Rozdział 43
Pov. Maya
Okey. Prawda jest taka, że ta rana cholernie mocno boli. A przynajmniej jak się ruszam, ale nie dam tego po sobie poznać, bo muszę znaleźć Ane. To jest teraz moim priorytetem.
Gdy pielęgniarka skończyła robić opatrunek, zostawiła tabletki i wyszła z pomieszczenia, zwróciłam się do Simona.
- Mógłbyś mi przywieźć jedną rzecz.- poprosiłam.
- Jasne, co potrzebujesz?
- Mojego laptopa.
- Po co ci laptop?- zdziwił się.
- Chce spróbować namierzyć Ane.- wyjaśniłam krótko.
- Dobrze. Napiszę do Mark'a, żeby zabrał twój komputer, gdy będzie jechać. I tak kazał nam dzwonić, od razu, jak się obudzisz.
- Okey. - zgodziłam się
- Dobra. To idę do niego dzwonić i po kawę, chcesz coś?
- Kawę. - jęknęłam rozmarzona. - Ale jakąś normalną, a nie to szpitalne gówno.
Chłopak się zaśmiał, ale obiecał, że pójdzie do Starbucksa.
- Co jest między wami?- zapytał mnie mój kuzyn, gdy brunet zamknął za sobą drzwi.
- Nie no kolejny!- jęknęłam wymachując rękoma.- O co wam kurwa chodzi?
- Kolejny? Zresztą nie ważne. Nie wkurzaj się już tak. Jestem po prostu ciekawy. To odpowiesz na moje pytanie?
- Nic między nami nie ma.
- Ty jesteś ślepa, czy głupia?
- Normalna?- stwierdziłam, ale zabrzmiało to bardziej jak pytanie
- Gdy byłaś nie przytomna, co trwało 4 dni, on tu cały czas z tobą siedział. Przekupił pielęgniarkę, żeby go nie wywalała, za każdy razem jak wchodził lekarz, mówiąc, że trzeba czekać on miał w oczach rządzę mordu, gdy zostałaś postrzelona, nie patrząc na nikogo innego pilnował ciebie, a teraz tylko powiedziałaś, że chcesz kawę, a on już leci do Starbucksa, który jest 5 kilometrów stąd.- zaśmiał się smutno. - Jak ja go poprosiłem o wodę z szpitalnego sklepiku, to powiedział, cytując "Tam jest kran".
Zachichotałam, a kuzyn razem ze mną.
- Ty mu się naprawdę podobasz, a jak ty tego nie widzisz to jesteś naprawdę ślepa.
Po słowach szatyna, zapanowała cisza. Czy naprawdę podobam się Simonowi? A jeśli tak, to co teraz? Lubię go i to bardzo, ale czy kocham? "Co ty pieprzysz kretynko, ty nawet w miłość nie wierzysz"- szepnął jakiś głosik, a ja musiałam mu przyznać rację. Miłość nie istnieje, ale skoro tak, to dla czego, tak dziwnie się przy nim czuję? Martwię się o niego, lubię spędzać z nim czas i nienawidzę patrzeć jak jest z innymi dziewczynami.
Moje przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi, przez które przeszedł mój szef.
- Maya! Jak się czujesz?
- Ej! Ja też tu jestem. - marudził Ash, a na jego słowa dyrektor tylko machnął ręką.
- Jak jeszcze raz ktoś o to zapyta, to coś rozwalę. - jęknęłam. - Nie macie się co martwić, złego diabli nie biorą.
Na moje słowa dyrektor zaczął się śmiać, a Ash lekko uśmiechnął.
- Ale na pewno wszystko ok?
- Tak, ale zaczęłam się zastanawiać, czy nie wytatuować sobie tego na czole.- jęknęłam
- Wraca ci poczucie humoru. - stwierdził rozbawiony Mark. - Tak w ogóle zapomniałem Ci powiedzieć, że za chwilę będą tu...
Niedane mu było dokończyć, bo drzwi od sali znowu się otworzyły, a do pomieszczenia wpadło prawie 30 chłopaków, którzy momentalnie się na mnie rzucili krzycząc moje imię.
- Kretyni. - jęknęłam ze śmiechem.- Dusicie mnie.
- Cicho bądź.- zaśmiał się Luke. - Przeżyjesz.
Ale wszyscy zgodnie się odsunęli.
- Jak się...- zaczął Tom, ale zamilkł, gdy rzuciłam w niego jakąś tacką, która leżała obok mnie.
- Zamknij się. - warknęłam, a Mark płakał ze śmiechu, nawet Ash się zaśmiał.
- Maya czuje się dobrze, ale oznajmiła, że jak ktoś jeszcze raz o to spyta, to zabije. - wyjaśnił mój kuzyn.
***
Cztery godziny później szperałam na laptopie próbując namierzyć telefon przyjaciółki. Jednak bez rezultatu. Telefon był wyłączony, a ostatni aktywny był na wyścigach. O 19 wygoniłam wszystkich do domu. Nawet Simon nie chętnie się zgodził, ale obiecał, że z samego rana będzie z powrotem. Dochodziła już 23, a ja byłam zmęczona. Może rano coś wymyślę. Niechętnie zamknęłam laptopa i odłożyłam go na szafkę nocną, zasypiając prawie od razu.
***
Przebudziłam się o 4 nad ranem, uderzając się w głowę.
- Jaka ja jestem głupia. - warknęłam na głos, budząc przy okazji Ash'a. - Czemu wcześniej na to nie wpadłam?!
Szybko chwyciłam laptopa i wpisałam znany mi numer do namierzenia. Udało się od razu.
Telefon Roberta ostatni raz logował się w opuszczonym magazynie na przedmieściach, a było to 4 godziny temu.
Pisnęłam i szybko wzięłam swój telefon wybierając numer Mark'a, odebrał po pierwszym sygnale.
- Maya?
- Mam ją. - powiedziałam zamiast przywitania - Bądź po mnie za 20 minut.
- Już jadę. - oznajmił i się rozłączył.
- Co jest?- zapytał Ash.
- Namierzyłam Ane. Zbieraj się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro