[86] Wszystko, co złe kiedyś się kończy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shouyou

- Mamo, dlaczego jestem tak ładnie ubrany? - zapytał mnie Haruto, gdy poprawiałem mu granatowe spodenki. Obok leżała ładna koszula, którą miałem zamiar mu potem założyć. Na razie zastanawaiłem się, jak utrzymać na nim te za duże spodnie.

- Ponieważ idziemy do kogoś na obiad.

- Do babci i cioci Natsu? Do nich nie muszę się ładnie ubierać!

- Niezupełnie do nich...

- Więc gdzie?

- Do drugich dziadków - powiedział Tobio, wchodząc do pokoju naszego syna. On też ubrał się dość elegancko. Ja miałem to zrobić dopiero, gdy Haruto zostanie całkowicie ubrany.

- Mam drugich dziadków?!

- Tak. Opowiadałem Ci o nich, nie pamiętasz?

- Haruto, nie wierć się ‐ upomniałem go, zapinając do końca jego spodnie. Gdy to zrobiłem, zacząłem nakładać mu koszulę. Wyglądał z Tobio niemal identycznie.

Gdy mieliśmy wychodzić, zacząłem sie trochę martwić. Nie wiedziałem dokładnie, jak miała przwbiec ta rozmowa, a przeciez musiałem spodziewać się wszystkiego. Tego, że będa krzyczeć, tego, że ja będę krzyczeć... Wszystkiego. Nie widziałem ich od czasu, kiedy postanowili nas odwiedzic i ponownie namówić Tobio na odejście ode mnie. Do tej pory nawet nie próbowali się z nami skontaktować. A teraz... Nadal nie wiem, czy dobrym pomysłem było zgadzanie się na ten obiad.

Posadziłem Haruto do fotelika na tylnym siedzeniu, a sam usiadłem obok miejsca kierowcy. Tobio prowadził. Lepiej znał drogę do swojego domu. Rany... już dawno nie byłem w rodzinnym mieście. Nawet przy obrzeżach. To w sumie dobrze, nie musiałem tak często widzieć teściów.

- Jesteśmy - oznajmił Tobio, po godzinnej podróży, parkując pod swoim starym domem. Nic, a nic się nie zminił. Wyglądał tak, jak gdy poprzednio tu byłem. A byłem tu w dniu ukończenia szkoły, kiedy razem z Tobio postanowiliśmy porobić sobie trochę ostatnich wspomnień poprzez... łóżko. Ależ ten czas szybko leci.

Całą trójką stanęliśmy przed drzwiami domu rodziców Tobio. Czułem pot, spływający po moim ciele, dlatego wytarłem go ręką, a tą rękę wytarłem w spodnie, co musiało wyglądać barfzo zabawnie. Haruto trzymał mnie mocno za rękę i nie mógł się doczekać wejścia do środka. Tobio tez sie denerwował. Widziałem, jak ręce mu się trzęsą, gdy próbował nacisnąć dzwonek. Zrobił to szybko, potem schował rękę do kieszeni spodni. Założę się, że mu się spociła.

Za drewnianymi drzwiami usłyszeliśmy kroki. Ktoś ciężko zszedł z przedsionka, gdzie powinno zostawić się buty. Drzwi otworzyły się w zaledwie kilka sekund, a przed nami pojawił się brat Tobio. On nie ubrał się zbyt odpowiednio do okazji. Mial na sobie zwyczajny dres, co postawiło nas w niezręcznej sytuacji. Rodzice Tobio też będą tak ubrani?

- O, to Wy! Proszę, wchodźcie! - starszy zaprosił nas ruchem ręki, a my skorzystaliśmy z tego i weszliśmy do środka. Kątem oka widziałem, jak Haruto ma wielką ochotę puścić moją rękę i przywitać się z wujkiem.

Po zdjęciu butów poszliśmy za bratem Tobio. Szliśmy spokojnie, bez jakiegokolwiek pośpiechu. Zatrzymaliśmy się dopiero przy wejściu do salonu, który był połączony z kuchnią. Na kanapie siedzieli moi teściowie. Nie uśmiechnęli sie na nasz widok, ale też nie zmarszczyli brwi. Miałem się bać?

- Em... Dzień dobry, nazywam się Haruto - po może minutowej ciszy pierwszy odezwał się nasz syn. Stał przy nas, chyba bojąc się, że jeśli podejdzie bliżej swoich nowych dziadków, Ci coś mu zrobią, a tak mogło być. Niekoniecznie to "coś" mogło znaczyć złą rzecz.

- Dzień dobry, chłopcze - najstarszy z Kageyamów wstał i powoli do nas podszedł. Kucnął przy Haruto, dając mu do rąk czerwonego lizaka, z którego chłopiec oczywiście się ucieszył. - Wygląda na to, że jestem Twoim dziadkiem. Chciałbyś mnie tak nazywać?

- Tak! Mamo, mogę?!

- No... Nie widzę przeszkód...?

- Hura! Dziadek jest fajny!

Nie umiałem się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Cieszyła mnie radość Haruto, jednak dalej musieliśmy być ostrożni. Co, jeśli to jedna z ich sztuczek, która ma sprawić, że będą chcieli przekupić Haruto i w rezultacie wszystkiego wmówić mu, że ma nienormalnych rodziców?

- Witajcie - tym razem powitała nas pani Kageyama. Jedyna kobieta. Musiała czuć się głupio, będąc tak samotną. Czułem do niej teochę współczucia, ale znikało z chwilą, gdy przypominałem sobie, co i ona próbowała z nami zrobić. Niedorzeczność.

- Mamo, myślę, że możecie zacząć. Powinienem zabrać Haruto, pewnie padnie wiele złych słów...

- Najpewniej tak.

- Proszę, nie rozwalcie nic... Haruto, chcesz poznać swoją kuzynkę? Jest na górze i ogląda bajki.

- Kuzynkę?! Tak! Bardzo chcę!

Taro i Haruto poszli razem na górę i zostaliśmy w salonie we czwórkę. Starsi podeszli do nas, by chwilę później usiąśc na podłodze i przystawić czoła do podłogi. Zmurowało mnie, naeet bardziej, niż Tobia.

- Po pierwsze, chcielibyśmy, żebyście przyjęli nasze przeprosiny... Wiemy, że nic nie może usprawiedliwić tego, co wam zrobiliśmy - odezwała się znów mama Tobio, która akurat klęczała przede mną. Czułem się bardzo niezręcznie, szczególnie, że nie zamieniliśmy z nimi nawet jednego słowa.

- Mamo...

- Prawdą jest, że nie powinniście nam wybaczyć... Jesteśmy egoistami, bo nie braliśmy waszych uczuć na serio i myśleliśmy, że to jedynie głupia faza... Żałujemy, że straciliśmy przez to syna i szansę na poznanie wnuka.

Nie mogłem w to uwierzyć. Ci ludzie bezwstydnie kładą się przed nami na ziemi i jeszcze mają nerwy, by nas przepraszać? Zło, które nam wyrządzali w żaden sposób nie zostanie zapomniane, nawet, jeśli mocno zakopię je w swej pamięci - ono po jakimś czasie wróci, dając o sobie znać jeszcze mocniej. Tak właśnie to działa. Jak bumerang. Co powinienem zrobić? Ta rozmowa jeszcze nie do końca się zaczęła, a ja już mam małą ochotę wyjść z tego domu i nigdy nie wracać. Nie zrobię tego, ponieważ chcę dać im szansę. Nie na to, żeby przeprosili za coś, co stało się w przeszłości. Raczej na poznanie Haruto. Na nim powinni się skupić. Niedługo poznają też kolejnego członka naszej rodziny, tym bardziej nie powinniśmy uciekać. Żadna ze stron nie powinna.

- Proszę wstać, niszczy sobie pani spródnicę - powiedziałem do teściowej, chwytając ją za ręce i pomagając wstać. Tobio otworzył oczy ze zdziwienia, nawet nie ruszając na pomoc swojemu ojcu. - I pan również.

- Nie musisz już do nas tak mówić... Dobrze?

- Tak. Na to przyjdzie czas. Usiądziemy?

Tak, jak zaproponowałem, usiedliśmy razem przy telewizorze. Ja i Tobio zajęliśmy miejsca na kanapie dla dwóch osób, a teściowie usiedli na bocznych fotelach, oddzielnie. Na małym stoliku stała zastawa do herbaty oraz kilka tradycyjnych filiżanek. Mojemu bystremu wzrokowi nie umknęły również ciasteczka, leżące przy jednym z rogów stolika.

- No to... Naprawdę nas przepraszacie? - zapytał rodziców syn, w ogóle na nich nie patrząc. Musiał być pewnie dalej w szoku, że jego rodzice od razu się przed nami pokłonili.

- Tak. Wtedy nie byliśmy jeszcze do tego przekonani, ale teraz...

- Teraz to się zmieniło? Dlaczego? Bo okazało się, że nawet my możemy mieć dzieci?

- Synu, dobrze wiesz, że nie o to chodzi...

- Więc o co? Wytłumaczycie mi to? - Tobio zaczynał powoli nad sobą nie panować. Musiałem jakoś zareagować.

- Tobio, spokojnie, przyszliśmy grzecznie porozmawiać...

- Mówię, jak jest. To dziwne, że tak nagle się nami zainteresowaliście. Początkowo byłem ucieszony, ale teraz, widząc was, myślę, że coś pod tym ukrywacie... Prawda?

Małżeństwo spojrzało na siebie porozumiewawczo, a następnie zwrócili wzrok na gniewnie wyglądającego syna. Jaką w tym wszystkim pełniłem rolę? Robiłem za tło? Mogli chociaż herbatę zaproponować.

- Ojciec ma raka.

Obaj wytrzeszczyliśmy nagle oczy ze zdziwienia. Rozumiem, że choroby tego typu zdarzają się ludziom, ale... nie sądziłem, że mogą one być tak blisko nas, wręcz na wyciągnięcie ręki. Co to oznaczało? Pan Kageyama umrze, nawet nie poznając dobrze swoich wnuków? Czy Bogowie naprawdę mogliby być tak okrutni? Oni zawsze zabierają ludzi w najmniej odpowiednim momencie, a taki własnie nadszedł.

- Ale... Od kiedy wiecie?

- Dowiedzieliśmy się w styczniu. Lekarze mówią, że jest szansa na wyleczenie, chociaż pewności nie mają.

- Czyli to tak... Więc teraz chcesz udawać dobrego ojca i dziadka, bo wiesz, że niedługo umrzesz? - mina Tobio znów przybrała nienawistny wyraz twarzy.

- Nie, ja nie...

- Dość! - krzyknąłem, wstając z dość wygodnej kanapy. Na szybko zgarnąłem ciastko z talerza i po tym, gdy je zjadłem, sprawiłem, że cała trójka wstała. Wziąłem ich ręce i złączyłem je w jedną całość, żeby poczuli swoje wzajemne zdenerwowanie. - Nie mogę już na to patrzeć! To jest okropne!

- O czym Ty mówisz, Shouyou?

- Nie widzisz, że mimo, iż wszyscy chcemy jak najlepiej, rzeczy po prostu nie chcą iść po naszych myślach? To nas niszczy! I nasze rodziny!

Wszyscy zamilkli. Nienwiedzieli chyba, czy powinni na moje słowa w jakis sposób odpowiedzieć, więc jedyne, co zrobiłem, to uśmiechnąłem się do nich szeroko. Chciałem ich podnieść na duchu.

- Na początku zacząłem państwa nienawidzić... Ta nienawiść urosła do tego stopnia, że nie pomyślałem nawet, że wy także jesteście ludźmi i macie swoje złe dni. Każdy je ma. Czasem wyobrażałem sobie, jakby to było mieć szczęśliwą rodzinę, taką, jak w książkach, czy filmach. Chciałem, żebyśmy jak najszybciej się pogodzili i zaczęlu od nowa.

- Myślisz... że wciąż mamy szansę?

- Ależ tak! Szans ma sie tyle, na ile da pozwolenie wybaczyciel.

- Istnieje takie słowo?

- Teraz już tak. Proszę, pozostańmy w pokoju. Wspierajmy się, śmiejmy, spędzajmy razem święta... Walczmy po tej samej stronie. Damy radę, wierzę w to.

Uśmiech nawet na moment nie schodził mi z ust. Nadal miałem żal do tych ludzi, że chorobą pana Kageyamy chcieli naprawić nasze więzi, jednak... Czy nie warto dawać ludziom kolejnej szansy? Racja, może szansa jest, jak pępek, ma się tylko jeden, jednak nadal można to kontrolować. Nie tylko dla nas, dorosłych, ale także dzieci. To oni są przyszłością, która mam nadzieję będzie zawsze jasna.

- Nadal pamiętam upór Tobio, gdy mówił, że nie odkocha się w Tobie tak łatwo - zaczął starszy mężczyzna, patrząc na mnie spokojnym wzrokiem. - Zaczynam rozumieć jego rację tamtymi słowami. Dziękuję, że zgodziłeś się zaakceptować nasz egoizm.

Kiwnąłem do teścia głową, dając tym znak, że rozumiem go niemal całkowicie. Moje słowa nie pójdą na próżno. Wszyscy damy radę i na pewno uda nam się stworzyć na nowo rodzinę, której przez kilka lat nie było. Nie powinno być z tym problemów, prawda? Skoro największe zło może zostać wybaczone, to nasze nie wydaje się być takie złe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro