Gdy z nieba trzaskają pioruny...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był środek upalnego sierpnia. Brak wody odznaczał swoje piętno na każdym kroku Powstania. Ludzie potrafili kraść butelki wody, nie liczyły się złota i piękno tylko ten jeden żywioł, Woda. Nic dziwnego, że nawet ciężkie chmury z deszczem uciekały od płomieni żywego ognia nad Warszawą. Kiedy nie było wody, pojawiały się łzy. To one karmiły spragnione serca cywilów jak i żołnierzom z biało - czerwonymi opaskami na ramionach. Choć każdy próbował wyrzucić rozpacz z serc, nikt nie osiągnął zwycięstwa w tym zadaniu. Podczas Powstania z każdego kąta dobiegały krzyki palących się kamienic, a wraz z nimi ciche westchnienia rodzin powstańczych. Jak dobrze walczyć skoro miano życia bez rodziny ciągle kręciło się w świadomości powstańców? 

Kama siedziała oparta o ramię Dawidowskiego. Często zapominała, że nazwisko Gocławska straciło już swój diamentowy wiek i teraz jest tylko nazwiskiem panieńskim. Uwielbiała kiedy mawiano do niej Kopernicka, czuła się wtedy jak najważniejsza ziemska gwiazdka. Nie lubiła pochwał, jednak Kopernicka była zwieńczeniem całej kariery wojennej. 

W dłoniach Maćka leżała odpieczętowana konserwa, która swoim wyglądaniem nie zachęcała do skosztowania. Jednak burczący żołądek zjadłby robaki, więc czego chcieć lepszego? Odpowiedź jest prosta, wody. 

- Jak twoim zdaniem wyglądają aniołowie? - ziewnęła sennie Kama

Alek parsknął głośnym śmiechem. Wkoło Warszawa się paliła, a ona pytała o jakieś anioły? Przecież w ogniu Powstania nie pamięta się o niebie bo się go nie widzi. Jedynie pamięć widzi i przypomina, ale Dawidowski nigdy nie ujrzał posłańca boskiego. 

- Anioł nie może być rudy - pokazał palcem na siedzącego przed nim Bytnara 

Poczochrali się po czuprynach i nadąsali się jak panienki. Dorośli nigdy nie przestaną być dziećmi, mogą być jedynie dziećmi trochę bardziej dojrzałymi. Mawia się, że dorośli nie popełniają błędów, ale to nie prawda. Każdy ma prawo popełniać błędy, jednak nie każdy potrafi je naprawić i wyciągnąć wnioski. 

- Anioł nie może być zośkowaty - zaśmiał się Bytnar patrząc z uśmiechem na Tadeusza. 

Zośka tylko powiedział kilka słów pod nosem i uspokoił się. Nigdy nie był wylewny, wolał sam ze sobą rozmawiać i myśleć niż z innymi. Tylko niektóre gesty były wiadome, że kogoś szanuje, a były to zbyt proste gesty. 

- Aniołowie nie powinny zadzierać z Kopernikiem - Kotwicki podjął wyzwanie i skierował nokaut na Maćka. 

Ten pokazał mu język i zamilkł. Zmęczenie siedziało gdzieś głęboko w alkowym sercu, nie potrafił nawet wymyśleć ciętej riposty. Męczyło go nawet bezczynne siedzenie, kiedy wszystko i wszyscy błagali o walkę. A walczyć było o co, jeszcze nie wszystko tonęło w płomieniach. 

- Kama, Alek! Chodźcie do mnie, idziemy wspomóc barykadę na Jerozolimskich. Podobno Niemców tam jak liście na wierzbie, a tamten pluton nie ma amunicji. Wymarsz za dwie minuty - zawołał Tadeusz z okna szkoły. 

Dawidowska ziewnęła po raz kolejny i otarła dłońmi brzeg okurzonej sukienki. Nie miała na zmianę odzieży, więc dbała o to co miała na sobie. Choć nie miała jak jej wybrać, to i tak szczyciła czystością. Znała sposoby na umycie włosów mając kilka szklanej wody, bądź zatajenie nieprzespanych nocy. Potrafiła wyczarowywać bandaże z niczego potrzebnego, a środki odkażające widziała w każdym mieszkaniu. W końcu każda kamienica miała pijących czysty spirytus mieszkańców, który w trudnych sytuacjach szpitali mógł przysłużyć się do odkażania wielu ran. Szpital powstańczy zamienił się w punkt medyczny dla wszystkich. Kama widziała czasami nawet niemieckie mundury, ubrudzone szkarłatną cieczą. Nie byli III Rzeszą więc ratowali sprzymierzeńców pacykarza, choć wielu osobom przychodziło to z niesmakiem. Nie fajnie jest ratować diabła przed śmiercią, ale czasami trzeba porzucić w swojej pamięci przeszłość i ratować teraźniejszość. 

Szli spalonymi ulicami, czasami słyszeli jedynie szmery z zatłoczonych piwnic. Szli zwartym szykiem, choć każdy był niewyspany i głodny. Mogli pożerać jedynie wzrokiem dzikie płomienie na balkonach i oknach. Jednak między smutkiem, pojawiały się promyki nadziei. Biły one z przepięknych kamienic udekorowanych biało czerwonymi flagami. Łopotały dumnie na wietrze i śpiewały do przechodniów Mazurka. Duma pojawia się tam, gdzie jest za dużo cierpienia. Kiedy nie myśli się o bólu i smutku, zastępuje to duma. Nie jest klęską upaść, klęską jest upaść i się nigdy nie podnieść. 

Już z odległości kilkuset metrów dostrzegli kontury wojujących powstańców, którzy rzucali granaty zza barykady. Barykada z mebli, stalowych części rur i odrobiny drewna, taką obroną dysponowała wtedy Warszawa. Choć nikt nie miał zbyt wiele, kochali się wzajemnie. Tworzyli rodzinę i za rodzinę byli gotowi zginąć. Strzelali karabinami zrobionymi z drewna, a najbardziej cenili sobie brzozy. Później wyrosły kwatery lasów brzozowych, w których kryły się ich dusze. A to wszystko przez miłość do natury wojny ... 

- Meldujemy przybycie na ustalone miejsce, mamy dwie sanitariuszki i kilka karabinów maszynowych. Niektórzy mają butelki z benzyną i granaty na czarną godzinę - oznajmił dowódca ,,Ryś". 

Żyjący obrońcy barykady spojrzeli na nich ze śmiechem na ustach. Jeden podbiegł do zwartej grupy i ze wściekłością pokazał palcem w kierunku Niemców. 

- To jest najczarniejsza sytuacja ze wszystkich czarnych sytuacji, rozumiecie? Ta barykada jest najważniejsza w całej Warszawie. Do jasnej cholery, aleje Jerozolimskie to nie jakaś tam Okopowa czy Żytnia! - wrzasnął i pobiegł na swoje miejsce gdzie strzelał 

Zarówno Zośka jak i Kama byli zszokowani krzykiem. Myśleli, że będą tworzyć zgraną drużynę, tylko jedność może zwyciężyć. Okazało się jednak, że czeka ich nie połączenie sił tylko kłótnie. To było nie do zrozumienia dla zaprzyjaźnionego plutonu w którym była czwórka przyjaciół. Jednak rozkaz jest rozkazem, więc poszli ze spuszczonymi głowami do barykady. 

Kama oparła się o mur kamienicy i czekała. W zasadzie czekała, aż będzie potrzeba jednak w duchu modliła się o brak interwencji. Była sanitariuszką, co więc miała zrobić z poważnymi rannymi? Modliła się do Boga, żeby nic takiego nie miało miejsca. 

Z zamyślenia wyrwała ją burza, która zbliżała się ze strony Wisły wprost do alei Jerozolimskich. Nadarzyła się okazja wygrania choć jednej bitwy. 

Chłopcy posłali do Niemców granaty, maszynówki zaświergotały natarczywie, a wraz z nimi pierwsze pioruny gruchnęły na ulicę. Po chwili usłyszano bieg uciekających Niemców, a zaraz po tym na całych alejach zapanowała głucha cisza, która śpiewała piorunami i deszczem.

Wszyscy którzy narzekali na brak wody, teraz stali w objęciach ulewy i radowani unosili głowę w kierunku chmur. Wiedzieli, że Warszawa czasami musi płakać. Tyle razy krzyczała, aż wreszcie musiała uronić łzy. Każdy płacze i to czyni go jeszcze silniejszym niż przedtem.

- To twoja sprawka, ja to wiem! W końcu anioły mają specjalne moce - zaśmiał się do ucha Kamy Dawidowski.

Nie potrzebowała pocałunków, teraz deszcz ją delikatnie całował po twarzy. Ścierał z niej zmęczenie i wszystkie złe demony poprzednich dni. Musiała jeszcze dużo przetrwać, więc czerpała z tego co jest jej dane. Odwzajemniła uśmiech Alka i puściła oko Rudemu oraz Zośce. Spojrzała w niebo i zamknęła oczy, płynęła.  





Co miesiąc rozdziały, tego to ja nigdy nie miałam na tym profilu xDD Z góry przepraszam na tak długą zwokłę, mam już kilka rozdziałów zapasowych :D JUPI!JUPI!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro