| Akt II |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Słońce świeci pięknie, ale w końcu będzie musiało zajść."


— Wykorzysta cię. Wyciągnie informacje, a potem porzuci. — Jego głos jest chłodny jak wiatr wpadający przez otwarte okno. Obserwuję, jak stoi przy balustradzie, opierając się o nią dłońmi. Jego mięśnie napinają się pod wpływem chłodnego podmuchu wiatru, a blade światło księżyca wyraźnie rysuje jego sylwetkę. — Jak zwykłego kundla. — Jego słowa są ostre.

W tej sprawie ma wyjątkowo złe mniemanie o swojej matce.

— Jestem wdzięczna królowej Alicent za wszystko, co mi dała. — Moje spojrzenie wędruje po jego sylwetce, mocno zarysowanej w blasku księżyca. Skupiam się, na każdym jego ruchu — Chcę jej się jakoś odwdzięczyć.

— A jak tylko to nastąpi, zapomni o tobie.

Nie wiem, jak interpretować jego słowa, więc opadam plecami na łóżko. Czuję pod nagą skórą miękką, ciepłą pierzynę. Mężczyzna znów się odwraca i widząc że leżę, podchodzi bliżej. Czuję jak materac ugina się pod jego ciężarem. Wpatruje się we mnie i nachyla. Opuszkami palców wędruje po moim nagim ramieniu, wywołując gęsią skórkę.

Nie potrafię nic wyczytać z jego wyrazu twarzy, mimo że wpatruję się w nią od dłuższej chwili. Kilka kosmyków jego długich włosów opada na moją twarz, więc poprawiam mu je, zakładając za ucho. Jednak gdy tylko chcę odsunąć dłoń, chwyta ją za nadgarstek i przykłada do ust, naznaczając pocałunkiem. Zaraz po tym nachyla się jeszcze bardziej, co sprawia, że nasze twarze dzielą zaledwie centymetry. Droczy się ze mną. Zamiast cierpliwie czekać, unoszę się wyżej, by sama to sobie wziąć. Wpijam się w jego usta, a on odwzajemnia pocałunek. Po zaledwie ułamku sekundy odsuwam się, znów lądując na miękkim materacu. Uśmiecham się triumfalnie. Teraz to on wygląda na rozdrażnionego.

— Nienasycony smok zawsze pragnie więcej, bez względu na to, ile już posiada. — Przytaczam szeptem jego wcześniejsze słowa. Patrzę prosto w jego samotne oko, a potem szafir przyozdabiający to drugie. Widzę, jak jego twarz twardnieje, a uśmiech znika. Nachyla się jeszcze raz, jego dłoń błądzi po mojej twarzy, jakby szukał śladów, które sam na niej parę chwil temu pozostawił.

— Choć nie pamiętasz ze swojej przeszłości zupełnie nic, jestem pewien, że masz w sobie coś ze szlachetnej krwi. — Szepcze i nachyla się niżej, tuż nad moje ucho. — To niemożliwe byś była zwykłą kobietą.





Słowa Aemonda dźwięczą w mojej głowie. Jak echo. Nie mogę ich wyrzucić z myśli, choć bardzo bym tego chciała.

Wiem, że może mieć rację. Jestem królowej potrzebna tylko do jednego. Ale co potem?

Przeciągam igłę z nitką na drugą stronę tkaniny. Staram się robić to ze skupieniem, jednak igła wymyka mi się z pomiędzy palców. Nagle czuję ostry ból – przypadkiem kłuję się w palec. Syczę z bólu i ze skwaszonym wyrazem twarzy zaciskam dłoń w piąstkę

Przypominam sobie, jak trudne były początki nauki haftowania jedną ręką. Minęły tygodnie, zanim opanowałam podstawy. Teraz radzę sobie całkiem nieźle, ale wciąż popełniam wiele technicznych błędów.

Patrzę w kierunku dalej haftującej księżniczki, a ona pogrążona w myślach nawet tego nie zauważa. Dopiero, gdy wyczówa na sobie moje spojrzenie, podnosi wzrok.

Z mojej twarzy zjeżdża na uszkodzoną dłoń. 

— Wszystko w porządku? — pyta, teraz zmartwiona.

Zganiam się w myślach za brak skupienia i uśmiecham słabo w jej stronę.

— Tak. Dziękuję za troskę, księżniczko — odpowiadam.

— Fine — zwraca się w kierunku dziewczyny, ścielącej łóżko. 

Ona prędko podchodzi bliżej. 

— Opatrz zranienie Lady Waters — chodź potwierdziłam, że wszystko w porządku.

Wciąż nie potrafię oswoić się z tym jak mnie nazywa. Lady to szlachetnie urodzone damy. Ja nie wiem, czy jestem nią chociaż w połowie. 

Już po chwili na moim palcu znajduje się mocno zaciśnięta biała tkanina. 

— Dziękuję, Fine — uśmiecham się ciepło w jej kierunku, a ona jedynie dyga i wraca do wcześniejszych obowiązków. 

Spoglądam w kierunku księżniczki, której spojrzenie jest zmartwione, choć zamglone. Pragnę szybko zmienić temat.

— Jest dziś bardzo ładna pogoda — mówię na widok żywych promieni słońca.

Healena również podnosi wzrok na okno.

— Faktycznie. — Zgadza się ze mną. — Piękna.

— Może przejdziemy się do Bożego Gaju? — proponuję, gdyż straciłam już wszleką ochotę na haft. — Zanim się ściemni. 

Dziewczyna odpowiada mi kiwnięciem głowy, bo wiem, że bardzo lubi to miejsce. Odkładamy, więc tamborki i wstajemy z ziemi. Otrzepuję suknię i wygładzam ją kilkoma ruchami dłoni.

— Zajmijcie się Jaehaerą — Zwraca się w kierunku służby. — Jaehaerys zaraz będzie kończył zajęcia, więc niech jedna z was odprowadzi go do pokoju. 

One dygają posłusznie i wracają do swoich zajęć. Księżniczka wychodzi z komnaty, a ja zaraz za nią.

Wpatruję się w jej plecy, jak idzie. Chodź jest nieco odcięta od rzeczywistości, to wciąż widzę w niej królewską krew. Jej ruchy mają w sobie to coś.

To samo co jej matka.

Nie wiem dlaczego akurat mnie wybrała na swoją towarzyszkę. Kiedy się poznałyśmy, miała piętnaście lat, a ja byłam w zamku od zaledwie miesiąca, zupełnie nowa i niepewna siebie. Może zauważyła, że jesteśmy podobne w swoim zagubieniu? Obie bez osoby, z którą można szczerze porozmawiać, obie uznawane za dziwaczki. Ja prawie wcale się nie odzywałam, żyjąc w ciągłym strachu, a ona mówiła rzeczy, które dla innych były zupełnie niezrozumiałe. 

Uśmiecham się na tę myśl, ciesząc się, że los pozwolił nam się spotkać. Że wtedy stanęła na mojej drodze. Że dostrzegła we mnie to, czego sama w sobie nie potrafiłam zobaczyć.

— Nymeris? — zauważa, że idę nieco oddalona z tyłu. Zatrzymuje się, a ja wraz z nią, czując, jak nasze spojrzenia się spotykają. — Chodź bliżej mnie. — Uśmiecha się ciepło.

Odwzajemniam ten gest i posłusznie podchodzę bliżej. Znów ruszamy. Tym razem ramię w ramię. Coś nakierowuje nasze kroki tą krótszą drogą, choć prowadzącą poprzez wielki plac, na którym szkolą się wojownicy i rycerze. Ta ścieżka zawsze tętni życiem, pełna jest dźwięków zderzających się mieczy i okrzyków ćwiczących. Idziemy długim tarasem, który pozwala obserwować nam wojowników, bez konieczności schodzenia na dół. Z tej wysokości możemy podziwiać ich zmagania w pełnej krasie, bez ryzyka, że znajdziemy się w centrum zamieszania.

Idę tak zapatrzona we władających mieczami rycerzy. Ich ruchy są pełne gracji i precyzji, każdy cios przemyślany. Jedni trenują wobec siebie, inni ku manekinom treningowym, których drewniane sylwetki są pokryte śladami licznych uderzeń. Jeden z młodszych wojowników się przewraca, ale jego towarzysz szybko pomaga mu wstać, poklepując po ramieniu. Zawsze coś tu się dzieje, zawsze jest coś do zobaczenia.

Właśnie dlatego tak bardzo lubię tu przychodzić i obserwować ich poczynania. Jest to jedna z niewielu rozrywek, na które mogę sobie pozwolić.

Zauważam nagle, że zabrakło u mego boku księżniczki. Rozglądam się nieco przestraszona. Ku mej uldze, szybko ją znajduję, parę kroków dalej. Zatrzymała się przy koronie jednego z drzew rosnącego na placu. Kwitnącego. Jego gałęzie są oblepione delikatnymi, białymi kwiatami, które subtelnie kołyszą się na wietrze.

— Piękne. — Chwalę, podchodząc bliżej, nie mogąc oderwać wzroku od cudownego widoku. Księżniczka Helaena zrywa jeden z nich. Ma on piękne płatki i długą, zwinną łodygę, która lekko wygina się w jej dłoni.

— Więc idealny dla ciebie — mówi cicho.

Wyciąga dłoń z kwiatem w moją stronę, a ja z lekkim wahaniem przyjmuję ten dar. 

— Dziękuję, księżniczko — odpowiadam, skłaniając lekko głowę.

Tę chwilę przerywa nam hałas. Trochę głośniejszy od reszty. Spoglądam ku zbiorowisku w centrum placu, gdzie atmosfera jest napięta. Pomiędzy tłumem dostrzegam księcia Aemonda i Ser Cristona. Walczą. Książę Targaryen dzierży w dłoni miecz, a jego przeciwnik żelazną kulę na łańcuchu, która z każdą chwilą zdaje się groźniejsza.

Młody książę jest zwinny, jego ruchy są płynne i precyzyjne, dzięki czemu z łatwością udaje mu się uniknąć ciężkich uderzeń Ser Cristona. Obserwuję, jak zgrabnie unika kuli, robiąc szybkie uniki. Jednak gdy gwardzista roztrzaskuje jego tarczę, przechodzą mnie ciarki. Dźwięk pękającego drewna rozchodzi się echem po placu.

Zaciekawiona podchodzę bliżej, opierając dłoń z kwiatem o kamienną balustradę. Obok siebie zauważam Helaenę, która wydaje się mniej zainteresowana tym widowiskiem. Jej wzrok jest gdzieś daleko, jakby zatopiona była w swoich myślach.

Nie mija dłuższa chwila, a Aemond przykłada ostrze do szyi Cristona. Co oznacza, że wygrał. Tłum wybucha oklaskami. Robię to samo ze szczerym podziwem.

— Aemond doskonale włada mieczem. — Oceniam. — A uczeń przerósł mistrza.

Helaena, która do tej pory milczała, odpowiada cicho, niemal szeptem:

— Słońce świeci pięknie, ale w końcu będzie musiało zajść.

Z początku naszej znajomości nie rozumiałam wielu jej słów. Z czasem jednak przyzwyczaiłam się do nich. Chodź większość z nich po czasie zwyczajnie wylatuje mi z głowy. Nie przywiązując do nich większej wagi.

Czuję na sobie nagle czyjeś spojrzenie. Nie dziwi mnie, gdy orientuję się, że te należy do księcia. Na mój widok kącik jego ust nieznacznie się podnosi. Ignoruję to, jednak ten lustruje spojrzeniem moje ciało, co jest już trudniejsze do puszczenia w niepamięć. Marszczę brwi, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Z naszej dwójki, tylko ja staram się tu zachowywać pozory.

Ten odsówa w końcu ostrze od szyi Criston'a i cofa się o czymś z nim rozmawiając. Choć to zaledwie parę wymienionych zdań.

Choć nie chcę, przypomiam sobie wczorajszy wieczór, zmuszając się do przygryzienia wnętrza policzka i wziącia głębszego wdechu.

— Przyszliście się wprawić kuzyni? — Nagle jego uwagę przukuwają całkiem inne osoby, w których kierunku wyciąga miecz. Jest to dwóch szatynów. Bardzo młodych. — Chcecie się zmierzyć? Dwóch na jednego.

— Idziemy dalej? — proponuję, chcąc już opuścić to miejsce.

Nie mam ochoty patrzeć na kolejną potyczkę. Zwłaszcza, że zapewne niesprawiedliwą. 

Spoglądam na księżniczkę, która w międzyczasie zdążyła znaleźć sobie małego przyjaciela. Na moje oko zwyczajną gąsienicę. Uśmiecham się widząc jej, skrytą radość. Choć jednocześnie czuję niepokój, nie chcąc dłużej tu zostawać. Ale przecież nie przeszkodzę jej, ani nie zostawię samej.

Jestem więc zmuszona czekać.

— A nie wolisz się zmierzyć z kimś równemu sobie? — Z jednych wrót wychodzi kolejny Targaryen.

Sam Daemon Targaren.

Wstrzymuję oddech, słysząc jego propozycję.

Słyszałam o nim. Bracie króla i najbardziej doświadczonemu wojownikowi swoich czasów. To on dzierży miecz zwany "Mroczną Siostrą".

— Z jeszcze większą przyjemnością, stryju. — Uśmiecha się usatysfakcjonowany.

— Miecze? — pyta, choć to pytanie to zwykła formalność. Rczej oczywiste, że będą walczyć tradycyjnie.

— Wybór pozostawię tobie — odpowiada, choć to może go jeszcze bardziej pogrążyć.

Czuję jednak ulgę, gdy ten mimo wszystko wybiera jeden z ćwiczebnych mieczy. Ustawia się na przeciw swojego przeciwnika. Książe naprzeciw księcia.

— Niech wygra lepszy.

— Jestem przekonany, że mogę dziś wygrać — mówi z przekonaniem. — Lady Waters.

Niespodziewanie spogląda w moim kierunku. Teraz otwarcie. Zaskoczona uchylam usta i spoglądam pytającym wzrokiem w jego kierunku. Czuję na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych na placu. Każdy czeka na moją reakcję.

Dygam tak jak nakazuje etykieta i znów podnoszę na niego wzrok. 

— Książe — odpowiadam nieco głośniej, choć wciąż z szacunkiem w głosie. Staram się ukryć drżenie dłoni.

— Twa przychylność zmieni przekonanie w pewność — Prosi mnie tak, jak wojownicy podczas turniejów proszą damy o błogosławieństwo. Wystawia przed siebie miecz, a jego oczy znacząco spoglądają na kwiat, który trzymam w dłoni.

Wciąż wyraźnie czuję na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych na placu. Ich ciekawość jest niemal namacalna. Spoglądam przepraszająco na księżniczkę u mojego boku, która wreszcie obdarzyła mnie uwagą. Dygam przed nią i bez większego wyboru, schodzę z tarasu.

 Wykonuję uważnie każdy krok, nieprzyzwyczajona do takiej ilości uwagi. Jakbym bała się potknięcia i upadku. Podchodzę bliżej, ku wyciągniętemu w moją stronę ostrzu, lśniącemu w promieniach słońca. Przy pomocy prawej dłoni, wplatam łodygę kwiatu w jego rękojeść, starając się zachować opanowanie. Lewą rękę trzymam opuszczoną wzdłuż ciała, by skryć swoje wybrakowanie przed pozostałymi. Aemond obserwuje każdy mój ruch, a jego intensywny wzrok wprawia mnie w zakłopotanie. Przez chwilę nawet podnoszę wzrok, mając nadzieję przekazać mu jak bardzo nie podoba mi się ta sytuacja.

Gdy kończę, dygam ponownie i cofam się o kilka kroków, by zrównać się z resztą zbiorowiska, czując, odprowadzające mnie spojrzenia.

— Życzę ci szczęścia, książe.

— Przyjmuję, choć nie jest mi potrzebne.


— I po co ci to było?

Głaszczę delikatnie, niemal opuszkami palców, jego opatrunek. Ten, którym przykryto zacięcie na jego ramieniu. Choć dziwi mnie, że widzę w jego wyrazie twarzy zadowolenie, mimo bólu i przegranej.

— Nie zawsze wygrana jest najważniejsza — odpowiada, jakby odczytując moje myśli.

Zamiast odpowiedzieć, odchylam włosy opadnięte na jego twarz. Są miękkie i lekko potargane.

— Ale widzę, że ty również dziś wojowałaś. — Chwyta moją dłoń i spogląda na niewielki opatrunek. Na moment nasze spojrzenia się spotykają, a ja czuję ciepło jego dłoni.

Racja. Już prawie o nim zapomniałam. Zapewne dlatego, że to bardzo drobna rana.

— Z igłą i nitką. — Uśmiecham się ciut rozbawiona. 

Milknę, a on zamyka oczy. Nie przestaję delikatnymi ruchami głaskać jego dzisiejszego naznaczenia. Przypominam sobie dzisiejszy pojedynek. 

— Ale mogłeś sobie odpuścić angażowanie mnie w to całe zamieszanie. Niepotrzebnie mnie tam wezwałeś. — Milknę na moment, chcąc usłyszeć jak się do tego donosi, jednak on nawet się nie odzywa. — I pragnę ci przypomnieć książę, że nie noszę tytułu Lady. 

Podnoszę wzrok na okno. Wiem, że zrobiło się późno. Księżyc już wisi wysoko na niebie. Wraz z tym mój dobry humor nagle gaśnie.

— Muszę już iść. Maester czeka. — Jednak on wciąż leży głową na moich kolanach. Jakby nawet nie myślał, by się stąd ruszyć.

Jego twarz wygląda, jakby zasnął. Oczy ma zamknięte, a oddech spokojny. Choć ja wiem, że czuwa. Przez cały czas. I doskonale słyszy każde moje słowo.

— Co tym razem? — pyta cicho.

Ściskam wargi w wąską linię i odwracam wzrok. 

— Zimna kąpiel... i pijawki. 


CIĄG DALSZY NASTAPI...

© SindSwayer 2024


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro