13. Jak na siebie wpadli, dziewczyna z wierszami i żołnierz ze stali. (avengers)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdybyś powiedział słowo - padłabym ci w ramiona.

Gdybyś powiedział coś więcej - oddałabym ci swoje łzy.

Gdybyś nie mówił niczego- cisza zaląkłaby serce,

a tak?

Przeszywasz wciąż moje sny.

Klasa zaczęła klaskać mozolnie, gdy Rebeca skończyła czytać swój wiersz, wracając na miejsce zadowolona z siebie.

- Dobrze Rebeco - odezwała się nauczycielka. - Bardzo ładny wiersz, ale czy nie mogłabyś napisać czegoś bardziej... zrozumiałego?

- Tak - szepnęła koleżanka dziewczyny.

- Kiedy to sztuka proszę pani - zaczęła się bronić Rebeca, wstając z miejsca. - Nie można jej tak od razu zrozumieć, no chyba że...

- Rebeco - skarciła ją nauczycielka twardym głosem.

- To może przeczytać coś o bohaterach? - próbowała złagodzić sytuację, siedząca w rogu klasy Kamala. Nauczycielka jednak obdarzyła ją równie surowym spojrzeniem.

* * *

Na korytarzu szkolnym zrobiło się głośno, odkąd dźwięk dzwonka dał sygnał, że ostatnia lekcja właśnie dobiegła końca.

Uczniowie zamykali głośno szawki i przepychali się między sobą nawzajem. Wysocy blondyni, niskie brunetki, znani na całą szkołę futbolliści czy cheerleaderki - pełno ich tu było. A na końcu tego tłumu, szła samotnie cicha Rebeca.

Nie rozumiała co nie podobało się nauczycielce w jej pracy. Z resztą, tak jak w każdej innej. Strasznie ją to denerwowało.

Musiała napisać nową pracę na jutro. Nie to, że nie lubiła pisać - nie miała nic przeciwko temu, ale...

Z rozmyślań wyrwały ją głośne śmiechy za jej plecami. Obejrzała się do tyłu - znów jakaś paczka przyjaciół lazła za jej plecami..

Rebeca minęła barierkę, będącą wyjściem z terenu jej szkoły i ruszyła do domu. Nie minęło wiele czasu, A jakiś nadpobudliwy chłopak przebiegł koło niej, potrącając tak, że dziewczyna upadła na ziemię. "Dżentelmen" nie miał na tyle czasu, żeby zatrzymać się i pomóc jej wstać i się pozbierać.

Za to pojawił się inny dżentelmen, i to tym razem prawdziwy. Podał Rebece pomocną dłoń, a potem jej zgubione przy wypadku okulary.

- Dziękuję - odezwała się.

- Nie ma za co - zapewnił wysoki blondyn w czapce z daszkiem i ciemnych okularach.

- Co pan tutaj robi? - zapytała ze szczerym zainteresowaniem.

- Czekam na przyjaciela. Właściwie miał być na skrzyżowaniu...

- Tutaj? - zdziwiła się Rebeca.

- Tak. Kawiarnia u Any - podał miejsce spotkania.

Dziewczyna zachichotała, a mężczyzna spojrzał na nią wzrokiem typu: "czy coś nie tak?"

- Jej już dawno tu nie ma. Właściwie nie pamiętam, żeby w ogóle była. Ale mogę pana zaprowadzić.

- Tak. Chyba nie odmówię pomocy.

Nowy Jork zmienił się bardzo, od drugiej wojny światowej, jednak Steve nie mógł uwierzyć, że takie budynki jak stare kawiarnie czy kręgielnie, zostały gdzieś przeniesione lub też całkiem zlikwidowane.

Na szczęście istnieli tacy młodzi ludzie, którzy nie tylko wiedzieli gdzie znajdowały się teraz te zabytki, i co najważniejsze, mieli czas, żeby do nich zaprowadzić.

- I nie chciała mi tego uznać - padło jedno ze zdań rozmowy, toczonej przez nich w parku.

- Dlaczego?

- Nie wiem. - Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce. - Pan pewnie nie miał w szkole takich problemów.

- Nie - zaśmiał się. - To były... inne czasy. Problemem był wtedy brak szkoły.

- Naprawdę? - spytała Rebeca z ożywieniem.

- Mhm. Ale miałem wtedy inną naukę niż dzisiejsza młodzież. Raz mój przyjaciel Bucky chciał nauczyć mnie rzucać do celu i dał mi jako pociski widelce. W ogóle mi to nie szło! Rzucaliśmy tak długo, że zostały dziury w ścianie. - Oboje zaśmiali się.

Rebeca spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- A tak w ogóle, jestem Steve.

- Rebeca.

Dziewczyna znała imię swojego rozmówcy już wcześniej, ale chciała by sam je jej powiedział.

- A teraz jest pan Kapitanem - mruknęła, odwracając wzrok.

- Widzisz... nie każdy wygląda na takiego, co jest dobry w tym co robi. Albo co chce robić. Jednak życie mnie nauczyło, że nieważne co mówią inni. Jeśli znasz dobrze swój cel i bardzo czegoś chcesz...

- To znajdziesz sposób, żeby to zdobyć? - przerwała mu.

- Szybko się uczysz.

Przez następne chwile szli w milczeniu. Szum drzew trwałby spokojnie i to jeszcze długo, gdyby nie świst strzału, przeszywającego magle powietrze.

Steve złapał Rebecę gwałtownie za ramiona i szybko odsunął ją na bok.

Ona przerwała oddech na sekundę, a potem usłyszała krzyk:

- Lepiej stąd odejdź! Bo zaraz zdobi się gorąco - polecił jej Kapitan.

Rebeca chciała zaprotestować mówiąc, że nie doprowadziła go jeszcze do wspomnianej kawiarni, ale nie było na to czasu.

Widok rzucanego w stronę Steve'a, granata dymnego, kazał jej samoistnie oddalić się z tego miejsca.

- Dziękuję - odwróciła się i szepnęła w stronę, gdzie pozostał już tylko dym i odgłosy walczących.

Powoli stawiała kolejne kroki, jakby nie czując zagrożenia z tyłu. Wprawdzie nic naprawdę nie wybuchło, a żadni spanikowani mieszkańcy nie próbowali gdzieś, gwałtownie uciekać (bo żadnych tutaj nie było), jednak powinna była się jak najszybciej oddalić z tamtego miejsca- tak, dla własnego bezpieczeństwa.

Nie wiadomo było w końcu, kto zaatakował.

Rebeca miała jednak ciekawsze zajęcie: zamiast zajmować się ucieczką, ta zdążyła już wymyślić początek swojej pracy na poprawkowej na jutro. Brzmiał on, mniej więcej tak:

"Życie to nie teoria
Trzeba podjąć praktykę.
Dowiedziałam się tego, bo dzisiaj
Spotkałam Kapitana Amerykę"...

----------------------------------------

Hej! No wiem, że nikomu nie chciało się tego czytać, ale jakoś tak mnie w nocy na pisanie "wiersza" napadło, więc... jest to.

Chociaż po wtórnym przeczytaniu (I poprawieniu błędów w zdaniach takich jak "Widok szukanego w stronę Steve'a, granata tylnego") stwierdzam że nie było chyba tak źle i nudno.

No i w sumie tyle. To do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro