Rozdział 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Przebiorę się i możemy jechać. - oznajmiłam przyjacielowi i nie czekając na odpowiedź poszłam do swojego pokoju.

Szybko założyłam czarne rurki z przetarciami i luźną bokserkę, na którą zrzuciłam skórzaną kurtkę. Nie robiłam mocnego makijażu, a jedynie korektor, tusz i błyszczyk. Gotowa założyłam jeszcze wysokie trampki, a do torebki wrzuciłam telefon i portfel z kartą.

- Jestem. - powiedziałam Luke'owi, który czekał na mnie przy schodach.

- Okey. Dobra to teraz daję Ci wybór. Możemy albo jechać do magazynu autem, ale w tedy całą drogę jedziemy osobno, albo podróżujemy pieszo do magazynu, a później razem autem.

- Daleko ten magazyn?

- 15 minut z buta.

- To idziemy, ale ty później prowadzisz, bo ja zasnę za kierownicą.

Chłopak się zgodził i wyszliśmy z mieszkania. Drogę pokonaliśmy we względnej ciszy.

- Maya, jak się czujesz?- zapytał w pewnej chwili

- Znowu?- jęknęłam

- Tak znowu. Odpowiesz mi?

- Jestem zmęczona, ale czemu się dziwić, w nocy uciekłam ze szpitala i od tamtej pory nie śpię. A wcześniej i tak spałam kilka godzin.

- A jak brzuch?

- Jak ci powiem prawdę, to się wkurwisz i nie pozwolisz mi nigdzie jechać.

- Czemu nikomu nie powiedziałaś, że cię boli?!- wiedziałam, że się wkurwi. - Kłóciłaś się, że jest wszystko dobrze, że czujesz się świetnie itd. A jaka jest prawda?! Cholernie mocno cię boli!

- Nie przesadzaj!- krzyknęłam. - Nie powiedziałam, że mnie jebie czy coś. Okey, boli mnie, ale nie aż tak, żebym nie mogła nic robić! Boli mnie tylko przy gwałtownych ruchach! Ale poza tym to jest dobrze!

- Dobra. Nie wkurzaj się już tak. - westchnął szatyn spokojnie. - Wiem, że Ana jest dla ciebie ważna, ale czy jesteś pewna, że dasz radę.

- Tak. - odpowiedziałam pewnie, a chłopak skinął głową.

- Dobra. Kupimy jakąś maść przeciw bólową. I nie kłóć się o to, bo zdania nie zmienię.

Zgodziłam się, a po kilku minutach wchodziliśmy już do magazynu. Stało tu około 200 samochodów. Wszystkie były takie same. Czarne, duże, groźnie wyglądające... Wiem, że to dziwnie brzmi, bo jak auto może wyglądać strasznie, ale to takie było.

- Jedziemy?- zapytał Luke z uśmiechem. - Będę tak dobry, że pozwolę Ci wybrać auto.

- Hahaha śmieszne. - zakpiłam, a chłopak się zaśmiał podchodząc do auta. - Okey, to gdzie najpierw?

- Zatankować, a później do galerii. - oznajmiłam ziewając.

- Ja mam pomysł.- stwierdził. - I tak na stację benzynową mamy prawie godzinę drogi, a stamtąd do galerii kolejne pół godziny. Połóż się z tyłu i idź spać. Pod sklepem Cię obudzę, ok?

- Uwielbiam cię. - powiedziałam szczerze i pocałowałam go w polik, a następnie położyłam się na tylnym siedzeniu.

Zasnęłam prawie natychmiast.

Pov. Luke

Widziałem, że Maya ledwo żyje. Była wycieńczona. Wory pod oczami, co chwile ziewała, dlatego zaproponowałem jej, aby przespała drogę. Wiem że jest silna, ale trochę odpoczynku jej się przyda.

Szczerze muszę przyznać, że podziwiam tą dziewczynę. 4 dni temu została postrzelona, a zachowuje się, jakby nic takiego nie miało miejsca. Jestem pewny, że ją to cholernie boli, kiedyś sam zostałem postrzelony w brzuch, ale ja wtedy przez tydzień nie ruszałem się z łóżka, a jej starczyła połowa tego czasu, aby dojść do prawie całkowitej sprawności.

Specjalnie jechałem zgodnie z przepisami, aby blondynka mogła jak najdłużej spać.

Zatankowałem samochód do pełna, a przed samą galerią zatrzymałem się w Starbucksie, aby kupić dziewczynie waniliowe latte,  które ubóstwiała, następnie skoczyłem do apteki gdzie kupiłem maść przeciwbólową.

- Maya. Jesteśmy na miejscu. - delikatnie potrząsnąłem dziewczynę za ramię. - Wstawaj śpiochu.

Pov. Maya

Poczułam jak ktoś szturcha mnie za rękę. Niechętnie otworzyłam oczy i zauważyłam uśmiechniętego Luke'a.

- Masz kawę. - powiedział podając mi papierowy kubek z logiem Starbucksa. - Mam też maść przeciwbólową, więc podnieś bluzkę.

Uśmiechnęłam się pod nosem, a chłopak się zaczął się śmiać.

- Nawet nie licz na powtórkę. - zaśmiałam się. - Po ostatnim razie przez tydzień bolała mnie głowa i miałam wielkiego guza, przez obijanie się o drzwi.

- Zboczeniec. - zakpił chłopak. - Człowiek tu chce być uczynny, posmarować Ci ranę, a ta tylko o seksie myśli.

- O, wypraszam sobie. Nie powiedziałam, ani jednego słowa, sugerującego, że mam ochotę się pieprzyć.

- Dobra, nie ważne. - zaśmiał się. - Podciągnij bluzkę.

Tym razem posłusznie wykonałam polecenie, a szatyn delikatnie ściągnął opatrunek, posmarował ranę, a następnie ponownie zawinął.

- Gotowe. - oznajmił z uśmiechem. - Masz kawę.

- Dziękuję. Chodź. Idziemy na zakupy.- powiedziałam z entuzjazmem, a Luke śmiał się jak opętany.

- Nie wierze w ciebie. Zastępca szefa gangu, diller i morderca, który cieszy się na myśl o zakupach.

- Dziewczyną się jest zawsze i wszędzie. - uśmiech wykrzywił moje usta, a po chwili byliśmy już w drodze do odpowiedniego sklepu.

- Dzień dobry. - przywitałam się z kasjerką. - Czy dostanę czerwone bandany?

- Dzień dobry. Oczywiście. Ile ich potrzebujesz?

- Wszystkie jakie pani ma. - moje słowa zdziwiły kobietę, ale poszła na zaplecze, aby przynieść potrzebne rzeczy.

- Mam 96 sztuk. - powiedziała, wracając z wielkim kartonem. - A po co wam, aż tyle?

Spojrzałam szybko na Lucka.

- Organizuję w tym roku bal jesienny w szkole, mi przypadło kupowanie chust, a każdy uczeń musi mieć jedną.- skłamałam, a kasjerka skinęła głową.

- Dobrze, razem to będzie 480$. - skinęłam głową i podałam kobiecie kartę.

Po dokonaniu transakcji, Luke poszedł zanieść pudło, a ja w tym czasie ruszyłam do następnego sklepu.

***

- Ile już mamy tego dziadostwa?- zapytał Luke po dwóch godzinach.

Byliśmy już w trzeciej galerii i chyba 18 sklepie.

Sprawdziłam na telefonie, gdzie zapisywałam ile już kupiliśmy.

- 486. - powiedziałam  - Jeszcze 14. Może teraz nie będę się musiała tłumaczyć po co mi aż tyle.

Chłopak zachichotał, a po chwili wychodziliśmy już z 14 chustami ze sklepu.

- Koniec. - powiedziałam szczęśliwa. - Jedziemy spać.

Na moje słowa szatyn zaczął się głośno śmiać.

***

Gdy weszliśmy do domu, powiedziałam tylko Markowi, że jesteśmy, ale ktoś musi pomóc z tymi bandanami, bo ja idę spać. Mężczyzna po opieprzeniu mnie, że chce dźwigać, życzył mi kolorowych snów, a ja zasnęłam nawet się nie przebierając. Zdjęłam jedynie buty oraz kurtkę i tak położyłam się na łóżku.

***

Obudziłam się, bo byłam strasznie głodna. Po zerknięciu na zegarek dowiedziałam się, że jest za dziesięć dwudziesta.

Zeszłam po schodach kierując się w stronę kuchni gdzie zrobiłam sobie tosty.

- Wyspałaś się?- zapytał Simon wchodząc do pomieszczenia, w którym siedziałam.

- Tak. - powiedziałam szczerze.

- Jesteś pewna, że sobie poradzisz?

- Nie no kolejny...- jęknęłam. - Wy naprawdę nie jesteście ani trochę oryginalni. Wszyscy pytacie o to samo. Czuję się dobrze. Poradzę sobie i nie ważne ile będziecie mi truć, że mam zostać, bo i tak tego nie zrobię.

- Nie o to mi chodziło. Po prostu się martwię o ciebie.

- Martwisz się o mnie?- zdziwiłam się

- Co cię tak dziwi? Jasne, że się martwię.

- Nie masz o co.

- Jak to nie masz o co?!- zapytał wkurzony - Dziewczyna, która mi się podoba zostaje postrzelona! Cztery dni leży w cholernej śpiączce, a gdy się tylko wybudza, ucieka ze szpitala, a następnego dnia pcha się na niebezpieczną akcję!

- Chwila. Dziewczyna, która tobie... Co?!- zapytałam, ale odpowiedzią była jedynie cisza.

- Podobasz mi się. - wyszeptał w końcu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro