O Siewku, co cień swój zgubił
Odrzucenie
Siewko zawsze starał się być taki jak inni, choć zamiast świąt i tańców, wolał ciszę lasu. Gdy Jaczemir do wsi Strumyki powrócił, młodzieniec słuchał jego przechwałek, mimo, że wcale go nie zachwycały. Gdy zdanie o nowym sołtysie miał powiedzieć, ugryzł się w język, choć wiedział, że ojciec posłuchałby jego zdania i nie zgodził się na tak wysoką pańszczyznę. Gdy wyśmiewano Bognę, córkę ubogiego pasterza, śmiał się razem z innymi, choć wcale go to nie bawiło.
Pewnego dnia Siewko ukończył pierwszą rzeźbę i zaraz ukrył, by reszta mieszkańców wsi nie widziała. Gdy matka spytała, co też cały dzień wyczyniał, zamiast na polu pracować, skłamał, że pomagał staremu Bożydarowi, co mu dziatki pomarły i sam jeden został.
Dla cienia Siewka to było zbyt wiele. Wyskoczył do przodu, zupełnie ignorując palące słońce i pomknął w krzewy czeremchy, znikając z oczu młodzieńcowi. Najpierw chłopak zupełnie się tym nie przejął, gdyż, jak uważał, cień do niczego w życiu potrzebny nie był, a nawet kłopotu napytać potrafił, kiedy to zakradał się do Jagny, by zakryć oczy i w objęciach zamknąć.
Bogaty był ojciec Jagienki, to cud że córę za Siewka chciał wydać. Rodzina weselisko szykowała, bo i posag pokaźny, lecz młodzieniec skrycie gardził Jagną, gdyż niedobra to była dziewucha, pyszna i nadęta.
I żył tak dni kilka, za nic mając uwagi starszyzny, że bez cienia to już nie ten sam Siewko, bo choć porządny, to jednak nijaki. Chłopak przeraził się dopiero, gdy do strumyka podszedł, by twarz obmyć, a odbicie jego niewyraźne się stało. Wielkie było jego zdziwienie, gdy patrząc na swą dłoń i mrużąc oczy, potrafił dostrzec wierzbę, co po drugiej stronie rzeczki rosła. Zrozumiał, że zaczął znikać.
Wpadł tedy młodzieniec do chatki na skraju wioski, by szeptuchę wiekową o pomoc prosić.
– Ach, łobuzie – rzekła, wpatrując się w niego pokrytymi bielmem oczami – cień twój uciekł, a wraz z nim i ciebie kawałek. Nie jesteś już sobą, mieszasz się z otoczeniem, aż w końcu zupełnie niewidoczny się staniesz i będzie Jagienka płakać po tobie rzęsiście.
Zadrżały usta Siewka, lecz nie żalił się on nigdy, tedy pierś wypiął do przodu i głowę podniósł do góry.
– Co robić, babciu? – spytał. – Nie chcę tak skończyć, chcę dom zbudować, drzewo posadzić i... i żonę posiąść!
– Wiem, że wiele ciebie w środku pozostaje i może tylko jedna Mokosz prawdę zna o tobie. – Pogładziła go po głowie, jak miała w zwyczaju. – Ale jeśli dalej będziesz żył w swoim środku, nikt nie będzie potrafił cię odróżnić od reszty, bo staniesz się żaden, i jako chorągiew na wietrze będziesz powiewać.
Młodzieniec jak zawsze spuścił wzrok i nabrał wody w usta. Niemiły był to dla starej kobiety widok, więc ulitowała się nad biedakiem.
– Niedaleko stąd – powiedziała szeptucha – na Kopnej Górze, mieszkają trzy siostry, co lasem się opiekują. Do nich też dziwy wszelkie zagubione zdążają. Jeśli twój cień ma choć krztynę rozumu, tam też go znajdziesz.
– Dziękuję, babciu! – Uśmiechnął się Siewko.
– Ale miej baczenie! – Twarz kobiety nabrała powagi. – Bo Zmora straszliwa tam grasuje, co mięso ludzkie za jadło obrała, ale i cieniem nie pogardzi. Zważaj tedy, by nie przyszło ci głową zapłacić.
Młodzieniec przełknął głośno ślinę, złożył podarek z króliczej skórki i odszedł w pośpiechu.
Wahał się początkowo, bo starucha nie miała w naturze skłonności do bajań, lecz gdy spostrzegł, że znów mu kolorów ubyło, ruszył na wyprawę.
Dom na Kopnej Górze
Gdy Siewko dotarł wreszcie na szczyt góry, potwierdziły się słowa szeptuchy i oczom jego ukazała się chatka. Nie była ona bynajmniej zwykła, oj nie.
Ta chatka bowiem na trzech nogach stała, jednej kurzej, jednej sarniej i jednej wilczej. Kołysała się lekko w rytm wiatru, a co chwila wydawała ciche sapnięcia, jakby we śnie pogrążona.
Podszedł pod nią ostrożnie, szukając wejścia, ale żadnego znaleźć nie potrafił. Obszedł dookoła i nic. Żadnych schodów, żadnej liny. Uznał więc, że po jednej z nóg się wespnie, najlepiej kurzej, bo tam jest czego się chwycić. Już miał podchodzić, już rękę wyciągał, gdy usłyszał trzask łamanej gałązki. Odwrócił się szybko i ujrzał dziewczynkę ubraną jedynie w liście klonu, związane tak umiejętnie, że wyglądały jakby rosły na jej skórze.
– Kim jesteś i czego tu szukasz? – spytała, a głos miała jak śpiew ptaków wiosenny.
– Jestem Siewko ze Strumyka, przybyłem tutaj po mój cień.
– Chodź zatem ze mną, Siewku ze Strumyka, zaprowadzę cię do mych sióstr, bo nic tutaj nie wskórasz.
Zgodził się i poszedł z dziewczynką. Poprowadziła go na kraniec polany, gdzie za świerkiem ukryto palenisko. Obok niego siedziały dwie kobiety, jedna w kwiecie wieku, druga o twarzy pokrytej zmarszczkami. Ich ciała również pokrywały liście, starszą oplatała wierzba, młodszą jabłoń.
– Jestem Dąbrówka, a to Mojmira i nasza dziecina, Pężyrka. Usiądź chłopcze, do zmierzchu jeszcze daleko – powiedziała staruszka.
– Nie mam czasu – odparł, nie postępując ani kroku. – Straciłem swój cień, znikam. Nie w głowie mi biesiady ni zabawy.
– Pośpiech cię zgubi – odrzekła kobieta odziana w liście jabłoni. – A cierpliwość uratuje. Usiądź, chatka i tak budzi się razem z gwiazdami.
– Możesz też odejść i postarać się wspiąć na chatkę – dodała Pężyrka. – Kto wie, może cię wpuści?
Stanął Siewko pomiędzy domkiem a paleniskiem, co chwila błądząc wzrokiem od jednego do drugiego. Już postąpił krok w stronę chatki, to cofnął się, by na wiedźmy spojrzeć. I stałby tak może i do rana, choć spieszył się ponoć, gdyby nie kształt po drugiej stronie polany majaczący. Dostrzegł stworzenie dziwaczne, wodą ociekające, o pysku rybim, ale łapach wydrzych.
Poczłapało w ich stronę, bez słowa minęło Siewka i zasiadło obok najstarszej wiedźmy.
Zawrócił młodzieniec do paleniska, na chwilę zapominając o cieniu i nie spuszczając stworzenia z oczu.
– Kim jesteś? – spytał.
– Jestem Perepłut, to oczywiste jak to, że blade oblicze Horsa nocą nadejdzie – odparło stworzenie. – Lepszym pytaniem jest, kim ty jesteś? Patrzę na ciebie, ale świerki widzę, im bardziej szczegóły chcę dostrzec, tym bardziej mi umykasz.
– Jestem... – odpowiedział młodzieniec, ale nie potrafił dokończyć. – Jestem... kim ja jestem?
Spojrzał na niebo, które szarzeć zaczęło i dreszcz zimny przebiegł mu po plecach. Z dala od wioski nic nie było takie pewne i oczywiste.
– Muszę już iść! – powiedział, kierując kroki w stronę chatki.
– Zaczekaj!
Siewko poczuł na dłoni mokry uścisk Perepłuta.
– Czuję twoje ciepło – powiedział stwór. – Więc jest jeszcze szansa. Jednak jeśli teraz pójdziesz, chatka pożre cię i nigdy nie odnajdziesz tego, po co tu przyszedłeś. A jeśli to prawda, że cień chcesz odzyskać, jak wiedźmom mówiłeś, będziesz musiał na swej drodze Zmorę spotkać. Proszę, zaufaj mi i poczekaj bo droga twa niełatwa.
Chłopak zastanawiał się chwilę, po czym dostrzegł, jak ściana lasu błyska tysiącami ślepi, gdy za jego plecami buchnęło ognisko, rozpalone przez Mojmirę.
– Uczta już się zaczyna. – Najstarsza z wiedźm wyprostowała się nad paleniskiem.
Ślepia rozbłysły, odbijając blask płomieni. Siewko powiódł wzrokiem dookoła, po czym westchnął i usiadł między wiedźmami.
Nie minęło wiele czasu, gdy do ognia poczęły podchodzić stwory wszelkiej maści. Naprzeciw młodzieńca zasiadła dziwożona o skórze chropowatej niczym kora drzewa, zaraz obok przycupnął bies, stopan i ubożę, rozpoznawał je wszystkie z bajań szeptuchy opowiadanych w ciepłe, letnie noce. Każde z nich kłaniało się reszcie i zasiadało przy palenisku.
Drżało serce Siewka, a nogi wyrywały się do biegu, mimo to został, aż mrok nie zapadł zupełnie. Wtedy noc przeszył ryk rozrywający chmury. Gwiazdy wyjrzały zza igieł świerku, a przybysze wstali, jak jeden mąż.
– Jeśli naprawdę chcesz odzyskać swój cień, musisz wejść do chatki odziany jedynie w odwagę i upór – powiedziała Pężyrka.
Młodzieniec przestąpił z nogi na nogę, niepewnie rozglądając się wokół. W końcu jednak kiwnął głową.
– A więc tak będzie – odparł jej Siewko i ściągnął ubrania. Zadrżał, gdy poczuł na nagiej skórze zimne powietrze.
Najstarsza z wiedźm chwyciła płonącą szczapę i ruszyła w stronę polany. Wtedy oczom Siewka ukazała się chatka, jednak zamiast okiennic, patrzyła na niego żółtymi ślepiami, a drzwi kłapały niczym paszcza. Długa drabina wysunęła się z nich jak język, trzy nogi zatupotały.
– Weź to i nie puszczaj, jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swój cień i ze Zmorą spotkanie przeżyć. – Stara kobieta podała mu szczapę i delikatnie popchnęła ku chatce.
– Ruszaj, Siewko ze Strumyka, odnajdź, co zagubiłeś! – rzekła Mojmira.
Nogi ugięły się pod strwożonym chłopakiem, mimo tego zmusił się, by podejść do tajemniczej bestii. Zebrane stwory zapiszczały, zaskrzeczały i zarechotały, aż podniósł się śpiew setek gardeł, dziki i pierwotny.
Młodzieniec ruszył przed siebie, domek spostrzegł go niemal natychmiast. Jeszcze krok i trójka nóg poruszyła się niecierpliwie. Po chwili pędziła już z prędkością rozjuszonego tura.
Stwory zawyły, gdy chatka oplotła młodzieńca drabiną, niczym językiem i wciągnęła do środka. Po chwili zniknął w paszczy i on, i pochodnia.
Trzewia własnego jestestwa
Wnętrze chatki było pogrążone w całkowitej ciemności i gdyby nie płonący kawał drewna, Siewko nie odnalazłby drogi.
Izdebka w której się znajdował, pachniała suszonymi ziołami i stęchlizną. Powała wisiała nisko nad głową, a całość ruszała się nieznacznie, w rytm oddechów chatki. Na drugim końcu pomieszczenia widniało przejście, o surowych, jakby wykutych w skale ścianach, prowadzące schodami w dół.
Zawahał się, lecz nie widząc innej drogi, ruszył nimi. Jego droga nie była długa, już po chwili usłyszał nucenie pieśni, którą kiedyś matka śpiewała do snu. Zaciekawiony zszedł do końca, wkraczając w jasny blask setek lamp.
To pomieszczenie okazało się tak wielkie, że Siewko zaczął zastanawiać się, jakim cudem chatka je pomieściła. Wszędzie unosił się zapach żywicy, a w powietrzu tańczyły drobinki kurzu. Ogromne płótna, zawieszone wiele pięter wyżej, przedstawiały wspaniałe sceny bitew, wydarzenia, których Siewko nie rozpoznawał i potężne sylwetki, przywodzące na myśl bogów. Te wiszące niżej, zakrywające ściany, zwykle prezentowały niesamowite krajobrazy, portrety i owoce, na tle kwiatów i wazonów. Pomiędzy nimi, nucąc spokojnie, spacerował sturęki mężczyzna, od stóp do głów pomalowany farbą w najbardziej fantazyjne kolory, jakich młodzieniec nigdy nie widział i wyobrazić sobie nie mógł.
Artysta odwrócił głowę w jego stronę i podszedł, odkładając pędzle na stół. Gdy znalazł się już zupełnie blisko, chłopak zauważył, że na jego powiekach namalowane są złote źrenice, a te prawdziwe pozostają niewidoczne.
Mężczyzna przyjrzał się młodzieńcowi sztucznymi oczyma, po czym posłał uśmiech.
– Witaj chłopcze, przybyłeś po nauki? – spytał. – Sprawię, że zakochasz się w czym zechcesz, nabierzesz pasji i zrozumiesz, czym jest dreszcz wywołany tworzeniem nowego.
– Witaj, nieznajomy – odparł Siewko. – Przybyłem tu, by odnaleźć swój cień. Nie jestem twoim uczniem.
– Kimże więc jesteś?
Mężczyzna odsunął się od młodzieńca i zaczął oglądać obrazy, marszcząc brwi.
– Jestem... – Siewko zawahał się. – Kim jestem?
– Och, mój drogi, to oczywiste. Jesteś potencjałem, jesteś artystą, jesteś rzemieślnikiem i wojownikiem. Każda z tych cech tworzy cząstkę ciebie i pomogę je rozwinąć. Pokażę kim jesteś i co powinieneś robić.
– Czy wtedy powróci mój cień i kolory?
Mężczyzna milczał dłuższą chwilę, co rusz rozrabiając farbę lub czyszcząc pędzle.
– Mam propozycję. Pomaluję twoje ciało, byś już nigdy nie bał się, że znikniesz.
– Przecież wtedy będę pusty w środku, a farba może się zetrzeć.
– Nie zetrze się – zapewnił mężczyzna. – Dopilnuję tego.
Siewko przeszedł wzdłuż pokoju, przyglądając się obrazom tak pięknym, tak realnym, że młodzieńcowi wydawało się, że ruszają się i żyją. Przeszedł obok galopującego konia, podziwiając potężne mięśnie pracujące pod sierścią. Minął wzgórze porośnięte bukiem i wazę w towarzystwie jabłek na złotym talerzu. Zatrzymał się dopiero przy portretach dziewuszki, która wyglądała jakby miała tyle wiosen, co on sam.
Pierwszy obraz przedstawiał jej łagodne oblicze i roześmiane oczy, a blade lico poplamione było farbami. Kolejny, gdzie plamy farb niemal przesłaniały skórę, lecz próżno Siewko szukał poprzedniego blasku w oczach. I ostatni, z wykrzywionymi ustami w niemym krzyku. Jedynie plamka policzka wystawała spod grubej warstwy barwnika.
– Kto to? – spytał młodzieniec.
Malowany mężczyzna niemal przybiegł.
– Moja pierwsza uczennica – odparł. – Zdolna, lecz słabowita, nie miała tej pasji, która utrzymałaby ją przy mnie. Zobacz, obraz nędzy i rozpaczy, choć malowałem jej lico najlepszymi barwnikami. Ale ty jesteś inny. Tobie się uda, wierzę w to.
Młodzieniec zastanowił się przez chwilę, bo słowa mężczyzny miłe były jego uchu. Jednak, zaraz potem dostrzegł w oddali więcej portretów, pokręcił więc głową i zaczął iść przed siebie, pilnując, by żaden obraz nie zajął się od płonącej szczapy.
– Zaczekaj młodzieńcze!
Mężczyzna chwycił pędzel i znów podszedł do chłopaka.
– Pozwól choć na jedno pociągnięcie.
Siewko zastanowił się moment, ale gdy spojrzał na obrazy, tak wspaniałe i pełne pasji, przyzwalająco wyciągnął rękę.
Opuszczając pokój, oglądał kolorową farbę zdobiącą nadgarstek. Przed nim rozciągał się ciemny korytarz, pusty i złowrogi. Usłyszał potępieńcze wycie, jakby zszyte z tysięcy głosów. Zadrżał i nieomal szczapy nie puścił. Zmora dawała ostrzeżenie, wypędzała go z chatki.
Siewka znów naszły wątpliwości i znów zwolnił kroku, jednak płomień dodawał mu odwagi, rozświetlając korytarz. Ruszył szybko i już po chwili dotarł do pięknie zdobionych drzwi. Gdy pociągnął klamkę, owiał go gorący podmuch, a uszy wypełniły szmery rozmów. Ucichły zaraz potem, dziesiątki małych twarzyczek zwróciło się w jego stronę. Każda z nich wyglądała dziecięco i równocześnie łudząco podobnie do reszty.
Pomieszczenie było małe, lecz przytulne. Podłogę wyłożono wilczymi skórami, tak przyjemnymi dla bosych stóp młodzieńca. Ciepło biło z pieca, w środku wypiekał się chleb.
– Witaj, przyjacielu – odezwał się jeden ze stworków, w którym Siewko rozpoznał Pokucia. – Przybywasz tutaj, by się ogrzać, zasmakować towarzystwa i umilić czas zabawą?
– Witajcie, nieznajomi – odrzekł młodzieniec. – Przybyłem tu, by znaleźć swój cień. Nie jestem waszym przyjacielem.
– A więc kim jesteś? – Z tłumu wyłonił się kolejny duszek, wbijając w młodzieńca spojrzenie.
– Tego nie wiem.
– My ci powiemy. – Pierwszy Pokuć usiadł na wilczej skórze. – Jesteś bratem, jesteś synem i przyszłym ojcem, jesteś towarzyszem i przeciwnikiem, władcą i podwładnym. Zostań, a pokażemy ci, czym jest przyjaźń oraz nienawiść.
– A czy wtedy wróci mój cień i kolory?
Pokuć wstał z podłogi i podszedł do tłumu. Duszki zaszumiały, poczęły szeptać między sobą. W końcu skłębiły się, tworząc wielką kopię siebie samych.
– Jeden z nas złapie cię za rękę, byś po zniknięciu zawsze miał pewność, że wciąż istniejesz – odpowiedziały chórem.
– Wtedy wciąż będę niewidoczny, a mój przewodnik może mnie puścić.
– Zapewniamy, nie puści.
Zamyślił się Siewko, wzrokiem lustrując pokój. Jego uwagę przykuło łoże, wyglądające jakby ktoś niedawno na nim spał.
– Czyje ono jest? – spytał.
– Naszego pierwszego przyjaciela – odrzekły duszki. – Bawił się z nami i był szczęśliwy, ale z czasem zaczął pragnąć samotności. Jednak, być samemu jest źle, nie dałyśmy mu tego zaznać. Tedy odszedł dnia pewnego, biedak, i teraz pewnie krząta się gdzieś, nosząc w sercu smutek. Ty jesteś inny, widzimy to. Będziemy razem już na zawsze, nie odstąpimy cię na krok!
Młodzieniec zastanowił się, wbijając wzrok w puste łoże, które mogło być jego. Gdy dostrzegł mokre ślady łez, pokręcił głową, idąc przed siebie. Szczapę drewna trzymał blisko, by nie spalić wilczego futra.
– Zaczekaj! – powiedziały Pokucie. – Pozwól, że złożymy na twej dłoni pocałunek, byś w dalszej podróży czuł nasze ciepło.
Siewko zwolnił kroku, aż przystanął. Chwilę zastanawiał się, jednak ostatecznie wyciągnął dłoń w ich stronę. Gdy opuszczał pokój, czuł bijące ciepło w dłoni.
Tym razem nie było ni schodów, ni korytarza, jedynie ogromna nicość, której nie potrafił rozświetlić nawet blask płomieni. Ugięły się kolana pod chłopcem, a włosy stanęły dęba, gdy zawiał wiatr tak silny, że prawie zgasił pochodnię. Znów usłyszał wycie Zmory i zgrzyt pazurów drapiących o kamień.
Kusiło Siewka by zawrócić, zostać już na zawsze w pokoju pełnym duszków, bądź pobierać nauki u malowanego mężczyzny. Poczuł się samotny i opuszczony, a nagie ciało drżało z zimna.
Mimo to zebrał się w sobie i ruszył dalej, ciepłą ręką osłaniając się od wiatru. Gdy spojrzał na nią, ze zgrozą stwierdził, że prawie jej nie dostrzega, jedynie jaskrawa plama farby świeciła w ciemnościach.
Po chwili dotarł do ściany kamiennej, z wydrążonym przejściem, osłoniętym kotarą. Przeszedł przez nie i jego oczom ukazał się gęsty las, pachnący żywicą i roślinnymi sokami. A wszystko to tak intensywne, tak kolorowe i mocne, że młodzieńcowi zakręciło się w głowie.
Pośrodku, na omszałym pniu, siedziała kobieta, mocząc stopy w sadzawce. Spojrzała na niego, posyłając uśmiech.
– Witaj, wędrowcze – rzekła. – Czy przybyłeś tu, by dotykać zioła, poczuć zimną toń wody i wąchać kwiaty?
– Witaj, nieznajoma – odparł Siewko. – Przybyłem tu, by znaleźć swój cień. Nie jestem mieszkańcem tej chatki.
– Och – zdziwiła się. – A więc kim jesteś?
– Kim jestem? – powtórzył za nią młodzieniec.
– Jeśli nie wiesz, ja odpowiem. – Zeskoczyła z pnia i podeszła bliżej. – Jesteś kimś, kto czuje, widzi i smakuje. Jesteś częścią lasu, a las jest częścią ciebie. Jesteś wysokimi górami i wartkimi strumykami, słońcem, które ogrzewa i wiatrem, który ziębi. Jesteś gwiazdami na niebie i ziemią pod stopami, bo składasz się z tego samego, co one. Zostań, a pokażę ci smaki, jakich jeszcze nie próbowałeś, zapachy, jakich jeszcze nie czułeś i widoki, jakich jeszcze nie widziałeś.
– A czy wtedy powróci mój cień i kolory?
Zatroskała się kobieta, krzywiąc oblicze. Weszła po kolana do wody i spojrzała w górę, na błękitne niebo.
– Uplotę ci z polnych kwiatów wieniec, byś nawet gdy znikniesz, czuł jego dotyk i zapach. Zgadzasz się?
– Wianek uschnie, a ja wciąż pozostanę niewidoczny.
– Uplotę ci nowy i tak do końca twych dni.
Zastanowił się Siewko nad propozycją, a kusiła go wielce. Przeszedł wzdłuż brzegu sadzawki, wpatrując się w mętną toń. Spojrzał na piękne lilie, rosnące na jej środku. Każda z nich miała niespotykany kształt i kolor.
– Piękne – stwierdził.
– Symbolizują każdego towarzysza, który zatracił się w mym lesie. Byli szczęśliwi, jednak twierdzili, że przytłoczyły ich doznania, dotyk wilgotnej ziemi i woń mchu. Odeszli, a teraz pewnie oglądają szary świat, szukając wrażeń jakich zaznali tylko tutaj. Ale ty jesteś inny, tobie się tu spodoba. Dusza twoja wrażliwa, oczy wielkie. Będziemy razem śpiewać pieśni niosące radość życia.
Młodzieniec zastanowił się przez chwilę, jednak dostrzegł, że kwiaty rosną daleko od brzegu, niedostępne i obojętne. I tym razem pokręcił głową, ruszając przed siebie. Ogień trzymał blisko, by nie zajęły się od niego źdźbła trawy.
– Zaczekaj! – Usłyszał za plecami. – Pozwól chociaż wsunąć za twe włosy kwiat gerbery, by zapachem podróż umilał.
Siewko odwrócił się i pochylił głowę, a woń kwiatu wypełniła nozdrza.
Rzeka, co rwie i topi
Usłyszał szum wody, gdy tylko zasunął za sobą kotarę. To pomieszczenie oświetlała lekka poświata, bijąca od kryształów wyrastających z każdej skalnej szpary. Powietrze przesiąknęło wilgocią, nagie ciało Siewka przeszył dreszcz.
Młodzieniec ruszył przed siebie, unosząc pochodnię. Znikł już niemal zupełnie, jedynie delikatny kontur dłoni przypominał mu, że wciąż istnieje.
Parł naprzód, raniąc bose stopy o ostre kamienie. Po chwili musiał się zatrzymać, gdyż przed nim płynęła rzeka, wściekła i rozpędzona. Wyła niczym najstraszniejsza z bestii, z furią godną Welesa.
Chłopak dostrzegł po drugiej stronie coś ciemnego, o Siewkowej posturze. Cień! Cień jego na drugim brzegu czeka, wbija w niego wzrok tęskny!
Stopy młodzieńca oparły się o skraj brzegu, oczy wpatrzyły w ciemną toń. I gdy stał tak, pochłonięty myślami, brzeg zarwał się, pociągając go za sobą.
Siewko zakrzyczał, wypuścił szczapę, którą natychmiast pochłonęła rzeka, lecz wdrapał się na brzeg z powrotem.
Usiadł na skraju, otoczony nikłym światłem kryształów. Nie widział już cienia, zlał się z mrokiem. I zrozumiał, że nie przekroczy rzeki, że gdy tylko w niej stopy postawi, ta go porwie, a nurt poniesie daleko. Zapłakał cicho, bo oto tutaj przyszło mu zniknąć samotnie, w otoczeniu zimnych skał.
Zawołał swój cień, błagał o powrót, jednak odpowiedział mu tylko wściekły ryk rzeki. Począł przeklinać ją, okrutną, nieprzebłaganą, ale ta zdawała się nie słyszeć. Spojrzał na siebie ostatni raz, nie dostrzegając już prawie nic i zawrócił, chcąc chociaż raz jeszcze ujrzeć soczystą trawę, wilgotny mech i ciepło słońca.
Ryk rzeki cichł powoli, a w młodzieńcu wzbierała rozpacz. I gdy już miał chwytać kotarę i z życiem się żegnać, tupnął mocno piętami o ziemię.
– Nie! – ryknął. – Tak być nie może!
I zawrócił, rozpędzając się coraz bardziej. Skoro i tak nie ma już żadnych szans, skoro i tak jego los jest przypieczętowany, niechaj zginie w czarnych głębinach, ale na Peruna! Niechże spróbuje! Biegł ile sił w nogach, nie zważając na ostre kamienie i łzy spływające po policzkach. Jeśli zginie, to chociaż walcząc o swoje, sobą będąc ten jeden raz!
Dziki krzyk wydarł się z jego gardła, płuca paliły, a stopy zdarł do krwi.
Dotarł do brzegu, jednak zamiast zwolnić, przyspieszył jeszcze bardziej i w jednym, długim susie pokonał część rzeki. Gotowy na spotkanie z zimną jak dłonie Welesa wodą, zacisnął powieki i napiął mięśnie.
Jednak zamiast w wodzie zniknąć, Siewko stał w rzece, z kostkami jedynie zanurzonymi.
– Jest płytka! – Zdumiał się. – Płyciutka!
Echo jaskini niosło śmiech młodzieńca, gdy ten brnął przed siebie.
Wtem coś oplotło jego kostkę, jakby ręka trupia, i przewróciło w lodowatą wodę. Pociągnęło wzdłuż rzeki, raniąc plecy o kamienie.
Zmora, co mięso ludzkie jada
Siewko nie zdążył nawet krzyknąć, gdy tuż przed nim objawiła się twarz upiorna, pozszywana z dziesiątek dziecięcych skór.
– Przybyłeś, mimo moich gróźb – rzekła Zmora. – Tedy pożrę cię jak resztę, skórę przywdzieję, a z kości stworzę lichtarz!
Obróciła się, falujące cielsko zadygotało, zatrzęsło się i Zmora przybrała groteskowy, jak w krzywym zwierciadle wizerunek Jagny, obiecanej mu dziewuszki.
– Och, Siewko – powiedziała, naśladując jej głos. – Czemuż nie możesz być taki jak reszta?
Z każdym jej słowem świat wokół tracił barwy, a rzeka nabierała ciemnego koloru.
– Ze mną będziesz żył dostatnio, niczego naszym dziatkom nie braknie! Co może być lepsze nad bogactwo i bezpieczeństwo?
Siewko nie odpowiedział, wiedząc, że Zmora głucha na jego słowa. Zamiast tego zanurzył pomalowaną rękę w wodzie, a ona od razu nabrała żywych barw i kolorów. Zaraz zajęły się od niej ściany, a Zmora zawyła i znów zafalowała.
Przybrała twarz Jaczemira, przystojną i rumianą.
– Chodź Siewko, pojedziemy razem do karczmy, będziemy pić i bawić się do rana – rzekła tubalnym głosem. – Będziemy rządzić i wydawać rozkazy, a kto się nam sprzeciwi, temu biada!
Z każdym jego słowem robiło się coraz zimniej, aż rzeka zamarzła, łapiąc kostki Siewka. Młodzieniec zaszamotał się, gdy Zmora wyciągnęła rękę.
Wtedy jednak dłoń chłopaka, ta na której Pokucie złożyły pocałunek, buchnęła żywym ogniem, ale nie oparzyła Siewka.
Podniósł ją wysoko nad siebie, a rzeka stopniała.
Zmora zaskrzeczała, wijąc się z bólu i znów przybrała nową twarz.
Tym razem był to sam Siewko, lecz inny, dojrzalszy i bardziej ponury. Ubrany w czystą koszulę, o jakiej młodzieniec nie śnił, a brodę miał bujną i zadbaną.
– Jestem tobą, więc chcę twojego dobra – powiedział. – Piękne są twe ideały, lecz zwiodą cię na manowce. Skończysz zgorzkniały, a życia będzie w tobie tyle, ile w twych rzeźbach. Nie założysz rodziny ani uznania nie zdobędziesz, a to sprawi, że świat znienawidzisz i nie będzie on już nigdy ani twój, ani dla ciebie.
Z każdym słowem Zmory kamienna jaskinia pękała coraz bardziej, a tuż obok Siewka upadały ogromne głazy, rozbryzgując wodę. Odłamki raniły młodzieńca, rozcinając twarz.
Zachwiał się Siewko, a z włosów wypadł kwiat i zatonął w rzece. Po chwili urósł i korzenie zapuścił. Wiły się pędy, skały łapiąc i wiążąc je do sklepienia, tak, że powstała piękna mozaika, przeplatana korzeniami i liśćmi.
Zaskowyczała Zmora w agonii i odbiegła, umykając przed pędami.
Odetchnął Siewko z ulgą i pierś dumnie wypiął. W pewnym momencie usłyszał wołanie, lecz to do niego należał głos. Po drugiej stronie rzeki dostrzegł swoją sylwetkę, machającą mu na powitanie. Przyspieszył i już zaraz wdrapywał się na suchy brzeg.
Siewko
Młodzieniec przystanął kilka piędzi przed cieniem, wpatrując się w niego z uśmiechem.
– Zasiadałem przy ognisku z największymi dziwami, jakiem widział, żyjąca chatka wciągnęła mnie do środka, przebyłem wiele pokoi i wiele pokus odparłem, Zmorę pokonałem, by w końcu cię znaleźć – rzekł młodzieniec. – Jednak nie rozumiem, dlaczego ode mnie odszedłeś?
– Nie odszedłem – odparł cień. – Jeno ty mnie wyrzuciłeś, gdy nie chciałeś przyjąć, jako siebie samego. Tedy zabrakło dla mnie miejsca i odejść musiałem.
– Żałuję, szczerze żałuję, bo czas traciłem na bycie tym, kim nie byłem i nie chciałem być. Wróć do mnie, proszę. – Siewko wyciągnął rękę, ale cofnął ją, nie potrafiąc nic zobaczyć.
– Wrócę, jeśli odpowiesz na moje pytanie. – Cień obszedł go wokół, jakby oglądał po raz pierwszy. – Kim jesteś?
Młodzieniec zamilkł, marszcząc brwi. Kilka razy otworzył usta, nabrał powietrza i tyleż samo razy je wypuścił. Czas leciał, a on nadal milczał. Cień czekał cierpliwie, nie poganiał, nie grymasił.
W końcu młodzieniec wypiął dumnie pierś i uniósł głowę.
– Jestem artystą, wojownikiem i rzemieślnikiem. Jestem bratem, kochankiem i przyjacielem. Jestem niebem i ziemią, lasem i rzeką. Jestem Siewko ze Strumyka – odpowiedział, a głos jego zlał się z głosami Dąbrówki, Mojmiry i Pężyrki. Perepłuta, malowanego mężczyzny, dziesiątek stworków i kobiety znad sadzawki.
Zaklaskał cień radośnie, zapląsał i wskoczył w skórę Siewka. Kolory powróciły na jego oblicze, a płuca jakby pierwszy raz nabrały powietrza.
– Wracajmy – rzekł cień. – Lecz co zrobisz dalej?
– Wciąż nie jestem pełny – głos młodzieńca stał się zdecydowany. – Zamierzam wrócić do wszystkich pokojów, które odwiedziłem i skorzystać z propozycji, jeśli jeszcze mogę. Ale to ja pomaluję swoje ciało, to ja wybiorę towarzysza, jeśli ten mnie zechce, i to ja uplotę sobie wianek. A kiedy wrócę... może pokażę swoje rzeźby ludziom z wioski?
– Wiedz jednak, że to dopiero początek twej podróży, a prawdziwe wyzwania i straszliwsze jeszcze Zmory dopiero czekają na ciebie. Nie powita cię wioska jak bohatera, a przy pierwszej sposobności wytknie palcem, jak to ma w zwyczaju. Możliwe, że się złamiesz, a im materiał twardszy, tym głośniej słychać huk. Czy jesteś na to gotów?
– Nie wiem – odrzekł Siewko.
– Dobra odpowiedź – powiedział cień, milknąc na wieki.
Bo i nic nie miał do dodania, choć droga dopiero się zaczęła i trwać miała, póki młodzieniec nie wyzionie ducha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro