam się nie narzucać, żeby potem Ginewra nie miała do niego pretensji.

— Dobrze się bawiliście z Morganą w majątku jej ojca? – zapytała Gwen, która nie wiedziała jak właściwie powinna przejść do tego, co naprawdę ją nurtowało i jak ubrać to w słowa.

— Tak, dobrze... się bawiliśmy – powiedział Lancelot. Zastanawiał się do czego zmierzają te pytania. – Morgana była tam bardzo radosna.

Gwen uśmiechnęła się i Lancelot uznał jej uśmiech za szczery.

— To dobrze. Powinna w końcu pozwolić sobie na szczęście – królowa zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa ma tyle sensu i treści, co pogaduszki o pogodzie albo obgadywanie sąsiadów, ale nie wiedziała jak jednocześnie utrzymać ją w przyjacielskim tonie, a zarazem dać Lancelotowi do zrozumienia, że chciałaby żeby pomógł jej, pogodzić się z Morganą. – Dobrze jest wam razem?

,,Gwen, jesteś idiotką!" skarciła się w duchu. ,,Na pewno ktoś bierze z kimś ślub, żeby mu było źle".

— Tak, bardzo – zapewnił Lancelot, a w jego oczach pojawiło się coś, co można określić jako iskierki i ogniki. – Morgana nie jest zła, Gwen. Wiem, że masz prawo jej nie ufać, ale ja mam swój rozum i wiem, że by mnie nie skrzywdziła. Co więcej, mam wrażenie, że od czasu śmierci moich rodziców nikomu tak na mnie nie zależało.

— Ale ja w to wierzę! – zawołała Gwen. – Przepraszam, jeśli kiedyś wydawało ci się, że jest inaczej. Ja... Po prostu bałam się, że jeśli Morgana cię unieszczęśliwi, to znowu będziesz cierpiał, tak jak przeze mnie – dodała ze skruchą. – Już tak nie myślę.

— To dobrze – pokiwał głową Lancelot. – Gdybyś porozmawiała bliżej z Morganą, zrozumiałabyś, że ona jest tak samo dobra i życzliwa, jak za czasów waszej przyjaźni... Może jest nawet mądrzejsza, choć nie znałem jej wtedy za dobrze.

W tej chwili uświadomił sobie, że chociaż przez cały czas starał się wspierać Morganą tak, by mogła stać się znów tak samo swobodna i radosna jak za czasów jego przybycia do Camelotu, zrozumiał ją i pokochał, gdy była załamana i zniechęcona do życia. I chyba gdzieś głęboko w środku bał się, że gdyby była taka jak wcześniej, wydałaby mu się obca i daleka. Ale to nie była prawda. Kochał ją tak samo i cieszył się, że jest szczęśliwa.

— Ale ja przecież tego chcę! – krzyknęła Gwen. – Chcę przeprosić Morganę i postarać się traktować ją tak jak dawniej. Chciałabym jej też coś powiedzieć... Ale jakoś nie ma okazji, a Morgana też nie szuka mojego towarzystwa. I wiem, że nie powinnam się jej dziwić.

Lancelot poczuł lekkie ukłucie w sercu na widok Gwen, która zdawała się być tak samo szczera i wrażliwa jak dawniej. Pomyślał ze wstydem, że chyba niewłaściwie ją ocenił i był dla niej zbyt srogi, podczas gdy ona nic mu nie zrobiła. Powiedział pocieszająco:

— Morgana nie chce ci się narzucać, ale wiem, że też tęskni za waszą przyjaźnią. Jeśli poprosisz ją o chwilę rozmowy, na pewno ci nie odmówi.

— Tak myślisz? – zapytała Gwen. Lancelot potwierdził. – Dobrze. Porozmawiam z nią... gdy to zamieszanie się skończy.


***


Dzień przed przybyciem sojuszników Camelotu, Artur zawołał do siebie Morganę, aby omówić strategię obrad.

— Jeśli masz jakieś uwagi, które chciałabyś ze mną skonsultować, to teraz jest dobra pora – powiedział król. – Ale jeśli nie czujesz takiej potrzeby, to możesz się też w każdej chwili odezwać na naradzie, zawsze będę respektował twoje zdanie i mam nadzieję, że wypowiesz się w każdej kwestii, bo uważam, że jesteś tak samo decyzyjna jak król i królowa.

— Dobrze, dobrze – odezwała się Morgana po wysłuchaniu tego bardzo długiego zdania. – Czy próbujesz mi dodać odwagi tą przemową, żebym przypadkiem nie uciekła z płaczem na widok tych wszystkich ludzi?

Arturowi po raz pierwszy od dłuższego czasu zabrakło słów. Nie mógł kryć, że rzeczywiście, chciał dodać Morganie otuchy i uchronić ją przed nawrotem wyrzutów sumienia, ale nie spodziewał się, że to aż tak widać i że ona od razu to zrozumienia. Chyba jej nie docenił.

— Arturze, jestem dorosła – Morgana spojrzała na niego poważnie. – Wiem jakie są moje obowiązki i co powinnam robić, żeby móc żyć na tym dworze. Nie mam zamiaru wdawać się w kłótnie, urządzać histerię ani też siedzieć jak mysz pod miotłą.

— Ja tylko... martwiłem się, czy to wszystko nie będzie dla ciebie kłopotliwe... - odpowiedział w końcu onieśmielony Artur.

— Oczywiście, że jest kłopotliwe! – krzyknęła Morgana. – Chyba nie liczyłeś, że będę skakać z radości na myśl o wizycie ludzi, z których znaczna część, postrzega mnie jako wroga swojego i twojego, który niemalże doprowadził do zagłady, kogoś, kogo powinno się wyeliminować! Ale swoje odpokutowałam i nie mam zamiaru przepraszać za to, że żyję!

Artur, widząc wzburzenie siostry, poczuł się jeszcze bardziej zawstydzony.

— Naprawdę chcę, żebyś była traktowana jak... jak siostra króla.

— Wiem, Arturze – przytaknęła Morgana. – Doceniam to. Nie winię cię za to, że nie możesz zmienić całego świata.

Artur, który dotąd siedział przy biurku, teraz wstał, podszedł do dziewczyny i dotknął jej ramion.

— Wiem, że nie mogę. Ale chyba bym chciał. Cały czas mam wyrzuty sumienia, że nie pomogłem ci wcześniej, że nie ocaliłem cię przed upadkiem. Chciałbym ci to wynagrodzić. Od momentu twojego powrotu do zamku, staram się robić wszystko, żebyś była szczęśliwa, żebyś czuła, że tu jest twoje miejsce i kiedy myślę, że to nie wystarczy, czuję obezwładniającą rozpacz.

— Ale ja jestem szczęśliwa, Arturze! – zawołała Morgana. – Nie musisz się bać, że zostałam na Camelocie z przymusu czy że coś udaję. Ja naprawdę jestem szczęśliwa. Jestem bezpieczna, nikt nie może mnie skrzywdzić za to kim jestem, nikt nie może skrzywdzić takich jak ja... Wszyscy, których kocham są obok mnie. Naprawdę po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuję się samotna i przygnębiona, więc nie musisz się o to martwić.

— Cieszę się – szepnął Artur, przytłoczony całą sytuacją. – Nie chcę żebyś znów się tak poczuła, gdy spotkasz sojuszników Camelotu.

— Wtedy – Morgana potrząsnęła włosami i uniosła głowę do góry. – Zachowam się jak prawdziwa dumna dama – zaśmiała się, próbując dodać Arturowi otuchy i chyba się udało, bo uśmiechnął się do niej.

— I nie jesteś na mnie zła?

— Trochę byłam, ale przeszło mi przynajmniej kilkanaście dni temu. Umiem się dostosować... A kiedy zaczniemy dyskutować, będę po prostu zachowywała się w zgodzie ze swoim sumieniem i mam nadzieję, że tym razem przyniesie to coś dobrego – czarodziejka przypomniała sobie rozmowę z Lancelotem sprzed kilku tygodni. – Naprawdę nie musisz się tak martwić.

Artur, który nie czuł się już tak speszony jak wcześniej, postanowił wyjaśnić swój niepokój.

— Byłem przekonany, że umierasz ze stresu, bo gdy widziałem cię rano, byłaś blada jak śmierć.

— Naprawdę masz skłonności do histerii – pokręciła głową Morgana. – Było mi trochę słabo i niedobrze, ale już mi przeszło, i proszę abyś nie zastanawiał się czy to ukryte nerwy albo jakaś śmiertelna choroba. Nie musisz nade mną skakać tak jak nad Gwen, gdy była w ciąży – zażartowała, mając nadzieję, że ostatecznie rozluźni to atmosferę, ale Artur wciąż pozostawał poważny i zamyślony.

— Nie chcę nad nikim skakać, ale chcę okazywać, gdy na kimś mi zależy – powiedział cicho. – A na tobie mi zależy i twój powrót do Camelotu jest jedną z najlepszych rzeczy jakie mnie spotkały w życiu. Nie chcę tego zniszczyć... kolejny raz.

Morgana pozwoliła mu się przytulić, bo zrozumiała, że właśnie tego Artur teraz najbardziej potrzebuje. Objęła go za szyję, uświadamiając sobie, że chyba nigdy w ciągu całej ich znajomości, nie była świadoma jak bardzo ją kocha i ile by dla niej zrobił.

— Spokojnie – poprosiła. – Wszystko będzie dobrze. Ja też nie chcę tego zniszczyć.


***


Następnego dnia Morgana nie czuła się jednak aż tak pewnie. Obudziła się z takim samym bólem brzucha i nudnościami jak wczorajszego dnia, do tego miała wrażenie, że nasiliły się one, gdy poszła przywitać przybyszy razem z Arturem, Ginewrą i rycerzami. Miała wrażenie, że zemdleje na schodach Camelotu, nie wiadomo, czy bardziej z powodu fizycznych dolegliwości, czy ponurych spojrzeń rzucanych jej przez władców sąsiednich krajów. Mimo to starała się uśmiechać i wyglądać na spokojną i pewną.

— Nie ściskaj mnie za mocno – poprosiła Maię, gdy ta pomagała jej ubrać suknię na obrady. – Mam wrażenie, że żołądek mi zaraz wyskoczy.

— Mogę ci jakoś pomóc, pani? – zapytała Maia z troską. Morgana pokręciła głową.

— Męczy mnie to od kilku dni, ale zawsze w końcu przechodzi, jeśli dziś się tak nie stanie, to po naradzie poproszę Gajusza, żeby mnie zbadał. Jakoś sobie poradzę – czarodziejka uśmiechnęła się do swojej służącej, która wyglądała na naprawdę zmartwioną.

— A może, pani... - Mai wpadła do głowy pewna myśl, której nie zdążyła wypowiedzieć, bo do komnaty wszedł Lancelot. Dziewczyna postanowiła więc zniknąć z pola widzenia, a swoje domysły ujawnić przy najbliższej okazji.

— Dobrze się czujesz? – zapytał mężczyzna swoją ukochaną. – Jesteś strasznie blada.

— Trochę mnie mdli, ale napiłam się ziółek i zaraz powinno przejść – odpowiedziała Morgana. – I chyba denerwuję się bardziej niż myślałam... - milczała przez chwilę, jakby zastanawiała się, co bardziej jej dokucza. – Byłam pewna, że jestem odporna na ludzką niechęć, ale od jakiegoś czasu wszyscy w Camelocie wydają się odnosić do mnie dobrze i chyba przyzwyczaiłam się do takiego traktowania... Teraz, kiedy zobaczyłam jak ludzie patrzą na mnie zimno i nieufnie, poczułam się odtrącona... i poniżona, jakby urażono moją godność. Ale przecież oni mają prawo mnie tu nie chcieć. Kiedy księżniczka Mithian... przepraszam, ona jest teraz królową, a ja księżniczką, role się odwróciły – westchnęła z goryczą. – Kiedy przywitała się ze mną, miałam wrażenie, że odgania się ode mnie jak od muchy i jednocześnie chciałam coś jej wykrzyczeć, a zarazem wiem, że przecież ją szantażowałam i praktycznie więziłam, więc jak ma na mnie patrzeć. Ale przy niej czułam jedynie urażoną dumę. Za to kiedy spotkałam królową Annis... Chciało mi się płakać. Nie wiem jak będę ją znosić przez cały ten czas. W całym moim życiu nie usłyszałam od nikogo bardziej okrutnych słów niż od tej kobiety...

Czarodziejka aż zatrząsnęła się z emocji. Lancelot ujął ją lekko za rękę i powiedział:

— Mamy jeszcze trochę czasu. Jeśli chcesz, możesz mi o tym opowiedzieć.

— Kiedy próbowałam przekonać ją, żeby zwróciła się ze mną przeciw Arturowi, powiedziałam jej, że przychodzę do niej w imieniu Gorloisa, bo to on jest moim prawdziwym ojcem. Ale kiedy Annis doszła do wniosku, że chce współpracować z Arturem, powiedziała mi... powiedziała mi, że widzi we mnie bardziej Uthera – oczy Morgany zdawały się wręcz płonąć z żalu. – Mniejsza o porównanie do niego, chociaż mnie to rozwścieczyło. Ona praktycznie powiedziała mi, że nie mam prawa do nazwiska człowieka, którego kochałam i uważałam za ojca, i że go zawiodłam. Nic nigdy mnie tak nie zraniło... Zwłaszcza, kiedy uświadomiłam sobie, że ona mogła mieć rację – Morgana oparła się na ramieniu męża, jakby bała się, że upadnie. – Ta myśl mnie zabijała. Trochę mi przeszło, kiedy spotkałam mamę i ona powiedziała mi, że jestem podobna do niej i że nie jest tak dobra jak Gorlois, ale chyba nie powinnam się jej wstydzić. I że ojciec jest ze mnie dumny, tak jak ona.

Morgana wiedziała, że nie ma teraz czasu na wspominanie, rozważania czy płacz, że powinna wziąć się w garść i pójść do sali tronowej. Skoro jednak miała okazję do wyrzucenia z siebie tego, co ją dręczyło, postanowiła z niej skorzystać. Przynajmniej przestało ją mdlić.

— Ty często przypominasz mi Gorloisa – podniosła oczy na Lancelota. – Myślisz, że po tym wszystkim nadal by mnie kochał i był ze mnie dumny? Czy ty mnie szanujesz? Jako człowieka, nie kobietę – uściśliła zanim Lancelot zdążył pomyśleć, że zwariowała.

— Oczywiście, że cię szanuję – odparł rycerz. – Nawet podziwiam, że po tym wszystkim, co przeżyłaś, nadal dążysz do tego, żeby być jak najlepsza i analizujesz własne błędy. I nie próbuj zaprzeczać, bo ci nie uwierzę – objął ukochaną. – Gorlois by się od ciebie nie odwrócił. Po tym, co mi o nim opowiadałaś, nie wierzę, by był do tego zdolny. Wierzę, że rozumiałby jaka jesteś i nadal cię kochał. Kocha – poprawił, żeby podkreślić wagę swoich słów.

Morgana nieco się uspokoiła, ale do głowy przyszła jej kolejna myśl.

— Przykro mi, że ród Gorloisa skończył się ze śmiercią Morgause. Że nie ma już czegoś z czym utożsamiałam się tyle czasu i w myśl czego chciałam żyć. Chcę nadal, ale wiem, że nie jestem naturalną córką mojego ojca i mogę rościć sobie prawa do dziedziczenia po nim jedynie na podstawie tego, że mnie wychowywał i być może uznał za córkę z pełną świadomością kim jest. Jeśli kiedyś będę miała dzieci, postaram się przekazać im to, co Gorlois przekazał mnie. Ale jego krew nie przetrwa – westchnęła ze smutkiem.

— Krew nie jest najważniejsza – powiedział z przekonaniem Lancelot. – Liczy się to, co czujesz i to jak starasz się żyć. A królową Annis czy kimkolwiek innym się nie przejmuj. Jesteś dobrym człowiekiem. Nie musisz nikomu udowadniać, że jest inaczej.

— Wierzę w to i postaram się im to okazać – obiecała Morgana. – Nie wiem, dlaczego tak się roztkliwiłam, mam wrażenie, że dzieje się ze mną coś niedobrego. Ale nieważne. Lepiej już chodźmy – powiedziała śmiało.

Tak, nie będzie miała wyrzutów sumienia i nie będzie nikogo za nic przepraszać... A jeśli to zrobi, to z myślą, że zasługuje na przebaczenie. I nie da się zepchnąć na drugi plan. Może nie jest już królową, ale księżniczka też coś znaczy.


***


— Witam na zebraniu – rozpoczął Artur. Merlin postarał się nie parsknąć śmiechem na wspomnienie czasów, gdy król upierał się przy określeniu ,,nadzwyczajna narada". – Jestem bardzo wdzięczny naszym przyjaciołom, którzy zgodzili się przybyć tu, by radzić w sprawie wspólnej przyszłości.

Morgana poczuła, że jej poranne mdłości powracają i tym razem zdecydowanie nie z powodu nerwów. Nie wiedziała jak będzie w stanie wysiedzieć w miejscu przez najbliższy czas, ale miała nadzieję, że jakimś cudem zaraz poczuje się lepiej.

,,Zaraz po tych obradach poproszę Gajusza, żeby sprawdził czy nie zachorowałam po powrocie z zamku ojca... albo czy nie spodziewam się dziecka" pomyślała nagle. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo przenikliwy głos Artura uniemożliwiał jej słyszenie własnych myśli.

— Regularnie wysyłam zmieniających się rycerzy, by patronowali granice z Sasami i informowali o ewentualnym niebezpieczeństwie. Jednak moi ludzie też chcą móc wracać do swoich domów i rodzin, a nie nieustannie przemierzać wszystkie tereny, gdzie stacjonują Sasi. Nawet przy zmianach warty jest to uciążliwe – tłumaczył Pendragon. – Wiem, że Camelot graniczy z nimi najbliżej, ale uważam, że wszystkim przysłużyłoby się, gdyby każde królestwo wystawiało patrole... Zdecydowalibyśmy, czy od razu wszystkie po kilku ludzi na dany obszar czy będziemy się jakoś zamieniać.

Po sali rozeszło się kilka głosów aprobaty, jednak w pewnym momencie głos zabrał Switun, następca Odina, który sam zmarł kilka miesięcy temu.

— Jak sam zauważyłeś, panie, Camelot znajduje się najbliżej saskiej granicy. Twoi ludzie mogą wyprawić się tam w każdej okazji. Dlaczego mamy narażać naszych, dlaczego że ktoś jest zmęczony albo tęskni za żoną?

— Bo po dotarciu do Camelotu, Sasi mogą łatwo przedostać się do innych królestw – zauważyła Gwen, ale Switun ją zignorował.

— Róbcie co chcecie, ja nie mam zamiaru narażać moich ludzi, by bronili cudzych granic – zadeklarował wyraźnie.

— Są tak słabi, że się o nich boisz? – zadrwiła Morgana, która nie mogła znieść tej rozmowy. Czuła się fatalnie i chciałaby jak najszybciej udać się do pracowni medyka, a potem odpocząć przed wieczorną ucztą. Poza tym, nie lubiła ludzkiej głupoty.

— Powinnaś wiedzieć lepiej, pani – odparł ironicznie Switun. – To twoi dawni sojusznicy.

Morgana znieruchomiała. Nie powinna się tak odzywać i robić zamieszania, zachowała się jak jakiś głupi, nierozsądny młokos albo znudzony pijak. Zrobiła z siebie idiotkę, co więcej, wiedziała, że część tu obecnych popiera zdanie Swituna. Ale skoro już się odezwała, musi ciągnąć to dalej i nie pozwolić się ośmieszyć.

— ,,Dawni" robi wielką różnicę – powiedziała z dumą. – Ginewra ma rację. Jeśli Sasi napadliby na Camelot, w końcu dotarliby też do waszych królestw. Na razie się to nie wydarzyło, bo mój brat i jego rycerze patronują granice, a w razie konieczności, bronią się. W ten sposób pracują na bezpieczeństwo całej wyspy. Gdzie tu sprawiedliwość? – rozejrzała się po Okrągłym Stole. – Każdy, kto żyje w takim układzie, jest tchórzem. A każdy kto ma choć odrobinę godności, wystawi wojsko do pomocy mojemu bratu.

Zdawała sobie sprawę, że zaraz może się rozejść więcej głosów atakujących ją i była gotowa stanąć we własnej obronie. Poczuła, że Lancelot ściska jej dłoń pod stołem, co dodatkowo utwierdziło ją w tym, że powinna bronić swojego zdania ze wszystkich sił. Najwyraźniej jednak nie było to potrzebne. Switun umilkł, a kolejni władcy zaczęli przytakiwać pomysłowi Artura. Wydawali się nawet dość zawstydzeni. Najwidoczniej zrobiło im się głupio, że honoru uczy ich zła, zepsuta wiedźma.


***


— Przyjdziesz na ucztę? – zapytał Gwaine Eirę, trzymając Garetha na rękach. – Ludzie spoza Camelotu cię nie znają. Nie będzie ich interesowało jak się tu znalazłaś ani czy jesteś czyjąś żoną. Większość z nich pewnie i tak zaraz się upije.

Ostatnie zdanie dodał głównie, żeby dodać otuchy samemu sobie. Od kiedy Lisa zasugerowała mu, że powinien poślubić Eirę, czuł się z tym wszystkim jeszcze gorzej. Z trudem zachowywał przyjazne, spokojne zachowanie wobec byłej kochanki, a chwilami nawet ciężko było mu na nią patrzeć z wiedzą, że jest stracony w jej oczach na zawsze. Czuł się jak największy idiota, kiedy Eira otwarcie przypominała na każdym kroku, że nie jest z nim związana i dlatego nie ma zamiaru zrobić tego czy tamtego, gdy tymczasem on pragnął jedynie przekonać ją do siebie. Przez jakiś czas nawet zastanawiał się, czy nie powinien jej zasugerować, żeby poślubiła go dla przyzwoitości i bezpieczeństwa, i mieć nadzieję, że wówczas jej uczucia wrócą. Problem polegał na tym, że byłoby to mocno nieuczciwe, a poza tym skoro Eira miała tak ogromne poczucie godności i niezależności, że nie chciała przyjmować od niego pieniędzy na ubrania, aby nie czuć się utrzymanką, zapewne na propozycję ,,sprzedania się" do małżeństwa zareagowałaby potworną złością.

— Może przyjdę, jeśli znajdę kogoś z kim będę mogła zostawić Garetha – odpowiedziała spokojnie Eira. – Chyba powinnam wyjść do ludzi. Ostatnio porozmawiałam trochę dłużej z kilkoma kobietami, którym sprzedawałam płaszcze, i to było całkiem przyjemne.

Eira bowiem uparła się, żeby zarabiać na siebie szyciem. Nie dorobiła się na tym zbyt dużej ilości pieniędzy, ale i tak szło jej lepiej niż Gwaine przypuszczał. Oczywiście, nie mogła wystawać całymi dniami na placu, więc zazwyczaj umawiała się z jakimiś handlarkami, że będzie taniej sprzedawać swoje ,,dzieła".

— Dlatego też zaczęłam się inaczej ubierać – wyjaśniła Gwainowi, gdy ten obrzucał spojrzeniem jej błękitną sukienkę. – Pani Bonnie wyjaśniła mi, że to niedobrze wygląda, gdy kobieta chce ubierać innym, a sama chodzi tylko w czerniach i szarości.

Gwaine miał ochotę zapytać dlaczego w takim razie wcześniej się tak ubierała, ale uznał, że mógłby urazić tym Eirę. Podejrzewał, że celebrowała w ten sposób bardzo spóźnioną żałobę po rodzicach.

— Nie wiedziałem, że przyjaźnisz się z Bonnie – powiedział zamiast tego.

— Przyjaźń to duże słowo, ale czasem z nią rozmawiam – odpowiedziała Eira. – Jest dla mnie raczej miła i pomogła mi kilka razy. Najwidoczniej nie aż tak trudno mnie polubić – uśmiechnęła się kpiąco.

,,Ona mnie traktuje tak jak kiedyś" pomyślał Gwaine. ,,Jest tak samo swobodna i szczera jak wtedy, gdy byliśmy razem, a raczej właśnie teraz jest szczera. Szkoda, że w tej swojej szczerości traktuje mnie jak przyjaciela."


***


Zgodnie ze swoim postanowieniem, Morgana zaraz po naradzie udała się do Gajusza i opuściła jego pracownię uspokojona i zadowolona. Miała wrażenie, że cały strach i niepokój jakie wcześniej ją dręczyły przestały mieć znaczenie, do czego z pewnością przyczyniło się też poczucie siły i skuteczności jakiego doświadczyła w sali tronowej. Była gotowa uczestniczyć w uczcie i śmiało patrzeć w oczy każdemu, kto mógłby ją o cokolwiek oskarżyć.

— Jeśli będziesz się męczyła, powiedz mi – poprosił ją Lancelot przed wejściem do sali. – Kiedy każdy zajmie się swoimi sprawami, możemy pójść do siebie i nikt nie będzie się nad tym zastanawiał.

— To jest bardzo dobry pomysł – odpowiedziała Morgana z dużo większym entuzjazmem niż powinna osoba, która przed czymś ucieka.

Kilka dni wcześniej postanowiła, że na ucztę ubierze się w tą samą suknię, którą nosiła na swoim ślubie, i będzie sprawiała wrażenie jak najbardziej niewinnej. Niech ludzie sobie patrzą jak wygląda i zachowuje się jak najbardziej przykładnie i mają wyrzuty sumienia. Teraz dodatkowo mocy dodawało jej poczucie, że zatriumfowała nad Switunem i jeszcze jedna sprawa. Nigdy wcześniej nie czuła się tak silna.

— Dziękuję wam jeszcze raz za przybycie, przyjaciele – odezwał się Artur przy stole. – Jestem wdzięczny za owocne narady i mam nadzieję, że miło spędzicie z nami czas. Wypijmy za wspólną przyszłość i pokój!

Morgana uniosła kielich i upiła najmniejszy łyk jaki zdołała. Wszyscy zgodnie dołączyli do ucztowania i właściwie już nikt nie zwracał na nią uwagi. Nikt poza królową Annis, która wpatrywała się w nią uporczywie z drugiego końca stołu.


***


Po jakimś czasie wszyscy zajęli się własnymi sprawami, pijąc, plotkując i śmiejąc się. Morgany natomiast nie opuszczało jej wcześniejsze dobre samopoczucie.

— Jesteś chyba z siebie bardzo zadowolona – zauważył Lancelot. – Wyglądasz jakby spotkała cię najlepsza rzecz w życiu.

— Jestem z siebie zadowolona – uśmiechnęła się czarodziejka. – I nie tylko z tego. Opowiem ci później – zaśmiała się, czując, że ma nad nim pewną przewagę.

— Zaczynam się bać tego twojego podniecenia – stwierdził Lancelot z ciekawością. – Odnoszę wrażenie, że knujesz coś przeciwko mnie.

— Jeśli naprawdę coś knuję, to jestem pewna, że tobie się to spodoba – zapewniła go Morgana lekko. – Nie martw się, jednak nie wzięłam sobie kochanka.

— Na razie, bo tamci dwaj panowie z drugiego końca sali nie odrywają od ciebie wzroku.

— Wmawiasz to sobie.

— Nieprawda.

— Nie przejmuj się, jeśli będę chciała kogoś uwieść, zacznę od ciebie, nie chcę, żeby mi ucięli głowę za niewierność – roześmiała się czarodziejka.

Nawet nie zaprzątała sobie głowy sprawdzeniem, czy Lancelot mówi prawdę, czy próbuje z niej drwić, chociaż byłaby zadowolona, gdyby na nią patrzono, ale z innego powodu. Chciałaby żeby ludzie się jej przyglądali, widzieli, że jest zadowolona i komuś na niej zależy, że jest miła i niewinna. I żeby wszyscy, którzy przez ostatnie kilka tygodni zastanawiali się, czy będzie knuć i intrygować przeciwko nim i Arturowi, mieli wyrzuty sumienia.

Ta rozmowa nie otrzymała swojego dalszego ciągu, ponieważ podeszli do nich Merlin i Freya z pytaniem jak się bawią.

— Jak najlepiej – odparła Morgana, podejrzewając, że te słowa są skierowane głównie do niej. – Wszystko jest w porządku.

Jej dobry nastrój nieco opadł, gdy odwróciła głowę i zauważyła, że królowa Annis nadal nie odrywa od niej czujnego spojrzenia, ale dziewczyna szybko przywołała się do porządku. ,,Jakoś sobie z tym poradzę. Tylko muszę obmyślić strategię" postanowiła.

W tym momencie z kąta w którym stali pozostali rycerze Camelotu rozległ się gromki śmiech. Merlin złapał Lancelota za ramię i pociągnął w tamtą stronę.

— Dowiemy się, co jest takie zabawne i wrócimy tutaj – obiecał czarodziej. Freya grzecznie została z Morganą, chociaż księżniczka uświadomiła sobie, że nie jest to dla niej do końca wygodne i utrudnia wprowadzenie jej planu w życie.

— Jeśli chcesz, możesz do nich iść, ja sobie poradzę – powiedziała do swojej towarzyszki. Freya spojrzała na nią ze zdziwieniem.

— Nie możesz stać tak sama – wyraziła swoją wątpliwość.

— Nie będę stała, chyba się przespaceruję – odpowiedziała Morgana. – Duszno mi.

— Może pójdę z tobą? – zasugerowała Freya, a Morgana zrozumiała, że ona również należy do tych osób, które drżą nad jej kruchą psychiką.

— Nie trzeba – uśmiechnęła się czarodziejka, chcąc dodać przyjaciółce otuchy. – Nic mi się nie stanie, naprawdę. Naprawdę nie jestem zdenerwowana, nie musicie mnie tak pilnować.

Freya niepewnie skinęła głową i poszła w stronę reszty przyjaciół. Morgana posłała w ich stronę ostatnie spojrzenie. Zastanawiała się, czy pewnego dnia potrafiłaby razem z nimi stać, rozmawiać i śmiać się. Czy to, co zrobiła mogłoby ostatecznie okazać się naprawdę nieważne. Albo przynajmniej nie aż tak znaczące w kontekście całości.

Zgodnie ze swoją deklaracją, zaczęła spacerować po sali, od czasu do czasu rozglądając się wokół, ale nie poświęcając nikomu specjalnej uwagi. Dopiero, gdy zauważyła, że Annis została sama przy stole, a Artur i Gwen stali wystarczająco daleko, rozmawiając z lordem Godwinem, usiadła naprzeciwko królowej i nalała sobie wody do kielicha.

— Trzeba było zawołać po chłopaka z winem – skomentowała sucho Annis. Morgana z trudem powstrzymała się przed przewróceniem oczami albo parsknięciem śmiechem.

— Wystarczy mi woda – odparła, sięgając do tacy z owocami. – Równie dobrze ja mogłabym powiedzieć, pani, dlaczego siedzisz tu sama, zamiast porozmawiać z ludźmi.

— Jestem za stara na zabawę z młodszymi – stwierdziła Annis. – I chyba mi nie wypada.

— Ale nie za stara na przyjazd do Camelotu – skwitowała Morgana, zastanawiając się jak poprowadzić ten dialog w stronę, który pozwoliłby ujawnić czystość jej intencji.

— Jestem dumna z tego jakim królem jest twój brat – władczyni zaakcentowała ostatnie dwa słowa. – Współpraca z nim jest zbyt wielkim zaszczytem... pani.

— Też tak sądzę – odpowiedziała z godnością Morgana. – Cieszę się, że mogę stać po jego stronie.

— Na to wygląda – westchnęła królowa, co sprawiło, że Morgana poczuła się nieco śmielej. Może Annis wcale nie czekała na każde jej potknięcie, a po prostu chciała spróbować domyślić się, co kieruje jej zachowaniem i czy naprawdę jest wierna Arturowi.

— Wygląda na to, co ma wyglądać – zapewniła czarownica. – Żałuję, że kiedyś skrzywdziłam Artura. Dlatego teraz zrobię wszystko, żeby mu pomóc – uśmiechnęła się na myśl, że wczoraj on powiedział to samo o niej. – Chyba każdemu należy się druga szansa, prawda?

Annis nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, a jedynie swoim zwyczajem lustrowała Morganę wzrokiem, powodując u czarodziejki ogromną irytację. W końcu odezwała się:

— Gorlois też tak mówił.

— Staram się być go godną – odpowiedziała Morgana, powstrzymując bardziej widoczne oznaki satysfakcji. Musiała zachowywać się godnie. – Teraz cię przeproszę, pani – powiedziała, podnosząc się. – Boję się, że mój mąż – podkreśliła te słowa – zacznie się martwić, że ktoś mi urąga.

Annis skinęła głową, a Morgana ruszyła do przodu z podniesioną głową.

,,Dobrze zrobiłam? Jesteś dumna, matko?".


***


- Powiesz mi w końcu, co cię tak uradowało? – zapytał Lancelot, gdy wrócili z Morganą do komnaty. – Chyba nie cierpisz na taki niedobór pewności siebie, że popadasz w euforię za każdym razem, gdy ktoś spojrzy na ciebie z uznaniem.

Morgana roześmiała się triumfalnie i usiadła na łóżku.

— Ucieszyłam się, bo nikt mi nie ubliżył i nie musiałam popadać w złość oraz udowadniać, że rzeczywiście jestem podłą wiedźmą. Ucieszyłam się, bo niektórzy z dziś obecnych przed przyjazdem na pewno zastanawiali się, co okropnego zrobię, a potem dziwili się, że potrafię zachować się z honorem. Ucieszyłam się, bo mój brat jest dobrym królem, z którego ludzie są dumni, a on może jest nawet dumny ze mnie.

Lancelot usiadł przy niej i uśmiechnął się.

— Niewiele potrzeba w takim razie, żeby cię uszczęśliwić. Ale mnie to nie przeszkadza – nachylił się, żeby ją pocałować, ale Morgana odsunęła się.

— A najbardziej szczęśliwa jestem dlatego, że spodziewam się dziecka.

Lancelot wpatrywał się w nią przez chwilę, jakby próbował odkryć, czy z niego żartuje, aż w końcu przycisnął kobietę do siebie i obsypał jej twarz pocałunkami.

— Jesteś całkowicie pewna? – zapytał, gdy zdobył się na to, by odsunąć ją od siebie.

— Absolutnie – przytaknęła Morgana. – W pewnym momencie na naradzie poczułam się tak fatalnie, że postanowiłam, że koniec, muszę się skonsultować z Gajuszem... I cóż, nie powiedziałam ci od razu, bo chciałam, żebyś do końca wieczoru zachował spokój i powagę – uśmiechnęła się kpiąco i złapała go za rękę. – Świadomość twojej niewiedzy była dość zabawna, ale nie mam zamiaru dłużej się nad tobą znęcać. Możesz się cieszyć razem ze mną.

— To chyba za małe słowo – rycerz zaczerpnął powietrza. – Bo teraz mam takie poczucie, że nieważne, co złego mnie w życiu spotkało, a nawet gdyby spotkało mnie coś o wiele gorszego... to chętnie zniósłbym to jeszcze kilka razy, żeby dotrwać do tego momentu.

— Wiedziałam, że twoja reakcja będzie odpowiednio poetycka – Morgana przytuliła się do niego. – Ja poczułam coś podobnego. Jakby ktoś dał mi zdolność do znoszenia wszystkiego. Czułam się bardzo pewna, silna i mocna, jakbym musiała od razu dać temu dziecku powód do dumy ze mnie. Albo jakbym była silna za dwoje. Bardzo podobnie czułam się po spotkaniu z mamą. Na swoim miejscu.

— To z pewnością dobra wróżba dla tego dziecka – powiedział Lancelot z ufnością.

— Wolałbyś mieć chłopca czy dziewczynkę? – zapytała Morgana po krótkiej chwili. Mężczyzna zamyślił się.

— Chyba dziewczynkę – odpowiedział. – Opowiadałaś mi za dużo o małej Morganie, chcę ją móc zobaczyć na własne oczy. Ale z chłopca też będę się cieszyć.

— To dobrze, ono na pewno poczuje, czy jest chciane – powiedziała czarodziejka i pogłaskała się opiekuńczo po brzuchu. Nie powiedziała Lancelotowi, że w przypadku, gdyby rzeczywiście była to dziewczynka, to ona wybrała już dla niej imię.




Dobra, udało się wstawić ten rozdział w weekend. Przepraszam, że dość monotematyczny, jeśli to komuś przeszkadza, i że końcówka wyszła okropnie cukierkowo, ale kolejny będzie już bardziej zróżnicowany i niedługo wydarzy się też trochę ciekawszych(chyba rzeczy).

Dziękuję bardzo wszystkim za te ponad już 500 gwiazdek. Zdaję sobie sprawę, że czytanie tego fanficka może być chwilami dość żmudne ze względu na długość(chociaż ostatnie rozdziały są trochę krótsze), więc jestem naprawdę wdzięczna każdemu, kto jeszcze to czyta, zwłaszcza jeśli łączy się to z zostawianiem śladów i jakąś motywacją dla autorki ;) Mam nadzieję, że wszyscy, którzy tu dotarli, zostaną już do końca i że jakoś Was nie zawiodę.

Z tej okazji opublikowałam jako special fragmenty mojej autorskiej arturiańskiej historii, więc dodatkowo dziękuję wszystkim, którzy przeczytali i skomentowali, a jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił, a interesuje go ogólnie temat o królu Arturze, to też zachęcam, może się spodoba.

Dajcie znać czy ten rozdział się Wam spodobał(mimo tego lukru na koniec ;)) i czy w miarę odpowiada Wam akcja w tej części. Jeśli ktoś pamięta moje notki pod poprzednimi rozdziałami, tymi z wakacji, to wie, że trochę pozmieniałam ostatecznie pod względem opisania i rozmieszczenia niektórych wątków. Tak chyba dyktowała mi wena, ale mam nadzieję, że to jakoś nie zepsuło tej historii i nie zniechęciło Was do czytania.

Rozdział z dedykacją dla allucinatio ,autorki jednych z najlepszych shotów na Wattpadzie.

Pozdrawiam i do następnego rozdziału, który pojawi się jakoś w pierwszej połowie lutego, jeśli dobrze pójdzie mi sesja :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro