| Prolog |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak tu ciemno. Tak zimno. Cienka, brudna tunika nie potrafi powstrzymać drżenia mojego ciała. Oddech mam świszczący i płytki, a serce zdaje się bić już ostatkiem sił. Zupełnie jakby każde uderzenie miało być moim ostatnim. Nie wiem, ile dni minęło. Ile czasu leżę na tej lodowatej posadzce, pokrytej skąpą warstwą słomy. Bez kropli czystej wody, bądź okruszka chleba.

Poruszam się nieznacznie, gdy słyszę kroki. Odbijają się echem od ścian przez co mam wrażenie, jakby podążała w tym kierunku cała gromada żołnierzy. Choć zapewne w rzeczywistości jest ich o wiele mniej.

Duma nie pozwala mi pogodzić się z tym, by ktoś zobaczył mnie w takim stanie. Zaciskam zęby. Walczę z bólem, który rozlewa się po całym ciele, gdy próbuję podnieść się na słabej prawej ręce. W lewej czuję tak ostry ból, że boję się nawet na nią spojrzeć. Wreszcie udaje mi się podnieść dostatecznie bardzo, by oprzeć o ścianę. Biorę kilka świszczących oddechów i chwytam za bolący brzuch.

Kroki się zbliżają, a grupka ludzi wychodzi zza zakrętu. Oślepia mnie nagły blask pochodni, zmuszając do odwrócenia twarzy, jakby instynktownie szukała schronienia.

Rozmawiają. Przez chwilę nie potrafię zrozumieć o czym, ale zbliżają się na tyle, że staje się to możliwe.

— To tutaj? — pyta damski głos. Jest tak lekki i melodyjny. Brzmi jakby należał do anioła. Choć to niemożliwe. To piekło.

— Głodówki — odpowiada głos, który wzbudza na mojej skórze ciarki. Odruchowo przyciskam plecy mocniej do ściany. — Miejsce, gdzie więźniowie są skazani na śmierć poprzez głód i pragnienie. Tak jak sama nazwa wskazuje — tłumaczy. — Leżą na ziemi, aż do ostatniego tchnienia. Wtedy śmierć staje się dla nich łaską.

Chcę ich zobaczyć. Unoszę słabą dłoń, którą osłaniam twarz przed rażącymi płomieniami. Przez szpary między palcami dostrzegam trzy sylwetki. Najbardziej jednak rzuca się w oczy ta należąca do kobiety, która rozgląda się jeszcze, badając otoczenie. Po chwili zatrzymuje się, jakby wreszcie wyczuła, że jest tu ktoś jeszcze. Dłuższą chwilę milczy, jednak w końcu się odzywa.

— Kto to taki? — pyta, ignorując nagły chichot mężczyzny u jej boku.

Dlaczego? Zignoruj mnie i idź dalej.

— Nikim istotnym, Pani — odpowiada z pogardą.

— Za co tu trafiła? — dopytuje, nie zważając na jego uwagę.

— Kradła i podsłuchiwała. W końcu trafiła na złą osobę. Tą, która ją tu wtrąciła. — Obserwuję go zmęczonym spojrzeniem. — Choć muszę przyznać, że jest wyjątkowo twarda.

Idźcie już. Zostawcie mnie samą.

Oni jednak nie słuchają mych myśli. Kobieta podchodzi bliżej. Ujmuje w dłonie zardzewiałe pręty krat.

— Otwórz celę. — Nakazuje.

— Ale pani...

— Otwórz celę. — Tym razem odzywa się jej towarzysz. Jest jeszcze bardziej stanowczy, a mężczyzna, choć niechętnie, wykonuje polecenie.

Rozlega się głośny trzask zamka. Skrzypnięcie krat. Kobieta wchodzi do środka, a ja dopiero teraz dostrzegam, że jej twarz jest przysłonięta ciemną chustą.

Racja. Już zapomniałam jak tu cuchnie.

Klęka przede mną na jedno kolano i chwilę mi się przypatruje. Odwracam wzrok, a jej delikatna dłoń chwyta mnie za podbródek i obraca w swoją stronę. Nie wyczuwam w tym jednak stanowczości, lecz troskę. Czuję, jak w moich oczach zbierają się łzy.

— Jesteś tu sama? — pyta, a ja nie spodziewając się takiego pytania, otwieram szerzej oczy. Otwieram powoli drżące usta. Po chwili jednak  je zamykam, nie wiedząc co odpowiedzieć.

— Zadała ci pytanie — znów ten ohydny, pełen pogardy głos.

— Milcz. — Ucisza go towarzysz kobiety.

— Jest tu jeszcze ktoś oprócz ciebie? — znów pyta.

Próbuję się odezwać, jednak z moich ust wydobywa się jedynie niezrozumiałe chrypnięcie. Skoro tak, to jej to po prostu pokażę. Odwracam twarz w kierunku przeciwległego kąta celi, a jej wzrok również po chwili tam wędruje. Choć otacza nas półmrok, dostrzega pod ścianą leżące kości. Są wielkości ledwie dziecka.

Nie... jestem tu sama.

Jej twarz znów obraca się w moim kierunku. Brwi ma zmarszczone, jednak przez mrok nie dostrzegam nic więcej.

— Ser Cristonie? — mówi cicho.

— Tak, Wasza Wysokość?

— Zabierzmy ją stąd.


CIĄG DALSZY NASTAPI...

© SindSwayer 2024

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro