2. Shrink cz.1.: atak od zewnątrz. (batfamily)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lekko pochylona, dłonie splecione razem, z tyłu obca osoba, prowadząca mnie do wozu - tak szłam, wyrwana tuż przed chwilą. Nawet nie z domu, nie z kręgu przyjaciół, tylko samotna, siedząca na ławce w parku.

Po co? Skąd wiedzieli, że tam byłam? O co konkretnie chcą spytać? Nie wiedziałam. Nie stawiałam też oporu. Przyszli i zabrali mnie. Nawet nie związali rąk, bo i po co?

Długa, czarna limuzyna - mężczyzna idący za mną popchnął mnie do jej wnętrza Właściwie bez potrzeby, bo i tak sama bym do niej weszła.

W środku - ludzie w białych maskach - dwóch po mojej prawej stronie, jeden przede mną, a do niego posiadł się ten, który mnie prowadził. No i jeszcze kierowca.

To będzie długa podróż.

* * *

Patrzyłam przez chwilę na szybę i na to, co działo się za nią, potem na kolana i na drugą szybę. A oni wszyscy oczekiwali odpowiedzi.

- Tak - powiedziałam w końcu. - Na pewno - dodałam przenosząc wzrok na latającego, chyba szefa tej całej bandy.

- Pytanie tylko - urwał, wyciągając broń - czy nam pomożesz.

Ale ja już nie patrzyłam na niego. Skupiam się na przycisku mogącym opóścić szybę samochodu.

- Wiesz jak powinna brzmieć odpowiedź - ciągnął dalej.

Skinęłam głową.

- Mój ojciec wie? - nie ciekawiło mnie to zbytnio, ale nie lubię grobowej ciszy, która mogłaby zapaść.

- Nie, ale na pewno... - nie dokończył.

Limuzyna gwałtownie skręcił w przechylajac się przy tym w bok. Dobrze mieć pasy. Po chwili zatrzymała się, najwyraźniej tracąc silnik lub przednią szybę i kierowcę, z tego co było słychać po trzaski i krzykach.

Nagle, przez szatę między "drzwiami" a "ścianą", wyszło coś ostrego. Nie było to po mojej stronie, więc to nie ja miałam problem. Był to miecz, który skutecznie otwierał wejście do samochodu.

Przestępcy wyciągnęli bronie i przygotowali do przypuszczalnego ataku. Matematykiem nie jestem, ale mieli jakieś... 0% szans na wygranie tego pojedynku. Domyślałam się kto był po drugiej stronie, oni pewnie też. Przecież to Ghotam, a kto inny chodzi po nocy z mieczem jak nie...

* * *

... Robin - przeskoczył teraz nad jednym z bandziorów, wytrącając drugiemu broń kopniakiem. Walka przeniosła się na zewnątrz, więc w samochodzie zostałam sama i oglądałam wszystko przez na wpół rozbitą przez strzał jednego że zborów, szybę. Ale nie zamierzałam tu za długo siedzieć. Odpięłam pasy i wyszłam z drugiej strony niż tej, po której toczyła się walka. Uklękłam za limuzyną czekając co będzie dalej. Nagle pojazd na ułamek sekundy przyechylił się w moją stronę, a szyba przez którą wcześniej patrzyłam, została rozbita.

Jeden już z głowy. Zostało trzech. Usłyszałam kopnięcie i przy tym jęk drugiego w białej masce. Po tych odgłosach i lekkim zgrzytnięciu wnioskuję, że ma złamane z jedno czy dwa żebra.

No to dwóch. Wychyliłam się zza limuzyny, żeby lepiej coś zobaczyć. Około dwóch metrów przed sobą zobaczyłam prawie nieprzytomnego mężczyznę. To był ten, który wcześniej prowadził mnie do samochodu.

W takim razie został się ostatni - szef tej szafjki. Z nim nie będzie problemu. Tacy jak on, nie są od tego, żeby się bić, raczej wykorzystywani zazwyczaj do negocjacji, rozkazywania czy czegoś w tym stylu.

Przez chwilę moje spojrzenie zetknęło się z tym, rzucanym przez młodego bohatera. Zaraz potem usłyszałam, że jeszcze niepokonany ucieka z pola walki. Ale on wie, że nie ma szans, tak?

Robin też to usłyszał, ale nawet nie udał się za nim w pogoń. Nie chciało mu się czy po prostu wiedział to samo co ja?

Bohater od niechcenia odwrócił się w tamtą stronę i rzucił w niego czymś na podobieństwo boli, a tak w uproszczonej wersji - birdrangiem z liną. Uciekający, (nawet trudno mi go nazwać uciekinierem, bo tacy to przynajmniej znają się na tym, co robią) jak to było do przewidzenia, ze związanymi nogami szybko stracił równowagę i upadł na ziemię.

Wszyscy czterej zostali pokonani w jakieś... mniej niż siedem minut. A Robin wygląda na takiego, co jeszcze nawet nie oberwał.

Z piątki siedzącej niedawno w czarnym samochodzie, za którym siedziałam, zostałam tylko ja.

- Nic ci nie jest? - zapytał, stojący przede mną chłopak w masce.

Nawet nie zorientowałam się kiedy podszedł tak blisko. Dziwne, bo cały czas patrzyłam na niego.

Na jego pytanie, pokręciłam tylko potakująco głową.

Spróbowałam wstać, jednak przy próbie upadłam ponownie na ziemię. Byłam ciekawa, co on zrobi. Ku mojemu zdziwieniu, podał mi rękę, którą złapałam i tym razem wstałam normalnie.

- Czego oni od ciebie chcieli? - zapytał, wciąż patrząc na mnie.

Nie zapytał najpierw o imię, bądź o to czy mieszkam z rodzicami, no wiecie, żeby się nie martwili. Spytał o rzecz, która najprawdopodobniej, może mu się do czegoś przydać. Typowy Robin.

Ja jednak nie odpowiadałam na to pytanie przez chwilę, przyglądając się mu.

- Jesteś ranny. - zauważyłam, patrząc na okolicę jego barku.

On też spojrzał w tamto miejsce, a potem znów na mnie.

- Może. - powiedział spokojnie - Odpowiesz na pytanie?

"Chyba nie" - pomyślałam. Przybliżyłam rękę do skaleczonego miejsca. Bohater na początku się zdziwił, a potem chciał mnie powstrzymać, ale...

Nagle okolice jego klatki piersiowej zesztywniały. Jak mniemam, przeszedł je dość odczuwalny skurcz. Robin spróbował zgiąć się w pół, ale widziałam, że sprawiało mu to jeszcze większy ból. Spojrzał na mnie spod, tak zwanego "byka" i w tym momencie poczuł mocny cios w żebra, po którym upadł na ziemię.

Rozprostowałam rękę i rozmasowałam sobie nadgarstek. Nie wiedziałam, że po uderzeniu kogoś, może tak zaboleć.

Podeszłam do bohatera. Widocznie skurcz już mu dopuszczał. Młody próbował się podeprzeć i nawet by mu się udało, gdyby nie to, że "ktoś" kopnął go w miejsce, gdzie najprościej mówiąc, jeśli traficie w nerw, drętwieje wam cała ręka. Tylko, że on to poczuł gorzej.

Uklękłam przy nim. Był wyraźnie zły i miał powód, ale nie ruszało mnie to.

- I co Robin? Chyba nie pozwolisz, żeby ktoś cię pokonał, prawda? - zapytałam ironicznie.

I w tym samym momencie poczułam mocne kopnięcie, przez które przeturlałam się kawałek dalej. Myślałam, że jak górną część ciała ma sparaliżowaną, to z dolną połową da sobie spokój. Ale miło, że się stara.

Podniosłam się szybko, odpuszczając sobie przetarcie obolałego miejsca. Wielu często traci na tym czas, wystawiając się na dodatkowe ciosy, a ja nie chciałam powtórzyć tego błędu.
I nie powtórzyłam.

Uniknęłam tym samym trafienia z półobrotu, a raczej, jakby to nazwać, "zamachnięcia" dolną kończyną.
Jak widać przedramienia nadal ma po części sparaliżowane.

Pewnie, że ma. Dlaczego miałby nie mieć?

Przez drobną chwilę przestaną za wrakiem przewróconej limuzyny, zdecydowałam, że najlepiej postawić teraz na zwyczajny atak.
Podeszłam do Robina od tylu. On wiedział o tym i żwawo odwrócił się, ale ja nie rezygnuje że swojej taktyki tak szybko. Zrobiłam parę skoków wokół niego tak, żeby nie mógł mnie dosięgnąć, a ostatni wycelowałam... na niego.

I tak właśnie pierwszy raz siedziałam na baranie. Yyy... na Robinie.

"Chłopak za parę sekund odzyska władzę w rękach na tyle, żeby móc mnie dosięgnąć" - pomyślałam.

I tak faktycznie było. Robin chwycił w dłoń sztylet i szybko przybliżył to do mnie po czym...

Wypuścił go z ręki i padł jak długi na ziemię, a ja przed jego upadkiem, nieco niezgrabnie zeskoczyłam na miejsce obok niego.

Czułe punkty od skroni w dół, jadąz aź po bokach jego karku, ogarnął pół ból a pół mocny skurcz - tak pewnie bym to opisała, gdybym była na jego miejscu. Ale nie jestem.

Ale to nie był taki skurcz, że "mrówki wam chodzą po ciele". Znacie to uczucie, gdy za bardzo się naciągnięcie i sztywnieje wam jakąś część ciała? O tak, to był właśnie ten ból.

Stanęłam nad poległym bohaterem, patrząc na niego obojętnie. Trąciłam go lekko. Nie ruszył się.

"Zawsze może tylko udawać, a potem "obudzić się" i znowu walczyć" - pomyślałam, odruchowo dotykając przed chwilą nabytych siniaków. - "Ale zawsze można mu jeszcze coś zrobić". Uśmiechnęłam się na tę myśl.

Może dziwnie to zabrzmi, ale dobrze mieć ojca, który studiuje medycynę chińską.

-------------------------------------------------------

I jak, może być? Naprawdę sorki, że tak długo mi to zajęło, a nie było to jakieś super długie, bo jakieś 1260 chyba 2 słowa. Nie, 4. Usunęłam to i wkleiłem jeszcze raz żeby zobaczyć.

I po przeczytaniu tego parędzieścia razy, żeby zobaczyć czy nie potrzeba jeszcze jakichś poprawek, stwierdziłam, że nawet mi się to podoba.

No i tak w ogóle, to na usprawiedliwienie dodam, że jestem już w jakiejś połowie jednego z zamówień, a jeśli będziecie chcieli strugą część tego, to ją kiedyś tam w odległej galaktyce napiszę.

I na koniec jeszcze dodam, że tytuł może być chwilowy, bo jak podajcie mi jakieś propozycje, to go zmienię. Bo naprawdę słabo mi się on podoba.

Ps.: W poprzednim rozdziale próbowałam go dać (fajna propozycja w kom. padła), ale wattpad jest zlosliwy, i nie chce mi tego zapisać, ale jeszcze się z nim pobawię.
Albo zmuszę go do współpracy.

No i koniec.

No to pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro