16. Mekaora.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brązowowłosy, niezbyt wyróżniający się z tłumu chłopak szedł właśnie ponurą ulicą Mekaory - jedynego bezpiecznego miasta, które było jednocześnie jednym wielkim więzieniem dla samych jego mieszkańców. Ten, kto tutaj wchodził, nie miał już żadnego prawa decydować o swoim losie. Damian wiedział o tym prawie, a jednak znalazł się tutaj.

Co nie znaczy, że do końca celowo. Otwierając tamto pudełko, przecież nie wiedział, że życie potoczy się tak poważnie. A jednak...

Te dwa lata, które tutaj spędzili nie były niczym, co można byłoby nazwać "życiem". To, co tutaj robili - co on tutaj robił - nie było w żaden sposób związane z jego poprzednim bytem w Californi. Musiał nawet znaleźć dla siebie nowe ubrania, jakieś schronienie... a nawet imię.
Gero - to chłopak, którym był tutaj, który szedł teraz przez to idiotyczne miasto, i który - no cóż - był nim.

A teraz mieli się spotkać... Po niemal dwóch długich latach rozłąki; oboje jako genialni agenci i szpiedzy, przynajmniej tak słyszał. Więc szedł, bo niby jaki miał wybór? Cofania się tutaj nie było. Nigdy. Ani on nie zamierzał się cofać, ani i prawo nie pozwalało mu na to, tak więc też zwyczajnie nie miał wyboru.

Przed oczami Damiana pojawił się park - zwykłe, małe i brudne miejsce, które tylko miało służyć, jako teren odpoczynku. Był zaś tak naprawdę, tylko jakąś kępką zwilgotniałej trawy, paroma deskami zbitymi na podobieństwo ławek oraz wysokim, spruchniałym drzewem.

Tak - jedynie ten wielki dąb czynił to miejsce zdolnym do jakiegokolwiek bytu. Bez niego park uczyniony zostałby tylko kolejną posępną dziurą, choć i tak dostatecznie już ową przypominał.

Piwnooki stanął pod tym rozgałęzionym "rodzajem schronienia", którego szum miał teoretycznie być wyzwoleniem od wszelkich smutków i szarych myśli kłębiących się w głowie.

Teoria nie była piękna.

I zaczął... czekać. Trwało to tylko około czterdziestu sekund, z tego co zdążył obliczyć. Przy ostatnich dwudziestu zaczął się naprawdę nieźle stresować. Lecz cóż takiego mógł zobaczyć tajny agent, co nawet jego przyprawiłoby o dreszcz na skórze?

Krótkie, proste włosy zastąpiły na dwa grube, pojaśniałe warkocze. Sarkastyczna nuta wydobywająca się zwykle z jej gardła została zamieniona na słodki, uroczy głosik, z pewnością nie pasujący do jej dawnej osoby. Wielkie, zielone oczy uśmiechały się teraz do niego... To była właśnie dziewczyna, lecz już nie ta, którą Damian zapamiętał sprzed dwudziestu dwóch miesiący temu.

Co zabawne, chłopak zdążył zauważyć te zmiany już przy pierwszym rzuceniu okiem i usłyszeniu pierwszego słowa Moniki.

- Heeej! - krzyknęła przeciągając samogłoskę w tym słowie, tym samym oczywiście się witając. - No to co dziś na obiad? - zapytała przymilnie, obejmując silne ramię chłopaka.

- Cześć - odpowiedział jej nieco zachrypnięty głos, wypowiadając radośnie to słowo. - Kotlet schabowy... z ziemniakami. - ustalił. - A co było w szkole? - Tym razem to on próbował się czegoś dowiedzieć.

Dwójka nastolatków odwróciła się razem w stronę wyjścia z tej małej "dziury", by przejść przez tak samo ponurą ulicę miasta.

- Dostałam zaproszenie na ten obóz - odpowiedziała mu zadowolona.

- To super. - Damian był z niej dumny, bardzo...
A raczej takiego udawał.

Oboje dobrze wiedzieli, że odgrywają tylko scenkę przed oczami tych, którzy ich obserwują.

Otworzył usta, aby odezwać się znowu. Sekunda ciszy powiedziała jednak Monice, że czegoś on od niej chciał. Było to jej własne imię... tak - własne.

- Mekaora... - wyszeptała niemal bezgłośnie.

- Meka - odezwał się bez chwili zastanowienia nad tymi słowami. Chociaż końcu powinien, to imię słyszał przecież dopiero pierwszy raz. - Muszę ci coś powiedzieć...

Dziewczyna właściwie nie czekała na to, co wysoki jegomość miał jej do przekazania.

To niewiarygodne, jak dwie osoby mogą się zmienić przez okres zaledwie dwudziestu i tych dwóch miesięcy.

Czarnowłosa, blada dziewczyna, Monika - w tej chwili była już przeszłością. Jej ironiczne nastawienie do otaczającego świata mogło zostać zmienione na cokolwiek innego, w dowolnej chwili.
Obfifujące w zieleń tęczówki, wyblakły i to bardzo. Przestały już odbijać w sobie prawdę i wszystkie jej uczucia. Zostały całkowicie kontrolowane.
Pretensje - do Damiana i wszystkich wokół - wparowały. Lecz był to fałsz.

Ta miła, niewinna dziewczyna, to tylko podróbka. Albo osoba, która wprowadziła potrzebne zmiany. Może musiała...

No a Damian? Niski chłopak wyciągnął się tutaj w górę, tak samo jak jego ego.
Pasja do samochodów i klejenia modeli zmieniła się teraz na ciężki trening, dzięki któremu miało posklejać się jego życie.
Rodzina? Nie miał już ukochanych osób.

Gero i Mekaora - dwojga całkiem odmiennych osób - od siebie nawzajem i od samych siebie, tych w założeniach oraz tych kiedyś.

Nie mogli być już zwyczajni. Normalni.

Monika wiedziała, że to co robi jest koniecznością. Nie przejęła się wcale spotkaniem po, bądź co bądź, prawie latach. Nie myślała też o tym czy obecna sytuacja się jej podoba czy nie. Właściwie, to w ogóle nie myślała o Damianie.

Przez głowę Damiana zaś przeleciało, że dobre to imię sobie wybrała dziewucha - Mekaora.

Była to nazwa i tego więzienia, w którym oboje utnknęli; słowo, którego nienawidziła ta znękana ludzkość; wyraz, którego obiecał on sobie nigdy nie wymówić. Jego głowa wyrzuciła go z rejestru do słów dopuszczalnych.

To tak, jak Monika wyrzuciła ze łba Damiana. I co z tego? Nie obchodziło jej to. Postąpiła tylko tak, jak Damian to zrobił już dawno.

On nie zgadzał się z tym oczywiście, bo założenie było błędne. Przecież wtedy jej nie zapomniał - on chciał jej tylko tak chronić. Miał to zrobić. Obiecał. Kazano mu. Ale...

... teraz, to już nie miało znaczenia. Nie chcieli tego wspominać.

Obecnie kierowali się do wysokiego, wyblakłego, jak ta rzeczywistość, budynku. Nie mieli innego wyjścia, oboje dostali misje. Bez względu na to, jak trudne by one nie były, musięli je dobrze wykonać.

Od tego w końcu zależała ich przyszłość i to czy wrócą do swojego "ukochanego" wymiaru.

Zapomnianego - pomyślał, wciąż przytulony do siostry Damian. - Ona już pewnie nie pamięta... nie pamięta, jak być człowiekiem. A co dopiero domowe podwórko, swój własny pokój... czy naszych rodziców"

I była to prawda.

Obojgu nie podobało się to życie - zdecydowanie, ale czy chcieli wracać tam skąd przybyli? Wiedzieli, że się tam nie wpasują; teraz już nie było o tym jakiej kolwiek mowy. A mimo to robili wszystko, żeby tam wrócić.

Dziwni z nich byli ludzie... Za to naprawdę mocno skupieni. Byli w końcu zmuszeni wpasować się do nikłego tłumu, mieszczącego się w tym budynku, którego obraz mieli przed sobą.

"To nic trudnego" - ocenił Damian.

"Lepiej wykonaj to dobrze, Gero, braciszku" - ostrzegła w myślach Monika, przekraczając właśnie próg otwieranych jej przez ciemnowłosego, białych, szklanych drzwi.

-------------------------------------------------

Tak, ja wiem, że te drzwi wcale nie są białe no i wątpliwe że ze szkła. No ale co ja poradzę? Nico!

A tak w ogóle to witaj Kattalette w tym... trochę długim , ale wykonanym zadaniu! Tym takim chyba pierwszym, z przekształceniem rozmowy.

Ona jest taka tam w środku, w sumie nawet za dużo dialogów nie było, tak więc... nom. Mam nadzieję, że się sprawdziłam.

Tak w ogóle, jakby ktoś nie wiedział to to po prostu przeze mnie wymyślony świat, może kiedyś się dowiecie o co w nim chodzi. Albo sami już sobie wymyśliliście niewiadome.

No, nawet szybko to poszło tego pisania, jak na ilość słów, to przynajmniej nie pisałam tego 10 razy po 200.

Tylko 3 po 400. Nie wiem czy to jakaś zbytnia różnica.

Dobra, to koniec a tak na koniec - miłego dnia i nie wpadnijcie w depresję po tych ponurych baźgrołach w dzisiejszym rozdziale!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro