Rozdział 49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszyscy rozeszli się do odpowiednich aut, co szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak się udało, biorąc pod uwagę, że stało tu 100 samochodów, a wszystkie były jednakowe. Kierowałam się za Lukiem, bo nie miałam pojęcie, do którego pojazdu powinnam wsiąść.

Luke pilotem otworzył auto i zasiadł za kierownicą, obok niego usiadł Mark, a ja, Ash i Simon, skierowaliśmy się na tyły pojazdu.

Chwilę później wyjechaliśmy, a ja pogrążyłam się w myślach.

Miałam szczerą nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i nikomu nic się nie stanie. Wiedziałam, że takie myślenie jest głupotą, bo szansa na to, że wszyscy z nas wyjdą z tego cało, były minimalne. Ale zawsze warto mieć nadzieję.

Po pół godzinie z zamyślenia wyrwał mnie głos Mark'a, że mam 10 minut na wyłączenie kamer.

Szybko włączyłam laptopa, a po jakiś czasie zamknęłam go zadowolona z siebie.

- Zrobione.

- To dobrze, bo jesteśmy na miejscu. - oznajmił szef, a ja skinęłam głową. 

Chwilę później usłyszałam dźwięk krótkofalówki, który mnie nieźle zdziwił, ale Ash mi szybko wyjaśnił, że zawsze jedna osoba z auta ją ma.

- Snajperzy na miejscu. - oznajmił zniekształcony głos.

- Przyjąłem. Pierwsza grupa na miejsca. - odezwał się Mark. - Czekać na dokładną godzinę.

- Przyjąłem.

Gdy wybiła 2 w nocy, chłopcy po cichu weszli do magazynu, a po kilku minutach, za pomocą krótkofalówki poinformowano nas, że jest czysto, a oni wraz z następnymi grupami kierują się na niższe piętra.

Wszyscy wyszliśmy z aut i z bronią w ręku ruszyliśmy na przydzielony nam poziom.

Dzięki wcześniejszemu oglądaniu planu budynku, znałam go bardzo dobrze i bez jakiegokolwiek problemu skierowałam się na schody.

W całym magazynie panowała głucha cisza, bo planowaliśmy wszyscy uderzyć w jednym momencie, a jak spotkamy kogoś po drodze mamy się go cicho pozbyć. 

Spokojnie schodziliśmy i do drugiego piętra nic się nie stało. Dopiero tutaj spotkaliśmy kilku strażników, ale mieliśmy przewagę w postaci zaskoczenia, więc szybko zabiliśmy ich za pomocą noża i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Zeszliśmy na najniższe piętro zostawiając przy okazji osoby na ich poziomach.

- Na miejscach. - oznajmił szeptem głos z krótkofalówki.

- Do roboty. - rozkazał Mark, a po chwili było już słychać strzały.

Razem z Markiem, Luckiem, Simonem i Tomem ruszyłam w stronę zaalarmowanych strażników Roberta. Szybko ich załatwiliśmy i wpadliśmy do środka, ale nikogo tam nie było. Dla pewności sprawdziliśmy jeszcze raz, dokładnie cały gabinet, ale poza nami nie było tu nikogo.

- Nie ma Roberta. - oznajmił Mark do urządzenia. - Poziom 5 czysty.

- Poziom 4 też.

- 2 tak samo.

- 1 pusto.

- 3 też.

Ruszyliśmy w stronę celi Any, a w zasadzie chłopcy szli, bo ja pobiegłam tam sprintem.

- Ana.-  pisnęłam przytulając dziewczynę.

- Maya! Ty żyjesz!- ucieszyła się moja przyjaciółka mocno mnie ściskając.

- A czemu miałabym nie żyć?- zdziwiłam się.

- Robert powiedział, że cię zas...zastrzelił, gdy odjeżdżaliśmy.- wyjąkała.

I w tej chwili dopiero trafiły do mnie wszystkie uczucia: Zmartwienie, stres i poczucie winy. Nie czułam tego wcześniej, a teraz uderzyło to we mnie z podwójną siłą.

- Dziewczyny pogadacie później. Musimy jechać. - oznajmił Mark, a Ash wziął rudą na ręce i ruszyliśmy do wyjścia.

- Wychodźcie. My musimy jeszcze coś sprawdzić.. - powiedział szef do krótkofalówki.

- Maya, Luke, za mną. - zwrócił się tym razem do nas.

Słyszeliśmy jak nasi towarzysze wchodzą po stopniach, gdy my kierowaliśmy się ponownie do gabinetu.

- Czekać na was, czy jechać?- zapytał ktoś przez krótkofalówkę.

- Możecie jechać.

***

Wszyscy odjechali, a my już pół godziny przeszukiwaliśmy wszystkie papiery, zabierając te przydatne.

- Dobra, mamy chyba wszystko. Spadamy. - oznajmił Mark, więc skierowaliśmy się po schodach.

Mam dziwne przeczucie, że to wszystko było zbyt proste, ale gdy powiedziałam o tym Luckowi, on się tylko zaśmiał, mówiąc, że jestem panikarą.

Odetchnęłam, dopiero, gdy opuściliśmy budynek.

Mieliśmy wsiadać do samochodu, gdy usłyszeliśmy strzał, zduszony jęk i dźwięk upadania ciała na ziemię. Po nim kolejny strzał i krzyk.

Zwróciłam się z wycelowaną bronią w stronę oprawcy, którym okazał się Robert. Bez zastanowienia strzeliłam trafiając w brzuch.

Chłopak pod wpływem bólu się zgiął, ale nim zdążyłam do niego podejść i dokończyć, usłyszałam silnik samochodu. W pojeździe znajdował się Carl, którego poznałam na imprezie, na której byłam z Robertem i jeszcze jakiś gość. 

Carl szybko pomógł Robertowi wsiąść do samochodu po czym ruszyli z piskiem opon.

Błyskawicznie podbiegłam do Luke'a, który był bliżej mnie. Chłopak oberwał w nogę, ale był przytomny i uciskał ranę, więc przeszłam do Mark'a. Mężczyzna leżał w kałuży krwi, z łzami w oczach sprawdziłam czy oddycha, ale nic nie poczułam.

- Luke. - krzyknęłam przez łzy.- Mark nie oddycha. Dostał prosto w serce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro