Rozdział szesnasty. W cieniu zimy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bardzo Was przepraszam, że wrzucam ten rozdział dopiero teraz. Najpierw chciałam, żeby pojawił się w środku tygodnia, potem w sobotę po południu, ale plany planami, a życie życiem. Na szczęście, w końcu udało mi się opublikować oczekiwany finał drugiej części i mam nadzieję, że Was nie zawiedzie. Może późną publikację wynagrodzi Wam nieco długość rozdziału (o ile to zaleta, nie wada).

Ostrzegam, że w niektórych fragmentach chyba nieco przesadziłam z fluffem i opisywaniem ciąży i rodzicielstwa ;)



Obawy Artura na temat przyszłej wojny nie zniknęły, ale ponieważ informacje o kolejnych atakach Sasów się nie pojawiały, mieszkańcy Camelotu żyli nadal swoim spokojnym życiem, zapominając o wydarzeniach z czasów święta Samhain i na nowo ciesząc się każdym dniem. Z tego powodu również Sefa i Elyan zdecydowali się nie odsuwać na bok decyzji o ślubie i wziąć go w grudniu.

Sefa początkowo obawiała się, że nie będzie umiała cieszyć się tym wydarzeniem i odpędzić od wyrzutów sumienia, że rozpoczyna nowe życie, w momencie, gdy zbliżała się wojna, a jej najlepsza przyjaciółka niedawno przeżyła ogromną tragedię. Im jednak bardziej wyznaczony dzień się zbliżał, wątpliwości ją odstępowały. Wręcz nie mogła doczekać się dnia, kiedy naprawdę poczuje, że tułacze życie, jakie pędziła od śmierci ojca, wreszcie się skończy, a ona będzie miała prawdziwy dom i rodzinę. Uświadomiła sobie, że spędzając całe życie na ukrywaniu się przed prześladowcami jej ojca, nigdy nie wierzyła, że mogłaby zaznać czegoś innego, mieć męża i spokojny dom, patrzeć, jak dorastają jej dzieci. Myśl, że niedługo to się stanie, sprawiała, że czuła się, jakby mogła latać.

,,Mam nadzieję, że mi wybaczyłeś, ojcze" myślała w swoją ostatnią panieńską noc przed zaśnięciem. ,,Nie chcę skrzywdzić twojej pamięci i nigdy nie przestanę żałować twojej śmierci. Ale Elyan sprawił, że po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam, że jestem komuś potrzebna, a chyba chciałbyś, żebym była szczęśliwa."

Mimo powtarzania sobie tych słów i uspokajania się nimi, przez całą noc czuła pewien niepokój. Jednak następnego dnia, stojąc w jasnozielonej sukience, w głównej sali naprzeciwko swojego ukochanego i patrząc w jego ciemne oczy, zrozumiała, że podjęła najlepszą możliwą decyzję.

— Tak się cieszę, że istniejesz — szepnęła do Elyana, gdy siedzieli obok siebie podczas uczty weselnej. — Jestem pewna, że dzień twoich narodzin był najlepszym dniem w historii świata.

Elyan uśmiechnął się i pocałował ją w dłoń.

Tymczasem Percival wpatrywał się w Blanche, która przyszła na wesele i zachowywała się pogodnie, ale bez specjalnego entuzjazmu. Uznał, że skoro postanowiła wziąć udział w takiej uroczystości, to znak, że nie chce całkowicie odcinać się od świata, a on może przystąpić do swojego ,,planu działania", którego tak naprawdę nie miał. Problem polegał na tym, że wstydził się uczynić pierwszy krok prawie tak samo, jak Blanche jego.

Dopiero gdy zauważył, że rudowłosa odchodzi od stołu i staje przy oknie, oddychając wczesnozimowym powietrzem, zdobył się na odwagę i udał w jej stronę.

— Przeziębisz się, panienko — powiedział, stając przy niej, po czym uświadomił sobie, że nie jest to najbardziej romantyczna rzecz, jaką można powiedzieć, i że chyba się ośmieszył. Blanche jednak tylko odwróciła się i uśmiechnęła łagodnie.

— Nic mi nie będzie. Nie jest tak zimno, a poza tym mam silny organizm... Ojciec mi zawsze to powtarzał... — Posmutniała na wspomnienie Sinona.

Percival miał ochotę przytulić ją do siebie i pocieszyć albo chociaż pogłaskać. Zdawał sobie jednak sprawę, że jedynie przestraszyłby dziewczynę. Powiedział więc tylko:

— Myślę, że musisz być bardzo dzielna, skoro potrafisz cieszyć się ślubem przyjaciółki.

,,Percivalu, pogarszasz swoją sytuację" skarcił się w duchu.

— Nie jestem dzielna, jestem ogromnym tchórzem — stwierdziła Blanche spokojnie. — Po prostu powtarzam sobie, że inni mają gorzej i że zraniłabym moich bliskich, gdybym się załamywała.

Miała nadzieję, że zabrzmiała wystarczająco mądrze i godnie, nie zdając sobie sprawy, że Percival sam jest wystarczająco zdenerwowany oraz że jej słowa tylko utwierdziły go w przekonaniu, że ma do czynienia z aniołem.

— Mam nadzieję, że należycie cię wspierają — powiedział takim tonem, jakby cała reszta świata nie dorastała do pięt jego wybrance.

— Jestem wdzięczna każdej bliskiej mi osobie — zapewniła ciepło Blanche, która była zbyt niewinna, żeby zastanawiać się nad celem tej rozmowy.

,,Chciałbym być jedną z nich" pomyślał smętnie Percival, czując się coraz mniej pewnie w tej rozmowie. Utwierdził się wprawdzie w przekonaniu, że Blanchefleur jest jego ideałem kobiety, ale jednocześnie uznał się za zbyt prostego i niedoskonałego, by zdobyć jej serce. Dziewczyna była dla niego miła i serdeczna, ale nie sądził, by traktowała go cieplej niż innych ludzi.

Tymczasem Blanche sama zastanawiała się, czy nie popełnia jakiejś niezręczności i po raz kolejny nie robi z siebie idiotki. Nagle jakiś impuls kazał jej powiedzieć:

— Za ciebie oczywiście też, sir. Zrobiłeś co w twojej mocy, żeby uratować mojego ojca, a potem byłeś dla mnie bardzo dobry i delikatny. Nigdy tego nie zapomnę.

Mówiła spokojnie i bez specjalnych emocji, ale w tej chwili Percival zyskał jednak cień nadziei. A więc Blanche przynajmniej trochę go lubi! Nie przejmował się jej brakiem entuzjazmu w rozmowie. Trudno oczekiwać od kogoś, kto niedawno stracił ojca, żeby śmiał się i flirtował.

— W takim razie... — zaczął bardzo niepewnie. — Czy zechciałabyś pójść ze mną kiedyś na spacer, jeśli Bonnie pozwoli ci wyjść? Opowiedziałbym ci różne historie...

Nie miał pewności, czy ma do powiedzenia cokolwiek, co zainteresowałoby Blanche i znów chciałby się skarcić, ale dziewczyna uśmiechnęła się uroczo i odparła:

— Oczywiście, sir. To zaszczyt.

Sefa, która obserwowała całą sytuację z drugiego końca sali, odczuwała coraz większe zadowolenie. Nie słyszała wprawdzie słów zainteresowanej dwójki i nie mogła dobrze przyjrzeć się ich twarzom, ale przeczucie mówiło jej, że rozmowa przebiegła w miłej i sprzyjającej zawiązaniu znajomości atmosferze.

— O czym myślisz, że tak się śmiejesz? — spytał Elyan. — Mam nadzieję, że o mnie.

— Wybacz, tym razem nie — odpowiedziała wesoło jego żona. — Spójrz. — Nachyliła się bliżej mężczyzny i szepnęła mu do ucha. — Twój przyjaciel rozmawia z moją Blanche. Tak sobie pomyślałam... Czy nie byłoby pięknie, gdyby zakochali się w sobie? Blanche miałaby w końcu kogoś, kto by się nią opiekował.

— I tym kimś ma być Percival? — zdziwił się Elyan. — Nie jestem pewien, czy on potrafi opiekować się sam sobą.

— Nie doceniasz siły uczuć — prychnęła Sefa. — Jestem pewna, że twój przyjaciel bardzo dobrze zająłby się Blanche.

— Dobrze, dobrze, nie będę się z tobą kłócił kilka godzin po ślubie — odparł Elyan nieco rozbawiony, ponieważ chyba jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło im się sprzeczać. — Percival jest bardzo dobrym człowiekiem i na pewno starałby się uszczęśliwić kobietę, którą pokochał. Ale nie wiem, czy Blanche by to wystarczało. Mówiłaś mi przecież, że jej ojciec nie pozwalał jej rozmawiać z żadnymi mężczyznami, a nie sądzę, by chciała zdradzić jego pamięć.

— I na to jest rada. — Uśmiechnęła się figlarnie Sefa. — Przed śmiercią Sinon rozmawiał ze mną i poprosił, żebym czuwała nad Blanche. Stwierdził, że właśnie potrzebny jest jej dobry mąż i jeśli ktoś taki się trafi, powinnam go ocenić. A ja oceniam Percivala bardzo dobrze i życzę sobie ich związku!


***


— Pani, czy jeszcze mnie słuchasz? — zapytał Randal z trudem powstrzymując się przed potrząsaniem ramienia Elowen.

Królowa Powys zwróciła na niego zamglone oczy i posłała mężczyźnie przepraszające spojrzenie.

— Wybacz. Po prostu się zamyśliłam. Ostatnio często mi się to zdarza...

— Jesteś przemęczona, pani. Może nie powinniśmy się na razie spotykać — zasugerował Randal.

Elowen miała ochotę krzyknąć ,,Nie!". Od kilku tygodni Randal dotrzymywał swojej obietnicy i zamiast nieumiejętnie szkolić jej mierne zdolności posługiwania się bronią, tłumaczył jej, na czym polega strategia i sytuację polityczno-wojskową w pięciu królestwach. Naprawdę sprawiało jej to przyjemność, czuła się mądrzejsza i mająca większy wpływ na swoje życie, chociaż w żaden sposób nie mogła potem okazać Lucjuszowi, że coś wie. Poza tym Randal pozostawał jedną z nielicznych osób, które nią nie gardziły, nie uważały za idiotkę ani wyrodną matkę. Gdyby miał zrezygnować z uczenia jej, czułaby się jeszcze bardziej samotna.

— Jeśli ci zawadzam — odpowiedziała w końcu bardzo cicho.

Starała się ukrywać swoje uczucia, chociaż w środku była wcieleniem nędzy i rozpaczy. Oczywiście, Randal też ma dosyć jej towarzystwa, jak wszyscy inni. Tak samo jak Lucjusz, który wprost potrafił powiedzieć jej, że jest głupia i lepiej niech nigdy nie otwiera ust, jak Darren, który postrzegał ją jako zło wcielone, jak jej własna córka, która wprawdzie już nie płakała na jej widok, ale za każdym, gdy Elowen próbowała ją potrzymać lub spędzić z nią czas, wyciągała rączki w kierunku Lisy. Nawet mała Sile, którą tak pokochała, wolała własnego ojca, a nawet Lucję. Jej nikt nie potrzebował.

W dodatku od kilku dni budziła się z bólem głowy i mdłościami. Początkowo podejrzewała, że winne są nieustanne nerwy i cierpienia, jakich doznawała w tym królestwie. Teraz zaczęła jednak przypuszczać, że może spodziewać się kolejnego dziecka i ta myśl wpędzała ją w okropną rozpacz. Jeśli urodzi się kolejna dziewczynka, Lucjusz znienawidzi ją jeszcze bardziej i przez lata będzie dręczył ją i córki, a jeśli chłopiec zapewne wychowa go po swojemu, aby stał się tak samo bezwzględny i gardził własną matką. Poza tym nie wierzyła, by mogła być dobrym rodzicem i przywiązać do siebie dziecko. Chciałaby umrzeć przy porodzie, a przecież w ostatnim czasie zaczynała trochę godzić się ze swoim życiem.

— Ależ wcale mi nie zawadzasz, pani! — zaczął szybko protestować Randal. — Cieszę się, jeśli mogę ci pomóc. Po prostu zastanawiałem się, czy te spotkania cię nie męczą. Jesteś królową, musisz reprezentować kraj i swój dwór, a do tego zajmujesz się dziećmi... Nie tylko swoją córką, ale i moją, za co nigdy ci się nie odwdzięczę.

,,Spotkania i rozmowy z tobą są z tego wszystkiego najbardziej kojące" chciała mu powiedzieć Elowen, ale wtedy wyszłoby na jaw, że nienawidzi swojego życia, nie umie zająć się Lucją, a z zamku najchętniej by uciekła. Mogła więc tylko wzdychać w duchu.

Dlaczego ojciec nie wybrał jej na męża kogoś takiego jak Randal, kogoś, kto może nie dałby jej korony i władzy, ale dobrze by ją traktował, dbał o jej samopoczucie i kochał ich dzieci?

— Proszę, powiedz, że się na mnie nie gniewasz, pani — kontynuował mężczyzna. Najwidoczniej wyczuł, że jego słowa jej nie ucieszyły. — Nie chciałem cię obrazić. Bardzo dobrze się z tobą rozmawia i cieszę się, jeśli mogę ci pomóc.

Mimowolnie chwycił ją za rękę i popatrzył jej w oczy tak, jakby miał ochotę paść na kolana i błagać by mu darowała. Elowen uniosła głowę i odwzajemniła spojrzenie. Och, dlaczego nie mogłaby być żoną Randala?

,,Nie, co za głupie myśli". Zaczerwieniła się, jakby naprawdę zrobiła coś nieprzyzwoitego i puściła jego dłoń. Gdyby ktoś się dowiedział, o czym właśnie myślała, nie zaznałaby spokoju do końca życia.

— Nie gniewam się — powiedziała cicho. — Wcale nie.


***


Morgana z zadowoleniem zauważyła, że Damara rzeczywiście stała się nieco bardziej żywa, gdy rozpoczęła ,,pracę" u Gajusza. Najwidoczniej to właśnie tam czuła się na swoim miejscu. Wychowała się, korzystając z magii, poznając zaklęcia i zioła, i okrutne byłoby odrywać ją od wszystkiego, co znała. Zwłaszcza że nie przejawiała ochoty do ponownego parania się czarną magią.

Damara rzeczywiście była zadowolona. Może i w sabacie była dla wszystkim tylko narzędziem do osiągnięcia celu, ale przynajmniej miała coś do robienia. Wbrew pozorom naprawdę czuła wdzięczność wobec swojej ciotki, że ta wzięła ją do siebie i chciała pomóc jej ułożyć sobie życie. Nie potrafiła jednak pozbyć się uczucia, że na Camelocie jest zbędna i może jedynie siedzieć i zachowywać się cicho. Teraz miała cel.

— Bardzo dobrze sobie radzisz. — Prawie podskoczyła, gdy Gajusz powiedział do niej te słowa. — Lepiej niż Merlin. On tylko myślał, żeby ułatwiać sobie wszystko magią. I nawet mu to powiem.

Damara uśmiechnęła się z zadowoleniem. Niecodziennie słyszy się, że jest się w czymś lepszą, niż czarodziej uważany za największego na świecie.

— Dziękuję — powiedziała. — Będę się starała być jeszcze lepsza.

Przyjemną atmosferę przerwał jednak Merlin we własnej osobie, który nagle wszedł do pracowni i oznajmił:

— Gajuszu, Artur wzywa nas do sali tronowej na naradę.

— Co takiego się stało? — spytał Gajusz. — Artur niczego nie zapowiadał.

Merlin popatrzył na medyka z ogromnym smutkiem.

— Nasze obawy się spełniły, Sasi przekroczyli granice.

Wstrząśnięty Gajusz natychmiast zawołać Alicję i po chwili udali się z Merlinem do sali tronowej, pozostawiając Damarę samą sobie.


***


— Przed wieczorem wszyscy rycerze Camelotu udadzą się na wyprawę przeciwko Sasom. — Artur rozpoczął zebranie. — Chciałbym jednak chwilę porozmawiać o naszej strategii, ponieważ wpadłem na pewien ciekawy pomysł.

— Czy mamy się bać? — zadrwił Merlin. Artur odpowiedział mu prychnięciem.

— Ty szczególnie, bo będziesz mi potrzebny do realizacji tego pomysłu. Mianowicie zacząłem się zastanawiać, dlaczego by nie użyć magii do walki.

W sali rozległy się poruszone głosy. Dotychczas w Camelocie używano jedynie magii przeciwko magii, nawet podczas ostatniej potyczki z Sasami Morgana rzuciła zaklęcie wyłącznie ze względu na obecność Bartoga. Czarowanie podczas wojny kojarzyło się z czasami przed Wielką Czystką, gdy przedstawiciele Starej Religii używali magii do złych celów i dręczyli zwykłych ludzi... Oraz z okresem wojny między Arturem a Morganą o tron.

— Skąd ci to przyszło do głowy, Arturze? — zdziwił się Gajusz. — Myślałem, że wierzysz w siłę armii.

— Wierzę — zapewnił Artur. — Ale uważam, że w pewnych sytuacjach można wspomóc ją magią.  — Rozejrzał się po zgromadzonych. — Gwaine, Lancelot! Przecież podróżowaliście po różnych królestwach. Nie spotkaliście się nigdy z użyciem magii w walce?

— Bezpośrednio nie — odpowiedział od razu Lancelot, gdyż obawiał się, że Gwaine mimo ,,przemiany" zaraz rzuci jakąś sarkastyczną uwagą o walce z Morganą.

— Ale pośrednio już tak? — dopytywał Artur, a Merlin uświadomił sobie, że naprawdę zapalił się do swojego planu i trudno będzie go od niego odwieść.

Sam czarodziej nie miałby nic przeciwko takim rozwiązaniom, przecież sam nieraz posługiwał się magią, by pomóc królowi i rycerzom w różnych misjach. Uważał, że było to jedynym rozwiązaniem, zwłaszcza gdy mieli do czynienia z przeciwnikami ,,nie z tego świata". Ale wtedy utrzymywał swoje działania w tajemnicy. Wiedział, że chociaż magia stała się legalna, wiele lat rządów Uthera Pendragona sprawiło, że ludzie z wiosek wciąż się jej obawiali i uważali za zagrożenie.

Nie był pewien, czy powinien mówić o tym przy Arturze i Morganie, ale w końcu się odważył.

— Chyba nie podejrzewacie, że mam coś przeciwko magii...

— Nie nauczyli się, że nie przerywa się mówiącemu? — zapytał Artur. — Daj Lancelotowi dokończyć. Co to znaczy ,,bezpośrednio nie"?

— Coś o tym słyszałem — przyznał rycerz. — Ale nie na tyle, żeby móc cię czegoś nauczyć, więc może pozwól Merlinowi się wypowiedzieć.

Artur westchnął i niechętnie dał czarodziejowi prawo głosu.

— Chciałem tylko powiedzieć, nie obrażając nikogo, że ludzie nadal są nieufni wobec magii i mieszkańcy wiosek, na które napadają Sasi, mogą czuć niepokój, gdy zobaczą, jak ktoś przy nich czaruje, a w rezultacie zrazić się do władzy.

— Co ty opowiadasz! — zawołała Freya. — Przecież już kilka razy użyliśmy magii w obronie królestwa i cały kraj o tym wiedział. Ludzie nie mogą bać się magii.

— Coś gdzieś usłyszeć, a mieć z tym styczność to dwie różne rzeczy — upierał się Merlin. — Ludzie spoza stolicy nie są świadomi tego, jak używa się teraz magii. Wielu z nich wciąż żyje opiniami z czasów Uthera. Po prostu boję się, czy nie dojdzie do jakichś zamieszek.

Zerknął najpierw na Artura, który wyglądał na mocno zamyślonego i nieskorego do kolejnych przytyków. Potem spojrzał na Morganę. Bał się, że wspominając o podejściu prostych ludzi do magii, przypomni jej, że ona również przyczyniła się do ich obaw, a nie chciał jej urazić. Czarodziejka siedziała smutna i przygnębiona, ale nie potrafił wywnioskować, czy zraniły ją jego słowa, czy świadomość, że jeśli działania wojenne szybko się nie skończą, Lancelot nie zobaczy narodzin ich dziecka.

— Merlin ma rację — powiedziała nagle Morgana, wywołując zdziwienie wszystkich obecnych. — Jeśli ludzie się was przestraszą, może dojść do jakichś zamieszek. A tego chyba nie potrzebujemy.

Merlin znów zwrócił wzrok w stronę Artura. Król sprawiał wrażenie człowieka po przegranej bitwie.

— Może i macie rację — odezwał się ponuro. — Może większość mieszkańców Camelotu nie jest jeszcze gotowa na zmiany. Ale zapomniałem wam powiedzieć o jednym. Ten pomysł nie przyszedł mi do głowy bez powodu. Jeden z rycerzy wysłanych na ostatnie zwiady powiedział mi, że Sasi także sprowadzają czarowników i czarownice, którzy używają ,,ich" magii do atakowania naszych wojsk. Jak mamy się przed nimi chronić?

Ta informacja zmieniła nieco oblicze całej sytuacji. Gdyby Artur po prostu upierał się przy używaniu magii, można by to uznać za szukanie nieuczciwej przewagi. Teraz jednak chodziło o obronę.

— Ostatnio udało mi się odeprzeć magię mieczem — przypomniał Percival, chcąc podnieść towarzystwo na duchu.

— Tak, ale nie obyło się bez ofiar — odparł Artur, nie wiedząc, jak bardzo załamuje tym swojego rycerza.

— Pójdźmy na kompromis — zasugerował Merlin. — Pojadę z wami i jeśli sytuacja będzie tragiczna, spróbuję powstrzymać saską magię. Może być? A jeśli moje czary się nie przydadzą, to zawsze mogę przejąć rolę waszego medyka.

Ten pomysł zażegnał dyskusję i wszyscy mogli odejść w swoją stronę, bez radości, ale z większym spokojem.

— Przepraszam, że zostawiam cię samą — powiedział czarodziej do Freyi, gdy wychodzili z sali. — Ale chyba na razie sobie radzisz, a ja wrócę na długo przed twoim porodem. Wojna nie może długo trwać w zimie, w końcu kogoś pokona mróz.

Miał nadzieję, że to nie on i jego przyjaciele będą tym razem tą stroną.


***


Chociaż do wyjazdu zostało zaledwie kilka godzin, Percival czuł, że musi porozmawiać z Blanche i pożegnać się z nią. Zastanawiał się, czy dziewczyna nie uzna tego za dziwne, skoro przeszli się razem po grodzie zaledwie parę razy, nie poruszając poważniejszych tematów, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby jeszcze się z nią nie zobaczył.

Rudowłosa siedziała w zajmowanej przez siebie komnacie i szyła razem z ciotką, która widząc wchodzącego rycerza, natychmiast wstała i powiedziała:

— Ywain zaraz kończy lekcje, muszę z nim porozmawiać. Nie będę wam przeszkadzać. — Uśmiechnęła się i wyszła.

Nie wiedząc jak zacząć rozmowę, Blanche wskazała na drzwi, przez które wyszła Molly, i stwierdziła łagodnie:

— Moja ciocia jest taka dobra. Jest dla mnie jak matka.

— Cieszę się, że ktoś się o ciebie troszczy — powiedział szczerze Percival. — Pewnie się dziwisz, czemu tak bardzo mi zależy, żebyś miała się dobrze...

Gdy tylko wypowiedział te słowa, miał ochotę ugryźć się w język. Nie mógł teraz wyznać Blanche, że się w niej zakochał. Przecież szedł na wojnę i w każdej chwili mógł zginąć tak jak Artur pod Camlann. A nie sądził, by ktoś chciał sprowadzać go z zaświatów. Gdyby wyznał miłość Blanchefleur, a potem umarł, cierpiałaby jeszcze bardziej niż teraz. Dlaczego nie mógł się opanować?

— Troszkę mnie to dziwi, sir, ale nadal jest mi bardzo miło — zapewniła Blanche.

,,Już za późno, muszę jej powiedzieć" postanowił Percival. Byłoby co najmniej dziwne, gdyby zaczął temat, a potem całkowicie o nim zapomniał. Gwaine miał rację, czasem zachowywał się, jakby był niespełna rozumu.

Poza tym prawdopodobnie Blanche go odrzuci i jeśli ktoś będzie tu rozpaczał, to tylko on.

— To dlatego, że... myślę, że cię pokochałem — wykrztusił.

Blanche zrobiła krok w jego stronę, spoglądając na mężczyznę, jakby nie rozumiała jego słów. Dopiero kiedy spojrzała mu uważnie w oczy i zobaczyła w nich szczere uczucie, zaczerwieniła się i spuściła głowę.

— Ja... nie spodziewałam się... — szepnęła.

— Rozumiem to całkowicie — odpowiedział Percival. — Jeśli mnie nie chcesz, nie będę ci się narzucał...

Spodziewał się, że Blanche odczuje teraz ulgę, ale ona posmutniała i wyglądała na przestraszoną.

— Nie o to chodzi! — zawołała. — Po prostu się nie spodziewałam. Ja... Bardzo cię lubię, sir. Bardzo. Po prostu nie przeszło mi przez myśl, że mógłbyś mnie pokochać, że ktokolwiek mógłby mnie kochać... I wciąż noszę żałobę po ojcu. Nie chcę cię odrzucać. Po prostu muszę to przemyśleć. Nie gniewasz się na mnie, prawda? — zapytała takim tonem, że Percival z pewnością nie mógłby tego robić.

— Oczywiście, że nie. Rozumiem cię — powiedział czule i dotknął nieśmiało jej ręki. Blanche odwzajemniła jego uścisk. — Będę na ciebie czekał.

Blanche pokiwała głową z wdzięcznością i odpowiedziała:

— Ja też będę czekała... Na twój powrót, sir. Wtedy dam ci odpowiedź. Dobrze?

— Nic nie mogłoby mnie ucieszyć bardziej niż te słowa. — Percival uniósł jej rękę do ust i pocałował.


***


Przed snem Blanche udała się do komnaty Sefy. Początkowo wstydziła się przyznać jej do tego, co ją dziś spotkało, więc zaczęła wyrażać współczucie dla przyjaciółki, która została rozdzielona ze swoim mężem.

— Jest mi ciężko, ale już przed ślubem liczyłam się z tym, że Elyan wkrótce mnie opuści — powiedziała Sefa. — Nie mogę się załamywać, gdy mój mąż walczy i naraża życie. Muszę być dzielna i wierzyć, że do mnie wróci. Przecież los nie mógłby być tak okrutny i odebrać mi najpierw ojca, a potem Elyana. I jeszcze... On opowiadał mi kiedyś, że gdy królowa została uprowadzona przez Morganę, udał się na misję ratunkową i gdy odnalazł siostrę, okazało się, że jest chroniona przez zaklęty miecz, który zranił i zabił Elyana. Rozumiesz? Potem powrócił z królem Arturem. Chyba nie może więc tak po prostu zginąć i zostawić Camelotu na pastwę losu — dodała, jakby uważała swojego ukochanego za najważniejszą osobę w całym królestwie.

— Mam nadzieję, że masz rację — odpowiedziała Blanche. Nie dodała, że sama bałaby się brać ślubu z kimś, kto już raz umarł. Czułaby się wtedy tak, jakby poślubiła ducha. — A jeśli jesteśmy przy temacie ojców... Chciałabym ci coś powiedzieć.

— Możesz się żalić, ile chcesz, kochana! — Sefa pogłaskała ją opiekuńczo po ręce. — Masz prawo przeżyć żałobę tak, jak chcesz.

— Nie o to chodzi. — Pokręciła głową Blanche. — Żałuję ojca, ale nie jest mi już tak źle, jak wcześniej. Najwidoczniej taki był jego los. Ale jego śmierć nadal mnie krępuje i sprawia, że nie mogę myśleć o różnych rzeczach... A dzisiaj... Tylko nie mów tego nikomu, nawet Elyanowi... Dzisiaj sir Percival powiedział, że jest we mnie zakochany. Wyobrażasz to sobie?

Sefa postanowiła nawet nie udawać zaskoczenia. Roześmiała się wesoło i klasnęła w ręce.

— Och, to cudownie! Bardzo się cieszę!

Blanche spojrzała na przyjaciółkę ze zdziwieniem.

— Spodziewałaś się tego?

— Oczywiście. Przecież widziałam, jak szuka twojego towarzystwa i okazji do rozmowy. Cieszę się, że ci o tym powiedział... — Nagle Sefa uświadomiła sobie, że zapewne Blanche w obecnym stanie nie ma ochoty na żadne romanse. — Och, wybacz mi. Nie chciałam zapomnieć o twojej stracie. Ja po prostu... Uważam, że byłabyś bardzo szczęśliwa z Percivalem.

— Nie gniewam się — zapewniła rudowłosa. — Też myślę, że byłabym szczęśliwa, gdybym go pokochała. Ale bardzo mnie to zdziwiło, nie spodziewałam się, że ktoś może się we mnie zakochać, zwłaszcza rycerz Camelotu. Jestem przecież taka zwyczajna.

— Myślę, że się nie doceniasz — stwierdziła Sefa. — I Percival powiedziałby ci to samo. Ale... Rzekłaś, że byłabyś szczęśliwa, gdybyś go pokochała. To znaczy, że nie odwzajemniasz jego uczuć?

— Ja... Nie wiem... — przyznała z żalem Blanche. — Lubię go, uważam, że jest miły i doceniam to, że mnie kocha... Ale to było dla mnie tak niespodziewane, że nie potrafię określić własnych uczuć, zwłaszcza teraz, gdy jestem w żałobie po ojcu. Ale kiedy powiedziałam o tym Percivalowi, on uznał tak jak ty. Że pewnie nie chcę mieć z nim do czynienia. I zrobiło mi się strasznie przykro na myśl o jego smutku... i o tym, że mogę już nigdy z nim nie porozmawiać. Obiecałam, że dam mu odpowiedź po powrocie. Sefo, myślisz, że to, co czuję, to właśnie miłość?

— Nie mogę poznać tajemnic twojego serca — odparła druga dziewczyna. — Sama musisz sobie odpowiedzieć. Przemyśl to dobrze, żebyś nie żałowała pochopnego wyboru. Ale... — Nie mogła powstrzymać się przed próbą przeciągnięcia Blanche na stronę Percivala. — Jeśli powstrzymuje cię to, że ojciec nie pozwalał ci spotykać się z mężczyznami, pamiętaj, że powiedział na łożu śmierci, że powinnaś wyjść za mąż i że ja powinnam ci w tym doradzić. A ja uważam, że Percival byłby dla ciebie idealny i że byłabyś z nim prawie tak szczęśliwa, jak ja z moim Elyanem.

Blanche nie odpowiedziała, tylko wyciągnęła ręce i przytuliła się do przyjaciółki.

— Tak bardzo się cieszę, że cię mam. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.


***


W tym samym czasie również Morgana stwierdziła, że nie ma ochoty na samotne siedzenie w swojej komnacie i postanowiła porozmawiać z Gwen. Ponieważ Lohalt jeszcze nie spał i bawił się drewnianymi wozami i konikami, co chwila wykrzykując ,,bum" i ,,at", mogły spokojnie rozmawiać.

— Nie poparłam planu Artura, nie dlatego, że uważam się za mądrzejszą od niego. — Morgana uznała, że lepiej od razu poruszyć drażliwy temat. — I widziałam, że niektórzy byli zszokowani, że oto ja sprzeciwiam się magii. Ale po pierwsze, dobrze znam Artura i wiem, że jest w gorącej wodzie kąpany. Kiedy ojciec pozwolił mu dowodzić wojskiem, był gotowy dokonywać rzezi całych wiosek, uważając magię za wcielenie zła. Teraz gdy doszedł do wniosku, że magia wcale nie jest taka okropna, zachowuje się, jakby sam był czarodziejem. A po drugie... Doskonale zdaję sobie sprawę, że ja też ponoszę częściową odpowiedzialność za nieufność ludzi do sił magicznych. — Nie czuła się dobrze z tą myślą, ale postanowiła nie okazywać słabości. — Nie wypieram się tego i nie mogę tego zmienić. Mogę jedynie przyjąć konsekwencje własnych czynów.

Gwen chciałaby odpowiedzieć, że nawet gdyby Morgana przez całe życie zachowała lojalność wobec Camelotu, i tak ludzie nie byliby pozytywnie nastawieni do magii, skoro przez lata Uther demonizował czarodziejów w oczach społeczeństwa i pozwalał na ich prześladowanie. Nie była jednak pewna prawdziwości tego twierdzenia i wiedziała, że Morgana byłaby zła, gdyby próbowała nieumiejętnie ją pocieszać.

— Artur jest wspaniałym królem i zawsze był pełen ideałów — powiedziała Ginewra. — Ale od kiedy powrócił z zaświatów, stał się jeszcze bardziej zapalony na tym punkcie. Jakby uważał, że dostał od losu szansę, której nie może zmarnować. Albo miał wyrzuty sumienia, że przed Camlann nie zdziałał tyle, ile chciał i próbował to naprawić.

— Cóż, miejmy nadzieję, że teraz mu się uda — westchnęła Morgana. — I że rzeczywiście jego rządy przyniosą w Camelocie pokój i równość.

W tym czasie Lohalt zdążył do nich przypełzać i wyciągnął swojego konika w stronę Morgany, dając do zrozumienia, że pragnie się z nią podzielić tym wspaniałym wynalazkiem. Ponieważ jego rączki wciąż były za krótkie, czarodziejka usadziła go sobie na kolanach i dopiero wówczas zajęła się zabawką.

— Nie męcz cioci, nie można. — Gwen wstała z fotela i bezceremonialnie wzięła synka na ręce. — Jesteś ciężki, a cioci nie wolno obciążać, bo musi ci urodzić kuzyna albo kuzynkę.

— Myślę, że od trzymania go na kolanach nic mi się nie stanie. — Morgana próbowała stanąć w obronie bratanka, ale Ginewra pozostała nieugięta.

— On i tak musi pójść spać, bo zrobi się marudny. Przepraszam, jeśli ci to przeszkadza...

— Poczekam — odpowiedziała Morgana. — Zimno mi na myśl, że będę musiała wrócić do mojej komnaty i siedzieć tam sama.

Gwen ucałowała synka, po czym włożyła go do kołyski i zaczęła usypiać, śpiewając starą kołysankę, której może nie słyszało się w dworskich komnatach, ale którą pamiętała z własnego dzieciństwa. Po chwili chłopiec spał już spokojnie, ściskając małe rączki w piąstki.

— Co za spokojne i grzeczne dziecko — szepnęła jego matka z zachwytem. Morgana przysiadła się bliżej niej i powiedziała:

— Mam nadzieję, że moje też takie będzie, choć Artur stwierdził, że ,,z pewnością nie wyrośnie na osobę ułatwiającą mu życie".

Gwen zaśmiała się lekko, jednak po chwili ucichła, przypominając sobie o śpiącym Lohalcie.

— Nie chcę go budzić, ale naprawdę cierpnie mi skóra na myśl o zostaniu sama na noc. Nienawidzę spać sama, to pewnie przez te koszmary, które dręczą mnie, od kiedy, obudziły się moje moce — wyznała Morgana. Nie krępowała się tym, że sugeruje Gwen, że wolałaby spać przy jej byłym ukochanym. Nie sądziła, by żona Artura rozpaczała z tego powodu.

— W takim razie... jeśli chcesz, możesz zostać tutaj, ze mną i Lohaltem. — Gwen rzeczywiście w ogóle się nie przejęła. — Jeśli budzenie się dziecka w nocy nie będzie ci przeszkadzało.

— Chyba byłoby dziwne, gdyby tak było — uśmiechnęła się lekko Morgana. Poczuła się jak za dawnych lat, gdy ona i Gwen były młodziutkie i szeptałysobie w nocy swoje sekrety. Po kilku chwilach rozmowy o nieistotnychsprawach przyjaciółki położyły się do łóżka.

— Morgano, przebaczyłaś mi? — zapytała w pewnym momencie cicho królowa.

Morgana odwróciła się w jej stronę i odparła ze zdziwieniem:

— Uważasz, że jestem na ciebie zła?

— Ja... Mam nadzieję, że nie. — Gwen była zawstydzona i onieśmielona. — Od kiedy wróciłaś do Camelotu, nigdy nie odnosiłaś się do mnie nieprzyjaźnie, ale wiedziałaś, że nie darzę cię zaufaniem i nie chcę cię tutaj... Teraz już tak nie myślę. Chcę wiedzieć, czy mi przebaczyłaś.

— Tak, Gwen, przebaczyłam ci. Przecież już o tym rozmawiałyśmy. Nie mam do ciebie żalu. Na twoim miejscu pewnie zachowałabym się podobnie. Nie musisz się obwiniać.

— Mam wrażenie, że muszę — westchnęła Ginewra. — Może byłabyś szczęśliwsza na Camelocie, gdyby nie ja.

— Nie, Gwen, nie byłabym — stwierdziła Morgana. — Kiedy wróciłam do zamku, byłam w okropnym stanie. W czasie bitwy pod Camlann czułam się jak wrak człowieka, a po pobycie u Bartoga to wszystko się pogorszyło. Nienawidziłam swojego życia, wydawało mi się, że nie zasługuję na nic dobrego i że nigdy nie zdołam zapomnieć o przeszłości... Potrzebowałam naprawdę wiele czasu, by się z tym pogodzić i uwierzyć, że mogę żyć dalej. To że byłaś wobec mnie niechętna, bolało, ale nawet gdybyś kochała mnie nad życie, nie potrafiłabym w jednej chwili znów stać się szczęśliwa i czuć się na Camelocie jak w domu.

— Nie chodzi mi tylko o tym, co działo się po twoim powrocie — zaprzeczyła Gwen. — Zawiniłam wobec ciebie wiele lat wcześniej. Widziałam, że nie czujesz się dobrze na dworze Uthera, że cierpisz, widząc jego działania i się go boisz, że dręczą cię koszmary... Ale nic z tym nie zrobiłam, nie próbowałam ci pomóc, bo byłam zajęta własnymi zmartwieniami. Kiedy uświadomiłam sobie, że spiskujesz przeciwko Camelotowi, zamiast spróbować zrozumieć twoje postępowanie i pokazać, że nie jesteś sama, wolałam uznać, że jesteś zła i nie muszę już być wobec ciebie lojalna. Nie zachowałam się jak prawdziwa przyjaciółka. Przepraszam — ostatnie słowa wypowiedziała z ogromną skruchą.

Morgana wyciągnęła rękę i lekko pogłaskała Gwen po ramieniu.

— Przebaczyłam ci już dawno. Ja też nie zachowałam się dobrze i też wolałam wierzyć, że nie jesteś już moją przyjaciółką. Stałam się oschła i odrzucałam twoje towarzystwo. Wtedy uważałam, że nie umiem inaczej i nie mogę ci zaufać... Ale teraz wiem, że to było tchórzostwo i głupota. Przecież nie pobiegłabyś do Uthera i nie wydała mnie na śmierć. W końcu byś mnie zrozumiała. Ale ja wolałam zostać sama ze swoją magią i zaczęłam traktować cię bardziej jak sługę niż przyjaciółkę. Wybaczysz mi?

Gwen uścisnęła jej rękę.

— Dawno ci wybaczyłam.

Po krótkim zastanowieniu Ginewra postanowiła podjąć jeszcze jeden temat.

— A jeśli chodzi o Lancelota... Nie byłam zazdrosna, nie o to chodziło. Naprawdę kocham Artura i nie chciałabym nikogo innego — zapewniła mocno. — Po prostu... Chyba zdałam sobie sprawę, jak skrzywdziłam Lancelota. Dałam mu nadzieję, po czym wybrałam kogoś innego, ale to nawet nie było najgorsze. Nie powinnam go namawiać, by chronił Artura i poświęcał się dla mojej miłości. Jestem winna jego śmierci, kiedy mógł żyć i być szczęśliwy. Gdy dowiedziałam się, że powrócił... Zrozumiałam, jak bardzo go skrzywdziłam i miałam nadzieję, że może w końcu uda mu się zapomnieć, a nawet pokochać kogoś innego. A potem powiedział mi, że owszem, udało mu się, a ty jesteś jego wybranką... Bardzo tego żałuję, ale nie potrafiłam uwierzyć, że chcesz dla niego dobrze i byłam przekonana, że gdybym nie złamała mu serca, gdyby potem nie poświęcił się dla MNIE... Nie spotkałby się z tobą i w rezultacie nie zepsułby sobie opinii i nie cierpiałby, gdybyś złamała mu serce, co byłam pewna, że zrobisz. Wiem, że okropnie się z tym czułaś i...

— Gwen, spokojnie — przerwała jej Morgana. — To już nie ma znaczenia. Ja się nie gniewam, a ty już tak nie uważasz, prawda?

— Oczywiście. — Pokiwała energicznie głową Gwen. — Wiem, że stało się dokładnie tak, jak sobie życzyłam, gdy Lancelot wrócił do Camelotu. Ty go naprawdę kochasz, a on jest przy tobie szczęśliwy. Tak właśnie powinno być.

Morgana uśmiechnęła się w ciemnościach i pogłaskała swój brzuch.

— Podejrzewam, że byłby bardziej szczęśliwy, gdyby nie Sasi na horyzoncie. Tak się cieszył z tego dziecka... — Gwen westchnęła na te słowa ze współczuciem, a Morgana dodała. — Nie winię cię, że nie wierzyłaś w moją szczerość. Zbyt wiele razy kłamałam i oszukiwałam. Siebie też, bo długo próbowałam sobie wmówić, że to, co czuję, to wcale nie jest miłość.

— ,,Długo" to znaczy... ile dokładnie? — Gwen nie udało się opanować ciekawości.

— Nie od pierwszego spotkania, wtedy jeszcze nie knułam — uspokoiła ją żartobliwie Morgana. — Co prawda, kiedy go zobaczyłam... Dość mi się spodobał, ale to nie było nic poważnego, chwilowy kaprys. To mało romantyczne, ale i tak wiedziałam, że Uther nie pozwoliłby nam być razem, a poza tym nie rywalizowałabym o mężczyznę z moją przyjaciółką. Potem właściwie w ogóle o nim nie myślałam do dnia, gdy postanowiłam go wskrzesić. I to... to było coś bardzo dziwnego... Jakbym nie tylko ja przejęła kontrolę nad umysłem Lancelota, ale i on nad moim... — Zadrżała, a Gwen, która obawiała się, że Morgana zaszkodzi sobie nadmiernymi emocjami, powiedziała:

— Jeśli te myśli są dla ciebie męczące, nie musisz już mi nic mówić.

— Nie, skoro zaczęłam, to może skończę. — Pokręciła głową Morgana. — Po raz pierwszy od długiego czasu zaczęłam myśleć o czymś innym niż władza i moje plany. Lancelot patrzył na mnie i mówił z takim uwielbieniem, jakby całe jego życie zależało ode mnie. Bardzo brakowało mi poczucia, że komuś na mnie zależy i że jestem dla kogoś ważna. Ale to nie było prawdziwe, a przynajmniej tak myślałam. Lancelot nie był sobą, pozbawiłam go osobowości i wolnej woli, i czułam się z tym potwornie. Wiedziałam, że jest dobrym, szlachetnym człowiekiem, może najlepszym na świecie, a przeze mnie wszystko utracił. Chyba zachowałam jeszcze trochę ludzkich uczuć — skomentowała gorzko. — I wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że gdyby... gdyby został ze mną, może byłabym szczęśliwszym, a nawet lepszym człowiekiem. Ale jak wiesz, tak się nie stało. Pozwoliłam mu umrzeć. Bardzo tego żałuję, ale może dobrze się stało. Nigdy nie miałabym pewności, czy Lancelot mnie kocha i potrzebuje.

— Teraz cię kocha — zapewniła Gwen. — To jest najważniejsze.

Morgana nie odpowiedziała, tylko kontynuowała swoją opowieść:

— Nie wiem, czy sama go kochałam, czy po prostu zwariowałam z samotności i chciałam mieć poczucie, że ktokolwiek się o mnie troszczy. W każdym razie, gdy spotkaliśmy się po święcie Beltane, byłam naprawdę szczęśliwa, że Lancelot żyje i ma się dobrze... — Czarodziejka posmutniała. — Ale on nie był szczęśliwy, że mnie widzi. Uznał mnie za wroga i miał rację, więc ja również nie chciałam mieć z nim do czynienia, chociaż tak naprawdę wciąż myślałam o nim tak samo. Że jest najlepszym człowiekiem na świecie i zasługuje na wszystko, co najlepsze. Ale naprawdę nie chciałam go uwieść, za bardzo nienawidziłam życia i uważałam, że nie ma już dla mnie przyszłości. To był straszny czas, ale może dlatego Lancelot uświadomił sobie, że we mnie jest więcej rozpaczy niż nienawiści... i że może wcale nie jestem taka zła. Zrozumieliśmy się nawzajem... a ja, niezależnie od tego, co było wcześniej, chyba dopiero wtedy nauczyłam się, co to znaczy, naprawdę kogoś kochać.

Gwen pokiwała głową ze zrozumieniem, a Morgana mówiła dalej:

— Próbowałam z tym walczyć, przekonywać się, że to nie ma sensu, bo ja jestem skończona dla tego świata, a Lancelot kocha tylko ciebie. Ale nie udało mi się. I nie mam już z tego powodu wyrzutu sumienia, bo może nie zasługuję na Lancelota, ale go kocham i wiem, że dałam mu szczęścia, a przecież tego właśnie pragnęłam.

— Jeśli się kogoś kocha, to znaczy, że się na niego zasługuje — powiedziała z pewnością Gwen, jednak nie zdążyła tego rozwinąć, ponieważ Lohalt zaczął popłakiwać. — Może uda ci się zasnąć, ja muszę go nakarmić.


***


Rycerze Camelotu zdążyli dotrzeć do miejsc obleganych przez Sasów. Korzystając z chwilowego spokoju, Artur postanowił udać się do pobliskiej wioski, by wypytać mieszkańców o sytuację.

— Broniliśmy się, jak mogliśmy, panie — opowiadał mu przywódca wioski. — Ale co nam to dało, skoro mieliśmy tylko noże i kije? Udało się nam przynajmniej o tyle, że Sasi splądrowali wioskę, ale nie zabrali nikogo w niewolę.

— To dobrze — powiedział Artur pokrzepiającym tonem. — Będziemy patrolować okolicę i odpowiemy na następne ataki.

Wskazał na zebranych wojowników oraz Merlina, który jako jedyny nie miał na sobie zbroi. Zauważył, że zebrani dookoła wieśniacy, którzy koniecznie chcieli zobaczyć i usłyszeć króla, wpatrują się pytająco w czarodzieja, jakby nie rozumieli sensu jego obecności. Mimo to Artur postanowił zaryzykować i poruszyć jeden temat.

— To mój nadworny czarodziej, Merlin. Jeśli będzie potrzeba, użyje magii w obronie Camelotu.

,,Arturze, naprawdę nie powinieneś tego mówić" westchnął w duchu Merlin. Najwidoczniej król miał trudności z przyswajaniem informacji.

Przywódca wioski zauważył, że ludzie zaczynają szeptać i spoglądać na siebie z niepokojem. Nie wydawali się uspokojeni tym, że ich domów ma pilnować czarodziej. Mężczyzna nie chciał urazić króla, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Odezwał się więc ostrożnie:

— Czy to dobry pomysł, panie? Mogłoby to... uszkodzić budynki...

— Spokojnie, nie pozwolimy, by wrogowie weszli do waszej wioski — zapewnił Artur. — Będziemy walczyć w lasach i na polanach. — Starał się brzmieć pewnie i pogodnie, chociaż widok poddanych utwierdził go w przekonaniu, że jego pomysł naprawdę nie był taki idealny.

,,Ale przecież muszę ich ratować" pomyślał. ,,Czy ci ludzie wolą umrzeć, byle nie mieć do czynienia z magią?".

— Czasem trzeba komuś pomóc, nawet jeśli on nie chce pomocy — powiedział do Merlina, gdy wracali do obozu. — Jeśli zajdzie potrzeba, użyjemy magii. Mamy ratować królestwo, a nie martwić się czyimiś uprzedzeniami i przesądami. Nie martw się, gdy zobaczą Sasów, od razu ci zaufają.

— Martwię się, ale bardziej o ciebie — odparł z ironią Merlin. — I chodźmy do namiotów, bo robi się przeraźliwie zimno. Cieszmy się, że Sasi są gorzej ubrani niż my.


***


Chociaż wojna trwała nadal, życie w Camelocie toczyło się swoim rytmem. Śniegi nadal nie stopniały, ale zbliżał się Imbolc – pierwszy dzień wiosny, święto oczyszczenia i narodzin nowego życia.

— Musimy urządzić małe obchody — postanowiła Gwen. — Mieszkańcy Camelotu i tak nie mogli już obchodzić jednego święta w tym roku. Nie możemy zabierać im prawa do rozrywek.

Rozpoczęły się więc przygotowania, na tyle wystawne, by oddać powagę świata, ale jednocześnie wystarczająco skromne, by odpowiadać trudnemu czasowi.

— Imbolc to święto życzeń — pocieszała królową Alicja. — Zażyczymy sobie, żeby Sasi odeszli, a Artur i rycerze wrócili. Może magia zadziała.

Imbolc, podobnie jak święta Beltane czy Lughnasadh, wiązało się z paleniem ognisk. Wyróżniała się jednak tym, że można było zażyczyć sobie coś u płonącego ognia. Jego magia potrafiła podobno spełnić każde pragnienie.


***


W świąteczny poranek Morgana obudziła się z lekkim bólem brzucha, który dręczył ją od paru dni. Gajusz i Alicja uprzedzali ją, że jest to naturalne, więc nie przejęła się tym specjalnie i wezwała Maię, by pomogła się jej ubrać.

— Czy bardzo cię boli, moja pani? — zapytała służąca, widząc, jak twarz Morgany przenika grymas bólu.

— Nie bardziej niż zwykle, poradzę sobie — odpowiedziała księżniczka. — Możesz wrócić do swojej pracy.

— Nie ma mowy, nie zostawię cię, pani! — zaprotestowała Maia. — Poród może się rozpocząć w każdej chwili, więc muszę cię pilnować i dbać, byś otrzymała odpowiednią pomoc.

— Nie wierzę, żeby doszło do jakiegoś porodu. To byłoby zbyt symboliczne, gdybym została matką w święto Imbolc — stwierdziła żartobliwie Morgana. Maia jednak pozostała uparta i nie tylko nie miała zamiaru jej odstępować, ale też zabroniła wychodzić swojej pani z komnaty.

Gdy jakiś czas później udała się po posiłek, spotkała na korytarzu Kitty, która zapytała ją, dlaczego nie pomaga w ostatnich przygotowaniach do wieczornej uczty.

— Muszę czuwać przy lady Morganie — odparła bardzo poważnie Maia. — Ma lekkie skurcze i obawiam się, że w każdej chwili może zacząć rodzić. Przecież nie dopuszczę, żeby została wtedy sama.

— Czyli będziesz przy niej siedzieć... cały czas? — upewniła się Kitty. Jej twarz zbladła na samą myśl o tym, że istnieje takie zjawisko jak poród.

— Oczywiście, że tak. — Maia uważała to za oczywistość. — A potem pomogę jej przy narodzinach dziecka.

— Nie powinnaś tego robić — upomniała ją Kitty. — Jesteś niezamężna i twoje obserwowanie takiego... czegoś jest nieprzyzwoite.

W innych okolicznościach taka rozmowa rozśmieszyłaby Maię. Jednak teraz chodziło o zdrowie lady Morgany, a ta głupia Kitty śmiała zasugerować, że ważniejsze od niego były jakieś głupie przesądy.

— Mój brat jest kapłanem i znam się na zasadach moralnych lepiej niż ty, więc nie próbuj mnie pouczać! Zwłaszcza że jak się zdenerwuję, to zapomnę o moim dobrym wychowaniu i uderzę cię brudną ścierą!

Przestraszona Kitty natychmiast zniknęła z pola widzenia Mai, powtarzając sobie w duchu, że ta dziewczyna jest wariatką. Pytanie brzmiało, czy była już taka z natury, czy to przebywanie z Morganą zniszczyło jej osobowość.

Maia tymczasem przyniosła swojej pani obiad i nie spuszczała z niej wzroku, gdy Morgana jadła. Czarodziejka z każdą chwilą zdawała się blednąć, a jedzenie czy mówienie sprawiało jej trudności.

— Ach! — wykrzyknęła w pewnym momencie Morgana, łapiąc się za brzuch. Następnie podniosła na swoją służącą błagalne spojrzenie. — Chyba możesz zawołać Gajusza.

Maia zbiegła do pracowni medyka tak szybko, że wywoływała tym zaskoczenie i domysły u osób, na które się natknęła. Gdy w końcu znalazła się przed Gajuszem, cały czas łapiąc oddech, z trudem oznajmiła:

— Lady Morgana chyba zaczęła rodzić i woła cię, panie.

Gajusz i Alicja zerwali się z krzeseł i zaczęli pakować przydatne im medykamenty, gdy do komnaty weszła Damara.

— Przyniosłam trochę ziół, mogę się nimi zająć, czy dzisiaj już nie wolno? — zapytała, nie zauważając podekscytowania na twarzy swoich ,,nauczycieli" i znajdującej się przy nich Mai.

— My już dzisiaj nie będziemy nic przygotowywać — odpowiedziała Alicja. — Musimy pomóc twojej ciotce przy porodzie.

— Ja... Och... — wykrztusiła Damara, nie rozumiejąc, dlaczego ta informacja tak bardzo ją zdziwiła. — To ja wam pomogę.

— Jesteś za młoda. — Pokręcił głową Gajusz.

Damara wykazała się jednak niespotykaną u siebie energią i powiedziała, wskazując na Maię:

— Przecież ona jest niewiele starsza ode mnie i bez przerwy opowiada, jak to umie asystować przy porodzie.

— Bo kilka już w swoim życiu widziała — wyjaśniła Alicja. — Nie obraź się, moje dziecko, ale z tego, co wiem, to nigdy nie byłaś przy narodzinach dziecka.

— Zawsze musi być ten pierwszy raz — stwierdziła Damara. — Jak mam zostać medyczką, skoro nie znam się na przyjmowaniu porodów?

— Widzę, że z tobą nie wygramy — westchnęła Alicja. — Dobrze, pójdziesz z nami. A ty, Maiu, idź poinformuj królową, pewnie chciałaby wiedzieć.

Maia skinęła głową, choć wolałaby już nie opuszczać Morgany. Mimo to pozostała posłuszna i udała się do sali tronowej, gdzie Gwen doglądała przygotowań do uroczystości.

— Och, oczywiście, że powinnam być przy Morganie! — zawołała Ginewra na tę wiadomość. — Co prawda, za kilka godzin mają zacząć się obchody Imbolc... Ale to nic, trudno. Nie mogę zostawić Morgany, zwłaszcza, że sama przecież jestem matką. Przebiorę się i wam pomogę. Poproszę Freyę, żeby odprawiła rytuał na początek święta, skoro jest czarodziejką i Panią Jeziora, a potem zwykli ludzie będą mogli się pobawić na placu, a dworzanie zjeść w sali tronowej. Po co im w końcu moje towarzystwo?

— Bardzo się cieszę, pani — uśmiechnęła się radośnie Maia. Kiedy kilka razy próbowała rozmawiać ze swoją pracodawczynią o królowej, Morgana delikatnie dała jej do zrozumienia, że Ginewra nie cieszy się z jej obecności na Camelocie. Teraz Maia była zadowolona, że nie okazało się to prawdą.

— Idź po Molly. I po żonę sir Leona, nie ma dzieci, ale może też chciałaby pomóc — poleciła Gwen. — I może po Sefę, podejrzewam, że też może mieć jakąś wiedzę na ten temat.

— Jak sobie życzysz, pani. — Maia lekko dygnęła. — Ale... nie lepiej byłoby, gdybym poszła po żonę sir Gwaine'a? Skoro ma już dziecko, chyba coś wie na temat rodzenia.

— Myślę, że w trakcie swojego porodu była zajęta wrzeszczeniem. — W głosie Gwen pobrzmiała pewna niechęć, choć przecież starała się ją powściągać. — Poza tym, ona nienawidzi Morgany i nie sądzę, by chciała mieć z nią do czynienia więcej, niż to konieczne.

— Przecież to lady Morgana uratowała życie jej dziecka — przypomniała Maia. — A zresztą, ja nikogo się nie boję. I tak do niej pójdę.

Tak też zrobiła. Była gotowa na długą walkę na argumenty z Eirą, ta jednak od razu odpowiedziała:

— Jeśli znajdę kogoś, kto przypilnuje Garetha, z chęcią pomogę. Co prawda, nie mam żadnej wiedzy medycznej, a jedynie wspomnienie własnego bólu, ale mogę chociaż podtrzymywać twoją panią.

,,Idzie mi o wiele łatwiej, niż się spodziewałam" pomyślała Maia. ,,Szkoda, że na razie to ja miałam najmniejszy udział w przyjmowaniu tego porodu."

Nie tylko ona była zaskoczona takim rozwojem spraw. Gdy Morgana zobaczyła, że Eira wchodzi do jej komnaty, również z trudem ukryła zdumienie.

— Nie spodziewaliśmy się tu... ciebie — powiedział ostrożnie Gajusz, który wyczuł nastrój swojej pacjentki.

— Jak widać, mam więcej ludzkich uczuć, niż się wydaje — odparła lekko Eira. — Czy mogę w czymś pomóc?

,,Chyba powinnam jej podziękować" uznała Morgana. ,,Zrobię to, gdy będę w stanie mówić, a nie krzyczeć".

Jej poród nie był specjalnie długi i ciężki, a Alicja powiedziała jej kilka razy, że jest bardzo silna i łatwo wszystko znosi, ale i tak Morgana miała wrażenie, że boli ją całe ciało i kiedy to wszystko się skończy, nie będzie mogła się już nigdy ruszać.

Gwen prawie cały czas trzymała ją za rękę, nawet gdy Morgana wbijała jej paznokcie głęboko w skórę. Królowa co chwila wyglądała przez okno, obserwując, jak słońce zachodzi i myśląc, kiedy zaczną się obchody święta. Dziecko jej szwagierki wybrało sobie idealną porę do przyjścia na świat.

— Przepraszam, muszę na chwilę wyjść — powiedziała w pewnym momencie. — Jestem jednak królową... I chyba powinnam być przy zapalaniu ognisk. Zaraz wrócę.

— Obchodzimy dziś święto Imbolc, pierwszy dzień wiosny, symbol życia i nadziei — przemówiła, gdy znalazła się na placu. — Chociaż zostaliśmy zmuszeni do obchodzenia go w skromniejszy, bardziej zdystansowany sposób, wierzę, że ten dzień naprawdę przyniesie nam nowe życie i stanie się zapowiedzią zmian na lepsze.

W tym momencie Freya wystąpiła na środek, uniosła rękę i po chwili magiczny ogień zapłonął na każdym stosie.

,,Niech to rzeczywiście będzie cud" pomyślała błagalnie Gwen. ,,Niech Artur i jego drużyna wrócą do Camelotu. Tylko tego pragnę".

Następnie postanowiła wrócić do komnaty Morgany, a Freya zadeklarowała, że pójdzie z nią. Nie zdążyły jednak dojść na miejsce, gdy zobaczyły sunącą korytarzem Maię.

— Dziecko się urodziło — oznajmiła Irlandka z dumą. — Idę po wodę, żeby je obmyć.

— Och, to wspaniale! — wykrzyknęła z radością Freya, a Gwen pomyślała z lekką melancholią, że powinna być przy tym. — Czy ono i Morgana mają się dobrze? I co się urodziło?

— Gajusz twierdzi, że tak i ja mu wierzę — odpowiedziała Maia. — A urodziła się nam dziewczynka.


***


Następnego dnia Gwen i Freya miały więcej czasu, by spędzić go z Morganą i jej córeczką. Czarodziejka rzeczywiście sprawiała wrażenie zdrowej i wydawało się, że szybko dojdzie do siebie.

— Żałuję, że Lancelot nie może jej zobaczyć — westchnęła Morgana, gładząc dziecko po zaczerwienionej buzi. — Tak się cieszył na to dziecko i tak chciał, żeby to była dziewczynka...

— Możesz przecież przesłać mu list przez posłańca — zasugerowała Gwen. — Wiem, że to nie to samo, ale może dzięki temu oboje poczujecie się trochę lepiej.

— Jeśli nie masz siły, pani, możesz mi go podyktować — zaoferowała się uczynnie Maia, która kręciła się po pokoju.

— Nie jest ze mną źle, poradzę sobie — odparła Morgana. — Poza tym, wiem, że tak naprawdę marzysz, żebym rozsiadła się z papierem i zostawiła małą pod twoją opieką. — Uśmiechnęła się figlarnie, a potem zwróciła do Gwen i Freyi. — Musicie mi uwierzyć na słowo, że kocham moją córkę, bo inaczej przyjdzie wam na myśl, że w ogóle nie mam zamiaru się nią opiekować. Maia ledwo zgadza się, żebym ją zabrała. Najchętniej sama by ją nosiła, usypiała, przebierała, nawet karmiła, gdyby mogła. Rano kołysała ją na rękach, gdy zawołał ją do siebie Brendan. Nawet nie odłożyła dziecka, tylko ruszyła do biblioteki z nim na ręku. Maiu, nie możesz być taka opiekuńcza, bo będę zazdrosna o moją córkę.

Maia poczerwieniała. Rzeczywiście, od pierwszego wejrzenia poczuła ogromną miłość do swojej małej podopiecznej i uważała się za jej opiekunkę, równorzędną z matką. Nie spodziewała się jednak, że jej uczucie może wydać się tak zaborcze.

— Gajusz w ogóle nie pozwalał mi asystować przy porodzie, tylko w kółko: ,,przynieś to, idź tam, zawołaj kogoś" — powiedziała, broniąc się. — Opiekować się malutką już mi nie zabroni.

Morgana zrozumiała, że Maia uznała jej żarty za poważną deklarację, i dodała łagodnie:

— Oczywiście, że nie będę ci tego zabraniać. Cieszę się, że tak ją kochasz. Mam tylko nadzieję, że moja córka nie uzna, że opiekujesz się nią lepiej ode mnie.

— Na pewno nie, pani! — zaprotestowała Maia, która wciąż uważała siostrę króla za wcielenie doskonałości. W tym czasie Lohalt, który do tej pory siedział spokojnie na kolanach matki, zaczął się wiercić i wyciągać rączki w stronę małej kuzynki.

— Lohalt, uspokój się! —skarciła go Gwen. — Obudzisz małą dziewczynkę i będzie płakała.

— Jest właśnie bardzo grzeczny — stwierdziła Maia, biorąc chłopca na ręce i próbując zainteresować go czymś innym. — Mały Gareth, gdy był tu z matką, nadmiernie zainteresował się naszą małą księżniczką i próbował łapać ją za rączki i ściskać nosek, musiałam go odciągać, a on zażarcie protestował.

Ginewra spojrzała pytająco na Morganę.

— Tak, Eira była tu z synkiem. — Pokiwała głową czarodziejka. — Gareth nie jest specjalnie grzeczny, ale nie winię go. Nie ma wpływu na krew ojca — skomentowała z przekąsem. — Podziękowałam Eirze, że przyszła pomóc przy moim porodzie. Powiedziałam jej: ,,Nie wiem, czy na twoim miejscu bym się na to zdobyła. Pewnie na każdym kroku unikałabym kogoś, kto potraktował mnie tak jak ja ciebie.". A ona odpowiedziała: ,,Nie mam powodu, żeby cię unikać. Uratowałaś moje dziecko, a ja i tak nie zdołałam ci się odwdzięczyć za taki dar". Drżały jej usta i wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem, ale nie zdążyłam nic dodać, bo Gareth zaczął dobierać się do małej. Może to i lepiej. Chyba nie każda sytuacja potrzebuje wyznań.

— Najważniejsze, że nie życzycie sobie źle — skwitowała optymistycznie Freya. — Bardzo się z tego cieszę. A jeśli chodzi o twoją córkę... Nie powiedziałaś nam, jak chcesz ją nazwać? Czy na razie pozostanie po prostu ,,malutką"?

Morgana uśmiechnęła się tajemniczo i ucałowała córeczkę w ciemny puszek na główce.

— Och, nie. Już dawno wymyśliłam jej imię. Rozmawiałam z Lancelotem o imieniu dla chłopca, ale los oszczędził nam zastanawiania się. Wiedziałam, jak chcę nazwać dziewczynkę od dnia, gdy dowiedziałam się, że przyjdzie na świat. Chcę ją nazwać po mojej matce, Vivien. Przez jedno ,,n", żeby łatwiej było je odróżnić.

Mała Vivien poruszyła się lekko przez sen.

— Matka mnie nie wychowała i przez długi czas uważałam, że nie miała na mnie żadnego wpływu — kontynuowała Morgana. — Ale to nie była prawda. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero w Kryształowej Grocie. To dziwne, że duch może mocniej na ciebie oddziaływać niż żywy człowiek. Ale uznałam, że najlepszym sposobem na udowodnienie, że mama była dla mnie ważna i uważam ją za wyjątkową kobietę, jest nazwać moją córkę jej imieniem. Podejrzewam, że jeśli ktoś w Camelocie o niej słyszał, uważa, że była wyrafinowaną uwodzicielką, która odciągnęła Uthera Pendragona od jego idealnej żony. Chcę pokazać, że ja tak nie uważam.

Freya, Gwen i Maia były poruszone tymi słowami, ale każda z nich uznała, że najlepszym sposobem, żeby okazać im szacunek, jest zachowanie milczenia. Morgana sama wyraziła to, co było dla niej najważniejsze.

Czarodziejka przytknęła głowę do policzka córeczki i przypomniała sobie ostatnią rozmowę z własną matką, prawdopodobnie ostatnią w życiu. Vivienne nigdy jej nie doradzi, nie weźmie też swojej wnuczki na kolana i nie pobawi się z nią. Morgana zdawała sobie sprawę, że w jej życiu pozostanie teraz pewna pustka.

,,Ty tego nie zaznasz" przyrzekła swojej córce, patrząc na nią z miłością. Wierzyła, że zawsze będzie przy swojej dziewczynce, będzie ją wspierać i opiekować się nią, nauczy ją odpowiednich wartości. Nie zastanawiała się, czy Vivien odziedziczyła jej moce, chociaż urodziła się w święto, podczas którego magia była wyjątkowo mocna. Nie mogła być taka jak jej rodzony ojciec, który próbował wtłoczyć ją w określone ramy i zabić w niej ducha. Jej córka miała być po prostu sobą. Ona będzie ją akceptować bezwarunkowo. Mała Vivien nigdy nie poczuje się tak okropnie samotna i bezbronna, jak ona podczas prześladowania czarodziejów na Camelocie.

,,I mam nadzieję, że nigdy nie poczujesz się jak ja wówczas, gdy dowiedziałam się, że nigdy już nie zobaczę Gorloisa" westchnęła w duchu Morgana. ,,Lancelocie, proszę, wróć do nas. Musisz przywitać się ze swoją córką".


***


Elowen nie znosiła jeść posiłków ze swoim mężem, bo ten nigdy nie przepuścił okazji, by przypomnieć jej, że jest beznadziejną żoną i że urodziła mu dziecko, które nie tylko nie jest płci męskiej, ale do tego nie wygląda jak ,,normalny człowiek". Jednak od czasu do czasu czuła wtedy pewną satysfakcję, bo Lucjusz nie mógł się powstrzymywać, żeby nie opowiadać przy niej o sytuacji politycznej i tym, co dzieje się na innych dworach. Elowen miała nadzieje, że kiedyś ta wiedza się jej przyda.

— Ta wiedźma, siostra króla Artura, urodziła dziecko — powiedział jej dzisiaj. — Córkę — dodał z taką pogardą, jakby tylko nic niewarte kobiety rodziły dziewczynki.

— Ach, tak? — Elowen uniosła brew. — Cóż, nie jest to chyba... wielkie osiągnięcie — skomentowała, uznając, że bardziej pozytywna odpowiedź rozgniewałaby jej męża. Jednak gdyby miała wyrzec coś naprawdę obraźliwego, czułaby się źle sama ze sobą.

Lucjusz uśmiechnął się zgryźliwie, jakby chciał jej odpowiedzieć, że ona sama również nic nie osiągnęła. Jadł przez chwilę w milczeniu, po czym wrócił do przerwanego tematu:

— Może to zabrzmi dziwnie, ale naprawdę ucieszyła mnie ta wiadomość. Ta mała będzie na pewno taką samą wiedźmą jak jej matka. Do tego słyszałem, że Morgana nazwała ją po babce, która uwiodła Uthera Pendragona. Nie ma to, jak nazywać dziecko po jakiejś ladacznicy.

Chociaż Elowen pamiętała Morganę z dnia, gdy ta nie chciała przepowiedzieć jej przyszłości i okazała jej brak szacunku, zrobiło jej się żal siostry króla Artura, a jeszcze bardziej jej córeczki. Nie rozumiała, dlaczego Lucjusz postanowił wyżyć się właśnie na nich. Brzmiał jak jakaś stara kobieta narzekająca na dzieci sąsiadów. Miała wrażenie, że jest bardziej zrzędliwy od jej ojca, chociaż był od niego dwadzieścia lat młodszy.

— Uważasz, że wpłynie to negatywnie na opinię o Arturze? — spytała z lekko słyszalną drwiną. Lucjusz znów posłał jej ironiczne spojrzenie.

— Niestety, nie mam złudzeń. Ale przynajmniej kiedy Lucja dorośnie... — Skrzywił się, wymawiając imię dziecka. — Wśród młodych dziewcząt będzie większa dziwaczka od niej i może dzięki temu łatwiej znajdzie męża. Lepiej mieć żonę z przerażającym spojrzeniem niż czarownicę.

Elowen nawet nie miała zamiaru zastanawiać, czy król wyrzucił z siebie ten monolog po to, żeby ją upokorzyć i wpędzić ją w wyrzuty sumienia, że nie potrafi urodzić ,,odpowiedniego" dziecka, czy po prostu Lucjusz ma potrzebę regularnego obrażania własnej rodziny. Z trudem dotrwała do końca posiłku, po czym wstała i oznajmiła, że idzie do dziecięcej komnaty.

— Skoro nie masz nic lepszego do roboty — skwitował z pogardą Lucjusz. Elowen cynicznie pomyślała, że może kiedyś doprowadzi go na skraj wytrzymania i wtedy mąż ją zamorduje.

Przez chwilę chciała mu powiedzieć, że dręczą ją mdłości i może w końcu zdoła urodzić mu syna, ale uznała, że lepiej tego nie robić. Nie miała całkowitej pewności, a gdyby okazało się, że się pomyliła, Lucjusz naprawdę nie dałby jej żyć.

Po raz kolejny Elowen pomyślała, że najlepiej dla niej byłoby umrzeć przy porodzie.

Odetchnęła z ulgą, gdy weszła do komnaty Lucji i zobaczyła, że dziewczynka śpi. Przynajmniej nie rozpłacze się na jej widok i nie zacznie domagać Lisy.

Usiadła przy kołysce córki i przesunęła lekko palcami po jej włosach, myśląc: ,,Może i nie jestem dobrą matką, ale chyba nie aż taką złą jak twój ojciec. Chciałabym, żebyś kiedyś miała możliwość mu się odpłacić, ale znając życie, nic takiego się nie stanie i to ja za wszystko odpokutuję".

Utkwiła twarz w córeczce, żeby żadna z opiekunek nie zauważyła łez napływających jej do oczu. Nie wiedziała, czy chciało jej się płakać bardziej nad sobą niż nad małą dziewczynką, która spała spokojnie i niewinnie, nieświadoma tego, jak bardzo własny ojciec jej nienawidzi.


***


Walki z Sasami trwały już od kilku tygodni i nic nie zapowiadało ich końca. Rycerze Camelotu przestali już wierzyć, że śnieg i zimno odstraszą przeciwników. Sasi może i nosili poszarpane, niedbałe ubrania, ale może właśnie dzięki temu stali się bardziej odporni na kaprysy natury. Nie dało się też im odmówić siły i umiejętności walki, nawet jeśli byli bardziej prymitywni niż celtyccy wojownicy.

Nie wydawało się jednak, by przeciwnicy korzystali z jakiejkolwiek magii, więc Artur nie musiał ryzykować i zmuszać Merlina do czarowania, narażając się tym samym na utratę zaufania u swojego ludu. Emrys spędzał więc większość czasu w namiocie, a swoich umiejętności używał do leczenia rannych rycerzy.

— Jak widać, magia jednak przydaje się w wielu aspektach — skomentował Artur, gdy Merlin uśmierzył ból Percivala.

— Naprawdę dziwi mnie twój napływ entuzjazmu dla magii, Arturze... — odparł zraniony rycerz. — Nie, żeby to było coś złego, ale nigdy bym się nie spodziewał takich słów z twoich ust. Twój ojciec pewnie przewraca się w grobie.

Artur spochmurniał, zapewne przypominając sobie dzień, gdy przywołał ducha Uthera, a ten oskarżył go o niszczenie dobrego imienia Camelotu z powodu małżeństwa ze służącą oraz wybrania na rycerzy mężczyzn spoza szlacheckich rodów. Gdyby taka sytuacja miała się powtórzyć, nikt nie wątpił, że dawny król byłby jeszcze bardziej rozwścieczony.

Aby odwrócić uwagę Artura od wspomnień, Merlin postanowił poruszyć inny temat.

— Magia nie rozwiązuje wszystkich problemów. Mogę wprawdzie pomóc w gojeniu ran, ale nie uleczę żadnej całkowicie i nie uratuję nikomu życia. Są siły, które potrafią tego dokonać, ale nie są one dane ludziom.

,,Zaczynam brzmieć jak Gajusz" uświadomił sobie po raz kolejny. ,,Albo Kilgharrah". Chyba bardzo dojrzał w ciągu ostatnich miesięcy albo nawet postarzał. Był w stanie wyobrazić sobie, jak za kilkanaście lat poucza swoje dziecko słowami, które niegdyś sam słyszał.

Kilka dni po tej rozmowie Sasi napadli znienacka na obóz Camelotu. Rycerze ruszyli do obrony, a Merlin ukrył się za drzewem, chcąc obserwować rozwój sytuacji.

Z pewnym podziwem przyglądał się, jak jego przyjaciele sprawnie wymachują bronią, a srebrne ostrza wręcz iskrzą, gdy stykają się ze sobą. Sam kilka razy musiał użyć siły fizycznej, ale wiedział, że nie jest to jego najmocniejsza strona i nie lubił walczyć. Mimo to miał szacunek dla ludzi, którzy w ten sposób szli przez życie, i to niezależnie od tego ile razy drwił z ,,tępych siłaczy".

Jego myśli przerwało dziwne pulsowanie w głowie. Miał wrażenie, że coś wyczuwa i tym czymś jest silna magia. Wyciągnął głowę i zauważył, że na drugim końcu pola, za wojskami Sasów, stała ubrana na czarno kobieta o jasnych włosach związanych w warkoczyki. Zdawała się emanować jakąś dziwną, pradawną aurą, inną niż ta, którą wyczuwał od czarodziejów posługujących się magią druidzką, ale bez wątpienia silną.

Skierował spojrzenie na rycerzy Camelotu. Na pierwszy rzut oka to, co widział, przypominało zwykłą walkę. Przedmioty nie latały, a miecze nie były zaklęte. Jednak gdy Merlin wytężył cały swój magiczny instynkt, uświadomił sobie, że wszystkich otacza jakaś dziwna aura. Czarodziej zastanawiał się, czy powolniejsze i mniej pewne ruchy jego towarzyszy wynikają z magii, czy tego, że saska poświata otacza ich i utrudnia widok. Nagle zrozumiał.

Ta kobieta używała wobec rycerzy podobnej magii jak niegdyś Bartog. Może w mniej drastyczny i okrutny sposób, ale zmniejszała ich energię i sprawiała, że byli słabsi w walce. Z każdą kolejną chwilą rycerze będą mniej zdolni do obrony, co zwiększy przewagę Sasów.

Nie było szans na to, by walczący mogli przeciwdziałać temu zaklęciu, a on nawet nie dałby rady poinformować ich, co się z nimi dzieje. Bitwa, a może i wojna będą przegrane, jeśli nie zneutralizuje czaru Saksonki.

Nadal był sceptyczny wobec wykorzystywania magii do walk i zdawał sobie sprawę, że dla niektórych może być to bardzo kontrowersyjne, ale w tej chwili nie było czasu na dociekanie, jak ktoś na to zareaguje. Całemu Camelotowi groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. A on przysiągł, że będzie strzegł królestwa.

Zamknął oczy i przywołał do siebie całą swoją moc. Nie był pewny, co właściwie ma robić, w końcu całe życie używał magii wobec ludzi, którzy posługiwali się podobnymi czarami, co on. Umiejętności saskiej czarownicy były dla niego obce, ale przecież opierały się na takiej samej sile. Musiał dać jej radę.

Skierował błyszczące na złoto oczy w stronę rycerzy Camelotu. Próbował zdjąć z nich zaklęcie. Potem będzie mógł zająć się wiedźmą.

Gdy upewnił się, że nie wyczuwa już od swoich przyjaciół podejrzanych mocy, wyciągnął rękę w kierunku Saksonki. Musiał ją osłabić, odebrać jej siły, aby nie mogła już skrzywdzić jego ludzi.

,, Rydych chi'n wan" wypowiedział w myślach. ,, Mae eich pŵer yn pylu".

Zauważył, że jego przeciwniczka chwieje się i upada na ziemię. Wciąż wyczuwał jej aurę, ale była ona osłabiona i na obecną chwilę bezużyteczna. W głębi serca miał jednak nadzieję, że nie doprowadzi do jej śmierci. Nikomu o tym nie powiedział, ale od dnia, gdy wbił miecz w serce Morgany, czuł się w pewien sposób skalany. Nie chciałby już nigdy zabić żadnej kobiety.

Tymczasem rycerze Artura odzyskali energię i atakowali Sasów z dawną mocą. Szala zwycięstwa przechylała się na stronę Brytów.

,,Ależ Artur będzie triumfował, gdy dowie się o tym, co zrobiłem" pomyślał Merlin. ,,Ale nie miałem wyjścia. Jak zawsze."


***


Ginewra siedziała przy stoliku i czytała listy od władców sąsiednich krain, gdy do jej komnaty weszła Freya z twarzą lśniącą podekscytowaniem.

— Czy coś się stało? — zdziwiła się Gwen, widząc spojrzenie Pani Jeziora.

— Merlinowi udało się ze mną porozumieć telepatycznie — poinformowała ją z radością Freya. — Udało im się odeprzeć Sasów. Wracają do Camelotu. Będą w zamku za kilka godzin.

— Och! — Gwen aż zaklaskała w dłonie z radości, budząc tym Lohalta, który otworzył oczy, usiadł w kołysce i zaczął rozglądać się po komnacie. — Co za szczęście! Moje... moje życzenie w święto Imbolc się spełniło! — wykrzyknęła i pobiegła do synka, który domagał się uwagi. — Musimy poinformować cały zamek i przygotować odpowiednie powitanie — powiedziała, przytulając chłopca do siebie.

Wszyscy dworzanie zareagowali podobną ekscytacją jak Freya i Gwen. Przez następne kilka godzin zajmowano się głównie wyglądaniem przez okno i wypatrywaniem orszaku, a Freya co chwila słyszała pytania, czy Merlin nie kontaktował się z nią po raz kolejny.

Zbliżał się już wieczór, gdy Gwen usłyszała z okna stukot kopyt o bruk. Tak wielu jeźdźców mogło oznaczyć tylko powrót Artura, Merlina i rycerzy.

— Chodź, skarbie — powiedziała do Lohalta i wzięła go na ręce. — Idziemy przywitać tatusia.

Razem z królową przed zamek wybiegło kilka innych osób. Gwen odetchnęła z ulgą, gdy zauważyła, że nie ma wśród nich Morgany. Nie powinna teraz ruszać się z łóżka.

— Jak przebiegła wyprawa? — zapytał Gajusz, gdy wszyscy znaleźli się już razem na placu. — Czy genialny plan Artura wypalił?

Artur prychnął, słysząc lekceważenie w głosie medyka.

— A żebyś wiedział! Merlin użył magii.

— Nikt się o tym nie dowiedział i tylko neutralizującej — stwierdził Emrys. — Ale ty oczywiście opowiesz o tym niedługo całemu Camelotowi.

— I dobrze. Może ludzie w końcu się czegoś nauczą.

— Uspokójcie się! — upomniała ich Gwen. — Chętnie dowiem się, o co wam chodzi, ale może, gdy wejdziecie do zamku. Kłótnie i dyskusje nie są teraz najważniejsze.

— Dokładnie — poparła ją Alicja. — Nie wiem, jaki chcecie dawać przykład poddanym, skoro kłócicie się jak małe dzieci.

Artur i Merlin niechętnie zaniechali dalszej wymiany zdań.

— Morgana leży w swojej komnacie? — upewnił się Lancelot, a kiedy Gwen przytaknęła, westchnął z ulgą. — Całe szczęście, że już nie próbuje grać największej bohaterki. — Uśmiechnął się lekko. — Wybaczcie mi, ale idę zobaczyć się z moją córką.


***


Zgodnie z przewidywaniami Morgany, Lancelot nie krył euforii na widok Vivien, zachwycał się każdym małym włoskiem na jej główce i delikatnymi paluszkami. Wydawała mu się najpiękniejszym i najlepiej rozwiniętym dzieckiem na ziemi, wcieleniem doskonałości.

— Wiedziałem, że będziesz dziewczynkę — mówił z dumą, po czym całował małą w czółko. Morgana pomyślała, że gdyby jednak urodził się chłopiec, z miejsca by o tym zapomniał i twierdził, że wcale nie potrzeba mu córki.

— Straciłam moje dziecko na zawsze — odezwała się. — Teraz nawet, kiedy Maia raczy mi ją dać, ty wyrwiesz mi ją z rąk. Vivien niedługo zapomni, że w ogóle ma jakąś matkę.

— Opowiadasz bzdury — stwierdził Lancelot. — Vivien też ci to kiedyś powie. — Usiadł jednak na łóżku i podał żonie śpiącą dziewczynkę.

— Moja śliczna — wyszeptała Morgana i ucałowała córkę. W tym momencie nie rozumiała, jak mogła kiedyś nie chcieć jej urodzić. Kiedy patrzyła na Vivien i trzymała ją w ramionach, czuła zalewającą ją falę miłości, do tego stopnia, że miała wrażenie, że jej serce tego nie wytrzyma. — Moje kochanie.

Nagle jednak przypomniała sobie jeszcze jedną kwestię wiążącą się z narodzinami małej i spojrzała z lękiem na Lancelota.

— Jednak urodziła się dziewczynka. W moim rodzie nadal nie ma chłopca i to nie musi się zmienić. To może być nasze jedyne dziecko.

Lancelot pogłaskał ją po policzku dla dodania otuchy.

— Nadal podtrzymuję to, co ci powiedziałem cztery miesiące temu. Chciałbym mieć więcej dzieci, ale jeśli nie przyjdą, to trudno. Najwidoczniej tak miało być. Vivien i tak jest najwspanialszym i najpiękniejszym dzieckiem na świecie. — Drugą dłonią dotknął ręki dziewczynki, a ona ścisnęła go za palca. — I wybrała sobie idealny moment na narodziny. Wyobrażam sobie jaką magią mogło ją naznaczyć święto Imbolc.

— Nie zależy mi na tym, żeby miała moc — odparła Morgana. — To nie jest najważniejsze, a poza tym nie mogłabym jej zmusić do pójścia tą samą drogą, co ja... po tym, co robił mi Uther. — Na chwilę posmutniała, po chwili jednak znów przywołała na twarz uśmiech. — Ale jeśli rzeczywiście będzie czarodziejką, cieszę się chociaż z tego, że nigdy nie będzie musiała się z tego powodu bać i ukrywać.

— Oczywiście — przytaknął Lancelot. — Podejrzewam, że na razie na dłuższą chwilę pozbyliśmy się Sasów i Artur na poważnie będzie mógł zająć się królestwem i naprawdę doprowadzić je do takiego dobrobytu, o jakim mówiły przepowiednie. Vivien nie będzie miała się czego bać.

— Mam nadzieję — westchnęła Morgana. — Kto wie, co przyniesie przyszłość?



Cóż, doszliśmy wspólnie do zakończenia drugiej części. Pisałam ją mniej więcej tyle samo, co pierwszą, czyli niecały rok, chociaż ma o trzynaście rozdziałów mniej.

Zdaję sobie sprawę, że ta część bardzo różniła się od pierwszej. W tamtej może akcja nie mknęła błyskawicznie do przodu, ale jednak cały czas była świadomość głównego ,,questu". Tutaj głównego wątku właściwie nie było, pojawiło się kilka nowych postaci (i shipów), ze dwie większe sprawy dla bohaterów i w sumie ta część to taka typowa obyczajówka. Mi osobiście naprawdę miło się to pisało, ponieważ uwielbiam ten świat i tych bohaterów i przyjemnie było wejść w ich bardziej codzienne życie. Mam nadzieję, że Wam też czytało się bez bólu.

Jeśli chcecie możecie zostawić jakąś krótką opinię o całości tej części, co się Wam podobało, co nie, jak uważacie, że zmienił się mój styl. Zdaję sobie sprawę, że nie czyta tego wiele osób, ale jestem wdzięczna tym dobrym duszyczkom, które dotrwały ze mną do tego momentu i mam nadzieję, że wytrwacie też przez trzecią część.

Będę też bardzo wdzięczna za jakąś opinię na temat tego zakończenia, bo nie ukrywam, że pisało mi się je dość długo i trudno, sama nie wiem czemu. Mam nadzieję, że ten końcowy cukier Was nie zabił. I mam nadzieję, że ta rozmowa Gwen i Morgany o Lancelocie nie była jakaś irytująca i nie rozwaliła kanonu, bo specjalnie starałam się pisać bardzo ogólnikowo. To tylko moja wizja postaci i wątków, każdy ma prawo mieć własną.

Zanim przejdziemy do trzeciej części, może kilka informacji o rozdziale:

Imbolc to prawdziwe celtyckie święto wiosny obchodzone 1 lutego, obecnie obchodzi się je też jako dzień świętej Brygidy. Jego sens starałam się przybliżyć w narracji, a jeśli ktoś chce się dowiedzieć czegoś więcej, to opierałam się na tej stronie:

https://akademiaducha.pl/sabat-imbolc/

Inspirowałam się też dwiema piosenkami z musicali:

Scena między Elowen a Randalem została zaczerpnięta z piosenki ,,Miłość silniejsza niż śmierć" z polskiego musicalu ,,Trzej muszkieterowie" (chyba nie spoileruję, bo i tak wszyscy uznali ich za ship)

https://youtu.be/2RDfA-WPaeA

Natomiast uczucia Morgany po narodzinach jej córki są trochę oparte na ,,Za ciebie swoje życie dam" z musicalu ,,Miss Saigon", choć starałam się to poprzerabiać, żeby nie było plagiatu.

https://youtu.be/eYJLvCvpZNY

Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro